BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Sprawa znikających kotów w klanie nadal oficjalnie nie została wyjaśniona. Zaginął jeden ze starszych, Tropiący Szlak, natomiast Piaszczysta Zamieć prawdopodobnie został napadnięty przez samotników. Chodzą plotki, że mogą być oni połączeni z niedawno wygnanym Czarną Łapą. Również główny medyk, przez niewyjaśnioną sprawę został oddalony od swoich obowiązków, większość spraw powierzając w łapy swojej uczennicy. Gdyby tego było mało, w tych napiętych czasach do obozu została przyprowadzona zdezorientowana i dość pokiereszowana pieszczoszka, a przynajmniej tak została przedstawiona klanowi. Czy jej pojawienie się w klanie, nie wzmocni już i tak od dawna panującego w nim napięcia?

W Klanie Klifu

Do klanu szczęśliwie (chociaż zależy kogo się o to zapyta) powróciła zaginiona medyczka, Liściaste Futro. Niestety nawet jej obecność nie mogła powstrzymać ani katastrofy, jaką była szalejąca podczas Pory Nagich Liści epidemia zielonego kaszlu, ani utraty jednego z żyć przez Srokoszową Gwiazdę na zgromadzeniu. Aktualnie osłabieni klifiacy próbują podnieść się na łapy i zapomnieć o katastrofie.

W Klanie Nocy

Srocza Gwiazda wprowadza władzę dziedziczną, a także "rodzinę królewską". Po ciężkim porodzie córki i śmierci jednej z nowonarodzonych wnuczek, Srocza Gwiazda znika na całą noc, wracając dopiero następnego poranka, wraz z kontrowersyjnymi wieściami. Aby zabezpieczyć przyszłe kocięta przed podzieleniem losu Łabędź, ogłasza rolę Piastunki, a zaszczytu otrzymania tego miana dostępuje Kotewkowa Łapa, obecnie zwana Kotewkowym Powiewem. Podczas tego samego zebrania ogłasza także, że każdy kolejny lider Klanu Nocy będzie musiał pochodzić z jej rodu, przeprowadza ceremonię, podczas której ona i jej rodzina otrzymują krwisty symbol kwitnącej lilii wodnej na czole - znak władzy i odrodzenia.
Nie wszystkim jednak ta decyzja się spodobała, a to, jakie efekty to przyniesie, Klan Nocy może się dowiedzieć szybciej niż ktokolwiek by tego chciał.
Zaginęły dwie kotki - Cedrowa Rozwaga, a jakiś czas później Kaczy Krok. Patrole nadal często odwiedzają okolice, gdzie ostatnio były widziane, jednak bezskutecznie

W Klanie Wilka

klan znalazł się w wyjątkowo ciężkiej sytuacji niespodziewanie tracąc liderkę, Szakalą Gwiazdę. Jej śmierć pociągnęła za sobą również losy Gęsiego Wrzasku jak i kilku innych wojowników i uczniów Klanu Wilka, a jej zastępca, Błękitna Gwiazda, intensywnie stara się obmyślić nowa strategię działania i sposobu na odbudowanie świetności klanu. Niestety, nie wszyscy są zadowoleni z wyboru nowego zastępcy, którym została Wieczorna Mara.
Oskarżona o niedopełnienie swoich obowiązków i przyczynienie się do śmierci kociąt samego lidera, Wilczej Łapy i Cisowej Łapy, Kunia Norka stała się więzieniem własnego klanu.

W Owocowym Lesie

Zapanował chaos. Rozpoczął się wraz ze zniknęciem jednej z córek lidera, co poskutkowało jego nerwową reakcją i wyżywaniem się na swoich podwładnych. Sprawy jednak wymknęły się spod całkowitej kontroli dopiero w momencie, w którym… zniknął sam przywódca! Nikt nie wie co się stało ani gdzie aktualnie przebywa. Nie znaleziono żadnego tropu.
Sytuację pogarsza fakt, że obaj zastępcy zupełnie nie mogą się dogadać w kwestii tego, kto powinien teraz rządzić, spierając się ze sobą w niemal każdym aspekcie. Część Owocniaków twierdzi, że nowy lider powinien zostać wybrany poprzez głosowanie, inni stanowczo potępiają takie pomysły, zwracając uwagę na to, że taka procedura może dopiero nastąpić po bezdyskusyjnej rezygnacji poprzedniego lidera lub jego śmierci. Plotki na temat możliwej przyczyny jego zniknięcia z każdym dniem tylko przybierają na sile. Napiętą atmosferę można wręcz wyczuć w powietrzu.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Burzy!
(jedno wolne miejsce!)

Miot samotników!
(jedno wolne miejsce!)

Pojawiła się nowa zakładka z Cechami Specjalnymi i Mutacjami! Aby dostać się do niej, należy wejść w zakładkę "Maści - pomoc". | Zmiana pory roku już 18 maja, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 maja 2023

Od Koszmarnej Łapy (Koszmarnego Omenu) CD. Chłodnego Omenu

— Zależy co sprawiło, że przestałeś się przykładać do treningów. Ale obiecuje, że nie będę krzyczał. A więc?
— M-martwię s-się o ko-goś... 
— O kogo? Nie widziałem abyś w klanie z kimś się zadawał. 
— Bo on nie należy do tego klanu — przyznał ochryple. 
Nastąpiło milczenie, a napięcie wzrosło jakby w powietrzu. 
— Bratasz się z wrogiem? 
— N-nie! Skądże! Nic nas nie łączy! — zaprotestował ze strachem w oczach. 
Przysunął się do syna tak, że górował nad nim wzrostem, wpatrując się w te jego wystraszone oczy. Zaniuchał powietrze, a strumień jego oddechu otoczył pysk i ucho syna, gdy odetchnął. 
— Cuchniesz strachem — skomentował to co sobą prezentował. — Skoro nic was nie łączy, to czemu panikujesz? 
— Bo Hiacynt to dobry kot! Nie zasługuje na to co robimy z Burzakami! Poza tym — dodał — czuję od niego jakąś taką braterską więź... 
Warknął na syna słysząc te słowa. 
— Co takiego? Burzak? Dobrze, że dziadek tego nie słyszy, bo już byś leżał oskórowany pod jego łapami. Posłuchaj mnie synu... To Klan Burzy nas zaatakował. To oni pierwsi rzucili się na nasz klan. I to oni ponoszą odpowiedzialność swojego czynu. Jeżeli jest według ciebie kimś dobrym, to niech zdradzi swoich i do nas dołączy jak ten cały Leśny Pożar. On nie miał oporów wybrać wygranych. A ten Hiacynt? Jesteś pewny, że byłby w stanie porzucić swoich dla ciebie? Jeżeli nie, to wiedz, że ta "braterska więź" to ułuda. Zrani cię prędzej czy później, gdy dowie się, że twoja cała rodzina jest mordercami. — Wziął głębszy oddech. Wiedział co mówił. W końcu sam dobrze to znał z własnej autopsji. 
— Ale on jest inny! Inny niż każdy Burzak, którego zdążyłem poznać! Potrafi postawić na swoim, wie czego chcę od życia! Nie to co reszta tych miernot... 
— Pff... Inny? — prychnął, kręcąc łbem. — Skoro tak to udowodnij mi to. Jeżeli dołączy do Klanu Wilka nie będę miał nic przeciwko twojej przyjaźni z tym kotem. Jeśli nie... — Pokręcił łbem. 
Ojciec żądał niemożliwego! Hiacynt tak samo jak on nie ufał innym klanom, był uparty i pewny swojego zdania. 
— Wątpię, że to ma jakikolwiek sens — prychnął rozczarowany. 
— To o nim zapomnij. Tak będzie najlepiej dla ciebie i dla niego. Jesteście z dwóch różnych klanów. Ta przyjaźń nie ma prawa bytu. Skończy się to albo jego, albo twoją zdradą. Mam nadzieję, że nie skończysz jak twoja ciotka. Ona... uciekła wraz ze swoimi młodymi, a dziadek do tej pory chcę ją rozerwać na strzępy. 
— C-ciotka? — uniósł brew z lekkim zainteresowaniem. 
— Tak. Łasiczy Skowyt... Moja siostra. Uciekła z klanu będąc w ciąży i ślad po niej zaginął — westchnął, po czym mocno przytulił syna do swojej piersi. — Nie chcę cię stracić tak jak ją. Miłość nie jest tego warta synu. A zresztą myślałem, że brzydzisz się relacji z kocurami... 
Ten natychmiast się odepchnął od ojca. 
— W którym momencie zabrzmiałem tak jakbym go polubił w inny sposób?! A-a co jeśli ciocia pozostawiła coś po sobie?! Może stąd ta więź? — Zapytał samemu sobie nie wierząc w te głupoty. Zaśmiał się pod nosem, widząc jak syn się speszył. 
— Skoro tak się martwisz obcym kotem, że aż nie możesz skończyć treningu to odpowiedź sama się nasuwa... — Zmarszczył brwi słysząc jego dalszą część wypowiedzi. — Mówisz, że... Nie... Gdyby ten cały Hiacynt byłby synem twojej ciotki, twój dziadek już by o tym wiedział. Nie wiadomo dokąd poszła po ucieczce. Ale nawet jeśli byłby członkiem naszej rodziny, to prędzej czy później twój dziadek go zmusi do dołączenia do Klanu Wilka. Nie lubi, gdy jego rodzina jest poza jego terenem. 
— Pamiętam, jak wspominał mi o tym, że nienawidzi swojej matki bo go zostawiła. Co jeśli to wszystko ma łapy i nogi? Muszę następnym razem go zapytać czy pamięta imię swojej matki.. Jeśli pamięta i okaże się że to ciocia, co zrobimy? — Powiemy twojemu dziadkowi — rzekł bez chwili zawahania, rozmyślając o tym dość intensywnie. — Nie wolno tego przed nim zataić, bo nam się obu dostanie. 
— Ale jeśli to prawda... M-matka Hiacynta nie żyje — dodał po chwili załamany, kompletnie zapominając o informacji, którą przekazał mu dawno temu Burzak. 
Zamrugał zaskoczony. 
— Nawet nie wiemy czy na pewno jest z naszej krwi. Może to zwykły burzak synu — powiedział, nie dopuszczając do siebie takiej informacji. 
— Zapytam go o to. Jak tylko skończę trening oczywiście! 
— No ja myślę. Masz mi to zaliczyć. — Poczochrał go po łbie. 
Poczuł wielką ulgę po geście ojca. Miał wrażenie jakby van się nieco uspokoił, może szczere rozmowy nie były takie złe? 
— To ja może będę już leciał? Wiesz, trenować czy coś! — mruknął bardziej energicznie. 
— Tak. Leć już. I się przyłóż do tego w końcu — Popatał go po łbie.

***

Rosa i błoto zdobiły łapy ucznia idącego przed siebie. Czarno-biały kocur miał już tylko nadzieję, że to jego ostatni trening pod okiem Błękitnego Ognia. Wojownik, który szedł przed nim spojrzał na niego ukradkiem tak jakby wyczuł, że ten o nim myśli.
— Już pewnie nie możesz się doczekać mianowania Koszmarna Łapo, co? — zadał pytanie.
— Trochę czasu minęło, więc można tak powiedzieć — wymruczał ochrypłym głosem terminator myślami wracając do rudego członka Klanu Burzy. Czyżby on, Koszmarna Łapa, martwił się o innego kota? Zdawało się że tak, a mimo to kocur chciał odrzucić te myśli i machnął głową na boki by znów się nie rozpraszać.
— Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, iż mianowanie na wojownika nie będzie niczym łatwym?
Kocur przełknął ślinę, nie chciał słyszeć tego pytania. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że dziadek wyznaczy kogoś do pojedynku, gdy tylko ten ukończy trening.
— Wiem Błękitny Ogniu.
— W takim razie nie ma co zwlekać, radzę ci się przygotować.
— T-tak zrobię! — wymiauczał nieśmiało dreptając do przodu.

***

Nadszedł w końcu ten dzień, do którego Koszmarna Łapa przygotowywał się tyle czasu. Pojedynek nie mógł być trudny, w końcu jego mierna siostra zdała ostateczny egzamin na wojownika, więc dlaczego mu miałoby się nie powieść? Z resztą i tak musiał każdemu udowodnić, że jest wartościowym Wilczakiem, inaczej Mroczna Gwiazda wygnałby go z klanu!
Na skraju obozu dostrzegł swojego mentora siedzącego obok przywódcy klanu, obaj spoglądali w jego stronę. Młody kocur przełknął odruchowo ślinę, czuł jak cały się trzęsie, tak bardzo chciał wygrać ten pojedynek. Szedł na przód aż dotarł pod łapy kocurów.
— A więc jesteś gotowy — prychnął Mroczna Gwiazda mierząc go swym błękitnym, lodowatym spojrzeniem.
— Tak.
— W takim razie idź za Błękitnym Ogniem — skinął w stronę kocura. Młody ruszył za mentorem, który poprowadził go w najbardziej przestrzenne miejsce w obozie.
— Niech zacznie się pojedynek!
Koszmarna Łapa przyjął pozycję gotową do boju, nie inaczej było z Błękitnym Ogniem, który już był gotów na niego zaszarżować. Czarno-biały kocur zanim zdążył się obejrzeć został powalony przez swojego mistrza, przybity do ziemi niczym ofiara. Gdy czuł jak ciężar kocura go uciskał myślał, że to już koniec tej walki, a przecież dopiero co się zaczęła! Na szczęście albo i nie już wyobraził sobie minę Wieczornej Mary gdyby ten przegrał. Nie mógł na to pozwolić, zebrał siły i odepchnął kocura porządnym kopniakiem w brzuch. Niebieski z impetem upadł na ziemię, dzięki czemu Koszmarna Łapa zyskał czas na przygotowanie do ataku. W mgnieniu oka przerzucił ciężar ciała na tylne łapy następnie wybił się w powietrze skacząc na swojego przeciwnika, który dopiero co się pozbierał po zadanym ciosie w brzuch.
— Czyli jednak czegoś się nauczyłeś przez te księżyce — uśmiechnął się pod nosem starszy. Uczeń posłał mu cwaniacki uśmieszek, gdy ten coraz bardziej wciskał się w trawę. Nagle jednak poczuł potężne łapska na swoim grzbiecie, Błękitny Ogień pochwycił go i przeturlał na druga stronę znów biorąc górę nad terminatorem. Ten zagryzł pysk w niezwykłym grymasie, już miał nadzieję, że udało mu się zakończyć tę farsę.
— Pamiętaj, że umiesz wszystko, czego ja cię nauczyłem — podkreślił zlizując krew z ramienia. 
— Pamiętam — mruknął krótko czując jak ciężar kocura go przygniata. Miał wrażenie, że jest w sytuacji bez wyjścia, popatrzył na swojego mentora, następnie zbadał teren wokół siebie, dostrzegł ojca. W tym momencie poczuł jak coś motywuje go do działania, no tak, nie chciał przecież zawieść staruszka. Wziął się w garść i zebrał resztkę sił, która mu pozostała. Wykonał ten sam ruch co kocur kilka chwil wcześniej, wydawało się jakby ten wcale się tego nie spodziewał, więc młodszy wykorzystał to, parł na niebieskiego z całych sił by ten nie mógł się już więcej ruszyć. Dla upewnienia się, że ten nic już nie zrobi przygniótł go łapą w gardło, nie obchodziło go czy ten się udusi, chciał już po prostu wygrać.
— Starczy! — wzniósł się doniosły głos Mrocznej Gwiazdy, Koszmarna Łapa nadstawił uszy i natychmiastowo zabrał łapy. — Dowiodłeś, że jesteś godzien bycia wojownikiem pomimo tylu księżyców na karku. Wystąp. 
Nareszcie! To ta chwila! Widział na pysku swojej siostry niezadowolenie, ta wronia strawa chciała widzieć jedynie jego cierpienia. Oj nie, już jej na to nie pozwoli, nikt już nie będzie go poniżał, a już na pewno nie ona!
— Ja, Mroczna Gwiazda, przywódca Klanu Wilka, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, by zdobyć doświadczenie niezbędne do ochrony klanu i jego członków. Polecam go wam jako kolejnego wojownika. Koszmarna Łapo, czy przysięgasz przestrzegać praw nadanych przez twojego przywódcę i chronić swój klan nawet za cenę życia?
— Przysięgam.
— Mocą naszych potężnych przodków nadaję ci imię wojownika. Koszmarna Łapo, od tej pory będziesz znany jako Koszmarny Omen. Klan ceni twoje zaangażowanie i pewność siebie, oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Wilka.
Rozpoczęło się tradycyjne skandowanie nowego imienia - Koszmarny Omen, coś pięknego!
Od jutra, mogło być już tylko lepiej.

<Tato?>

[Przyznano 5%]

Od Chryzantemowej Krwi

Brak postępu w szkoleniu Jabłoniowej Łapy ją dołował. Bielik? Wyszkoliła Gronostaja całkiem szybko i efektywnie. Ona? Cóż, wystarczyło spojrzeć na to, jak wyglądał jej uczeń. Miał dwadzieścia księżyców, a nad jego umiejętnościami Chryzantema mogła co najwyżej płakać. Nie potrafił złapać niemal niczego, a jego ciągłe wycofanie i unikanie nie tylko innych kotów, ale również jakichkolwiek rozmów, było dla wojowniczki okropnie męczące. Ona sama nigdy nie była specjalnie rozmowna, lecz Mroczna Gwiazda trzymał ją krótko. Ona Jabłoniowej Łapy tak nie potrafiła. Zdawało się jej wciąż, że jest za miękka na posiadanie ucznia, zwłaszcza takiego jak Jabłoń. Czy się do czegokolwiek nadawała?
Skinęła głową na pożegnanie czarnemu, który od razu poszedł w stronę legowiska uczniów. Ach, jak cudownie wypocząć, nie tylko ze względu na rozczarowujący trening, ale również na doskwierający od jakiegoś dłuższego czasu ból w ogonie. Syknęła, próbując nim szybko poruszyć. Zdecydowanie to był czas na pójście na leczenie.
— Przepraszam — bąknęła, wchodząc do legowiska medyków. Zastała milczącą Wiśniową Iskrę. Kuna musiała pójść po zioła, albo krzątać się nie wiadomo gdzie. Z resztą i dobrze, nie zamierzała się leczyć u tej zdrajczyni. Gdy niebieska zapuszczała się w norę, ta powaliła ją ostrym ziołowym zapachem. Szylkretowa medyczka jednak nadal się nie odzywała, a cisza stała się bardzo niezręczna. Uh... — Halo?
Zamilkła, widząc, że starsza burzaczka nie stoi po prostu w bezruchu, ale opatruje innego kota. Spiekła się ze wstydu, obserwując z oddali rude futro. W końcu Wiśnia skończyła zajmować się Leśnym Pożarem i ruchem końcówki ogona przywołała kotkę do siebie.
— To samo? Bliźniaki — burknęła coś pod nosem, ledwo zrozumiale, gdy patrzyła na prążkowany, wygięty ogon Chryzantemowej Krwi. Wojowniczka nie patrzyła na poczynania medyczki, ale po chwili poczuła długie strzyknięcie w bólu i jednoczesną ulgę. Jej ogon został nastawiony, a ból ustąpił dziwnemu, niekomfortowemu uczuciu czegoś mokrego. Lecznicza maść z korzeni bliżej nieznanej jej rośliny faktycznie pomogła.
Gdy kocica skończyła, wyszła. Cóż, przed nią jutro następny dzień mentorowania... brr.

Wyleczeni: Chryzantemowa Krew, Leśny Pożar

Od Bastet

Tego dnia słońce nie miało litości ani dla Wyprostowanych przemierzających ulice, ani dla żyjących z nimi kotów, szczurów czy ptaków. Bastet zgrabnie skoczyła w kierunku zabrudzonej szyby okna i prześlizgnęła się przez nią, wychodząc z piwnicy, w której gościli się członkowie gangu. Gdy tylko wyszła na zewnątrz, skwar od razu zdusił ją od środka. Zakaszlała, ale ruszyła dalej. W pysku trzymała kawałek smacznego przyprawionego pieczonego mięsa, którego dostała od jednego z członków gangu w zamian za parę mieszanek ziołowych. Zachowując środki ostrożności, wskoczyła na parapet któregoś z domów, a z niego udało się jej dostać na balkon. Utrzymując równowagę na metalowej poręczy, zbliżyła się do jej krawędzi i skupiła się na odpowiednim punkcie. Odbiła się tylnymi łapami od powierzchni i dostała się na dach.
Budynki w mieście były na tyle stłoczone, że odstępy między dachami budynków nie były zbyt duże - wystarczające, by sprawny kot dał radę dostać się z jednego na drugi. To też zrobiła - wskoczyła na jeden z płytszych dachów i tam właśnie zamierzała dokończyć posiłek. Wolała mieć pewność, że nikt go jej nie podwędzi - stąd była wystarczająco niewidoczna. Rozkoszowała się soczystym smakiem mięsa, podczas gdy jej pogarda do dwunożnych istot stale wzrastała - szczycili się najwyższymi wygodami, ale i to im nie starczało.
Serce jej prawie ustało, gdy usłyszała dźwięk kroczenia po blaszanej nawierzchni. Instynktownie zastrzygnęła uszami, co wyćwiczyła w miarę wychowywania się w mieście, gdzie na każdym kroku czaiło się niebezpieczeństwo. Wyostrzyły się jej zmysły, a oczy natychmiast dostrzegły kocią, ciemną niemal sylwetkę podejrzanie szybko i zwinnie poruszającą się po dachu sąsiedniego budynku.
Bastet nastroszyła futro i skierowała w stronę delikwenta ostrożne spojrzenie. Gdy jednak zbliżył się do krawędzi, przygotowując do skoku, miała okazję lepiej poznać szczegóły jego ciała - miał wyraźną niedowagę, jego ciało zdawało się być wątłe, a brzuch nadęty. Mimo to nie dało się mu odmówić zwinności. Najwyraźniej dorównywali sobie.
Zadarła podbródek, wyraźnie sugerując, że bynajmniej nie zamierza uciekać. Czasami dziwiła się, że mimo względnej sławy, jaką cieszyła się w mieście, znajdowali się śmiałkowie, a raczej głupcy, który rzucali jej wyzwania. Nie tylko jej zresztą - ale całkiem jej się to podobało. 
Zniżyła swój łeb, obserwując ze skupieniem kocura, który skoczył na jej dach i przeturlał się, amortyzując upadek. Oblizała wargi z wyraźną satysfakcją, jakby traktowała przeciwnika jak swoje śniadanie. Ten rzucił jej tylko wyzywające spojrzenie. 
Skoczył pierwszy. Czaszka posunęła się niebezpiecznie blisko krawędzi, ale zdołała zaczepić się pazurami. Skwar i gorąc wcale jej nie pomagał. 
Gdy przeciwnik zamachnął się, by wymierzyć kotce cios w głowę, ta przewróciła się na bok i wstając szybko, podcięła mu nogi. Choć ten potknął się, nie stracił równowagi. Uśmiechnęła mu się w twarz, gdy niebezpiecznie wykręciła mu jedną z łap. Wrzasnął, instynktownie zamaszysszy się pazurami w kierunku czoła Bastet. Kotka syknęła, gdy poczuła metaliczną krew zasłaniającą jej pole widzenia. Tym razem naprężyła mięśnie łap i skoczyła na przeciwnika, przyciskając nimi jego głowę do chłodnego dachu. Ten siłował się z nią, usilnie próbując wydostać się z uścisku; w końcu Bastet złapała go za kark i odrzuciła ciężko kilka stóp dalej. Na jej pysku zalśnił lekki wyraz satysfakcji, gdy dysząc, powolnym i dumnym krokiem zbliżała się do samotnika, który cofał się, obracając się taktycznie za siebie.
Dotykał już tylnymi łapami krawędzi, a Bastet miała go zrzucić, ale w tej właśnie chwili samotnik wyciągnął łapę i uderzając ją w bok, pociągnął ją za sobą, gdy się obrócił. Nie czuła podłoża nad swoją głową i zmarszczyła pysk, napinając wszystkie swoje mięśnie, byle tylko nie pozwolić mu się zepchnąć. Niemal mu się to udało, gdyby nie jeden szczegół - nadszarpama przez nią wcześniej łapa, której używanie widocznie sprawiało mu ból. Korzystając z okazji, chwyciła w zęby drugą przednią łapę samotnika i wykręciła ją boleśnie, aż rozległ się chrzęst miażdżonych kości i wtórujący mu przeraźliwy wrzask. Napastnik upadł, nie będąc w stanie utrzymać się na czterech łapach, podczas gdy Bastet wyrwała się, zrzucając go z siebie. W ostatniej chwili czarny wczepił się pazurami w dach, co uratowało go przed zwisaniem z niego. Bastet jednak szybko go dopadła,  przyciskając jego głowę łapą do podłoża. Obejrzała się za bark; plamy krwi oszpeciły część dachu. Znów zwróciła się do kocura, który drżał z bólu, cały czas trzymając pysk na okaleczonych łapach. 
— P-proszę, wynagrodzę to...
Samotniczka nie spuściła z niego chłodnego wzroku, który nie zdradzał żadnego wyrazu.
— Nie jadłem nic od paru tygodni! — załkał. — A ty... Masz jedzenia aż zbyt dużo!
Może nawet byłaby skłonna go oszczędzić, gdyby nie jego ostatnie słowa.
— Proszę, nie... — wyszeptał.
Jej łapa posunęła się, przesuwając lekko ciało kota.
— Nie chcę umierać. Nie chcę umierać.
— Możesz pozdrowić mnie z nieistniejących zaświatów — powiedziała tylko. — Znikniesz na zawsze. 
I zrzuciła go, patrząc tylko, jak czarna plama wydając z siebie ostatni wrzask, upada na kamienną ulicę, stając się tylko krwawą miazgą.

[Przyznano 30%]

Od Nastroszonego Futra

 Pożegnania bywały trudne. W tym przypadku również tak było. Jednakże nie potrafił dłużej znieść tego co działo się w Klanie Nocy. Tu wariatka rosła na wariatce. Nie chciał, aby tak wyglądało jego życie. Pragnął przygód, czegoś nowego i nieznanego. Może dopadł go kryzys, ale wiedział, że jeżeli dalej by tu egzystował to... no właśnie. Egzystowałby. Nie cierpiał tego stanu. Brak mu było rozrywki, wolności i poczucia, że nikt nie stoi mu nad łbem. O tak... Chciał robić to na co miał ochotę, chodzić gdzie chciał, łamać kodeks i czuć, że żyję. 
Najpierw kroki skierował do Strzyżykowego Promyka. Kotka o dziwo przyjęła informację o jego planach ze spokojem, z którego była znana. Następny był syn... Makrelowa Łapa nie potrafił w to uwierzyć, ale chciał, aby wiedział, że nie porzucał go. Dał mu zadanie, które szybko odegnało z jego oczu łzy. Cel... Cel, do którego będzie dążył. Cel, który da mu siłę. On również miał taki. I właśnie go spełniał. 
Ostatnią osobą, z którą się pożegnał była siostra. Zostawił ją na koniec, ponieważ bał się jej reakcji. No i... oczywiście nie mylił się. Widział jej ból, ale o dziwo zaakceptowała jego wybór. Był jej wdzięczny, że nie zmuszała go do zostania siłą. Nie wytrzymałby tu ani chwili dłużej. Woda coraz bardziej go kusiła, by zatopić się w niej i nigdy nie wypłynąć. 
Po raz ostatni wziął oddech, po czym przekroczył granice. Wymknął się tak jakby był na tych terenach intruzem. Jednakże... to co poczuł, gdy tylko łapy prowadziły go w nieznane, było cudowne. Wolność, słodka i piękna wolność. Nie miał pojęcia gdzie iść i co dalej. Postawił wszystko na jedną łapę. Wierzył, że czekała go wspaniała przygoda... Gdzieś gdzie docenią jego siłę. Gdzieś gdzie nareszcie będzie mógł być sobą.

***

Rozglądał się z zaciekawieniem po otoczeniu. Pierwszy raz był w Siedlisku Dwunożnych. Było tu... Dziwnie. Inaczej. Niecodziennie. Zapędził się chyba do samego serca tych terenów, unikając samotników na tyle ile był w stanie. Nie był przyzwyczajony do takich ciasnych przestrzeni. Klan Nocy miał w końcu lasy i polany, a nie takie... pokręcone drogi. Ale... Był wolny! I to się liczyło. Napuszył się dumnie, idąc dalej i dalej. Nie bał się, ponieważ zdawał sobie sprawę z własnej siły. Jednego już mysiego móżdżka zlał, gdy próbował go zaatakować, myśląc że jest łatwą płotką. Otóż... mylił się. Klan Nocy stracił wiele. Ale teraz to nieważne. Musiał znaleźć jakiś kąt, gdzie odpocznie przed dalszą drogą, co było już nieco problematyczne. 
Od Wójta - pewnego samotnika, którego napotkał blisko granicy z Klanem Klifu, dowiedział się o pewnym... Jak on to nazwał? Kasztelanie? Podobno tam mógł spełnić swoje marzenia o wielkości, zapomnieć o trudach życia i zabawić się pierwszy raz w życiu i to do samego rana. Nie spodziewał się, że w takim miejscu była taka miejscówka, która służyła wielu kotom jako bezpieczna przystań. Bardzo pragnął ją odkryć i przekonać się na własne oczy, czy rzeczywiście dostanie to o czym marzył. Jak już tu szedł to widział ładne panienki, a według Wójta w Kasztelanie było ich dość sporo. Liczył na to, że nie będą robić mu problemów jak to bywało z osobnikami ich płci. 
Ah... wolność. Nigdy przez tyle dni nie był szczęśliwy. Może i budził się pod gołym niebem i nie miał do kogo gęby otworzyć, ale nie żałował. Nie, gdy widział przed sobą cudowne perspektywy. 
W pewnym momencie zauważył, że jego krokom towarzyszył dziwny dźwięk. Metal uderzający o betonowe drogi rozlegał się to z lewej, to z prawej, jednak gdy odwracał łeb by sprawdzić, co takiego przewracało śmietniki, jego oczy zawsze spóźniały się o te kilka uderzeń serca. Mógł jednak wyczuć, że ktoś niemal deptał mu po ogonie. A jak nie ktoś, to sam dźwięk pokryw rzucanych na chodnik. Zdziwiony fenomenem metalowego marszu, nawet nie zauważył, gdy para pomarańczowych ślepi zaczęła mu się przyglądać. Jednak czy na pewno był rozproszony? Czy to właściciel ognistego spojrzenia poruszał się w sposób, który nawet doświadczony wojownik miał problemy z wykryciem. I tak, niski, nieco zachrypnięty głos, dobiegł go w końcu z zaskoczenia. 
— Pewien ptaszek zaśpiewał mi do uszu, że szara myszka wydostała się z lasku i sieje zamęt na mojej ulicy — wymruczał kocur, czyszcząc sobie zęby pazurem z wzrokiem wbitym prosto w byłego Nocniaka.
Obcy różnił się od samotników, których mijał. Oczekiwał na atak, udając że wcale go nie wystraszył. Bo taka była prawda. Jak chodził tak głośno, zrzucając jakieś przedmioty, to był naprawdę durny. Nie bał się żadnego brudnego sierściucha. Na dźwięk głosu jego nastroszona sierść bardziej się uniosła, a czujny wzrok spoczął na kocurze. Dziwnie mówił. Że on był myszą? Prychnął.
— Ah tak? Tylko tędy przechodzę. Jeszcze żadnego zamętu nie zasiałem. No chyba, że chodzi ci o tego kota, który mnie zaatakował, a który zwiały z podkulonym ogonem, gdy zobaczył, że nie mają ze mną szans. — Uśmiechnął się cynicznie. — I twoja ulica? Jesteś tym... liderem tego Siedliska i tych wszystkich kotów, że tak mówisz? — zapytał z zainteresowaniem, oceniając wzrokiem jego sylwetkę. 
Samotnik zaśmiał się tylko pod nosem na jego pytanie. Dźwignął się na łapy i obejrzał na swoje pazury, które błysnęły w promieniu słońca wystającego zza blokowiska. 
— Nie wiem, czyś głupi czyś szalony, że postanowiłeś się tu pałętać bez rozeznania terenu albo przeciwnika — mruknął w końcu, niby od niechcenia. — A może myślisz, że skoro pokonałeś jednego pachołka, to i mi dasz radę, co? — rzucił mu pobłażliwe spojrzenie spod zmrużonych powiek.
— Yyy... Nie... — Cofnął się o krok, ponieważ nie miał zamiaru bić się tu i teraz z tą górą mięcha. — Nie przyszedłem się bić ani kraść niczego. Po prostu... Słyszałem, że w tym miejscu można być wolnym. No wiesz... Balować do rana, nie przejmować się jutrem, mieć masę pięknych kotek i być prawdziwym kocurem! Mój klan tego mi nie zapewnił... Gdybym tam został zmusiliby mnie do bycia gejem i do służby samicom. — Skrzywił się z odrazy. — Odrażające. A to one powinny nam służyć. My jesteśmy lepsi i nas powinny się słuchać. Więc... jak widzisz nie mam złych zamiarów. Szukam jakiegoś Kasztelana. Podobno tam znajdę wszystko czego pragnę. Dlatego... Ja sobie pójdę dalej go szukać, a ty odpuścisz mi mordobicie i rozejdziemy się w przyjaźni? — zasugerował zachowując czujność, ponieważ obcy dawał mu przedziwne uczucie, że sprawi mu tylko problemy. 
— Tak, te wszystkie rzeczy mogą cię w mieście czekać... — zaczął czarny, zeskakując z płotu na uliczkę. — Ale trochę się zapominasz, świerzynko. Postawiłeś łapeczki na moim terenie, pobiłeś mojego podwładnego... trochę chamsko z Twojej strony, nie uważasz? — zamruczał, zbliżając się coraz bardziej do dymnego. — I jeszcze jedno. Na moim terenie będziemy tańczyli jak ja zagram. — Szybkim ruchem chwycił go łapą za pysk i obejrzał sobie jego mordkę to z prawej, to z lewej, nawet nie drgając, gdy Nastroszony próbował się wyrwać. — Poślę kogoś, kto ci pokaże okolice. O ile uda ci się mnie pokonać. Nie mogę przecież puścić takiego gagatka wolno, nie? To nie po męsku tak uciekać z podkulonym ogonkiem.
Świerzynko? Pff... Akurat bić się umiał. Chociaż rzeczywiście kocur miał rację. 
— To on zaczął pierwszy... — wytłumaczył się mu, przełykając ślinę, próbując się mu wyrwać z tego uścisku. Aż normalnie przypomniała mu się matka. Ona też tak go chwytała, gdy była na niego zła. Położył po sobie uszy, a zaraz je uniósł, bo usłyszał chyba propozycje pomocy? A nie... musiał ją sobie wygrać. Cudownie. Nic nie musiało iść oczywiście po jego myśli. — Żadne ze mnie mysie serce — prychnął. — Jestem wojownikiem. Brałem udział w wojnie i rozszarpywałem koty, które do twoich pachołków mają się nijak. Nasi uczniowie są na ich poziomie. To wstyd dla kota tak mało umieć. No i sam chciałeś. Ostrzegałem cię. — Po czym użarł go w łapę, by go puścił z uścisku i zaczęła się walka, którą zapamięta być może do końca swego życia. 

***

Po ostrej wymianie ciosów, wynik był jednoznaczny. Były Nocniak leżał na chodniku, przyciśnięty ciężką, krępą łapa czarnego kocura. Ból w każdym skrawku ciała nie pozwalał mu myśleć. Przegrał. Ale mógł się tego spodziewać. Już po kilku ciosach zauważył, że samotnik nie był zwykłym sierściuchem. Miał wyszkolenie i siłę, której nigdy przedtem nie zaznał. To był błąd uznając, że miał z nim jakiekolwiek szansę. 
— I co? — prychnął czarny, wypuszczając powietrze nosem. — Nadal myślisz, że ja potrzebuje jakiś ostrzeżeń? — Władca tej części miasta zamruczał mu gardłowo nad uchem, unosząc pytająco brew.
Niebieski skrzywił się, dysząc ciężko. Próbował wstać i zwalić tą łapę, która odbierała mu całą godność, ale nie miał sił. Kocur był za silny.
— Ygh... Wygrałeś... Poddaje się. — Przestał się opierać, oczekując na to co ma nastać. 
No i zginie. Po co mu to było? Jednak trzeba było zostać w Klanie Nocy... Nie! W życiu! Już wolał tu zdechnąć niż tam! Przynajmniej walczył jak prawdziwy wojownik. Umrze godnie. 
Bliznowaty uśmiechnął się, by po usłyszeniu tych słów z pyska Nastroszonego zwolnić uścisk. Zamiast go dobić, wyciągnął łapę, by ten mógł sobie pomóc ze wstaniem.
— Dobry z ciebie dzieciak — zamruczał spokojnie, nawet przyjaźnie. — Lubię twoją energię, zawadiako. Witaj w mieście. — Gdy srebrny wstał, czarny poklepał go po barku. — Ja, Enetlodon, pan tego miasta, pozwalam ci na pobyt na mojej ziemi. Korzystaj ile chcesz, a jak zrobisz parę rzeczy dla mnie, to kto wie, może czeka cię nawet świetlana przyszłość tutaj, a nie między rynsztokami jak zwykłe piecuchy wałęsające się bez celu po ulicach — kocur przejechał językiem po swoich wargach, pozbywając się z nich resztek krwi czy sierści.
No to go zaskoczył. Nie spodziewał się takiego zakończenia. Sądził, że to koniec. Zabije go, a ciało wywali dla szczurów. Ulga go zalała. Na całe szczęście. Na dodatek padające słowa sprawiły, że go zatkało. To on był tym Panem Miasta, o którym słyszał od Wójta? Tak, wypytał dzikusa o to miejsce, aby wiedzieć na co powinien uważać. Zapłacił za to cenę w postaci dwóch wiewiórek, ale było warto. Nie wierzył, że ktoś taki jak on, przyznawał, że poradził sobie nieźle jak na leśnego kota, a nawet wróżył mu niesamowitą przyszłość. Uśmiechnął się do niego, wstając i otrzepując się po dobrej bitce. Jego ego wzrosło. O tak... Pragnął tej wielkości, o której mówił.  
— Naprawdę? — W oczach mu błysnęło. Czy to możliwe, że odnalazł swoje miejsce? To był chyba sen. W zasadzie nie chciał dołączać do żadnej większej społeczności, ale... Kocur mu zaimponował. I to bardzo. Jego siła, agresja, aura jaką emanował... Chciał być taki jak on. — Oczywiście. Ja... Chętnie. Samo docenienie kogoś kto włada całym tym miastem to wielki dla mnie zaszczyt. Sam byłeś niesamowity. Nigdy nie wiedziałem by ktoś tak walczył. Nic dziwnego, że jesteś liderem tego wszystkiego... — nie krył swego zachwytu i szacunku jaki powstał do samotnika po tej bójce. 
— Dobrze — zamruczał gardłowo, szczerząc zębiska. — O północy przyjdziesz znowu do mnie. Na ceremonię przyjęcia. Duma cię przyprowadzi- a właśnie. Duma — powtórzył się, tym razem głośniej, a zaraz przy jego boku pojawił się niebieski kocur o przenikliwych pomarańczowych oczach, jakże podobnych do tych należących do Entelodona. — Zabierz świerzynke do Kasztelana, zajmij się nim dobrze. Niech się wybawi tego wieczoru. — Czarny oblizał pysk raz kolejny, po czym pozostawił dwa kocury same.
— Nieźle ci poszło jak na leśniaka — pochwalił go Duma, uśmiechając się ładnie. — Ale chyba nie złapałem imienia. Jak cię zwą?
O rany, o rany. Ceremonia przyjęcia! Nie mógł w to uwierzyć. Zaparło mu aż dech w piersi. Zamrugał zaskoczony, gdy nagle obok samotnika pojawił się inny kot. Był tu przez cały czas? Rozejrzał się po otoczeniu, ale nie potrafił określić czy w zaułkach nie czają się i inni, co oglądali ten jego występ. Na pytanie niebieskiego, napuszył się dumnie, zadzierając wysoko łeb. A owszem. Dobrze mu poszło, bo był niezły. Dopiero tutaj poczuł, że rzeczywiście tak było. Słysząc tą pochwałę. I to z pyska takiej szychy! 
— Nastroszone Futro — przedstawił się, dalej nie mogąc uwierzyć w to, że przeżył i został zaproszony do gangu tak wpływowego kota. — Czyli wiesz gdzie znajduję się ten Kasztelan? — ucieszył się. Nareszcie uda mu się osiągnąć cel i przekonać się na własnej skórze, czy ten samotnik, którego spotkał w dziczy go nie oszukał mówiąc, że tam odżyje. — Jesteś wojownikiem Entelodona? 
— Oh, długie. Czuć lasem — zauważył żartobliwie. Kocur zaraz płynnym, eleganckim ruchem skoczył parę kroczków do przodu, już prowadząc dymnego w dobrą stronę. — Jakbym mógł nie wiedzieć? Leży zaraz pod moim terenem — zamruczał, wypinając dumnie pierś, by zaraz rzucić okiem w stronę, gdzie zniknął wcześniej Enetelodon. — Ojczulek by mnie zabił, jakbym przedstawiał się jako zwykły wojownik. Jestem Duma, drugi Syn, przywódca Batalionu "Srebro" — przedstawiając się, kocur przybrał już jakby wyrobioną, wypracowana postawę i mimikę twarzy. — Do usług miłego Pana, przynajmniej w drodze do Kasztelana~
Jego terenem? Czyli... Wcale mu nie służył? To było... Dziwne. Ale czego się spodziewał po tym miejscu? Przecież na pewno nie mieli tradycji podobnych do klanów. Sam ledwo co pojmował tutejszą hierarchię, przez co wpakował się na tereny samego pana miasta, nawet o tym nie wiedząc. Ale... było minęło. Przeżył i mógł teraz spełnić swój cel, w którym tutaj przybył. Zaraz jednak znów spojrzał na niebieskiego, gdy wyjawił, że był synem Entelodona. Czyli... Teraz to zaczęło układać się w bardziej logiczną całość. Ale dalej to było dla niego przedziwne i trudne do zrozumienia. 
— To zaszczyt — miauknął. — Czyli jak dobrze zrozumiałem, to masz swój własny teren i twój ojciec też? Jesteście dwoma odrębnymi gangami, którzy ze sobą współpracują? Wybacz, ale nie zbyt rozumiem jak to u was działa. W lesie takie rzeczy są niespotykane. — I to mu się nawet podobało. To było coś nowego, nieznanego, czyli czuł powiew przygody.
— Nie, nie — Duma pokręcił zaraz głową. — Entelodon to władca. Ten największy, najwyżej w hierarchii. Ale jak ma się tak ogromne tereny to ciężko to ogarnąć, nie? Więc jego dzielnice są podzielone na cztery części, między mnie i moich braci. Trzy Bataliony - "Złoto", "Srebro" i "Brąz". No i centrum, czyli "Diament", gdzie siedzi Entelodon i moja matka, Atena... łapiesz jak na razie? — zerknął na niego krótko, robiąc przerwę w tłumaczeniu.
— Tak. Łapie — nie ukrył swojego zdziwienia w głosie. Czyli zamiast klanów mieli coś na wzór podziału władzy na swoje dzieci? Niesamowite. — Nigdy nie słyszałem o takiej społeczności. Brzmi interesująco — przyznał, idąc za swoim przewodnikiem. — Gdy tu szedłem jednak spotykałem też inne gangi. One też mu podlegają? Albo wam? Tobie? — dopytywał, aby rozeznać się w terenie.
— Zależy. — Wzruszył ramionami. — Z niektórymi mamy pewne ugody, z innymi nie... dopóki nie próbują podskakiwać żyją w spokoju — mruknął. — Są zazwyczaj małe, słabe i nieistotne. Oprócz niektórych wyjątków. O, na przykład ekipa Jafara i sam Jafar jest bardzo uznawaną osobą tutaj, mimo że nie należy do Entelodona. Ale przez pewne... umowy — wspomniawszy o "umowach", na pysku Dumy pojawił się rozmarzony uśmieszek. — Nawiązaliśmy współpracę i Jafar zaopatruje nas w najwyższej jakości dobra.
Musiał zapamiętać. Również się uśmiechnął, lecz ten jego uśmiech był pełen satysfakcji z tego, że szczęście mu dopisywało do takiego stopnia, że nie znalazł się w jakimś pomniejszym, nic nie znaczącym gangu, a w gangu samego władcy miasta. To, że został wybrany sprawiło, że ego mu wystrzeliło w kosmos. 
— Rozumiem. Czyli po tej ceremonii całej będę wojownikiem twego ojca i nikt mi nie podskoczy, aby go nie zdenerwować? — zacieszał się pod nosem. — To brzmi cudownie. Nie wiesz ile czekałem na takie życie. Na taką wolność. W moim klanie baby dorwały się do władzy. Chciały zniewolić kocury i zmusić nas do służby, a najlepiej to, abyśmy byli gejami. — Wykrzywił się obrzydzony. — Odrażające. Ja nie mógłbym tak żyć. Rozumiesz, że niektóre kocury nawet się z tego cieszyli? Mają coś nie tak z łbem. Ten cały klan zszedł na psy. Gdy tylko kocur zdobywał władzę, kotki go obalały. Mord i ciągły mord, to było na porządku dziennym. Ale się uwolniłem od nich... Dlatego cieszę się, że spotkałem Wójta. Opowiedział mi o tym miejscu. Podobno macie tu niezłe laski, które nie plują jadem. No i imprezy do rana, że kot zapomina o troskach i problemach... Ah... Moje marzenie nareszcie się spełni.
Kocur uśmiechnął się pod nosem, słuchając wywodu Nastroszonego. 
— Ta, można tak powiedzieć. Widzisz to? — Wskazał na swoje ramię zgrabną bliznę, na pewno nie po zwykłej walce. — To znak rozpoznawczy. Noś ją z dumą, a nikt ci nie podskoczy — poinstruował. — Macie co najmniej ciekawe tradycje w tym klanie. U nas niegdyś rządziła moja matulka - Atena, ale jak widać władze się zmieniły. Podobno zanim zjawił się Entelodon, co księżyc był inny władca miasta. Ale było minęło. Teraz ojczulek rządzi żelazną łapą, mało kto mu się stawia, bo zwyczajnie się nie opłaca — miauczał dalej, prowadząc go ku celu, który można było już zobaczyć za rogiem. — Kotki i nie tylko, mój drogi. Do Kasztelana przybywają różnorakie koty, które chcą się dobrze zabawić.
Zapatrzył się na znak, który nic mu nie mówił, ale okolicznym kotom na pewno wiele. Czyli na tym będzie polegać ceremonia? Zostanie naznaczony? W zasadzie to nie bał się, a nawet cieszył. Jeżeli miał dzięki temu czuć się niczym pan i władca, przed którym koty będą drżeć, bo należał do gangu pana miasta, to było to wartę swojej ceny. 
Słuchał opowiadanej historii z uwagą. Nawet nie wiedział, że tak mieli krucho. Duma udowodnił mu, że Entelodon był kimś niezwykłym. Coraz bardziej jego podziw do kocura rósł. 
— Mam nadzieję, że i ja będę dobrze się bawić. — Uśmiechnął się szeroko. — Nie mogę się doczekać. — Aż nieco przyśpieszył kroku, chociaż nie wiedział czy to miejsce było blisko czy też dalej, ale wiedział jedno. Chciał już tam być. — A ty? Też chcesz się zabawić? Czy tylko odprowadzasz mnie i wracasz do swoich spraw?
— Będziesz, uwierz mi. Wyglądasz na gościa, który świetnie odnajdzie się w takich klimatach — Niebieski uśmiechnął się, po czym przystanął na moment. — To tutaj. — Skinął łbem na niewielkie okno piwnicowe. Na pytanie dymnego zachichotał pod nosem, rozczesując futro na piersi. — A co? Proponujesz coś? — zamruczał, zerkając figlarnie na dawnego nocniaka.
Spojrzał na dziurę, dziwną dziurę z przezroczystą ścianą, które było uchylone. Zbliżył się do niej, zaglądając niepewnie do środka. Więc to tu? To tu czekała go impreza życia? Na pytanie niebieskiego, walnął się łbem w framugę, zwracając na niego zaskoczony wzrok. Czy on coś mu sugerował? Nie... Pewnie się przesłyszał. Po prostu przez pobyt w Klanie Nocy był aż nadto przewrażliwiony. Tutaj nie było szans, aby napotkał jakichś nienormalnych typów, którzy randkowali z tą samą płcią. Tutejsze kocury wydawały mu się prawdziwe, męskie i normalne. Musiały w końcu żyć w nieprzyjaznych warunkach i roznosić swoją krew, aby nie wymarła. 
— W sensie, że wiesz. Zabawić się tam na tej imprezce. Pobajerować laski, potańczyć, no wiesz... — Wskazał łbem w stronę wejścia. Już do uszu docierały go odgłosy kotów, które znajdowały się w środku oraz ciekawy zapach. Czy się bał? Niezbyt. Już go nosiło, aby tam wskoczyć i porwać się imprezie. 
— Ja bym miał przepuścić okazję zabawienia się z nowym członkiem gangu? Ja? —  zaśmiał się jego towarzysz, kręcąc z politowaniem głową. Zgrabnie wśliznął się przez okno do środka, a minąwszy się z Nastroszonym, dymny mógł usłyszeć ciche, nawet nieco zawiedzione westchnięcie. — Zapraszam~ —  zaraz jednak dźwięczy głos Dumy zabrzmiał ze środka, a sam kocur już zaczął się rozglądać za dogodnym miejscem.
Ruszył za nim, przechodząc przez otwór. 
Bawili się tak jak zapowiedział Wójt, nieziemsko. To była cudowna lokacja. Natańczył się, poświrował, a nawet skubnął jakieś ziółko, po którym miał dziwne odpały. Nie żałował. Ale wraz z mijającymi uderzeniami serca, gdy mrok wyszedł na uliczki, Duma przypomniał mu o tym, że trzeba się zbierać na spotkanie z Entelodonem. Podjarany i przebodźcowany klimatem panującym w tym miejscu, dopiero po chwili zareagował, opuszczając z niebieskim ten azyl.

Od Krokus Do Jafara

*przed śmiercią Bylicy, zima*
Szła między uliczkami, szukając nowych kotów które mogły potencjalnie chcieć uleczenia w zamian za jedzenie. Odkąd przenieśli się do miasta, nieomal poza nie nie wychodzili – głównie po zioła jeśli już, a na ulicach nie było tak dużo zwierzyny. Bylica osiedliła się w ogrodzie Cynamonki. To były obrzeża, tam było więcej myszy, nawet teraz w wyjątkowo błotnistej i nieprzyjemnej Porze Nagich Drzew. Lecz Skowronek, Śmieć, Deszcz i ona zamieszkali dalej w głąb, gdzie nie było już tak kolorowo. Tak, dało się coś upolować, ale to mogło nie wystarczyć dla nich, byli dużą grupą jak na miejskie koty. Dlatego starali się zdobywać pożywienie poprzez usługi. A że Krokus była najlepszym z nich jeśli chodzi o sprawy medyczne, wyruszyła na poszukiwanie potencjalnych klientów.
Musiała pomóc. Być przydatną. Sprawić, by matka była z niej dumna. Zawiodła ją. Teraz musi to naprawić.
Kluczyła więc po ulicach miasta, wypatrując chorych kotów, zapuszczając się coraz dalej i dalej, nie wiedząc, po jakich ulicach stąpa. Pamiętała jednak drogę powrotną – zwracała uwagę na to, gdzie szła i zapamiętywała drogę.
Gdy wyczuła zapach krwi, ruszyła jego śladem. Kryła się za uliczkami, bo nie wiedziała, kogo zastanie – ale jeśli będzie miała szczęście, to znajdzie rannego kota, który pilnie będzie potrzebował uzdrowiciela. Takiego jak ona.
Gdy jednak metaliczny zapach nasilił się, a ona spojrzała na jego źródło, skrzywiła się z niesmakiem.
Przed nią leżało truchło.
Fuknęła tylko, następnie oddalając się.
Osoba która urządziła tak tego samotnika musiała mieć rany, mniejsze lub większe. Miała zamiar więc ją znaleźć. Nie mogła odejść jakoś bardzo daleko.
– Co sprowadza cię w tę strony? – czyjś głos rozległ się nad burą, na co ta od razu uniosła głowę, by zobaczyć jego właściciela.
Czarny kocur siedział na płocie, mierząc ją swoim pomarańczowym spojrzeniem. Na grzbiecie nosił czerwony sweterek, który dodawał mu świątecznego wyglądu, kontrastując ładnie z bielą otoczenia, które gdzieniegdzie było widoczne przez roztopione, błotne kałuże. Słońce odbiło się od jego pozłacanej obroży z czerwonymi kamieniami, rzucając przez moment refleksy na ziemię.
– Czyżbyś się zgubiła? – spytał, wciąż ją obserwując, jak ona jego.
Na pewno ubiór tego osobnika budził wrażenie. Również jego sposób zachowania nie pasował do większości piecuchów. Był pewny siebie, ale nie tak jak pupile dwunogów z głupoty – czuć było, iż to nie jest zwykły pieszczoch. Miał na sobie czerwoną skórę dwunogów i... złotą obrożę. Wyjątkowo piękną. Wysadzaną drogocennymi kamieniami.
Jej matka doceniłaby takie cacuszko.
Zachowując kamienny wyraz pyska, odparła:
– Nie wiem, gdzie jestem, ale to nie oznacza, iż nie wiem również jak wrócić do domu – odparła – więc trochę tak, a trochę nie.
Nieznajomy uniósł się na łapy, zaczynając iść wzdłuż płotu, a jego złote pazury zaczepiały o drewno z cichym chrobotem.
– Czyli zwiedzasz? A może czegoś szukasz? Raczej mało kto z własnej woli tu przychodzi. To nie jest zbyt... bezpieczna dzielnica dla samotnych kotek. Pełno tu... podejrzanych typów.
Słysząc, co sugerował, miała ochotę dać mu po pysku. Że też śmiał sugerować, iż by się tak komuś dała. Opanowała jednak swój gniew, nie ukazując go.
– Oba – odparła spokojnie – i nie jestem delikatną kotką. Ten kto mnie zaatakuje, nie wyjdzie z tego cało – uświadomiła go – Skąd wziąłeś tak piękną obrożę? Nigdy takiej nie widziałam. Wyjątkowo szykowna. Czy to rubiny? – spytała, komplementując kocura.
Skoro nie był to zwykły pieszczoch, mógł być kimś ważnym. I zamierzała na starcie z tego powodu schlebić, bo gdyby nie wyglądał tak, jak wygląda, pewnie już skończyłby z obitym pyskiem.
– Kazałem ją sprowadzić swej niewolnicy z odległych krain – wytłumaczył jej z lekkim, cwaniackim uśmieszkiem. – I owszem. To rubiny. Potrzebowałem czegoś... rozpoznawalnego. Ale widzę po tobie, że nie wiesz kim jestem. Nie pochodzisz stąd, mam rację?
– Gdybym pochodziła, to pewnie wiedziałabym, kim jesteś i co to za miejsce. Nie wyglądasz na zwykłego kota. – stwierdziła.
– Bo nie jestem zwykłym kotem. Nazywam się Jafar. Rządzę tą dzielnicą. A ty? Jak ci na imię?
Na jego słowa rozszerzyła szeroko oczy. Właśnie rozmawiała z jedną z najwyższych szych w mieście, i nie okazała należytego szacunku! Mogła nabawić się kłopotów, a co gorsza narobić ich reszcie swej grupy!
– Jafar?! – wykrzyknęła aż z zaskoczenia, po chwili orientując się, iż było to nietaktowne. Och, głupia Krokus, głupia, głupia, głupia! – Przepraszam, nie poznałam. Słyszałam twe imię, ale nikt nigdy nie mówił mi, jak wyglądasz ani gdzie są twe tereny. Jestem Krokus. – przedstawiła się – Moja matka szkoli twą lewą łapę, Bastet. – dodała szybko, aby choć trochę załagodzić ewentualny gniew kocura wspomnieniem o tym, iż miała konekcję z jego podwładną.
<Jafar?>

Od Nocnej Tafli

*dawno temu, wojna*
Miała dość. Miała dość ciągłej pracy. Miała dość tortur. Wyrwali jej tyle futra, tak często drapali, iż dawniej zadbana kotka miała pełno miejsc na ciele, na których sierść po prostu nie odrosła. Kultyści ciągle jej pilnowali, nieomal zawsze któryś był w pobliżu, gdyby coś jej odbiło. Zachowywała stoicki spokój resztkami sił. Udało jej się zaprzyjaźnić z Sosną, ale czy na szczęście, czy nie szczęście? Kotka również ją obijała, ale na jej prośbę i dzięki temu Nocna Tafla w jakiś sposób miała poczucie, że nie jest sama. Ale mimo to czuła, jak jej ciało jest zmęczone, ale także jak jej organizm coraz szybciej się regeneruje po kolejnych ciosach. Modliła się do duchów niemal codziennie w nocy, gdy nikt nie mógł jej przeszkodzić. Tylko na spotkaniach z Sosną i Dzwonkiem miała jakieś pozytywne emocje, o ironio. Czuła, jak powoli zaczyna szaleć, bo to, iż pozwalała kultystce się nad nią pastwić na pewno nie było normalne. Ale pozwalało jej przetrwać. Ból z łap burej otrzeźwiał jej umysł i przynosił jakąś chorą satysfakcję. Nie wiedziała, skąd to się brało. Nie wiedziała też, czemu po prostu nie zaatakuje jakiegoś kultysty bez ostrzeżenia, skoro i tak była w czarnej dupie a ból przestawał ją ruszać mimo tego, iż ciało dalej na niego reagowało. Czekała po prostu. Na okazję, by jakoś się z tego wyrwać. Jakkolwiek.
I ta okazja nadeszła, gdy do Mrocznej Gwiazdy doszły słuchy, iż burzaki wkroczyły na tereny Klanu Wilka.
Dość szybko rozpoczęła się bitwa. Kły i pazury poszły w ruch. Nocna Tafla też walczyła, wyżywając się na kotach, które stanęły jej na drodze. Ale otrzeźwiała po jakimś czasie, wiedząc, że nie może tego zmarnować. Że musi uciec podczas tego zamieszania, póki ma taką szansę. Dlatego zaczęła przedzierać się coraz dalej i dalej, coraz bardziej oddalając się od zbiorowiska walczących, omijając wszystkie wściekłe koty rozdzierające sobie nawzajem skóry. Widziała, jakim okrucieństwem zaczęli wykazywać się podczas bitwy jej „pobratymcy”. Mroczna Gwiazda ich zmienił. Sprawił, że dla tego klanu nie było już nadziei na uwolnienie z łap jego i jego popleczników. Widziała gdzieś Psią Pokorę, wyprowadzaną z bitwy przez nocniaki. Nie mogła teraz myśleć o liliowej. Ogień palił jej żyły, gdy coraz szybciej i szybciej wymijała kolejne klanowe koty.
I gdy była już nieomal poza terenem bitwy, gdy już miała biec dalej i nie patrzeć wstecz, przed nią wyrósł ktoś jak z pod ziemi. Srebrne futro pojawiło się w jej zasięgu wzroku.
– Co robisz? – spytał Pustynia. Już chciał coś dodać, ale kotka nie myślała już trzeźwo. Nie patrzyła na to, iż kocur też unikał walki, że to był jeden z tych najmilszych kotów w Klanie.
Po prostu rzuciła się bez namysłu, czując zagrożenie gdy tylko zapach wilczaków doszedł do jej nosa. Wbiła pazury w niczego nie spodziewającego się syna Bezzębnego Robala, i mimo jego krzyków i próśb nie przestała gryźć. W pewnym momencie oboje stracili równowagę i przetoczyli się po ściółce leśnej jeszcze dalej od pola bitwy. A gdy poczuła jak coś uderza ją, czy to celowo czy nie, w pysk, po prostu na oślep kłapnęła szczękami. I trafiła akurat na gardło niczemu winnego pomarańczowookiego.
A gdy ocknęła się już z amoku i zobaczyła, jak liliowy dławi się krwią od razu podbiegła do niego.
– Nie chciałam! – wrzasnęła – Myślałam, że to inny wilczak! – chwyciła byle jakie liście, przykładając je do gardła leżącego, ale te szybko zostały oblane szkarłatem.
Właśnie rozerwała gardło jednemu z niewielu wilczaków, który był normalny. Szansie na to, że kiedyś jej brat upadnie, bo mimo łagodnej natury Pustynnej Róży mógł on się postawić liderowi w jakimś momencie swego życia.
Dostrzegła tylko, jak wbija w nią przerażone, ale i wybaczające spojrzenie, nim jego oczy nie pokryły się mgłą.
Natychmiast odskoczyła od ciała. Już nic nie zrobi, nie pomoże mu. Ale to nie był priorytet. Zginął, bo chciała uciec, i nie mogła teraz tego zmarnować.
Puściła się więc biegiem przez las, nie zwracając uwagi na to, jak gałęzie drapią jej biedną odsłoniętą w wielu miejscach skórę.
Nie wiedziała, kiedy, ale znalazła się na otwartej przestrzeni. Terytoriach Klanu Burzy. Ale nic ją to nie obchodziło. Próbowała znaleźć drogę ucieczki z tych terenów, z tego miejsca, pamiętając, że chyba siły burzaków przegrywały. Czuła, jak jej kończyny powoli przestają z nią współpracować, jak się męczą. Ale nie mogła się zatrzymać.
Nagle dostrzegła Drogę Grzmotu i wyhamowała, zdzierając sobie część futra z łap i drażniąc poduszki.
Stanęła jak wryta.
Przed nią ciągnęły się potwory dwunożnych, wydające z siebie różne dźwięki. Jeden przy drugim, że aż ledwo było jakiekolwiek miejsce. Nawet nie próbowała wejść na drogę. Poszła wzdłuż niej, przeklinając blaszaki w myślach. Musiała się stąd wydostać, po prostu MUSIAŁA.
Nie miała bladego pojęcia, gdzie się znajduje. Jedyne, co była w stanie ustalić, to to, iż dalej była na terenach burzaków.
Ale niezaprzeczalnym faktem który ją dobił było to, iż na widzianym przez nią z oddali odcinku drogi ponad rzeką również były blaszaki uniemożliwiające przejście. Wrzasnęła niekontrolowanie, widząc swoją klęskę.
Ale niespodziewanie coś się stało. Między samochodami które lekko się poruszyły powstała dziura. Nie mogła zwlekać. To był cud, znak od bogów. Przebiegła na drugą stronę nie myśląc wiele.
I wtedy pojęła, że z terenów Klanu Burzy znalazła się na tych należących do Owocniaków.
A przed nią znajdowała się rzeka. Nie wiedziała, jak stąd dostać się na tereny niczyje. Była w potrzasku. Po prostu poszła dalej, wiedząc, że w każdej chwili jakiś obcy wojownik mógł ją zobaczyć. Jakimś cudem wlokła się mimo zmęczenia i ran jakie odniosła podczas bitwy.
Widząc, że teraz już nie most, a kolejna odnoga rzeki zagradza jej drogę, po prostu podeszła do brzegu i zanurzyła się w wodzie.
Może przynajmniej usunie z siebie ten zapach wilczaków. Bo już nie była Wilczakiem, nie chciała nim być, nie chciała już nigdy tam wrócić, choćby miała zostać zabita przez owocniaki.
Wyczołgała się z wody, po czym padła na brzeg i zamknęła oczy.
***
Obudziła się niedługo później. A raczej została obudzona, bo ktoś walnął ją prosto w pysk. Syknęła z bólu, następnie rozmasowując sobie zbolałą szczękę. Spojrzała na delikwenta, który śmiał ją uderzyć, fucząc i machając napuszonym ogonem na boki.
– Jak tu dalej będziesz leżała, to cię w końcu jakiś patrol znajdzie – do jej uszu dotarł monotonny głos obcego samotnika.
Spojrzała na niego z mieszanką nieufności, zamyślenia i zaskoczenia w morskich ślipiach. Czemu go to w ogóle obchodziło? Była kompletnie mu nieznanym kotem, a jego głos sprawiał wrażenie, jakby miał wszystko gdzieś, więc po co ją budził?
Podniosła się do siadu, a kocur odsunął się, robiąc jej nieco przestrzeni.
– Chodź. Wyprowadzę cię stąd – mruknął pod nosem obcy, po czym odwrócił się i zaczął iść. Nocna Tafla natychmiast uniosła się na cztery łapy. Dalej mięśnie ją bolały, ale odpoczęła na tyle, by móc za nim podążyć, co też z chęcią uczyniła. Miała szczęście, że kocur znał wyjście z tej pułapki, bo inaczej mogłoby być krucho.
***
Na duchy przodków, naprawdę miała szczęście. Liliowy wyprowadził ją na tereny niczyje i dał jakieś zielsko, gdy dotarli do nory, by mogła opatrzeć swe rany. Dość szybko się za to zabrała, na tyle na ile była w stanie bez wyszkolenia medycznego. Kocur co jakiś czas rzucał kąśliwe uwagi na temat tego, jak zakładała sobie opatrunki. W końcu, gdy dziko pręgowany powiedział, że „Nadaje się. Ledwo, ale się nadaje” odpuściła sobie poprawki, by położyć łeb na łapach i zdrzemnąć się. Jak na razie nie chciał jej wykopać, a czuła potrzebę odpoczynku.
***
Gdy się obudziła do jej nozdrzy dotarł kuszący zapach. Zamrugała ślipiami, aby po chwili unieść łeb i dostrzec, iż Smalec pod łapami miał smacznie pachnące zioło, które nawet ona, wojowniczka nigdy nie szkoląca się na medyka znała. Podeszła do kocura, następnie siadając obok.
– Hej, dasz kawałek? – zapytała.
W odpowiedzi burknął coś pod nosem, zerkając na nią swymi zielonymi ślipiami.
– No weź – miauknęła w jego stronę. Po jeszcze chwili ciszy i zastanowienia kocur podsunął pod jej nos kilka listków kocimiętki, samemu również zjadając parę. Żadne z nich nie wiedziało, jak to się skończy.

Od Skoczek (Skaczącej Łapy)

*wojna*
W klanie atmosfera była dość napięta. Podobno niedługo miała wybuchnąć wojna między klanami. Koty były poddenerwowane.
Skoczek nieco żałowała, że nie mogła pójść na tę wojnę ze względu na swój wiek i brak wyszkolenia. Nawet gdyby ją już teraz mianowali, wiedziała, iż nie możliwym było przygotowanie jej wystarczająco do bitwy, nim ta na nadejdzie. Mimo tej chęci pokazania innym, że potrafiła być przydatnym członkiem Klanu Klifu, ogarniała ją znacząca dawka strachu na myśl o walce. W końcu, Skoczek była jeszcze kocięciem, już nieomal w wieku uczniowskim, ale nadal kocięciem.
Niebieska akurat jadła sobie spokojnie mysz przed kociarnią, gdy nagle do obozu wparowała zdyszana uczennica, pachnąca lasem. Z tego co pamiętała srebrna z opowieści, tak miał pachnieć ich sojusznik.
Od razu ktoś podszedł do szylkretowej kotki i zaprowadził ją do lidera. Atmosfera w obozie stała się napięta, a wszyscy wyczekiwali, co się wydarzy.
I podejrzenia kotów rozeznanych w stanach między klanami się potwierdziły.
Klan Wilka został zaatakowany przez Burzaki i Nocniaki. Mieli iść na wojnę. Córka Piegowatej Mordki czuła stres, ale także ulgę, że nie idzie wraz z resztą na przelew krwi. Za owe drugie uczucie skarciła się. Powinna być odważna i nie stronić od obrony klanu, nawet, jeśli nie była jeszcze uczniem, być gotową wskoczyć w wir walki dla społeczności klifiaków. Tak przynajmniej osobiście uważała.
Obserwowała, jak koty zostają wywołane, a potem tłumnie wychodzą z obozu.
Miała nadzieję, iż jej znajomi wrócą z tego żywi. Obserwowała wejście do obozu, nim ostatnia kita nie zniknęła za rogiem.
*** 
Nie było ich już jakiś czas, a atmosfera obozu coraz bardziej się zagęszczała. Szepty wypełniały jaskinię za wodospadem. Zmartwionym spojrzeniom i pomrukom nie było końca, koty raz po raz zerkały na wejście, przed którym stali wartownicy. Było ich więcej niż zazwyczaj, ze względu na sytuację. Nie wiadomo było, czy ich wrogowie… nie przypuszczą ataku również na nich. Będą zmęczeni po walce, ale nawet wtedy, gdyby nikt nie przyszedł kotom pozostałym na terenach klifiaków z pomocą, padliby łupem kilka razy liczniejszych kotów.
Skoczek siedziała wraz ze Srebrną Łapą i Dzwonkową Łapą. Wnuczka Miętowej Gwiazdy siedziała sobie, patrząc na przejście do obozu, nieomal nie mrugając, zaklęta niczym skała. Dzwonek zaś machał ogonem na boki, łażąc w te i we wtę, jednak nie oddalając się od dwójki kotek za bardzo.
– Nie pojmuję, czemu nie wzięli mnie do bitwy! – warknął rozsierdzony – Powinienem bronić Klanu Klifu, a nie sterczeć tu! Co to za kocur, co nie walczy!
– Raczej nie tylko kocur, a wojownik czy też uczniowie szkolący się na niego ogółem – zwróciła na to uwagę Skoczek.
– Racja, racja. – burknął tylko point.
Szadź nie zwróciła na ową wymianę zdań uwagi, jak to ona żyjąc trochę w swoim świecie.
– Jak sądzicie, kiedy wrócą? – spytała Szadź, wbijając pazurki w ziemię. Ta niewiedza o stanie współklanowiczy ją denerwowała, choć starała się na zbytnio jej nie okazywać.
– Nie mam pojęcia – odparł niebieski, zatrzymując się – Jak sądzicie, czemu zostawili aż trzech uczniów w obozie? Przecież mogliśmy pomóc, nie jesteśmy już kociakami! Każda para łap się liczy na wojnie.
Skoczek nie odpowiedziała, wbijając spojrzenie na moment w ziemię. Żałowała, iż nie mógł powiedzieć „czterech”, czy tam sześciu, licząc jej rodzeństwo.
Dzwonek jednak nie zauważył jej ruchu, powracając do chodzenia.
Skoczek przybliżyła się do szylkretowej terminatorki, po czym uniosła na nią spojrzenie pomarańczowych oczu, by następnie spytać:
– Martwisz się?
Córka Oszronionego Słońca przez chwilę nie odpowiadała, aby w końcu powoli skinąć głową. Na jej ruch Skoczek oparła się o futro koleżanki, chcąc dodać otuchy jej, jak i sobie samej.
***
Przybyli. Wszystkie spojrzenia skierowały się na koty wchodzące do jaskini. Na czele szedł lider z zastępczynią, a za nimi paru wojowników niosących rannych i medyczki. Skoczek gdy tylko kotki zbliżyły się do legowiska medyków, podskokami zbliżyła się do nich.
Nie mogła sterczeć bezczynnie, gdy było tyle do zrobienia.
– Mogę pomóc! – miauknęła do kotek – Będę podawać wam zioła ze składzika!
Morskie Oko pewnie normalnie by się nad tym zastanawiała, ale w obecnej sytuacji po prostu skinęła głową. Skoczek poczekała, aż wejdą do środka, po czym wskoczyła do wnętrza jamy medyków za resztą kotów, natychmiast podskakując do składzika z ziołami.
– Potrzebna pajęczyna! – usłyszała głos Czereśni. Szybko znalazła wspomniany przedmiot, tak przydatny w tamowaniu krwawienia. Najszybciej jak mogła dostała się do córki Fiolet i jej pacjenta, podając jej materiał na opatrunek.
– Będzie potrzebne więcej.
– Szczaw i rumianek! – miauknęła zajmująca się innym wojownikiem Morskie Oko, używając przy tym jeszcze innego zioła, które miała przy sobie jeszcze z pośród tych zabranych na pole bitwy.
Trzy rzeczy na raz. Szybko odwróciła się, a przyskakując do ziół wywaliła, na szczęście tylko trochę niszcząc poukładane kupki roślin. Znalazła znajome z wizyt u medyczek leki oraz wzięła pajęczą sieć na patyk. Trudno by było to wszystko utrzymać, więc tylko patyk i rumianek znalazły się w jej pyszczku. Pochyliła się, by stanąć na przednich łapkach, a następnie popychając szczaw przed siebie wrócić do kotek. Musiała wyglądać nieco komicznie, ale miała to gdzieś.
– Teraz nawłoć i trybula – usłyszała następne polecenie. Natychmiast wróciła się do składziku, szukając spojrzeniem wspomnianych medykamentów.
Trybula, trybula, trybula… gdzie mogła być trybula.
– Więcej pajęczyny!
– Skrzyp!
Kolejne dwie potrzebne rzeczy zostały wymienione. Uznała, że po pajęczynę wróci się zaraz po oddaniu reszty. Wzięła w pysk skrzyp i nawłoć, a słodko pachnącą trybulę podniosła swymi przykrótkimi przednimi łapkami, następnie niczym kangurek przyskakując z powrotem do potrzebujących.
***
Była już zmęczona, ale dalej przynosiła potrzebne medykamenty medyczką, nie pozwalając sobie na dłuższe chwile wytchnienia, mimo namów części obecnych. Coraz częściej się wywalała, ale nie przejmowała się tym, z uporem wykonując swe zadanie najlepiej, jak umiała.
– Już wystarczy, słoneczko. – usłyszała głos Morskiego Oka, gdy przeszukiwała zioła.
– Co miałam znaleźć, co miałam znaleźć, co ja miałam znaleźć… – mruczała pod nosem zaabsorbowana poszukiwaniami.
– Nic nie miałaś znaleźć.
Uniosła pysk z nad wonnych ziół, następnie zerkając przez ramię na liliową.
– Nie muszę jeszcze kończyć! Mam jeszcze dość siły, żeby…
– Nie ma już kogo leczyć. – przerwała jej główna medyczka, uśmiechając się. – Wykonałaś kawał dobrej roboty.
Młoda kotka rozejrzała się zaskoczona, następnie przyskakując do liliowej i widząc, że wszystkie koty były już zaopiekowane i wypoczywały w najlepsze.
– A teraz idź już odpocząć. Niezdrowo jest się przemęczać. – stwierdziła dziko pręgowana, trącając ją nosem w stronę wyjścia. Skoczek jednak obróciła się natychmiast w jej stronę, zamiast wyjść.
– Dzięki.
– Za co? – spytała skonfundowana medyczka.
– Że pozwoliłaś mi pomóc. – odpowiedziała Skoczek, po czym jak samo jej imię wskazuje przyskoczyła do wyjścia.
I wtedy dostrzegła, że słońce już zachodziło. Koty zebrane były na środku obozu.
Czuwanie.
Znała je już. Gdy zmarła Marchewkowa Natka, siedziała nad jej ciałem póki Zajęczy Ogon i Niedźwiedzi Pazur jej stamtąd nie zabrali.
Postanowiła, iż mimo zmęczenia podejdzie. Trzeba było okazać szacunek zmarłym… i dowiedzieć się, kto nie wrócił do domu żywy.
Od razu w oczy rzuciła jej się płacząca postać podstarzałej, znanej z bycia nerwową i obłąkaną wojowniczki – Łabędziej Pieśni. Biała łkała nad ciałem swego brata, Wężowej Łuski. Po chwili siostrzenica Jaśminowej Gwiazdy dostrzegła iż Aksamitna Chmurka leżała na ciele Iglastego Pędu, opłakując swą siostrę. Wilcza Pogoń stała tuż obok niej, również roniąc łzy. Skoczek patrzyła na to smutnymi oczyma. Nie znała wyłysiałej za dobrze.
Po krótkiej modlitwie do Klanu Gwiazdy za dusze Węża i Igły przecisnęła się przez koty dalej. Osmolona Dusza leżała a nad nią pochylała się jej siostra, mrucząc ciche pożegnanie. Przeszła dalej i wtedy zobaczyła pyski, które znała znacznie lepiej.
Śniąca Kołysanka i Gawronie Skrzydło polegli na polu bitwy. Skoczek zdarzało się odwiedzać szylkretową, by posłuchać o plotkach, których ta znała całą masę. Sen parę razy wpadał do żłobka wraz ze swym bratem, który teraz opłakiwał go.
Ale największy żal ścisnął jej serce, gdy dostrzegła Srebrną Łapę i Paprotka wtulonych w ciało Zajęczego Ogona. Córka Miętowej Gwiazdy karmiła Skoczek i jej rodzeństwo, po tragicznej śmierci ich matki swym własnym mlekiem. Opiekowała się nimi. Mimo iż nie była jej rodzicem, zajmowała specjalne miejsce w jej życiu. Młoda pierwszy raz widziała Szadź tak smutną i ekspresyjną. Klasycznie pręgowana przysunęła się powoli do ciała brązowookiej, roniąc kilka łez. Po paru uderzeniach serca zatopiła się u boku Szadzi w futro martwej kocicy.

Nowi Członkowie Klanu Gwiazdy!



Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna odejścia: Zabita przez grupę samotników

Odeszła do Klanu Gwiazdy!
 

 

Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna odejścia: Zabity przez grupę samotników

Odszedł do Klanu Gwiazdy!

Od Zajęczej Troski

Utkwiła spojrzenie w srebrzysto burej sylwetce ich nowej liderki, wychodzącej z własnego legowiska. Wysoko uniesiony pysk i dumnie napuszona kita sprawiały, że wcale nie przypominała tej, która kilka świtów temu płakała nad losem swojej poprzedniczki, ogłaszając przy tym klanową żałobę.
Zajęcza Troska nie ubolewała aż tak nad tragicznym końcem swej kuzynki. Tyle razy co Dalia ją zirytowała, wystarczyło, by nie czuć wobec niej współczucia. Była zdolna pokusić się o stwierdzenie, iż cieszyło ją cierpienie, jakie szylkretka musiała odczuć, umierając. Miała nadzieję, że ta smaży się teraz w czeluściach Mrocznej Puszczy.
Jedyne, co dobrego się stało, to niedopuszczenie żadnego z kocurów do władzy. Wystarczająco mieli przykładów, że takie działania kończą się tragedią, a dowództwo żeńskiej łapy prowadzi w głównej mierze do sukcesów.
Nie licząc występków jak Dalia, ale to już była przeszłość. Wyjątek jak zwykle potwierdzał regułę.
— Klanie Nocy!
Mimowolnie liliowa położyła uszy po sobie. Ile razy to już nie słyszała tego pełnego determinacji głosu, kiedy to przywódca stawał na najwyższym miejscu w ich obozie i spoglądał z góry na cały klan. Znowu padnie motywacyjna gadka, jak to niesamowici nie są i dadzą radę wyjść z problemów, w których ugrzęźli niczym w kałuży błota. Tym razem to Śnieżna będzie starała się im wmówić, że pod jej łapą dojdą do chwały.
Nie była najgorsza, ale pozostawiała po sobie zbyt wiele pytań, by móc jej ufać. Zwykła przybłęda, która jakimś cudem zaszła do władzy. Cholernie milusia, że aż momentami wydawała się zwyczajnie sztuczna, a dobroć w jej głosie bywała nienaturalna.
— Wiem, że wielu z was pewnie wciąż nie pozbierało się po śmierci Daliowej Gwiazdy — zaczęła, pociągając dla dramaturgii nosem i ocierając łapą pysk. — Mi samej jest ciężko, ale wierzę, że mając siebie, wyjdziemy z tego jako zwycięzcy.
Kącik pyska wojowniczki uniósł się lekko ku górze. Tak jak przewidywała.
— Tej nocy ruszymy odzyskać nasze tereny. Ta grupa samotników jest niczym w porównaniu z potęgą, jaką dzierży nasz klan — rzuciła, uśmiechając się lekko. — Przegonimy te gryzonie raz a dobrze. Z ostatnich obserwacji wynika, iż w nocy obstawiają się jedynie dwójką kotów, których łatwo będzie podejść, jeśli pod osłoną nocy przepłyniemy rzekę i ruszymy na nich znienacka.
Plan był pozornie prosty. Pozbyć się ich straży, a potem zaatakować w sam środek. Choć Śnieżna brzmiała, jakby zabicie kogokolwiek wydawało się dla niej największą tragedią, tak jej drżący ogon i skaczące po zebranych spojrzenie wskazywało sprzeczne myśli z tym, co mówiła.
Zając spięła się, słysząc, że będzie wśród tych, którzy idą na bój. Miała na sobie ciężar odpowiedzialności za swoją wspólnotę, ale wciąż była zmęczona po poprzedniej walce. Wiedziała, że wojna bez trupów po ich stronie jest niemożliwa, więc czyjaś śmierć zbliżała się nieuchronnie. Obejrzała się na rzucającą się w jej oczy czarną kotkę. Jak dobrze, że chociaż Sroczka nie została wybrana. Liliowa nie wiedziała, po którym razie i ona nie wróci do obozu, ginąc gdzieś w „słusznej” sprawie.

***

Wgapiona w niebieską kitę Sarniego Tupotu, powoli skradała się wzdłuż brzegu rzeki. Na polecenie Śnieżnej Gwiazdy skryła się w obficie porastających nabrzeże trzcinach, podczas gdy Pszczela Duma i Cedrowa Rozwaga zostały wysłane na zwiady.
— I pamiętajcie, czekacie na mój znak — zażądała liderka, szepcząc po chwili kilka słów w kierunku Mglistej Zatoki.
Gdy po drugiej stronie wody jasna sylwetka pierwszej z sióstr wychyliła się i zaczęła intensywnie machać w ich kierunku, po kolei ruszyli w ich stronę. Co chwila słychać było cichy plusk zanurzających się w rzece ciał. Zając była ostatnia.
Upewniając się, że za jej plecami nie kryje się żadne niebezpieczeństwo, przyłączyła się do reszty. Po zetknięciu z lądem poczuła, jak mokre futro zaczyna jej ciążyć. Starała się dyskretnie otrzepać, jednak widząc, iż nikt nie ma zamiaru na nią czekać, przycupnęła i powoli przesunęła się do przodu.
Śpiąca zgraja wydawała się niczego nieświadoma. Dwóch strażników zostało chwilę co wcześniej powalonych i sprawnym ruchem zabitych, nim chociaż zdołaliby wydać z siebie jeden pisk.
Liliowa zerknęła dyskretnie na liderkę, w której oczach kryła się nieczęsto widziana dotąd pogarda.
— Atakujcie. Ciężko mi to mówić, ale nie miejsce litości — wyszeptała, po czym sama, z niespotykaną furią, rzuciła się na pierwszego z kocurów.
Zaraz to rozniósł się wrzask, a do nozdrzy kotki doszedł zapach krwi. Nie wiedziała, czy wrogów, czy też jej pobratymców, ale z pewnością ktoś padł już trupem. Pełne agonii jęki rozbrzmiewały dźwięcznie w jej uszach, gdy sama wgryzła się w kark drobnej kotki. Czerwień przyćmieniła jej wzrok, nim ciało nie stało się bezwładne pod naporem uścisku jej zębisk.
— Uciekają! — krzyknęła Żabia Uciecha, widząc trójkę kotów zmykającą w stronę miejsca, gdzie coraz to gęściej ziemie porastały brzozy, a wytropienie przeciwnika zdawało się niemożliwe. Niebieska ruszyła w ich kierunku. — Poczekajcie! Ta walka nie jest konieczna, oszczędzimy was! Dogadamy się! — jej błagalny głos z każdą sekundą ginął wśród szumu wiatru.
Śnieżna skrzywiła się, zatrzymując się na moment w miejscu.
— Co ona ro…
Nie dane było jej dokończyć tej sentencji, bowiem przeraźliwy pisk kotki rozwiał jej wszelkie próby naprawienia konfliktu. Biały kocur, ten sam, który był ostatnimi czasy źródłem ich problemów, ukrócił żywot tej młodej duszy.
— Nie chcę nic więcej od was — zaczął, spoglądając na nich z arogancją. — Odkąd Dalia zdechła, uważam nasz konflikt za zażegnany.
Cichy warkot uciekł z pysków co niektórych. Tu już nawet nie chodziło o ich byłą liderkę. Zginęło znacznie więcej niewinnych i uczynnych wojowników, a odebranie im terenów stanowiło rysę na ich honorze.
W tym momencie zyskali przewagę. Pomimo straty Żabiej Uciechy, ich liczebność była kilkukrotnie większa niż trzyosobowa grupa. Kwestią było dogonienie ich ogonów.
Pościg nie trwał długo. Ci, którzy byli szybsi, dopadli samotników i odgrodzili im drogę ucieczki, dając reszcie czas na dotarcie. Zając ubolewała nad tym, jak wolna była, bo w momencie gdy znalazła się obok nich, cała trójka była już martwa.
— Wrzucić ciała do jeziora. — Głos Śnieżnej zdawał się oziębły, a zarazem spokojny. Wpatrywała się drętwo w zwłoki białego kocura, którego pysk zdobił krzywy uśmiech, a w oczach tkwiła już tylko pustka. — Go zostawcie.
Posłusznie wykonali jej polecenie, choć podczas ciągnięcia trupów do jeziora, pośród wojowników rozchodziły się szepty. Wielu było zaskoczonych tak niepasującą do srebrnej postawą. Wydawała się za delikatna na to wszystko, a w szale wojny, zdawała się przyczynić do największej ilości śmierci.
Wśród nich, prócz Żabiej Uciechy, poległy okazał się Mopkowy Skrzek.
Sarni Tupot nie wydawał się przejmować tym, że ledwo co ryzykował stratą własnego życia. Narzekał, że w takim tempie woda przestanie być zdatna do picia, zbrukana zbyt dużą ilością krwi.
Ciężko było nie przyznać mu racji. Wrócili do obozu, wahając się nad tym, co stało się ze Śnieżną Gwiazdą. Mało kto tej nocy spał, czekając, aż ich liderka wróci i zdradzi powód swojej krótkiej nieobecności.
Zając nie miała problemu z zaśnięciem. Powoli przyzwyczajała się do tego wszystkiego. Wojna za wojną, a tajemnic zjawiało się coraz więcej.
Dyskretnie położyła się w pobliżu Sroczego Lotu i oparła pysk o jej bok, zasypiając szybciej, niż kocię wtulone w bok matki.

***

Rankiem ich wszelkie niepewności zostały rozwiane. Ci, którzy wrócili z pierwszego patrolu w okolicach Brzozowego Zagajnika, poinformowali resztę o nabitym na palu łbie białego kocura. Śnieżnej Gwieździe nie spieszyło się do wyjaśnień. Przelotnie nazwała to ostrzeżeniem dla innych przybyszów, którym wpadnie do głowy głupi pomysł okradania ich z czegokolwiek.
Nikt nie drążył tematu, choć po raz to kolejny, Klan Nocy zaczął powątpiewać w intencje swojego przywódcy.

30 maja 2023

Od Bastet

*wiosną, niedługo po śmierci Bylicy*

Doza sceptycyzmu nikomu jeszcze ponoć nie zaszkodziła. To powtarzała sobie w myślach, gdy kolejny raz mijała znajome uliczki. Poduszki łap lekko piekły od nagrzanej kamiennej powierzchni, po której pędziły z łoskotem potwory. Lewa łapa Jafara już wielokrotnie tędy chodziła. Często robiła to po prostu dla samego faktu patrolowania okolicy, ale ta nigdy się nie zmieniała. Zawsze było tak samo. Zawsze miała z tyłu głowy, gdzie było najbezpieczniej, a jakie miejsca dawały wprost idealne warunki do gorzkiej i okrutnej śmierci. Obmierzyła wzrokiem dobrze już znany płot, wskoczyła na niego zgrabnie i weszła do ogrodu, w którym zwykła mieszkać srebrna samotniczka i reszta jej grupy. Dostrzegła tylko liliową kotkę, którą wcześniej widywała rozmawiającą z innymi kotami z grupy i towarzyszącego jej kremowego kocura. Zapach się zmienił. Miał w sobie coś innego, co od razu spostrzegła i wychwyciła.
Niedługo później zjawiła się reszta grupy - znała ich z widzenia, ale nie miała pojęcia, jak się nazywają. Nie przeszkadzało jej życie bez tej wiedzy, bowiem znajomość ich imion nie była jej potrzebna.
Zbliżyła się do jakiejś ponadprzeciętnie dużej szylkretowej kocicy, unosząc brodę.
— Szukam Bylicy. — Na jednym z ostatnich szkoleń miała okazję poznać imię swojej okrytej złą sławą nauczycielki.
Duża kotka patrzyła na nią spod przymużonych oczu, a na jej słowa odsunęła się, pozwalając drugiej z szylkretek wziąć sprawę we własne łapy. Skowronek nosząca medalion z pomarańczowymi kamieniami w kształcie prostokątów obramowanych jakimś metalem stanęła przed Bastet.
— Niestety. Bylica nie żyje. 
Bastet sapnęła, ale nie przerwała kontaktu wzrokowego. Miała nadzieję, że któreś z nich byłoby chętne do kontynuowania pracy swojej poprzedniczki. Zdążyła się już przyzwyczaić do sposobu, w jaki uczyła. 
— Co w takim razie z nauką? Czy Bylica uzgadniała z wami, kto zajmie się treningiem po jej śmierci?
— Nie. Jej śmierć była... nagła. — mruknęła Skowronek — jednak już się tym zajęłam i wyznaczyłam spośród nas kota, który może zostać twoim nowym mentorem. 
— Kto taki? — spytała czarna arlekinka. — Czy będę miała możliwość pójścia z nim na szkolenie tego dnia?
Skowronek spojrzała na kremowego kocura.
— Pójdź jej poszukać. — miauknęła tygrysio pręgowana w jego stronę. Zaraz ten zniknął po przeciwnej stronie ogrodu, z której Bastet przyszła. Samotnik przeskoczył płot, a lewa łapa Jafara odprowadziła wzrokiem nieznajomego samotnika, po czym znów zwróciła oczy ku Skowronek, cierpliwie czekając na jego powrót.

cdn.

[Przyznano 5%]


Od Szakalego Szału

*Podczas wojny*

Cieknąca krew. Szczęk pazurów. Łamanie kości. Poranne wycie. Strach.
Krucha gardziel. Powiew ziół. Żałobny płacz. Gorejąca determinacja. Śmierć.
Każdy element typowej wojny miał tu teraz swoje miejsce. Tu, w balladzie tragedii i skomplikowanego tańca; bo zaczęła się najgorsza część życia, w której leje się posoka, a najmniejsza jednostka ucierpi. Lecz po co? By zdobyć upadłych; tych, co umysł zniknął gdzieś za chmurami. Przyszli odebrać worki bez dusz w środku. Zbyt późno, zbyt nieposkładanie. 
Szakali Szał dostrzegała już zbliżające się chmary. Koty głodne śmierci z sykiem wylewały się spomiędzy drzew, by zaatakować spokój panujący w Klanie Wilka jak powódź - nienażarta plaga szarańcz. To musiało kiedyś nadejść. Widziała na zgromadzeniach panujące napięcie i zatruwający głowę miazmat, a mimo tego... stała zaskoczona. 
Mroczna Gwiazda wysunął się na przód. Z bijącym o ziemię ogonem dał znać, że są gotowi. Nie zostali zaatakowani bez ostrzeżenia. Aktywne patrole wyłapały sokolim ślepiem wrogie wojska i dzięki temu mieli przewagę na start. Pierwsza taktyka Klanu Burzy i Nocy rozsypała się jak piasek - czy to zapowiadało ich dalszą porażkę? Słabość patronujących Gwiezdnych?
Kultystka wysunęła pazury. Z furią w oczach spojrzała na swoich pobratymców. Wśród nich znajdowali się przyjaciele, rodzina, a nawet ci, których nie lubiła, ale jakby nie spojrzeć, wolała nikogo nie stracić. W końcu nawet najsłabszy pazur mógł zadecydować o zwycięstwie, a raczej jego brak. 
— Moi drodzy. — wychrypiała — Pamiętajcie o tym, co was nauczyłam. Wykorzystujcie każdy swój atut, weźcie w łapy otaczającą nas przyrodę. Nie miejcie litości. Zabijajcie. 
W mroźnym powietrzu uniósł się ryk. Już niedługo potem, kilkanaście uderzeń serca dalej, rozpętała się najprawdziwsza bitwa mająca zasięg na pół znanego jej lasu. Wojowniczka nie wiedziała tylko, ile serc zostanie wyrwanych i kto wygra, lecz czuła, że dziś przodkowie są po ich stronie.
Złota uniosła się na dwóch tylnych łapach. Ominęła skokiem Psią Pokorę i Koszmarną Łapę, by zaraz wpaść na dymnego kocura pachnącego jak stek zrobiony z zajęczej skóry. Klan Burzy - była pewna. Gdy tylko ujrzała pierwszego Królikojada, przypomniała jej się rozmowa z Tygrysią Smugą. A ostrzegała ją, aby nie próbowała walczyć przeciw Mrocznej Gwieździe! Ale skoro tego chciała, to niech dostanie. Zaatakowała bez zastanowienia, wbijając się w bark. 
Syk bólu rozpoczął pojedynek. Córka Stokrotki natychmiastowo z pleców przeniosła się w stronę brzucha, by zadać jak najgorszy ból. Plan jednak nie wypalił - będąc w połowie drogi została zrzucona przez drugiego przeciwnika. Czy naprawdę mieli zamiar walczyć dwa na jeden? Białawy usunął się na bok, ażeby zastąpił go zaraz pokaźny szarak. Walka kontynuowała na nowo w formie wirującego balu z figurami. 
Szakali Szał znalazła się pomiędzy dwójką kocurów. Tylnymi łapami odepchnęła pierwszego, a przednimi drugiego. Skoczyła na drzewo i wykonując fikołek wylądowała na plecach jednego z nich. Zaraz koło niej zaatakował brakujący do pokonania. Naostrzonymi pazurami usunęła się mu z drogi i prędko zaorała w bok. Wyprowadziła go z równowagi - gdy tylko ostrza dotknęły jego futra, stracił panowanie, a następnie rąbnął o pobliską korę. Byli łatwi w manipulacji, naiwni. Widziała na podstawie własnych doświadczeń, jak bardzo łatwo ich zmylić. Tych błędów nie popełniliby wojownicy Klanu Wilka. "Bohaterowie", którzy przyszli po swoich zagubionych po setkach księżyców, nawet się nie przygotowali. Czy była tym faktem zaskoczona? Może trochę. Oczekiwała więcej po Kamiennej Gwieździe. 
Teraz wzięła sprawę we własne posiadanie. Podbiegła do ogłuszonego szaraka i wczepiła się w jego ucho. Łapą oparła mięśnie o grunt - minęła chwila, a kawałek porządnego narządu słuchu zwisł w złotym pysku o czarnych smugach. Szakal uśmiechnęła się triumfalnie. Podrzuciła mięso, które w mignięciu powiek znikło w gardle mistrzyni, i patrzyła na przerażenie leżącego, z którego skapywał szkarłat. Pierwszy raz doświadczał kanibalizmu, dodatkowo na własnej skórze. 
— C-coś t-t-ty... posrało cię?! — wyryczał przez zęby.
Zmrużyła oczy. Właśnie z obrzydzeniem oceniała Burzaka, którego nie mroziła wizja krwi, ale zjadania kota już tak. Na wierzch wychodziły podwójne standardy. 
— Nie. Ciesz się, że dzisiaj postanowiłam posmakować tylko paru chrząstek. — Rozluźniła chwyt. — Bo jestem zdolna do gorszych rzeczy.  
Wyswobodził się. Skorzystał z danej mu szansy i uciekł poza teren wojny, nie oglądając się za siebie. Białawy kocur także poturbowany poszedł w jego ślady. Wiedzieli, z kim mają do czynienia. Może jednak nie byli tacy głupi? Szakali Szał prychnęła. Miała tak naprawdę zabić tą dwójkę, a ofiarowała im niczym mesjasz szansę na spieprzenie. Oby tego nie zauważył Mroczna Gwiazda. Z drugiej strony, teraz przynajmniej dysponowała wolnym czasem. Plus za minus - straciła ofiary z pola widzenia, lecz zyskała moment na poprowadzenie drobnej armii. 
Mistrzyni pobiegła ku swoim, wyrzucając z głowy minione chwile. Nie to było istotne. Z marszu wdrapała się na wyższy konar, by ujrzeć obecną sytuację; a ta okazała się być niezbyt ciekawa. Klan Klifu nadal nie dotarł; Wilczacy musieli więc walczyć z dwukrotnie przewyższającą ich liczbowo grupą, która z zaciekłością mordowała na swojej drodze wrogów. Pomiędzy falującymi ogonami i dziko splątanymi pazurami dojrzała kilka trupów, z czego większość należała do jej lidera. Oszronione Słońce, Liściasty Krzew i Malinowy Kolec - tych zdążyła wyliczyć, gdy coraz to bardziej gotował się w niej szał związany z bezsilnością. 
Zwróciła swe zmrużone oczy na żywych. Duży procent wojowników podołał śmiercionośnym warunkom, lecz nie tyczyło się to każdej możliwej jednostki. Tym słabszym przydałaby się instrukcja - mignęło jej przez głowę. 
— Wroni Transie, manewr czwarty! — Wzięła się w garść i wykrzyczała nad głowami kombatantów. — Motyli Trzepocie! Nie skupiaj się na sile, a zamiast tego wykorzystaj własną zręczność! 
Kotom, którym słownie pomagała, dała zastrzyk nowej energii. Już niedługo po ryku swoistego oficera Wilczacy wiedzieli co robić i wykonywali rozkazy, precyzyjnie dopinając swego. Syn Mrocznej Gwiazdy podłożył łapę Nocniakowi i wgryzł się w jego kark, a tortie wyminęła morderczy cios Burzaka, zapewniając sobie życie choć na trochę dłużej. Na pysku Szakala pojawił się uśmiech, a ten tylko rozszerzył się, gdy spomiędzy krzewów zdążyła ujrzeć kolorowe pyski - sojuszników. Upadek Klanu Burzy i Nocy nadchodził. 
Wraz z leniwie sunącym się słońcem na niebie siły przy polu wyrównywały się, a wręcz przesuwały na szali, idąc w kierunku zwycięstwa wyznawców Mrocznej Puszczy. Do tego przyczyniły się decyzje Rybojadów, którzy nagle wycofali własne oddziały, zostawiając cudownych partnerów od tak po prostu, na pstryk. Wnuczka Irgi patrzyła z niedowierzeniem, chociaż... nie na wieczność - u ich boku ujrzała wreszcie Psią Pokorę, ogłupioną zaistniałym układem, wyjątkowo przestraszoną obecnością dawnych znajomych. A więc to było tak. Przyszli tylko po własnych i wykorzystali sytuację polityczną. Szakal z daleka skinęła im łbem. Nie mogła zaprzeczyć, iż ich nowa liderka, Daliowa Gwiazda, pasowała do cwanych lisów. Mimo wszystko popełniała błąd, wyjątkowo surowy. Za krętactwo łatwo traciło się łeb. Złotawa sama o tym wiedziała - w końcu obserwowała manto, jakie dostawali zdrajcy klanu i ci, co okazywali nieposłuszeństwo liderowi. 
Koniec końców mistrzyni ruszyła puszystym tyłkiem i zeszła z gałęzi, by rzucić się w wir walki. Podbiegła do Kukułczej Łapy, która sama średnio dawała sobie radę przeciwko dorosłym, i stanęła u jej boku, dostosowując się do młodzieńczych ruchów. Kult rósł w oczach; starsi odchodzili, młodsi przychodzili, zaklejając dziury w szeregach. Obserwując mniejszą kotkę, uświadomiła sobie, że nie jest już dzieckiem. Księżyce mijały, czy tego zapragnęła, czy nie. Niestety zgodnie z biegiem prawa bytu niedługo również Irgowy Nektar będzie musiała odejść z powiewem wiatru, niesiona mroźnym podmuchem w dal, by zasiąść na tronie wśród nieskończonej puszczy. Czy jej babcia pozostanie pełna sił, kiedy to trafi w to paskudne miejsce niesprawiedliwie? Martwiła się na samą wizję wyprodukowaną przez umysł. Wraz ze wzmacniającym się smutkiem przygniotła pazurami burą o odorze zgniłej ryby, wręcz nieświadomie. Zapewne odebrałaby jej oddech, gdyby nie głośny świst. 
— Jeszcze dychasz? — zamruczała cicho — Dobrze. W takim razie zostaniesz poświęcona tym, co są prawdziwymi władcami. Kukułko, patrz i ucz się. 
Gdzieś hen odezwał się kruk. Jego podobna do śmierci melodia rozegrała się nad łbami żywych i umarłych, gdy krew z Nocniaka powoli wylewała się na świeżą trawę, trując ją niedopasowaną substancją. Kolejny wojownik wyzionął ducha, zakończył żywot, trafił do zmarłych... tam pomiędzy niewidocznymi teraz gwiazdami. Odszedł na wieczny spoczynek.
Syki i piski cichły. Szakali Szał widziała, jak w oddali Klan Wilka biegnie w stronę Burzaków, by wypełnić zadanie nadane przez lidera jak stado psów. Zgłodniałe hieny wypuszczono wreszcie na żer zgodnie z obietnicą, a ona została niemal sama z towarzyszącą jej córką Bieliczego Pióra.
Ostatni raz spojrzała na niewidocznego czarnego ptaka, nim odeszła z resztą. Kółko domknęło się - byli silni, potem słabi i znowu odzyskali potęgę.
— Chodźmy, nie możemy zostać w tyle. 

Od Bastet

 Szła razem z Bylicą przez ulice miasta. Dopiero po jakimś czasie, gdy zbliżyły się do jednej z pobliskich odnóg głównej ulicy, wypatrzyła jakiś zapach. Pachniał wilgocią, myszami i Dwunogami, ale wyczuła, że to był właśnie kot.  Skryła się za workami śmieci osadzonymi na wąskiej uliczce. I wtedy wyczuła intensywny zapach na jednym z tych właśnie worków.
— Jakiś kot musiał się tutaj ocierać. Dobrze to czuć. Woń jest trochę zwietrzała, ale powinna być świeża.
Skinęła głową na potwierdzenie słów kotki.
— Jak sądzisz, jest jeszcze w uliczce, w której się znajdujemy, czy może zdążył już odejść w drugą albo i trzecią jej odnogę? — spytała srebrna.
To było... dość podchwytliwe pytanie.
— Wydaje mi się, że powinien zdążyć odejść. Zapach jest na tyle zmieszany z innymi, że nie mogłabym uznać go za świeży.
Staruszka skinęła jej głową.
— Spróbuj więc znaleźć dalszy trop tego osobnika. 
Bastet pociągnęła nozdrzami, wchłaniając najróżniejsze zapachy. Wywęszyła woń samotnika, który kręcił się tu jeszcze niedawno. Przypadła do ziemi i zaczęła posuwać się powoli, intensywnie skupiając się na zapachach. W końcu ruszyła przed siebie wąską uliczką, gdy dotarła do rozdroża. Tam już miała problem, którą ścieżkę wybrać. Zawęszyła jeszcze raz i poprowadzona zapachem, ruszyła w jedno z rozwidleń.
Bylica szła cichutko za nią, obserwując ją z odległości. Jej kroki były nieomal nie słyszalne, nie starała się ich bardziej ukrywać, by Bastet miała jednak świadomość, że gdzieś tam za nią jest z tyłu jej mentorka.
W końcu woń zaczęła robić się bardziej intensywna i przestała się mieszać z zapachem świeżego betonu i wilgotnej ziemi. Czaszka przypadła do ziemi i rozluźniła mięśnie, ostrożnie i bezszelestnie stawiając kroki. Skryła się za jakąś spróchniałą beczką. Obserwowała jednak uważnie i w końcu dostrzegła posturę kota, który znikał właśnie za jednym rogiem, pozostawiając po sobie ślady mokrych łap.
Srebrna dostrzegając, iż lewa łapa Jafara znalazła delikwenta, który właśnie umknął w następną uliczkę, cicho podeszła do czarno-białej, by po krótkiej chwili rzec:
— Dobra robota. A teraz powiedz mi, jak oceniasz stan zdrowia tego kocura. 
— Zważając na to, że musiał wejść do uliczki sporo czasu przed nami, a my zdążyłyśmy go dogonić, nie porusza się on zbyt szybko. Nie wydaje się też szczególnie młody, ale wzrok mógł mnie zmylić.
— Masz rację. Raczej nie wychodzi ponad przeciętną i nie jest za szybki, ni młody. A jak sądzisz, w jakim celu tu przyszedł? Co możesz wywnioskować z jego zapachu? 
To pytanie nie było tak łatwe. Musiała się dość długo zastanowić, żeby odpowiedzieć.
— Nie jestem w stanie stwierdzić, ale myślę, że mógł tu przyjść po jedzenie. Wśród śmieci pozostawionych przez Wyprostowanych nietrudno je znaleźć, a nosił na swoim futrze odór, jak gdyby w nich grzebał.
Srebrna wydała z siebie pomruk aprobaty.

[Przyznano 5%]

29 maja 2023

Od Bastet

 Zgodnie z poleceniem starszej kotki Bastet skryła się w gęstych zaroślach, czując w nozdrzach zapach dojrzałego czereśniowego drzewa. Nie była jednak przekonana, czy taki sposób był efektywny. Przekona się. Trochę musiały poczekać, ale po upływie kilkunastu minut ptaki wróciły, znów zasiadając na drzewie czereśniowym. Tym razem nie zamierzała pozwolić na porażkę. Skryta w zaroślach nie miała zbyt dużego pola widzenia, ale po zapachu i dźwięku, przy pomocy wibrysów, udawało jej się zlokalizować najbliższą ofiarę. Tym razem chciała zaatakować najbardziej czuły punkt. Zatem gdy wyczuła odpowiedni moment, wyskoczyła z zarośli i chwyciła ptaka za szyję, przebijając ją jednym zaciśnięciem szczęk. Ten zdążył ledwo rozłożyć ciemne skrzydła.
Reszta ptaków jak na zawołanie wzbiła się w powietrze, wydając ze swych dziobów różnorakie skrzeki przerażenia. Bylica ponownie wyszła z zarośli, a na jej pysku zagościł zadowolony uśmiech.
— Brawo. 
Członkini gangu Jafara musiała przyznać, że polowanie na ptaki dość odprężało. Powinna była robić to częściej.
— Co zatem teraz? Będziemy wciąż ćwiczyć polowanie, czy przejdziemy do czegoś innego?
— Możemy zająć się tropieniem, jeśli chcesz — powiedziała, czekając następnie na odpowiedź ciemnookiej kotki. 
Bastet skinęła głową.
— Znam się trochę na tropieniu. Wiem, że zwierzę można wykryć na podstawie pozostawionych odchodów, zapachu, śladów w ziemi, sierści czy innych pozostałościach. Ale nie mam zbyt wielu okazji, by to praktykować.
— W takim razie jak na razie możemy potropić koty, bo na pewno ktoś jeszcze poza nami się gdzieś w okolicy kręci — zaproponowała, następnie ruszając w stronę szpary w płocie ogrodu. 
Po wyjściu z terenu domostwa dwunożnych rozejrzała się krótko, by następnie ruszyć w losowym kierunku. Powinny coś znaleźć, prędzej, czy później, jakiś trop innego samotnika czy też pieszczocha, którego Bastet będzie mogła wytropić. 

cdn.

[Przyznano 5%]

Od Bastet

 Bastet przemknęła przez szparę w ogrodzeniu tuż za Bylicą. Srebrna zniknęła, ale pozostawiła po sobie zapach potencjalnie zdradzający jej położenie. Czaszka rozejrzała się po otoczeniu, zapoznając się z nim. Małe drzewo czereśniowe ozdabiało ogród, a liście z owoców ograbiały szpaki. Zorientowała się, że najpewniej powinna na nie zapolować. Nie widziała nigdy potrzeby polowania na ptaki. Bywały ciężkie do schwytania i trzeba je było oskubywać z piór.  
Skryła się w gęstej trawie. Najpierw namierzyła ofiarę - najmniejszego szpaka, zdającego się być jednym z młodszych osobników. Na start dobry łup. Potem odczekała na dobry moment. Gdy cel zaczął skubać soczysty owoc, naprężyła mięśnie, widząc swoją szansę. Poczekała, aż ten obróci swój łeb w innym kierunku. Zdawała sobie sprawę, że powinna zaskoczyć ofiarę ze strony, z której jest ślepa. Ptaki widziały po bokach. 
Gdy chwila była odpowiednia, rzuciła się do pędu. Szpak rozpostarł skrzydła i zatrzepotawszy nimi dwukrotnie, wzbił się w powietrze, upuszczając kruczoczarne pióra. Stado zaalarmowane szczebiotaniem dzioba wzniosło kurz i zniknęło z jej pola widzenia.
Krzaki tuż obok czereśni zatrzęsły się, nim srebrna kocica nie wyszła z ukrycia.
— Mimo iż chybiłaś, poszło ci nieźle jak na początek — stwierdziła.
Naturalnie słysząc szelest trzęsącego się krzewu czarno-biała nastroszyła futro i instynktownie zwróciła się w tamtą stronę, ale intensywny zapach charakterystyczny dla niebieskiej uprzedził ją, że nie jest to żadne zagrożenie.
— Przepłoszyłam całe stado — zauważyła, dość trafnie zresztą.
— To było do przewidzenia, że je spłoszysz. Ale wrócą. Nie odpuszczą sobie czereśni — wymruczała. 
— To by było nierozsądne. Wracać do miejsca, w którym omal cię wcześniej nie zabito. Nie mają instynktu samozachowawczego?
— Cóż, albo nie mają, albo uznają, że czereśnie są na tyle cenne, by ryzykować — stwierdziła, wzruszając barkami — jednak aby wróciły, musimy się ukryć. — Po tych słowach odwróciła się, by następnie wskoczyć w krzaki. 

cdn.

[Przyznano 5%]

Od Bastet

— Jak na kogoś kto mało poluje, poszło ci całkiem sprawnie — przyznała kotce jej sukces, owijając ogon wokół łap.
— Nie poluję co prawda na myszy, ale na większą zdobycz — rzuciła w odpowiedzi. Walka z kotami była właściwie takim polowaniem; z tym, że twój przeciwnik był znacznie bardziej inteligentny od myszy. Zależało to jednak od kota. Niektórzy skupiali się wyłącznie na walce. Nie na taktyce, która głównie pozwalała wygrywać.
— Widać, że specjalizujesz się w cichych misjach — odparła stara, następnie wstając. — Jak widzę, na mysz polowanie poszło ci sprawnie. Ale nie tylko one są na tym świecie. — Chwilę milczała, aby potem rzec. — Będziesz jadła tę zdobycz?
Nie skomentowała pierwszej części wypowiedzi kotki. Szczegółów znać nie musiała.
— Nie. Nie słynę z dobrodziejstwa, ale możesz ją wziąć. Rzadko kiedy chodzę głodna — skinęła głową jako nieme przyzwolenie. — Czego jeszcze jesteś w stanie mnie nauczyć?
— Wszystkiego, o czym mówiłaś podczas naszej pierwszej rozmowy - odparła błękitna kocica. 
Wydała z siebie sceptyczny pomruk.
— To, co mówiłam było bardzo skrótowe. Szczędziłam słowa. Podejrzewam, że wszystkie niezbędne umiejętności to jednak bardziej skomplikowana dziedzina do opanowania.
— Oczywiście. Masz całkowitą rację. To nie jest sztuka, którą opanowuje się w ciągu kilku dni — stwierdziła, wstając, po czym podchodząc w stronę Bastet, do której nosa natychmiast dostała się woń mięty. — To, czy i jak wiele się nauczysz, zależy w głównej mierze od twoich starań, by zdobyć to, czego pragniesz. Również od twojej chęci otwierania się na nowe rzeczy, twojej zdolności obserwacji i łączenia faktów w całość. I jak widzę, masz je bardzo dobrze rozwinięte, jak niewiele kotów. Jesteś więc materiałem na dobrze rokującego ucznia, masz potencjał. Będziesz musiała poświęcić czas i energię na naukę. Ale sądzę, że skoro się z tym do mnie zwróciłaś, znaczy to, iż jesteś na to gotowa, nie mylę się?
Oczywiście, że tego chciała, ale po co kocica się nad tym rozwodziła? Było to przecież banalnie oczywiste. Zawsze niepotrzebnie przedłużała, zamiast przejść do meritum? Kamienny wyraz twarzy Czaszki nie uległ zmianie. Ale doceniała to, że niebieska była faktycznie spostrzegawcza.
— Nie było jeszcze sytuacji, na którą nie byłabym gotowa. Przejdźmy do konkretów. Co dalej?
— Poszukamy innego typu zwierzyny — odparła. — Najpierw tylko... zakopię tę mysz, wezmę ją po powrocie z naszego treningu — powiedziała, po czym chwyciła piszczkę, aby następnie podejść do kąta ogrodu, a potem wykopać dołek w który wrzuciła zwierzynę, po czym zakopała ją pod ziemią, którą porządnie przyklepała. Zrobiła to przy krzaku, by była mniejsza szansa, iż dwunóg zorientuje się o rozkopaniu jego ziemi. Choć i tak nie wyglądało, by jakoś mocno dbał o swój ogród.
Wzruszyła barkami. To, co kotka zamierzała zrobić z pożywieniem jej nie interesowało.
— Co innego można znaleźć w mieście? — powiedziała. — Chcesz polować na ptaki?
— Zgadłaś — mruknęła tylko, następnie wskakując na płot. Balansując na nim odwróciła się, by na chwilę wbić spojrzenie w uczennicę. — Sprawdzę, jak radzisz sobie z polowaniem na zwierzynę o innych umiejętnościach. — Po powiedzeniu tych słów, zeskoczyła na drugą stronę płotu.
Pokręciła łbem nieznacznie. Żyła tu długo, ale nigdy nie przyszło jej do łba polować na ptaki. Były wręcz nieosiągalne na ulicach miasta.
Poszła za niebieską, wskakując na płot.
Srebrna ruszyła dalej, nie oglądając się na młodszą kotkę. Kluczyła jakiś czas po uliczkach, jednak dalej nasłuchując kroków uczennicy, aby sprawdzać, czy ta za nią idzie. Dopiero po jakimś czasie podeszła do drewnianego płotu, aby następnie przejść przez dziurę w nim na drugą stronę.


cdn.

[Przyznano 5%]

Od Mrocznej Gwiazdy CD. Nocnej Tafli

 Wszyscy zaczęli się rozchodzić, pozostawiając Nocną Taflę samą, skatowaną i poranioną. On jednak nie ruszył się z miejsca. Stał tam, gdzie wcześniej. Dopiero, gdy wszyscy odeszli, a on pozostał sam z Nocą, podszedł do kotki, patrząc na ten żenujący widok. Zamknęła oczy. Czy straci przytomność?
— Czyżbyś miała już dość, siostrzyczko? — spytał, trącając ją boleśnie łapą jak jakieś ścierwo, które zagradzało mu drogę. — Nie martw się. To dopiero początek. Będziesz płacić kawałek po kawałeczku za zdradę. Mogłaś żyć normalnie... Tak jak reszta klanu, w spokoju i dobrobycie, który wam oferuję. Ale wybrałaś zdradę, a więc będziesz za to cierpieć do końca swojego żałosnego życia. A ja będę... patrzeć.
Położył białą łapę na jej głowie, ale nie usłyszał od niej żadnego słowa. Zachowywała spokój, chociaż widać było, że kurczowo trzymała się, by utrzymać się przy świadomości. 
— Powinienem cię zabić, ale daję wam szansę. Tobie i temu drugiemu robakowi, Krukowi. Oboje jesteście zdrajcami, którym już dawno powinienem był urwać łeb. Ale nie jestem zły. To wy to sobie wmawiacie. Więc lepiej zastanów się dwa razy i wybierz właściwą ścieżkę.
Kopnął ją na pożegnanie i odszedł w kierunku Irgowego Nektaru.

* * *
Nocna zdradziła klan po raz kolejny i postanowiła wylać swoją frustrację poprzez zamordowanie członka swojego klanu. Mógł się tego spodziewać. Nie sądził jednak, że długo pożyła. To miernota, zraniona zresztą przez tortury, a potem i wojnę. Był jednak przygotowany na każdą okoliczność, na wypadek gdyby żyła i przyszło jej do łba toczyć wojenki niczym Zakrzywionej Ości. Nie zamierzał drugi raz popełnić tego samego błędu.