Musiał przyznać, że polowanie z Przepiórką było całkiem przyjemne. Kotka nie wymagała od niego nie wiadomo czego, co było w sumie oczywiste, gdyż mimo niższej rangi, kocur był od niej nieco starszy, więc nie musiał się wysilać. Od razy zauważył też, że wojowniczka nie należy do najbardziej przebojowych kotów, co postanowił jakoś wykorzystać i to jej pozwolić zabłysnąć podczas łowów. Zazwyczaj, kiedy ktoś mówi mu dokładnie, co ma zrobić w danym momencie, nie był przekonany. Jest jednak pewien wyjątek, pewne specyficzne okoliczności, które właśnie tego razu zostały spełnione. Pozwoliło się to Miodkowi mniej zmęczyć, mniej wysilić mentalnie, a w dodatku pozwoliło to nowopoznanej koteczce poczuć, że bardziej kompetentnie. Kiedy powrócili do obozu, skinieniem łba dali sobie znak, że każdy, przynajmniej na ten moment, rozejdzie się w swoją stronę. Kiedy zrobili to, co mieli zrobić, znów jakoś tak na siebie wpadli. A bardziej to Przepiórka chyba faktycznie i z intencją go odszukała.
— Przyjaciele? — Wyciągnęła w jego stronę łapę. Uczeń zdziwił się delikatnie; zazwyczaj nie musiał odpowiadać dosłownie na takie pytania, bo jego czyny mówiły same za siebie. Bo on ogólnie dość sporo mówił; było to dla niego jednoznaczne z koleżeńskimi intencjami względem innych kotów. Uśmiechnął się jednak prędko, aby delikatnie onieśmielona wojowniczka nie poczuła się jeszcze bardziej niezrecznie.
— Przyjaciele! Ah, oczywiście, że przyjaciele, skąd w ogóle w tobie jakaś niepewność. — Musnął ją swoją łapą, a następnie delikatnie szturchnął ją ogonem.
— Haha... No cóż, zawsze chyba lepiej się upewnić i oszczędzić sobie potem... Nieprzyjemnych sytuacji. — Młodsza usiadła naprzeciwko, liżąc się po piersi między słowami. — No wiesz, jak ktoś myśli, że sie nim lubisz, a tak naprawdę niesamowicie cię irytuję... Nie chciałabym, żebyś myślał, że jestem denerwująca.
— Nic z tych rzeczy! To by było bardzo niegodne dobrze wychowanego kocura! W życiu nie zachowałbym się w taki sposób, a na pewno nie względem płci przeciwnej. Jakże możesz mnie oskarżać o takie haniebne zachowanie — powiedział, dramatycznie przyciskając jedną łapę do piersi, a drugą kładąc sobie na czole. Przymknął ślepia i uniósł łeb, udając urażonego. Z jasnego pyszczka wydobył się rozbawiony pomruk. Również mordka Miodka szybko znowu złagodniała i rozjaśniła się.
— Wybacz, wybacz — rzuciła między chichotami. — W takim razie, teraz będę spokojna, skoro tak zapewniasz mnie o swoich cnotach. Z lekkim sercem zostawie cię, bo sama musze zająć się obowiązkami. Do zobaczenia!
— Miłego dnia, Przepiórko.
Po patrolu, kiedy znaleziono ciało Kamyczka
Grupa kotów, która miała przeszukać miejsce znalezienia ciała, właśnie powróciła. W obozie panował jednocześnie chaos i grobowa cisza... Nikt nie rozmawiał głośno, wszystko wydawało się tutaj zatrzymać w miejscu. To, na co mieli niemiłą sposobność się natknąć, było... Odrażające. Tyle mógł na ten temat powiedzieć. To też wyszeptał do Migotki zaraz po tym jak ten nieszczęsny patrol rozszedł sie we swoje strony. Najpewniej najtrudniejszą rzeczą w tym wszystkim, było to, że przekazanie raportu spadło na barki jego i Rokitnika. Pierwszy raz cieszył się, że ten dość... Grubiański wojownik stoi u jego boku. Nie było co liczyć na resztę, gdyż szybko zniknęła z ich pola widzenia, najpewniej, aby ukryć się przed tym, co musieli ujrzeć. Gruboskórność burego pozwoliła mu na zwięzłe i suche przedstawienie wszystkich faktów Sówce. Przywódczyni wyglądała jakby zobaczyła samą Wszechmatkę; potem było tylko gorzej. Słowa nie mogły opisać tego obrazu okropności i brutalności, do której musiał posunąć się morderca Kamyczka. Nawet Miodek, który zamienił z kocurem może kilka dłuższych rozmów, czuł, jak skręcają mu się kiszki. Zwłaszcza teraz, gdy leżał wraz z Migotką w jej legowisku, wiedząc, że nie może z nią pozostać przez całą noc. Chciał po prostu się upewnić, że jego Sikoreczka zazna, chociaż chwilki odpoczynku, zanim wróci na gałęzie uczniów. Kiedy jej oddech się uspokoił, powoli wstał, wysuwając swój ogon spod jej tylnych łap. Zważając na każdy krok, wydostał się z drzewa wyszkolonych i niczym cień przemknął przez obóz. Zgrabnie wspiął się na przeciwległy konar i odszukał wzrokiem swoje pociechy. Miał nadzieje, że nie przyjdzie im do głowy, zwłaszcza Miłostce i Sekrecikowi, aby go teraz wypytywać o szczegóły. Na szczęście syn spał obok najmłodszej siostry, która najpewniej poprosiła go, aby mogła tą niepewną noc spędzić u jego boku. Najstarsza za to leżała na wyższej gałęzi. Miodek wiedział to przez zwisającą parę ogonów: jeden był długi i rudy, a drugi cienki i jasny. Uśmiechnął się. Uspokajała go myśl, że dzieciaki nie są same i mają wsparcie; czy to swoje, czy przyjaciół. Położył się na swoim miejscu i zapadł w płytki sen.
Następnego dnia wstał niebywale wcześnie, zwłaszcza jak na siebie. Cierń nie przebywała już w kociarni, więc teoretycznie mogli i powinni powrócić do swoich treningów. Wychodzili czasami we dwójkę na polowania, ale najczęściej i tak rozdzielali się w dwa różne kierunki. Teraz jednak patrząc na możliwe, nieznane zagrożenie, większość poranku spędzili razem. Mentorka miała w zwyczaju nie odzywać się za często i wyłączać się na bełkotanie ucznia, jednak tym razem błoga cisza panowała nie tylko w jej głowię. Nie odchodzili daleko od obozu; nie musieli, bo wraz z nadejściem wiosny, nadeszła też rozchwiana, niedobudzona jeszcze zwierzyna, której brzuchy były tak puste, jak brzuchy polujących na nią kotów. Już przed południem byli z powrotem, a z pysków zwisały im różnorakie piszczki. Łysa kotka złapała nornicę, kreta i dwa wróble; Miodek musiał przyznać, że kiedy zobaczył, jak smukła wojowniczka prędko rozkopuje świeży kopiec i po kilku uderzeniach serca wyciąga czarnego stworka, był pod niemałym wrażeniem. On nigdy nie myślał nawet, w jaki sposób podszedłby do łapania kreta. Czekoladowy za to wybrał się w korony, gdzie udało mu się zaskoczyć wiewiórkę, a następnie sierpówkę i rannego już wcześniej wróbla. Przynajmniej polowania szły na korzyść Owocowego Lasu. Kiedy tylko przekroczyli próg obozowiska, do Cierń podbiegła Pieczarka, odciągając ją dyskretnie kilka kroków dalej. Mentorka rzuciła mu tylko wymowne spojrzenie, aby zaniósł zdobycz na stos. Uczynił to spokojnie i bez pośpiechu. Wszyscy byli osowiali i mieli zachmurzone pyski. Nawet uśmiech siedzącej przy legowisku stróżów Sówki wydawał się groteskowo wykrzywiony. Nic dzisiaj jeszcze nie zjadł, ale jakoś sama myśl o smaku krwi w pysku go odpychała. Wrócił więc, powoli, do mentorki, która wciąż słuchała zastępczyni. Miodek posłał białej uśmiech, co odwzajemnił. Z całej wymiany zdań dosłyszał jedynie krótkie i przygłuszone "No nareszcie..." Cierń. Pieczarka odwróciła się i kiwnęła głową do swojej liderki, która od razu wstała i wspięła się na mównicę. Wszyscy w Owocowym Lesie od wczoraj chodzili niczym po kolcach, więc sam widok Sówki na centralnym drzewie, był wystarczający, aby ich wszystkich zwołać.
— Owocowy Lesie, wiem, że ostatnie wydarzenia napełniają nas wszystkich obawą i wątpliwościami... Musimy jednak iść do przodu, a do tego potrzebujemy jak najwięcej kompetentnych kotów, w tym wojowników — rozpoczęła, czekając jeszcze, aż reszta przybędzie pod topole. — Miodku, podejdź.
Kocur zbliżył się, przechodząc obok mentorki, która jakby przez ostatnie kilka uderzeń serca nabrała nowego życia. To miłe, że tak się cieszy z jego mianowania...
— Opanowałeś już wszystkie umiejętności, poznałeś wszystkie nasze tradycje i zwyczaje, a więc możesz oficjalnie stać się pełnoprawną częścią Owocowego Lasu, a tym samym wstąpić w szeregi jego wojowników. Czy przysięgasz być lojalny naszej społeczności i bronić jej, nieważne za jaką cenę, nawet śmierci?
— Przysięgam — powiedział pewnie kocur, nie siląc się jednak jakoś szczególnie, aby brzmieć dumnie. Już raz przez to przechodził; nic nowego.
— W takim razie witamy cię jako wojownika. Dzisiejszej nocy odbędziesz samotne czuwanie, niech sad będzie spokojny i cichy po zmroku. — Zakończyła i poczekała, aż koty ucichną. Zeskoczyła i wróciła do rozmowy z Orzeszkiem przy legowisku stróżów.
Wokół czekoladowego zaczęli zbierać się jego najbliźsi. Pierwszymi, którzy go dopadli, byli Miłostka i Sekrecik, żartując, że w końcu przestanie on im przynosić wstydu, śpiąc w tym samym legowisku. Potem poczuł język Migotki na policzku; chociaż wzrok miała smutny i zmęczony (od rana patrolowała granice i okolice drogi grzmotu), uśmiechała się łagodnie. Za nią szła równie wymęczona Mirabelka i Malinek. Gdzieś przecisnęła się Kruszynka, jedyna ze smutną mordką.
— Nie będziesz już mi opowiadać bajek przed snem? — wymruczała, patrząc na niego wilgotnymi oczkami.
— Oh nie... Kochanie moje, musisz troszeczkę dorosnąć, wiesz? — powiedział, ale kiedy tylko córka zwiesiła łebek, od razu ujął jej bródkę w łapę. — Ale pamiętaj, że jeśli faktycznie będziesz mieć koszmary, to twój dzielny brat na pewno otrze ci łezki, dobrze Moja Pszczółko? — Cynamonka kiwnęła niepewnie główką.
Nawet Piórolotek dokuśtykał do niego, składając mu najszczersze gratulację. Nie było jednak zbyt dużo czasu na miłe rozmowy. Z ciężkim westchnięciem dwie zwiadowczynie musiały ruszać, zdać raport liderce, a dzieciaki, w tym Malinek, będący mentorem Sekrecika, miały wracać do treningu. Pod topolą pozostał więc jedynie świeżo mianowany wojownik i kulawy, były Nocniak.
— Powrót do normalności, co? — powiedział niebieskooki, śmiejąc się pod nosem.
— W końcu tak. Chociaż musze ci powiedzieć, że nawet podobało mi się to wszystko, a do tego dzieciaki miałem na oku... Teraz najpewniej rozniosą to biedne drzewko, no i tych biednych uczniów. Dobrze, ze ty jeszcze tam nie mieszkasz, bo bym chyba umarł przez wyrzuty sumienia — zażartował, owijając sobie ogon wokół łap.
— Ha-ha! Myślę, że po tym wszystkim raczej poradziłbym sobie w niesfornymi uczniakami. Gorsze rzecz mnie spotykały niż brak spokoju — zapewnił, a Miodek jedynie przewrócił oczami. — Dobrze, ja już wróce do swoich spraw, bo widzę, że ktoś jeszcze chce ci pogratulować i się za tobą czai. — Po tych słowach wstał i podreptał do Pumy. Czekoladowy odwrócił się, żeby zobaczyć co to za jegomość. Kilka kroków za nim stała uśmiechnięta Przepiórka.
— Dzień dobry! Jak ci mija dzień? Może tylko ten... Nie rozwódźmy się nad poprzednimi... — powiedział trochę niezręcznie żółtooki.
— Oh... Jak ja się miewam? Nie ważne! To ty zostałeś wojownikiem, gratuluję!
— No cóż, chyba zostałem. No ale to nie mój pierwszy raz, więc raczej nie czuję wielkiej zmiany — przyznał, co troche zmieszało liliową. Szybko dodał: — Ale to miło w końcu wyrwać się z tamtego legowiska. W końcu mogę spać z moją partnerką u boku, a nie słuchając marudzenia swoich dzieciaków.
— No tak, to na pewno będzie bardzo przyjemne! — Chciała coś jeszcze dodać, ale przerwał im głośny skręt kiszek, dochodzący z brzucha kocura.
— Wybacz. Nie jadłem jeszcze nic dzisiaj, a zdążyłem być na polowaniu. Ty jadłaś?
— Wczesnym rankiem, więc chętnie też coś jeszcze przekąsze.
— W takim razie proszę panienkę o umilenie posiłku. — Otrzepał się i przepuścił przed sobą Przepiórkę. Kotka jednak nie chciała iśc pierwsza i zrównała kroku.
— Dużo dzisiaj udało ci się złapać zwierzyny?
— Całkiem sporo. Las aż piszczy od nadmiaru myszy, a korony drzew przepełnia śpiew ptaków. Za to moja mento- Była mentorka, chciałem żec, złapała kreta. To dopiero było coś... Wślizgnęła się do nory, jakby sama nim była — opowiedział radośnie, ale szybko do dwójki doszedł jakiś krzyk. Niczym oparzeni odwrócili się, aby zobaczyć w kącie Orzeszka, który niczym saleniec syczał na Pume. Wojownik nastawił uszy zaciekawiony i zaniepokojony. Nie wiedział co się stało, ale przecież koty te były dobrymi przyjaciółmi. No ale... Mentor Kruszynki nie wyglądał na zbyt... Dyspozycyjnego psychicznie... Musiał się potem dowiedzieć co się stało, a najlepszym źródłem będzie Piórolotek. Kiedy stanęli przy stosie, cała wesoła otoczka prysła, a gęsta atmosfera oplotła ich futra. Przysiadł z koleżanką kilka kroków dalej. Wziął do pyska wiewiórkę, którą sam złapał, a Przpiórka postawiła na mniejszego wróbla. Nie mógł znieść tego milczenia. Nienawidził milczeć. — To wszystko jest... Strasznie niespodziewane, co?
— Mhm... — mruknęła osowiale.
— Nie wiem co mam do końca myśleć. Uciekłem z Klanu Klifu przez panująca tam niestabilną sytuacje. To było zaraz po śmierci dawnego lidera; opuściłem obóz szybciej niż jego truchło. A teraz znowu coś się dzieje, tym razem tutaj... To taka złośliwość losu. Jedyne czego chce od życia to spokoju, a ono ciągle rzuca mi do legowska szczypawice.
(+ Wchodzenie na drzewa)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz