przed wojną
Srebrna truchtała niedaleko granicy z Klanem Nocy. Cała pachniała miętą, bo wytarzała się w niej tuż przed nastaniem świtu. Była zdeterminowana, aby odnaleźć swe kociaki. Za wszelką cenę. Kierowała się w stronę miasta, choć nie zamierzała tam iść. Szła wzdłuż granicy, szukając jakichkolwiek znaków, iż jej dzieci uciekły. Nie jadła dzisiaj śniadania. Znowu. Ale nie obchodziło ją to. Zje najwyżej tylko kolację. Nie chciała bowiem przegapić okazji, aby odzyskać swe dzieci, ukochane skarby. Najważniejsi byli teraz oni – Fiołek, Krokus, Deszczyk, Kminek i Skowronek, jej ukochani podopieczni, jej promyczki światła, słodkie, puchate kuleczki słodyczy.Nagle wyczuła znajomy zapach.
Lew.
To było terytorium Lew.
Już miała zawrócić, jednak obejrzała się jeszcze raz, głęboko się zastanawiając. Miała dylemat.
Jeśli wejdzie na teren kremowej, to może ją spotkać, co na pewno skończyło by się walką. A ona mimo, iż doszła już do siebie, nie chciała konfrontacji. Nie było jej to na łapę. Gdyby Lew udało się ją mocniej poharatać, mogła by musieć znów opatrywać rany, nie dajcie kamienie odpoczywać i odpuścić sobie tak częste patrole. A na to nie mogła sobie pozwolić. Nie, kiedy jej dzieci dalej były u nich. U tych wstrętnych rybojadów.
Ale co, jeśli jej kociaki tam są? Co, jeśli na nią czekają? Co, jeśli Lew właśnie zabija je, jeden po drugim? Serce srebrnej stanęło. Nie. Nie pozwoli na to. Chrzanić Lew. Chrzanić to wszystko. Jeśli kremowa wejdzie jej w drogę, to ona się z nią rozprawi. Wygrała z nią już dwa razy, może wygrać i jeszcze raz, przetrzepać jej skórę. A jak nie zrozumie…to może rozszarpać jej gardło. Tak. Nie pozwoli, aby ten wypłosz przeszkadzał jej w próbie odzyskania kociąt. Nie ma takiej opcji. Stara kocica odwróciła się, po czym postawiła mocno swą białą łapę za granicę terytorium samotniczki, pewna swej decyzji.
***
Nie dość, że jej kociaków nie było, to po drodze jeszcze potknęła się o kamień i zraniła poduszkę u przedniej łapy. Świetnie. Po prostu świetnie. Na szczęście nie spotkała Lew, za co była wdzięczna głazom. Zielonooka powróciła na swój „posterunek”, czytaj drzewo, z którego ostatnimi czasy często obserwowała tereny nocniaków, samej pozostając niewidoczną. Siedziała, patrząc na glebę pokrytą mokrą papką ze śniegu i wody. I nagle to usłyszała. Jakieś niepokojące dźwięki dobiegały z Klanu Nocy. Coś się tam działo. Coś nie dobrego. Srebrna kotka próbowała wypatrzeć, co toż się tam wyprawia, ale z takiej odległości nie miała na to najmniejszych szans. Zeskoczyła z drzewa, po czym skierowała się w przeciwną stronę, niż prowadziła droga na tereny tygrysio pręgowanej agresywnej samotniczki. Jeśli coś dzieje się w obozie Klanu Nocy, to może uda jej się to wyczaić, jeśli będzie po drugiej stronie rzeki, centralnie przed wyspą? Z tą myślą pobiegła w tamtą stronę, licząc, iż nic nie stało się jej kociętom.***
Znajdowała się niedaleko nory lisów. Ale nie chciała już czekać. Spojrzała na granicę pachnącą odorem ryb. Przekroczyła ją, po czym zaczęła biec do brzegu rzeki. Cokolwiek działo się na terenach rybojadów, nie było ich tu raczej, bo to był skraj ich terenów. Zatrzymała się z impetem tuż nad brzegiem rzeki. Dysząc, uniosła spojrzenie intensywnie zielonych oczu na wyspę. Zaraz…nie było na nią przejścia. Kłoda, która powinna była tam być, nie znajdowała się tam. Co do…co tam się stało? Czy jej kocięta były bezpieczne?Nie znała odpowiedzi na te pytania. Jedyne co wiedziała, to to, iż coś ważnego dla niej i dla członków Klanu Nocy, wydarzyło się tam.
I to coś bardzo, bardzo niedobrego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz