Wbita w kąt żłobka walczyła z piekielnym bólem brzucha. Żadne zioła
nie pomagały. Sięgnięcie po więcej jednak nie wchodziło w grę —
przedawkowanie. Błagała, by jej przeszło. Próbowała wszystkiego. Nic nie
działało. Czuła się okropnie. Wiedziała, że poród się zbliża, ale nie
było jej dane wiedzieć, iż będzie boleć aż tak. Płacząc, zwinęła się w
kłębek.
***
Płakała,
otulając ogonem swoje kocięta. Nie wierzyła, że je ma. Jej kochane i
wyczekane! Do tego, żadne nie było takie jak Wiatr. Nic, tylko się
cieszyć. Koło malutkiej, liliowej szylkretowej koteczki leżała kremowa
kluseczka, wtulona w nią była druga liliowa szylkretka. Trochę dalej
leżało rude kocie i kolejne kremowe. Ten widok ją rozczulał. Aż piątka
słodziaków! Jej i Bzu. Nie dopuszczała do siebie myśli, że są też
Wiatru. Teraz pozostało szczęście i radość. Ich najukochańsze pod
słońcem puszyste kuleczki.
Szeroko się uśmiechając, podniosła głowę. Do żłobka zmierzał niebieski van. Pora, by zobaczył swoje kociaki.
***
Jej
kociaki przyszły na świat wczoraj. Dalej nie mogła w to uwierzyć. Czy
to wszystko było prawdziwe, czy może jednak było pięknym snem? Mimo tego
cieszyła się chwilą. Chłód czy inne zmartwienia poszły teraz na
drugi plan. Jej młode były tak śliczne i kochane. Nie mogła się
doczekać, aż otworzą oczka i zaczną się bawić. Niezwykle cieszyła się z
faktu, że jest ich mamą. Nie będzie musiała już patrzeć z żalem na inne
karmicielki. Postara się być najlepszą matką, jaka kiedykolwiek
istniała.
Przy wejściu do żłobka pojawiła się wysoka, bura sylwetka.
Wszystko rozpadło się momentalnie, kiedy zdała sobie sprawę z tego, kto był ojcem jej kociąt.
— Urodziłaś? — warknął Wiatr, wchodząc do środka.
— T-t... t-tak... — przyznała z trudem.
— Wreszcie — burknął. — Pokaż je.
Pokazywać mu jej dzieci? Jej kochane skarby? To było ostatnią rzeczą, którą zrobiłaby z własnej woli, wiedząc, jak niebezpieczny jest.
— Pokazujesz czy nie? — mruknął, podchodząc bliżej kotki.
Ruda delikatnie odsunęła ogon. Bała się. Co jeśli znowu coś się wydarzy?
Futro burego się zjeżyło. Nie, nie, nie. Tylko nie to. To było złym zwiastunem. Przypominało się jej zdarzenie, cały ten szantaż, tamten dzień...
— Czy te kocięta są moje? Bo nie wydaję mi się, do cholery. Mają za dużo bieli — syknął przez zęby.
Dotknęła łapą swojego pyska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz