Mimo że Klan Burzy miał sojusz z Klanem Klifu oraz Owocowym Lasem, Margaretkowy Zmierzch nie była w bliskich relacjach z kotami z sojuszniczych społeczności. Co prawda potrafiła wskazać na zgromadzeniu, który kot należy do danej grupy, głównie dzięki charakterystycznym zapachom wyróżniające obie społeczności, jak i faktu, że w Owocowym Lesie koty, które ukończyły szkolenie, miały znaczenia na uszach, jednak żadnego z Klifiaków i Owocówek nie mogła nazwać swoim znajomym, czy przyjacielem. Rozmowy na zgromadzeniach bywały krótkie, a jeszcze do niedawna odpuszczał sobie chodzenie na nie, a później musiała z nich zrezygnować, bo spodziewała się kociąt i musiała je odchować. Nie miała jak zadbać o relację przez ten czas z kimś spoza Klanu Burzy.
Idąc wzdłuż granicy z Owocowym Lasem, przypomniała sobie o spotkanej przed zajściem w ciążę szylkretowej samotniczki. Nieznajoma kręciła się niepewnie przy granicy, zachowując się dość dziwnie, co zaniepokoiło Margaretkę. Kotka skróciła dystans dzielący ją i niebieską. Otworzyła pyszczek, chcąc ją poinformować, że znajduje się na terenach Klanu Burzy i grzecznie, acz stanowczo poprosić ją o opuszczenie terenów, lecz tego nie zrobiła. Zaniemówiła, dostrzegając liczne, co prawda stare blizny zdobiące ciało kocicy, jak i pękaty brzuch, sugerujący, że kotka lada moment urodzi kocięta.
– Wiem, wiem... To teren twojego klanu i nie mogę ot, tak sobie po nim chodzić. Słyszałam tę śpiewkę zbyt dużo razy, aż chyba zacznę ją mówić przez sen. – podjęła obca, wzdychając i kierując się w stronę terenów niczyich. – Już mnie nie ma.
– Nie... Poczekaj. W porządku? – spytała zmartwiona stanem fizycznym kotki, przekraczając za nią granicę. Jeśli była to pułapka, to z łatwością w nią wpadła. Nie raz słyszała, aby uważać, jeśli jakiś samotnik stara się wyprowadzić Burzaka poza tereny klanu. Ale nie mogła ot tak zostawić na pastwę losu ciężarnej kotki, która lada moment będzie miała na głowie parę kociąt do wykarmienia. Nieznajoma nie wyglądała na zainteresowaną rozmową z szylkretką, wręcz wyglądała na zmieszaną, że została zauważona. Gdyby nie brzuch, najpewniej by odbiegła i tyle by ją burzaczka widziała. – Potrzebujesz schronienia... Ty i twoje kocięta... Klan Burzy może ci je zaoferować, a przez ten czas...
– Doceniam chęć pomocy, ale podziękuję. A kocięta, cóż... Chciałam, to mam. To mój problem. – rzuciła, przyglądając się swojemu brzuchowi.
Margaretka nie odpuściła. W pierwszej chwili wytłumaczyła kotce, że nie powinna nazywać kociąt problemem. W odpowiedzi otrzymała pytanie, że chyba sama nie ma kociąt, a gdy zawstydzona przytaknęła, szylkretka się roześmiała. Ta uwaga jednak pozwoliła przełamać lody i ciężarna pobieżnie opowiedziała o sobie, a dokładniej o tym, że sama urodziła się w klanie i nie chce skazywać potomstwa na głupie nauki przestrzegania kodeksu, który sięga czasów jej dziadów czy wiarę w Klan Gwiazdy. Nie sprecyzowała jednak dokładnie, którego klanu pochodziła, ale jeśli Margaretka miałaby obstawiać, obstawiłaby Klan Wilka, sugerując się licznymi ranami, które mogła zdobyć w trakcie treningów. Być może była słabą uczennicą i nie przykładała się do zadań, a te rany były karą? I dlatego opuściła go, nie potrafiąc się w nim odnaleźć? Margaretka sama sobie dopowiedziała przeszłość nieznajomej.
Nim ich ścieżki się na dobre rozeszły, Margaretka zasugerowała dołączenie samotnicze, chociażby na czas rozwiązania i odchowania kociąt do Owocowego Lasu, informując ją, że w tej społeczności koty wierzą w Wszechmatkę i nie są typowym klanem. Z pyska kotki padło kolejne parsknięcie, jednak obiecała, że skoro była medyczka tak się nią przyjęła, jej losem i losem jej kociąt to weźmie jej radę pod uwagę i może faktycznie dołączy.
Od tamtego czasu częściowo zapomniała o poznanej szylkretce, w końcu wydarzyło się sporo innych rzeczy, które zaprzątały jej umysł. Jednak będąc blisko granicy, zdecydowała się dowiedzieć czy obca faktycznie posłuchała jej rady. Być może stała się jej sąsiadką? I być może mogłaby zostać jej pierwszą przyjaciółką z sojuszniczej społeczności? Z tą myślą przekroczyła Drogę Grzmotu, licząc, że uda jej się trafić na patrol Owocowego Lasu. I faktycznie, nie minęła sekunda nim zbliżyła się do granicy, gdy spomiędzy zarośli wyjrzał bury łebek. Jeśli się nie pomyliła, miała przyjemność z Mirabelką, będąca siostrą Przepiórczego Puchu. Nie zwlekając, przedstawiła się, z imienia i z klanu, tak jakby była małym kociakiem. W końcu szylkretka mogła jej nie kojarzyć i wcale by się nie zdziwiła, jeśli by tak było. Mogła ją w końcu wziąć za jakiegoś samotnika i najzwyczajniej w świecie pogonić. Po przestawieniu się Margaretka zapytała owocniaczkę o to, czy niedawno nie dołączyła do nich ciężarna kotka o pomarańczowych oczach — starała się jak najlepiej opisać nieznajomą z wyglądu, jak i opisać jej barwę głosu. Mirabelka jednak zaprzeczyła, aby wspomniana kotka zasiliła szeregi ich społeczności, jak i również żadna kotka z młodymi do nich nie dołączyła. Niebieskooka posmutniała słysząc te wieści. Miała nadzieję, że samotnicze i jej kociętom nic się nie stało przez ten czas. Może gdzieś indziej znaleźli schronienie? Może trafiła na grupę przyjaznych samotników? Tego im życzyła.
Idąc wzdłuż granicy z Owocowym Lasem, przypomniała sobie o spotkanej przed zajściem w ciążę szylkretowej samotniczki. Nieznajoma kręciła się niepewnie przy granicy, zachowując się dość dziwnie, co zaniepokoiło Margaretkę. Kotka skróciła dystans dzielący ją i niebieską. Otworzyła pyszczek, chcąc ją poinformować, że znajduje się na terenach Klanu Burzy i grzecznie, acz stanowczo poprosić ją o opuszczenie terenów, lecz tego nie zrobiła. Zaniemówiła, dostrzegając liczne, co prawda stare blizny zdobiące ciało kocicy, jak i pękaty brzuch, sugerujący, że kotka lada moment urodzi kocięta.
– Wiem, wiem... To teren twojego klanu i nie mogę ot, tak sobie po nim chodzić. Słyszałam tę śpiewkę zbyt dużo razy, aż chyba zacznę ją mówić przez sen. – podjęła obca, wzdychając i kierując się w stronę terenów niczyich. – Już mnie nie ma.
– Nie... Poczekaj. W porządku? – spytała zmartwiona stanem fizycznym kotki, przekraczając za nią granicę. Jeśli była to pułapka, to z łatwością w nią wpadła. Nie raz słyszała, aby uważać, jeśli jakiś samotnik stara się wyprowadzić Burzaka poza tereny klanu. Ale nie mogła ot tak zostawić na pastwę losu ciężarnej kotki, która lada moment będzie miała na głowie parę kociąt do wykarmienia. Nieznajoma nie wyglądała na zainteresowaną rozmową z szylkretką, wręcz wyglądała na zmieszaną, że została zauważona. Gdyby nie brzuch, najpewniej by odbiegła i tyle by ją burzaczka widziała. – Potrzebujesz schronienia... Ty i twoje kocięta... Klan Burzy może ci je zaoferować, a przez ten czas...
– Doceniam chęć pomocy, ale podziękuję. A kocięta, cóż... Chciałam, to mam. To mój problem. – rzuciła, przyglądając się swojemu brzuchowi.
Margaretka nie odpuściła. W pierwszej chwili wytłumaczyła kotce, że nie powinna nazywać kociąt problemem. W odpowiedzi otrzymała pytanie, że chyba sama nie ma kociąt, a gdy zawstydzona przytaknęła, szylkretka się roześmiała. Ta uwaga jednak pozwoliła przełamać lody i ciężarna pobieżnie opowiedziała o sobie, a dokładniej o tym, że sama urodziła się w klanie i nie chce skazywać potomstwa na głupie nauki przestrzegania kodeksu, który sięga czasów jej dziadów czy wiarę w Klan Gwiazdy. Nie sprecyzowała jednak dokładnie, którego klanu pochodziła, ale jeśli Margaretka miałaby obstawiać, obstawiłaby Klan Wilka, sugerując się licznymi ranami, które mogła zdobyć w trakcie treningów. Być może była słabą uczennicą i nie przykładała się do zadań, a te rany były karą? I dlatego opuściła go, nie potrafiąc się w nim odnaleźć? Margaretka sama sobie dopowiedziała przeszłość nieznajomej.
Nim ich ścieżki się na dobre rozeszły, Margaretka zasugerowała dołączenie samotnicze, chociażby na czas rozwiązania i odchowania kociąt do Owocowego Lasu, informując ją, że w tej społeczności koty wierzą w Wszechmatkę i nie są typowym klanem. Z pyska kotki padło kolejne parsknięcie, jednak obiecała, że skoro była medyczka tak się nią przyjęła, jej losem i losem jej kociąt to weźmie jej radę pod uwagę i może faktycznie dołączy.
Od tamtego czasu częściowo zapomniała o poznanej szylkretce, w końcu wydarzyło się sporo innych rzeczy, które zaprzątały jej umysł. Jednak będąc blisko granicy, zdecydowała się dowiedzieć czy obca faktycznie posłuchała jej rady. Być może stała się jej sąsiadką? I być może mogłaby zostać jej pierwszą przyjaciółką z sojuszniczej społeczności? Z tą myślą przekroczyła Drogę Grzmotu, licząc, że uda jej się trafić na patrol Owocowego Lasu. I faktycznie, nie minęła sekunda nim zbliżyła się do granicy, gdy spomiędzy zarośli wyjrzał bury łebek. Jeśli się nie pomyliła, miała przyjemność z Mirabelką, będąca siostrą Przepiórczego Puchu. Nie zwlekając, przedstawiła się, z imienia i z klanu, tak jakby była małym kociakiem. W końcu szylkretka mogła jej nie kojarzyć i wcale by się nie zdziwiła, jeśli by tak było. Mogła ją w końcu wziąć za jakiegoś samotnika i najzwyczajniej w świecie pogonić. Po przestawieniu się Margaretka zapytała owocniaczkę o to, czy niedawno nie dołączyła do nich ciężarna kotka o pomarańczowych oczach — starała się jak najlepiej opisać nieznajomą z wyglądu, jak i opisać jej barwę głosu. Mirabelka jednak zaprzeczyła, aby wspomniana kotka zasiliła szeregi ich społeczności, jak i również żadna kotka z młodymi do nich nie dołączyła. Niebieskooka posmutniała słysząc te wieści. Miała nadzieję, że samotnicze i jej kociętom nic się nie stało przez ten czas. Może gdzieś indziej znaleźli schronienie? Może trafiła na grupę przyjaznych samotników? Tego im życzyła.
<Mirabelko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz