BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 maja 2022

Od Szafirowego Blasku

Po zgromadzeniu
Gdy tylko do jego uszu dotarła wieść o śmierci Kasztanowego Dołu, kocur stracił chęci do wszystkiego. Jedyny kot, z którym czuł się w miarę swobodnie i rozmawiał, nie żył. Powinien płakać po stracie dawnego mentora i przyjaciela, ale w tym momencie nie odczuwał tak naprawdę żadnych emocji. Dlaczego życie tak go karało? Czyżby czymś zawinił Klanu Gwiazdy?
Miał mętlik w głowie. Usiadł samotnie przy drzewie, pogrążając się w myślach. Nie spodziewał się tak, że tak szybko straci kogoś, komu zaufał. Bardzo ciężko było mu nawiązać bliższy kontakt z kimkolwiek, a teraz ta jedyna osoba odeszła.
Westchnął cicho, przyglądając się swoim pazurom. Tak bardzo pragnął poznać powód, dlaczego jego mentor zmarł. Gdyby tylko się dowiedział, to nie czułby się tak bezradny, jak w tej chwili.
Nie interesował się zbytnio tym, co wydarzyło się na zgromadzeniu, może z wyjątkiem przywłaszczenia sobie przez Klan Nocy kociaków tej dziwnej samotniczki.
Obserwował księżyc wyłaniający się zza chmur, tłumiąc przy tym w sobie wszelkie negatywne emocje. Wiadomo, każdy przecież kiedyś odejdzie z tego świata. Jednak ta strata była bolesna dla Szafirowego Blasku. Spokój, z którym świecił księżyc na gwieździstym niebie, nie zapowiadał tego, co się miało wkrótce wydarzyć.

***

Nie spodziewał się, że będzie uczestniczyć w bitwie, od której tak naprawdę zależą losy ich klanu. Zaatakowano ich z zaskoczenia. Nie zdołali jednak zwyciężyć tej walki. Wrogich kotów było zdecydowanie za dużo, aby ich odpędzić od terenu obozu. Czuł, że został zraniony w wirze potyczki, lecz nie miał nawet czasu, by się nad tym rozmyślać.
Niespodziewanie kot z Klanu Wilka zaatakował niebieskiego. Szafirowy Blask cudem uniknął kolejnego obrażenia. Spojrzał na swojego przeciwnika, który uśmiechał się kpiąco. Kocur odczuł w sobie czystą nienawiść do wszystkich. Wysunął pazury, atakując przeciwnika. Brakowało mu powoli sił, ale nie mógł się poddać.
Nie teraz. Wciąż jeszcze istniała mała iskierka nadziei, na to, że uda im się jakoś wyjść zwycięsko. Skaleczył wroga w pysk, spoglądając na niego z obrzydzeniem. Kompletnie nie rozumiał, dlaczego to właśnie oni musieli tak cierpieć.
Pragnął jeszcze trochę pożyć i zasmakować w pełni życia. Był zbyt młody na śmierć.

Od Zimorodkowego Snu do Jarzębinowej Łapy

Atmosfera w obozie bywała często dosyć napięta. Po ataku lisów Cętkowana Gwiazda wysyłała dodatkowe patrole, których zadaniem było tropienie lisów i natychmiastowe sygnalizowanie o ich obecności liderce. Zimorodkowy Sen tego dnia została przydzielona na patrol do Niedźwiedziego Pazura i jej siostry Jarzębinowej Łapy, która nadal była w trakcie treningu. Od momentu starcia z lisem nie była w stanie otworzyć prawego oka mimo wielu wizyt u Truskawkowej Łapy. Miała wrażenie, że Klan Gwiazdy przeklął Klan Klifu od momentu wygnania zdrajczyni. Nic nie szło tak, jak powinno, wiele treningów się opóźniało, odeszło Jaśminek i w dodatku klan został zaatakowany przez lisy. Wojowniczka westchnęła, spoglądając na stos ze zwierzyną, który ciężko było nazwać stosem, gdyż znajdowały się tam może trzy nornice i wróbel na krzyż. Wiedziała, że podczas patrolu będą musieli również na coś zapolować, by wyżywić klan, zwłaszcza że kilka księżyców temu znaleźli na jego granicy kocięta, które teraz potrzebowały mięsa, by rosnąć silne i zdrowe. Siedziała tak jak zwykle, rozmyślając i bijąc ogonem o ziemię, po czym zdecydowała się wstać i ruszyć do Niedźwiedziego Pazura, który już czekał przy legowisku za Jarzębinową Łapą.
— Witaj Niedźwiedzi Pazurze. — Powitała starszego wojownika z należytym szacunkiem.
— Dzień dobry Zimorodkowy Śnie. Nie musisz być taka oficjalna, w końcu teraz jesteśmy sobie równi rangą. — Uśmiechnął się bury, kierując po chwili wzrok na swoją uczennicę. Młoda wojowniczka również spojrzała w stronę siostry, po czym podeszła do niej i przytuliła.
— Cześć siostrzyczko.
— Hej Zimorodku — mruknęła albinoska. Aż śmieszne, że siostry miały tak rzadko okazję, aby razem porozmawiać, że znalazły czas dopiero gdy Zimorodek została wojowniczką. W każdym razie cieszyła się, że spędzi trochę czasu ze swoją siostrą.
Niedźwiedzi Pazur skinął głową do biało-czarnej kotki dając tym samym znak, że pora ruszać. Trójka klanowiczów wyruszyła z obozu, mijając wiele wysokich sosen, których czubkami poruszał wiatr.
— Co ci się stało w oko? — zapytała nagle Jarzębinka. Wojowniczka spojrzała na nią, po czym przypomniała sobie o swoim zranionym oku. Z dnia na dzień obraz jej się coraz bardziej rozmazywał.
— Raczej pamiętasz atak lisów. Później na patrolu trafiłam na jednego razem z Piegowatą Mordką i Koperkowym Futrem — mruknęło spokojnie. Albinoska wbijała w nią swój wzrok. Wojowniczka widziała w nim kapkę zrozumienia dla siostry.
— Rozumiem... Mam nadzieję, że się z tego wyliżesz.
— Też mam taką nadzieję, na szczęście ponoć gdy stracisz jakiś zmysł, inne się wyostrzają. Tak się składa, że mam bardzo dobry słuch. — Pochwaliła się pomarańczowooka. Wszyscy na chwilę stanęli w miejscu pod jednym z drzew. Zimorodkowy Sen tak jak reszta oznaczyła teren, zaś Niedźwiedzi Pazur wypatrywał potencjalnego zagrożenia.
— Teren jest czysty, idziemy dalej.
Tak więc ruszyli prawie na skraj lasu, wybierając sobie miejsce do polowania. Zimorodek słuchała, skąd dochodzi śpiew ptaków. One tak jak koty próbowały poszukać posiłku, lecz nie wiedziały, że nim się właśnie staną.
— Słuchajcie mnie uważnie — zaczął pręgowany wojownik. — Nornic raczej nie wykurzymy, dlatego musimy polować na ptaki — stwierdził. Siostry przytaknęły kocurowi i się przegrupowały. Vanka dobrze wiedziała, że będzie musiała skorzystać z umiejętności wspinaczki po drzewach i w ten sposób może uda jej się coś upolować. Wsłuchiwała się w dźwięki lasu oraz pomagała sobie węchem i nieco wzrokiem. Udało się jej wytropić wróbla na gałęzi po przeciwnej stronie drzewa. Przyjęła więc dogodną pozycję i zaczęła się na niego czaić. Polowanie wśród drzew nie było łatwym zadaniem, zwłaszcza że wymagało wielkiej siły w tylnych kończynach, a członkowie Klanu Klifu dobrze o tym wiedzieli. Skupiona na wykonaniu swojego zadania wojowniczka wbiła pazury w korę drzewa, aby przypadkiem z niego nie spaść i skoczyła na nic niespodziewającą się ofiarę. Udało jej się szybko złapać zwierzyną i bezpiecznie zejść z drzewa. Rozejrzała się za Niedźwiedzim Pazurem i Jarzębinową Łapą, ale nigdzie nie była w stanie ich dostrzec.

<Jarzębinko?>

Od Jałowego Pyłu CD Rozżarzonego Płomienia

*przed zgro*
– No, Jałowy Pyle. Co się stało z tą twoją ukochaną, że nie lata za tobą jak dawniej? Zerwaliście? – usłyszał prychnięcie i czym prędzej się odwrócił.
– Nie twój interes, rudzielcu. – syknął niebieski w odpowiedzi. Nie był w humorze na sprzeczki. Zwłaszcza z Rozżarzonym Płomieniem. Z tym żabim móżdżkiem, mysim gnojem. Tyle miał mu do powiedzenia. I nic więcej.
– Ja się tylko o ciebie martwię. – miauknął przesłodzonym głosikiem, od którego aż robiło się niedobrze. – I o twoje piękne dziatki, które zostaną bez mamusi.
Niebieski rzucił tylko rudemu zawiedzione spojrzenie.
– Zmartwiony Żar losem kogokolwiek. Śmieszny żart, kolego.
– Lepszy niż twoje romansiki.
– Patrol łowiecki poprowadzi Wietrzna Melodia. Pójdą na niego Burzowa Noc, Jałowy Pył, Rumiankowy Zachód i Mżysta Łapa.
Dostrzegł tylko zawiadacki uśmieszek rudego, zanim pognał za resztą grupy. Kretyn.

***

Krew spływała mu po lewej brwi, szczypiąc w oko. Jego sierść była posklejana od błota i szkarłatu, zadrapana cudzymi pazurami. Mimo to nie poddawał się. Widział pyski ich wszystkich, których znał. Nie po to poświęcił życie dla rebelii, by teraz odejść, gdy znowu robiło się burzliwie.
Rzucił się z łoskotem na nieznaną mu liliową szylkretkę. Wbił pazury w jej skórę i przewalił ją na bok. Syknęła mu do ucha złowrogo, wydostając się z uścisku. Ponownie zdzielił kotkę. Na pomoc jej wyskoczył czekoladowy wojownik w dość podeszłym wieku, jednak nie do końca wiedział co tu robił. Zamiast jednak się na niego rzucić, zrobił to kto inny. Jelenie Kopytko? Spojrzał na niewielkiego kocura z podziękowaniem, samemu zajmując się nocniaczką. Przejechał pazurami po jej barku, jednak w połowie został odepchnięty przez kogoś innego. Jelonek został powalony na ziemię, co natychmiast zwróciło uwagę syna. Zanim jednak przyszedł mu na pomoc Brokułowa Łodyga, nie marnując chwili dekoncentracji, wgryzła się w bok jego szyi. Zareagował szybko, jednak kotka okazała się być silniejsza. Zacisnęła szczęki na ranie, wzbudzając strumyk krwi. W końcu udało mu się kopnąć kotkę i samemu wbić w jej gardło kły. Oko za oko, ząb za ząb – pomyślał, samemu czując, że jego ugryzienie jest znacznie silniejsze. Wyrwała się z uścisku, a na języku niebieskiego została tylko kępka futra i kawałek skóry, którą wypluł z obrzydzeniem. Chciał dokończyć swego, jednak w bólu liliowa się wycofała. Niemal natychmiast jakiś zapchlony wilczak nie dał jej dojść do siebie. Wyglądała żałośnie.
Kompletnie zapomniał o tym, że obok niego toczy się inna walka i to z jego ojcem w roli głównej. Jeśli to o Brokuł stwierdził, że jej rany nie wyglądają dobrze, to co można było rzec o leżącym na ziemi, cętkowanym wojowniku? Jedną z głębszych ran posiadał w okolicach brzucha, z której było widać dobrze mięśnie. Z innych powoli sączyła się krew.
– Na Klan Gwiazdy! – mruknął słaby Jelonek, gdy młodszy zrzucił przeciwnika z niego. Czekoladowy potknął się o jakiś kamień, a za nim Jałowy Pył. Zbili się w kłąb, nie myśląc o żadnej strategii. Wyrywali sobie wzajemnie sierść, gryźli i drapali ślepo. Czekoladowy wbił się w jego skórę i nie puszczał, powodując długie rany przecinające jego ciało. Kopał bicolora po brzuchu, w końcu wziął za wygraną i rzucił nim o ziemię. Wyglądał na wściekłego i szybko podniósł się z ziemi. Nie marnował ani chwili, by tylko ponownie zaatakować. Jałowy jednak odbiegł w stronę burzaka, którego zostawił rannego. Musiał mieć stuprocentową pewność, że wszystko jest z nim dobrze.
Nic nie było dobrze.
Zielone oczy Jelonka zamknęły się, a on sam opadł bez walki na trawę. Dotknął go. Poklepał. Spanikował, nie wiedząc co robić, rozejrzał się w poszukiwaniu Wiśniowej Iskry. Niestety, nawet na leczenie było już za późno. W podstarzałym, niskim kocurku nie było nawet kawałka duszy.
Adrenalina nie pozwoliła mu płakać. Mógł tylko krzyczeć. Wrzeszczeć w niebogłosy, mając nadzieję na promyk słońca, jaki się ukaże w ojcu. Nic takiego nie nastało. A do końca walki długa droga.

***

Ryczał. Jak pies ujadał wściekle, że nie można było go uspokoić. Bez owijania w bawełnę, jak kocię. Tak właśnie się czuł. Jak osierocony kociak, który ledwo poznał swoich rodziców. Nigdy by nie był na to gotowy. Jelenie Kopytka, ukochany tatuś, który zawsze znosił króliki do żłobka, gdy był jeszcze malcem. Szemrzące Szuwary, cicha kocica której trudno było dogodzić, pokazująca miłość na swój własny sposób. Wnosili też truchło Szumiącego Wzgórza, wujka który nigdy nie tracił humoru, a ploteczki nie były mu obce. Dlaczego oni wszyscy odeszli akurat, gdy najbardziej ich potrzebował?
– J-ja cię rozumiem. Wiem, że ostatnie chwile nie były-
– ZAMKNIJ SIĘ!
Ruda cofnęła łeb w zaskoczeniu. Sam Jałowy również. Nie potrzebował Marchewki, a zwłaszcza w takim momencie. Powrócił do płaczu. Ryku, który na zawsze będzie obgadywany przez co wredniejsze koty, jednak dla Jałowego, któremu świat przed oczami wirował wszystko było bez sensu. Chciał się uszczelnić. Stworzyć bańkę na ten czas, by w spokoju opłakiwać stratę tylu bliskich.
Spojrzał w nienawiści na Rozżarzonego Płomienia, który krzątał się po obozie. On nie musiał się o nic martwić. Ba, nawet nie zjawił się łaskawie w bitwie. Zajął wygodnickie miejsce w obozie Klanu, pewnie przesypiając ten cały czas. Nigdy nie będzie wiedział jaki to ból!

<Rozżarzony Płomieniu?> 

Od Rosy

Słońce wyjrzało zza chmur, więc aż dziwne dla kotki było wyjście i zobaczenie tego cudownie iskrzącego dookoła śniegu. Biały puch delikatnie spadał z chmur, wirując jej przed pyszczkiem. Mogła zobaczyć te cudowne kształty, gdy jeden z nich wylądował na jej nosie. Tylko po to, by zniknąć za dotknięciem czarów. Spojrzenie rudej rozbłysło radośnie, tak samo, jak rozświetlił się jej pyszczek. Może Mysz wreszcie nie będzie jęczeć w trakcie wyjścia na powietrze!
Dlatego potuptała z powrotem do Nory, szturchając zawiniętą w kulkę kremową kotkę.
— Wstawaj, Mysz wstawaaaj — odparła, potrząsając nią delikatnie.
Druga córka Ryjówki tylko mruknęła, podnosząc głowę i spoglądając na nią ze zmrużonymi ślepiami. Było jej tak przyjemnie, tak ciepło, a Rosa jak zwykle musiała ją obudzić. Co znów się stało, czyżby cały ten śmierdząca, paskudna breja wreszcie zniknęła z tego świata.
— Czego — mruknęła jakby niezadowolona, ale ziewnęła, szeroko otwierając pyszczek i wyciągając łapy przed siebie.
— Idziesz dzisiaj ze mną — odparła Rosa stanowczo, łapą pociągając ją lekko i obracając na bok — Czy tego chcesz, czy nie. Czas cię rozruszać!
Kremowa zajęczała głosem pełnym sprzeciwu, ale podniosła się uderzenie serca później. W końcu przecież Ryjówka może zobaczyć, jak się zachowuje. Nie może przy niej wypaść źle.
Próbowała w niektóre dni uczyć się razem z nimi, ale miała nieco mniej treningów niż jej ruda siostra. Głównie dlatego, że ilość kałuż i znienawidzonej dookoła wody była dla niej nie do zaakceptowania. Zauważała jednak, że jest zdecydowanie nieco bardziej w tyle z jakimikolwiek naukami. Rosa ją wyprzedzała, musi ją dogonić.
Spojrzały obie w kierunku śpiącej samotniczki, przy czym Rosa westchnęła cicho. Chciała chociaż raz wstać przed nimi wszystkimi i przynieść każdej z nich coś do jedzenia. Jejku, jaka ona byłaby z siebie dumna, może nawet wreszcie usłyszałaby jakąś pochwałę.
Z myśli rozbudziła ją kremowa, podchodząc do niej niepewnie. W tej chwili rudą aż delikatnie cofnęło, gdy zobaczyła, że kremowa jest od niej wyższa. Może i nie przeszkadzał jej drobny wygląd, ale stojąc przy rodzonej siostrze z krwi i kości, poczuła się nieco zazdrosna.
— Nie na mokradła? — zapytała Mysz niepewnie, robiąc krok za siostrą.
— Nie ma mowy, zostawiłabym cię tam — podsumowała ruda, wyskakując z Nory pierwsza prosto w miękki śnieg.
Było zimno, ale przynajmniej wiatr czy deszcz nie mroziły jej do kości. Nawet Mysz wydała z siebie ciche „woah”, gdy zobaczyła widok na powietrzu. Wszystko iskrzyło się w delikatnych promieniach słońca, które nieśmiało przebijało promyki przez rzadkie chmury. Nie czuły pod łapami błotnistej ziemi. Tak samo okryte sadzią i lodem gałązki błyszczały, uginając się pod ciężarem śniegu. Może i nie było niesamowitych kolorów jak w trakcie Pory Opadających Liści, ale mogła zauważyć te wyróżniające się kolory, jak rdzawoczerwone owoce jarzębiny. Przynajmniej jeden, spokojny dzień bez gwałtownych opadów.
Może znajdą coś ciekawego po drodze?

[przyznano 6%]

30 maja 2022

Od Łasicy do Lśniącego Księżyca

Śnieżnobiały puch sypał z nieba naprzemiennie z chłodnymi kroplami wody. Nigdzie nie było ciepło, nawet w legowiskach. Jedynie ogrzewanie się przy innym ciele dawało jakoś poczucie bezpieczeństwa. Mała Łasica jak każdego dnia leżała w żłobku. Tym razem próbowała się wtulić w braci, by nieco się ogrzać. Zimny wiatr gdzieniegdzie przedostawał się do groty, pozostawiając po sobie uczucie gęsiej skórki. Ten dzień zdecydowanie nie należał do najcieplejszych, zwłaszcza gdy zwróciło się uwagę na to, iż sam Klan Klifu znajduje się przy górze. Młoda wstała, po czym wygięła kręgosłup w łuk, oddając przy tym potężne ziewnięcie. Pazury skrobały igliwie zmieszane z liśćmi, a oczy rozglądały się po legowisku. Podeszła blisko wyjścia, gdy nagle poczuła mocny podmuch wiatru, który odrzucił ją do tyłu, przewracając na plecy. Pogoda zdecydowanie nie nadawała się na przechadzkę po obozie. Jednak nudę przerwał odgłos łap przebijających się przez śnieg. Łasica raz jeszcze wyjrzała i ledwo dostrzegła idącego w jej stronę wojownika o futrze zlewającym się ze śniegiem i oczach krwiście czerwonych. Jego widok nie napawał kocięcia sympatią, raczej odrzucał. Kocur podszedł bliżej, aż stanął w przejściu. Arlekinka rzuciła mu podejrzane spojrzenie i wycofała się do rodzeństwa. Chciała obudzić Chłód, bo wiedziała, że brat miał już do czynienia z tym wojownikiem i wiedział czego się po nim spodziewać jednak ten ani drgnął.
— Cześć maluchy — wymruczał bardzo przyjaźnie nieznajomy albinos. Niektóre z kociąt się przebudziły i przywitały z wojownikiem. Szylkretka zaś stała w bezruchu obserwując i badając sytuację.
— Kim ty jesteś? — wydukała niechętnie.
— Ja jestem Lśniący Księżyc, wojownik tego klanu — oznajmił kocur. To, że był wojownikiem, Łasica wiedziała, jednak zaintrygowało ją dosyć jego imię. Skierowała swój wzrok na jego futro i pomyślała natychmiast o czystym niebie i księżycu w pełni. Faktycznie, miał z nim wiele wspólnego.
— Ładne masz futro — dodała, jakby niepewnie mierząc go pustym wzrokiem. Albinos wyglądał na dumnego, słysząc ten komplement. — Twoje oczy jednak byłyby ładniejsze gdyby były niebieskie. — Nie mogła powstrzymać się od uszczypliwego komentarza. Wiedziała, że przechwałkami tylko zbuduje ego "wroga", a tego przecież nie chciała. Dostrzegła w jego ślepiach nutkę niepewności, jednak szybko znikała ona pod płachtą najwidoczniej fałszywego entuzjazmu.
— Mówisz? Ale takie dostałem od Klanu Gwiazdy — wymiauczał z dumą Lśniący Księżyc. Widocznie starał się nie przejmować obraźliwymi komentarzami kocięcia. Łasica jednak domyślała się, że pewnie już do nich przywykł, w końcu nie każdy kot rodził się z czerwonymi ślepiami.
— Mówię, ale przynajmniej masz ładne pędzelki na uszach. Sama bym chciała takie mieć. — Chciała zerknąć na swoje uszy, jednak nie sięgała tam wzrokiem. — Pewnie nikt cię nie lubi przez te oczy — stwierdziła.

<Lśniący Księżycu?>

Od Rosy

Obserwowanie ptaków, siedząc po łapy w śniegowej brei, było ostatnimi czasy ulubionym zajęciem Rosy w trakcie treningowych polowań. Ryjówki nie było w pobliżu, nikt nie mówił jej, co powinna powtarzać. Wiedziała już sporo rzeczy, wiedziała. Nie potrafiła jednak przyswoić ich w swoim zachowaniu, skradaniu- ugh, wiedziała jak to zrobić, po prostu jej ciało nie słuchało!
Kolejne zwracania uwagi na te farty wprawiało jej myśli w większy zamęt. Ryjówka zapewne to zauważyła, pewnie dlatego ją zostawiła. Pewnie uważa za stratę czasu nauczyć ją czegokolwiek.
Wtem na gałązce jakieś dwa lisie skoki od niej przysiadł on- to ten sam paskudny szaro-czerwony ptaszek, którego widziała wcześniej. Sierść zjeżyła się jej lekko na karku, przywołując nazwę, którą Ryjówka wymówiła po pytaniu, co to.
Ten paskudny gil tego dnia straci swoje marne życie.
Powoli z pozycji siedzącej przypadła do ziemi, robiąc parę szybkich kroków do przodu. W tej odległości ptaszek albo jej nie zauważy, albo nie uzna za zagrożenie. Jedno z dwóch.
Ośnieżone gałązki sprawiały, że gil huśtał się na niej niepewnie, przez zbyt duży ciężar. Mógł wystartować z opóźnieniem, może nawet się obniżyć. Na pewno go złapie, musi go złapać. Nikt nie będzie z niej robił pośmiewiska, zwłaszcza ten ptaszek. To przez niego to wszystko jej nie wychodzi, to jak zły omen!
Z chwilą, w której był na jeden skok, koteczka poślizgnęła się na zamarzniętej kałuży. Nie widziała jej, była zbyt skupiona na wszystkim przed nią, że zapomniała kompletnie o otoczeniu!
Zdeterminowanie pojawiło się na jej pyszczku, gdy postawiła pewniejszy, dodatkowy krok. Widziała jakby w zwolnionym tempie, jak gil przysiadł na gałązce bardziej, powolutku wybijając się do lotu. Musi zdążyć, musi się rzucić!
Wysunęła pazury, wbijając je w lód, by zyskać pewniejszy skok. Zrobiła to, wręcz leciała w jego kierunku, wyciągając łapy w stronę czerwonego brzuszka. Pazur delikatnie tylko musnął piórka skrzydeł ptaszka, gdy ten uciekł z jej potrzasku. Czas przyśpieszył, a ona sama padła z ciężkim łoskotem na ziemię, wywijając fikołka. Syknęła cicho, gdy już zatrzymała się na ziemi i skuliła na chwilę, dysząc cicho. Musiało do niej dotrzeć to, że po raz kolejny okazja dosłownie wyfrunęła z jej łap. Prychnęła z agresją, mocno uderzając otwartą łapą w śnieg na ziemi, wzniecając go w powietrze.
Spędziła kilkanaście uderzeń serca na wyżywaniu się na powierzchni, by usiąść i spuścić łeb smętnie. Co takiego robiła źle? Przecież patrząc na jej matkę, wydawało się to takie proste. Jest zbyt szybka? Za impulsywna? A może nadal po prostu jest zbyt mała na to wszystko…
— Może już wiesz jak się skradać, ale zdecydowanie nie potrafisz tego dobrze wykorzystać — nagle za grzbietem rudej odezwał się doskonale znany jej głos, przy którym stuliła uszy zirytowana — On cię widzi, więc nawet jak by na to nie wyglądał i tak odleci w czas.
Rosa spojrzała za siebie, zauważając oceniający wzrok czekoladowej szylkretki. Łatwo jej mówić, ona już to potrafi. Cisnęło jej się kilka słów na język, ale nie chciała kierować ich w stronę swojej matki. Może i próbuje zachowywać się jak ona, ale nie krzyknie na nią w tym stanie. Okazywanie złości to jak okazywanie słabości. Widać wtedy co zrobić, by uderzyć w nią najlepiej. Dlatego po chwili westchnęła cicho, spuszczając uszy.
— Może ja się nie nadaje… — odparła pod nosem, spoglądając na Ryjówkę kątem oka.
Żeby uderzenie serca później uznać to za jeden z większych błędów, jakie dziś popełniła. Widząc spojrzenie czekoladowej, aż spięła się, patrząc z przestrachem. Może i nie widziała żadnej emocji na jej pysku. Wiedziała jednak, że taki dobór słów był zdecydowanie nie na miejscu. W końcu jak wiele razy widziała i czuła na własnej skórze, chociaż niedosłownie, gdy tylko któraś z nich pokazała odrobinę słabości.
Miała racje, po chwili czekoladowa wyszła z krzaków, podchodząc do niej. Jej oczy zatrzymały się na równi z oczami Rosy, zmuszając ją do cofnięcia pyszczka.
— Może po prostu jeszcze nie umiesz — odparła stanowczo, unosząc brwi — Lub sama nie chcesz-
— Chce! — z pyszczka rudej momentalnie wypadły te słowa, czując, jak sierść ponownie się unosi na grzbiecie — Gdybym nie chciała, siedziałabym w Norze, nie wyściubiając z niej nosa!
Frustracja zbierana przez połowę dnia wylała się po tym jednym stwierdzeniu starszej. Nie zrobiła tego umyślnie, prędzej jej świadomość podpowiadała, by bronić siebie i swojego zdania. Dopiero po chwili, gdy zauważyła delikatny błysk dumy w oczach Ryjówki, dotarło do niej, co się stało. Zrobiła pół kroku w tył, otwierając pyszczek w lekkim zdumieniu.
„Oh” pomyślała, siadając zdumiona i patrząc się przed siebie „Czy ja właśnie nakrzyczałam na mamę-„
— Chodź, nie będziemy tu siedziały tak długo — odparła Ryjówka z nutą wesołości w głosie, wchodząc pomiędzy gołe gałęzie krzaków — Jest zdecydowanie zbyt zimno na siedzenie w miejscu.

[przyznano 5%]

Od Rosy

Przez to, jaki sezon aktualnie panował dookoła nich, Nora zrobiła się niezbyt przyjemnym miejscem do spania. Zimno, wody było więcej niż zwykle.  Wszystko głównie przez to, jak mieszane opady leciały z nieba. Raz zacinający do środka deszcz, potem biały puch. By skończyć na ostrej mieszance, która wręcz wdzierała się w skórę Rosy, pomimo jej półdługiego futerka. Dzięki temu wszystkiemu Mysz nie miała już żadnego miejsca do schronienia się przed jej najgorszym koszmarem, jakim była woda.
Jedyne co mogły zrobić to spać wtulone w siebie, z nadzieją, że pogoda zmieni się na lepsze. Chociaż Rosa dobrze wiedziała, że chociaż minimalnie pomoże biednej Myszy, którą natura obdarzyła krótszym futrem.
Nie był to jednak czas na szukanie odpowiedniego miejsca do przeczekania pogody, nie było takiej opcji. Ryjówka wyraźnie zaznaczyła, że ani pogoda, ani nawierzchnia nie będą zawsze na ich korzyść, gdy znajdą się w niebezpieczeństwie.
Rosa przeklinała swoje jestestwo po raz kolejny tego dnia. Jej rude futerko było zdecydowanie zbyt dużym ostrzeżeniem dla każdej jej ofiary. Biała okrywa miejscami zmieniona przez ciągle opady w błotnistą breję nie ułatwiała jej pracy. A już szczególnie dla każdego rodzaju ptaka, jaki napotkała.
Jej oczy kolejny raz tego dnia napotkały skubiącego na ziemi czerwono-szarego ptaszka. Nie kojarzyła go, zastanawiając się, jakim cudem te kolorki umknęły jej wzrokowi. Przede wszystkim jednak słysząc jego ciche diu, nie potrafiła go przyrównać do niczego.
Stawiała ostrożnie łapę za łapą, nie odrywając od niego wzroku. Zadrżała delikatnie z dziwnej dla niej ekscytacji, a końcówka jej ogona dygnęła nieznacznie. Chciała skoczyć, prędko szybko, najszybciej jak się da. Jeśli jej się uda, matka będzie z niej dumna!
Zdradzieckie podłoże stwierdziło jednak, że nie spróbuje nowego smaku tego stworzonka na swoim języku. Łapa zapadła się w pluchę, zasysając ją w miejscu i nie puszczając w trakcie skoku. Dopiero gdy leciała na spotkanie z ziemią, wydała z pyska ciche „hik”. Jednocześnie z głośnym plaskiem, który odbił się echem, ptaszek odleciał z cichym furkotem, znikając wśród gałęzi jarzębiny.
Leżała tak przez krótki moment, próbując zaakceptować swoją sromotną klęskę. Podniosła głowę, spoglądając w kierunku miejsca, gdzie wcześniej przebywała jej ofiara. Nie widząc jej, postanowiła liczyć do dziesięciu, próbując opanować swoją frustrację i nie dać się ponieść emocjom. Ryjówka potrafiła się opanować, ona też musi-
— Mysi bobek! — krzyknęła za ptaszkiem, uderzając wolną łapką o błoto.
To zdecydowanie nie były dobre dni na polowanie. Ani na żadne niepotrzebne wybuchy emocjonalne.
Wysiedziała kilka uderzeń serca, by podnieść się cała mokra i z dumnie uniesioną głową, zaczęła węszyć dalej. Musi coś znaleźć, nie może wrócić do Nory z pustymi łapami.

Jeszcze Ryjówka uzna, że nie są godne mieszkania z nią i co wtedy,,,

[przyznano 5%]

Od Pożaru CD. Wyrwy

 Z politowaniem patrzył na daremne próby przepędzenia nierudego przez swoją siostrę. Czarny kocur, na którego skoczyła, wyglądał bardziej na podirytowanego niż przerażonego. I nic dziwnego? Kto by się przestraszył takiej żałosnej kupy futra? Wyrwa nie miała siły, nie miała dumny, ani nie budziła podziwu, a co dopiero strachu. Nie to co on. Szybko posłał kąśliwe spojrzenie Tropowi, który schował swój bury tyłek niechętnie za grzbietem swojej matulki. Wiedział, gdzie jego miejsce. Rdzawy napuszył się zadowolony, po czym zwrócił swój wzrok na siostrę, którą akurat Pochmurny Taniec zrzucił na ziemię. Żałosne, doprawdy. Żeby dawała się od tak nierudemu plebsowi. 
A gdy ta zawstydzona próbowała schować się w cienistej paszczy żłobka, szybko nastąpił jej na ogonek, powstrzymując przed tchórzliwym czynem. 
- A! Mama mówiła, że nie jest godnie uciekać jak mysz do nory! - wyszczerzył ząbki w brzydkim, wymuszonym uśmiechu. Wyrwa aż tak nisko upadła, że musiał ją edukować? Gdyby chociaż miała rude futro jak on czy Płomień. Ale nie, jest kremowa, wypłowiała, blada. Może chora? Dlatego się tak zachowuje? Z resztą, co go to obchodziła. Była jasną plamą na jego pięknym obrazie. Szczypiorkowa Łodyga, Płomień i Pożar - wszyscy z pięknym, ognistym odcieniem, niemalże palącym w oczy, a obok mdła Wyrwa, która nawet porządnie nie potrafi się zachować. Wkurzało go to. Za każdym razem, gdy się kuliła, łapki go aż świerzbiły żeby przywalić w ten wygięty grzbiecik, żeby się znów wyprostował. 
Więc teraz, gdy miał okazję jej dogadać, nie miał zamiaru od tak tego przepuścić. 
- Bardzo dobrze ci poszło - zaczął, głosem opływającym przesadzoną słodyczą. - Powiedziałbym, gdybym był ślepy jak kret - burknął zaraz, krzywiąc pysk. - Wyglądałaś gorzej niż nornica którą mama zjadła na obiad. 
- Ale... ja chciałam tylko... - pisnęła Wyrwa, robiąc kilka kroków, zanim Pożar zagrodził jej drogę. Uniósł dumne głowę i ogonek, mierząc ją ostrym spojrzeniem.
- Upokorzyć się? Brawo, akurat to ci się udało - prychnął, tnąc rudą kitą powietrze. I znowu to samo. Ta sama smutna minka, te same smutne pomarańczowe ślepia Wyrwy. Niedobrze robiło mu się od tego widoku. Już mu się przejadł, a żył mniej niż niejedna piszczka! - Ogarnij się. Bo mama i na ciebie będzie warczeć pod nosem - westchnął, różanym języczkiem doczyszczając swoje futerko na łapce. 
- To nie prawda! Mama by nigdy-
- Oczywiście, że prawda - nie dał jej nawet dokończyć zdania. - Mama lubi tylko silne i wspaniałe koty, nie takie mierne wróble jak ty, mysi móżdżku!
- Ale ja mogę być silna... i wspaniała... jak Piaskowa Gwiazda! - słysząc deklarację Wyrwy, nie potrafił powstrzymać głośnego śmiechu. Z szyderczym wybrzmieniem roześmiał się głośno, aż nie zasłonił pyska łapą, by się uspokoić.
- Ty? Jak najlepsza przywódczyni świata? Chyba za mocno walnęłaś w ziemię spadając z łapy tego kocura! 

< Wyrwa? >

Od Wyrwy do Pożaru

Nawet poturbowana, kremowa kocica wydawała się piękna i majestatyczna. Krew obficie spływała jej z ran, jednakże nie poddawała się. Jednym skokiem dopadła stojącego przed nią wroga. Zamachnęła się łapą, gotowa rozerwać go na kawałki. Ale to się nie stało.

***

Od jakiegoś czasu Wyrwa nie mogła przestać myśleć o Piaskowej Gwieździe. Po tym, jak matka opowiedziała jej o zmarłej kocicy, Wyrwa ciągle snuła marzenia na jej temat – nie wszystkie koniecznie zgodne z prawdą. Tak bardzo chciałaby być taka, jak ona! Nieustraszona, odważna, wspaniała...
Jednym słowem, wprost idealna. Mała koteczka zerknęła na swoje kremowe, prawie rude futro. Było w takim samym kolorze jak to jej babci, z czego była bardzo dumna. Wyrwa często wstawiała się w rolę byłej przywódczyni. Wyobrażała sobie, jak stoi na czele najwspanialszego klanu w lesie, toczy walki o teren, jak sama jej postać emanuje taką grozą, że wrogowie drżą ze strachu na sam jej widok. Ale na razie to ona drżała. Prawdziwa ona. I nie przed wrogami, ale przed praktycznie wszystkimi. No, może poza mamusią.
Jednakże wszystkie marzenia prędzej czy później przybierały formę długiej, samotnej wędrówki przez bezkresne pola, gdzie rządzi samotność i żaden kot nie postawił jeszcze łapy. Wyrwa musiała przyznać przed samą sobą, że to fascynowało ją bardziej niż dążenie do stania się kimś tak wspaniałym, jak Piaskowa. Oczywiście, kremowa koteczka nie ujawniła swoich skrytych upodobań do samotnych wędrówek. Próbowała nawet wyprzeć je z myśli na siłę. Ale przecież urodziła się tak niedawno. Miała nadzieję, że może kiedyś jej przejdzie. Musiała pokazać, że jest tak samo wspaniała, jak jej rude rodzeństwo, Pożar i Płomień. W szczególności chciała zaimponować temu pierwszemu. Wydawałoby się, że cały czas patrzy na nią z niechęcią i pogardą. A opowieści o samotnych wędrówkach na pewno by jej nie pomogły. Wręcz przeciwnie. Pogrążyłyby ją jeszcze bardziej.

***

Wyrwa postanowiła, że przekona Pożara, jak dzielną jest wojowniczką. Przekona go, że nie jest głupią, kulką puchu i zasługuje na pokrewieństwo z Piaskową Gwiazdą oraz kotami o rudym, najpiękniejszym na świecie kolorze sierści. Tak nauczyła ją Szczypiorkowa Łodyga. Że to rudy jest najcudowniejszy. A mamusia zawsze mówi prawdę.

***

Kremowa kotka postanowiła, że pokaże Pożarowi swoje umiejętności walki. Oczywiście, nie zamierza nikogo zabijać, ale kilka zadrapań powinno wystarczyć. Medyczka ma jakieś śmierdzące maści na rany, więc nawet nic się nie stanie. No i zaatakuje kota o nierudej sierści. To na pewno będzie bardzo imponujące.

***

Gdy Wyrwa upewniła się, że Pożar jest w pobliżu, a jej matka oddaliła się, zaczęła powoli skradać się w stronę czarnego kota, wysuwając malutkie pazurki. Już niedługo. Już zaraz pokaże, jaka jest dzielna. Jeszcze tylko kilka kroków i...
-POŻAR!! PATRZ NA MNIE!!! ZOBACZ, JAK ATAKUJĘ TEGO NIERUDEGO!! – Wyrwa skoczyła, ostrymi jak ciernie pazurkami wbijając się w nogę Pochmurnego Tańca. Trzęsła się ze strachu, jednak nie dawała tego po sobie poznać. Pochmurny, czując igiełki bólu, syknął. Jednym ruchem strząsnął z siebie kocię tak, że to z piskiem upadło na ziemię. Wzrok wszystkich skierował się na leżącą na mokrej ziemi starającą się wstać Wyrwę.
- Co ty wyrabiasz?! Masz siano w głowie?! – Pochmurny Taniec wydawał się bardzo wściekły.
-Ja, ja tylko... – Kremowa kotka czuła, jak spływa po niej zimny pot. Nie było dobrze. Jak mogła zrobić coś tak głupiego? Widziała, jak czarny kocur z prychnięciem obraca się i odchodzi. Widziała pogardliwy wzrok Pożaru oraz zszokowane spojrzenia innych. Nie mogła tego wytrzymać. Już miała uciec z powrotem do żłobka, gdy nagle poczuła czyjąś łapkę na swoim ogonie. Był to Pożar. No to już koniec. Może pożegnać się ze swoim życiem.

< Pożar? >

Od Pożaru do Rozżarzonego Płomienia

Długo znajdował się między ścianami miejsca, w którym otrzymał najpierw bicie serca, potem kształt, a ostatecznie pierwsze instynkty. Powoli rozwijał się, nabierał sił, aż w końcu wraz z pomocą paru skurczy ścianek, wydostał się jako pierwszy na zewnątrz. Pierwszy wdech - szorstki, nieprzyjemny, jednak jakże potrzebny. Czyiś szorstki język pozbywał się z jego ciałka płynów i krwi, pobudzając przy tym przepływ krwi w żyłach niewielkiego, nowonarodzonego kociaka. Pierwszy wydech ów kocięcia wydobył się z piersi w towarzystwie ryku godnego piśnięcia dorosłej myszy. Już od początkowych minut swojego życia miał zamiar dawać o sobie znać. Ślepy, głuchy i bezradny, krzyk był jedynym sposobem na komunikację z tym zimnym, niegościnnym światem. I wtedy pojawiło się ciepło. Znów poczuł je przy swoim pyszczku, wraz z przyjemnym, mlecznym zapachem. Pierwszy dotarł do źródła pożywienia. Znalazł najbardziej pachnące, najbardziej nabrzmiałe mlekiem, otoczył różowym języczkiem i zaczął ssać. 
Wraz w pojawieniem się na świecie, wszystko było dla kocięcia nowe, pierwsze. Tak więc i po raz pierwszy zasmakował życiodajnego pokarmu. Słodkiej, o przyjemnej temperaturze i teksturze cieczy, którą zapewniło mu ciało matki. 
Zaraz u jego boku pojawiło się więcej ciepła, więcej niewielkich ciałek. Wilgotnych, miękkich i jakże znajomych z poprzedniego miejsca. Czuł, jak się ruszały, czuł, jak również próbowały się doszukać źródeł pożywienia. Jego pierwszym odruchem było przyssanie się mocniej. Nikt nie zabierze mu jego miejsca. Nie teraz, gdy już się ugościł!

***

Szybko po tym, jak zyskał słuch, kocurek nauczył się swojego imienia. Pożar. Za nic nie wiedział, co oznacza, jednak brzmiało dobrze. Dumnie, godnie go. Ślepy jak kret kociak reagował na nie, zwracając swój śliczny łepek w stronę źródła. Zawsze wtedy zostawał z miłością polizany po główce i utulony ogonem, podczas gdy nad nim rozlegało się gardłowe mruczenie. 
Oprócz niego, były jeszcze dwie istotki, jedna imieniem Płomień, druga Wyrwa. Obu już nie lubił. Ciągle uderzały w niego cielskiem, głową czy łapkami, przeszkadzając mu w śnie czy porach pokarmu. Oh, żeby to jeszcze nazwać porą. Była to przecież prawdziwa bitwa! Pożar dzielnie zajmował swoje miejsce przy brzuchu matki. Bronił go przed głodnymi pyskami sióstr. Jeszcze zanim otworzył ślepia, nauczył się prychać i syczeć. Nowo nabytymi umiejętnościami dzielnie utrzymywał swoją pozycję przy, w swoim mniemaniu, najlepszym sutku. 
Po otwarciu ognisto-pomarańczowych ślepi, zachowanie małego diabła zmieniło się diametralnie. Teraz, zamiast warczeć na ślepo, syczał i prychał siostrzyczkom prosto w twarz. Jaśniejsza, Wyrwa, zawsze się usuwała, za to Płomień? Z Płomień.... bywało różnie. Nie lubił, jak mu odsykiwała, jednak wtedy, przepędzenie jej było jeszcze bardziej satysfakcjonujące. 

***

Nie minęło dużo czasu od otwarcia ślepi kociaka, a ten zaczął mówić i chodzić. Powtarzać dźwięki po mamusi i stawiać łapki jak koty przychodzące i wychodzące z żłobka. Jedna za drugą, rozjeżdżały się jak na śliskim lodzie. Pożar mimo tego nie tracił zapału do nauki. Codziennie starał się zrobić parę długości ogona myszy, żeby nie stracić swojej jakże wyśmienitej formy. Z każdym dniem szło mu coraz lepiej! A z każdym niewielkim, chybotliwym kroczkiem, jego niewielki świat się powiększał. Najpierw był tyci, w brzuchu matki, potem poszerzył się na jej legowisko, a teraz? Obejmował prawie cały żłobek. Prawie, bo mama powiedziała, żeby nie zbliżał się do dzieci Fretkowego Biegu. Szylkretowej karmicielki, która urodziła jakiś czas wcześniej swoje kociaki. Nie byłoby problemu, gdyby nie jeden z nich. Trop. Był nierudy. Więc Pożar, za namową mamusi, wyrzucił go z istniejących w żłobku kotów. Po prostu, nie było go! Pomarańczowe ślepka Pożaru nawet nie drgnęły, gdy buras pojawiał się w zasięgu jego wzroku. Ignorował, jak kocur podchodził, nie słuchał, jak mówił. Ale Trop był uparty. Więc ignorancja zmieniła się w plucie. I co? Pomogło? Pomogło. Trop opluty przez rudego malca parę razy już więcej się nie zbliżał. Może to sposób na odstraszanie wszystkich nierudych? 
Pożar usłyszał nagle czyjeś kroki. Cień nakrył jego rdzawe futerko, na co oczka powędrowały w kierunku hałasu. 
- Rudy! - zakrzyknął zachwycony, widząc gościa u progu kociarni. Sierść kocura była niemalże tak śliczna jak jego własna! Oczywiście, brakowało mu paru odcieni, ale i tak sprawiała wrażenie, szczególnie jaśniejąc w świetle wpadającym do kociarni. Chcąc zaimponować przybyszowi, Pożar wspiął się na łapki i postawił parę twardych, pewnych kroków w jego stronę. Przy ostatnim zachwiał się delikatnie, jednak wciąż utrzymywał dumną pozycję. - Rudy ladny! Jak mój! - zakomunikował uradowany.

< Rozżarzony Płomieniu? >

Od Wyrwy do Narcyzowej Łapy

Wyrwa nie bała się już kotów tak bardzo jak wcześniej. Co prawda nadal ogromnie ją stresowały i czuła się w ich towarzystwie niekomfortowo, to jednak nie uciekała z piskiem w najdalszy kąt żłobka i nie wciskała się w jego ściany. Koteczka poczyniła kolejną próbę wydostania się ze ścian jamy. Od jakiegoś czasu obserwowała rudą uczennicę, której zgrabne ruchy bardzo jej imponowały. Narcyzowa Łapa. Takie imię usłyszała z ust innych kotów. Naprawdę podobało się ono Wyrwie. I do tego to prześliczne, rude futro! Wyrwa postawiła maleńką łapkę na ziemi, pomimo panującego mrozu gotowa wyjść na zewnątrz. Chciała zapytać o tak wiele rzeczy! Widziała, jak przyjazna była Narcyz do innych kotów. Może nauczyłaby ją, jak być odważnym? Albo pokazałaby jej kilka ruchów, dzięki którym mogłaby stać się dzielna i silna? Dzięki nim na pewno zaimponowałaby mamusi. No i rodzeństwu. Tak samo, jak robiła to w swoich niezliczonych marzeniach. Tyle że tym razem byłoby to naprawdę. Jednak w ostatniej chwili kremowa kotka znów się zawahała i jedynie przysiadła na skraju skalnego otworu. Postanowiła jeszcze przez chwilę popatrzeć na to, co robi ruda.
Narcyzowa łapa musiała poczuć na sobie wzrok kocięcia, gdyż odwróciła się stronę żłobka, patrząc prosto na maleńkie stworzonko siedzące na jego skraju. Wyrwa poczuła, jak jeży jej się futro. Jednak postanowiła, że będzie dzielna i nieustraszona. Powoli zrobiła krok w stronę rudej kotki, która była coraz bliżej.
– Cz-cześć – wybąkała Wyrwa, pomimo zlewającego ją potu starając się zabrzmieć przyjaźnie. No i w miarę normalnie.

<Narcyzowa Łapo?>

Od Wyrwy

Obudzona ze snu Wyrwa, nieświadoma panującego w obozie napięcia, wtuliła się głębiej w ciepłe futro matki. Mleczny, kojący zapach kocicy dawał nowo narodzonej koteczce poczucie bezpieczeństwa i spokoju, którego jej drobne serduszko tak bardzo potrzebowało. Obok niej, słodko pochrapując, leżało jej rodzeństwo, ogrzewając się nawzajem i tuląc się do siebie. Mały, zamknięty w ścianach żłobka świat Wyrwy wydawał się być wręcz perfekcyjny, nienaruszalny. Bo co mogłoby go zakłócić? Koteczka zamruczała błogo. Nawet gdyby coś miałoby się stać, to przecież mamusia ją ochroni, prawda?

***

Gdy Wyrwa po raz pierwszy otworzyła oczy, nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. Świat był taki ogromny! A do tego było tu tyle nowych zapachów! Na początku wydawało jej się, że sam żłobek jest duży, a tu proszę, jaka niespodzianka! Z lekkim przestrachem postawiła jedną łapkę przed ścianą żłobka. Tak bardzo chciała wyjść i zobaczyć świat! Kto wie, co jeszcze znajduje się poza zasięgiem jej wzroku? Jej równie zaciekawione rodzeństwo ogromnymi oczami rozglądało się po otoczeniu, machając krótkimi ogonkami i strosząc futerko. Szczypiorkowa Łodyga jeszcze spała. Nadarzała się okazja, by trochę się rozejrzeć. Wyrwa już miała zrobić kolejny krok, gdy nagle ogromny kot przemknął wprost przed jej małym noskiem. Koteczka pisnęła ze strachu. Nagle zauważyła, jak wiele kotów kręci się w pobliżu. Nagle nowe zapachy zaczynały wydawać jej się przerażające i dziwaczne, przepełnione czymś złowrogim. Krew? Strach? Przecież wcześniej było tu tak cicho i pusto! Co się stało? Wydawałoby się, że koty wprost wylewają się z ciemnych, skalnych legowisk. A do tego wszystkie były takie ogromne i straszne! Wyrwa, trzęsąc się, odskoczyła od szczeliny w skale, chowając się w ciepłym futrze matki. Nie zważała na krzywe spojrzenia rzucane przez jej rodzeństwo. Ukojona zapachem matki Wyrwa poczuła, że łomotające w jej piersi serce powoli się uspokajało. Wiedziała, że tutaj, blisko karmicielki, zawsze będzie bezpieczna.

29 maja 2022

Od Bylicy

przed wojną
Srebrna truchtała niedaleko granicy z Klanem Nocy. Cała pachniała miętą, bo wytarzała się w niej tuż przed nastaniem świtu. Była zdeterminowana, aby odnaleźć swe kociaki. Za wszelką cenę. Kierowała się w stronę miasta, choć nie zamierzała tam iść. Szła wzdłuż granicy, szukając jakichkolwiek znaków, iż jej dzieci uciekły. Nie jadła dzisiaj śniadania. Znowu. Ale nie obchodziło ją to. Zje najwyżej tylko kolację. Nie chciała bowiem przegapić okazji, aby odzyskać swe dzieci, ukochane skarby. Najważniejsi byli teraz oni – Fiołek, Krokus, Deszczyk, Kminek i Skowronek, jej ukochani podopieczni, jej promyczki światła, słodkie, puchate kuleczki słodyczy.
Nagle wyczuła znajomy zapach.
Lew.
To było terytorium Lew.
Już miała zawrócić, jednak obejrzała się jeszcze raz, głęboko się zastanawiając. Miała dylemat.
Jeśli wejdzie na teren kremowej, to może ją spotkać, co na pewno skończyło by się walką. A ona mimo, iż doszła już do siebie, nie chciała konfrontacji. Nie było jej to na łapę. Gdyby Lew udało się ją mocniej poharatać, mogła by musieć znów opatrywać rany, nie dajcie kamienie odpoczywać i odpuścić sobie tak częste patrole. A na to nie mogła sobie pozwolić. Nie, kiedy jej dzieci dalej były u nich. U tych wstrętnych rybojadów.
Ale co, jeśli jej kociaki tam są? Co, jeśli na nią czekają? Co, jeśli Lew właśnie zabija je, jeden po drugim? Serce srebrnej stanęło. Nie. Nie pozwoli na to. Chrzanić Lew. Chrzanić to wszystko. Jeśli kremowa wejdzie jej w drogę, to ona się z nią rozprawi. Wygrała z nią już dwa razy, może wygrać i jeszcze raz, przetrzepać jej skórę. A jak nie zrozumie…to może rozszarpać jej gardło. Tak. Nie pozwoli, aby ten wypłosz przeszkadzał jej w próbie odzyskania kociąt. Nie ma takiej opcji. Stara kocica odwróciła się, po czym postawiła mocno swą białą łapę za granicę terytorium samotniczki, pewna swej decyzji.
***
Nie dość, że jej kociaków nie było, to po drodze jeszcze potknęła się o kamień i zraniła poduszkę u przedniej łapy. Świetnie. Po prostu świetnie. Na szczęście nie spotkała Lew, za co była wdzięczna głazom. Zielonooka powróciła na swój „posterunek”, czytaj drzewo, z którego ostatnimi czasy często obserwowała tereny nocniaków, samej pozostając niewidoczną. Siedziała, patrząc na glebę pokrytą mokrą papką ze śniegu i wody. I nagle to usłyszała. Jakieś niepokojące dźwięki dobiegały z Klanu Nocy. Coś się tam działo. Coś nie dobrego. Srebrna kotka próbowała wypatrzeć, co toż się tam wyprawia, ale z takiej odległości nie miała na to najmniejszych szans. Zeskoczyła z drzewa, po czym skierowała się w przeciwną stronę, niż prowadziła droga na tereny tygrysio pręgowanej agresywnej samotniczki. Jeśli coś dzieje się w obozie Klanu Nocy, to może uda jej się to wyczaić, jeśli będzie po drugiej stronie rzeki, centralnie przed wyspą? Z tą myślą pobiegła w tamtą stronę, licząc, iż nic nie stało się jej kociętom.
***
Znajdowała się niedaleko nory lisów. Ale nie chciała już czekać. Spojrzała na granicę pachnącą odorem ryb. Przekroczyła ją, po czym zaczęła biec do brzegu rzeki. Cokolwiek działo się na terenach rybojadów, nie było ich tu raczej, bo to był skraj ich terenów. Zatrzymała się z impetem tuż nad brzegiem rzeki. Dysząc, uniosła spojrzenie intensywnie zielonych oczu na wyspę. Zaraz…nie było na nią przejścia. Kłoda, która powinna była tam być, nie znajdowała się tam. Co do…co tam się stało? Czy jej kocięta były bezpieczne?
Nie znała odpowiedzi na te pytania. Jedyne co wiedziała, to to, iż coś ważnego dla niej i dla członków Klanu Nocy, wydarzyło się tam.
I to coś bardzo, bardzo niedobrego.

Od Krokus CD Kminek

przed treningiem w czasach kocięstwa
– Co wy na to – zaczął nagle Fiołek. Miodowooka spojrzała na niego – pobawimy się! – spojrzał po ich pyskach– Udajmy lisy! Kminek będzie złym lisem, a wy będziecie uciekać, a ja będę broniącym wojownikiem!
Ona była okej z rolą uciekiniera. Ale czemu Fiołek zawsze chciał być koniecznie tym silnym wojownikiem w zabawach? Nie wiedziała. Nie zastanawiała się nad tym jednak długo, gdyż przyzwyczaiła się już do ukochanego braciszka, wyglądającego nieomal jak klon matki. Cętkowana spojrzała na liliowe kocię, a potem podążyła spojrzeniem tam, gdzie padał wzrok Kminek. Dostrzegła Deszczyk, i już po chwili domyśliła się, o co chodziło córce Przepiórki.
- Hej, Deszczyk? Chcesz się bawić w zabawę z tym lisem? – spytała delikatnie bura, uśmiechając się leciutko.
- I wielkim, silnym wojownikiem, broniącym bezbronnych kociąt!
- Ty też jesteś kocięciem. – miauknęła zielonooka starsza kocica, chichocząc.
- Nie mamo! Jestem wielkim wojownikiem! Patrz! – powiedział bojowo a zarazem buntowniczo żółtooki, po czym ustawił się w dumnej pozie, jakby właśnie próbował swą „potęgą i muskulaturą” odstraszyć jakiegoś niewidzialnego wroga. Bylica zachichotała ponownie, po czym polizała syna po łebku.
- Oh, tak, oczywiście, jesteś wieeeelkim wojownikiem Fiołeczku. – wymruczała. – o, spójrz, tam jest lis! – wymiauczała srebrna, po czym przysunęła do niebieskiego kulkę mchu.
- Wróg! Popamiętasz wielkiego Fiołka, obrońcę i potężnego wojownika rodziny! – wykrzyczał bojowo, po czym rzucił się na zabawkę z wysuniętymi pazurkami. Rozpoczął szarpanie kulki swymi szponami oraz wbijanie w nią swych kiełków i rozszarpywanie jej na drobne kawałeczki. Bura spojrzała na liliową chichocząc.
Typowy Fiołek.
Po chwili wraz z siostrą zaczęły udawać dwa lisy walczące z wojowniczą samotniczką Skowronek, podczas gdy ich brat dalej szarpał biedną kulkę mchu, a Bylica patrząc na to uśmiechała się chichrając.
***
przed bitwą rzezią
Leżała w norze wykopanej przez Fiołka razem z nim. Bała się. Tak strasznie się bała, że ich tu uwiężą. Że nie zobaczy już więcej swej matki. Co z tego, że ta cała Echo mówiła, iż zapewni im spotkanie z srebrną kotką. Oni i tak ich nie puszczą. Nie pozwolą im odejść. Chcieli ich tu zatrzymać, dla swoich korzyści. Ta cała Ptasi Jazgot ciągle komentowała, jaka to bura jest głupiutka, że dalej odmawia jedzenia. Ona jednak była nieugięta, mimo iż głód jej mocno doskwierał a ona powoli traciła siły. Oszczędzała energię, leżąc w miejscu, wbijając spojrzenie miodowych ślepi w brata lub ścianę. Nagle cętkowana usłyszała kroki, co za skutkowało ruchem jej kocięcego uszka w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. Po chwili padł na nią cień jej przybranej siostry. Tej zdradzieckiej siostry, która mówiła tak okropne rzeczy o ich matce. Jak ona mogła. Jak mogła zdradzić tą, która uratowała jej życie, opiekowała się nimi, kochała ją i Skowronek jak własne córki? Cętkowana nie rozumiała, jak liliowa mogła dopuścić się takiego czynu. Co jej odbiło? Czyżby stanęła po stronie członków Klanu Nocy? Została przekonana, iż ich matka była szpiegiem? Wmówiono jej, że Bylica się nimi źle opiekowała? A może po prostu to było prostsze dla Kminek? Może sądziła, iż jeśli uzna, że jej matka kłamie w kwestii tego co stało się z jej matką, i chce w to uparcie wierzyć? A może wszystko na raz? Krokus zmarszczyła brwi, czego jednolita nie mogła jednak widzieć, bo bura leżała do niej odwrócona tyłem. Niech odpuści sobie rozmowę z nią. Ona nie chciała rozmawiać z kimś, kto tak podle zdradził jej rodzinę. Po chwili rozbrzmiał w jej uszach głos młodszej przybranej siostry.
- Hej…Krokus…-miauknęła cichutko Kminek, po czym wskoczyła do dołu. Fiołek syknął na nią. Kotka cofnęła się delikatnie, ale zaraz potem położyła tuż przed pyszczkiem Krokus małą myszkę. – proszę…zjedz...nie możesz się głodzić…mama nie chciała by…
- Mama? Oh, tak, pamiętam. Ta kotka, której tak bardzo nie lubisz, która była taka okroooopna i która kazała Skowronek trenować. Tak. Już na pewno wezmę i to wtrancholę specjalnie dla takiego lisiego serca, jak ty. No. Jeśli nie czujesz, to to był sarkazm. – ostatnie zdanie wysyczała, po czym wstała i kopnęła piszczkę. Liliowa położyła swe uszka, po czym przerażona spojrzała na miodowooką, która nastroszyła swe bure futro, zwiększając optycznie jego objętość o jakieś trzy razy. – Spadaj, sierściuchu. Zdrajco rodziny. – warknęła – nie chcę od ciebie żadnej głupiej myszy, żadnych przysług, nie chcę cię widzieć, nie chcę cię słyszeć, nie chcę cię… - i wtedy została uniesiona w górę przez złotą karmicielkę. Fiołek nasyczał na starszą kocicę w obronie cętkowanej siostry, zaraz potem żółtooka wrzasnęła – PUŚĆ MNIE RYBI PYSKU!
- Pfymknij sfię, malcu – warknęła przez zęby pełne futra Ptasi Jazgot. – AŁA! – wrzasnęła, kiedy to niebieski syn Bylicy ugryzł ją w łapę. Starsza pchnęła malucha, który przetoczył się o dwie długości ogona dalej.
- FIOŁEK! – wrzasnęła wystraszona Krokus, iż coś mogło stać się jej bratu podczas upadku – PUŚĆ MNIE! JUŻ! – wrzeszczała przerażona, łzy popłynęły po jej policzkach. – T-t-to twoja wina…gdyby nie ty…nie ty…to m-m-może bylibyśmy z mamą, mo-o-oże ta cała Tulipan by nas nie pilnowała! – wymiauczała przez łzy, patrząc na Kminek, która w jej oczach zdawała się tylko liliową plamą, z powodu łez, które były w jej ślipiach. – J-j-jak mogłaś!
<Kminek?>

Nowy Członek Klanu Gwiazdy!

Powód odejścia: decyzja opiekuna klanu
Przyczyna odejścia: uduszenie
 
Odszedł do Klanu Gwiazdy!

Szczypiorkowa Łodyga urodziła!

Szczypiorkowa Łodyga urodziła czwórkę ślicznych kociąt! 











Fretkowy Bieg urodziła!

 Fretkowy Bieg urodziła czwórkę maluchów!





Od Zimorodkowej Łapy (Zimorodkowego Snu) CD. Fioletowej Łapy

— Zimorodkowa Łapo?! — zawołała oburzona. — Ta paskuda to twój brat?!
Na te słowa kotka przekrzywiła łeb. O co mogło chodzić Fioletowej Łapie? Przecież Blask był bardzo dobrym uczniem jeżeli nie najlepszym w klanie.
— No tak. Co w tym dziwnego?
— Spójrz tylko na jego czerwone oczy. Jak nic to klątwa zesłana przez Klan Gwiazdy. — Stwierdziła szylkretka. Zimorodkowa Łapa jedynie westchnęła na te słowa, nigdy nie oceniała innych kotów po ich wyglądzie i nie zamierzała tego robić. Znała wartość każdego, każdy był coś wart, nawet zdrajczyni Rysi Puch.
— Wiesz Fioletowa Łapo... Ja nigdy nie oceniałam innych ze względu na ich wygląd. Może pora żebyś przejrzała na oczy? — Zapytała ze smutkiem w głosie po czym popatrzyła na Lśniącą Łapę dając mu znak do wymarszu. Po drodze ruszył razem z nimi jakiś wojownik. Zimorodek nie zastanawiała się jednak nad tym kim on jest, lecz cały czas myślała o słowach szylkretowej uczennicy. Wiedziała, że nie wszyscy przychylnie patrzą na jej brata, jednak czerwone oczy nie były żadnym przekleństwem jak to inni sobie ubzdurali. 

*** 

Po zakończonym patrolu kotka padała z nóg, udała się jak najszybciej do legowiska uczniów gdzie wypatrzyła w tyle Fioletową Łapę. Nie miała ochoty z nią rozmawiać więc razem z bratem zajęła swoje miejsce i skuliła się blisko niego, za nimi również ułożyła się Jarzębinka - drugi z albinosów. Zimorodkowa Łapa zaczęła zastanawiać się jak to jest, że wszystkie najgorsze obelgi spadają na jej brata, a nie na nią lub na jej siostrę. Właściwie możliwe, że zdawała sobie sprawę z tego, że Jarzębinowa Łapa rzadko otrzymuje niemiłe komentarze, bo zazwyczaj trzyma się z tyłu, ale dlaczego nikt tak nie narzeka na Zimorodek? Przecież była bardzo często nieusłuchana, żyła w swoim świecie i często nie potrafiła się na niczym skupić. Mimo to koty nie zwracały na to uwagi. Może dlatego, że nie miała szkarłatno-czerwonych oczu. Z długich rozmyślań wybudziła szturchająca ją łapa. Obróciła łeb i ujrzała błękitne ślepia szylkretki.
— Pójdziesz na chwilę ze mną do sterty z zwierzyną?
Niepotrzebnie ją o to pytała, vanka nie miała ochoty z nią teraz rozmawiać, jednak blask w jej oczach wskazywał na jakąś ważną informację do przekazania.
— No dobrze. — Burknęła i wstała przeciągając się.

 

<Fiolet?>

Od Agresta

*Przed porodem Plusk*
 
Wysunął się na początek kolejki, gdy z legowiska medyka wyszła Mrówka ze swoim tatą. Za nim stał jeszcze Księżyc i Świt, a tuż obok Krecik. Biedna Plusk miała łapy pełne roboty. Nie chciał wiedzieć, jaką rozpacz musiała teraz odczuwać. Jej partner został okaleczony na stałe i nawet nie mógł powiedzieć, kto mu to uczynił.
Agrest pogubił się w działaniach mordercy, odkąd usłyszał, co się stało. Lubił Bza, ale nie spędzali ze sobą zbyt wiele czasu. Nie należał do grona jego bliskich. To spowodowało, że znów zaczął zastanawiać się nad motywami mordercy. Może tak naprawdę chciał skrzywdzić innego kota niż Agrest? Tylko kogo? Drewno nie była związana z nikim innym, Gronostaj też nie. No może oprócz Janowca. Jednak on nie trzymał się z Tajfun.
A może oprawca w ten sposób próbował uśpić czujność Agresta, by zaraz zaatakować ważniejszą dla niego osobę? Albo zwyczajnie stwierdził, iż poszerzy potencjalne ofiary o koty, do których żywił sympatię? Wszystko wydawało się możliwe.
Ta niewiedza tylko podsycała jego niepokój. Już naprawdę nic nie rozumiał.
— Co tobie pomaga, gdy ci ciężko? — zapytał mentorkę.
— Głównie Jaskółka — westchnęła. — Jeśli nie, wiara.
— Wiara? Wiara w co?
— W to, że moi zmarli bliscy są szczęśliwi razem z Wszechmatką. I...
— Jak są szczęśliwi, skoro nie żyją? I z jaką Wszechmatką?
— Według nas duch każdego kota opuszcza swoje ciało po śmierci. Udaje się na ostatnią wędrówkę, by przejść do wymiaru duchowego. Jeśli odnajdzie drogę, łączy się ze światem i doświadcza go w pełni. Jego dusza nadal istnieje, tylko my jej nie dostrzegamy. A Matka to...
— Poczekaj, jak się łączy? Z czym?
— Z każdym elementem świata, czyli przyrodą, duszami innych oraz samą Matką. Staje się z nimi jednością, wspólnotą. To daje mu szczęście – jest wtedy kompletny.
Hm, ciekawe. Nigdy nie zastanawiał się nad tym, co jest po śmierci. Skupiał się bardziej na doświadczaniu obecnego życia. Miło byłoby myśleć, że jego zamordowani bliscy są szczęśliwi.
— Chyba… chyba rozumiem. Więc, o co chodzi z tą Matką?
— Matka to byt, który włada światem. Wszystko pochodzi od niej, a więc jest ona obecna we wszystkim. Każdym z nas, każdym stworzeniu, każdym elemencie natury — wytłumaczyła mu. — Każdy postrzega ją trochę inaczej. Ja ufam, że jest również istotą kochającą, która dba i czuwa nad nami.
Jego głowa trochę nie nadążała za wszystkimi informacjami, ale brzmiało to interesująco. Wiara w coś takiego faktycznie musiała być pocieszająca.
— Teraz twoja kolej — wyrwał go z zamyślenia Zimoziół, który właśnie wyszedł z legowiska Plusk.
— Jakbyś miał jeszcze jakieś pytania, to śmiało — zawołała za uczniem Krecik. — Zawsze możesz do nas dołączyć koło strumienia. W każdą ćwiartkę księżyca spotykamy się tam z Jaskółką i Żurawiną, by porozmawiać.
Agrest kiwnął głową na mentorkę i wszedł do środka.

***

Zastrzygł uszami na wołanie liderki. Co tym razem? Czy wreszcie dowiedziała się, kto jest mordercą? A może postanowiła wprowadzić nową zasadę, która rozwiąże ich problemy? Wątpił w to, ale wciąż miał małą nadzieję.
— Agreście, wystąp.
Chwila. On miał wystąpić? Czy… czy ona go mianuje? Teraz? Teraz! Błysk go mianuje!
Zrobił drżący krok w kierunku przywódczyni.
— Najwyższy czas, abyś dołączył do grona wojowników. Pomimo ciężkich czasów, w jakich przyszło ci się szkolić, wykazałeś się niezwykłą niezłomnością i pracowitością. Czy przysięgasz pozostać lojalnym naszej społeczności i walczyć za jej dobro?
— Przysięgam.
Ta chwila wydawała się tak nierealna. Już myślał, iż nigdy się jej nie doczeka.
— A zatem witamy cię jako nowego wojownika Owocowego Lasu!
Sapnął rozemocjonowany. Klanowicze zaczęli skandować jego imię, jednak on nie był stanie się ruszyć. Miał wrażenie, że gdyby to zrobił, zaraz dostałby zawrotów głowy. Został wojownikiem! Coś, czego tak bardzo pragnął. Coś, na co czekał tyle czasu. Wręcz marzył o tym momencie. Teraz to się spełniło i nie w jego snach!
Kolejne koty podchodziły, by mu pogratulować. Pierwsza była Krecik. Nawet powiedziała, że jest z niego dumna! Później stanął przed nim Kuklik, Irys i inni. Jednak po umyśle Agresta krążyło tylko jedno imię. Janowiec. Powinien się tutaj zjawić. Dlaczego więc go nie było? Przecież… przecież zrobił wszystko w swojej mocy. A co, jeśli źle zinterpretował słowa liliowego? Nie. To nie mogło być prawdą. Ale… ale on miał przyjść. I nic z tego. Czyli już nigdy mu nie wybaczy? Czyli już nigdy nie-
Drgnął na dotyk czyjejś łapy. Gwałtownie obrócił głowę.
Tata.
— Gratuluję, synu. — Uśmiechnął się szeroko.

C. D. N. 

Wyleczeni: Agrest, Orzeł, Mrówka, Księżyc, Świt, Zimoziół

Od Zimorodkowej Łapy(Zimorodkowego Snu) CD. Pierwszego Brzasku

przed mianowaniem
Popatrzyła się na niego dziwacznie. Wyciągać pchły? Tego pewnie i tak nie chciałaby robić.
- Nie będę ci wyciągać pcheł, ale jeśli będziesz potrzebował pomocy, chętnie się tobą zaopiekuję. - Wymruczała przyjacielskim tonem. Było jej trochę żal starszego, w końcu był on niegdyś szanowanym wojownikiem, a teraz mógł tylko leżeć lub robić cokolwiek tam starszyzna porabiała w wolnym czasie. Zaczęła zastanawiać się, jak to będzie, gdy ona wyląduje w starszyźnie klanu. Vanka nie chciała młodo umierać, jednak koncept nudnego życia w światłym wieku wydawał się nieco prosty.
- A powiedz, jak się czujesz Pierwszy Brzasku?
- Ze mną jest wszystko w jak najlepszym porządku. - Zapewniał kocur.
Siedzieli tak razem drążąc różne tematy do momentu gdy ulewa się skończyła.

***
po ataku lisów
Zimorodkowy Sen chodziła nerwowo po obozie, od czasu do czasu sprawdzając, czy odizolowane koty są na swoim miejscu. Jej zmartwienie było widoczne na pyszczku nawet z daleka, zaś jej oczy ujawniały zmęczenie.
Usłyszała wołanie Cętkowanej Gwiazdy.
- Zimorodkowy Śnie, pójdziesz na patrol razem z Koperkowym Futrem i Piegowatą Mordką. Musimy sprawdzić, czy lisy oddaliły się z naszego terytorium - oznajmiła najpoważniej jak tylko potrafiła. Biało-czarna skinęła łbem z szacunkiem i poszła zwołać resztę.
Gdy tylko cała trójka się zebrała, ruszyli z obozu. Smród lisów dawał się we znaki, jednak nie był tak silny jak wcześniej najpewniej za sprawą deszczu ze śniegiem. Popatrzyła pod swoje łapy. Wszędzie błoto, które miało być białym puchem.
- Wyczuwacie coś? - zapytała pozostałych. Koperkowe Futro obrócił łeb w jej stronę z poważną miną.
- Lekki zapach unosi się w powietrzu, jednak nie mamy pewności, w jakiej odległości znajdują się lisy - stwierdził zastępca. Zimorodkowy Sen popatrzyła się na Piegowatą Mordkę, która próbowała wydłubać coś, co utkwiło jej między pazurami. Młoda wojowniczka westchnęła z załamaniem. Tak naprawdę nie mieli pewności jak bardzo bezpieczny jest klan, lisy były nieobliczalnymi bestiami, z którymi porozumienie się graniczyło z cudem a pora, w jaką zaatakowały obóz, wcale im nie sprzyjała. Pozostawało liczyć jedynie na to, że wrogowie wyciągnęli lekcję ze swojego ataku i nie postawią już łap w sercu klanu. Głuchą ciszę przerwał niepokojący szelest. Wojownicy nastawili uszów.
- Słyszeliście to? - mruknęła Piegowata Mordka. Zimorodkowy Sen i Koperkowe Futro przytaknęli czym prędzej. Vanka wciągnęła powietrze do płuc i skupiła się na węszeniu, zaś zastępca zajął się wypatrywaniem.
- Lis - oznajmiła Zimorodek.
- Jeden?
- Jeden.
Fakt, że na terenie klanu znajdował się tylko jeden lis, był w miarę pocieszający. W miarę, bo nadal był to w końcu lis, w dodatku nie wiedzieli, czy był on chory, czy nie.
- Co robimy? - zapytała biało czarna kotka. Piegowata Mordka i Koperkowe Futro popatrzyli po sobie.
- Na pewno z nim nie walczymy - mruknął arlekin. Patrol miał zamiar udać się do obozu, więc wszyscy ruszyli po cichu z miejsca, aby zawiadomić liderkę o obecności lisa. Zimorodkowy Sen kryła tyły w razie potrzeby, starając się nie zrobić choćby najmniejszego szelestu. Przeliczyła się jednak gdy złamała łapą cieniutką gałązkę sosny. Obróciła szybko łeb i zobaczyła pędzące na nich żółte ślepia wypełnione furią.
- O nie! - wykrzyknęła, popędzając innych.
- Nie Zimorodkowy Śnie, musimy go przepędzić. Nie może zbliżyć się do obozu, bo zrobi jeszcze większy bałagan! - syknął Koperkowe Futro, wyciągając pazury i strosząc sierść. To samo zrobiła Piegowata Mordka.
- Nie zbliżysz się do Niedźwiedzia nawet na długość mysiego ogona! - parsknęła. Vanka zaś nie do końca wiedząc, co ma zrobić, stanęła w bezruchu, patrząc na rudy pysk lisa. W tym momencie wydawało się, że to ostatnie co ujrzy w swoim życiu. Jej pomarańczowe oczy się zaszkliły, a obraz lekko rozmazał. Będąc w szoku, nie wiedziała, gdzie się znajduje. Poczuła jedynie na karku potężnie zaciskające się zęby. Czy tak miał wyglądać jej koniec? Dopiero co mianowana na wojownika kotka, która miała przed sobą całe życie, miała tak zakończyć swój żywot? Niedoczekanie. Otrząsnęła się szybko z tej wizji, starając się wyrwać z uścisku drapieżnika. Drapała pazurami po jego pysku gdy tylko mogła do niego sięgnąć. Szybko jednak na pomoc rzucili jej się kompani. Pręgowana wojowniczka wgryzła się w ogon wroga, zaś arlekin drapał go po kończynach. Z bólu lis rzucił Zimorodkowym Snem o ziemię. Ta w bólu starała się podnieść. Na szczęście uścisk szczęk nie był na tyle mocny, by połamać kocie żebra, więc wszystkie organy były na swoim miejscu. Vanka rzuciła się w stronę stworzenia, próbując je oślepić. W tym czasie lis zdążył pozbyć się ze swojego ogona Piegowatej Mordki. Trzech na jednego mogło wydawać się niehonorowym starciem, jednak nawet jeden lis był dużo silniejszy od trójki kotów. Zastępca i wojowniczka stroszyli futra, przyjmując pozycję dominującą, chcieli w ten sposób odstraszyć lisa. Zimorodkowy Sen zaś ponownie odbiła się od ziemi, by skoczyć na pysk wroga. Udało się jej go nieco oszpecić, jednak została trafiona z pazurów w oko. Na całe szczęście lis najwyraźniej nauczył się, gdzie jest jego miejsce, bo mimo iż nie był aż tak okaleczony, widać było po nim, że nie miał zamiaru plątać się w jakąś bijatykę przez najbliższy księżyc. Zimorodkowy Sen syknęła, dając znak stworzeniu, by nie pokazywało się na ich terenach.
- Zimorodkowy Śnie, twoje oko - mruknął Koperkowe Futro.
- To nic takiego, wyliże się - stwierdziła vanka. Co prawda nie mogła otworzyć tego oka, jednak była prawie pewna, że nic jej nie będzie.
- Chodźmy już lepiej powiadomić Cętkowaną Gwiazdę - dodała Piegowata Mordka, obracając się w stronę obozu. Wszyscy ruszyli powoli zmęczeni. Czekała każdego z nich wizyta u Truskawkowej Łapy. No właśnie, stracili medyka, a na jego miejscu znalazł się niewyszkolony uczeń. Czy coś jeszcze mogło pójść gorzej? Cóż, najwidoczniej należało liczyć już tylko na cud od Klanu Gwiazdy.

*** 

Nareszcie znaleźli się w obozie. Zastępca razem z wysłaną na patrol wojowniczką poszli przekazać wieści o przegnaniu jednego z lisów. W tym czasie Zimorodkowy Sen udała się do Truskawkowej Łapy. Wchodząc do legowiska jak zwykle wszystko było w chaosie od kiedy stery przejął Truskawkowa Łapa.
- Cześć Truskawkowa Łapo. Byłbyś w stanie opatrzeć mi rany? - Uśmiechnęła się, wskazując na zadrapane oko.
- No pewnie! Mam coś specjalnie na tę okazję.
Przekrzywiła łeb, patrząc, jak uczeń wyciąga jakiś żółty kwiat.
- Masz szczęście, to ostatni. Niestety nie rosną one na naszych terenach. - Wymruczał, po czym zaczął wyciskać sok nad okiem Zimorodka.
- Zjedz jeszcze trochę miodu.
Jak powiedział, tak zrobiła. W końcu to on się tu uczył na medyka, a nie ona. Vanka podziękowała grzecznie za pomoc i zapytała dodatkowo, czy może w tym miejscu odpocząć. Uczeń kiwnął twierdząco głową i zabrał się do sprzątania swojego chaosu.

Od Poranku

Poranek ziewnął. Nie wiedział co robić z racji, że Plusk się tak dziwnie zachowuje. Nie odrywa od niego i rodzeństwa wzroku nawet na chwilę. Jakby ktoś miał ich porwać. Bardzo mu było żal mamy, za bardzo się stresowała. Poczuł, że musi jej dać kwiatuszka. Takiego ładnego. Czasem koło żłobka widział burego kocura. Na jego widok Plusk przerywała im zabawę i kazała iść do żłobka. Co w nim takiego złego? Po prostu się im przygląda. Może stracił partnerkę, która miała podobne kociaki? Kremowy w podskokach pędził już do takiego miejsca w obozie, gdzie są fajne kłujące czerwone i różowe kwiatki. Chciał jednego dać mamie, żeby nie była smutna.
- Cyprys! Czy możesz iść ze mną po kwiatka dla mamy? - zapytał grzecznie. - Widziałem takie fajne!
Ruda gwałtownie się obróciła, jakby był straszny. Dopiero po jakiejś chwili zrozumiała, że to on. Gwałtownie wyrzuciła powietrze z płuc. Poranek się troszkę przestraszył, w końcu poszedł sam. Przy zrywaniu trochę się ukuł, ale miał ładnego kwiatuszka dla medyczki. Ten bury, ten, którego bała się mama, znowu się kręcił koło żłobka. Powoli wszedł do środka. Akurat przed chwilą był w miejscu niewidocznym ze żłobka, a skoro był najmłodszy, Plusk się o niego martwiła.
- T-tu jesteś...- powiedziała trochę uspokojona.
- Mm da cbie kfiatuszka- powiedział z zapchanym pyszczkiem.
- D-dziękuję...- Ruda lekko się uśmiechnęła, ale dalej nerwowo patrzyła na burego.

Od Rosy Do Bylicy

Aktualna pogoda zdecydowanie była zdecydowanie najgorszym momentem w życiu rudej córki Ryjówki. Zacinający deszcz i śnieg sprawiał, że każdego dnia po szkoleniu z Ryjówką wracała brudna. Dosłownie ubłocona od góry do dołu, gdy wpadała w te zdradzieckie błotne kałuże. Najbardziej jednak zadziwiło ją to, że ziemia była w niektórych miejscach biała. Tak, biała!
Gdy koteczka dotknęła tego swoją łapką, aż wzdrygnęła się z zimna. Było okropne! Dziękowała w duchu temu, że miała tak długie futerko, które chroniło ją przed zimnem dookoła. Już nie było tak źle, jak jeszcze kilka księżyców temu.
Mysz od jakiegoś czasu nie wychodziła razem z nią na polowania z Ryjówką. Rosa była w pewien sposób nią zawiedziona, jako że Ryjówka robiła te szkolenia sama z siebie. Następnym razem może ich nie zrobić i wtedy dopiero kremowa będzie niezadowolona!
Tego dnia jednak Rosa dostała zadanie, które momentalnie uznała za jedno z największych wyzwań w jej życiu.
— Złap coś na kolację — odparła Ryjówka po ich porannej rutynie, jaką była obserwacja i powtarzanie ruchów czekoladowej przez młodszą. — Będę czekać przed wejściem.
Wtedy też Rosa potrzebowała dobrych kilkunastu uderzeń serca, żeby wstać i pobiec przed siebie z nosem w górze.
Aktualnie powolutku kładła łapę za łapą, przyczajając się od jakiegoś czasu na tę jedną, szarą myszkę. Śledziła ją od sporego czasu, szukając najlepszego miejsca na ostateczne uderzenie. Za każdym razem jednak czekała zbyt długo na skok, bo jej ofiara od razu pędziła dalej przed siebie. Nie dlatego, że koteczka wydała jakikolwiek szmer. Po prostu mysz kończyła swój żer w tym miejscu i szukała kolejnego.
Tym razem już była gotowa. Jej powoli kształcące się mięśnie łap drżały w ekscytacji i gotowości do skoku. Wyciągnęła przednią łapę, chcąc zadać ostatni cios, by nagle ruch z lewej zmroził ją w jednym miejscu. Ofiara nie zdążyła wydać dźwięku, a krew bryznęła prawie na rudą, która cofnęła kończynę pod siebie.
Szara masa pojawiła się przed Rosą w całej swojej okazałości. Kotka otworzyła szeroko swoje oczy, widząc wielką kocicę przed sobą. To nie była Ryjówka- W sumie, to nie był żaden kot, którego kotka kiedykolwiek widziała. Gdy zapach dotarł do nosa młodszej, nie mogła go porównać do żadnego innego. Nie śmierdziała Klanem Nocy, nie pachniała, jak Szkarłat. To była obca. Obca na terenie Ryjówki. W końcu to był teren Ryjówki, prawda?
Nie mogła się ruszyć. W końcu matka mówiła, że najlepiej najpierw obserwować. Zobaczyć, czy nie jest to nikt na tyle groźny na pierwszy rzut oka. Potem, nawet jeśli okaże się przyjazny, zdecydowanie nie okazać zaufania. Co, jeśli najpierw będzie milutka, a potem zaatakuje? A co najważniejsze-
— Co tutaj robisz?
Nagły dźwięk przed nią przywołał ją z jej myślowego dołka w środku podświadomości. Podniosła pyszczek instynktownie, wydając cichy pisk. Jej źrenice zwężyły się w szparki, a sama sierść rudej podniosła się w górę.
Podniosła łapkę jakby zestresowana, gotowa do ucieczki. Jak ją znalazła tak szybko?! Przecież się ukrywała, nie wydała żadnego dźwięku!!
Przy czym jej podświadomość nagle przebiła się przez strach, stukając w jej myśli.
Rosa zmrużyła oczy, wykrzywiła pysk i uderzyła głośno łapką, wychodząc spod krzaka i sprawiając, że kotka cofnęła instynktownie pysk.
— Raczej co TY robisz! — krzyknęła ruda zła, robiąc kolejny krok do przodu — Śledziłam ja cholernie ogromny szmat czasu! Wszystko to twoja wina!
Oho, ktoś się rozzłościł.

<Bylica?>

[przyznano 5%]

Od Rosy

końcówka Pory Opadających Liści
— Czemu jesteśmy w tak paskudnym miejscuuu — Mysz cicho wyła na szarym końcu, unosząc wysoko ubłocone łapki — Ja nie chcęęę.
Rosa jedynie tuliła uszy do głowy, chcąc jakkolwiek przestać słyszeć zawodzenia siostry. Szkoda tylko, że jej wywinięte uszy działały niczym te u nietoperzy, wychwytując każdy najlżejszy dźwięk. Spuściła łeb, marszcząc brewki i patrząc przed siebie niestrudzona. Co jest takiego złego w błocie?! Wilgoć nie jest przecież taka straszna. Fakt, może i brzmiała teraz w ten sposób, jakby przeczyła swoim przekonaniom. Jednak stęchlizna w Norze a wilgoć ziemi na świeżym powietrzu to dwie różne sprawy.
Ryjówka zerkała kątem oka, niewidocznie dla nich rozbawiona, na próbującą nie stracić spokoju ducha córkę. A przez głowę pointki przechodziła masa różnych rzeczy, jak na przykład zaczęcie wrestlingu w błocie, by zaprzestać tego bezpośredniego ataku na jej bębenki w uszach.
— Im szybciej dojdziemy, tym szybciej stąd pójdziemy — odparła Ryjówka pod nosem, co Rosa wychwyciła bardzo szybko. W końcu jakimś sposobem była tuż za nią. Wychodzi na to, że obserwowanie i naśladowanie zdecydowanie poprawia jej umiejętności. Dotrzymywała kroku tylko dlatego, że patrzyła, jak Ryjówka stawia swoje łapy. Ona również zaakceptowała fakt, że musi poświęcić swój wygląd na to wszystko.
Najzabawniejsze było to, że musiała to szybko podłapać. Inaczej dokonałaby morderstwa na siostrze w wieku tych czterech księżyców, gdyby nie uciekła od jej jazgotu.
— Poczekajcie na mnieee — jęczała głośno, cicho chlipiąc i doprowadzając do pęknięcia granicy tolerancji rudej koteczki — Będę się czyścić kilka księżyyyyców...
— Zaraz możesz wieczność, gdy wepchnę cię w to bajoro razem ze mną! — ruda straciła swoją cierpliwość, wręcz rosnąc w oczach, gdy jej futerko stanęło dęba — Dorośnij i chodź tutaj!
Nie lubiła jęczenia, sama czuła się okropnie, robiąc to w przeszłości. W sumie robiła to jeszcze kilka chwil temu, były to jednak krótkie syknięcia.
Ryjówka przystanęła również, spoglądając za siebie i patrząc na drugą latorośl wyczekująco. Miała w planach tylko dojść do rzeki. Przedstawić tereny, które rozciągają się dookoła nich. I najważniejsze to ostrzec je o zagrożeniu ze strony osobników, które tam przebywają.
— Podnoś łapy wyżej i dalej, to tylko błoto — odparła starsza stanowczo, strzepując uchem na cichy jęk Myszy. — Trzeba się nauczyć akceptować swoje otoczenie, nie wszędzie zawsze znajdziesz twardą, suchą ścieżkę.
Rosa spojrzała na matkę z pewną dozą szacunku. Woah, chciałaby wiedzieć tyle, co ona.
Poczekały jeszcze trochę, aż kremowa- już nie do końca- kotka dogoni je. Z krzywym wyrazem pyszczka mruczała pod nosem niezadowolona. Zapewne kwestionowała to, w jaki sposób w ogóle polazła za nimi. Prawdopodobnie tylko po to, by nie wyglądać na słabą.
Ruda kotka spojrzała po siostrze, przy czym uśmiechnęła się pod nosem, wreszcie znajdując okazję na odegranie się.
— Jeszcze trochę i będziesz przypominać mamę — odparła z uśmieszkiem na pyszczku, po czym szybko uciekła od podniesionej łapy Myszy przed siebie.
Po czasie ziemia zaczynała robić się stabilniejsza, a łapki nie chowały im się w kilkucentymetrowym błocie. Rosa wreszcie mogła rozglądać się dookoła i chłonąć widoki terenów, niż patrzeć pod siebie. Było tak, dopóki nie zauważyła dość sporego odstępu, gdzie zauważyła wodę. Było jej niesamowicie dużo! W oddali mogła zauważyć błyszczące jezioro, na środku którego widziała małą wysepkę. Od wody odbijały się ostatnie promienie słońca, pokazując czystą wodę jeziora. Niedługo już nie będzie tak przyjemnie, Ryjówka wyczuwała to aż za dobrze w swoich starszych już kościach. Najlepiej było im pokazać to wszystko teraz, niż później zastanawiać się, czy jej córki przypadkiem nie zgubiły się w lesie. Wtedy też zauważyła, jak jej córka przygląda się krajobrazowi.
— To tereny Klanu Nocy, jak wam wcześniej mówiłam — odparła neutralnym tonem, siadając przy brzegu rzeki — Pełno wody, dużo pływania.
Myszka, która dopiero co dotarła do tej dwójki, cicho sapiąc pod nosem, wzdrygnęła się.
— Ugh, najgorszy klan... — odparła do siebie, tuląc uszy.
— Nie miałam z nimi za dużo kontaktu, ale pływanie jest naprawdę pomocne — odmruknęła już nieco bardziej upominająco. — Może byś wtedy się do niej przyzwyczaiła.
Rosa tylko podeszła do brzegu, mocząc łapkę i wyciągając ją po chwili. Uśmiechnęła się pod noskiem, widząc, że jest czysta. Mogłaby teraz wejść do połowy i pozbyć się połowy błota, ale- po co, skoro zaraz będą wracać. Wtedy też dostrzegła nagle poruszenie na drugim brzegu, zauważając sylwetki kilku kotów idących przed siebie. Nastawiła uszu w tamtą stronę.
— Widzę koty po drugiej stronie! — zawołała szczęśliwa, że mogła je przyuważyć, odwracając się w stronę rodzinki. — To też Klan Nocy?
Ryjówka spojrzała nagle za nią i Rosa mogła przysiąc, że widziała jakiś dziwny cień w jej oku. Oh, czyli nie? Czy może... nie ma zbyt miłych wspomnień?
— Nie, to Klan Burzy — odparła beznamiętnie, przenosząc wzrok na córkę — Jeden z najszybszych klanów, głównie na tym polegają ich treningi. Jakoś muszą dogonić te prędkie zające.
Zające? Kotka przekręciła łepek, próbując sobie przypomnieć to stworzonko. Nie pamiętała, by Ryjówka kiedykolwiek im je przyniosła. Po czym zdała sobie sprawę, że przecież tylko cudem mogłaby to zrobić z jej wcześniejszą kondycją. Skoro zające są szybkie...
— Pełno dziur na ich terenach, jeśli chcesz zostać kotem jaskiniowym — odpowiedziała jakby żartem, wracając wzrokiem dalej — Za nimi, tam, gdzie ten las zaczynają się tereny Klanu Wilka. Tam głównie, żeby coś złapać, trzeba najpierw uważać, by nie rozkwasić pyska o pień drzewa.
Obie siostry zaśmiały się pod nosem na samą myśl o tym, jak by to musiało wyglądać. Ciekawe jak długo trzeba trenować omijanie drzew, żeby móc złapać jedną mysz.
— Ostatni to Klan Klifu — kontynuowała Ryjówka, spoglądając na góry w oddali. — Widzisz to duże drzewo? Tam mieszka Klan Klifu. Pełno kamieni, gór i nierównych terenów. Na ich terenach najlepiej jest często spoglądać w górę, żeby żaden nie mógł zeskoczyć ci na grzbiet.
Tym razem to Mysz przerwała, kichając głośno.
— Oh, czyli muszą być naprawdę dobrzy we wspinaczce, prawda? — zapytała koteczka dumna z siebie — Ciekawe czy byłabym lepsza od nich?
Obie kotki spojrzały na kremową, przy czym ruda uśmiechnęła się pod noskiem.
— Najpierw naucz się z nich schodzić — odparła z lekka złośliwie, na co Mysz zmarszczyła brewki i zerknęła na nią. By podnieść łapkę i potrząsnąć nią na tyle mocno, że błoto plasnęło idealnie pomiędzy oczy jej siostry. — Abgh, ej!
I nim Ryjówka zdążyła jakkolwiek zareagować, jej obie córki już taplały się w błocie. Obracały i rzucały się na siebie. Zapewne grając, w kto kogo bardziej ubłoci. Sama spuściła uszy z lekka zawiedziona. Chciała im jeszcze pokazać tę całą skałę, gdzie odbywały się te śmieszne zgromadzenia. Ciekawiło ją przynajmniej trochę, jak teraz te wszystkie koty się teraz tam bawią. Nie słyszała żadnych wieści od naprawdę długiego czasu.
— Wracamy, jeśli nie chcecie słuchać — odparła Ryjówka po chwili obserwacji kłótni tych dwóch wypierdków. — Nie chcę niepotrzebnie tracić czasu na czekanie, aż skończycie.
Kocięta momentalnie przestały, spoglądając na matkę z dozą przestrachu i zawodu. Ryjówka teraz dopiero otworzyła szerzej oczy, widząc, jak jej dwie pierworodne wyglądały.
Uśmiechnęła się lekko kątem pyska, prychając cicho pod nosem.
— Nie sądziłam, że „upodobnić się do kogoś” będzie miało dla was tak dosłowne znaczenie — odparła na sam koniec z ironią w głosie, unosząc jedną brewkę.
Kotki spojrzały po sobie, przy czym Mysz zajęczała cicho, widząc swoje futerko. Rosa za to zaczęła się niekontrolowanie trząść ze śmiechu. Ubrudzone od łap do pyska, ich rude plamy częściowo pokazywały się spod ilości błota, jakie były na nich.
Teraz mogły szczerze być nazywane „klonami” Ryjówki pod względem wyglądu.
— Wracamy — odpowiedziała Ryjówka głosem nieznoszącym sprzeciw. — Teraz nie musicie się martwić, że się zabrudzicie.
Rosa westchnęła cicho, nieco opuszczając uszy zasmucona. Mogła nie skakać na Mysz, ale- nie potrafiła jej puścić tego płazem. Przynajmniej tym razem nie będzie nasłuchiwała jazgotu Myszy, skoro i tak jest pobrudzona po czubek ogona.
Spojrzała jeszcze szybko na rozległe tereny dookoła, widząc, jak wiatr porusza morzem trawy na drugim brzegu rzeki. Uśmiechnęła się pod nosem, po czym pognała za rodzicielką.
— A nauczysz nas potem polować? — zawołała za Ryjówką, na co ta zastrzygła uszami.
— Nie dzisiaj — odparła czekoladowa szylkretka beznamiętnie, na co uśmieszek Rosy jakby zmalał, a ona sama spuściła łeb i patrzyła pod łapki — Chce was widzieć o świcie przed wyjściem z Nory.
Pyszczek Rosy w sekundę podniósł się szybko do góry, tak jak pojawiły się jej ząbki.
— Tak jest! — odparła szczęśliwa, przy czym Mysz tylko jęknęła po raz ostatni.
— Tylko bez błota proszeeee.

[przyznano 5%]

Od Kminek

przed uprowadzeniem do Klanu Nocy
Wiał zimny wiatr, taki inny niż na początku, gdy zaczynali pierwsze treningi. Kminek puszyła futerko i starała się chować nosek w sierści klatki piersiowej, co nie było zbyt wygodną pozycją do chodzenia. Jak zwykle w drodze na trening mama odpytywała ją z ziół.
– Podstawa podstaw, pajęczyna?
– Tamuje krwawienie – mruknęła, mrużąc oczy gdy zawiało, by uniknąć piasku.
– Jagody jałowca?
– Ból brzucha, uspokaja, siła…
– Na kleszcze?
– Mysia żółć – skrzywiła się na wspomnienie tego smrodu. Nie chciała przeżywać tego nigdy więcej.
– Ziarna maku?
– Uspokajają. Sen. – Wcale nie miała ochoty na szkolenie w ten wiatr. Było okropnie zimno i niefajnie. Wcale nie zazdrościła Deszcz, która miała swoją kolej jeszcze wcześniej, o świcie. Jedyne, o czym marzyła to powrót do pieńka; dzisiaj odpuściła sobie nawet codzienny spacer.
– Kocimiętka u dwunożnych – mruknęła na kolejne pytanie. – W tę stronę. – Wskazała ogonem kierunek, który kiedyś wskazała jej Bylica.
– Nie. W tamtą. – Wskazała inny kurs i Kminek prawie wywróciła oczami.
Dotarły na znajomą polankę. Słyszała, że chodzi o węszenie, ale nie uwierzyła plotkom rodzeństwa. Węszenie w taką pogodę? To chyba niemożliwe. Spojrzała niepewnie na pysk Bylicy.
– Schowam się w trawie. Pierwsze kilka razy będę w miejscu, potem zacznę się poruszać. Masz za zadanie mnie znaleźć.
– A co jak się zgubię? – mruknęła nieprzekonana do tego pomysłu.
– Znasz chyba drogę powrotną. Ale na pewno się znajdziemy.
Dorosła zaraz zniknęła w trawie, a mała odczekała chwilę, wciągnęła głęboko powietrze i podążyła za ledwo wyczuwalnym zapachem mięty.

[przyznane 5%]

Od Kminek

przed uprowadzeniem do Klanu Nocy
Kminek szła kilka kroków za Bylicą, co jakiś czas w podskokach musząc ją doganiać.
– Zioła wzmacniające? – Usłyszała pytanie i uniosła ogon.
– Krwiściąg mniejszy – powiedziała szybko, nieco unosząc głos, by mieć pewność, że ta ją usłyszy i wyprzedziła następne pytanie. – Owalne, ząbkowane liście, wysokie, na suchych łąkach.
Bylica mruknęła potwierdzająco.
– Rumianek. Małe, biało-żółte, u dwunożnych – wyrecytowała dalej, używając skrótów myślowych. – Zabierzesz nas tam kiedyś?
– Do ich siedlisk? – Karmicielka zwolniła kroku, myśląc. – Może jak będziecie starsi.
Kminek zmarszczyła nosek, niezadowolona z takiej odpowiedzi. Chciała wiedzieć w praktyce, jak wyglądają zioła, o których słyszała. Przecież białych kwiatków jest mnóstwo, a ona musi wiedzieć, jakby Skowronek zachorowała. A kto wie co zdarzy się do momentu “kiedy będą starsi”. Nie powiedziała nic więcej i tylko truchtała dalej za kotką na brzeg lasu.
– Dobrze. – Bylica stanęła – Teraz posłuchaj uważnie. – Kminek usiadła i zastrzygła uszami, dając znać, że dokładnie to robi. – Poćwiczymy polowanie na króliki. To trudniejsze niż ptaki. Mają czulszy słuch, węch. W południe i w nocy mają gorszy wzrok.
Koteczka rozglądnęła się. Teren był stosunkowo otwarty i nie dostrzegała żadnego ruchu. Jak miała coś upolować?
– Ale – kontynuowała – masz ich nie łapać. Tylko ścigaj. – Kotka skrzywiła się, a liliowa powstrzymała pomruk protestu. Jaki to miało sens? Będzie marnować tylko czas. – Jesteś za mała i królik może zrobić ci krzywdę. Nawet jak będziesz starsza, możesz od niego zachorować albo oślepnąć. Tutaj – wskazała łapą na ziemię i kociak dostrzegł ślady, których wcześniej nie zauważyła – to trop. Węszysz i ścigasz, pamiętaj. Żeby cię nie kopnął. Będę obserwować.
Na ostatni komentarz zesztywniała, kiwnęła głową i schyliła się, by wyczuć zapach. Podążyła śladami, nisko ziemi, wciąż węsząc i nasłuchując. Chwilę zajęło jej dostrzeżenie szarego stworzenia, które zajęte było skubaniem kory z drzewa. Nie wiedząc, co właściwie ma robić, skradała się tylko coraz bliżej, sztywna i skupiona. Wiatr zmierzwił jej sierść i królik sekundę później spojrzał w jej stronę. Warknęła i rzuciła się w jego stronę. Kusiło ją skoczyć na niego i wbić zęby w okolice głowy, ale nie chciała złamać zakazu. Mogła więc tylko za nim biec, aż zniknął w krzakach, wytropić kolejnego, skradać się i ścigać. I tak w kółko, aż nie mogła złapać oddechu.

[przyznane 10%]

Od Kmniek Do Lamparcika

Przed rozmową z Niezapominajkową Gwiazdą
Kminek patrzyła tępo w wyjście ze żłobka-więzienia. Przez stres nie mogła zasnąć większość ostatnich nocy, a gdy się jej to udało, wkrótce się budziła. Przyzwyczajony do porannych spacerów, jej organizm wracał do świadomości o stałej porze, jakby nic się nie stało.
Ogólnie było… cicho. Gdy wracała wspomnieniami do ostatnich paru dni, miała wrażenie, że nic nie słyszała; śmieszne uczucie. Oczywiście, rozum podpowiadał jej, że cicho z pewnością nie było. Tak, ona i jej rodzeństwo byli dość markotni przez całą tę sytuację, ale dzielili żłobek z dwójką innych kociąt. Kocur z innego miotu przypominał jej Fiołka. Fukał i prychał na wszelkie próby opieki. Kotka łypała na nich nieufnie, oddzielając się od piątki rodzeństwa matką. Właściwie to ich rodzicielka trochę przerażała Kminek, bo wydawała się nie zdawać sprawy ze swojego donośnego głosu i nie raz Kminek wzdrygnęła się gwałtownie gdy go usłyszała. Ptasi Jazgot, jak usłyszała do innych, wydawała się całkiem miła; jednak wciąż, liliowa nie mogła się powstrzymać od oddalania się w dalszy kąt gdy ta zaczynała gderać. Najchętniej by uciekła, bo dźwięki ją przytłaczały, ale powstrzymywali ją strażnicy przy wejściu do żłobka. Nie chciała ryzykować dzikiego biegu po nieznanym terenie, który mógłby się skończyć ranami; tak, znać podstawy znała, ale skąd wziąć zioła i co, jeśli by ich nie znalazła? Obce koty mogłyby nie chcieć jej pomóc.
Teraz naprawdę było cicho, bo jeszcze nikt na zewnątrz i wewnątrz nie wstał. W tle słyszała może kilka ptaków, ale dźwięk był stłumiony. Czuła się zbyt gorąco w plątaninie futer rodzeństwa w ich wykopanym rowie, nie miała siły w łapach, każdy świst ich oddechów drażnił jej uszy i ucisk nie dawał jej teraz takiego bezpiecznego komfortu jak kiedyś, bo było go wszędzie za dużo. Dodatkowo była głodna i bolała ją głowa od tego wszystkiego. Położyła po sobie uszy i zmrużyła oczy. Była zmęczona, nie tylko przez brak snu
Po chwili bezruchu, trochę zirytowana, wyczołgała się ze zbioru futer. Otrzepała się i tuż pod ścianą przemknęła jak najbliżej wyjścia, ale tak, by nie zaalarmować czuwających przy nim kotów. Odwróciła się do wszystkich tyłem i w pozycji bochenkowej oparła głowę o ziemię, ignorując brud. Ważne, że ta była zimna i dawała jakąkolwiek ulgę. Zacisnęła powieki.
Ktoś posunął łapami po ziemi. Ruszyła uchem w stronę dźwięku i po chwili podniosła i obróciła całą głowę, spojrzeniem spotykając kotkę z innego miotu. Ta przeciągała się i prawdopodobnie zapomniała o obcych, bo ją zamurowało gdy spojrzała w oczy samotniczki. Chwilę się na siebie patrzyły i Kminek, gdy tylko się otrząsnęła, szybko odwróciła głowę, speszona. Skoro już tu była, to chciała się zaprzyjaźnić; niekomfortowe było dla niej przebywanie z obcymi, a kto wie, ile tu będą siedzieć. Ale nie miała głowy do szukania okazji na zaprzyjaźnienie się; w normalnych warunkach byłoby to dla niej ciężkie, a co dopiero teraz, i druga też nie wydawała się zbyt chętna do kontaktu z nimi. Może przestraszyły ją te plotki rozpowiadane przez klanowe koty. W każdym razie brązowooka nie zamierzała się narzucać.

<Lamparcik?>