BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Do klanu szczęśliwie (chociaż zależy kogo się o to zapyta) powróciła zaginiona medyczka, Liściaste Futro. Niestety nawet jej obecność nie mogła powstrzymać ani katastrofy, jaką była szalejąca podczas Pory Nagich Liści epidemia zielonego kaszlu, ani utraty jednego z żyć przez Srokoszową Gwiazdę na zgromadzeniu. Aktualnie osłabieni klifiacy próbują podnieść się na łapy i zapomnieć o katastrofie.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Żałoba jest ostatnio wszechobecna. Lawina śmierci zaczęła się od odejścia Jarząb, z czasem tylko przybierając na prędkości. W wymiarze ducha znalazła się niedługo później główna medyczka, Witka, tym samym przekazując rolę dbania o zdrowie społeczności Murmur i jej uczniowi Porankowi. Po tygodniach spokoju, kolejna osoba straciła życie, tym razem w drastyczny sposób. Podczas patrolu granicznego napotkano na spuszczonego psa, który od razu rzucił się w pogoń za grupą. Każdy członek zwiadu zdążył w porę wskoczyć na drzewa, jednak przez pośpiech Skrzyp poślizgnął się i spadł z wysokości, tym samym łamiąc sobie łapy. Wojownik nie miał szans w starciu ze szczękami agresora. Obecność kłusowników także boleśnie dała się we znaki, gdy jeden z nich postrzelił zastępczynię na oczach Daglezjowowej Igły. Sadzawka niestety nie wygrała ciężkiej walki o życie. Rozpaczona śmiercią przyjaciółki liderka wybuchła, najpierw wyżywając się medyczce, a później także na reszcie społeczności. Na samym końcu w szale oskarżyła Lśniącą Tęczę o zamach, dzięki Wszechmatce powstrzymana i z pozoru uspokojona przez Świergot. Wieści o nowym zastępcy nadal na razie nie słychać...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Nocy?
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Nowe mutacje w zakładce "Cechy Specjalne i Mutacje"! | Zmiana pory roku już 22 września, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

15 września 2024

Od Pożar CD. Płomiennego Ryku

Od kiedy ojciec powiedział jej o skarbcu, wpatrywała się w niego całymi dniami licząc, podziwiając i myśląc co by tu pododawać. Niechętnie powiedziała rodzeństwu o tym, ale rozkaz to rozkaz. Co prawda powiedziała to nieszczegółowo i odganiała rodzeństwo od skarbca pilnując go. Tylko ona wkładała podarki, nawet te od rodzeństwa. No chyba, że akurat matka ją myła, a Rudzik postanowił podlizać się ojcu. Siedziała tak patrząc na skarbiec i myśląc ile z tych rzeczy ona tu przyniosła, kiedy do kociarni wszedł Płomienny Ryk ze zdobyczą w pysku. Kocur rzucił swym pomarańczowym okiem na kocię, przechodząc obok i kładąc z niezadowolonym grymasem zająca u boku swej partnerki.
Karmicielka nie ukrywała swej radości, zachęcając go do spożycia pokarmu razem, wołając przy tym i swe potomstwo, aby po raz pierwszy spróbowali mięsa.
Burzak jednakże siedział sztywno. Ruda szybko porzuciła obserwowanie skarbca oczywiście wcześniej kamuflując skrytkę i podbiegła do reszty rodziny.
- Witaj ojcze! - uśmiechnęła się, pokazując pręgowanemu swoje śnieżnobiałe ząbki.
- Gdzie byłaś? - rzucił jej pełne podejrzliwości spojrzenie - Czy "wiesz co" jest nienaruszone? - zapytał, używając kodu, ponieważ gumowe ucho cętkowanej matki już się do nich nachylało. Pomarańczowooka pokiwała tylko główką, biorąc się za królika. Pierwszy raz próbowała mięsa! Było… świetne! Ten słony smak…to o wiele lepsze niż mleko!
- I jak wam smakowało? - zapytała się mama kiedy zjedli.
- Pyszne! - odpowiedziało trio małych rudzielców, po czym każdy poszedł w swoją stronę. Pożar jednak się nie ruszyła, obserwując syna Lwiej Paszczy.
- O co chodzi? - ojciec zwrócił się do siostry Aksamitki, widząc jej spojrzenie.
- Robiłeś coś super ostatnio?- zapytała córka, mając ochotę po prostu uzyskać trochę atencji od Płomiennego Ryku.
- Polowałem - odparł, strzepując uchem - Złapałem dwa zające. Jednego wam przyniosłem. No i... - Przybrał nieco poważniejszą, emanującą wielkością postawę. - Zajmowałem się boskimi sprawami.
Koteczce zabłyszczały się oczka.
- Wow! Ale świetnie! Ja też tak chcę!
- Jesteś jeszcze na to za mała... No i... - wojownik skrzywił nos - Musisz udowodnić mi, że jesteś tego godna.
- A jest na to jakiś specjalny test? Czy tak zostałeś bogiem? - pytała burzaczka, dalej prawie skacząc z ekscytacji.
- Urodziłem się bogiem. Wy jednak jesteście nim tylko w połowie i musicie udowodnić swoją wartość. Testem jest wasze życie. To jak się zachowujecie i podążacie za wartościami naszego rodu. Zdrajcy, którzy spoufalają się za bardzo z nierudymi, czeka jedno... śmierć. Pamiętaj o tym, jeśli pragniesz ode mnie wywyższenia.
Nie zadawanie się z nierudymi nie było trudne. I tak wolała być sama…a przecież ona była ruda.
- A ojcze, bo mnie zawsze zastanawiało… Czy szylkretowe koty są nierude? Czy są rude? Czy półrude?
- To są mieszańce. Mają w sobie krew rudego i nierudego. Są gorsze od nas, ale lepsze od całkowicie nierudych. Powinni wstydzić się tego, że ich rodzic miał w sobie brudną krew.
- Czyli mogę się z nimi zadawać, czy nie? - zapytała jeszcze raz, ponieważ nie uzyskała pożądanej odpowiedzi.
- Na tyle ile szanują to, że jesteś od nich lepsza. Takie koty żyją po to, aby nam służyć. Pamiętaj o tym. Wtedy mogą dostąpić naszej obecności.
„To ma sens” pomyślała
- A chcesz zobaczyć jakie świetne rzeczy powkładaliśmy do skarbca? - zapytała nadal z kocięcą ekscytacją, jednak na tyle cicho, by Ognista Piękność tego nie usłyszała. 
Kręconouchy skinął łbem, z błyskiem ciekawości w oczach i podszedł do kryjówki, aby przyjrzeć się rzeczom.
-I co? Podoba ci się?
<Ojcze?>

Od Cisowego Tchnienia CD. Śnieżnego Wichru

ostatni odpis
- Witaj - odpowiedziała, łapiąc jemiołuszkę.
- Smacznego - mruknął jeszcze do niej Śnieżny Wicher, samemu odsuwając się gdzieś dalej, by znaleźć sobie dobre miejsce na posiłek. Kotka uznała, że przysiądzie się do wojownika. Dało się z nim rozmawiać. Chociaż zwykle tylko słuchała.
- Wszystko dobrze?
Ten pokręcił przecząco głową, spuszczając ją nieco.
- Nie - odparł szczerze Wilczak, najwyraźniej mając już tego szczerze dość.
- Co się stało? - zapytała niebieska, oskubując swoją jemiołuszkę z piór. Van wykrzywił lekko pysk.
- Zmarł mi ojciec - wyjaśnił, starając się powiedzieć to w miarę spokojnie.
- Szczurzy Cień…to twój ojciec? - zapytała pręgowana tygrysio - Przykro mi…- nie było jej ani trochę przykro, ale no co miała powiedzieć?
Syn Ważkowego Skrzydła zaśmiał się cicho, wbijając tylko pazury w ziemię.
- Dzięki - mruknął i po chwili spoważniał - Patrząc na to wszystko... On był dużo lepszy od Ważki. Mam nadzieję, że Klan Gwiazdy ma go w swojej opiece.
Wiedziała, że nie. Szczurzy Cień był kultystą. Wyrzutkiem, ale kultystą. Klan Gwiazdy by go nie przyjął. Pewnie siedzi teraz w Mrocznej Puszczy.
- Mhm…- mruknęła siostra Wierzby - A jak tam u Ważkowego Skrzydła?
- Przynajmniej nie sprawia kłopotów - oznajmił były uczeń Koszmarnego Omenu - Całymi dniami siedzi u starszyzny, ale jej stan ani trochę się nie poprawił. Czasem mam wrażenie, że jest gorzej - wyznał.
- Potrzebuje twojego wsparcia. Jesteś jedynym kociakiem, który jej został.
- Łatwo to powiedzieć, trudniej zrobić. Cis, ona mnie szczerze nienawidzi. Ona, odkąd się urodziłem, widzi we mnie najgorsze możliwe zło i to już wzajemnością. Jednak ja nie mam zamiaru być jak ona - mentor Muszlowej Łapy syknął cicho.
- Jesteś aktualnie najbliższym kotem z jej rodziny. Potrzebuje wsparcia kogoś takiego jak ty
- Niszczy mi życie - kocur warknął i podniósł lekko głowę - Wiem o tym, że potrzebuje wsparcia, przecież biegam za nią odkąd się zaczęło, mimo tego, że już dawno mogłem ją zostawić. Nie chcę być jak ona. Staram się, dobrze? Ale ja też już nie daje rady. Zwłaszcza teraz…
- Spokojnie. Wiem, że to może być trudne. Ważka jest już w podeszłym wieku. Potrzebuje na starość pomocy od kogoś. Ty też jej potrzebujesz
- Może ona, ale ja nie.
- Potrzebujesz wsparcia. A ona potrzebuje ciebie. Śnieżny Wichrze, pomyśl o tym co ona czuje.
- Czy kiedykolwiek ona myślała, co ja czuje? Nie. Nawet, jak mogłem przez nią zginąć. Cisowe Tchnienie, zrozum. Mimo to, będę musiał się nią zająć. To do niczego nie prowadzi i tak będę musiał.
- Prawda. Będziesz. Jest chora i stara. Popełniła dużo błędów, ale to nie czas by jej je wypominać
Czarny odwrócił głowę od Cis, nie odzywając się.
- Ufam, że mnie posłuchasz - rzuciła na odchodne i wróciła do legowiska medyków, żeby wyleczyć pacjentów. Lśniąca Szadź skarżyła się ostatnio na zatkany nos, a Pokrzywowy Wąs też nie wyglądał najlepiej…
***
Ugh. Ciąża była trudna. Wstawanie codziennie czując się, jakby lis cię przeżuł i wypluł. Nie starczało jej już energii na wychodzenie poza obóz. Na wszelkie poszukiwania roślin musiała wysyłać wojowników. Miała wszystkiego dość. Siedziała właśnie w legowisku medyka, uklepując mech w azylu dla kociaków, kiedy ktoś ją odwiedził. Był to Śnieżny Wicher.
- Hej Cis…chyba mam kleszcza.
<Śnieżku? Chodź wyleczę cię>
Wyleczeni: Lśniąca Szadź, Pokrzywowy Wąs, Śnieżny Wicher

Od Kajzerki

przed miotem
Powoli się przyzwyczajała. Musiała przyznać, że podobała jej się możliwość spania do południa, niewychodzenia nudne patrole i polowania, by mieć co do pyszczka włożyć. Miękkie meble były sto razy wygodniejsze od mszystych legowisk w obozie Klanu Nocy, było tu zawsze ciepło, a nie musiała obawiać się niespodziewanego wtargnięcia do obozu obcych wojowników czy drapieżnych lisów...
Ale jednak w jakiś sposób jej tego brakowało. Nawet kiedy miziała się ze swoimi nowymi dwunogami, spędzała czas z Bajglem, czy nawet zasypiała otuloną kołderką łóżka, gdzieś z tyłu głowy miała myśli związane z jej klanem. Zastanawiała się, co tam u jej przyjaciół i rodziny, jak radziły sobie nocniaki, czy ktoś się urodził, może zmarł, czy nie mieli jakichś problemów i zmartwień, o których nie wiedziała. Zastanawiała się również, co myślał o niej Klan Gwiazdy. Czy w ogóle ją widział z tak daleka? Czy srebrna skóra, na jaką patrzyła czasem z okien, była tą samą srebrną skórą, na którą patrzyły koty klanów? Czy jej szukali? Co o niej myśleli?
Nigdy jednak nie zastanawiała się nad tym długo. Miała wiele rzeczy, które skutecznie odwracały od tego jej uwagę. Zresztą, Kajzerka nie lubiła się smucić. Nie leżało to w jej naturze. Wolała się skupiać na tym, co było tu i teraz, a, wbrew pozorom, w tak małym miejscu było do robienia całkiem sporo.
Chwilę zajęło jej przywyknięcie do nowego imienia, lecz szybko skumała, o co w tym chodziło. Podobnie jak prędko zaczęła rozumieć pojedyncze słowa, jakich używali ludzie. Kici kici, chodź, jedzenie... Nie było to wcale takie ciężkie. Życie piecucha było tak proste w porównaniu do tego, jakie prowadziła na wolności. Teraz gdy myślała o wszystkich ich rangach, rolach, obowiązkach i innych informacjach, aż się jej kręciło w głowie. Uwielbiała opowiadać o swoim przeszłym życiu Bajglowi i zawsze śmiała się, gdy na jej historie robił wielkie oczy.
— Nie macie weterynarzy? To kto wam pomaga, gdy jesteście chorzy?
— Jak to kto! Medycy! — miauknęła, myśląc o Strzyżykowym Promyku i jej dwóch uczennicach. — Mamy w Klanie Nocy takie trzy kotki, co zbierają zioła i jak coś komuś dolega, to je dają. I to działa!
— Nie brzmi to najrozsądniej... — zmartwił się nieco Bajgiel. — Ja bym się bał zjeść cokolwiek z ziemi. Kto tam wie, co to jest. Słyszałem kiedyś, że jedna pieszczoszka w sąsiedztwie kiedyś chciała spróbować pięknego kwiatu, jaki znalazła u swoich właścicieli w ogrodzie... A chwilę później już leżała... martwa! — opowiadał z dramatyzmem. Kajzerka już dawno doszła do wniosku, że pieszczoszki uwielbiają dzielić się różnymi historyjkami, a Bajgiel był ich największym fanem. Na każdą informację, jaką się z nim dzieliła, kocur miał już trzy opowieści z tym związane. Czekoladowa nawet nie wiedziała, jak to było możliwe.
— To straszne! Ale tak się zdarza, kiedy się nie słucha medyków — mruknęła smętnie. — Oni wiedzą wszystko! I widziałam nawet, jak trzymali takie różne podejrzane kwiatki i inne jagódki na tyłach swojej lecznicy...
Bajgla aż przeszły dreszcze.
— Nie boisz się ich czasem?
— A gdzie tam! Zwykle tylko ponarzekają trochę, że jesteś mysim móżdżkiem, bo złapałeś coś już drugi raz w tym księżycu, a potem dadzą, co trzeba. I jeszcze nigdy się nie spotkałam z tym, żeby nie podziałało!
— M... mysim móżdżkiem? — skrzywił się nieznacznie. — Co to znaczy?
— Głupi! Och, ty jesteś właśnie taki mysiomózgi — zachichotała, pacając figlarnie kremowego ogonem prosto w nos.

***

Z początku nawet nie zauważyła, kiedy pomiędzy nią a kocurem coś się zmieniło. Może dlatego, że od pierwszych nocy wpychała się do jego legowiska, mówiła o każdym najmniejszym szczególe ze swojego życia i traktowała jak najlepszego przyjaciela już w chwili, gdy go po raz pierwszy zobaczyła.
To, co jednak po pewnym czasie spostrzegła to to, jak z nieco niepewnego, choć uprzejmego kota Bajgiel stawał się pewniejszy, bardziej troskliwy i otwarty. Od pierwszego spotkania ich rozmowy diametralnie się zmieniły – od nieco niezręcznej gadki aż do wyjawiania najskrytszych sekretów. Praktycznie się nie rozdzielali, nawet podczas snu, kiedy ocieplali się nawzajem swoimi puszystymi futrami.
— A wiedziałeś, że u mnie, w Klanie, była taka ceremonia ślubu? — wymruczała Kajzerka, leniwie przeciągając się na dywanie. — Była taka piękna Świetlikowa Wyspa, zbierali się partnerzy, medyk z liderką i bliscy młodej pary, a potem zostawali złączeni na całe życie, a nawet i dłużej... Pamiętam, jak moja przyjaciółka mnie na jedno zabrała, Nena, pamiętasz? — szturchnęła kocura.
— Tak, oczywiście, że pamiętam. Nena, Piórolotek, Karaś, Krab, Lód... Więcej ty masz przyjaciół, niż ja znam kotów w tym mieście — zaśmiał się cicho.
— Gdybyś stąd częściej wychodził, to na bank byś miał! — miauknęła, szybko wracając do historii. — No, ale była tam świetna zabawa, dobre jedzenie, prześliczne ozdoby, co je pół dnia wywieszali... O, ale był też tam taki zwyczaj, że jeden z partnerów dostawał żabkę, a później rzucał ją w powietrze. I ponoć ten, kto ją złapał, miał wkrótce sam znaleźć miłość...
— I jak? Złapałaś?
— Trochę tak i trochę nie — odparła, zamyślając się i wracając myślami do tamtej chwili. — Byłam pierwsza z najpierwszych, już mi zwisała w pyszczku... A tu wyskoczył taki mały, czarny kociak i mi ją porwał, a później rozmył się w cień!
— Co za drań — burknął Bajgiel.
— Już zaczęłam sobie myśleć, że to jakiś znak! Wiesz, że, nie wiem, mój przyszły partner mnie kiedyś porzuci... Albo w ogóle go sobie nie znajdę i umrę samotnie... — opowiadała ze smutkiem.
— Wydaje mi się, że jednak nie miałaś racji — mruknął Bajgiel, kładąc jedną ze swoich łap na jej. Kajzerka odwzajemniła jego szeroki uśmiech i ciepłe spojrzenie. Zamruczała głośno, wtulając głowę w miękką sierść na piersi kremowego kocura, a on jedynie przycisnął ją do siebie bliżej, szepcząc do jej ucha parę czułych słówek.
Może faktycznie się wtedy myliła.

Od Barszczowej Łodygi do Pożar

Barszcz wylizał dokładnie swoje futro po śniadaniu. Był gotowy by rozpocząć nowy, ekscytujący dzień!
Od rana było mroźno, jak to w zimę, a Barszcz mimo krótkiego futra był rozgrzany od środka! Od samego ranka biegał po obozie wykonując coraz to kolejne obowiązki. Poszedł na patrol, który mu zajął najwięcej czasu, jednak dostarczył wiele wrażeń. Czuł się jak spełniony wojownik!
Jakoś koło południa Gradowy Sztorm zapytał go czy wymieniłby mech kociakom i ich matce w żłobku. Poza tym mógłby przynieść im świeżo upolowane jedzenie. Niewiele tego było; zima nie ułatwiała. Zwierzęta się pochowały, ptaki odleciały i wojownicy mieli problem podczas polowań.
Mimo to zgodził się bezzwłocznie. Poszedł po świeży mech, chociaż był zimny i nieco wilgotnawy. Wziął go w pysk, wyruszając do żłobka. Pogoda była ładna, acz mroźna. Chłód szczypał w go w nos, a śnieg kleił się do łap. Cieszył się z jednej strony z krótkiego futra - dzięki niemu nie miał kołtunów od śniegu ani brył lodu.
Tuptał ochoczo, a drobinki białego puchu rozsypywały się w trakcie chodzenia. W obozie śnieg był ładnie ubity, co innego na terenach dookoła. Koty chodziły prawie tymi samymi, wydeptanymi drogami.
Dotarł w końcu do żłobka, wchodząc do jego ciepła. Poczuł kocięcy zapach, otuliła go senność. Taka beztroska jaka tutaj zawsze panowała. Dzieci niczym się nie martwią i taką atmosferę roztaczały dookoła.
- Przyniosłem wam świeżutki mech! - Oznajmił Ognistej Piękności oraz jej dzieciom.
- Jest zimny, postarałbyś się trochę - usłyszał obok siebie.
Dostrzegł małego rudego kotka. Chyba kocurka, Rudzika.
- Tylko taki teraz jest - odparł Barszcz. - Mamy Porę Nagich Drzew.
Kocurek nie wydawał się zbytnio zadowolony z odpowiedzi. Prychnął i pozwolił Barszczowi zmienić swój mech.
Po chwili podszedł usłyszał za sobą miły głos.
- A mi też dasz nowy mech? - Zapytała Matka kociąt.
- Oczywiście! - Odparł natychmiast. Powinien był dać jej w pierwszej kolejności, wszak jest karmicielką. - Najmocniej przepraszam, Ognista Piękności, Twój syn mnie zagadał…
- Nie szkodzi - miauknęła, biorąc świeży mech i pomagając mu zabrać stary. - Poznałeś wszystkie moje maluchy?
- Oh, chyba nie - miauknął zaskoczony tym pytaniem. Wiedział, że kotka lubiła się chwalić swoimi dziećmi, ale nie że aż tak…
- Więc najwyższa pora poznać! Pożar, podejdź tutaj - zawołała córkę. Natychmiast obok zjawiła się ruda kotka. - Przedstaw się ładnie.
<Pożar? :D >

Od Cisowego Tchnienia

Jakiś czas temu wrócili do obozu ich klanu. Legowisko medyka było już gotowe na przyjęcie kociaków, więc mogła odetchnąć z ulgą. Usiadła ze zdobyczą i rozejrzała się. Nie tak daleko zobaczyła prawie identyczną jak ona sama kotkę. Topaz? Chyba tak na nią wołali. Podeszła do niej.
- Witaj…Topaz?
Na jej widok kotka szeroko się uśmiechnęła.
- Hejka! Jak tam?
- Dobrze, jesteś byłą samotniczką, tak?
Nowa członkini Klanu Wilka pokiwała energicznie głową.
- Tak! Dokładnie! Jeden wasz zrobił mi kuku - miauknęła żałośnie. - Zmusił mnie!
- Co? Czekaj…jak to zmusił? Nie wyglądasz na ranną…- był jeszcze poranek i niebieska w sumie niezbyt jeszcze kojarzyła fakty. Ciąża okropnie ją męczyła.
- Zagoiło się! - burknęła srebrna, odwracając wzrok - Zaciągnął mnie w krzaki! Nie chciałam!
- Nie wydawało mi się, żebym cię leczyła… - zamyśliła się tortie, po czym nagle zrozumiała. Rzeczywiście brzuch pędzelkowanej był trochę większy niż normalnego kota.
- Oh…nie wiem kto ci to zrobił, ale na pewno musi ci być trudno… Wiesz, ja też będę niedługo matką.
- Nie pytałam się ciebie o zdanie! - warknęła niebieskooka, nagle zmieniając nastawienie- Ty przynajmniej chciałaś te bezużyteczne płody!
Córka Olszowej Kory zjeżyła się i położyła po sobie uszy
- Ostrożnie ze słowami. Nie wiem czy wiesz, ale jestem medyczką tego klanu. O ile w ogóle wiesz co to znaczy - prychnęła - I moje dzieci nie będą bezużyteczne, a jeżeli jeszcze raz tak powiesz to ja już się tobą zajmę - syknęła, zwężając swoje źrenice do szparek. To był cud, że Topaz właśnie nie walczyła o życie z medyczką.
Nagle była samotniczka znowu zmieniła nastrój. Łzy napłynęły jej do ślepi.
- J-ja nie chciałam! To dla mnie trudne, przez to, jak parszywie mnie wykorzystał! - załkała. “Żałosne wymuszenie litości” pomyślała Cis. Tak bardzo chciała ją teraz rozszarpać.
- Kto to zrobił? - zapytała z zirytowaniem strzepując ogonem.
​​- Topielec! - warknęła starsza kotka, obnażając zęby. I żeby jeszcze jej uwierzyła? Dobre sobie.
- Nie wierzę ci - warknęła cicho. Ta nowa ją wnerwiała. Jedynymi powodami, dla których jeszcze się na nią nie zajęła, był fakt, że obie były ciężarne, a Topaz nosiła kociaki Topielca. Przynajmniej tak twierdziła.
- Nie wierz. Ja tylko mówię prawdę - mruknęła pędzelkowana i wzruszyła ramionami.
- Topielcowy Lament jest moim przyjacielem. Znam go i nie zrobiłby tego - syknęła kasztanowooka. Może gdyby Topaz nie nazwała jej dzieci bezużytecznymi uwierzyłaby jej, jednak kotka była jakaś szemrana.
- Jesteś z nim? Naprawdę? Nie jest ciebie wart - miauknęła karmicielka przeciągle, delektując się każdą sylabą - Znajdź sobie lepszego
Nowa członkini Klanu Wilka bardzo wkurzała Cis. Zupełnie jak Zabielone Spojrzenie. Te dwie były siebie warte. Chociaż Topaz chyba raczej powinna gnić pod ziemią.
- Nie jestem z nim - syknęła niebieska - Ale radzę ci przestać, bo zaraz go tu zawołam i nie będzie ci tak do śmiechu
Srebrna zmarszczyła brwi.
- Po co chcesz go wołać? Przecież wiesz, jak było.
“Wiem jak ty chciałabyś, żeby było” warknęła w myślach szylkretka. Topielec nigdy by nie polubił takiej fałszywej kotki.
- Kłamiesz. Znam go od kociaka. Wiem, że by tego nie zrobił
- Spytaj go - mruknęła obojętnie pędzelkowana - Nie okłamuję cię...
Pręgowana tygrysio przeskanowała wzrokiem otoczenie i zobaczyła Topielcowy Lament wpatrującego się w nie z miną typu „Mam problem”. Posłała mu więc spojrzenie, które miało znaczyć „nie mam zielonego pojęcia co odwaliłeś, ale mi się to nie podoba”. Syn Geralta przewrócił oczami i ze zmieszaną miną odwrócił wzrok.
- No widzisz? - prychnęła niepytana Topaz. Młodsza machnęła ogonem i wstała
- Daj mi sekundkę - mruknęła i podeszła do mistrza - Chodź.
Wilczakowi najwyraźniej nie podobał się ten obrót spraw. Poszedł jednak posłusznie za niebieską. Usiadła razem z dymnym przed pędzelkowaną po czym zwróciła się do żółtookiego:
- Może mi wreszcie wyjaśnisz co tu się na przodków dzieje?
- Sama mi powiedz - warknął brat Bladego Lica, zamiatając ziemię swoim krótkim ogonem - Przyłazisz do klanu ciężarna.
- Tak, jak ta tutaj kotka, która wygląda jakby ktoś mnie skopiował! Do tego mówi, że to są twoje wymuszone kociaki!
Mentor Polnej Łapy przeklął pod nosem.
- Nosi moje kocięta! Usatysfakcjonowana? Nie zmuszałem jej do niczego!
- Widzisz Topaz. Miałam rację. A jeżeli jeszcze raz zbliżysz się do mnie lub moich kociaków, obiecuję ci, że to będzie ostatnie co kiedykolwiek zobaczysz - warknęła była uczennica Zarannej Zjawy.
- Zostaw mnie! - syknęła Topaz, podwijając ogon i przytulając go do podbrzusza - Oboje jesteście parszywymi, kłamliwymi barbarzyńcami!
- Chcesz się przekonać jak bardzo prawdziwe jest to stwierdzenie? - zapytała młodsza, wysuwając pazury.
- Chyba podziękuję - karmicielka miauknęła wyniośle, choć nie była w stanie powstrzymać drżenia głosu.
-I pamiętaj. Nigdy więcej nie zbliżaj się do mnie ani do moich kociąt - Cis syknęła i odeszła.

Od Gąsiorkowej Łapy

— No nie wiem. — Wymamrotała pod nosem Gąsiorek, trącając łapą bryłę zamarzniętej ziemi. — To kompletny dziwoląg, wiesz? W najbardziej negatywnym tego słowa znaczeniu. — Zerknęła na brata. Był wczesny ranek, a powietrze i tak było już chłodne i wdzierało się pod jej napuszone futerko. Gąsiorkowa Łapa nie przepadała za swoim poprzednim mentorem. Cały czas była spięta i nerwowo rozglądała się na boki, jakby coś miało się zaraz stać. No i zawsze miała oczy wytrzeszczone w przerażeniu. Paranoik. Po każdym treningu Gąsiorek kończyła narzekając bratu na najdrobniejsze szczegóły.
— Może miał trudną historię. — Miauknął Trzcinniczkowa Łapa. — Wiesz, to mogłoby jakoś na niego wpłynąć. Poza tym nie podoba mi się obgadywanie go. — Mruknął trochę ciszej.
— Niszczyciel dobrej zabawy.
— Wcale nie!
— Wcale tak! — Zachichotała.
— Po prostu nie uważam, że to jest sprawiedliwe, chciałabyś, żeby ktoś o tobie gadał za twoimi plecami? — Miauknął pod nosem.
— Zależy co. — Posłała mu zadziorny uśmieszek.
Trzcinniczek sapnął z udawaną irytacją.
— Wiesz o co mi chodzi.
Nastała chwila ciszy.
— …A twój mentor?
— Co z nim?
— Dobry jest?
Kocurek pomyślał przez chwilę, otworzył pyszczek, jakby chciał coś powiedzieć, znowu się zamyślił i w końcu powiedział.
— Tak.
— To tyle? — Szturchnęła go w bark rozbawiona.
— No… jest mądry. To chyba dobrze. I pewny siebie. Uważam go bardziej za przyjaciela niż mentora.
— Brzmi lepiej niż mój.
— Mówiłem ci przed chwilą, że nie chcę go obgadywać.
— Okej. — Wywróciła oczami. — Chociaż jak dla mnie to przesadzasz. Dużo innych kotów plotkuje. I to wcale nie tak że to jest szkodliwe!
— Gąsiorek.
— Tak tylko mówię. — Prychnęła.
— Wolałbym gdybyś tak nie mówiła. — Mruknął, cudem utrzymując opanowany głos.
— Nie marudź.
— Nie marudzę…
— Marudzisz. — Miauknęła Gąsiorkowa Łapa oskarżycielskim głosem, widocznie dotknięta tym, że jej braciszek nie chciał obgadywać Jabłoniowy Sad. Poturlała bryłkę ziemi, którą wcześniej się bawiła, w jego stronę i odeszła, pozostawiając Trzcinniczka sam na sam.
Ostatecznie i tak musiała spędzić dzień z Trzcinniczkową Łapą. Jabłoniowy Sad siedziała w żłobku z jakimś bachorem, więc została zmuszona do dołączenia na trening brata, razem ze swą nową mentorką, Kukułczym Gniazdem.
— Jeszcze raz. — Miauknął Pokrzywowy Wąs.
— Ile razy mam niby skakać na szyszkę?! — Parsknęła Gąsiorek. — To jakiś absurd!
Trzcinniczek westchnął cicho. 
— Pokrzywowy Wąs jest bardziej doświadczony, wie co robi…
Gąsiorkowa Łapa sapnęła zirytowana. 
— No dobra. — Skoczyła na zdrewniałą szyszkę i trąciła ją łapą. — Wow. Niesamowite. Możemy teraz zrobić coś ciekawszego? Proszę?
— Potem. — Powiedział wojownik.
Gąsiorek spojrzała na niego spode łba i kontynuowała to „bezużyteczne” ćwiczenie.
Dopiero pod koniec treningu Kukułcze Gniazdo uniosła łebek nieznacznie 
— Dobrze. Możemy wyjść na szybkie polowanie.
— Tak!? — Pisnęła z ekscytacja Gąsiorek
— Tak.
Liliowa podskoczyła w miejscu ze szczęścia i potruchtała za Pokrzywowym Wąsem, Kukułczym Gniazdem i Trzcinniczkiem.
[426 słów]

Od Liściastego Futra

Czereśniowa Gałązka ostrożnie nałożyła papkę z paru kwiatków aksamitki na ucho swojej byłej uczennicy. Niebieska siedziała nieruchomo, nie przeszkadzając jej w zabiegu. Ostatnio przez kilka wschodów słońca ucho ją bolało bez przerwy, ale nie tak jakby się uderzyła, tylko od środka. Uznała, że to infekcja i poprosiła swoją dawną mentorkę o pomoc w nałożeniu leczniczej papki na ucho.
- Dziękuję – mruknęła do Czereśni po skończonym zabiegu i bez żadnego kolejnego słowa wyszła z legowiska, opuszczonym ogonem ocierając o skalne podłoże jaskini.
Ten cudowny kwiatek, od którego jej matka dostała imię, uratował jej ucho. Po raz kolejny zaczęła się użalać nad swoim losem. Czemu akurat jej to musiało się wydarzyć? Co ten zapchlony zrzęda Srokosz, zrobił Aksamitnej Gwieździe? Czemu ją obalił, a potem wyszedł poza obóz z rodzicami Listek, wrócił bez nich i oświadczył klanowi, że są zbiegami? Przecież asystentka medyczki wiedziała, że tak nie jest. Jej matka oraz ojciec w życiu nie zrobiliby niczego złego. Cenili swój klan ponad życie!
Żałowała, że Aksamitna Gwiazda została przywódczynią. Przecież, gdyby była zwykłą wojowniczką, do niczego by nie doszło. Liściaste Futro mogła mieć tylko nadzieję, że Klan Gwiazdy zlitował się nad losem ich rodziców.
Właśnie, Klan Gwiazdy. Kolejna tragedia w związku co do wiary w jej klanie w legendarnych przodków, którzy przecież w niczym nie zawinili…
No cóż, wszystko się sypało… Ale trzeba było wziąć się w garść i coś z tym zrobić. Ale jak? Czy czas wystarczy jej współklanowiczom? Czy trzeba było zrobić coś innego? Może na razie najlepszą opcją było zająć się swoimi podstawowymi obowiązkami, takimi jak leczenie chorych kotów, których też nie brakowało.

***
[kilka dni później]

Razem z Czereśniową Gałązką pomogła Kruszynowej Kniei i Miedzianemu Kłowi zwalczyć ich dolegliwości, sortowała zioła, ubolewała nad pustkami w składziku oraz uporała się z biegunką Srokoszowej Gwiazdy. Podając leki kocurowi, czuła wiele negatywnych uczuć, między innymi wstręt, obrzydzenie, wściekłość, irytację i… nienawiść, którą z trudem w sobie dławiła. Starała się odrzucać od siebie myśl podania przywódcy trucizny, na przykład wilczych jagód. Zacisnęła oczy, starając się oczyścić umysł. Przecież tak nie można. Nie była taka! Przecież była dobra. Co by powiedział Klan Gwiazdy? Zabijając przywódcę, złamałaby wiele praw. Słowo lidera było prawem, poza tym należał do jej własnego klanu.

Wyleczeni: Srokoszowa Gwiazda, Liściaste Futro, Miedziany Kieł, Kruszynowa Knieja

Od Pietruszkowej Łapy

Spałam na posłaniu zwinięta w kłębek. Ogon zakrywał mój nos i utrzymywał ciepło w moim ciele. Tak jak przeczuwałam, długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, dziwna samotność sprawiała, że było mi zimno. Na szczęście w końcu udało mi się przymknąć oczy, jednak nie spałam długo. Moja mentorka weszła do szczeliny, w której spali uczniowie, i podeszła do mojego legowiska. Szturchnęła mnie nosem. Otworzyłam zaspane oczy i spojrzałam na nią z wyrzutami. Ta jedynie kiwnęła głową, bym podążyła za nią, po czym wyszła do głównej jaskini. Przetarłam oczy łapami i ziewnęłam przeciągle, ukazując kły oraz podniebienie. Wstałam na cztery łapy i, szurając ogonem po ziemi, wyszłam ze szczeliny. Byłam na tyle zaspana, że nie zauważyłam jasnej sierści Melodyjnego Trelu, więc uderzyłam o jej bok. Zachwiałam się na łapach i usiadłam, dalej ziewając. Mentorka spojrzała na mnie z rozbawieniem i położyła ogon na moim ramieniu.
— Musisz się przyzwyczaić do wcześniejszego wstawania. Przez następne parę dni będę cię budzić przed wschodem słońca, potem ci odpuszczę. Wojownicy wstają wcześnie i wychodzą na polowanie. Oczywiście zjesz śniadanie dopiero po powrocie. A teraz w drogę — wyjaśniła niska kotka, po czym, nie dając mi chwili na zastanowienie, ruszyła do wyjścia z obozu. Zamrugałam w jej stronę i, zdając sobie sprawę, że nie poczeka na mnie, szybko się podniosłam i ruszyłam za nią kłusem.
Idąc koło wodospadu, woda ochlapała mój pysk i bok, budząc mnie trochę do życia. Zjeżyłam futro i otrzepałam się, po czym znów podgoniłam mentorkę. Pomimo jej krótkich łapek, nadal zdawała się być szybsza ode mnie, ale może to dlatego, że szłam powoli i co chwilę się zatrzymywałam. Z tego, co mówił mi tata, pierwszy trening będzie polegał na pokazaniu mi terenów całego klanu. Cieszyłam się na opuszczenie obozu, jednak gdy pod łapami poczułam coś zimnego, wzdrygnęłam się i zjeżyłam futro. Melodyjny Trel odwróciła się do mnie.
— Spokojnie, to śnieg. Jest zimny, ale szybko się przyzwyczaisz. Podczas pory nagich drzew jest go pełno — wyjaśniła mi kotka, po czym ruszyła przed siebie w górę, tam skąd spływał wodospad. Nie miałam pojęcia, że nasze tereny są wyżej, a nie na równi z obozem. Już przyzwyczaiłam się do śniegu i dotrzymywałam kroku mentorce. Nagle poczułam energię do podróżowania po terenach Klanu Klifu! Rozglądałam się dookoła, zachwycona tym, jak wielkie są tereny. Melodyjny Trel nagle odwróciła się w drugą stronę, patrząc na wodę rozciągającą się po horyzont. Ja również tam spojrzałam.
— Tam, na wodzie, podczas pełni wynurza się Wyspa Zgromadzeń. Dzięki przodkom możemy przechodzić na nią tylko na zgromadzenia. Jak widzisz, a raczej nie widzisz, teraz jej nie ma — miauknęła, wskazując łapą w niebieską toń. Spojrzałam za nią, zastanawiając się, jak to możliwe. Czy przodkowie mają aż taką moc? Zadrżałam lekko, a gdy spojrzałam w stronę szylkretowej kocicy, ta już szła dalej. Podskoczyłam delikatnie i pognałam za nią, szybko zrównując się z nią krokiem.
Rozglądałam się wszędzie tam, gdzie sięgał mój wzrok. Czasami wyprzedzałam Melodyjny Trel, jednak szybko się poprawiałam. Czułam, że to nie w porządku wyprzedzać mentora. Nagle dostrzegłam przed sobą miejsce bez roślin, gdzie znajdowała się tylko jedna płacząca wierzba. Spojrzałam pytająco na szylkretową kotkę. Co tu się stało? Odsunęłam łapą śnieg i zobaczyłam czarną ziemię. Cofnęłam uszy, czując dziwny niepokój.
— Pogorzelisko. To miejsce dawno temu spowił ogień. Jedynie ta wierzba przetrwała. Tutaj chowamy zmarłych, a pod wierzbą przywódców. Jeśli kot jest niegodny, zostaje pochowany poza tą strefą. Razem ze zmarłymi chowane są pióra i rzeczy ze świata żywych, aby pomóc im w podróży do Klanu Gwiazdy — wytłumaczyła kotka, po chwili przymykając oczy i zdając się coś szeptać pod nosem. Czyżby modlitwa do przodków? Ja żadnej nie znałam, więc jedynie spuściłam łeb i przymknęłam na chwilę pomarańczowe oczy. Po paru chwilach obie ruszyłyśmy dalej. Skręciłyśmy na wschód od pogorzeliska. Szylkretowa wojowniczka zatrzymała się przy kamieniach na rzece, po czym zwinnie wskoczyła na nie, przedostając się na drugą stronę. Zerknęła na mnie i kiwnęła głową, abym ruszyła za nią. Przełknęłam ślinę i weszłam na pierwszy z kamieni. Był śliski, tak jak pewnie każdy z nich. Na szczęście znajdowały się blisko siebie, dlatego mogłam łapa po łapie znaleźć się na drugim brzegu. Mój ogon był uniesiony wysoko i zjeżony, gotowy w każdej chwili pomóc mi w utrzymaniu równowagi.
W końcu stanęłam obok wojowniczki. Byłam z siebie bardzo dumna i nie zamierzałam tego ukrywać. Melodyjny Trel skinęła głową w aprobacie i ruszyła do przodu. Bardzo szybko dotarłyśmy do wysokiego drzewa, na którego czubku znajdowało się chyba... gniazdo? Tak mi się zdawało. Zmrużyłam oczy i wtedy dostrzegłam, że ktoś na nim siedzi! Nie miałam pojęcia, kto to, ale musiał być z naszego klanu. Potrząsnęłam głową i kichnęłam, nadal zastanawiając się, jak ten kot tam się znalazł!
— To miejsce nazywane jest Sowim Strażnikiem, ponieważ znajduje się tam jeden z naszych kotów, właśnie zwany Sowim Strażnikiem. Dwa koty dziennie pilnują tego miejsca, zmieniając się co jakiś czas. Stamtąd widać większość terenów, dzięki czemu, jeśli ktoś by się zbliżał, ten kot szybko nas poinformuje — wyjaśniła kotka, po chwili również kichając. Jakby kichanie było zaraźliwe. A może byłyśmy chore? O nie, to byłoby straszne! Potrząsnęłam głową, by odgonić te złe myśli, i ruszyłam dalej za moją mentorką. Idąc dalej po terenach, coraz bardziej czułam, że brak mi sił. Nie zjadłam śniadania i spałam bardzo krótko. Jednak nie miałam zamiaru tego po sobie pokazywać! Chciałam zwiedzić całe tereny, a wiem, że było to możliwe. Jak coś, to trochę posiedzę i odpocznę, a potem ruszymy dalej.
Przedzierałyśmy się przez grube warstwy śniegu, aż dotarłyśmy do dziwnego miejsca. Wyglądało to jak dziura w ziemi, która rozciągała się daleko, głęboko w ziemię. Moja mentorka zatrzymała się i spojrzała w tunele.
— To sekretny tunel, który posiada wiele odnóg i wyjść. Jest to niebezpieczne, jeśli nie umie się nimi podróżować. Ślepe zaułki i nagłe spadki. W przyszłości nauczę cię nimi podróżować — miauknęła i otrzepała łapy ze śniegu, po czym ruszyła dalej. Ostatni raz spojrzałam w tunele, lekko przerażona wizją podróżowania nimi po terenach klanu. Miałam nadzieję, że nauczę się nimi chodzić i nigdy nie będę musiała korzystać z tej wiedzy. Machnęłam ogonem i podążyłam za szylkretową kocicą, która pomimo małego wzrostu nadal zdawała się być niewzruszona mrozem i dużymi dystansami.
Nie musiałyśmy iść daleko, by dojść do dziwnych czarnych... rzeczy. Podeszłam do podejrzanych obiektów i zaczęłam je obwąchiwać. Pachniały głównie Klanem Klifu, jednak dało się wyczuć dziwną nutę grozy. Wskoczyłam do jednej z nich i nastawiłam ciekawie uszy.
— Co to jest? — zapytałam, zanim moja mentorka miała szansę się odezwać. Od dłuższego czasu nic nie mówiłam, co bardzo mi się nie podobało! Uwielbiałam mówić. — Dlaczego tak pachnie? Czy to pochodzi od dwunożnych? Albo od innych klanów? A jeśli tak, to dlaczego jest u nas? — zaczęłam zadawać wiele pytań, skacząc od jednej czarnej rzeczy do drugiej.
— To czarne gniazda. Dwunożni je tu zostawili dawno temu. Teraz wykorzystujemy je do treningów uczniów — wyjaśniła mi szybko, po czym zerknęła w niebo, jakby sprawdzając, jaka mamy porę dnia. Jednak chmury zasłaniały słońce. Ja również spojrzałam w górę, ale nic ciekawego tam nie zobaczyłam.
Melodyjny Trel przeszła parę kroków dalej, przedzierając się przez krzaki. Szłam za nią cały czas, aż nagle zatrzymała mnie łapą. Spojrzałam na nią, i dopiero wtedy wyczułam nieznajomy zapach. Powęszyłam w powietrzu, ale nie miałam pojęcia, co to za zapach, a raczej zapachy. Jeden na pewno należał do Klanu Klifu, ale drugi? Nie miałam pojęcia.
— Jesteśmy przy granicy z Klanem Wilka. Koty te żyją w lesie, są odważne i mają zwinne łapy. Pamiętaj, nie można przekraczać granic! Trzeba je też oznaczać przynajmniej raz dziennie — wyjaśniła krótko, po czym, po chwili wpatrywania się w leśne tereny, ruszyła dalej. Ja również zerknęłam w stronę lasu. Nastawiłam uszy na szelest i podskoczyłam, widząc parę oczu. Szybko stanęłam u boku szylkretowej kotki. Czy to jeden z wojowników Klanu Wilka? Chyba nie chciałabym ich spotkać w pojedynkę!
Razem z Melodyjnym Trelem zwiedziłyśmy jeszcze dwie granice. Granicę z Klanem Burzy — to koty żyjące na otwartej przestrzeni, polujące na króliki i dużo biegające! I ostatni był Klan Nocy — dobrze pływający i jedzący ryby! Nigdy nie widziałam ryb, ale podobno śmierdzą. Jednak dzięki nim koty Klanu Nocy mają lśniące futerka! Chciałabym udać się na zgromadzenie, by móc zobaczyć wszystkie pozostałe klany! Ciekawiły mnie, jak naprawdę wyglądają.
Następnie wróciłyśmy skrótem nad rzekę i znów pokonałyśmy ją dzięki kamieniom. Tym razem poszło mi trochę lepiej, jednak nadal nie byłam tak biegła w tym, jak Melodyjny Trel. Przeszłyśmy znów przez pogorzelisko, aż do kolejnego źródła wody. Szylkretowa kotka przysiadła przy nim, a ja usiadłam tuż obok niej.
— To kacze bajorko. Podczas Pory Zielonych Liści będzie tu dużo kaczek. Możemy tu odpocząć parę chwil. Powiedz, co czujesz i słyszysz? — zapytała mnie nagle wojowniczka. Zamrugałam, zaskoczona takim nagłym pytaniem, jednak wiedziałam, że dam z siebie wszystko! Nastawiłam uszy i przymknęłam oczy, by skupić się jedynie na dźwiękach. Woda. Wiatr. Oddech mój i Melodyjnego Trelu. Nie byłam w stanie usłyszeć niczego innego, chociaż nawet nie wiedziałam, czego powinnam nasłuchiwać. Innych kotów? Czy może zwierzyny? Tak, to musiało być to! Ale jakie dźwięki wydaje zwierzyna? Nie miałam pojęcia. Postanowiłam więc powęszyć, ale nadal nie wyczuwałam nic konkretnego — jedynie las, las i las.
— Nic nie słyszę i nie czuję. Znaczy! Słyszę wodę, wiatr i twój oddech. A czuję las, ale nic poza tym — mruknęłam i spojrzałam na mentorkę, zawiedziona, że nie umiałam wykonać tak prostej rzeczy.
— To zrozumiałe. Szelest podłoża oznacza, że coś się tam znajduje. Często są to delikatne dźwięki, dlatego zaczynamy węszyć. W obozie możesz powąchać zwierzynę na stosie, by zapoznać się z jej zapachem. Trudno go wytłumaczyć — wyjaśniła, po czym wstała i przybrała dziwną pozycję. Spojrzałam na nią zaskoczona, jednak szybko zrozumiałam aluzję, że powinnam to powtórzyć. Ugięłam się na łapach i tak trwałam.
— Pupa trochę niżej, przednią lewą i tylną prawą łapę wystaw dalej niż dwie pozostałe. Teraz na zmianę poruszaj się nimi. Ogon jak najniżej, to samo brzuch, tylko uważaj, by nie szurać po ziemi — wyjaśniła, a ja szybko poprawiłam błędy. Byłam dobrą słuchaczką i szybko się uczyłam, dzięki czemu z łatwością udało mi się dobrze wykonać pozycję. Gorzej było z chodzeniem, bo co jakiś czas szurnęłam ogonem o ziemię lub brzuchem, ale czułam, że i tak jest dobrze! Nagle podniosłam się i zobaczyłam, że mojej mentorki nigdzie nie ma! Bardzo się tym zestresowałam. Zaczęłam kręcić się dookoła, nasłuchując wszystkiego. Szybko jednak Melodyjny Trel wróciła z myszą w pysku.
— Będzie dla Klanu, a ty poćwiczysz powstrzymywanie się od jedzenia. Podczas Pory Nagich Drzew jedzenia jest mało, a uczniowie nie jedzą jako pierwsi. Zawsze pierwsi są starsi, karmicielki i kocięta. Ty będziesz jeść, jak coś złapiesz lub gdy ja na to pozwolę — mruknęła, odkładając mysz na ziemię i podsuwając mi ją pod pysk. Powąchałam ją, starając się zapamiętać jej zapach. Pachniała ładnie i bardzo chciałam ją zjeść. Ślina napłynęła mi do pyska, jednak widząc wzrok mentorki, przełknęłam ją i chwyciłam mysz, by jedynie ją nieść dalej.
Odpoczęłyśmy wystarczająco długo, więc ruszyłyśmy dalej. Tuż obok kaczego bajorka widać było duży kamień, a raczej stertę kamieni ułożonych równiutko? Podeszłyśmy do tego czegoś, ale nie było tam nic ciekawego.
— To studnia. Niektórzy wojownicy potrafią pozyskiwać z niej wodę. Jednak dopóki ktoś ci tego nie pokaże, nie wchodź na tę studnię. Najlepiej w ogóle tutaj nie przychodź, bo możesz się utopić — wyjaśniła mi mentorka z poważnym tonem. Kiwnęłam krótko głową na znak, że zrozumiałam. Mieliśmy dużo wody, dlaczego miałabym chcieć brać ją akurat stąd?
Poszłyśmy dalej, a ja już ledwo włóczyłam łapami po ziemi, jednak wiedziałam, że muszę być silna! Przed sobą dojrzałam dziwne, puste pole. Na ziemi znajdowały się dziwne ślady. Śmierdziały!
— To Złote Kłosy. Podczas Pory Zielonych Liści rośnie tutaj pszenica. Dwunożni potem ją zbierają. Teraz odwiedzimy ostatnie miejsce, a potem wrócimy do obozu, gdzie będziesz mogła coś zjeść — wytłumaczyła i ruszyła przez pole. Ja, nadal z myszą w pysku, na słowo „jedzenie” znów zaczęłam się ślinić. Byłam strasznie głodna!
Szłyśmy tak dość długo, aż nagle ciszę przerwał głośny hałas. Był tak straszny, że ze strachu upuściłam mysz na ziemię i zaczęłam się rozglądać spanikowana. Mentorka spojrzała na mnie.
— To droga grzmotów. Jeżdżą po niej potwory, w których siedzą dwunożni. Nie są żywe, ale bardzo niebezpieczne. Jeśli nie będziesz uważać, zmiażdżą cię, nie zastanawiając się ani chwili! — wyjaśniła, spoglądając na drogę, po której co jakiś czas przejeżdżały samochody. Patrzyłam na to wszystko z przerażeniem. Dlaczego dwunożni siedzieli w takich potworach i krzywdzili zwierzęta? Wolałam nigdy więcej nie zbliżać się do tego miejsca.
Razem z Melodyjnym Trelem wróciłyśmy do obozu. Odłożyłam mysz na stos i zabrałam małą nornicę. Pożegnałam się z mentorką i w końcu usiadłam do jedzenia! Na pewno nigdy nie zapomnę tego treningu.

[2071 słów]

14 września 2024

Gąsiorkowa Łapa została adoptowana!

 
Gąsiorkowa Łapa

Od Poranku CD. Murmur

To co powiedziała do niego mentorka, sprawiło, że grunt spod łap zaczął mu się osuwać. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. I nie spodziewał się, że Murmur wyjdzie z taką inicjatywą. Oni uciec? A co będzie z Owocowym Lasem? Kto ich będzie leczyć? Kiedy wrócą? Co z... Rodzeństwem? Nie mógł ich przecież zostawić. Nie. Tak nie mogło być. Nawet jeśli przypłaci za to zdrowiem, czy życiem przez Daglezjową Igłę, nie mógł zostawić i narazić Mroza, Mgiełki i Pszczółki.
- Murmur, jesteś pewna? – zapytał, mając gdzieś w głębi nadzieję, że to tylko żarty. Przecież to była ich liderka! Jasne, wtedy przesadziła, ale czy to na pewno był powód, by uciekać? Wtedy przypomniał sobie płacz swojej mentorki i wcześniejsze oskarżenia przywódczyni. Według niej, to oni byli winni śmierci Sadzawki. Oni, ponieważ podobno nic nie zrobili i oczywiście Lśniąca Tęcza. A Daglezja nie chciała słuchać wyjaśnień. Zaczął przebierać łapami, przypominając sobie, jak prawie dopadła się do gardła swojego zastępcy. Czy naprawdę na jego miejscu mogli się pojawić i oni?
- Wszechmatka nie kłamie. M-Musimy uciekać, przynajmniej na jakiś czas... – przekonywała medyczka, ewidentnie tym wszystkim przejęta.
- Nie mogę... Ja nie mogę uciec, nie mogę zostawić mojego rodzeństwa – odparł poważnie rudy, obserwując swoją mentorkę. Ta jakby jeszcze bardziej się wystraszyła, mimo to przez pierwsze uderzenia serca się nie odzywała.
- Świergot się nimi zajmie Chwaście... M-My jesteśmy bardziej zagrożeni, niż oni. Oni powinni b-być bezpieczni – przekonywała Murmur, jednak Poranek nie wierzył w to. Nie umiał w to uwierzyć. A wizja zostawienia rodzeństwa ze Świergot też go nie przekonywała. Jasne, kochał ją, była dla niego ważna, jednak nie ufał jej na tyle. Nawet jeśli szamanka nigdy jeszcze nie zawiodła, nawet jeśli ją kochał jak matkę i zawdzięczał dom. Bał się.
- Nie... Murmur nie... Ja i tak się o nich boje. Ja... – zaczął, widząc spojrzenie medyczki. Na chwilę zamknął oczy – Ja nie ufam aż tak Świergot, dobrze? Boje się, że ich zostawi, że nas zostawi, jak nasza biologiczna matka – wyznał, odwracając głowę od niebieskiej. Ta skrzywiła lekko pysk, jakby była tym wszystkim zmartwiona. Lecz Poranek nie przejął się tym za bardzo. Jeśli tylko to mogło przekonać Murmur do wzięcia również jego rodzeństwa, nie miał powodu do przejmowania się, czy wahania. Musiał działać – Dlatego chcę zabrać ich ze sobą. Nie wybaczę sobie, jak coś im się stanie – mruknął, spuszczając głowę. Kotka zamilkła. Chwast starał się domyślić, o czym myślała. Miał nadzieję, że jego wyznanie coś pomoże. Zdawał sobie w końcu sprawę, że kotka nie pójdzie bez niego. Naraziłaby go przecież na gniew Daglezji, co pewnie powstrzymałoby ją przed samotnym opuszczeniem Owocowego Lasu.
- Dobrze. Zapytaj ich c-czy chcą uciec z nami... Tylko ciszej, dobrze? N-Nikt nie może was usłyszeć, a zwłaszcza... – zamilkła, przełykając głośniej ślinę. Jej strach był bardzo wyczuwalny. Poranek kiwnął głową. Spojrzał jeszcze na swoją mentorkę. Współczuł jej. Nawet jeśli nie było po nim tego widać. W końcu kotka niedawno opłakiwała śmierć swojej mentorki, a teraz... Wypuścił powietrze nosem i wyszedł z legowiska. Musiał jak najszybciej znaleźć swoje rodzeństwo, najlepiej wszystkich od razu. Dlatego skierował się do legowiska uczniów. Zaczynało się ściemniać, więc Poranek przypuszczał, że wszyscy znajdują się właśnie tam. Powoli i ostrożnie wdrapał się na górę i wszedł do środka. W środku zauważył najmłodszych uczniów i na szczęście, Pszczółkę i Mgiełkę. Obie kotki zwróciły ku niemu swój wzrok, w końcu rzadko zjawiał się w legowisku uczniów.
- Hej Poraneczku! Coś się stało? – zapytała Mgiełka, zadowolona na jego widok.
- Nie... Świergot nas woła – skłamał, kątem oka obserwując dzieci Sówki – Wiecie może gdzie jest Mróz? – zapytał, ale obie jego siostry pokręciły przecząco głowami – No dobra... Poczekajcie na mnie przed legowiskiem medyka, dobrze? To pójdziemy razem.
- Jasne! A wiesz, o co chodzi? – zadała pytanie jeszcze Mgiełka, ale jej brat pokręcił przecząco głową i zniknął, opuszczając legowisko. Pozostało tylko znaleźć Mroza. Rudy pokręcił się chwilę po obozie, szukając dookoła swojego brata, jednak nigdzie go nie było. Poranek miał nadzieję, że znów czegoś nie odwalił i nie wkopał się w żadne kłopoty. Już chciał wrócić z powrotem do sióstr, gdy nagle zauważył znajomą sylwetkę niebieskiego kocurka. Mróz wszedł właśnie do obozu, a za nim Mirabelka. Od razu ruszył w ich stronę, witając się ze zwiadowczynią.
- Mróz, chodź bo Świergot nas woła – powiedział od razu zbliżając się do niebieskiego. Miał nadzieję, że to kłamstwo zadziała również na brata. Na szczęście tak się stało i już chwilę później Chwast miał przy sobie wszystkich. Kazał im wejść do środka legowiska, gdzie była tylko Murmur. Medyczka spojrzała nieco zaskoczona na trójkę uczniów, jednak gdy tylko zobaczyła za nimi swojego podopiecznego, nieco się uspokoiła.
- No i gdzie Świergot? – zapytał Mróz, rozglądając się.
- Nie będzie tu Świergot, musiałem skłamać – wyznał, a uczniowie otworzyli tylko szerzej oczy, nie wiedząc, co tak właściwie się dzieje – Ale i tak chcę z wami porozmawiać – zaznaczył jeszcze rudy, siadając na ziemi.
- Wszystko dobrze? – zapytała Pszczółka, a Chwast już po prostu pokręcił przecząco głową. Wzrok wbił w swoje rodzeństwo, jak to miał w zwyczaju i zaczął przebierać łapami, dając tym samym upust emocjom.
- Wiecie, co ostatnio się stało, prawda? – zaczął powoli Poranek, a zgromadzeni pokiwali głowami, patrząc po sobie – Daglezjowa Igła oskarża nie tylko Lśniącą Tęczę o śmierć Sadzawki, ale też Murmur i mnie... Ja wiem, że to co teraz powiem może zabrzmieć dziwnie... – mruknął, naśladując trochę swoją mentorkę, gdy sama mu o tym mówiła – ...ale proszę wysłuchajcie mnie. Daglezjowa Igła sama zaczęła zagrażać... Nam wszystkim. Murmur dostała znak od Wszechmatki... Według niej, ona, czy ja możemy być zagrożeni właśnie przez liderkę. Przez tą sytuację – kocur starał się mówić wszystko spokojnie, jednak łapy tylko szybciej uderzały o ziemię, wywołując już lekki ból. Nawet jeśli jego pysk i ton głosu nie wskazywały na nic niepokojącego, w końcu to się nie zmieniało, to jego ruchy wskazywały dokładnie na coś innego. Bał się. Bał się o swoje rodzeństwo, o Murmur, o to wszystko – My musimy uciec z Owocowego Lasu – powiedział w końcu, zamykając na chwilę oczy.
- Jak to? – zapytała Mgiełka, jakby tym wszystkim poruszona.
- Daglezjowa Igła o-oszalała... Nie wiemy c-co może zrobić. Przecież mogła zranić Lśniącą Tęczę! – powiedziała Murmur, pierwszy raz odkąd przyszli włączając się do rozmowy.
- My uciekamy dziś w nocy. Idziecie z nami? – zapytał, znów wzrok wbijając w siostry i brata. Miał wielką nadzieję, że się zgodzą. Przecież nie wybaczy sobie, jak coś im się stanie. Musieli się zgodzić. Nastała chwila ciszy, przerwana tylko uderzeniami o ziemię, przez łapy Poranku.
- Nie ma mowy – odparł nagle Mróz – Daglezjowa Igła przecież nic nie zrobi. Sam mówiłeś głównie o waszej dwójce – mruknął, zwracając się do Poranku i Murmur – Ja zostanę i będę chronić Świergot! Żadna szalona liderka nic mi przecież nie zrobi – uparł się niebieski. Poranek przestał ruszać łapami, jakby tym wszystkim poruszony.
- Mrozie, ale naprawdę lepiej będzie jeśli pójdziemy wszyscy – przekonywał rudy. Mróz znów otworzył pysk, by najprawdopodobniej się odezwać, lecz ubiegła go inna osoba.
- Ja chcę iść – oznajmiła Mgiełka, przerywając swoim braciom. Podeszła bliżej Chwastu i usiadła obok.
- Chcecie uciec tak po prostu bez walki? Przecież skoro ona i tak oszalała, to nie łatwiej jej obalić? Wszechmatka powinna być nam wtedy wdzięczna! – poraz kolejny odezwał się uczeń Mirabelki, zgrywając twardziela. Dokładnie przyglądał się pozostałym uczniom i medyczce, z błyskiem w oku. Poranek za to westchnął cicho. Dlaczego jego brat był taki uparty? Nie umiał nigdy tego pojąć.
- To ryzykowne... – zaczął znów Chwast, lecz jego brat mu przerwał.
- Aż tak jak ucieczka w środku nocy w nieznane? Gdzie jeszcze niedawno byli Dwunożni?
Poranek zamilkł. "Może Mróz ma rację?" – zaczął się zastanawiać – "Może narażam tym samym Mgiełkę, zamiast jej pomóc? A jeśli ten znak od Wszechmatki dotyczył czegoś innego?" – zamknął się w swojej głowie, uważnie przyglądając się każdej myśli. To wszystko było za dużo. "Może lepiej będzie...", "Świergot przecież...", "A może Murmur...", "Daglezjowa Igła...", "Kto pomoże...". Starał się wyrzucić wszystkie te myśli z głowy, jednak nie potrafił. Znowu zaczął przebierać łapami, mimo tego, że go bolały. Mgiełka to zauważyła. Podeszła jeszcze bliżej brata, kładąc mu ogon na barku. Ten wtedy się "obudził". Odwrócił głowę w stronę siostry, a ta uśmiechnęła się do niego.
- Możecie sobie uciekać, ja tu zostaję – zakończył Mróz jak zawsze udając niepokonanego. Poranek nie odezwał się, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Obawa nawiedziła jego umysł, a dotyczyła ona oczywiście niebieskiego kocura. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że Pszczółka dalej się nie odezwała. Spojrzał na nią, oczekując jakiejś reakcji.
- Ja pójdę z wami – odparła Pszczółka, wstając. Poranek kiwnął jej wdzięczny głową, lecz znów skierował się do brata.
- Proszę, pójdź z nami – zwrócił się do kocura – Boje się o ciebie, proszę chodź.
- Nie idę – po wypowiedzeniu tych ostatnich słów, Mróz opuścił legowisko medyka, zostawiając tam zebrane koty. Rudy spuścił głowę, czując kłębiące się w niej myśli.
- Nie możemy go przecież tak zostawić! – odezwała się Mgiełka, wskazując miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu siedział ich brat.
- Nie możemy g-go też zmusić... Jednak j-jemu pewnie nic nie grozi. Świergot się nim zajmie – przekonywała cicho medyczka, podchodząc powoli do uczniów. Poranek nawet na nią nie spojrzał, wzrok dalej mając wlepiony w ziemię. Nie chciał już tego wszystkiego. Czy to w ogóle była prawda? Musieli uciekać? Na razie nie widzieli wyjścia.
 
***
 
Usiadł obok siostry, rozglądając się dookoła. Nigdy nie spał w legowisku uczniów, a już sam fakt, że rzadko tam przebywał był dla niego dość dziwny. Mgiełka chyba to zauważyła, ponieważ oparła się o brata, chcąc tym samym dodać mu otuchy. Niedługo mieli uciec. Ich plan był dość prosty, mieli wyjść przez gałęzie właśnie z legowiska uczniów. Dlatego tej nocy Chwast był nieco zmuszony do zmiany legowiska. W razie czego miał usprawiedliwiać się jakąś obawą.
- Jak się czujesz? – zapytała nagle Mgiełka, przyciągając tym samym uwagę rudego.
- Jest dobrze – mruknął tylko, by nie martwić Mgiełki. Już wystarczająco ją martwił samą ucieczką, nie potrzebowała do tego jego wszystkich myśli, które co chwilę pojawiały się w głowie kocura – A ty? Widzę, że się denerwujesz.
- To wszystko jest dziwne – przyznała kotka.
- Ale będzie dobrze, naprawdę – zapewnił Chwast, choć sam nie był pewny swoich słów – I jeszcze... Gdzie mam spać? – zapytał.
- Tu obok mojego posłania nikt nie śpi – oznajmiła i wskazała mech leżący obok. Jej brat kiwnął głową i przeszedł na drugie posłanie, układając się na nim. Myśli dalej krążyły w jego głowie, a sam kocur starał się opanować, by nie budzić przy tym nikogo innego. Bał się tego wszystkiego, a zwłaszcza że Mróz zostawał w obozie. Bał się o niego. Przecież nie wybaczy sobie, jak coś mu się stanie.
 
***
 
- Pobudka... – usłyszał czyiś cichy głos. Powoli odwrócił się w stronę dźwięku, a jego oczom ukazała się czyjaś postać. Szybko zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Od razu podniósł się i zaczął szukać sióstr. Pierwszą oczywiście znalazł Mgiełkę. Najciszej jak mógł, zaczął ją budzić, a później podszedł do Pszczółki.
- Wstawaj – powiedział cicho do kotki, a ta podniosła lekko głowę – Szybko i cicho – rozkazał i powoli podszedł do swojej mentorki. Jednak tym razem nie wbił w nią swojego wzroku, jak to miał w zwyczaju z każdym. Wzrok miał wbity w ziemię, za każdym razem starając się unikać kontaktu. To powoli go przerastało. Nie mógł znieść myśli, że coś się stanie. Miał dość swoich myśli, które starały się przejąć nad nim władzę. A on nie mógł nic zrobić. Czuł się bezradny w walce z nimi. Jakby to nie on miał myśli, ale one jego.
Pszczółka szturchnęła go lekko, tym samym przywracając go do rzeczywistości. Musieli iść. Dopiero wtedy spojrzał na swoją mentorkę, czekając na jakiekolwiek rozkazy z jej strony. Murmur kiwnęła głową i powoli zaprowadziła ich w miejsce, skąd mieli uciekać. "Wspiąć się po gałęziach" – przypomniał sobie słowa medyczki i ruszył za nią, gdy tylko ona zaczęła wspinaczkę. Ostrożnie przemieszczali się po gałęziach, starając się nie spaść na ziemię. W końcu doszli na ostatnią prostą. Już zaraz mieli znaleźć się poza obozem. Jednak wtedy Poranek się zatrzymał. Odwrócił się w stronę obozu, nie odzywając się.
- Poranku?
- A jeśli coś mu się stanie? To będzie moja wina – powiedział cicho, kręcąc lekko głową. Murmur powoli do niego podeszła, kładąc mu ogon na barku.
- Nic mu nie będzie. Wszechmatka się n-nim zajmie... – odparła, z nutą zmartwienia w głosie – Musimy iść.
Mimo to, kocur poszedł za swoją mentorką, pragnąc, by to wszystko okazało się tylko snem. Przeskoczyli na ostatnią gałąź i już chwilę później znaleźli się poza obozem. Ruszyli w stronę Konającego Buku, by później przejść dalej, z dala od Dwunożnych i terenów. Biegli przed siebie, nie odwracając się. Poranek z każdą chwilą coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że to nie jest sen. Czuł to otaczające go zimno nocy, słyszał odgłos kroków, ale też miał pełną świadomość, że właśnie uciekali z Owocowego Lasu. I nie było wiadomo, kiedy wrócą.
Doszli do Konającego Buku. Powoli i ostrożnie przeszli na drugą stronę. Gdy wszyscy byli, ruszyli dalej, w stronę terenów niczyich, za Drogą Grzmotu. Biegli przed siebie, tracąc powoli siły. To wszystko było niemożliwe, jednak się działo. W końcu dobiegli do drogi. Zatrzymali się przed, łapiąc oddech. Nie odzywali się do siebie, a cisza ta była niepokojąca. Chwast podniósł wzrok. Gdzie mieli iść dalej? Wbił go w swoją mentorkę, czekając na jakąś reakcję.

<Murmur?>
[2148 słów]

Od Jeżyny Do Figi

Biały puch prószył z nieba, wpadając kotce do oczu. Pomimo tego, że był to jeden ze spokojniejszych treningów, była strasznie zmęczona. Przemierzanie przez grubą warstwę śniegu w tą i z powrotem wymagało trochę wysiłku od jej krótkich łap.
- Możemy już na dzisiaj skończyć? - zapytała mentorkę, mrużąc oczy - Padam z łap, przysięgam.
Biała kotka zachichotała, odwracając się w stronę Jeżyny.
- Niech Ci będzie, ale jutro chciałabym zabrać cię na patrol. Pogadam jeszcze dzisiaj z twoją mamą, może załapiemy się jeszcze na jakiś.
Bura westchnęła z poirytowaniem.
- Znowuuu? Przecież byłyśmy już dzisiaj!
- Patrolów nigdy za dużo. Zawsze możesz nauczyć się czegoś nowego, a przy okazji rozruszać łapy.
- Ale ja się ruszam codziennie! Na tych treningach moje łapy tyle się już nachodziły…
Pieczarka już miała jej odpowiedzieć, gdy zza ośnieżonych krzewów wyłonił się Czereśnia wraz z mentorką.
- Hejka Czereśnia! - zawołała - Co robisz?
Kocur spojrzał na nią I zmrużył swoje lśniące, żółte oczy.
- Idę na trening, nie widać? - odparł z lekkim skrzywieniem w głosie.
- O! Jak fajnie! Ja akurat wracam… Baw się dobrze!
Rzuciła czekoladowemu czarujący uśmiech, a jej oczy przymrużyły się, jak to miały w zwyczaju. Pomachała łapką na pożegnanie, po czym nadal szczerząc się zaczęła podążać za kawałek już oddaloną mentorką. Nie zdążyła nawet przejść paru kroków, gdy jej ciało skolidowało z drzewem. Kotka przewróciła się do tyłu, a tym razem na jej pyszczku malował się wyraz zaskoczenia. Czereśnia i Gruszka odwrócili się, oboje ze zmieszanym wyrazem na twarzy.
- Ty tak na serio? - zapytał skrzywiony uczeń - Nic ci się nie stało?
Jeżyna podniosła się szybko że śniegu, otrzepując z niego sierść. Uszy paliły ją ze wstydu.
- To był przypadek! Sorki! - pisnęła szybko - Ja już pójdę… Paaa!!
Pośpiesznie dogoniła Pieczarkę, która czekała na nią kawałek dalej.
- Wszystko dobrze?
- Tak.. - bąknęła, machając wściekle ogonem - Zagapiłam się trochę.
Zwiadowczyni zachichotała, oglądając się do tyłu. Po chwili jednak spoważniała, zwracając uwagę z powrotem na burą.
- Nie chcę brzmieć niemiło… Ale on cię chyba nie lubi - wymruczała do uczennicy - A zauważyłam, że ostatnio właśnie starasz się być dla niego miła.. On chyba tego nie widzi.
Jeżyna zażenowana pochyliła głowę, wpatrując się w śnieg. Uważała, że Czereśnia był bardzo interesujący. I może troszeczkę czarujący. Tak tylko odrobinkę. Chciała się trochę do niego przybliżyć, ale kocur nieustannie ją zbywał. No…. I był starszy. Nie mówiła jeszcze nic nikomu. Bo jeszcze Topola by zaczął się śmiać, tak jak ona z jego snów o Daglezji.
- Nie martw się, nikomu nic nie powiem. Ale chciałam ci dać moja opinię, bo nie wiem czy widziałaś jak on się to odbiera - powiedziała zatroskana zwiadowczyni - Pamiętaj, zawsze ci pomogę jak przyjdziesz z jakimś pytaniem.
Bura pokiwała głową i uśmiechnęła się lekko.
- Dobrze, dziękuję. Ale wracajmy już… Zimno się zrobiło.

***

Żłobek powitał ją ciepłem oraz typowym zapachem kociaków i mleka. Na patrolu słyszała, jak Mirabelka chwaliła się dziećmi jej brata i uznała, że w końcu odwiedzi królewicza. I jego maluchy, oczywiście. Przyniosła posiłek dla łaciatego, witając się grzecznie i rozmawiając chwilę z nimi.
- Dopiero co sama tu mieszkałam… Tęsknię za tym ciepłem. Może I teraz też mam wygodne posłanie, ale tu zawsze się bawiliśmy!
Malinka zaśmiali się, spoglądając na kociaki. Pod łapy Jeżyny przydeptała mała, czekoladowo-srebrna kuleczka.
- Hejka! Jak się nazywasz? - zapytała kociaka, spoglądając na nią ciepło.


<Figa?>

[526 słów]
[przyznano 11%]

13 września 2024

Od Poranku CD. Skowronkowej Łapy

Jego poszukiwania ziół bardzo szybko zmieniły się w poszukiwania chwastów. Oddalił się od Murmur, zauważając w oddali bardzo ładny okaz chwastu. Szybko do niego podszedł, pozostawiając swoje dotychczasowe zajęcie. W końcu miał już parę ziół, a najwyżej zostanie nieco dłużej na terenach Owocowego Lasu, zamiast w obozie. Roślina była bardzo ładna, obrastała wszystko dookoła, a Poranek powoli za nią podążał. W końcu przekopał się przez krzaki, do drogi grzmotu, gdzie chwast rósł. Usiadł przy num, dokładnie go oglądając. Było to chyba jego ulubione zajęcie. Siedział tak jakiś czas, aż przypomniał sobie o swoim zadaniu. Wstał więc i powoli przemierzał tereny przy granicy z Klanem Burzy. Wzrok miał wlepiony w ziemię, by nie przegapić żadnego zioła. W końcu coś zauważył, a przynajmniej tak myślał. Podszedł do znaleziska, które niestety nie okazało się ziołem. Obejrzał je jeszcze dokładnie z każdej strony, lecz roślina, którą zobaczył, nie miała u nich zastosowania. Gdy się upewnił, podniósł głowę i spojrzał w stronę terenów Klanu Burzy, by po chwili odwrócić głowę znów przed siebie. Niedawno spotkał tam innego ucznia medyka, który miał mu opowiedzieć o klanach. Od tamtej pory się nie widzieli. Poranek był ciekaw, kiedy znów spotka tego czekoladowego kocura. I jak na komendę, gdy znów odwrócił głowę, jego oczom ukazał się Skowronkowa Łapa. Kocur wyglądał na nieco zdziwionego spotkaniem z rudym uczniem. Ten jednak nie przejął się tym za bardzo, widząc w tym swoją szansę na edukację. Powoli podszedł do drogi grzmotu i rozejrzał się. Nie było widać potworów, przynajmniej przez chwilę. Chwast wziął więc głębszy oddech i najszybciej jak mógł, przebiegł na drugą stronę drogi. W kąt swojego umysłu zepchnął myśl, że nie powinien tak robić, ale równie dobrze nie powinien w ogóle rozmawiać ze Skowronkową Łapą poza zgromadzeniami. Gdy tylko znalazł się obok kota z Klanu Burzy, ten zrobił wielkie oczy. Poranek tylko przechylił lekko głowę, nie rozumiejąc, o co chodzi czekoladowemu.
- Nie powinieneś tu przebywać – powiedział Skowronek – To może się źl... – zaczął, jednak przerwał mu Chwast.
- Ty też ostatnio przekroczyłeś granicę – zauważył.
- Ale to było w innej sprawie – odparł cicho uczeń Pajęczej Lilii.
- Tak... Jednak ja przyszedłem się dowiedzieć czegoś jeszcze o klanach. Pamiętasz? – zapytał rudy, siadając na ziemi.
- Tylko wiesz, nie mam wiele czasu, zbieram zioła z moją mentorką i w każdej chwili może tu przyjść – mruknął Skowronek, lecz Poranek tylko wzruszył ramionami.
- Też teraz zbieram zioła z mentorką. Ale powinieneś zdążyć.
Skowronkowa Łapa rozejrzał się szybko dookoła. Po chwili znów spojrzał na młodszego ucznia, będąc już pewnym, że nikogo nie ma w pobliżu.
- Dobrze, mogę ci coś opowiedzieć – oznajmił – Pamiętasz, na czym ostatnio skończyłem?
- Imiona – mruknął tylko Chwast i zamienił się w słuch. Skowronek kiwnął głową.
- To może teraz... System ról? Choć on nie różni się aż tak. Mamy kocięta, uczniów, wojowników, karmicielki, medyków, starszyznę, zastępcę i oczywiście lidera – zaczął czekoladowy, a jego młodszy towarzysz się nie odezwał. W głowie za to zapisywał wszystkie informacje od kocura. "Czyli nie mają zwiadowców i stróży... I mają jednego zastępcę... Ciekawe, dlaczego my mamy inaczej" – zaczął się zastanawiać, po chwili jednak wyrzucając wszystkie te myśli z głowy, by skupić się jak najbardziej na tłumaczeniu Burzaka – ...jak wszędzie chyba. To się nie zmienia – wyjaśnił i przeszedł do następnej rzeczy. Poranek dalej go słuchał, lecz w pewnej chwili zdał sobie z czegoś sprawę. Ostatnio kocur mówił o jakimś członie lidera...
- Mówiłeś, że liderzy mają inny człon – przerwał Poranek, a towarzysz pokiwał głową – Dlaczego wszyscy mają akurat taki? Tego nie powiedziałeś ostatnio – zauważył i wbił w Skowronkową Łapę swoje spojrzenie, oczekując odpowiedzi.
- To przez Klan Gwiazdy – oznajmił Skowronek z uśmiechem. Rudy przekręcił lekko głowę.
- Klan... Gwiazdy? – powtórzył, nie do końca rozumiejąc, o co chodzi starszemu – Co to? – zapytał, lekko zdezorientowany. Skowronek otworzył za to szerzej oczy, jakby Chwast powiedział coś strasznego.
- Wy nie wierzycie w Klan Gwiazdy?
- Najwidoczniej? Ja jedyną wiarą, o której wiem, jest Wszechmatka.
- Klan Gwiazdy to są nasi przodkowie! Wszystkie klany wierzą właśnie w Klan Gwiazdy. To oni są tam na niebie i nam pomagają – wyjaśnił Skowronkowa Łapa. Poranek coraz bardziej był tym wszystkim zdezorientowany. Nigdy nie słyszał o czymś takim jak "Klan Gwiazdy". Czy oni byli potężniejsi niż Wszechmatka? A może nie? A może obydwoje byli na równi? Poranek sam nie wiedział, jednak ewidentnie Skowronek wiedział dużo na temat tej wiary.
- Nigdy o tym nie słyszałem – mruknął cicho rudy.
- Nasi przodkowie obserwują nas ze Srebrnej Skóry, czasem zsyłają przepowiednie, by nam pomóc. Liderom dają nawet 9 żyć!
- Naprawdę? – dopytywał Poranek, dalej tym wszystkim zdziwiony. No bo jak to było możliwe? Jakieś gwiazdki z nieba dające życie?

<Skowronku? Kłamiesz czy mówisz prawdę?>
[745 słów]
[przyznano 15%]

Od Ostowego Pędu CD. Szafirkowej Łapy

- Akurat ta historia? No dobrze, skoro tak chcesz – starszy odpowiedział z uśmiechem, już przypominając sobie te pierwsze chwile. Czuł, jakby to było wczoraj! Myślami wrócił do tamtych chwil, a oczy momentalnie mu się zamknęły, pozwalając mu lepiej sobie to wszystko przypomnieć – Jak już wiesz, twoja matka nie była od samego początku klanowym kotem. Pewnego razu dołączyła do Klanu Burzy, wraz ze swoim synem. Obsmarkany Kamień stał się wtedy moim uczniem. Nie rozmawialiśmy ze sobą, w końcu jej nie znałem! Aż pewnego dnia poszedłem z nią na patrol. Wtedy już Obsmarkany Kamień był dawno po szkoleniu. Tego deszczowego dnia się poznaliśmy i zaczęliśmy spędzać razem czas. Na początku były to tylko jakieś patrole, czy inne obowiązki, później jednak spotykaliśmy się bez powodu, czy z tych najmniejszych z możliwych, jak brak chmur na niebie. Gdy pierwszy raz wręczyłem jej kwiat, pocieszała mnie... – urwał na chwilę, a w jego zawsze szczęśliwych oczach pojawiło się parę łez. Szybko jednak je wytarł, zastępując to uśmiechem – To był naprawdę wspaniały dzień. Od tamtej pory, każdego dnia byłem tylko pewniejszy swoich uczuć, jednak byłem też pewny, że ona ich nie odwzajemni. Ale jednak! Pewnego dnia się udało... I od tamtej pory jesteśmy razem – zakończył i spojrzał na swoją córkę. Nigdy nie sądził, że zapyta go akurat o tą historię! Przecież było tyle tematów do rozmów.
- To naprawdę niesamowite! – powiedziała Szafirka, obserwując swojego ojca błyszczącymi oczami – Jak myślisz, kiedyś też będę mieć taką historię? – zapytała. Kremowy kocur zaśmiał się cicho i uśmiechnął do córki.
- Pewnie tak, choć to czas pokaże! Mimo to mam nadzieję, że kiedyś przedstawisz mi twego wybranka, lub wybrankę – zagadnął, rozglądając się dookoła – Ojcu jesteś w obowiązku przedstawić! – zaśmiał się jeszcze. W tym czasie Szafirka już podskoczyła gdzieś indziej, chyba nie słuchając już starszego. Kocur dopiero po chwili się zorientował, mimo to nic nie powiedział, dalej utrzymując pozytywny wyraz twarzy. Podszedł do uczennicy, obserwując, co robi. Ta przyglądała się jakiejś roślinie, z wyraźnym zaciekawieniem.
- Ładna roślina, wiesz może co to?
- Nie! Ale masz rację, jest ładna – odparła kotka, wstając – Idziemy dalej? – zapytała, a jej ojciec pokiwał głową. Poszli więc dalej przez wrzosowisko.
- A jak ci idzie szkolenie? – nagle odezwał się kremowy, chcąc jeszcze porozmawiać ze swoją córką.
- Dobrze. Pierzasty Puch jest dobrą mentorką i każdego dnia idzie mi coraz lepiej! – oznajmiła Szafirkowa Łapa.
- To świetnie! Na pewno zostaniesz wspaniałą wojowniczką. A może kiedyś... – zaczął, jednak szybko urwał, czując w powietrzu znajomy zapach – Co ty na posiłek? Miałaś upolować sobie zwierzynę – przypomniał, wskazując ogonem źródło zapachu. Kotka pokiwała głową i szybko przybrała pozycję łowiecką. Ost za to usiadł na ziemi, obserwując swoją córkę. Była już coraz starsza, a pamiętał, jak była małym kociakiem... Czas szybko leciał. Ale cieszył się, że jego dzieci rosły zdrowe i szczęśliwe. Mogły cieszyć się życiem. Nagle usłyszał niezadowolony głos Szafirki. Po chwili kotka wróciła do taty, niestety bez królika.
- Nie udało się? Nie przejmuj się Szafirko, każdemu się zdarza – mruknął kocur.
- A był naprawdę idealny! – powiedziała niezadowolona Szafirka.
- Jeszcze mamy dużo czasu, możesz coś jeszcze złapać – odparł Ostowy Pęd – Mi się nigdzie nie spieszy, mam dość siedzenia w jednym miejscu – zaśmiał się jeszcze i spojrzał na uczennicę, czekając na jej reakcję. W końcu to do niej należała decyzja.

<Szafirko?>

Od Księżyc

Mróz skuł ziemie. Mimo odizolowanego położenia obozu, koty w Klanie Klifu dotkliwie odczuwały tegoroczną Pore Nagich Drzew. Szalony wiatr przedzierał się przez nieruchomy, kryształowy sopel, który kiedyś z wielkim impetem uderzał w tafle wody. Chłód hulał, szarpał za futra, szczypał w nos i uszy. Krótkowłosi wojownicy z zazdrością wpatrywali się w swoich bardziej kudłatych przyjaciół, a tamci znowu przeklinali los, próbując pozbyć się niewielkich. lodowych diamencików, które obciążały sierść i tworzyły kołtuny. Mniejsi wracali z polowań obsypani i przemoknięci; zaspy były szczególnie okazałe, a ciągły chłód sprawiał, że puch, który je tworzył, nie zasklepiał się, więc poruszanie się po nich nie wchodziło w grę. Ogólnie patrząc więc na cała sytuacje, wszyscy byli niezwykle niezadowoleni. Po obfitych poprzednich porach, gdzie zwierzyna sama pchała się pod pazury, nie pozostał nawet ledwo widoczny trop. Nierzadko zdarzało się, że grupy złożone z kilku kotów wracały z pustymi pyskami. Przyzwyczajone do dostatnich posiłków klanowicze zaczęli narzekać na puste brzuchy. Nie była to jeszcze ogromna tragedia, ale gburowate pomruki były słyszalne o każdej godzinie. Szczególnie martwiono się o Półślepego Świstaka, która była już w zaawansowanym stadium ciąży. Próbowano dowieść wszelkich starań, aby przynajmniej ciężarna miała wystarczającą ilość pokarmu, teraz gdy maluchy jeszcze rozwijały się w jej brzuchu, jak i potem gdy będzie musiała je wykarmić. Stawano więc na głowach, by polowania były przynajmniej częściowo udane. Najlepszymi łowcami okazali się ci, którzy sprawnie poruszali się po klifach i gałęziach. Opierzeni kompani nigdy nie zawodzili. Oczywiście, koty wiedziały, że część z nich znika na mroźniejsze dni, ale reszta była smacznym kąskiem każdej pory roku. Polowania na drzewach nie były takie ekstremalne, ale te odbywające się na skalnych półkach były zarezerwowane tylko dla najodważniejszych, najzdolniejszych i najgłupszych. Bliskość morskiej bryzy sprawiała, że były one szczególnie śliskie, a upadek z wyżej położonych miejsc mógł skończyć się tragicznie. 
Dobrą nowiną były zdrowo rosnące kociaki Bożodrzewnego Kaprysu. Z dnia na dzień nabierały mięśni, a ich pyszczki doroślały. Wyglądały powoli jak prawdziwi uczniowie. Chociaż nikt nie przyznawał tego głośno, mali klanowicze byli pyskami do wykarmienia, oczywiście, była to swego rodzaju inwestycja w przyszłość społeczności, ale nikt nie ma zamiaru narzekać, gdy sami zaczną łapać zwierzynę czy pomagać w obozie. Właśnie tego wyczekiwano.

Księżyc leżała wtulona w biały ogon matki. Nie umiała sobie wyobrazić, że za niedługo będzie musiała rozstać się z nią i spać w osobnym legowisku. Ta wizja ją przerażała. Na samą myśl o zmianie roli w klanie paraliżowała ją trwoga, a żołądek skręcał się w supeł. Nie wiedziała, co ma robić. Od kilkunastu zachodów, noc w noc, tak jak uczył ją wujek Judaszowiec, próbowała mówić do wielkich przodków i prosić o wskazanie drogi, o poradę. 
Na ten moment jednak niebo milczało. 
Czy robiła coś źle? Czy nawet Klan Gwiazdy nie chciał marnować na nią czasu? Na pewno mieli wiele innych, ważniejszych spraw na głowię, żeby przejmować się malutką Księżyc. Wiedziała, że to bardzo samolubne z jej strony, że tak prosi o zesłanie jakiegoś znaku; przecież gdyby to było takie proste, każdy kot mógłby podążać odpowiednią ścieżką. Czemu myślała, że to akurat ona jest na tyle wyjątkowa, że sami zmarli szepną jej do uszka?
Wiedziała, że najgorsze co teraz może ją dopaść, to zwątpienie. 
Próbowała ze wszystkich sił odgonić nieprzyjemne myśli. Natrętne słowa atakowały ją jak komary i nie dawały spać przez to swoje bzyczenie koło ucha. Płynęły i płynęły, a ich nurt nie zwalniał. Czuła, że tonie w ich morzu. Brakował jej powietrza; nawet jeśli nieustannie wyciągała łapy w stronę powierzchni, w stronę nadziei na lepszą przyszłość. W końcu odleciała; pochłonął ją sen. 

~ * ~ 

Obudziła się w dziwnym miejscu. Kojarzyła je; głupio by było nie kojarzyć, był to przecież obóz, w którym spędza całe dnie. Nie mogłaby jednak powiedzieć, że wyglądał tak jak zwykle. Świecił pustkami. Ani jedna, żywa dusza nie krzątała się między legowiskami, żadni wojownicy nie dzielili się językami, a zwykle gwarna jama uczniów była cicha i martwa. Wiedziała, że panuje noc. Mimo to skalne ściany nie były skąpane w całkowitej ciemności. Ogromny księżyc emanował jasnym, bladoniebieskim światłem, którego gruba struga wdzierała się do środka, a przechodząc przez kryształowy wodospad, wciąż zamknięty mrozem, tworzył mozaikę świateł na posadzce. Czuła chłodny powiew wiatru, ale zimno nie doskwierało jej tak, jak zwykle. Ogólnie rzecz biorąc, czuła się nierealnie. 
Zwykle, gdy sny Księżyc rozgrywały się w mrokach nocy, czuła niewyobrażalny strach. Nawet jeśli były świadome, a zazwyczaj takie były, przez stres i naturalne dla niej przewidywanie najgorszego, kończyły się w okropny sposób. 
Teraz jednak było całkowicie inaczej...
Ciemność, rozdzierana przez poświatę strażnika nocnego nieba, wydawała się o wiele bardziej przyjazna i bezpieczna niż zwykle. Puste leża nie wzbudzały w niej trwogi przez samotnością, a raczej wyciszały i pozwalały na swobodę zachowań. Wszystko wydawało się tutaj jakieś prostsze. Ciche odgłosy z zewnątrz były jedynym dźwiękiem przedzierającym się przez całkowitą afonię. 
Księżyc była tak skupiona na odbieraniu wszelkich bodźców, że nawet szmer skrzydełek owada jej nie umknął. Była to ćma. Naprawdę dorodna, puszysta i śliczna ćma przeleciała jej koło uszka i usiadła na kamieniu oblanym blaskiem. 
— Witaj — szepnęła cichutko; nie chciała jej wystraszyć. Owad wydawał się rozumieć jej słowa. Przekrzywił delikatnie główkę, a jego czułki zadrgały. Ogromne oczy były wlepione prosto w koteczkę. Zrobiła jeszcze jeden krok w jej stronę. Łapki stawiała bardzo delikatnie, nie chciała przecież narobić niepotrzebnego hałasu. — Co tutaj robisz? Sam... 
Stworzonko nagle zerwało się w górę. Kotka odskoczyła do tyłu, bojąc się, że to ona je wystraszyła. Ćma jednak, oprócz wzbicia się delikatnie w powietrze, nigdzie się nie wybierała. Swoimi delikatnymi skrzydełkami machała jednostajnie, utrzymując jedną wysokość. Wciąż wpatrywała się w blade oczy kocięcia. Chciała, żeby za nią podążała, a Księżyc poczuła to całą sobą. Komunikowały się bez słów. Zaczęła lecieć w kierunku wodospadu. Przewodnik okazał się być szybszy niż niebieska przewidywała. Na szczęście śnieżnobiały puszek, który pokrywał ciałko i odwłok, odznaczał się na granatowych skałach i nawet ślamazarna, powolna koteczka jak ona nie straciła jej z oczu. 
Zatrzymali się dopiero przy samym wejściu. Noc była niesamowicie piękna. Biały puch pokrywał cały krajobraz, a szum morskich fal był miarowy i spokojny. Wciąż nie odczuwała szczypiącego uczucia chłodu, który powinien już dawno dać się we znaki, ale zrozumiała, że to po prostu sprawka śnienia. Nie jednak brak odmrożeń na nosie czy uszach wydał się bladookiej najbardziej niespodziewany. Na skalnej półce, zaraz obok zejścia siedziała... zjawa? Nie... To złe słowo. Na pewno był to kot, na pewno też nie należał już do świata żywych. Tych dwóch rzeczy była całkowicie pewna. Puchaty motyl usiadł pod łapami postaci, a gdy ta delikatnie uniosła łapę, przysiadł na niej i pozwolił, aby podniesiono go aż na wysokość delikatnie przejrzystego pyska. Przybysz nie mógł być groźny, skoro takie płochliwe stworzonka mu ufało. Nagle odwrócił pysk wprost do niej. Miał bardzo piękne, turkusowe oczy.
— Księżyc, prawda? — słowa rozbrzmiały, jak jej się wydawało, z każdej strony. Nie były jednak donośnie przytłaczające. Brzmiały łagodnie i przyjaźnie. Rozlały się po ciele koteczki ciepłem, które umiała porównać jedynie do pierwszych łyków mleka matki na pusty żołądek. Było to tak niesamowite uczucie, że słowa w niej zamarły. Kiwnęła nieśmiało łebkiem. Gwieździsty uśmiech wypłynął na pysk kota. — Miło cię poznać. Nie bój się, podejdź bliżej. Chciałbym z tobą porozmawiać.
Grzecznie wykonała polecenie, ale siadając, postarała się, żeby zachować komfortową przerwę między nimi. Nie czuła strachu jako takiego, bardziej stres czy obawę przed powiedzeniem czegoś, co byłoby niestosowne. Czuła, że to spotkanie jest niezwykle ważne i może zaważyć na jej przyszłości. Wiedziała, że ten siedzący obok niej jest członkiem Klanu Gwiazdy. 
— K-kim jesteś? — wyszeptała z wielką trudnością. Kocur ucieszył się na dźwięk jej głosu. W jego oczach skrzyło się całe nocne niebo. 
— Na imię mam Morskie Oko, należałem do Klanu Klifu, nie tak dawno temu — rzekł, wpatrując się w chmury nad nimi. W tych słowach słychać było nostalgię. Mała spuściła wzrok, dziwnie się czuła. Przecież zwątpiła w interwencje Przodków, czemu to ona doczekała się takiego zaszczytu. Mruknęła pod noskiem. Point znów zwrócił się do niej. — Byłem medykiem, nauczałem dobrze ci znaną Czereśniową Gałązkę. Opiekuję się teraz twoim bratem, czyż nie?
na wzmiankę o Promyczku, który dalej przesiadywał u dwóch kotek, nadstawiła uszy. Czyli Gwiezdni faktycznie interesowali się ich losem i patrzyli na nich z góry? Naprawdę czuwali? Jej piers napełniła się miłością do Zmarłych. 
— Tak... Jestem wdzięczna... Bardzo! — powiedziała, na początku nieśmiało, a ostatnie słowo dodała zdecydowanie zbyt głośno i agresywnie. Speszyła się i wbiła pazurki w ziemie. Poczuła jak oczy jej wilgotnieją, wstyd... 
— Nie chcesz być wojowniczką, wiemy o twoich obawach — rzucił, a wypowiedziane głośno słowa, które buszowały i obijały jej się w głowie od paru księżyców, rozbrzmiały echem. Czy byli źli, że nie chce podążać tą ścieżką? Ukażą ją? — Nie każdy byłby dobrym wojownikiem, to nic złego. Jest wiele innych ścieżek, które na razie osłonięte są leśnym runem, ale tylko czekają, aż je przetrzesz. Czy domyślasz się, dlaczego akurat ja z tobą rozmawiam?
Księżyc nie była głupia. Miała wiele wad i skaz w psychice, ale inteligencji jej nie brakowało. Klan Gwiazdy, gdyby chciał nakłonić ją do obrania, mimo wszystko, ścieżki bitnego obrońcy, sprawnego łowcy i czujnego stróża, nie wysyłaliby medyka. Po wczesniejszym, jak na nią nagłym, wybuchu, jedynie kiwnęła łebkiem. 
— Jestem tutaj tylko by cie nakierować. Nic nie stanie się bez twojej własnej inicjatywy. Otwieram twoje oczy na możliwości, ale wiedz, że jeśli zdecydujesz się obrać szanowaną ścieżke medyka, Klan Gwiazdy, ze mną na czele, będzie Cie wspierać. 
Z tymi słowami zostawił kociczkę. Senny świat rozmywał się, a biały puch, który w trakcie ich romozwy zaczął obficie spadać z nieba, zasypywał powoli niebieskie ciałko. Dalej jednak nie czuła chłodu czy wilgoci. Po prostu znów zasnęła. Tym razem okryta śnieżną kołdrą i nadzieją. Przez ostatnie bicia serca wydawało jej się, że znów widzi ćme.




Od Pożar Do Rudzika

Ostatnio ciągle kręciła się przy skarbcu. Co prawda powiedziała już rodzeństwu, ale oni chyba niezbyt skumali, o co chodzi. Siedziała więc tak, podziwiając dotychczasowe zbiory ojca, kiedy podszedł do niej rudy brat.- Co robisz? - zapytał wyniośle, naśladując Płomienny Ryk.
- Patrzę - odparła krótko.
- Na co?
Westchnęła. Pokazywać mu czy nie? W sensie chyba powinna. Ale czy musi? No dobra… W razie czego będzie go odganiać. Wskazała łapką na skrytkę ojca i wszystkie skarby w niej.
- Ooo! Czy to dary od nierudych?- zapytał kocurek, podchodząc bliżej.
- Nie! - pisnęła ruda, skacząc na swojego brata.
- Co ty robisz? Schodź ze mnie!
- Zejdę, jak obiecasz, że nigdy nie dotkniesz tamtych rzeczy.
- Czemu?
- Bo to taty- szepnęła. - Nam nie wolno. Możemy tylko tam wkładać rzeczy. I mama nie może się dowiedzieć.
Brat pokiwał główką. Najwyraźniej wzmianka o ojcu go przekonała.
- Powiedział ci?
- Dałam mu piórko rudzika! O tamte!- wskazała. - Wtedy mi pokazał! I teraz jestem obrończynią skarbca!
- Ja też chcę!
- Nie!
Kociaki przetoczyły się po ziemi.
- Hej! Pożar! Rudziku! Czy wszystko dobrze? - Słysząc to, dwójka szybko wstała i otrzepała się.
- Tak mamo- odparli jednogłośnie.
- Idziemy szukać razem prezentu dla taty? - wyszeptała w ucho bratu.

< Rudzik? Idziemy na poszukiwania? >

Od Cisowego Tchnienia

Wreszcie wrócili na dawne tereny. Jak świetnie. Byli już w obozie. Od razu poukładała wszystkie zioła, które miała na terenach rybojadów na ich odpowiednich stosikach. Usiadła. Zrobiło jej się niedobrze. Spojrzała na swój brzuch.
- Spokojnie - wymruczała i kontynuowała przegląd lecznicy. Musiała przygotować legowisko na kocięta. „Będą tu tylko przez chwilę” pomyślała. Nie chciała, żeby były specjalnie traktowane. Ale jednak musi je wykarmić i chce być aktywna w ich życiu. Potem Olszowa Kora się nimi zajmie. Szybko wydzieliła skrawek lecznicy, gdzie uznała, że zrobi azyl dla kociaków i poszła na zbieranie materiałów.

***

Wróciła z mnóstwem mchu i dłuższych patyków. Podziękowała Pokrzywowemu Wąsowi i zabrała się do budowania. W wydzielonym kawałku nory, w którym kiedyś mieszkały kociaki jej mentorki, rozłożyła mech i zaczęła układać patyki. Po dłuższej chwili powstała barykada, nad którą wysoki kot jak ona bez wysiłku mógłby przejść, aczkolwiek kilkuksiężycowy kociak raczej już nie dałby rady przebyć zapory z patyków. Za ogrodzeniem było dużo ułożonego mchu, a w kąciku w kółeczku z kamyków znajdowały się przeróżne zabawki takie jak szyszki, małe piórka, kawałki kory czy nawet tak proste, jak właśnie kamyki i patyki. Uważała, że azyl był gotowy, by powitać nowych członków klanu i przyszłych kultystów. Jej dzieci. Korzystając z tego, że został jej również większy kamień i kawałek kory, uznała, że dobrym pomysłem jest zrobienie lepszej skrytki na jej trucizny (które oczywiście wcześniej przeliczyła). W składziku ziół obok ścianki wykopała dość duży, ale płytki dołek. Tam położyła wszystkie trucizny, po czym przykryła dołek korą i nasunęła na niego kamień (który był zbyt duży, żeby wziąć go do pyska). Dobra. Teraz jest gotowa by powitać swoje kociaki.

Od Jaskółczej Łapy

Jaskółcza Łapa poczuła lekkie szturchanie na jednym z barków. Od razu się obudziła, bo wiedziała, że budzi ją jej mentorka. Przeciągnęła się mocno i pobiegła do sterty zdobyczy za zgodą Lśniącej Szadzi. Wybrała dla siebie z góry, ciepłą, jeszcze z porannego patrolu myszkę, z fajnym, puszystym futerkiem. Usadowiła się pod małym drzewem i zaczęła jeść. Gdy skończyła, pobiegła do szylkretowej kotki z zapałem.
- Chodź, dziś pójdziemy zapolować - zamruczała mentorka Jaskółczej Łapy. - Klan z chęcią zje coś pysznego.
Czarna koteczka pomachała potakująco głową. Jeśli będzie się dobrze uczyć, to może za księżyc będzie mogła zostać wojowniczką? Kto wie?
Czarna uczennica skakała z łapy na łapę z podekscytowaniem, mimo, że nie była już całkiem młodym uczniem, nie wypadł jej z głowy ani gram ekscytacji. Wiatr przyjemnie szumiał w koronach drzew, a ptaki świergotały, trawa była przyjemnie miękka i wilgotna. A wszelkie roślinności dodawały lasu uroku, szczególnie drzewa. Słońce mimo wielu drzew przygrzewało futra kotek. Ogólnie, było pięknie.
- Nie wiem, jakbym mogła mieszkać gdzie indziej… - z rozkoszą marzyła Jaskółcza Łapa.
- Kiedy będziemy na miejscu? - spytała się radośnie uczennica.
- Już niedługo, niedługo - miauknęła Lśniąca Szadź z iskierką rozbawienia w oczach.
Drzewo za drzewem, czarna kotka z niecierpliwością dreptała, gotowa już przybrać pozycję łowiecką. Czekała tylko na znak mentorki. Nagle Lśniąca Szadź kiwnęła łagodnie ogonem na znak, że to tu i że uczennica ma poszukać zapachu. Jaskółcza Łapa otworzyła szeroko pyszczek, żeby wyczuć coś. Wyczuła świeży zapach nornicy. Podekscytowana podniosła uszy i usłyszała szelest w krzaku jeżyn obok. Oblizała pysk na myśl o pulchniutkiej zwierzynie. Przyjęła pozycję łowiecką, dała ogon nisko, i kurcząc się, ledwo co nie dotykała podłoża. Kroczyła powoli łapa za łapą. Idąc w przód, wypatrywała nornicy. W pewnym momencie jej żółte ślepia wypatrzyły pulchną, młodą norniczkę. Z dużą zachętą wkradła się do krzaka. Była już na tyle blisko, żeby wskoczyć na nornice. Jaskółcza Łapa wymierzyła odległość skoku, więc skoczyła na nornicę, złapała ją mocno w łapy, i wymierzyła krótki, lecz zabójczy cios w kark zwierzyny. Pomodliła się za zdobycz i powoli odwróciła się do mentorki.
- No i jak mi poszło? Jak? Jak! - pytała się uradowana młodsza czarna kotka, machając swoim puchatym ogonem.
- Świetnie, Jaskółcza Łapo - zamruczała z rozbawieniem do swojej uczennicy i nosem dotknęła jej nosa. - Teraz zakop nornicę i idziemy polować dalej.
Jaskółcza Łapa wykopała ostrymi pazurkami dziurę przy krzaku jeżyn, w którym ją złapała, i wrzuciła tam ostrożnie swoją zdobycz. Ostatni raz przed zakopaniem popatrzyła na nią, a zaraz po tym zaczęła zasypywać zdobycz ziemią. Do pyska wzięła twardy patyk dębu i ostrożnie wbiła go w ziemię, w miejsce, w którym zakopała pulchną nornicę.
- Upolujemy jeszcze ze dwie czy jedną zdobycz - miauknęła Lśniąca Szadź. - A teraz chodź kawałek dalej. Ale nie martw się, to niedaleko.
Kotki ruszyły i ocierały się o siebie przyjaźnie futrami. Uczennica popatrzyła się w niebo, wciąż zafascynowana ptakami. Nad jej głową, latały same ptaki, czy też klucze małe, czy duże. Jaskółczej Łapie oczy się zaświeciły, gdy nagle wróbel przeleciał nad nimi, i wylądował pod pobliskim drzewem. Tym razem Lśniąca Szadź ruszyła do akcji. Skradała się bardzo nisko przy ziemi, bezszelestnie. Jaskółcza Łapa przyglądała się uważnie oraz kibicowała w myślach swojej mentorce, lecz wiedziała, że i tak się jej uda. Lśniąca Szadź była już coraz bliżej, aż w końcu znalazła się od wróbla o dwie długości lisiego ogona. Przybrała pozycję do skoku i nagle w szybkim tempie skoczyła na wróbla, i zabiła go zabójczym ugryzieniem w kark. Wzięła go do pyska i razem z Jaskółczą Łapą wróciły się do miejsca, gdzie poprzednio zakopali nornicę. Kroczyli szybko, nawet uczennica nie była pewna czemu. Popatrzyła się z dumą, że ma taką wspaniałą i uzdolnioną mentorkę. Wkrótce dotarli na miejsce i Lśniąca Szadź wykopała prędko dziurę obok poprzedniej, i wrzuciła uważnie upolowanego wróbla. Gdy to zrobiła, zaczęła wsypywać ziemię do dziury.
- Chodź, idziemy polować dalej. W trakcie drogi mogę ci coś opowiedzieć - miauknęła łagodnie mentorka, patrząc się na swoją uczennicę.
Jaskółcza Łapa z zapałem i ekscytacją pokiwała głową. Kotki ruszyły krok w krok, ocierając się o siebie bokami i ciesząc się bliskością.
- Gdy poluje się na ptaki, trzeba być wyjątkowo szybkim. Ptaki, w każdej chwili mogą odlecieć, więc są bardzo szybkie. Ale w życiu nie raz będziesz polować na ptaki, przyzwyczaisz się. Specjalnie, żebyś się nauczyła, znajdziemy dla ciebie jakiegoś ptaka. Tylko pamiętaj, gdy się skradasz, to nie śpiesz się zbyt szybko, bo wydasz jakiś dźwięk i spłoszysz ptaka, nieważne jakiego - mruczała Lśniąca Szadź.
Dalej kotki szły już tylko ze swoimi myślami. Drzewo za drzewem czarna kotka tylko wyczekiwała, żeby pokazać swoje umiejętności.
- To już tu - miauknęła łagodnie szylkretowa kotka. - Powąchaj.
Jaskółcza Łapa otworzyła szeroko pyszczek, żeby wyczuć jakiś zapach. Poczuła świeży zapach gołębia. Podniosła wysoko uszy i usłyszała jakieś dźwięki.
- To pewno ten gołąb - pomyślała uważnie czarna uczennica.
Przyjęła pozycję łowiecką, ogon dała nisko i niemal dotykała podłoża, i pewna siebie ruszyła powoli przed siebie. Swoimi żółtymi ślepiami zobaczyła gołębia dziobiącego ziarna traw. Łapa za łapą powoli zbliżała się do gołębia i nagle, odmierzając odległość, prędko skoczyła na gołębia. Udało jej się go chwycić w łapy i szybko go zabiła jednym ugryzieniem.
- Świetnie! - krzyknęła cicho mentorka Jaskółczej Łapy. - Teraz odkopiemy pozostałe zdobycze i ruszymy do obozu.
Lśniąca Szadź wzięła do pyska gołębia i obok czarnej kotki, ruszyła prędkim krokiem, do miejsca, w którym zakopali dwie pozostałe zdobycze. Jak zwykle czarna uczennica patrzyła uważnie w niebo, rozglądając się za różnorodnymi ptakami, lub innymi stworzeniami, które latają po niebie. Po jakimś czasie doszły na miejsce i razem odkopały zdobycze. Lśniąca Szadź wzięła ostrożnie do pyska wróbla i nornicę, a Jaskółcza Łapa gołębia. Raźnym krokiem ruszyły obok siebie, przyjaźnie ocierając się futrami. Jaskółcza Łapa tradycyjnie patrzyła się w niebo, rozglądając się za ptakami. Nawet sama nie wiedziała, czemu ptaki ją aż tak fascynowały. Dziś, na niebie było dużo chmur, co zdenerwowało drobną kotkę. Popatrzyła się ze złością w łapy, lecz po chwili się uspokoiła i westchnęła ciężko w myślach. Z ich miejsca, było już widać obóz, więc kotki śmiało przyspieszyły raźnie. Jaskółcza Łapa popatrzyła z wdzięcznością za mentorkę za to, że tak wiele i dobrze ją nauczyła. Wciąż na nią patrząc, kotki weszły razem do obozu.

[1007 słów]
[przyznano 20%]

Od Cisowego Tchnienia CD. Topielcowego Lamentu

kilka dni po ostatnim odpisie
Znowu była kociakiem. Bawiła się w żłobku, kiedy wszedł do niego Topielcowy Lament…a raczej Topielcowa Łapa. W pysku niósł zwierzynę. Zaniósł ją jej matce, po czym podszedł do niej.
- A jaki wojownik chciałby rozmawiać z takim tępym dzieciakiem jak ty? - zaśmiał się szyderczo i wyszedł. Nie była na niego zła, nie potrafiła. Zamiast tego wybiegła za nim.
-Czekaj!
Jednak nie byli w obozie. Wejścia do żłobka też nigdzie nie było. Widziała las Klanu Wilka. Była już większa. Chyba była uczennicą.
-Nie martw się! Spójrz na to pozlepiane krwią wrogów futro!
-Oh mój ty książe~- coś nakazało jej to powiedzieć. Zrobiła to podświadomie. Nagle wyraz pyska Topielca zmienił się z uśmiechniętego na przestraszony zmieszany ze złością.
- Posrało cię?!
Nie zdążyła odpowiedzieć. Znowu była w obozie. Czarny przytulał się do niej. “To po prostu przysparzający kłopotów gest. Jeśli ktoś nas widział zaczną się plotki” zadźwięczało jej w uszach. Powoli zaczynała rozumieć co się tu dzieje, lecz nie na tyle, żeby się obudzić. Znowu była w lesie. Dymny był już wojownikiem. Uciekł od niej, a ona została sama płacząc. Potem ich spotkanie na granicy Klanu Nocy, nocny trening, i ostatnia kłótnia… Obudziła się. 
Była noc. Była na swoim posłaniu w legowisku medyka. Tam gdzie powinna być. Łzy spływały po jej policzku. Czekaj…co? Płakała? W obozie?! Panicznie próbowała powstrzymać płacz, lecz nic nie działało. Jedynym wyjściem było po prostu to by nikt nie widział łez. Wstała i oparła czoło o ścianę lecznicy. Głowa ją bolała. Przełykała cicho łzy, przypominając sobie wszystkie chwile spędzone z synem Zapomnianego Pocałunku. “Zepsułaś. Zaprzepaściłaś to. Mogłaś zaakceptować jego uczucia nawet jeśli były pułapką. Teraz on cię nienawidzi” tylko o tym myślała. Nagle usłyszała kroki. Do jej legowiska wszedł jakiś inny kot. Serce zabiło jej szybciej. Co jeżeli to któryś z kultystów? Albo gorzej - Zabielone Spojrzenie? Powoli obróciła się. Przed nią stał Szeleszczący Wiąz. Jej ojciec. Mrużył jedno oko.
- Cis…wszystko dobrze? - zapytał przytulając córkę. Ta przez chwilę przytulała go po czym poszła po zioła na jego infekcję. Kiedy już go wyleczyła i powiedziała, że może iść, kocur zapytał ponownie:
- Co się stało, córeczko?
- Zakochałam się… - miauknęła i zaczęła wyjaśniać o tym jak osoba, którą kocha, jej nie lubi i że się pokłócili.
- Nie będę cię wypytywać kto to, ale spróbuj z nim lub nią pogadać. Może coś się wyjaśni
- Dzięki tato… - mruknęła. Kiedy kocur wyszedł nadal nie mogła zasnąć. Myślała i myślała aż nie przypomniała sobie czegoś dziwnego. Tego jak kiedyś na rozpisce Topielca zobaczyła na piaszczystej ziemi krzywy rysunek kociej głowy w serduszku. Nie kojarzyła kiedy to widziała. Równie dobrze mógł być to efekt jej zmęczonego mózgu lub jakiś sen…ale to wyglądało tak prawdziwie i tak zakorzeniło się w jej pamięci…czy na tym rysunku była ona?
***
Był ranek. Chyba wszyscy już się obudzili. Czyli obudziła się jako ostatnia? Świetnie. Poranne patrole wracały, a koty siedziały i dzieliły języki podczas wspólnego posiłku. Nie myślała o tym. Myślała o tym, że w obozie nie ma Topielca. Szybko wyszła z obozu pod pretekstem zbierania ziół i poszła na jego polanę. Siedział tam. Zaszła go od tyłu, usiadła obok niego i bez słowa położyła końcówkę swojego ogona na jego barku. Od razu poczuła, jak Topielcowy Lament zesztywniał, po czym odrzucił jej ogon.
- Nie pozwalaj sobie na zbyt dużo - warknął. Kotka zakręciła ogon wokół swych łap. Jak nie chciał to nie.
- Chcę ci pomóc
- Pomóc? Doskonale sobie radzę! - prychnął szyderczo wilczak.
- Eh…no to…chciałam przeprosić - westchnęła medyczka. Wiedziała, że sobie nie radził, ale gdyby to wypunktowała to z rozmowy nici.
- Tak? - zapytał czarny.
-Ja naprawdę rozumiem że może ci być przykro, ale po prostu dużo się teraz dzieje i nie mam czasu na związek. Nie chciałam żebyś to odebrał, że jesteś brzydki albo niemiły - chyba pierwszy raz w życiu udało jej się wykrztusić z siebie szczere pocieszenie. To była nowość, która chyba jednak była unikatowa.
- "Tu nikt nic nie czuje. Każdy jest obojętny" - dymny zacytował ją z uśmiechem na pysku, unosząc brwi. - Czy mi się tylko wydaje, czy rzeczywiście dopiero co to mi mówiłaś? Rozumiem, że nie masz czasu na związek. Ale nie kłam mi w żywe oczy, dopiero co mówiłaś, że jesteś na mnie obojętna!
- To jest trudne, okej? Byłam wkurzona. Coraz częściej nie potrafię nad sobą panować
- I tak to sobie tłumaczysz. Jeśli rzeczywiście kochasz, na miłość znajdziesz czas w szczęściu i nieszczęściu.
- Topielcowy Lamencie, gdybyś tylko wiedział co ja teraz czuję…. - tortie uśmiechnęła się smutno.
- Pewnie bezgraniczną wściekłość. I nie dziwię ci się!
Nie o to jej chodziło, ale jeżeli dzięki temu nie będzie musiała mówić prawdy to spróbuje odwrócić temat.
- Hm?
- Co widzisz, może kolejny pretekst? Nie zdziwiło by to mnie. Naucz się mówić w cztery oczy!
- Powiem ci tylko, że to skomplikowane i nie chcę o tym więcej gadać, dobrze?
- Nie naciskam. Rób swoje, a dojdziesz do szczęścia. Kiedyś.
-Teraz muszę po prostu kilka rzeczy sobie powyjaśnać. Kiedyś ci o tym powiem. Obiecuję - powiedziała pręgowana tygrysio, patrząc mu w oczy i przysuwając się trochę bliżej.
- Można i tak. Ja nie mam tu nic do roboty - powiedział krótkoogoniasty na odchodne.
***
„Eh trzeba mu kiedyś powiedzieć…obiecałam” myślała sobie ostatnimi czasy brązowooka kotka podczas wykonywania obowiązków medyka. Lecz teraz, jak Topaz dołączyła do klanu, tym bardziej wątpiła w to czy powinna to zrobić. Znowu pomyślała o wspomnieniu rysunku na piasku. Czy to możliwe, że znał Topaz tak długo?
- Zrobię to. Za długo czekałam - powiedziała sobie i wyszła z legowiska. Zobaczyła Topielcowy Lament siedzącego w obozie. Podeszła do niego i usiadła obok.
- Masz czas na rozmowę poza obozem, czy wolisz później?
- No dobra. Możemy iść, o ile nie chcesz zaczynać jakichś idiotycznych ruchów.
- Boisz się reakcji partnerki? - zapytała. Zakuło ją w sercu, kiedy pomyślała, że kiedyś bał się jej w taki sposób.
- Zamknij się! Dobrze wiesz, że to był tylko raz. Nie chciałem tego. To nie miało tak wyjść! Ta parszywa wronia strawa nic dla mnie nie znaczy. Ale swoich kociąt będę bronić do końca.
- Przepraszam, po prostu ta sytuacja jest dziwna…wiesz, nagle przychodzi do klanu ktoś kto wygląda prawie identycznie jak ja z twoimi kociakami… - mruknęła wychodząc z obozu.
- Powiedziała ciężarna - burknął niezadowolony syn Geralta. 
No cóż. Topielec nadal jest Topielcem. Widać nie da się zmienić bardzo kota. Szli chwilę przez las w ciszy, aż w końcu dotarli na teren niedaleko Spalonej Wierzbowej zatoczki. Brat Bladego Lica westchnął.
- Rozumiem. Mi też jest ciężko. Właśnie w takich momentach powinno się na sobie polegać, ale nie wiem, czy mogę ci zaufać. Po raz drugi.
- Możesz i mi nie ufać lecz muszę ci coś powiedzieć…
- Zamieniam się w słuch.
-Wiesz…nie jesteśmy już dziećmi, jesteśmy dorośli…mamy swoje rangi i obowiązki…rodziny…ale mimo to ile czasu minęło od kiedy byliśmy uczniami, jedna rzecz nadal się nie zmieniła…
Myślała, że może się wtrąci, jednak były uczeń Białej Śmierci po prostu milczał. Westchnęła głęboko
-Topielcowy Lamencie…jestem w tobie okropnie zabujana....
<Topielec?>
Wyleczeni: Szeleszczący Wiąz

Od Dzwonkowej Łapy

Wraz z nadejściem kolejnego dnia, kocur wstał dosyć wcześnie jak na niego. Jak zwykle nie mógł usiedzieć w miejscu, myśląc jedynie o wyjściu poza obóz. Gdy tylko zauważył zmierzającą w jego stronę mentorkę, nie czekał, aż ta dotrze do niego, tylko natychmiast podbiegł do niej, mając w głowie jedno pytanie.
— Co dziś będziemy robić? — zapytał od razu, nie dając rudej nawet się przywitać.
— Witaj, Dzwonkowa Łapo — odparła spokojnie, lekko się do niego uśmiechając. — Zaplanowałam polowanie na króliki. Co ty na to?
Rudy posłał jej zafascynowane spojrzenie. To była istotna umiejętność do opanowania, bo w końcu co by z niego był za Burzak, jeśli nie umiałby złapać królika!
— Brzmi świetnie — odpowiedział, machając radośnie ogonem. — Króliki są szybkie, ale z tobą u boku nie mają żadnych szans!
Bajkowa Stokrotka uśmiechnęła się szerzej.
— W takim razie ruszajmy — odparła, kierując w stronę wrzosowisk, gdzie z wysokiej trawy często wyłaniały się kicające zwierzątka.
Rudy ruszył za nią. Po drodze zastanawiał się, kiedy przypadnie jego ceremonia mianowania na wojownika. W końcu trochę już tym uczniem był, coś tam ponadto zrobić umiał.
Momentalnie poczuł, że nie jest odpowiednio doszkolony, aby w ogóle nim zostać, przez co zwolnił kroku. Fakt, szybko biegał, z czego słynął Klan Burzy, ale co poza tym?
Czy umiałby obronić się, a zwłaszcza kogoś, gdy zajdzie taka potrzeba? W sprawie swojej siostry na zgromadzeniu nie potrafił jej zbyt ochronić, a nawet nie była to prawdziwa walka. Wciąż czuł się winny, mimo że tak naprawdę to on nie zawinił.
Westchnął cicho, starając się rozgonić te negatywne myśli. Doszli na wrzosowiska.
Kocur obserwował delikatne ruchy mentorki. Zawsze podziwiał, jak potrafiła poruszać się tak cicho i lekko.
— Pamiętaj, musisz być cierpliwy — rzuciła przez ramię, gdy oboje zbliżali się do łąki. — Najlepsze króliki to te, które nie wiedzą, że są obserwowane.
Zapamiętał jej słowa, starając się skupić na zadaniu i odgonić złe myśli. Przypadł bliżej ziemi, bacznie obserwując wzrokiem otoczenie.
Jego wadą był zdecydowanie brak cierpliwości, która była tak kluczowa dla tego konkretnego zadania. Nie umiał wytrzymać zbyt długo w jednym miejscu i czuł, że łapy same mu się rwą do biegu. Wziął głęboki wdech, starając się zignorować to uczucie.
Parę dłuższych chwil potem, usłyszał, jak coś szura wśród traw, a następnie ten dźwięk przesuwa się w bok. Nastawił ucho i starał się wyostrzyć swój wzrok, a jak tylko ujrzał przemieszczającego się powoli królika, szybko rzucił się na niego z pazurami, skutecznie przyszpilając do ziemi.
Przez chwilę myślał, że może jest chory, skoro go nie zauważył, jednak gdy dostał z łapy w podbródek, jego teoria od razu została obalona. Użył pazurów i wgryzł się w kark zwierzęcia, czekając, aż ten przestanie się ruszać. W końcu wziął upolowanego królika w pyszczek i przyniósł bliżej mentorki, która pochwaliła go jak zwykle uśmiechem i miłymi słowami.
Spędzili jeszcze trochę czasu na poszukiwaniu królik, nim nie wrócili do obozu. Zarówno on, jak i Bajkowa Stokrotka przynieśli zdobycze i położyli je na stosie w obozie.
Dzwonkowa Łapa pożegnał się z rudą, a następnie podreptał do legowiska. Wciąż nie dawały mu spokoju jego złe myśli. Zaczynał w siebie nieco wątpić, co nie było dobrą cechą wojownika. Czy na pewno był gotów na nowy etap w jego życiu?

[536 słów + polowanie na króliki] 
[przyznano 11%  + 5%]