— To prawda, że niektóre rośliny nie są bezpieczne i przez nie ktoś może
przestać oddychać i ruszać się już na zawsze? — spytał czarny kociak.
Przestraszyła się. Do czego kociakowi taka wiedza? Czy to nie jest przerażające? Ale może nie ma się co zamartwiać. Może to wyłącznie ciekawość.
— T-tak, są takie... — zająknęła się.
— A mogłabyś mi je pokazać? — zapytał.
— D-do czego ich potrzebujesz?
— Chciałem tylko obejrzeć, to coś złego?
Starała się ukryć swój niepokój. W nim było coś strasznego.
— N-niestety takich nie mam, wybacz... — skłamała.
Czarny rzucił jej podejrzliwe spojrzenie i wyszedł bez słowa.
Przestraszyła się. Do czego kociakowi taka wiedza? Czy to nie jest przerażające? Ale może nie ma się co zamartwiać. Może to wyłącznie ciekawość.
— T-tak, są takie... — zająknęła się.
— A mogłabyś mi je pokazać? — zapytał.
— D-do czego ich potrzebujesz?
— Chciałem tylko obejrzeć, to coś złego?
Starała się ukryć swój niepokój. W nim było coś strasznego.
— N-niestety takich nie mam, wybacz... — skłamała.
Czarny rzucił jej podejrzliwe spojrzenie i wyszedł bez słowa.
***
obecnie
Nadeszła
Pora Nagich Drzew. Raz prószył śnieg, a raz padał deszcz. Chłód
nieustannie uderzał w rude, skołtunione futro medyczki. Poród był coraz
bliżej, a ona nie miała siły na nic. Gdyby wszystko potoczyło się
inaczej, mogłaby być szczęśliwa — w końcu marzyła o kociętach, odkąd
pamięta. Wszystko zepsuł ten bury idiota. Zbierało się jej na wymioty na
myśl, że wyda na świat jego potomków. Była pewna, że od razu kiedy
przyjdą na świat, będzie przychodził do kociarni i mówił, jak bardzo
słaba jest. Co jeśli będą takie same jak on?
Po polikach rudej spłynęło parę łez. Bała się tego, co stanie się na dniach.
***
Znajdowała
się teraz w legowisku medyka. Musiała sięgnąć, po zioła łagodzące ból
brzucha, gdyż ten dokuczał jej niemiłosiernie. Siedziała skulona w kącie
legowiska, żując roślinę.
Niespodziewanie do jej legowiska wszedł czekoladowy kocur. Kaszląc, burczał na coś niezrozumiale.
— W-witaj, Blask... — mruknęła niepewnie, stając przy wejściu. — Potrzebujesz czegoś?
— Nie widzisz?! Co za medyk! — fuknął.
— R-r-rozumiem, że p-potrzebujesz ziół?
— No przecież, po co bym tu przychodził? Żeby z tobą rozmawiać?
— P-przepraszam, n-nie chciałam...
Przerażał ją ton, w jakim mówił. Brzmiał jak Wiatr. Kto wie, może mieli spisek?
Zielonooki usiadł koło jej posłania. Machał wściekle ogonem, był rozdrażniony. Chciała, by jak najszybciej opuścił jej legowisko. Myśl o tym, że to on był jej mentorem na samym początku, przyprawiała ją o zjeżoną sierść. Wyjęła ze stosu na zwierzynę kilka liści kocimiętki i podała je kocurowi. Wziął je do pyska, a następnie wyszedł.
— W-witaj, Blask... — mruknęła niepewnie, stając przy wejściu. — Potrzebujesz czegoś?
— Nie widzisz?! Co za medyk! — fuknął.
— R-r-rozumiem, że p-potrzebujesz ziół?
— No przecież, po co bym tu przychodził? Żeby z tobą rozmawiać?
— P-przepraszam, n-nie chciałam...
Przerażał ją ton, w jakim mówił. Brzmiał jak Wiatr. Kto wie, może mieli spisek?
Zielonooki usiadł koło jej posłania. Machał wściekle ogonem, był rozdrażniony. Chciała, by jak najszybciej opuścił jej legowisko. Myśl o tym, że to on był jej mentorem na samym początku, przyprawiała ją o zjeżoną sierść. Wyjęła ze stosu na zwierzynę kilka liści kocimiętki i podała je kocurowi. Wziął je do pyska, a następnie wyszedł.
***
Chwilę
później, w jej legowisku pojawił się Bez i Poziomka. Obydwoje
wyglądali, jakby poruszali się z ogromnym bólem. Wysłała w ich kierunku
przyjazne spojrzenie, po czym zaczęła szukać potrzebnych roślin na swoim
stosie. Kiedy znalazła to, czego potrzebowała, podeszła do nich i
wręczyła im zioła. Dodatkowo jej oczom ukazał się Krwawnik stojący przy
wejściu. Miała łapy pełne roboty.
< Krwawnik? >
wyleczeni: Blask, Bez, Poziomka
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz