— Tak, możesz.. — odpowiedziałam nieco zmęczona. Mój wzrok powędrował na jedną z półek, gdzie z tyłu leżał wysuszony, niezjadliwy już korzeń. Ah, zapomniałam o reszcie rzepy. — Możesz, ale skoro sprzątamy już legowisko, to przejrzymy najpierw stare rośliny i wyrzucimy co trzeba.
Skąd tam ta rzepa? Ach, to był akurat mój pomysł...
*przed mianowaniem Skowronka*
Plotki chodziły, że miałam dostać niedługo swojego pierwszego ucznia. A w zasadzie Szept chodził i rozpowiadał, że jego dziecko zdecydowało się leczyć klan i cóż to za chwalebna postawa! Póki co byłam jednak wciąż sama, bo kociakom brakowało jeszcze trochę do mianowania. Jak na złość pogoda była niezbyt przychylna zbiorom, a chorowały same wnerwiające koty, z jednym z których zmuszona byłam się teraz właśnie uporać. Westchnęłam ciężko, wpychając dość niedelikatnie korę olchy do pyska Smarka. To była druga kuracja, bo pierwsza nie wystarczyła, najwyraźniej, by mu pomóc.
— Tak trudno było tu wcześniej przyjść? — warknęłam, teatralnie przewracając oczami. Niech on kiedyś pójdzie na patrol i z niego nie wróci. Chyba nawet poproszę o to Klan Gwiazdy w następnym śnie.
Nie odpowiedział mi, pewnie dlatego, że właśnie miał wepchnięty pokaźnych rozmiarów kawałek drewna do pyska. Zamiast tego pociągnął znowu nosem i zaczął powoli pracować nad obgryzaniem kory, śliniąc się przy tym co niemiara. Co za obrzydliwe stworzenie. Jakikolwiek szacunek, który mogłabym kultywować do liderki parował, kiedy tylko musiałam przebywać w towarzystwie jej zapłakanego smarkacza. Jeśli chodzi o zęba poszkodowanego... to cóż, wypadł, sam ów smarkacz nawet przyniósł mi go z płaczem na dowód swojej choroby (jak gdybym chciała go oglądać, fuj). Ktoś by powiedział, o, super, no to problem z głowy, nie? Zgodziłabym się z nim, gdyby to sam Smark wypadł zamiast zęba, tak się jednak nie stało, więc naturalnie, problemu z głowy nie było. Trzeba się najpierw upewnić, żeby infekcja nie wdała się w dziurę oraz nie przeszła na resztę zębów. Zapchać dziurę pajęczyną i papką i może dać mu jakieś ziarna maku na ból, bo boleć na pewno bolało.
— Dobra, zjedz to i mi nie dziękuj, tylko wyjdź jak najszybciej, żeby mi nie pobrudzić stanowiska. Nie jedz nic do jutra, a pajęczynę możesz wyjąć tak jak się ściemni. Przyjdź za parę dni albo jak będzie bolało znowu — wygoniłam w końcu kocura. Teoretycznie powinien przyjść wcześniej, żebym się upewniła, czy na pewno wszystko się leczy dobrze, ale nie chciałam go oglądać tak szybko. Myślę, że wiele kotów z tych zdolnych do empatyzowania się by mnie zrozumiała.
Patrząc z lekkim obrzydzeniem za (w końcu) wychodzącym kocurem, poczułam swędzącą potrzebę umycia łapek, a najlepiej całego stanowiska. Co tu jednak zrobić, gdy mchu nie chciałam zużywać, a do wody było daleko. Po krótkim rozważeniu opcji uznałam, że chyba i tak się ruszę, odświeżę głowę przy okazji i w ogóle. O, mogę zajrzeć do naszych więźniów w dziurze przy okazji. Jeleni Puch ostatnio nie wyglądał za dobrze. Wyszłam statecznie z legowiska, rozprostowując łapy na świeżej trawie. Niesamowite uczucie, odprężające i uziemiające, szczególnie po ciężkich przypadkach pacjentów. Rzuciłam szybko okiem na obóz Klanu Burzy, gdzie wszystko wyglądało tak, jak zawsze. Uczniaki przekomarzały się wesoło między sobą, hasając wśród bujno rosnącego zielska, nad którym latały różnorakie owady. Nieco dalej zauważyłam paru wojowników szykujących się do patrolu, podsłuchując urywki ich rozmów o niedawnych zagrożeniach przy granicy. Strzepnęłam uchem i ruszyłam w końcu do wyjścia.
***
Jeleni Puch wyglądał gorzej niż ostatnio. I tak nie wyglądał już dobrze, ze względu na podeszły wiek, ale nie pamiętam, żeby ostatnio dyszał tak ciężko i leżał prawie, że bez życia. Zawahałam się nad dziurą, myśląc pokrótce nad przyczyną owego stanu, zanim nie otworzyłam pysk wychylając w stronę dołka.
— Cześć, słabo wyglądasz, boli cię coś? — zapytałam, przyglądając się starszemu kocurowi.
Kocur wypuścił z pyska ciężkie westchnięcie, jakby próbował mi odpowiedzieć, ale nie miał siły. Uniósł także powoli końcówkę ogona w górę. No dobrze, dosyć niepokojące. Nie mogłam nawet za bardzo sprawdzić teraz co mu było. Wcześniej wyglądało na to, że przegrzał się od słońca, ale może się zatruł? Nie mogę za bardzo przenieść go w chłodniejsze miejsce, w końcu siedzi w dziurze nie bez powodu. Muszę... hm. Podać mu wodę, to na pewno. Może mech nasiąknięty wodą go schłodzi, jeśli pomoczy nim też futro. Przydałoby się parę ziół na wzmocnienie... Ale nic z właściwościami moczopędnymi, nie chcemy go odwodnić jeszcze szybciej. Przekrzywiłam łeb, myśląc intensywnie. Może... nie, to głupie. Albo.. co jeśli jakiś korzeń ma właściwości przenoszenia wody? W końcu rośliny pobierają przez nie wilgoć z ziemi.
— Okej... wrócę do ciebie jeszcze — mruknęłam. Nie polepszyło mu się od samej wody (może dlatego, że jej też było niewiele), będę musiała spróbować czegoś innego. Poszłam do strumienia, gdzie zamierzałam udać się od początku, po drodze jednak przypomniałam sobie o czymś. Może dwunożni znowu będą mieli coś, co nam zaradzi? Ich zielniki potrafiły być niezwykle pomocne w takich sytuacjach, nawet jeśli droga była długa i niebezpieczna, bo trzeba było opuścić tereny Klanu Burzy. Nie miałam jednak dużo do stracenia, o swoje umiejętności przetrwania się nie bałam (chociaż może powinnam), poza tym odbywałam podobne wędrówki nawet całkowicie sama już parę razy. I tym razem łapy poniosły mnie więc wzdłuż Drogi Grzmotu, zalety wędrówki przewyższyły jej wady w mojej głowie. Tak w skrócie to udało mi się znaleźć rzepę. Nie wiedziałam zbyt wiele o tej roślinie, ale jej specyficzny smak przesiąknięty był również wodą, jak i zapewne wieloma minerałami. Wzięłam ile byłam w stanie i udałam się z powrotem na nasze tereny. Jakimś cudem leczenie zadziałało, co zdziwiło nawet mnie samą. Czy była to zasługa rzepy, czy kocur ozdrowiał sam z siebie? Kto wie. W każdym bądź razie, na pewno go to nie zabiło, więc powinien mi dziękować.
***
— No dobrze, to teraz powiedz mi, co mam dać Kukułczemu Skrzydłu, skarży się na chrypę i objawy także na to wskazują. Kocur nie należy już do najmłodszych, musisz wziąć to pod uwagę — odezwałam się do ucznia, ściszając głos na końcu i zerkając na burego pacjenta, który zjawił się u nas przed chwilą. Mój uczeń uczył się bardzo pilnie przez ostatnie księżyce i coraz częściej pozwalałam mu zajmować się codziennymi przypadkami.
— Na chrypę? Miód? — zapytał. — Można by dać jeszcze coś na gardło, ale teraz słabo trochę z ziołami... W końcu jest Pora Nagich Drzew.
Pokiwałam głową. Miód powinien wystarczyć. To i odpoczynek, oczywiście.
— Wiesz jakim pracoholikiem jest Kukułcze Skrzydło, więc nie zapomnij o tym, żeby kazać mu odpoczywać przez parę dni. Pewnie będzie się wykłócać, więc musisz zrobić groźną i poważną minę i użyć swojego medycznego autorytetu. — Uśmiechnęłam się lekko. To też należało do obowiązków uzdrowicieli, czasami trzeba było wiedzieć kiedy pokazać innym gdzie ich miejsce.
(Skowronek?)
[1078 słów]
[przyznano 11%]
Wyleczeni: Kukułcze Skrzydło
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz