Chwilę po powrocie z patrolu łowczego z Wanilią oraz Kuklikiem i rozważaniu co teraz robić, zdecydowała się odwiedzić starszyznę. Potrzebowała spokojnego zajęcia po treningu i obowiązkach, by ściągnąć z siebie zmęczenie. Wcześniej zbliżyła się do stosu ze zwierzyną, by przebrać go i wyjąć mysz. Zawahała się nad drugą, dyskretnie patrząc, czy ktoś jej nie obserwuje i nie zarzuci bycia darmozjadem. Czuła się ciężka, gdy miała zabrać cokolwiek bez zaoferowania czegoś w zamian; wróciła w końcu z pustymi łapami. Znowu. Ostatnio nie miała szczęścia w dobieraniu jej towarzyszy do obowiązków i słabiej się czuła. Być może miękła przez schodzącą powoli tarczę przetrwania i teraz miała za dużo myśli, słabości.
Chwyciła jednak mięso, mimo wyrzutów, stwierdzając, że Bzowi będzie pewnie raźniej jeść w towarzystwie. Trzepnęła uchem, ruszając do przodu, by przebyć ten krótki dystans.
Nagle się zatrzymała. W środku było więcej kotów niż zazwyczaj. Ostatnio jedna z córek kocura przypomniała sobie o ojcu i zaczęła tam sprowadzać całą rodzinę. Siadywali tam całymi dniami. A ona nie chciała się między nich pchać, bo to nie było jej miejsce. Nie chciała im zepsuć przypadkiem relacji.
Wycofała się do stosu zwierzyny i odstawiła tam posiłek.
Z jakiegoś powodu, zamiast się ucieszyć, poczuła złość. Zazdrość. Nie powinna tak reagować i od razu źle się z tym poczuła. Przecież to jego rodzina. Mają prawo być w środku. Z nim.
A jednak.
Zabolało ją to i nie była pewna dlaczego. Bardziej jej to doskwierało, niż powinno.
Na początku miała zamiar uciec na klon, chcąc trzymać się silnie, ale coraz gorzej jej się oddychało, coraz szybciej biło jej serce i czuła, że jeśli ktokolwiek, chociażby spojrzy w jej kierunku, dostrzeże jej stan, całkowicie się rozklei. Pod powiekami zebrały jej się łzy.
Odchodząc gdzieś poza obóz, nie patrząc nikomu w oczy, szybkim krokiem, który następnie zmienił się w przeskakiwanie po drzewach, by uniknąć innych, miała wrażenie, że obserwuje siebie z boku i nie kontroluje ciała. Cicho miała nadzieję, że może jednak ktoś zauważy, zmartwi i pójdzie za nią. Oczywiście tak się nie stało; ale nie mogła ich przecież winić. Nie czytali jej w myślach i była dla nich wciąż obca, nie mogła wymagać od nich uwagi.
Skuliła się w wysokiej trawie, z pustką jak się w niej znalazła, chowając głowę w łapach, szczelnie otulając się ogonem.
Powinna być szczęśliwa, że rodzina nawiązuje z nim ponownie relację.
Ale nie mogła powstrzymać się od żalu.
Dlaczego? Może dlatego, że tak długo go ignorowali. Naprawdę rzadko widywała, by ktokolwiek oprócz zmarłej Cyprys go odwiedzał. Zaniedbywali go. Porzucili. Nawet nie wiedział, że od początku ma imię! Chciałaby mieć jedno stałe imię od urodzenia! A jemu nawet nie pokazali tego i żył ponad sto księżyców w niewiedzy! Czy ktokolwiek dał mu szansę, potraktował jak prawdziwego kota, z zainteresowaniami i uczuciami? Była zła za niego, na wszystkie koty w jego życiu i na siebie też, że może zrobić tak mało i że czuje to, co czuje.
Może to porzucenie ją bolało, bo wiedziała, jak to jest. I teraz miała wrażenie, że jest znowu pozostawiona, bo każdy wybierze swoją rodzinę nad jakąś przybłędą. Sama się odcinała, bo zamiast tam wejść i się między nich wepchnąć po prostu rezygnowała.
Może bolało ją, że po niego w końcu ktoś wrócił. Po długim czasie, ale wrócił.
Czegokolwiek by zrobiła, nigdy nie będzie na czyimś pierwszym miejscu. Zawsze, gdy zbliża się, odkrywają, jaka jest okropna i ją zostawiają. Chciałaby nie czuć i nie zbliżać się do nich, by tego uniknąć. Ale chęć towarzyszenia komuś była silniejsza. Teraz płaszczyła się przed Sadzawką, która faktycznie, zgodnie z ostrzeżeniem Borsuka, znudziła się. Miała świadomość, że te wszystkie nazywania ją ‘Muchą’ i innymi imionami były specjalnie, że zostawianie śmieci dla niej do posprzątania po wspólnym posiłku było na złość, że przerzuciła się teraz na Padlinę, którego traktowała jak wyzwanie z wiarą, że ‘zmieni go’. Logicznie to widziała, ale wciąż bała się i czepiała jej z całej siły.
Krucha położyła łapę na pysku. Wstyd, jaką była egoistką. Wmanipulowała ich w relację z nią, gdy robiła to z własnego interesu, bo nie chciała być samotna. Świadomie wybierała oddalonych od innych, spędzała z nimi czas, by ją polubili, przywiązali do niej, bo nikogo innego nie mieli. Zrobiła już tak z Borsukiem i Bzem. Nie udawała, że interesuje się tym, co oni, bo uwielbiała słuchać o cudzych zainteresowaniach. Ale wciąż zbliżała się świadomie.
W głowie widziała siebie, gdy patrzyła na ojca z drugiej strony drogi, mając nadzieję, że może powie, że znowu żartował i może wrócić. Panicznie próbowała znaleźć jakieś miłe myśli, wspomnienia, gdy była szczęśliwa i czuła się bezpiecznie, ale tylko bardziej krztusiła się na łzach, nie mogąc niczego takiego wymyślić i odtwarzając to samo w kółko, kółko, kółko.
Zwinęła się w jak najciaśniejszą kulkę, by dać sobie chociaż trochę komfortu. Chciała, żeby ktoś ją teraz przytulił. Ale nikogo nie było. Jak zwykle była odosobniona.
Jak zepsuta musiała być by to czuć. Ta zazdrość nie była normalna.
Kilka razy uspokajała się na tyle, by próbować wstać i wrócić, ale gdy tylko podnosiła się i brała głębszy oddech, ból znów wracał, wraz z płaczem, więc kładła się z powrotem.
Odkryła, jak się trzęsie, dopiero gdy usłyszała kroki. Szeleszczące rośliny. Prędko zatkała pysk łapą, szeroko otwartymi, spanikowanymi oczami wodząc po tym, co mogła dostrzec; choć nie było tego wiele i wkrótce w panice zacisnęła powieki. Co to było? Lis? Patrol? Dławiła się łzami, gardło ją drapało, ale bała się kaszlnąć, wydać jakikolwiek dźwięk i mogła jedynie życzyć sobie, by nie było tam nic, co stanowiło zagrożenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz