Było coś miłego w zbieraniu kwiatów, skupieniu, jakie było potrzebne, by zerwać je tuż przy ziemi. Chociaż trochę zrzedła jej mina, gdy musiała zapleść je tak, by się nie rozwaliły. Przetrzymywanie wszystkich łapą i zaplatanie było trochę… mieszające w oczach z tak bliska. Zapytana o to, jak jej idzie, bez zgrywania mądrej, przyznała się od razu, że iść, nie szło. Rozlatywało się w pozycji leżącej. Co nie było zbyt dobrym sygnałem, chociaż nie wiedziała też, do czego konkretnie dążyła. Jak to ma wyglądać.
Szylkretka zbliżyła się, zaskakująco blisko, zakładając, że były z różnych klanów. Potencjalnie mogły się nawzajem pozabijać. Gdyby był tu jakiś uczeń i ktoś przekroczyłby granicę, pewnie by tak było. Ale były tu same, a życie liliowej nie było warte zbyt intensywnej samoobrony. Więc dlaczego nie podjąć ryzyka? Obie widocznie czuły z tym dyskomfort, bo unikały swoich spojrzeń.
— M-musisz m-mocniej ściskać. — poradziła.
— A wszystko inne dobrze? — zapytała, bo zwątpiła w swoją logikę.
Kotka wydała z siebie potwierdzający pomruk i cofnęła się. Trochę ją ta ucieczka zabolała w serce, ale zignorowała to obce uczucie.
Udało im się skończyć wianki i dopiero wtedy im przerwano.
Zastrzygła uszami. Kroki po stronie Klanu Burzy. Dźwignęła się na łapy, nieśmiało przesuwając swój wianek ku kotce, obawiając się śmiałego ruchu położenia go jej na głowie.
– Ktoś idzie, muszę iść. Do zobaczenia – mruknęła cicho, uśmiechając się przepraszająco. Czmychnęła w dal, zostawiając zbierane wcześniej zioła, o których dawno zapomniała. Trochę potem tego żałowała, bo ten ktoś najwyraźniej poszedł inną drogą; nie słyszała żadnych głosów. Ale głupio byłoby zawrócić i przyznać się, że czuwała w pobliżu, czy kotka znów nie zgubi się poza granicą.
<Pasikonik?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz