Nie mógł jednak zwlekać, aż się przygotuje; mentalnie i fizycznie. Musiał rozpocząć trening tego młodego potworka. Już od samego początku zauważył, że problemu z inicjatywą i zaangażowaniem w trening Promienna Łapa mieć nie będzie. Kiedy stykali się nosami (to jak miał się zachować, podpatrzył u Bławatkowego Wschodu, na całe szczęście to on pierwszy został wywołany) niemal nie został uderzony w pysk, uczeń tak bardzo się ekscytował. To był obiecujący znak. Nie wiedział, od czego miał zacząć. Nawet jego własne dni uczniowskie nie przychodziły z pomocą; wiedział, że wyglądały one zgoła inaczej niż u innych. No i co on, nieszczęsny, miał zrobić? Uratowało go to, że kremowy kocurek od razu pognał pochwalić się swoimi nowymi godnościami do matek i rodzeństwa. Niedźwiedź miał chwile dla siebie. Chciał to wszystko ułożyć sobie w głowie, zrobić jakiś prowizoryczny plan działania, a co najważniejsze, zdecydować, od czego on ma w ogóle zacząć. Przysiadł pod kamienną ścianą.
Promyczek był jeszcze chyba zbyt mały, by uczyć go walki, nawet ze swoim rodzeństwem czy Pietruszką lub Mrozkiem. Nie chciał od razu go pokiereszować, zwłaszcza że dostał go już bez jednego oka; te drugie dość mu się jeszcze przyda. Czy poradzi sobie więc z polowaniem? Słyszał, że koty, u których kuleję jakiś zmysł, wyostrza się inny. Może jego terminator zostanie mistrzem wyczuwania lub nasłuchiwania zwierzyny? Albo ogromnym znawcą i smakoszem różnych gatunków ptaków i gryzoni? Ciekawe... Lecz na to chyba również zbyt wcześnie... No tak! Przecież, aby mógł poruszać się po leśnym runie, musi je poznać. Zaprzyjaźnienie się z terenami Klanu Klifu jest pierwsze na jego liście. Znał je jak własny grzbiet; tyle razy patrolował je z Delikatną Bryzką! No to znakomicie. Wiedział, co będą robić jutro.
~ * ~
— Wstawaj! Wstawaj! Chodźmy na trening! — wybrzmiało z jakiegoś odległego miejsca. Cały krajobraz zaczynał zanikać, a uczucie ciepła zniknęło niemal natychmiast. Skrzywił się. — No chodź, chodź!
— Jeszcze trochę — udało mu się wybełkotać, chociaż nawet nie umiał zrozumieć do końca, jakie słowa kierowane są w jego stronę. A to, kto je wypowiadał było już kompletną tajemnicą. Zakrył pysk i wciąż zamknięte ślepia łapami, jednocześnie kładąc uszy. Owinął się szczelniej ogonem.
— No wstawaj! — pisnął Promienna Łapa, jednocześnie wskakując przednimi łapami na jego grzbiet. Przestraszył się i gwałtownie otworzył ślepia. Zaskoczony wlepił wzrok w kocurka. — O! Wstał Pan, Panie mentorze! Dzień dobry!
— D-dobry... Już taka pora? — zapytał, ciągle delikatnie nieobecny i niekontaktujący. Rozejrzał się. Na półkach wciąż znajdowało się dość sporo kotów. Niektórzy w głębokich fazach snów, oddychali miarowo i spokojnie, inni myli swoje futerka i rozmawiali; ci posyłali mu spojrzenia spod wilka. Chyba jego podopieczny musiał ich obudzić... No cóż... Przynajmniej dzień będą mieli dłuższy i pełen wrażeń już od samego początku.
— Słońce wpadło do legowiska uczniów już jakiś czas temu. A Pełnia, znaczy się mój brat, to się znaczy Rozświetlona Łapa, już daaawno wyszedł na trening. My też chodźmy!
— Mhm... No tak, tak. Tylko, no... Musisz mi dać momencik. — powiedział, po czym zaczął zwilżać łape językiem i przeczesywać nią futerko, najpierw na piersi, potem policzkach i łbie. Nie śpieszył się, a wyraz niecierpliwości na mordce ucznia robił się coraz wyraźniejszy.
— Co będziemy robić?
— Chodzić.
— Aha... A potem?
— Chodzić jeszcze dalej i więcej, a potem pewnie wrócimy do obozu.
— Czy to nie... Nudne? Kiedy będę mógł zapolować? — zapytał podekscytowany. Wyprężył ciało, jakby przygotowywał się do skoku.
— No jeszcze nie teraz. Jaki widzisz sens w bieganiu po lesie jeśli chwila nieuwagi i się w nim zgubisz? — zapytał wstając. Przeciągnął się elegancko, uważając, by nie szturchnąć Bijącej Północy wciąż śpiącej w legowisku za nim. Podrostek wydawał się, na moment, zakłopotany.
— N-no może masz rację, ale prze-
— A-a-a! Zasada numer jeden naszego noworozpoczętgo treningu brzmi następująco, Promienna Łapo, ja mam zawsze racje — Posłał mu szarmancki uśmiech i puścił oczko. Dziarskim kłusem puścił się w dół na środek obozu, a uczeń pognał za nim. Zatrzymał się i spojrzał na stos zwierzyny. — Głód cię ściska?
— Jak najbardziej!
— No to masz pecha, zasada numer dwa jest taka, że najpierw musimy wykarmić starszych i karmicielki z maluchami. Jeszcze do niedawna byłeś jednym z tych małych robaczków, więc traktowano Cię z nadzwyczajnymi honorami, ale teraz już nie będzie tak dobrze.
— No dobrze... Ale jak mam wykarmić, skoro mamy tylko chodzić, a potem chodzić jeszcze dalej?
—No... To dobrze pytanie. — zamyślił się. Nie przewidział tego. — Popatrzysz jak ja poluje. Weź to jaki swój wstęp do ścieżki łowcy z sokolim okiem. Umiesz być cichutko?
— Jak ślimak!
— No to znakomicie. Chyba nic już nas nie trzyma w obozie. Zapraszam do twojej pierwszej wyprawy poza bezpieczne objęcia jaskini. — powiedział oficjalnie, ruszając w stronę wodospadu, który zdążył już pokonać lodowe więzienie. — Uważaj tutaj, jest ślisko. — rzucił przez barki. Zwinnie zeskoczył z kamieni i poczekał na Promyczka na dole. Młodemu szło naprawdę nieźle, zwłaszcza na kogoś z jednym okiem. Kiedy ten dotarł do mentora, kontynuował. — No dobrze, więc dzisiaj poprzechadzamy się po terenach i sobie porozmawiamy, poznamy się. Daj mi zadać sobie pierwsze pytanie. Jakie masz ambicje, jakim chciałbyś stać się kotem i wojownikiem w przyszłości?
[1004 słowa]
[przyznano 10%]
<Promyk?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz