Tej piosenki nie rozpoznawała, ale nauczył jej paru. Mówił, że zna je od innych. Tych, którym kiedyś pomógł albo po prostu spotkał na swojej drodze. Zastanawiała się, ile poznał kotów. Na pewno dużo, w końcu za nim już tyle miesięcy życia... Trochę się o niego martwiła, gdy wychodzili na dłuższe spacery. Zdrowie nadal mu dopisywało, ale parę razy pomagała mu przy zesztywniałych nogach. Był starszy nawet niż jej kochany ojciec, a bynajmniej tak myślała, nigdy nie wyjawił jej swojego wieku. Ale nawet rudy poeta nigdy nie skarżył się jej na jakiekolwiek dolegliwości.
— Szukamy czegoś konkretnego?
— Wszystkiego, co znajdziemy — odpowiedział, odchrząkując. — Nowa pora, nowe rośliny. Przydałoby się też coś na twoją łapę.
Skinęła głową. Wpadli w przyjemną rutynę; ona pomagała, on uczył. Dni spędzane pracowicie, na zwiedzaniu zakątków lasu i jego tajemnic, na przyjmowaniu wiedzy. Na rozmowach o rzeczach wielkich i małych. Tych ważnych, i tych głupich. Lubiła konwersacje.
Wyszli na szarą, asfaltową drogę. Nie lubiła tu przychodzić. Zawsze przyłapywała się na wpatrywaniu w dal, gdzie pas kamienia wił się pomiędzy drzewami, zastanawiając się, czy prowadził spowrotem do jej domostwa. A przecież nie mogła teraz tam wrócić, kiedy miała grupkę starców, którym dotrzymywała towarzystwa. Kiedy nie była pewna, gdzie podział się jej ukochany braciszek. Wrócił do domu, jest cały i ma się świetnie? Bała się, że nigdy tego się nie dowie. Jednak wpatrywała się w horyzont, zamyślona. Zamglone smutkiem oczy błyskały, jakgdyby na końcu szarego pasa miałby stać jej dom wraz z ceglastą okiennicą i krzewem róży. I tatą, i braćmi, i siostrą, i Peonią, której już przecież nigdy nie zobaczy.
Niemal podskoczyła, gdy ogon Wrzosa spoczął na jej barku. Złączyła z nim spojrzenie, próbując ukryc przygnębienie. Już wystarczająco się mu wyżalała.
— Tęsknisz?
— Ogromnie — wyszeptała. — Ale nie mogę tam wrócić. Boję się, że nie spotkam tego, którego zgubiłam. Poza tym, teraz mam was.
Łaciaty siedział cicho przez moment, zanim jego wzrok opuścił jej pyszczek i powędrował gdzieś w niebo.
— Nie musisz się nami opiekować, wiesz. Nie trzymamy cię tutaj — uśmiechnął się lekko. — Jeżeli wiesz, że znajdziesz tam szczęście, to nie staniemy Ci na drodze. Uczenie ciebie było przyjemnością.
Nieodpowiedziała, zbyt zamyślona i przejęta jego wypowiedzią. Chyba to przewidział, siadając na asfalcie i wpatrując się w drzewa. Skopiowała jego ruchy i spoczęła. Wbiła wzrok w krętą drogę. Na jej końcu zamrugała najpierw jedno światło, następnie drugie. Pojazdy dwunogów. Wrzos popchnął ją w stronę ubocza, zaczynając nucić pod nosem kolejną, jeszcze inną melodię. Miała nadzieję, że jej nuty pozostaną w jej pamięci.
[449 słów]
[przyznano 9%]
wyleczona: Wisteria
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz