Dobrą nowiną były zdrowo rosnące kociaki Bożodrzewnego Kaprysu. Z dnia na dzień nabierały mięśni, a ich pyszczki doroślały. Wyglądały powoli jak prawdziwi uczniowie. Chociaż nikt nie przyznawał tego głośno, mali klanowicze byli pyskami do wykarmienia, oczywiście, była to swego rodzaju inwestycja w przyszłość społeczności, ale nikt nie ma zamiaru narzekać, gdy sami zaczną łapać zwierzynę czy pomagać w obozie. Właśnie tego wyczekiwano.
Księżyc leżała wtulona w biały ogon matki. Nie umiała sobie wyobrazić, że za niedługo będzie musiała rozstać się z nią i spać w osobnym legowisku. Ta wizja ją przerażała. Na samą myśl o zmianie roli w klanie paraliżowała ją trwoga, a żołądek skręcał się w supeł. Nie wiedziała, co ma robić. Od kilkunastu zachodów, noc w noc, tak jak uczył ją wujek Judaszowiec, próbowała mówić do wielkich przodków i prosić o wskazanie drogi, o poradę.
Na ten moment jednak niebo milczało.
Czy robiła coś źle? Czy nawet Klan Gwiazdy nie chciał marnować na nią czasu? Na pewno mieli wiele innych, ważniejszych spraw na głowię, żeby przejmować się malutką Księżyc. Wiedziała, że to bardzo samolubne z jej strony, że tak prosi o zesłanie jakiegoś znaku; przecież gdyby to było takie proste, każdy kot mógłby podążać odpowiednią ścieżką. Czemu myślała, że to akurat ona jest na tyle wyjątkowa, że sami zmarli szepną jej do uszka?
Wiedziała, że najgorsze co teraz może ją dopaść, to zwątpienie.
Próbowała ze wszystkich sił odgonić nieprzyjemne myśli. Natrętne słowa atakowały ją jak komary i nie dawały spać przez to swoje bzyczenie koło ucha. Płynęły i płynęły, a ich nurt nie zwalniał. Czuła, że tonie w ich morzu. Brakował jej powietrza; nawet jeśli nieustannie wyciągała łapy w stronę powierzchni, w stronę nadziei na lepszą przyszłość. W końcu odleciała; pochłonął ją sen.
~ * ~
Obudziła się w dziwnym miejscu. Kojarzyła je; głupio by było nie kojarzyć, był to przecież obóz, w którym spędza całe dnie. Nie mogłaby jednak powiedzieć, że wyglądał tak jak zwykle. Świecił pustkami. Ani jedna, żywa dusza nie krzątała się między legowiskami, żadni wojownicy nie dzielili się językami, a zwykle gwarna jama uczniów była cicha i martwa. Wiedziała, że panuje noc. Mimo to skalne ściany nie były skąpane w całkowitej ciemności. Ogromny księżyc emanował jasnym, bladoniebieskim światłem, którego gruba struga wdzierała się do środka, a przechodząc przez kryształowy wodospad, wciąż zamknięty mrozem, tworzył mozaikę świateł na posadzce. Czuła chłodny powiew wiatru, ale zimno nie doskwierało jej tak, jak zwykle. Ogólnie rzecz biorąc, czuła się nierealnie.
Zwykle, gdy sny Księżyc rozgrywały się w mrokach nocy, czuła niewyobrażalny strach. Nawet jeśli były świadome, a zazwyczaj takie były, przez stres i naturalne dla niej przewidywanie najgorszego, kończyły się w okropny sposób.
Teraz jednak było całkowicie inaczej...
Ciemność, rozdzierana przez poświatę strażnika nocnego nieba, wydawała się o wiele bardziej przyjazna i bezpieczna niż zwykle. Puste leża nie wzbudzały w niej trwogi przez samotnością, a raczej wyciszały i pozwalały na swobodę zachowań. Wszystko wydawało się tutaj jakieś prostsze. Ciche odgłosy z zewnątrz były jedynym dźwiękiem przedzierającym się przez całkowitą afonię.
Księżyc była tak skupiona na odbieraniu wszelkich bodźców, że nawet szmer skrzydełek owada jej nie umknął. Była to ćma. Naprawdę dorodna, puszysta i śliczna ćma przeleciała jej koło uszka i usiadła na kamieniu oblanym blaskiem.
— Witaj — szepnęła cichutko; nie chciała jej wystraszyć. Owad wydawał się rozumieć jej słowa. Przekrzywił delikatnie główkę, a jego czułki zadrgały. Ogromne oczy były wlepione prosto w koteczkę. Zrobiła jeszcze jeden krok w jej stronę. Łapki stawiała bardzo delikatnie, nie chciała przecież narobić niepotrzebnego hałasu. — Co tutaj robisz? Sam...
Stworzonko nagle zerwało się w górę. Kotka odskoczyła do tyłu, bojąc się, że to ona je wystraszyła. Ćma jednak, oprócz wzbicia się delikatnie w powietrze, nigdzie się nie wybierała. Swoimi delikatnymi skrzydełkami machała jednostajnie, utrzymując jedną wysokość. Wciąż wpatrywała się w blade oczy kocięcia. Chciała, żeby za nią podążała, a Księżyc poczuła to całą sobą. Komunikowały się bez słów. Zaczęła lecieć w kierunku wodospadu. Przewodnik okazał się być szybszy niż niebieska przewidywała. Na szczęście śnieżnobiały puszek, który pokrywał ciałko i odwłok, odznaczał się na granatowych skałach i nawet ślamazarna, powolna koteczka jak ona nie straciła jej z oczu.
Zatrzymali się dopiero przy samym wejściu. Noc była niesamowicie piękna. Biały puch pokrywał cały krajobraz, a szum morskich fal był miarowy i spokojny. Wciąż nie odczuwała szczypiącego uczucia chłodu, który powinien już dawno dać się we znaki, ale zrozumiała, że to po prostu sprawka śnienia. Nie jednak brak odmrożeń na nosie czy uszach wydał się bladookiej najbardziej niespodziewany. Na skalnej półce, zaraz obok zejścia siedziała... zjawa? Nie... To złe słowo. Na pewno był to kot, na pewno też nie należał już do świata żywych. Tych dwóch rzeczy była całkowicie pewna. Puchaty motyl usiadł pod łapami postaci, a gdy ta delikatnie uniosła łapę, przysiadł na niej i pozwolił, aby podniesiono go aż na wysokość delikatnie przejrzystego pyska. Przybysz nie mógł być groźny, skoro takie płochliwe stworzonka mu ufało. Nagle odwrócił pysk wprost do niej. Miała bardzo piękne, turkusowe oczy.
— Księżyc, prawda? — słowa rozbrzmiały, jak jej się wydawało, z każdej strony. Nie były jednak donośnie przytłaczające. Brzmiały łagodnie i przyjaźnie. Rozlały się po ciele koteczki ciepłem, które umiała porównać jedynie do pierwszych łyków mleka matki na pusty żołądek. Było to tak niesamowite uczucie, że słowa w niej zamarły. Kiwnęła nieśmiało łebkiem. Gwieździsty uśmiech wypłynął na pysk kota. — Miło cię poznać. Nie bój się, podejdź bliżej. Chciałabym z tobą porozmawiać.
Grzecznie wykonała polecenie, ale siadając, postarała się, żeby zachować komfortową przerwę między nimi. Nie czuła strachu jako takiego, bardziej stres czy obawę przed powiedzeniem czegoś, co byłoby niestosowne. Czuła, że to spotkanie jest niezwykle ważne i może zaważyć na jej przyszłości. Wiedziała, że ta siedząca obok niej jest członkiem Klanu Gwiazdy.
— K-kim jesteś? — wyszeptała z wielką trudnością. Kotka ucieszyła się na dźwięk jej głosu. W jej oczach skrzyło się całe nocne niebo.
— Na imię mam Morskie Oko, należałam do Klanu Klifu, nie tak dawno temu — rzekła, wpatrując się w chmury nad nimi. W tych słowach słychać było nostalgię. Mała spuściła wzrok, dziwnie się czuła. Przecież zwątpiła w interwencje Przodków, czemu to ona doczekała się takiego zaszczytu. Mruknęła pod noskiem. Point znów zwróciła się do niej. — Byłam medyczką, nauczałam dobrze ci znaną Czereśniową Gałązkę. Opiekuję się teraz twoim bratem, czyż nie?
Na wzmiankę o Promyczku, który dalej przesiadywał u dwóch kotek, nadstawiła uszy. Czyli Gwiezdni faktycznie interesowali się ich losem i patrzyli na nich z góry? Naprawdę czuwali? Jej piers napełniła się miłością do Zmarłych.
— Tak... Jestem wdzięczna... Bardzo! — powiedziała, na początku nieśmiało, a ostatnie słowo dodała zdecydowanie zbyt głośno i agresywnie. Speszyła się i wbiła pazurki w ziemie. Poczuła jak oczy jej wilgotnieją, wstyd...
— Nie chcesz być wojowniczką, wiemy o twoich obawach — rzuciła, a wypowiedziane głośno słowa, które buszowały i obijały jej się w głowie od paru księżyców, rozbrzmiały echem. Czy byli źli, że nie chce podążać tą ścieżką? Ukażą ją? — Nie każdy byłby dobrym wojownikiem, to nic złego. Jest wiele innych ścieżek, które na razie osłonięte są leśnym runem, ale tylko czekają, aż je przetrzesz. Czy domyślasz się, dlaczego akurat ja z tobą rozmawiam?
Księżyc nie była głupia. Miała wiele wad i skaz w psychice, ale inteligencji jej nie brakowało. Klan Gwiazdy, gdyby chciał nakłonić ją do obrania, mimo wszystko, ścieżki bitnego obrońcy, sprawnego łowcy i czujnego stróża, nie wysyłaliby medyka. Po wczesniejszym, jak na nią nagłym, wybuchu, jedynie kiwnęła łebkiem.
— Jestem tutaj tylko by cie nakierować. Nic nie stanie się bez twojej własnej inicjatywy. Otwieram twoje oczy na możliwości, ale wiedz, że jeśli zdecydujesz się obrać szanowaną ścieżke medyka, Klan Gwiazdy, ze mną na czele, będzie Cie wspierać.
Z tymi słowami zostawiła kociczkę. Senny świat rozmywał się, a biały puch, który w trakcie ich romozwy zaczął obficie spadać z nieba, zasypywał powoli niebieskie ciałko. Dalej jednak nie czuła chłodu czy wilgoci. Po prostu znów zasnęła. Tym razem okryta śnieżną kołdrą i nadzieją. Przez ostatnie bicia serca wydawało jej się, że znów widzi ćme.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz