Zaśmiał się pod nosem, ale szybko zamilkł, kiedy zauważył gromiący wzrok partnerki. Migotka miała względem niego dwa nastawienia i dwie maski. Pierwsza była pełna przepełniona miłością, zatęskniona, jakby Miodek zaraz miał od niej uciec, prysnąć niczym bańka, którą Kruszynka czasami wypuszcza z noska. Oczy iskrzyły jej się niczym dwa szmaragdy, a uszka delikatnie drżały, jakby to krągłe ciałko nie mogło w sobie trzymać takich pokładów ciepłych uczuć. Mordka zawsze wtedy pięła kąciki jej ust do góry, nieważne jak deszczowa byłaby pogoda, nieważne ile zła czaiłoby się między jabłoniami; ona zawsze była obrazem szczęścia i ofiarą nieprzemijającej, często naruszającej jej wszelkie granice przestrzeni osobistej, miłości i czułości. Druga strona Migotki wychodziła znacznie rzadziej. Ściągnięte delikatnie brewki, przymrużone ślepka, w których widoczna skierka nagle wydaje się bardziej... Krwiożercza... Nosek zaczyna drgać, a za to uszka... Wręcz przeciwnie. Kierują się w stronę partnera, który już znając bardzo dobrze posyłane mu sygnały, zostaje sparaliżowany... No i zaczyna próbę wykręcenie się z kłopotów, uspokojenia otoczenia, jeśli jest to możliwe. A ukochana nasłuchuje... Przyjmuję każde słowo, pauzę między nimi, a nawet zmiany tonu i zająknięcia. Jako spostrzegawcza zwiadowczyni, widzi i słyszy wszystko, nieważne jak bardzo Miodek chciałby ukryć przed nią jakieś zawahanie, ona okazuję się bardziej błyskotliwa... Lub jak to mówi sam czekoladowy-bardziej migotliwa.
No i właśnie taki, niezbyt zadowolony, lekko skwaszony wyraz zaczął napływać na tę pucatą mordeczkę. Tym razem zorientował się bardzo szybko, że najlepszym wyjściem będzie momentalna zmiana podejścia. Śmiech zamienił się, jego zdaniem bardzo naturalnie, w kaszel, a następnie odchrząknięcie. Spojrzenie jego świergotki lekko zmiękło. Dalej jednak była czujna... Dalej musiał się postarać. Zwłaszcza że jego podejście do rozwiązywania konfliktów między starszymi pociechami... Niekoniecznie podziałało w sposób, w jaki by sobie tego życzył. Tak samo Migotka nie była zadowolona z jego podejścia do lepienia ich malutkich, skłonnych do absorbowania wszystkiego, na co tylko się ich wystawi, umysłów i charakterków. A charakterki to ta dwójka miała... Potężne, iście dające w kość.
Komentarz, który miał załagodzić dzisiejszy spór między Miłostką i Sekrecikiem, niestety nie był zbyt taktowny i leczący rany, wywołane poprzednimi słowami. Na pewno nie na tyle, aby raptowna koteczka była nimi usatysfakcjonowana. Albo przynajmniej nie chciała rozszarpać brata jeszcze bardziej. Morskie ślepka kocurka były wlepione w pysk ojca. Czekał. Uważał, że wszystko zrobił, jak należy i teraz zasługuje na obiecaną opowiastkę... Szczerze, Miodek, gdyby zależało to wyłącznie od niego, byłby w pełni usatysfakcjonowany słowami syna. Ale nie mógł.
— Eh... Ekhem! — odkaszlnął, lekko zakrywając mordkę łapą. Posłał chaotyczne spojrzenie ukochanej, która wzrokiem zmusiła go do kontynuowania. — Sekreciku... Jako mój pierworod-
— Hej! To ja jestem większa! — wykrzyczała Miłostka.
— Jesteś większym robaczywym jabłkiem, to na pewno! — syknął płowy, uśmiechając się krzywo.
— -dny syn... — dokończył ojciec. — Nie powinieneś zachowywać się w ten sposób...
— Jaki? — zapytał kocurek.
— Kretyński — szepnęła zielonooka koteczka.
— Nie można zachowywać się bardziej kretyńsko co ty. Chociaż nie, cofam to. — Tutaj popatrzył niewinnie w stronę mamy, robiąc maślane oczka. — Len jest większym głupkiem i chodzącą żenadą.
— Mamoo~! — zawyła Miłostka, znów wybuchając płaczem.
— Och, kochanie... — wymruczała karmicielka, wyciągając jedną łapkę do przodu w zapraszającym geście. Najstarsza, włócząc nogami, podeszła do rodzicielka, wciskając pyszczek w futro na jej klatce piersiowej. Migotka delikatnie gładziła jej grzbiet. — Już, już... Oddychaj... — Polizała córeczkę po ciemnym czółku. — Kochanie, czy mógłbyś rozwiązać ten... Spór?
— O-oczywiście! No dobrze... Sekreciku, chodź, usiądziemy sobie pod kamieniem, na powietrzu... Uspokoimy nerwy, dotlenimy się i porozmawiamy jak prawdziwi mężczyźni, dobrze? — oznajmił i nie czekając na słowa syna, popchnął go delikatnie łapą w stronę wyjścia. Płowy ruszył przed nim.
Nie odeszli daleko. Czekoladowy przysiadł, dalej dotykając plecami krzewów kaliny, tworzących żłobek; wiedział, że Migotka będzie słyszała każde słowo. Leżała przecież po drugiej stronie zielonej ściany. Gestem zaprosił kociaka, aby usiadł zaraz obok. Kocur odchrząknął.
— No więc... Mój synu, spadkobierco moich nauk, moich cnot. Doszły mnie słuchy, że... Twoje zachowanie... Wymaga pewnego naprostowania. — zaczął, wahając się nieznacznie. — Eh... Nie będę owijać w kwieciste słowa. Posłuchaj mnie po prostu, dobrze?
— Okej... — burknął Sekrecik.
— Są na tym świecie pewne zasady... Jedną z nich, bardzo ważną, która wskazuję na to, że zostałeś dobrze wychowany, jest szacunek do płci przeciwnej, płci pięknej. — Kocurek prychnął pod nosem, ale Miodek postanowił na ten moment to przemilczeć. — Największym twoim skarbem jest twoja rodzina. Ja sobie poradzę bez twojego szacunku, chociaż nie powiem, byłoby mi niezmiernie przykro, jakbyś odwrócił się do mnie plecami. Jednak to, czego nie wybaczyłbym ci nawet gdyby świat się walił, byłoby mieszanie z błotem imienia twojej mamy i twoich sióstr. Panienki są kwiatami, które sprawiają, że życie okraszają piękne barwy, dzięki nim słodka woń dociera do nas.
— Miłostka nie jest panienką! To pchła! Gryzie mnie w tyłek i kopie gdy śpię!
— Ah... Bo Miłostka jest na razie mała... Tak jak ty musisz nauczyć się kotki szanować, tak ona musi się nauczyć nią być. Co nie znaczy, że twoje miłe słowa i zachowania w jakiś sposób jej w tym nie pomogą. Jeśli będziesz niezmiennie grubiański, ona będzie cię gryzła i kopała nawet w legowisku uczniów.
<synuś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz