*dawno temu, zanim Żmija miała miot z Ostem*
Tego dnia czarno-ruda została wyznaczona jako osoba, która miała zająć się Jelenim Puchem, gdy ten będzie wykonywał swoje obowiązki – mianowicie kopanie. To był pierwszy raz, gdy zostało jej powierzone to zadanie. Jak dotąd nie było jej dane poznać rudego więźnia. Mimo to słyszała o nim co nieco i wiedziała, że wychodził na kopanie każdego dnia zazwyczaj z jednym wojownikiem. Tego dnia padła jej kolej.
Podeszła do granicy dołu, a jej skośnym oczom od razu ukazał się więzień, który przekrzywił swój łeb na jej widok.
Patrzyła na kocura bez oka i o masie ubytków w futrze. Zdecydowanie cętkowany nie wyglądał jak zwykły burzak.
Mimo to, dla tortie widok ten nie był tak nietypowy, jak dla innych - w mieście dużo było kotów o masie blizn i innych ubytkach na ciele. W Klanie Burzy zdawało się to jednak być rzadsze.
— Dzień dobły — starszy od niej więzień przywitał się z nią.
— Dzień dobry. Jeleni Puch, tak? Różana Przełęcz mówiła, że mam cię zaprowadzić kopać jakieś dołki. Jesteś gotowy? — spytała, a na jej pysk wstąpił lekki, nieśmiały uśmiech. Słyszała co nieco o Jelenim Puchu. Wiedziała, że kiedyś rozszarpał starszych Klanu Burzy, podczas wojny, gdy był przetrzymywany przez wilczaków, stając się ich maszyną do zabijania. Wiedziała na szczęście, że kocur nie był już zdecydowanie tak niebezpieczny, jak wtedy – fakt że Różana Przełęcz zazwyczaj wyznaczała po jednym kocie do pilnowania go był jasnym tego sygnałem. Mimo to zdawała sobie sprawę z tego co zrobił i miała to na uwadze. Nie mogła w końcu stracić czujności.
— Tak — odpowiedział, kiwając głową, a następnie powiódł wzrokiem na gałąź, która leżała na obrzeżach dołu.
— Musi pani dać gałązkę w dół — poinstruował ją srebrny. — Ja wyjść, złapać ogon pani i iść za panią. Muszę ogon, bo bez ogon ja bać się. Zgubić. Świat wielki i stłaszny dla Jelonek.
Kocica spojrzała na wspomniany obiekt swymi skośnymi oczyma. A więc ten oddzielony od drzewa konar służył osobie będącej danego dnia strażnikiem do tworzenia drogi wyjścia dla więźnia poprzez zepchnięcie go. Miało to dużo sensu.
Tortie podeszła bliżej gałęzi a następnie pochyliła się i zepchnęła ją w dół.
— O! — sapnął zdumiony rudzielec, gdyż dopiero wtedy mógł dostrzec na jej grzbiecie blizny po wypalonym futrze i poparzonej skórze. — Pani też mieć ał, ał. Wilczak wyłwać futło? — zapytał zmartwiony, wychodząc z dziury nieco niepewnie i lękliwie rozglądając się po otoczeniu.
Zauważył jej blizny… nie lubiła, jak ktoś o nich mówił, jej przypominał... Od razu poczuła się w środku niekomfortowo.
— Nie, nie. To z dawien dawna... nie przejmuj się tym — stwierdziła. Przed oczami na chwilę pojawił jej się pożar, ten pożar, który pochłonął jej dawne życie. Pokręciła głową, odganiając tę myśl. Dopiero potem przypomniała sobie, że Jeleń musiał to widzieć, więc odwróciła się, by mógł załapać jej ogon, jednocześnie sprawiając, iż nie widział jej pyska — łap — machnęła kitą.
Rudy złapał za jej ogon i zamknął oczy. Ruszyli we wrzosowiska, a tortie nieco wolniejszym niż zwykle krokiem prowadziła ich w stronę dziury, którą to poprzedniego dnia zajmował się cętkowany. Przynajmniej według tego, co jej powiedziano. Czuła, że jednooki stawiał swe kroki uważnie.
Szli tak też, srebrny z zamkniętymi oczyma, do czasu, aż nie dotarli. Wtedy to więzień uchylił powiekę, a gdy tylko dojrzał dół, który ostatnio wykopał szybko do niego wskoczył z wyraźną ulgą.
— Uf... Stłasznie było. Dzięko, dziękuję za pomoc.
— Nie ma za co. To w końcu moje zadanie — stwierdziła czarno-ruda.
— Umie pani śpiewać? — zapytał zabierając się do powiększania dziury.
— Hm? — zdziwiła się — śpiewać?
Nie do końca rozumiała, skąd byłoby to pytanie, chyba że kocur chciał po prostu jakoś zacząć z nią rozmowę.
— Tak. Płaca w ciszy... smutna. A śpiewanie pomóc. Moja przyjaciółka Lew mi tak pomóc wyjść z dziuła i nie bać się świat. I Jelonek odkłył lubić śpiew — starszy wyjaśnił jej, przerzucając ziemie.
— Ah... hm... cóż... czy ja umiem śpiewać? Kiedyś może... coś tam śpiewałam... ale to było dawno temu — mruknęła, trochę niezgodnie z prawdą, bo przecież Margaretce coś tam kiedyś chyba zaśpiewała. Nie widziało jej się jednak śpiewać teraz, przy obcym kocie, więc taka wymówka była jej na łapę.
Syn poprzedniczki Różanej Przełęczy zatrzymał się i zadarł łeb w górę, patrząc na nią swym jednym okiem.
— Smutne musieć mieć pani życie skoło tełaz nie śpiewać, gdy kiedyś śpiewać. To tak jakby pani być dół. Sam. Bez nadziei i bez mamy... A pan... pan... — Wziął głębszy oddech, otrząsając się, grzebiąc łapą w ziemi zmieszany.
— Pan? — spytała tortie — kim jest Pan?
Więzień zadrżał na samą wzmiankę o nim.
— Pan. Mój pan. Pan litościwy, Pan dobły. Dawać jeść Puszek. Pan nauczyć łozkaz. Puszek wykonać. Jelonek bać się Pan. On zabłać oko — wymiauczał piskliwie.
Kronikarka ciut spięła się. Już wiedziała, o kim mówił. Pamiętała, co mówiono jej o tym, jak Jeleni Puch stał się taki a nie inny.
— A. O Mrocznej Gwieździe mówisz — zrozumiała — cóż, on chyba nie był dobry. Skrzywdził cię, porwał i wydłubał oko. To nie jest dobry 'pan'.
— Dobły! Najdobrzejszy! Najwspanialszy! — kocur wystraszył się, gdy kocica zaczęła mówić o wspomnianym źle. — Nie można mówić o Pan źle. Przyjdzie... Przyjdzie i da kałe. Błak am, am. Powolna śmiełć. Nie śmiej się z niego!
— Ale czyż on nie jest martwy? Nie skrzywdzi cię przecież z zza grobu — miauknęła, pomijając fakt iż wcale się z niego nie śmiała.
Cóż, zachowanie rudego przypominało to kotów skrzywdzonych przez innych tak bardzo, że w końcu pękły całkowicie... A takich w mieście było dużo. Jeleni Puch przeszedł piekło godne Betonowego Świata.
— Ja... słyszeć, że go nie ma. Ale... ja bać się i tak. On być Pan. On może włócić i dać kała. Ty nie znać go. Ja znać. On nie lubić jak kot obłażać jego majestat. Trzeba szacunek. Nawet jeśli odszedł.
Obserwująca Żmija zamilkła.
— Może... porozmawiajmy o czymś innym. Jak ci się ostatnio żyje? — spytała.
— Dobrze. Pożał przychodzić. My mocno się kochać. On Jelonka świat.
— Miło że masz kogoś tak bliskiego — stwierdziła — to dobrze że jest ktoś, kto cię wspiera i dzięki komu nie jesteś sam.
I od tamtych słów rozmawiali dalej jeszcze przez jakiś czas. Potem, gdy przyszła już pora na koniec pracy rudego, czarno-ruda zabrała go z powrotem do jego dziury.
Wiele się o nim mówiło. Ale musiała przyznać, że na niej kocur zrobił dobre wrażenie.
***
*niedługo po tym jak Żmija została liderką*
Wzięła ze stosu większego ptaka, nim wyszła z obozu, kierując się w stronę zdecydowanie dalej niż ten Koszatniczki położonego dołu. Dziury, która powstała już dość dawno temu i była od tamtego czasu czyimś domem.
Domem kogoś, kto był wyrzutkiem.
Żmija mało rozmawiała z Jelenim Puchem. Przez ostatnie księżyce to praktycznie wcale.
Postanowiła tego dnia jednak, tak jak już o tym myślała wcześniej i o czym już postanowiła, porozmawiać z kocurem ze względu na coś ważnego.
— Kto tam? — zawołał jednooki z dołu, słysząc, że ktoś się zbliża.
Żmija podeszła do krawędzi dziury tak, że Jeleń mógł ją zobaczyć.
— Dzień dobry, Jeleni Puchu — miauknęła — przyniosłam ci posiłek, mam nadzieję, że posmakuje — powiedziała, po tych słowach chwytając ptaka i zrzucając go do dołu.
— Dziękuję! — stary już kocur od razu wziął się za posiłek, pochłaniając go w kilka chwil. Kiedy oblizał pysk, zadarł łeb w górę i zapytał. — Iść tełaz na kop, kop? Dawno nie być na kop, kop. Czemu nie?
— Akurat nie przybyłam tutaj, by zaprowadzić cię na miejsce do kopania — powiedziała przyjaźnie czarno-ruda kocica, nie odpowiadając na jego pytanie, siadając. — Zamiast tego, chciałabym porozmawiać — wyjaśniła, by po tych słowach na chwilę przerwać — co u ciebie? — spytała.
— Och... A dlaczego ja nie kopać? Coś się stało? I u Jelonka dobrze, chociaż krzyż pobolewa. Śmiejemy się z Pożałem, że niełudziejemy, bo mamy siwe włoski — zażartował.
Chciała najpierw z nim porozmawiać bardziej normalnie, ale nie dawał jej większego wyboru.
— Bardzo się cieszę, że tak dobrze razem się wam spędza czas — stwierdziła na wzmiankę o Leśnym Pożarze. Po tym musiała już przejść do odpowiedzi na jego pytanie. Z jej pyska uciekło ciche westchnięcie, a kocica nieco zniżyła spojrzenie — w Klanie... źle się zadziało. Różana Przełęcz zmarła. I przez to właśnie posypała się lawina wydarzeń.
— Och! To wyjaśnia błak kopu, kopu! Ona lubiła jak ja kopać. Bałdzo była szczęśliwa. I... kto tełaz jest lideł? — dopytywał.
— Cóż... tak niespodziewanie wypadło, że ja — stwierdziła kocica, unosząc nieco spojrzenie na rudego z przywdzianym przez nią uśmiechem, może nieco niezręcznym. Raczej się tego nie spodziewał. Ale jego pytanie na pewno przyszło by prędzej czy później w tej rozmowie. Przyszło prędzej.
Starszy zamrugał zaskoczony.
— Ty? A jesteś gwiazdką czy przełęczą? — Przekrzywił łeb.
Zadał całkiem śmieszne pytanie.
— Gwiazdką, gwiazdką — miauknęła od razu z już normalnym uśmiechem — dawniej nazywałam się Obserwująca Żmija, teraz już jestem Obserwującą Gwiazdą — wyjaśniła.
— Pasuje! Bo ma pani oczka i pani patrzy! — stwierdził radośnie. — Czyli... ja już nie mam kopać? To chciała pani mi powiedzieć?
— Jak sam zauważyłeś... starzejesz się, czego oznaką są siwe włoski. Już od dawna kopiesz doły i przejścia w tunelach. Czy nie uważasz, że to czas, aby to się skończyło? — spytała przyjaźnie.
Kocur był więźniem już sporo czasu. Od słynnej wojny czterech klanów. Dłużej niż sama Obserwująca Gwiazda była w Klanie Burzy. Dłużej niż rządy Różanej Przełęczy. I zdecydowanie nie był już tak niebezpieczny, jak kiedyś.
— No... w sumie cołaz mi ciężej... wole spać z Pożałem na słoneczku... i jeść pycha am, am... tylko... tylko Łóżana Przełęcz mówiła, że mam się na coś przydać! Bym nie był dałmozjad, bo to osłabia klan! No i... w Klanie Burzy mnie nie lubić za to co ja złobił dawno temu... — jednooki położył po sobie uszy.
— Oboje dobrze wiemy, że nie byłeś wtedy sobą. Dawniej byś tego nie chciał, i teraz też byś nie chciał zrobić tego ponownie, prawda?
— Pławda. Jelonek grzeczny — potwierdził.
— Od księżycy nikogo nie zaatakowałeś według mojej wiedzy. Uspokoiłeś się, udało ci się wygrzebać. Jesteś stabilny. Byłeś już w stanie wielokrotnie wychodzić, w celu kopania, jeden na jeden z kotami i żadnemu się nic nie stało. Przechodziłeś przez otwartą przestrzeń. Trzymając się kogoś i raczej nie rozglądając, ale jednak. Z tego co rozumiem, to dalej nie lubisz otwartych przestrzeni, mam rację? Jak daleko twoje negatywne odczucia wobec nich sięgają obecnie?
To była ważna informacja do posiadania. Potrzebna jej była wiedza, jak bardzo był oswojony z rozciągającą się wokół przestrzenią. Klan Burzy był głównie porośnięty wrzosowiskami i trawami. Niestety… terytorium burzaków nie było zdecydowanie dobrym wyborem dla kota takiego jak Jeleni Puch. Las bez wątpienia byłby dla niego lepszym miejscem.
— Tak... one są stłaszne... takie... duże... nie czuje się bezpieczny, bo ktoś może złobić atak z zaskoczenia! A ja bać się, że atak spławi, że puszek włóci...
— Boisz się... ataku z zaskoczenia. A czy nie trudniej jest czasem zaskoczyć kogoś na otwartym terenie, gdzie widać więcej, niż na przykład w lesie, gdzie jest pełno kryjówek? Za drzewami, krzewami... u nas są praktycznie tylko trawa i wrzosy. Nie ma tak wiele miejsc, gdzie by się można było ukryć. Oczywiście też w lesie łatwiej o coś zaczepić, wydać dźwięk... noi gałęzie, zaschnięte liście, one wydają hałas. To troszkę wyrównuje poziom, ale i tak. Oczywiście, twoja perspektywa na to jest ważna. I cóż... nie posiadasz jednego oka, więc na pewno łatwiej zajść cię z tej strony... — na moment przerwała, zastanawiając się — Rozumiem twoje obawy. Też nie chciałabym, byś zrobił krzywdę współklanowiczom. Ale z drugiej strony... żyjesz w dole już od długiego czasu, z dala od reszty. Oczywiście, są to dodatkowe bodźce... ale nie uważasz, że mogłoby być dobrze żyć w obozie, z resztą kotów?
— Obóz? — Otworzył pysk w szoku. — Bliżej Pożała? I innych kotów? Ja... nie wiem... A będzie tam dziuła?
Zdziwiło ją jego pytanie.
*
— Obecnie wewnątrz obozu nie ma... dziury — powstrzymała się przed powiedzeniem że "nie mamy obecnie wolnej dziury" ze względu na sytuację z Koszatniczką, mimo faktu, iż jej dziura nie była w obozie, a obok niego — chciałam... dać ci inną rolę, sądzę że to już na to najwyższy czas, spędziłeś tutaj sam dość dużo czasu. Konkretniej to myślałam o roli Wojownika, albo Starszego.
— Nie ma? — Cofnął się przejęty. — Jak nie ma dziuły to ja nie idę obóz. Ja chce dziuła. Jelonek bezpieczny. Mogę być stałszym jeśli to nie płoblem, o ile Pożał też będzie. My łazem tworzyć jedność. Szczęście i miłość.
— Leśny Pożar jest już starszym, więc w takim wypadku będziecie mogli spędzać ze sobą dużo czasu — stwierdziła, z uprzejmym i przyjaznym uśmiechem na pysku — co do dziury... trzeba będzie coś wymyślić.
— Można kopu, kopu — zasugerował jej rozwiązanie.
Skinęła lekko głową, na potwierdzenie, że usłyszała i zrozumiała. Musiała się jeszcze zastanowić nad tą... dziurą.
***
*czasy obecne*
Wraz z Kukułczym Skrzydłem, Bobrzym Siekaczem, Piaszczystą Zamiecią, Brzęczkowym Trelem i Leśnym Pożarem kierowali się w tereny Klanu Burzy, znaną sobie ścieżką. Obserwująca Gwiazda zamiar i rozmowy miała nareszcie zamienić w czyn.
Planowała to od dawna, ale niestety życie i wypadki nie były korzystne – w czasie, w którym początkowo miała przenieść Jeleni Puch do obozu i ogłosić go starszym, srebrny rudzielec się pochorował. Oczywiście, kocur został wyleczony przez medyków klanu i wyzdrowiał, niestety jednak pojawiły się następne problemy – zaginięcie Pszenicznej Łapy na jednym ze zgromadzeń, przez które musieli wysyłać za nią patrole poszukiwawcze a mimo to zbłąkana kotka znalazła się z powrotem na ich terenach dopiero po następnym zgromadzeniu, potomkowie Płomiennego Ryku, z których licho wie co ostatecznie wyrośnie, Salamandra, teraz już Czuwająca Salamandra, z której postępów w szkoleniu Żmija przestała być zadowolona, gdy trening jej córki i następczyni w rodzinnej wiedzy o gwiazdach trwał i trwał a ta robiła zdecydowanie niewystarczające postępy, zawodząc tym samym swą matkę i prowadząc do jej ogromnego niezadowolenia, co dało skutek, bo kotka w końcu ukończyła swój trening jakiś czas po pierwszym zgromadzeniu, na które Obserwująca Gwiazda, ze względu na brak postępów ją nie zabrała. Do tego sprawa z treningiem Kwiecistej Łapy, która to ostatecznie przestała się szkolić na wojowniczkę i tym samym być uczennicą jej syna z pierwszego miotu, Obsmarkanego Kamienia i zmieniła drogę na przewodnika, do tego fakt, że pozostała dwójka jej dzieci może i nie była tak daleko do mianowania, jak wcześniej Salamandra, ale również była już starymi uczniami, co zdecydowanie się Obserwującej Gwieździe nie podobało, choć nie zaczęła tego jeszcze okazywać tak samo jak wobec córki, która miała zostać Kronikarzem i była jej małą kopią… a do tego jeszcze jakiś czas wcześniej Jeleniemu Puchowi zdrowie znów tąpnęło, przez co nawet zdolności organizacyjne Obserwującej Gwiazdy nie mogły pomóc i musiała tylko czekać, aż rudy się wykuruje.
Ale w końcu dzień nadszedł, Jeleń wyzdrowiał, mogła go teraz przenieść do starszyzny. Miała jeszcze dużo, ale wraz z jego chorobą poza równaniem, mogła przeprowadzić jego zmianę rangi.
Rozmawiała już jakiś czas temu z Piaszczystą Zamiecią, który zdawał się nie mieć nic przeciwko wypuszczeniu Jeleniego Puchu – oczywiście ostateczna decyzja należała do Obserwującej Gwiazdy, ale mimo to miała zamiar z nim o tym porozmawiać, a gdy to zrobiła, kremowy kocur przyjął jej plany dobrze, uznając, że postępowała właściwie, dając już staremu więźniowi spokojną starość. Uprzedziła również wcześniej Kukułcze Gniazdo, Bobrzy Siekacz i Gradowy Sztorm, że będzie potrzebowała ich pomocy z całą operacją, co ci przyjęli. Bobrzy Siekacz przewodził kotom, które wykopały dół w legowisku starszyzny, specjalnie dla jednookiego rudzielca, który nie miał zamiaru pójść do obozu, jeśli tam dziury nie było.
Przy okazji zleciła wykopanie jeszcze jednego, „zapasowego” dołu „na wypadek gdyby potrzebowali go dla Jeleniego Puchu na zapas”. Prawdziwy cel był zgoła inny – już dawno temu bowiem uznała, że takiej dziury zleci stworzenie. Miała być ona specjalnym narzędziem do temperowania charakterów *pewnych* osobników.
A tak dokładniej to Płomiennego Ryku i potencjalnie jego dzieci czy innych kotów, które zaczęły by robić bałagan.
Po jakimś czasie dotarli do starej dziury, w której siedział jeszcze starszy kocur, swym jedynym, niebieskim ślipiem wypatrujący przybycia kotów, które miały go zabrać do obozu, w którym nie był od tak wielu księżycy.
Leśny Pożar od razu podszedł do dołu, zwracając się do swego partnera:
— I jak, jesteś już gotowy? Dobrze się czujesz? — spytał, a Obserwująca Gwiazda lekko przysłuchiwała się ich rozmowie, jednocześnie zwracając się cicho do pozostałych kotów:
— Pamiętajcie, Jeleni Puch nie będzie patrzył pod łapy więc musimy iść powoli i ostrożnie. Jakiś czas też nie wychodził, więc prawdopodobnie trzeba będzie dawać mu przerwy. Jeśli zacznie się denerwować, będziemy musieli znaleźć osłonięte miejsce i się tam zatrzymać. Bobrzy Siekacz wie gdzie są wejścia do tuneli i specjalnie jeszcze zbadał okolice naszej drogi, więc w takim wypadku nas tam zaprowadzi. Wszystko jasne? — spytała, a po otrzymaniu odpowiedzi od członków pochodu, wróciła w miejsce bliższe krawędzi dziury, obserwując, jak kocur wychodzi pierwszy raz od dawna ze środka, by następnie szybko chwycić się ogona Leśnego Pożaru i zacisnąć oczy.
Ruszyli w drogę powrotną do siedziby burzaków w akompaniamencie pewnego wiatru, który czochrał wystające spod śniegu i pluchy źdźbła traw i końcówki wrzosów oraz innych roślin, które stanowiły jednak mniejszość w porównaniu z dwoma poprzednimi.
Jeleni Puch zdawał się jak najszybciej chcieć dotrzeć do obozu, tak też odpuścili sobie większe przerwy i dotarli bez faktycznych postojów.
Od razu przywitały ich spojrzenia klanowiczy, którzy dość szybko dostrzegli kota wyróżniającego się z pośród często widzianej szóstki. Zabliźniony kocur bez jednego oka i futra w nie jednym miejscu na ciele, który widocznie się zestarzał. Niewiele kotów pamiętało go z czasów zanim Mroczna Gwiazda, a wraz z nim wilczaki porwały kocura, okaleczyły na wszelkie sposoby i zamieniły go w bestię. Tak większość miała tylko taki jego obraz.
Srebrny kocur widocznie był zestresowany, kuląc i kryjąc się za Leśnym Pożarem, nieraz pod jego ogonem, zerkając na koty wokół z obawą. Obserwująca Gwiazda powiedziała coś jeszcze do kotów, z którymi przybyła, po czym ruszyła w stronę Wieży.
Czas na ogłoszenie.
Kocica ruszyła po schodach Skruszonej Wieży na swoje piętro, mijając przy tym wejście do legowiska medyków. Szybko acz ostrożnie stawiała łapy i równie szybko znalazła się wyżej, przechodząc następnie koło legowiska i ruszając do okna.
Członkowie klanu zaczęli się zbierać. Wcześniej stali wokół, rozproszeni acz w dystansie, teraz część z nich zaczęła tworzyć grupki a więcej kotów powychodziło z legowisk, by zobaczyć, co takiego się działo, stając się częścią rozproszonego tłumu.
— Niech wszystkie koty zbiorą się pod Skruszoną Wieżą na zebranie klanu! — zawołała donośnie. Obserwowała, jak koty zbierają się bliżej Wieży, zaczynając wypełniać obóz i tworząc bardziej zbity tłum. — Koty Klanu Burzy! Większość z was już pewnie zauważyła, że Jeleni Puch przybył do obozu. Pierwszy raz od bardzo dawna — zaczęła, lustrując spojrzeniem tłum— jednakże, jak widzicie, nic złego nie robi. I nie zrobił już od wielu księżyców — stwierdziła — jak wiecie, przez długi czas mieszkał w dole wykopanym specjalnie pod niego na wrzosowiskach. A to było głównym tego powodem. Obawa, iż może stanowić zagrożenie. Niegdyś było to bezsprzecznie prawdą, ogromna część z was chyba kojarzy, dlaczego taka decyzja została podjęta. Teraz jednak jest inaczej. I było już od dawna — mówiła dalej, w odpowiednim tonie, by nawet koty stojące dalej słyszały, co mówiła — Jeleni Puch nie zaatakował nikogo przez całe życia wielu z tu zebranych. Już dawno temu przestał być tym, kim był, gdy powrócił do obozu podczas wojny. Przeszedł wiele. Ale się podniósł. Przez długi czas po jego powrocie do nie bycia większym zagrożeniem pracował dla Klanu Burzy tak, jak umiał i jak kazała mu Różana Przełęcz. Ale by kopać doły i wszelakie dołki na terenie Klanu Burzy, a także zajmować się tunelami, musiał wychodzić poza swą dziurę, w której był trzymany dla bezpieczeństwa. A mimo to nikogo nie skrzywdził. A koty wiele razy przez księżyce wychodziły z nim sam na sam. Właściwie, stało się to rutyną już dawno temu. Jeśli to, że Różana Przełęcz nie bała się go puszczać z jednym wojownikiem na raz nie świadczy o tym, że przestał być zagrożeniem jak kiedyś, to nie wiem, co by mogło. — przerwała, unosząc wyżej głowę — Jeleni Puch przez wiele księżyców służył Klanowi Burzy. Najwyższa pora, by mógł wrócić do obozu, siedziby nas, burzaków, w którym nie był od tak dawna, by zaznał zasłużonego odpoczynku, nie będąc z dala od całej reszty Klanu w dole, tylko tutaj. — po tych słowach przeniosła swe spojrzenie na srebrnego kocura — Jeleni Puch wraz z dniem dzisiejszym otrzymuję rangę pełnoprawnego starszego Klanu Burzy. Od dzisiaj będzie mieszkał w legowisku starszyzny, wraz z innymi starszymi i Leśnym Pożarem. Jeleni Puchu — zwróciła się do kocura — od dzisiaj oficjalnie przechodzisz na zasłużoną emeryturę.
<Jeleni Puchu?>
*Ale osobiście sądzę, że powinna była się tego spodziewać…
Tak samo jak ja pisząc to rp z Avo XD