W nocy Kminek nie mogła zmrużyć oka. Kolejną noc leżała w przerażonym bezruchu, słuchając oddechów w ciemnościach. Nic się nie ruszało w środku, na zewnątrz mogła usłyszeć tylko wiatr. Ciężkość nieznanych zapachów była przytłaczająca, a przedzierająca się woń niezjedzonej przez Krokus zwierzyny w kącie, sprawiała, że miała ochotę zwrócić swoją małą porcję jedzenia. Nijak nie była głodna i jadła tylko po to, by Skowronek też to zrobiła; nieznane miejsce ją przerażało, te koty ją przerażały, wszystko było nowe, niebezpieczne, to mogło skończyć się jakkolwiek. Dusiła się tutaj. Gubiła się nie tylko w nowej sytuacji, jej własny umysł stał się plątaniną myśli, które sprawiały, że jeszcze bardziej chciała się schować. Wszystko przez to, że poszli na to zgromadzenie… Miała z niego niewiele wspomnień; większość czasu chciało jej się wtedy spać i było jej zimno, nagle pojawiła się ta kotka, i wtedy był chaos, gdzie jej pamięć całkowicie się urywała, oprócz zębów i pazurów na karku. Świadomość wróciły jej już na miejscu, gdy poczuła jak rodzeństwo się kotłuje wokół niej.
Te obce koty mówiły coś, że Bylica jest szpiegiem i jak to musi się nad nimi znęcać, skoro ich zabrała na zgromadzenie. Samo słuchanie sprawiało, że była okropnie zmęczona i niechętna do wszystkiego. Kminek wątpiła, że karmicielka miała złe intencje, jednak słysząc ich krytykę zaczęła mieć wątpliwości. Tak, byli trochę wychudzeni, ale to nie wina mamy, że była ich cała piątka i mało jedzenia; przecież niedługo by jej pomogli, po to trenowali polowania i skradanie się, i wszystko byłoby dobrze… Ale jeśli mama wiedziała, że samotnicy są dla klanów gorsi, to czemu ich tam zabrała na tak długo? Może naprawdę chciała się ich pozbyć, bo się nimi zmęczyła? Może chciała podrzucić nieswoje dzieci, które przecież nie wróciłyby same. Może ją zawiedli, może nie robili wystarczającego progresu w treningu, w końcu często brzmiała na zirytowaną… Pomyślała o Skowronek, może mama przestraszyła się opieki… Nie pamiętała czy matka o nich walczyła. Może ich nie kocha. Domyślała się, że kiedyś może ich porzucić, ale wciąż bolało i miała ochotę płakać. Ale tego nie zrobiła, nawet nie mając na to siły.
Dodatkowo, jeśli mama ich nie będzie chciała lub jeśli obcy nigdy ich nie oddadzą… Nie wiedziała jak się żyje w klanie. Ta ilość kotów którą widziała z daleka za dnia wydawała się ogromna, dużo większa niż ich szóstka. Miałaby z nimi w przyszłości rozmawiać? Ale nie miała najmniejszej ochoty teraz do nich mówić, co dopiero później!
Zawiało i znów poczuła smród mięsa. Miała tego dość, jeszcze chwila i zwymiotuje, a kto wie, co wtedy zrobią, może zabronią jej jeść.
Rozglądnęła się i powoli wysunęła spod śpiącej Krokus, która nawet na to nie mruknęła, pewnie osłabiona strajkiem głodowym. Przytuliła się bokiem do najbliższej ściany i ostrożnie, jak przy polowaniu na króliki, zaczęła skradać się do przodu. Znajdzie wyjście i wrócą do mamy, może jak zobaczy, że sami uciekli, będzie z nich dumna! A jeśli ona ich nie chce, poradzą sobie sami. Ale co ze Skowronek? Gdy zwątpiła, łapką trąciła jakiś kamyk i zastygła w bezruchu, wbijając wzrok w przód i nie odważając się obejrzeć. Nic. Nikt się nie ruszył, królik pewnie by ją już usłyszał. Ale wciąż zrobiła błąd, nie po to tyle trenowała skradanie z mamą, żeby to psuć. Zmarszczyła nosek i ruszyła dalej. Z wyjścia biło światło księżyca i nie widziała cienia kota, który powinien ich pilnować, co uznała za dobry znak. Dalej się skradała, przypominając sobie treningi i co jakiś czas karcąc się w myślach za machanie ogonem. Serce biło jej jak oszalałe i musiała zerknąć czy nie przebiło się ono przez jej futro. To nie było to fajne uczucie jak wtedy, gdy biega się za ofiarą. Czuła się jakby to ona miała zostać zaraz upolowana… Mogła wyobrazić sobie, że to część szkolenia, to brzmiało trochę lżej niż “zamierzam-uciec-przed-potencjalnym-mordem”; mogła udać, że chowa się przed rodzeństwem albo grają w berka, chowanego…
Wyczołgała się wystarczająco, teraz stała tuż przy wyjściu. Kroczek i będzie na zewnątrz. Własne tętno zagłuszało jej chyba wszystkie dźwięki, jeśli jakiekolwiek były; na szczęście gdy lekko wychyliła główkę zza ścianę i się rozglądnęła, nic nie było. Momentalnie wypuściła powietrze z płuc i szybszym krokiem, jak w ostatnich momentach polowania, poruszyła się… w jakimś kierunku, od którego intuicyjnie postanowiła zacząć.
– Gdzie się wybierasz? – Kminek wzdrygnęła się całym ciałem i przywarła do zimnej ziemi, choć głos mówił bardzo cicho i jakby przerywanie. Prawie jej się udało! Prawie, prawie, prawie! Niech to kamień kopnie!
<Rudzikowy Śpiewie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz