Schylił głowę, by wejść do lecznicy. Od rana miał pracy w bród - tu trening z wojownikami, oglądanie z rozpaczą postępów Polnej Łapy (których nie było), patrole, polowania... Dużo tego było. Musiał jeszcze wstąpić na grób Młódki, by pożegnać się z nią po raz kolejny... i pewnie też nie ostatni. Położył na nim pęk dzikich kwiatów. Może i je czuła, gdziekolwiek była... Taką miał nadzieję. Ale nie mógł tkwić wiecznie w rozpaczy, miał na wychowaniu dzieci, którymi musiał się zająć i zaniedbanie ich nie wchodziło w grę. Wszedł więc do zacienionej niszy i spojrzał przez niewielką barierę. Skarabeusz ziewała gdzieś tam w kącie, Ryś rozmawiała z Miodkiem, jednak wzdrygnął się akurat wtedy, gdy zauważył błękitne, świdrujące go oczy. Odwrócił wzrok.
Lament przechyliła lekko głowę, jakby ze skonsternowaniem, i zamrugała oczami.
- Tata? - zapytała i machnęła raz ogonkiem.
Wzdrygnął się, gdy tylko dźwięk dotarł do jego uszu. Nie lubił jego brzmienia. Nigdy nie pragnął bycia rodzicem, co sprawiało, że jeszcze gorzej szło mu się do tego przyzwyczaić. Z niechęcią podniósł głowę i spojrzał na kotkę.
- Hm?
- Idzies już sobie? - wybełkotała, mrużąc delikatnie oczy. - Nie chcę siedzieć tu sama! Oni są tacy tępi. No, moze czasami nie tak bardzo... Ale słabi! Nie mogę ich nawet porządnie ugryźć w ogon, bo już płacą, jakby stracili łapę...
Odwróciła głowę w jego stronę.
Niepewnie odwrócił wzrok ku reszcie potomków. Rzeczywiście, Lament mogła być samotna... I dlatego powinien to rozumieć. Chwilę się zawahał, po czym się schylił i chwycił kotkę za luźną skórę na karku. Wyszedł przez wejście do lecznicy, a dymna obijała mu się o klatkę piersiową w leniwym rytmie. W końcu przykucnął i postawił ją na ziemi.
- Nie wolno znęcać ci się nad rodzeństwem - miauknął miękko. - To, że są od ciebie dużo słabsi, nie znaczy, że masz pokazywać swoją dominację nad nimi. Postaraj się to powściągnąć, dobrze? - zapytał i nieśmiało się uśmiechnął.
- Ale ja się w zadnym wypadku nad nimi nie znęcam! Tylko czasami ich biję, ale gdy się zdenerwuję - zaprotestowała, kiwając główką na boki. - Wies, ja zazwycaj chcę się z nimi bawić. Ale oni zawse wtedy krzycą..
Niebieskooka rozejrzała się i spojrzała z powagą na tatę, jakby upewniając się, czy może powierzyć mu tak ważną informację. Po chwili zastanowienia odezwała się.
- Myślę, ze oni mnie niezbyt lubią - wyznała z trudem, szybko uciekając wzrokiem w dal.
Przełknął ślinę. I co tu teraz powiedzieć? Wiedział, jak to jest. Być odrzuconym przez innych tylko dlatego, że jest się odmiennym. Niepewnie zaszurał łapą po podłożu i po chwili namysłu przykucnął i podniósł delikatnie podbródek córki.
- Hej, nie martw się. Nie muszą cię lubieć. Wystarczy, że będziesz sobą... Nie potrzebujesz do tego nikogo - mruknął i strzepnął ogonem.
- A poza tym - szepnął konspiracyjnie. - Myślę, że to ty powinnaś nie lubieć ich. Ale bądź dla nich miła, dobrze?
Spojrzała na niego z pełnią powagi.
- Zapamiętam to - zapewniła i ponownie odwróciła wzrok. Chwilę podziwiała trawy, jakieś kwiatki, niebo... W zasadzie nie dziwił jej się. Rzadko wychodziła z legowiska medyka.
- Jaki jest świat? - odezwała się po chwili, rozglądając uważnie. Wydawała się być nieco przytłoczona przez te zapachy, kolory i dźwięki, ale widział, że i tak podobało się jej na zewnątrz.
A on... Milczał. Właśnie, milczał.
- Duży... Umm... Nie wiem. Nie da się tego opisać... - powiedział zmieszany.
Spojrzała na niego z ukosa. Chyba była zniesmaczona... A może tylko mu się wydawało? Nie miał pojęcia.
- Tato - zaczęła. - Jesteś szczęśliwy?
Dwa słowa. Proste pytanie, ale znaczące coś o wiele większego. Mogła zadać je każdemu. Z łatwością dowiedzieć się, czy leży mu coś na sercu. Zadała je akurat jemu... Nie wiedział, czy pojmuje jeszcze do końca wagę wypowiadanych przez nią słów. Może chciała po prostu wiedzieć. Czy... Jest szczęśliwy? To pytanie go zaskoczyło. Jak mial na nie odpowiedzieć?
- Nie wiem...
- Jak to nie wiesz? - odparła zdziwiona. - Jak można nie wiedzieć, czy jest się szczęśliwym?
- Życie ma wiele niespodzianek... Tych lepszych, jak i gorszych, aż w końcu zapominasz myśleć o szczęściu, bo już go nie potrzebujesz. A ty... - urwał na chwilę i strzepnął ogonem. - A ty jesteś szczęśliwa?
- Nie potrzebujesz szczęścia? - zdziwiła się kotka, wpatrując się w ojca. Chłód jej oczu go przerażał. - Ja... Ja jestem samotna.
- Masz mnie... - powiedział cicho.
W jej niebieskich oczach rozbłysły iskierki, a na pyszczku pojawił się delikatny uśmiech.
- Wiesz, chyba nawet Ryś trochę mnie lubi. Ale i tak nie chce się ze mną bawić.
- Może jest zajęta - podsunął delikatnie. - Poza tym, nie każdy lubi się bić...
- Może... Ale nie zmienia to faktu, ze nie chce się ze mną bawić. - Wzruszyła ramionami, przenosząc wzrok na białe obłoki wysoko nad ich głowami. - Opowiesz mi coś?
- Chcesz usłyszeć coś... o Klanie Gwiazdy?
- O Klanie Gwiazdy? Co to takiego? - Zdziwiła się, spoglądając znów na kocura.
- Zaraz się dowiesz - mruknął i rozpoczął swoją opowieść. - Dawno temu, gdy nasze ziemie oblegała mgła tak gęsta, że światło dzienne było tylko bajdurzeniem starszych, ziem tych strzegli Bogowie. Jedni dbali o dobrobyt i bezpieczeństwo mieszkańców, zwani Pasiekami Szczęścia, a drudzy byli podstępni i bezwzględni, ukrywający się pod maską mądrości. Oni zwali się Poszukujący. Co prawda, dbając o bezpieczeństwo trzeba było być okrutnym... Taka bowiem jest droga do szczęścia. Kierowały się tym Pasieki. Poszukujący uważali to jednak za lekkomyślność i pomiędzy nimi wybuchły podziały. Duchy spierały się dnie i noce, tysiąc księżyców bez przerwy, aż w końcu bogowie dobrobytu z pomocą mieszkańców ziem wygnali podstępnych Poszukujących na Srebrną Skórę, jednak niektórym udało się zwiać. Jak tchórze wskoczyli w morskie odmęty. Pasieki, osłabione po walce, nie miały czasu dbać o koty. Schowały się pomiędzy konarami drzew, w miejscu, w którym Gwiezdni nie mogli ich znaleźć. Jednak gdy powrócili, koty zaczęły żywić nienawiść do nich przez porzucenie w trudnej sytuacji i w gniewie zwać Mroczną Puszczą. Pozostała jednak część Bożków, która nie mogła wydostać się z łapsk fal... Cierpiała głód i do dziś cierpi, zapomniana. Nikt nie znał ich historii, pochodzenia. A morze trzymało ich uparcie. A brak tam pożywienia... Więc posuwają się do radykalnych środków. Nie pochylaj się więc zanadto nad taflą wody, by nie mogły cię chwycić za gardło i pożreć.
Gdy opowiastka dobiegła końca, spojrzała na niego zafascynowana.
- One jedzą koty? Widziałeś kiedyś, jak kogoś jadły? - zapytała. - Po śmierci można do nich dołączyć? Jak to wygląda?
- To jest tylko bajka, nie jest prawdziwa... Klan Gwiazdy nie je kotów - powiedział i w ciszy wstał. - Nie każda historia wydarzyła się tu i teraz.
- To co robi Klan Gwiazdy?
- Tak jak w tej opowiastce, to głupie, podstępne duchy. Myślą, że zagrabią sobie wiernych, obiecując wieczne szczęście... A powszechnie wiadomo, że to w tym życiu na pewno nie dojdzie do skutku. Zepchnęli Mroczną Puszczę w kąt.
- A Mroczna Puszcza?
- Kiedyś jeszcze się dowiesz... Ale to im powinnaś dziękować za swój żywot, nikomu innemu... - odwrócił się i dojrzał, że słońce powoli chyli się ku zachodowi. - Chodźmy do lecznicy, Cisowe Tchnienie zaraz wraca - podsunął.
- Dobrze - westchnęła. - A muszę komuś dziękować za swoje zycie? - Dodała po chwili, spoglądając na ojca i wstając.
- Za każde tchnienie - podkreślił, również wstając i powoli kierując się do legowiska medyków. - Ale nie teraz. Na razie spróbuj się po prostu cieszyć tym, co masz.
Pokiwała głową. Jeszcze miała czas, by zrozumieć...
<Lament?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz