BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 maja 2019

Od Fiołkowej Bryzy

Czuła jak zatapia zęby w miękkim ciele przeciwniczki, pazurami rozcinając jej skórę na barkach oraz brzuchu. W uszach młodej wojowniczki dudnił krew oraz przytłumione odgłosy walki, do nosa docierał odór śmierci oraz krwi, z czego tej ostatniej miała okazję posmakować na własnej skórze. Jej przeciwniczka rzucała się jak opętana, za wszelką cenę starając się zrzucić z siebie jednooką, która z uporem wgryzała się w jej kark, nawet wtedy, gdy ta padała na ziemię grzbietem, próbując zrzucić z siebie calico. W końcu jednak udało jej się. Fiołek nie wytrzymała kolejnego uderzenia z drzewem; wypuściła wilczaka, plując na wszelkie strony czarnym futrem. Zaraz jednak opamiętała się, niestety, zbyt wolno. Czarna kocica uderzyła ją prosto w pysk, na co samej wojowniczce coś strzeliło w żuchwie. Wzięła potężny haust powietrza, oddychając ciężko. Nie pozostała jednak dłużna tej żałosnej kupie futra. Natarła całym ciałem, dociskając Nocny Kwiat do drzewa, by następnie oddać jej wszystkie uderzenia, które tamta jej zadała. Nie spodziewała się jednak, że gdy się odsunie, ta padnie na ziemię martwa z szeroko otwartymi ślepiami.
Poruszyła nerwowo uchem, zaraz jednak uspokajając się, gdy dotarł do niej zwycięski okrzyk Lisiej Gwiazdy, lidera klanu klifu. Szylkretka odetchnęła z ulgą, obserwując jak członkowie jej klanu zaczynają się zbierać, kątem oka dostrzegła jak jakaś kremowo-niebieska kotka podbiega do grupy, którą był klan lisa. Fiołek dosłownie zamarła. Obróciła się gwałtownie, przyglądając się kocicy dokładniej. Gdzieś z tyłu głowy tliła się jej myśl, że może być to jej zaginiona, ukochana siostrzyczka - Księżycowy Płatek. Przez dłuższą chwilę biła się z myślami, przebierając łapami w miejscu. Orli Trzepot zawołał córkę Brzoskwiniowej Gwiazdy, która jednak odmiauknęła krótko, że zaraz będzie. W rzeczywistości wymknęła się, podążając tropem grupy samotników.
- Księżycowy Płatku! - zawołała donośnie, dysząc ciężko. Starała się dogonić oddalające się koty, jednakże rany jakie otrzymała w bitwie, oraz obolałe łapki dokuczały jej na tyle, że zaczęła zwalniać, wykrzyknęła więc jeszcze raz imię tortie, a ów kotka zatrzymała się na moment, odwracając łeb w stronę zbliżającej się zielonookiej. Ta zatrzymała się gwałtownie, wzniecając tumany kurzu, zaś gdy opadły, podeszła niepewnie do kocicy.
- Księżycowy Płatku...? - szepnęła niepewnie, wpatrując się w wojowniczkę, zaś gdy dostrzegła, że ów kotka ma specyficzne, dwukolorowe oczy zupełnie jak jej siostra, dosłownie zabrakło jej języka w mordce - Księżycowy Płatku TY DURNA KUPO FUTRA! - wrzasnęła, jeżąc sierść na karku - T-ty ŻYJESZ! Jak mogłaś! Wiesz ile mamy wylały łez?! Orzełek się martwił! J-ja SIĘ MARTWIŁAM! CZY PSZCZOŁY ZASNUŁY CI MÓZG?! B-bałam się... t-tak bardzo się bałam, że już cię n-nie zob-a-aczę... Dlaczego nam to zrobiłaś? Wiesz, jak bardzo się martwiliśmy? Jak długo cię szukaliśmy...? - zakończyła, czując, że przez napływające łzy nie jest w stanie więcej odpowiedzieć.

< Nów? >

Od Mglistej Łapy CD. Koziej Łapy

Spojrzała pytająco na kocura.
-Byłam w żłobku, ale Lawendowy Strumień jest strasznie zamyślona - powiedziała ciszej.-Nie za bardzo wiem, czy jest załamana, czy się cos poprawiło...-mruknęła. Westchnęła i rezygnując z i tak dosyć małego stosu zwierzyny poszła do legowiska uczniów. W obozie jednak nie było tak nudno. Sokole Skrzydło jest fajny, w żłobku może się bawić z kociakami i oglądać ich zabawy...przyciągnęła się.
-Hej, Zimorodkowa Łapo - powiedziała i położyła się w swoim legowisku.
-Mistrzyni kłopotów przyszła!-krzyknął niedaleko Barania Łapa.
-Tak - odparła, o mało nie sycząc.
-No nie wiem. Zakładam, że Lisia Gwiazda da ci kolejne uziemienie jeszcze w tym księżycu, ty kupo futra.-powiedział bicolor, drwiąc z niej. Kotka trudem powstrzymała się, by nie rzucić się na niebieskookiego. Warknęła cicho i wyszła z legowiska uczniów. Siadła w cieniu patrząc pod wielką skałę. Księżycowy Pył organizował patrol poranny i polowania. Popatrzyła tęsknie na wyjście i zmrużyła oczy.
-Mysie bobki...-mruknęła. Znowu ją kusiło, żeby wyjść. Wbiła pazury w ziemię, a widząc wychodzący patrol myśliwski. Syknęła pod nosem. W końcu zorientowała się, że nastał koniec kary.
-Koniec... kary...-wyszeptała.-Koniec kary - miałkneła radośnie. Podbiegła do Księżycowego Pyłu.-Mogłabym iść na patrol myśliwski?-zapytała prawie, dławiąc się własną śliną. Niedaleko zobaczyła znajomą liliową sierść. Popatrzyła na bok i chwilę wlepiła wzrok w kocurka. Szybko wróciła do Księżycowego Pyłu.

<Kozia Łapa? PS: Mam nadzieje, że kocurek usłyszy to, bo nie za bardzo wiedziałam co napisać...>

Od Wilczej Łapy

*po rozmowie z mentorem*

Przemyślał sprawę.
Lider chyba się go spodziewał, bo tylko uśmiechnął się na jego widok.
- Witaj, Wilcza Łapo.
- Zrobiłeś to specjalnie, prawda? Zaraz usłyszę wykład o pokorze jako jedynej drodze doskonalenia siebie i wyjawisz mi swój cudowny plan, prawda?
Borsucza Gwiazda się zaśmiał.
- Szczerze? Nie planowałem tego. - Spojrzał na niego. - Po prostu pomyślałem, że będziecie się dobrze dogadywać, a że Płomienisty urodził się tutaj, przekaże ci wszystko, w co wierzy. I jest ambitny.
- Ty tak serio? - kocur prychnął. - Na razie czuję się potraktowany jak szczeniak. Przedstawił mi swoją wizję, nie pytając o zdanie i jak gdyby nigdy nic poszedł.
Lider westchnął.
- To właśnie jest problem z dorosłymi uczniami… Mentorzy przyzwyczajeni są do traktowania ich w jeden sposób, zapominając, że też mogą mieć swoje zdanie… - Spoważniał. - Ale co by się nie działo, pamiętaj o obietnicy.
Uczeń skinął głową.
Milczeli chwilę.
W końcu Borsucza Gwiazda się uśmiechnął.
- I jak podoba ci się nowe imię?
Kocur prychnął.
- Powiedzmy, że jeszcze trochę pożyjesz.
Wyszczerzyli się obaj.
- Trochę minie, zanim się do niego przyzwyczaję… - W jego oczach błysnęła złość - Mogli sobie darować te szepty.
Lider posmutniał.
- Wiesz, jak to jest. Żyją tutaj, wyrzekając się wszystkich wygód. Koty wychowane wśród dwunożnych są dla nich symbolem wszystkiego, co złe. Spokojne życie, dużo jedzenia, brak zmartwień, wszystko bez wysiłku. Myślę, że w głębi serca im zazdroszczą. Oczywiście nie porzuciliby tego, kim są - dodał szybko. - Jesteśmy wojownikami i mamy swoją dumę. A ty jesteś teraz jednym z nas. - Uśmiechnął się ciepło.

Od Wrony CD Żwirowej Gwiazdy

Wrona zacisnęła jaskrawe ślepia, przyciskając policzek do pożółkniałego, lekko wysuszonego mchu. Zadrżała nieznacznie i całe jej ciało upadło na legowisko. Podkuliła pod siebie tylne nogi, a przednie wyciągnęła przed siebie, wbijając pazury w miękką korę starego pniaka. Po pyszczku spłynęły jej łzy. Jeszcze przed chwilą próbowała ukryć prawdziwy smutek za przesadzoną dramaturgią, ale teraz nie dała już rady. Zakryła pysk łapami, łapiąc skórę nachodzącą na dziąsła pazurami. Leżała tak aż nie poczuła metalicznego smaku krwi oraz lekkiego nacisku na lewym barku. Oblizała powoli piekące rany w jamie ustnej, a potem podniosła wzrok na szylkretową liderkę Klanu Nocy. Żwirowa Gwiazda przybrała łagodny, ale jednocześnie dość przygnębiający wyraz mordki. Młoda zagryzła zęby tak mocno, że aż poczuła nagły pulsujący ból. Wydała z siebie cichy pisk, który po chwili zamienił wrzask przepełniony żalem i bezsilnością. Wszystkie sceny z jej siostrą przeleciały jej przed oczami; to jak wpatrywała się z utęsknieniem w las, jak wcześniej próbowała wymykać się z farmy, jak opowiadała Wronie i Krukowi o swoich marzeniach i przemyśleniach na temat życia poza zabudowaniami ludzi. W jej oczach na nowo wezbrały łzy, wszystko było jasne i przejrzyste, a ona po prostu kompletnie zbaraniała. Myśl o szczęśliwym i spokojnym, rodzinnym życiu przysłoniła jej rozsądek. Pobiegła jak głupia za siostrą, która tylko chciała wyrwać się ze szponów sielanki i tego wręcz denerwującego ładu. Przez to teraz leżała przykurczona daleko od swojej ukochanej rodziny, a jeszcze dalej od samotnej Sroki. Wstydziła się swojego debilizmu i braku instynktu samozachowawczego. Chciałaby zakryć się szczelnie łapami, nie słyszeć, nie widzieć, nie czuć tego upokorzenia, które wciąż niej rosło. Słyszała jak starsza kotka próbuje coś do niej powiedzieć, ale wtedy Wrona zaczynała piszczeć lub jeszcze głośniej krzyczeć. Robiła tak aż nie poczuła piekącego bólu w gardle, a zaraz po tym wrzask utknął jej w drodze. Przełknęła ślinę i po prostu leżała zakrywając łapami uszy. Na jednej z nich poczuła ciężar głowy liderki, która zaczęła mruczeć pocieszająco. Delikatne drżenie i uczucie bliskości innego kota sprawiło, że czarna koteczka opamiętała się i jedynie cicho szlochała w mech. Trwało to chwilę, ale szylkretka nie pośpieszała młodej. Wiedziała, że był to dla niej ogromny szok, tak nagle sobie wszystko uświadomić, zdać sobie sprawę, że cała podroż była niepotrzebna. Wrona już dawno się z tym wszystkim pogodziła, w sumie mimo swojej zawziętości w poszukiwaniach, gdzieś z tyłu przemawiał głos, że nigdy już nie zobaczy biało-czarnej koteczki. Teraz po prostu było jej głupio. Obiecała sobie, że wróci na farmę tylko prowadząc obok swoją ukochaną siostrzyczkę. Nie dałaby rady pokazać się rodzicom samotnie, zwłaszcza że uciekła mimo błaganiom ojca. Trudno by jej było teraz przyznać się, że zawiodła wszystkich, włącznie ze samą sobą. Ucierpiała jej duma, jej bardzo ważna duma. Postanowiła nie wracać na farmę. Skoro jej Sroka tak pragnęła niezależności i wolności; Wrona również spróbuje jej posmakować i się nią cieszyć. Będzie dzielna i może kiedyś odnajdzie siostrę. Przypadkiem, ale odnajdzie. Teraz jednak chce zacząć od nowa. Zostać tutaj, razem ze Żwirową Gwiazdą, która pomogła jej w trudnej chwili zawahania i dała jej szanse na zmianę czegoś w dotychczasowym życiu. Będzie świetna, najlepsza we wszystkich, nie ważne z czym przyjdzie jej się mierzyć. Da radę ze wszystkim. Pokona każdą przeszkodę i wespnie się na szczyt, bo od teraz nie jest już tamtą Wroną z farmy zza bagien.
Oparła ciężar na przednich łapach i podniosła się powoli z zaciekłym wyrazem pyska. Zagryzła szczękę i wypięła pierś. Spojrzała w oczy szylkretowej liderki i posłała jej uśmiech, który ona szybko odwzajemniła, jakby wiedziała, że dokładnie tak potoczą się wydarzenia.
- Żwirowa Gwiazdo, proszę daj mi tu zostać i być najlepsza.

<Żwirowa Gwiazdeczko?>

Od Cętkowanego Liścia CD Bucka (Wilczej Łapy)

Cętka odetchnęła z ulgą gdy wyszła z legowiska przywódcy. Bała się, że samotnik wraz z nieznajomą będą w przyszłości sprawiać jakieś problemy. Czuła się winna, bo jeśli jednak mają jakieś złe zamiary? Chociaż trudno było to stwierdzić na postawie zachowania kotki. Wydawała się niczym nie przejmować i w tym momencie wyłącznie sam włóczęga sprawiał wrażenie tajemniczego. Gdy kocur skinął łbem na zgodę tygryska podskoczyła w Srebrną Skórkę wzięta. Z jej oczu emanowała szczera i ogromna radość.
- Cętkowany Liściu, oprowadzisz ich? – spytał Borsucza Gwiazda. Była uczennica Turkawki skinęła łbem i na sztywnych łapach wymaszerowała. Cóż tu więcej powiedzieć oprócz faktu, że przechadzka z tą zaskakującą parą nie wydawała się dosyć przyjemna? Może to, że bura kotka skakała z nogi na nogę weselsza od całej hordy skowronków? Nie ważne, rozkaz to rozkaz. Klanowicze dziwnie spoglądali na trzy koty, ale żaden z nich nie sprzeciwił się. Przecież wyszli z legowiska lidera, a to coś jednak znaczy. Mimo wszystko córka Burki czuła się bardzo niepewnie w obliczu szeptów, które niestety nastąpiły. Cętka mogła sobie teraz tylko wyobrażać o czym gadają pobratymcy. Najpewniej o znajdzie, która przyprowadza potem ze sobą „pieszczoszki dwunogów”. Wojowniczka pocieszała się przynajmniej, że w tych ciężkich czasach załatwiła dodatkowe osiem łap do pomocy.
- Jak się nazywacie? – powiedziała przełykając ślinę. W tym momencie kilka pysków obróciło się w ich stronę, aby usłyszeć odpowiedź. To wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż pierwsze spotkanie buraski z klanem Wilka. Wtedy starała się zrobić dobre wrażenie, a teraz jej klan był w niebezpieczeństwie i kocica czuła jakby wszystko leżało na jej barkach. Cała ta wojna, która mogła się rozpocząć i ten upiorny nastrój. Chociaż dobrze wiedziała, że tak nie jest i w zasadzie jest tylko wojowniczką, która najwyżej może spróbować ochronić swój klan przed atakiem albo go wspomóc, a nie zatrzymać rosnący konflikt. Właściwie to skąd te wrogie nastawienie wynikło? Dlaczego klan Klifu jest do nich tak agresywnie nastawiony? Chyba i oni tego nie wiedzą…
- Ja jestem Pierzynka! – wykrzyknęła koteczka. Cętkowany Liść skrzywiła się lekko. To aż niemożliwe, że była kiedyś taką wkurzającą i tryskającą energią kulą szczęścia.
- A ty? – spytała buraska chcąc przekrzyczeć radosną tygryskę.
- Buck – odpowiedział krótko kocur nawet nie zaszczycając jej swoim spojrzeniem. Klanowiczka skinęła i z grobową miną zaprowadziła ich do pierwszego punktu. Legowiska uczniów. Pewnie spędzą tu jeszcze parę dobrych księżycy… zanim koty im zaufają i Borsuk ich mianuje.
- Tu śpią terminatorzy – miauknęła nie owijając w bawełnę. Pierzynka skoczyła w stronę posłań z mchu i wzionęła ich zapach. Bardzo dziwne zachowanie, ale okeeej – pomyślała wojowniczka podnosząc brew. Buck za to wydał się ulepiony ze skały i w żaden sposób nie zareagował na zachowanie tamtej. Była uczennica Świerku machnęła szybko ogonem zapraszając gości dalej. Mała koteczka z płonącymi z ekscytacji oczami pobiegła za nią. Za to czarny kocur ograniczył się do wolnego marszu obserwując uważnie wszystkie koty i miejsca na jakie natknęły się jego złote ślepia. Cętkowany Liść potruchtała dalej dorównując mniejszej. Następnie koty zwiedziły legowisko starszyzny, wojowników i kilka innych miejsc.
- No i to tyle – powiedziała przewodniczka znużonym głosem obserwując nadal tryskającą energią Pierzynkę. W tym małym ciele było tyle mocy, że gdyby Płonący Grzbiet miał kiedyś wybrać swojego zastępcę z pewnością skłoniłby się bardziej do niej niż do Cętki. Nikt nie zagoni klanowiczów do walki ziewając. No dobrze. Podczas bitwy zachowała się ona zupełnie inaczej, ale to nie zmienia faktu, że teraz nie przedstawiała pełnej życia i skorej do walki za swój klan wojowniczki.
- Zaraz wrócę – powiedział Buck patrząc na swoją towarzyszkę. Tygryska jakby nie zwracając uwagi na wypowiedziane zdania od razu znikła z pola widzenia dwóch kotów. Samotnik skierował się do legowiska przywódcy jakby zupełnie zapominając o cętkowanej. Kocica prychnęła na takie zachowanie, ale nawet tym gestem nie wywołała reakcji u czarnego. Ten za chwilę zniknął w ciemnościach ogromnego pnia. Córka Burki z ciekawością zbliżyła się do miejsca spoczynku lidera i przytknęła ucho do kory. Na jej nieszczęście dźwięki były przytłumione i trudno było coś zrozumieć. Cętkowany Liść machnęła ogonem zdenerwowana.

<Wilcza Łapo? Sorry, że tak długo, możesz zrobić Time-skip>

Od Sroczej Łapy

Kotka spacerowała po obozie Klanu Wilka przyglądając się każdemu zakątkowi. Wyglądał zupełnie inaczej niż u nich. Dziwnie się czuła na otoczonej drzewami polanie. Koty nie bały się, że podczas burzy któreś drzew na nie spadnie? Albo że któreś z nich zapłonie blokując wyjście z obozu? Sroka pokręciła głową, nie potrafiła rozumieć jak wilczaki mogły czuć się tu bezpiecznie. Wysłano ją tutaj do pilnowania "więźniów" jak to nazywał ich Lisia Gwiazda. Srocza Łapa sama miała do tego mieszane podejście. Ogółem nie do końca widziała sens więzienia całego klanu, więcej było z tego kłopotów niż korzyści, dodatkowa porcja myszy i tak jej była zbędna. Ale w końcu nie ona była liderem. Gdy już obeszła całe obozowisko wzdłuż i szerz, klapnęła sobie na środku zaraz obok stosu z łupami. W sumie właśnie to było jej główne zadanie, pilnować czy koty przestrzegają wyznaczonych im porcji. Co prawda, jeśli jakiś wojownik, czy uczeń bardzo potrzebował dodatkowej myszy Sroka przymykała oko na reguły. W końcu rozliczenie posiłków było bynajmniej najnudniejsze zadanie, jakie można było jej przydzielić, więc to była taka ala zemsta kotki. Cętkowana z nudów przyglądała się prawie nieznajomym jej kotom. Niektóre kojarzyła z walki, jak na przykład buraskę, czy płowego kocura, któremu zawdzięczała szramę na plecach, a inne były zupełnie jej obce. Już miała odmeldować Zaskrońcowemu Sykowi, że wszystko jest w porządku, gdy ujrzała dziwne stworzenie. Był to kot, była tego niemal pewna, lecz wyglądem i zachowaniem nie do końca go przypominał. Znaczy... miał ogon jak kot, głowę, uszy, łapy, a nawet wąsy, ale jego futro. Kocur wyglądał jakby ktoś powyrywał mu połowę włosia. Niebieska podeszła powoli do tajemniczej istoty, by nie przestraszyć przypadkiem samca. Po myszy, którą trzymał w pysku, stwierdziła, że pewnie wracał z polowania.
— Ej, ty! — burknęła do osobnika. Ten odwrócił się do cętkowanej i zmierzył ją zimnym spojrzeniem. Niebieska zignorowała to, wpatrując się w niego zaciekawieniem. — Ty na pewno jesteś kotem?

<Buck/Wilcza Łapo? wyjaśnisz małemu narwańcowi kim jesteś?>

Od Sroczej Łapy

Był ciepły słoneczny dzień, a niezadowolona Sroka musiała leżeć w legowisku. Rana na grzebiecie do najpoważniejszych nie należała, ale Sokole Skrzydło ostrzegł ją, że może mieć po niej bliznę. Tym bardziej, że kotka nie potrafiła usiedzieć w miejscu cały dzień. Wierciła się, kręciła, bawiła własnym ogonem. Wszystko by jakoś zabić nudę. Minął zaledwie jeden wschód słońca od bitwy, a ona zamiast zwiedzać nowe tereny została uziemiona przez Lśniącego. A tak bardzo chciała już wyjść! Prychnęła, gdy rana zaczęła znów ją boleć.
— Sokole Skrzydło, dasz trochę ziaren maku? Znów boli — jęknęła do kocura, wykrzywiając mordkę w grymas. A mogła uniknąć tego leżenia i bólu, gdyby od razu po bitwie udała się do medyka. Teraz była na siebie zła, że zwlekała z tym aż do ostatniej chwili.
Asystent medyka westchnął tylko i poszedł ich szukać. Minęło trochę nim udało niebieskiemu je odnaleźć. Podszedł do kotki z zawiniątkiem, lecz gdy sięgnęła po nie łapą, bicolor odsunął je od niej.
— To twoja ostatnia porcja dziś, rozumiesz? — zapytał, przysuwając je powoli w stronę cętkowanej i obserwując ją bacznie. — Kolejna może ci zaszkodzić
Kotka kiwnęła głową i połknęła lekarstwo. Siedzenie tutaj było zdecydowanie najgorszym momentem jej życia. Położyła się na brzuchu i spojrzała na Sokolego.
— Długo będę tu jeszcze siedzieć? — spytała ziewając.
Kocur zbliżył się do niebieskiej i zaczął przyglądać się ranie. Nie wyglądała już tak źle jak na początku. Rozcięcie ładnie się bliźniło. Pokryte było pajęczyną i nieznanymi Sroce liśćmi. Pewnie gdyby pokaźny rozmiar skaleczenia Srocza Łapa już dawno zostałaby wypuszczona. Dotknął delikatnie zranienia, na co kotka stęknęła.
— Może nawet dziś wieczorem — stwierdził mrużąc oczy. Niebieska uśmiechnęła się radośnie., gdyby nie boląca rana rzuciłaby się z wdzięczność Sokolemu na szyję. — Lśniące Słońce, a ty co sądzisz? — zawołał kocura, który właśnie kierował się do legowiska.
— Wyjdzie najwcześniej jutro — mruknął, nawet nie zerkając i odszedł.
Srocza Łapa burknęła niezadowolona. Bicolor mógł nie pytać tamtego o zdanie, teraz przez niego będzie tu gnić dłużej! Tym bardziej, że tamten nawet na nią nie spojrzał. Pewnie robił jej to na złość. Kotka prychnęła, nie mogła pozwolić by ten nią tak pomiatał.
— Ej! Nie możesz mnie tu wiecznie więzić! — krzyknęła do starszego brata prawie zrywając się z posłania. Ten posłał jej złowrogie i zmęczone spojrzenie. Niebieska od razu pożałowała swych słów. Liliowy czasami według niej wyglądał naprawdę groźnie. W końcu w dzieciństwie nie z byle powodu wzięli go za kotożerce. Kotka położyła uszy i uśmiechnęła się sztucznie. — Znaczy... Myślę, że mogłabym już wyjść dziś wieczorem, naprawdę czuję się o wiele lepiej

<Lśniący?>

Od Sroczej Łapy CD Zlepionej Łapy

- P-powiedziałem ci już, ż-że chciałbym być kiedyś na tyle silny, aby bronić Klanu... I ciebie. -wydukał ledwo co kocurek.
Sroka myślała na początku, że się przesłyszała. Że niby on lubił ją? Tak lubił lubił? Na mordce kotki zawitał rumieniec, na szczęście kocur spuścił łeb, więc nie zauważył jej reakcji. Niebieska miała natłok myśli. I co teraz? Czy ona też go lubiła w ten sposób? Nie miała pojęcia. Zamartwiała się o kocurka, popisywała się przed nim i poświęciła mu prawie każdą wolną chwilę. Czy na tym to polegało? Zakłopotanie coraz bardziej w niej rosło. Z jednej strony miała ochotę uciekać gdzie pieprz rośnie, a z drugiej wewnętrzną ochotę wtulić się w młodszego. Usiadła więc obok Zlepka i objęła jego niewielkie ciało ogonem. Ten nieśmiało zbliżył swoją kitę do jej. Spojrzała na liliowego. Przyjemne dreszcze rozchodziły po jej ciele, czyżby była chora? Nie rozumiała tego uczucia do końca, ale chciała poczuć je mocniej. Podniosła łapą łeb Zlepionej Łapy, tak by spojrzeć mu w oczy. Zielone ślepia ucznia uciekały przed wzrokiem Sroczej Łapy. Wyglądał tak uroczo, gdy był zawstydzony.
-Ale z ciebie kupa futra - mruknęła rozbawiona, wtulając w się w kocurka. Ten znieruchomiał, a jego oddech stał się nierówny.
Nieśmiałość Zlepionej Łapy niesamowicie pobudzała kotkę. Wystraszone zielone ślipia, speszona mordka, czy lekko drgający ogonek. Przez to wszystko sprawiało, że chciała tylko coraz to bardziej go zawstydzać. Prawie nic na nią tak nie działało jak zakłopotanie Zlepka, no może oprócz walki. Oparła swoje czoło o jego, zmuszając go do patrzenia prosto w jej oczy.
- T-ty też m-mnie... Lubisz? W se-sensie, w-wiesz... T-tak... Mocniej? - zapytał speszonym głosem, próbując spojrzeć kotce w oczy. Serce biło mu jak szalone, Sroka czuła jakby zaraz miało wyskoczyć mu z piersi.
Cętkowana odsunęła się od liliowego i posłała mu rozbawione spojrzenie.
- Nie, od zawsze skrycie kocham się w Baraniej Łapie - zażartowała, próbując mówić stanowczym głosem. W końcu na głupie pytania dostaje się głupie odpowiedzi, nie? Kocurek spojrzał na nią oszołomiony. Na jego mordce od razu pojawił grymas, a oczy zaszkliły. Widząc liliowego reakcję nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać. - No przecież żartuję! - wręcz wykrzyczała na tyle głośno, że parę kotów spojrzało zdziwionych w ich stronę.
- Zlepiona Żywico, z tą naiwnością daleko nie zajdziesz - zaśmiała się, po czym uśmiechnęła się ciepło do młodszego. - Też cię lubię... Tak mocniej, mysi móżdżku - dodała z lekkim rumieńcem i liznęła go czule w policzek.
Splotła swój ogon z niego i spojrzała oczekująco na Zlepka.

<Zlepiona Łapo? miało być trochę inaczej, ale mama mnie wybłagała xd>

Od Pszczółki CD Łzawego Tańca

— Posłuchaj, gówniaro. Daję ci tylko radę, która być może, tylko być może, uratuje cię kiedyś od wielkiego zawiedzenia własną osobą. Nie musisz od razu KOCHAĆ swoich braci, ale po prostu ich DOCEŃ, a oni na pewno docenią także ciebie. Chyba że wolisz cały czas tłumić swój ból i zostawiać go dla siebie? Bo jeśli tak, to twoja głupota kiedyś wyjdzie bokiem i cię zmiażdży- podsumowała srogo kocica. Pszczółka rozryczała się jeszcze bardziej, łzy płynęły strumieniami. Widząc posturę kocicy, jej długie łapy oraz mięśnie rysujące się pod futrem wiedziała, że przegra walkę. Chciała potraktować ją tak jak Rudka, przynajmniej zwykle. Dobrała słowa i zaczęła się drzeć.
- Nie jestem gówniarą!- wydarła się kocica, machając wściekle ogonem. Duże, zielone oczy Pszczółki zamieniły się w szparki. Kątem oka widziała niebieskiego wojownika, można powiedzieć, że go nienawidziła.- Oni mnie nie docenią!- krzyknęła czując, że jest za późno, za późno, by Rudek i Dymek byli jej kochanymi braćmi. Chciała zmylić Łzę, przypadła więc do ziemi i zaczęła skradać się w jej kierunku, sprawiając wrażenie, że zaatakuje. Grube kupy śniegu chwiały się na pobliskich drzewach. Jej serce skute lodem teraz waliło żywo w jej piersi.
***
Minęło kilka księżyców od spotkania z Łzą, była ciepła Pora Zielonych Liści. Kilka wschodów słońca temu jej ojciec- Rudzik zakończył życie. Zmarł w bitwie, płakała za nim długo, jednak teraz się otrząsnęła. Jej głównym planem było ukończenie treningu na uzdrowiciela oraz przeproszenie braci. Żałowała, szczerze żałowała, że pokaleczyła Rudka. Gdzieś w głębi jej serduszka przez cały ten czas ich kochała, w końcu byli jej braćmi. Brat to brat. Została sama, sama. Na jej pecha wdychając powietrze do nozdrzy, poczuła rybi zapach Łzy. Podeszła bliżej myśląc, że to żarty, ale tak bura vanka tam siedziała, wpatrując się w bagna. Podeszła do kocicy.
- Witaj Łzo- powiedziała.

< Łzawy Taniec? Przepraszam, że tak długo :C >

Od Pszczółki CD Rudka

- Pszczółko, dlaczego mi to robisz? Ja... ja przecież cię k-kocham - wyjąkał rudo-biały. Zastanawiała się nad odpowiedzią, jak bardziej go zranić? Da się? Lekko skuliła uszy, po czym przymknęła oczy, jakby miała płakać. Ułożyła smutno ogonek, wyglądała naprawdę żałośnie.
- P-prze- zaczęła koteczka delikatnym wręcz łamiącym się głosem, mrucząc z udawanego stresu. Życie nauczyło ją udawać. Siedziała w dole, musiała udawać. Prawda? Pszczółka nie widziała innego wyjścia. Gwałtownie skuliła oczy, wściekle otworzyła oczy i zaczęła machać puchatym ogonkiem.- Przepraszam, że jesteś takim lisim łajnem!- wykrzyknęła, obserwując zmieniający się pyszczek Rudka. Pogroziła mu pazurem i zaczęła myśleć jak wyjść. Po chwili stała już na górze dołu uśmiechając się złowieszczo. - Nienawidzę Cię!- wykrzyczała, po czym uciekła w dalszą część bagien.
***
Pamiętała ten beztroski czas spędzony w kociarni. Żałowała, że nie zdechła przy porodzie. Byłoby mniej problemów. Tak myślała, co się z nią stało? Czemu z miłego i radosnego kociaka zamieniła się w TO? Była zwykłym bezdusznym stworzeniem. Mały był niezdarny i miły. Rudzik był Rudzikiem, miłym kocurem. Szła przez bagna, kierując się w stronę obozu. Miała chęć złapania sobie czegoś do jedzenia. Wykonała głęboki oddech, wyczuła woń bagna i... wiewiórki. Przypadła do pozycji łowieckiej i posuwała się do przodu, starając się trzymać ogon prosto. Rude stworzonko siedziało na gałęzi drzewa i trzymało w łapkach brązowego orzecha. Kremowa vanka weszła cicho na drzewo kora, zsuwała się z pnia. Powoli posuwała się do góry, niczego nieświadoma wiewiórka dalej obgryzała swoje pożywienie. Kora zaczęła się zsuwać, nawet nie zsuwać, ona po prostu spadła. Terminatorka rozpaczliwie zatopiła w niej pazurki, ale spadła. Wylądowała na czterech łapach, czując uderzenie, wzruszyła ramionami i poszła dalej. Ponownie zawęszyła, tak wyczuła wspaniałą woń myszy. Przybrała krzywą pozycję łowiecką i posuwała się do przodu. Można powiedzieć, że wyglądała komicznie. Słońce ją ogrzewało. Szare stworzenie siedziała na otwartej przestrzeni, odpoczywając. Nie czekając na odpowiedni moment rzuciła się na zwierzątko i zatopiła w nim zęby. Czuła jak nieruchomieje. Chwile delektowała się piszczką, po czym ją zjadła.
***
Rudzik nie żył. Czuła, że musi przeprosić. Skierowała się w stronę ruso-białego i szczerze skuliła uszka.
- Prze-prze-przepraszam- wyjąkała cichutko.

< Rudek? Przepraszam, że tak długo >

30 maja 2019

Od Koziej Łapy CD Zlepionej Łapy

- Po-potrzebujesz czegoś? Mogę przynieść ci coś ze stosu. O, a-albo kogoś zawołać! Lśniące Słońce, lub Sokole Skrzydło, a-albo Śnieżkę, ją też mogę zawołać. D-Dobrze się czujesz? - Zlepiona Łapa dosłownie zasypał go lawiną pytań i to tak szybko wymawianych, że Kozia Łapa ledwo cokolwiek zrozumiał. Liliowego terminatora prawie rozbolała głowa od tak potężnego słowotoku młodszego kolegi. 
- W-wiesz, Zlepiona Łapo... - zaczął Kozia Łapa, śmiejąc się nerwowo. - Mógłbyś mówić trochę wolniej? 
- J-jasne! - zawołał zawstydzony Zlepek, wciąż przeskakują z nóżki na nóżkę. Więc liliowy powtórzył cały swój wywód, tylko że wolniej.
- Nie, jak na razie nic nie potrzebuję. - uśmiechnął się ciepło do zielonookiego kocurka. 
- Na pewno? - upewnił się Zlepek, nieco przysuwając się do Koziej Łapy. Syn Głuszcowej Łapy skinął głową, po czym delikatnie się poruszył. Chciał wstać na chwilę, by przejść się chociaż po legowisku i rozprostować zesztywniałe kości. Jednak gdy tylko próbował wspiąć się na łapy, jego bok przeszył okropny ból. Kozia łapa syknął cicho i wykrzywił pysk w grymasie bólu, co najwyraźniej przestraszyło Zlepka, gdyż jego oczy zwęziły się, a futerko na grzbiecie uniosło się ku górze.
- C-co się dzieje? - zawołał wystraszony, oglądając dookoła Kozę. 
- Nie, nic... po prostu, ciągle zapominam, że mam tą... pamiątkę po bitwie. - mruknął starszy, zwracając swoje spojrzenie na ranę ciągnącą się od barku do biodra. Aktualnie była opatrzona pajęczyną, mimo wszystko wciąż bolało. 
- J-jesteś pewien, że nie powinienem zawołać Sokolego Skrzydła? - dopytał się Zlepek, spoglądając na zraniony bok Kózki. Na jego pyszczku bicolor mógł wyczytać zmartwienie. Kozia Łapa chciał jakoś poprawić humor kolegi i zapewnić go, że nic mu nie jest, jednak żadne słowa nie przychodziły mu do głowy. 

< Zlepiona Łapo? Eh, moja wena leży i kwiczy na ziemi ;; >

Od Koziej Łapy CD Sroczej łapy

- Nic, nic, Srocza Łapo. - westchnął cicho Kozia Łapa, odwracając głowę od Baraniej Łapy i Śnieżnej Łapy. Skoro nie podzielił się tym z Zimorodkową Łapą czy Zlepioną, to czemu miałby mówić to siostrze pointki, skoro prawie w ogóle się nie znają? Wołał zachować swoje uczucia w swoim środku. Nie miał osoby tak bliskiej, by się tym podzielić. Kozia Łapa obserwował zdziwiony pysk Sroczej Łapy, po czym jej powoli unoszącą się brew.
- Jesteś pewien? - zapytała, nie dowierzając słowom kocura. Kozia Łapa wyprostował się niczym Barania Łapa i zmarszczył nieco brwi, próbując ukryć zmęczenie i smutek.
- T-tak. - miauknął nieśmiało, pomimo twardego wyrazu twarzy. Liliowy terminator odwrócił się i zostawił cętkowaną kotkę za sobą.

***

Minęło już trochę czasu po drugiej bitwie. Klan zdążył się już nieco zreperować, mimo wszystko rodziny poległych wciąż były w żałobie. Owszem, klan Wilka postąpił okropnie, kradnąc kocięta, ale czy nie mogli rozwiązać tego pokojowo? Tyle kotów zginęło w tych dwóch bitwach... Okopcony Dzwonek, Szczypiorek, Wietrzna Łapa, Muchomorowe Serce, Żądlący Język... Kozia Łapa nigdy nie był z dziadkami blisko, jednak smucił go fakt, że już nie będzie mógł tego zmienić.
Kocur kończył właśnie niewielkiego wróbla, gdy podszedł do niego Lisia Gwiazda.
- Dzisiaj będziemy trenowali z Sroczą Łapą. - oznajmił spokojnie przybrany syn Księżycowego Pyłu. - Cyprysowy Gąszcz chce żebym sprawdził jej umiejętności, czy coś.
- D-dobrze. - Kozia Łapa nie przepadał za wspólnymi treningami. Wolał owijać się otoczką z kłamstw, że nie tylko jemu tak źle idzie.
- Zbieraj się, Srocza Łapa i jej mentorka są już gotowe. - mruknął szybko rudzielec, po czym szybko oddalił się w stronę wyjścia z obozu.

< Srocza Łapo? Sry, że krótkie, ale nie miałam pomysłu na więcej >

Od Koziej Łapy CD Śnieżnej Łapy

Kozia Łapa uchylił delikatnie powiekę, słysząc czyjeś kroki. Z legowiska właśnie wychodziła bengalka, najpewniej na poranny trening. Kocur odwrócił się na drugi bok, próbując nie myśleć o koteczce i jej zauroczeniu. Ale jak, skoro zgodził się jej pomóc w poderwaniu Barana? Westchnął cicho i wrócił do snu, by wykorzystać jeszcze chwilę przed treningiem, by odpocząć.
- Wstawaj, mysi bobku! - Barania Łapa wrzasnął liliowemu prosto do ucha, przyprawiając go niemalże o zawał serca.
- B-barania Łapo, ja... - Koza wstał niechętnie, chowając głowę w barki. Dlaczego nie mógł być żółwiem i chować się w skorupie kiedy tylko chce?
- Chodź, chciałbym z tobą o czymś porozmawiać. - powiedział Barania Łapa, szczerząc zęby w przerażającym uśmiechu. Kozia Łapa zjeżył futro na grzbiecie, przypominając sobie ostatnie takie spotkanie na uboczu z Barankiem.
- Wiesz, ja niekoniecznie... - zaczął, nieśmiało podnosząc wzrok na pysk brata.
- Już, idziemy. - ton Barana stał się stanowczy, a jasny nos zaczął się marszczyć. Kózka przełknął ślinę i pokiwał w końcu głową. Razem z kremowym kocurem wyszedł na obrzeża obozu, po czym usiedli na przeciwko siebie.
- Posłuchaj, liliowy idioto. To, że Lisia Gwiazda wziął na pierwszą bitwę ciebie, a nie mnie nic nie znaczy, rozumiesz? Nawet sobie nie myśl, że od teraz jesteś darem od klanu Gwiazdy i możesz się mieć za lepszego. - warknął arlekin, marszcząc brwi. "Czyli o to chodziło?", pomyślał Kozia Łapa, odsuwając się od brata, by czuć się nieco bezpieczniej. Za każdym razem bał się, że kremowy kocur albo go ośmieszy, albo zrobi mu krzywdę.
- Zrozumiałeś? - zapytał, robiąc krok w stronę liliowego bicolora. Kózka kiwnął szybko głową, widząc delikatnie wysunięte pazury Baraniej Łapy. Oblicze masywniejszego brata w jednym momencie się zmieniło, gdy zauważył strach złotookiego.
- Świetnie. - powiedział, uśmiechając się. - A tylko spróbuj wspomnieć o tym komukolwiek.
I Barania Łapa odszedł w swoją stronę, zostawiając Kozią Łapę samego. "I Śnieżka ma być z kimś takim? Czy to na pewno będzie dla niej najlepsze?", zapytał bezgłośnie liliowy bicolor, wodząc wzrokiem za puchatą kitą Barana. Pręgowany wstał, po czym podreptał do Lisiej Gwiazdy. Kocurek chciał coś zrobić, by odwrócić swoją uwagę od...wszystkiego. Jednak lider oznajmił chłodnym głosem, że dzisiaj będą trenować wieczorem. Kozia Łapa wyszedł zawiedziony z legowiska przywódcy i wtedy dojrzał Śnieżkę,wbiegającą do obozu. Uśmiechnął się blado na widok jej radosnych ruchów i uniesionego ogona. Jej błękitne oczy zaświeciły się, gdy dojrzała Kozią Łapę przed legowiskiem lidera. W paru podskokach znalazła się obok pręgowanego klasycznie kocurka i z uśmiechem otarła się o niego na powitanie. Koza w pierwszej chwili zesztywniał, jednak w końcu ośmielił się odwzajemnić miły gest.
- To jak? Zaczynamy? - zapytała Śnieżna Łapa, szukając wzrokiem Baraniej Łapy. Kozia Łapa opuścił nieco barki, po czym pokiwał delikatnie głową. Gdy się zagadzał, myślał o tym, że chce, by bengalka była szczęśliwa. Wydawało mu się wtedy, że to będzie mu wystarczyło, ale teraz, gdy miał już zaczynać jej pomagać w poderwaniu okropnego Barana, zaczęły się pojawiać wątpliwości, czy aby na pewno dobrze postąpił, zgadzając się na to.

< Śnieżna Łapo? >

Od Wilczej Łapy (Bucka)

*po ceremonii ucznia*


     Teraz mógł dokładniej przyjrzeć się swojemu mentorowi.
Cóż, spodziewał się kogoś… dużo starszego. Kocur mógł być jego rówieśnikiem. Był podobnego wzrostu co on, może trochę wyższy, masywnie zbudowany. ,,Oby Borsucza Gwiazda wiedział, co robi” - westchnął w duchu. Rudzielec nie wyglądał na kogoś, kto potrafił dużo więcej, niż on. A doświadczenie w polowaniach pewnie miał nawet mniejsze…
Spróbował zrozumieć decyzję lidera. Skrzywił się.
- Coś nie tak?
- Cóż, myślałem, że dostanę kogoś… starszego - krzywy uśmiech.
Kocur chyba się nie przejął.
- Mam cię przygotować do zostania wojownikiem. Nie jesteś nim jeszcze, więc musisz mnie słuchać. Jeśli będziesz uważał, nie będziesz musiał długo mnie znosić.
Miał ochotę skoczyć i pokazać mu, kto powinien być uczniem, a kto mentorem. Niestety, rudzielec miał rację - im mniej problemów będzie sprawiał, tym szybciej skończą. Wziął głęboki wdech i opanował nerwy.
- Jakieś pytania?
,,Świetnie nam idzie, nie ma co…” - Parsknął.
- Jak będzie wyglądał trening?
- Biorąc pod uwagę, że nie jesteś stąd, zaczniemy od zapoznania cię z naszą kulturą. Obóz już znasz, zwiedzanie sobie darujemy. Potem zaczniesz brać udział w życiu klanu, pójdziemy na parę polowań, zobaczę jak walczysz. I to tyle. Większość potrzebnych rzeczy potrafisz, skoro udało ci się przeżyć w lesie.
- A, i jeszcze jedno. Nie wiem, gdzie spałeś do tej pory, ale od teraz masz swoje miejsce w legowisku uczniów. - Uśmiechnął się przyjaźnie.
,,To będzie ciężki czas…” - pomyślał świeżo mianowany uczeń, ruszając w powrotną drogę.

Od Bucka (Wilczej Łapy)

*po spotkaniu Turkawiego Skrzydła, ceremonia ucznia*

    Buck jeszcze nigdy nie widział tylu kotów w jednym miejscu.
,,A to wszystko dla mnie” - parsknął i uśmiechnął się do siebie. Oczywiście ironicznie.
Powiódł wzrokiem po zebranych. Borsucza Gwiazda stał wyżej niż reszta, obok siebie mając olbrzymiego rudzielca. W grupce dostrzegł też irytującą buraskę. Cóż, nie sądził, że mieszka tu aż tyle kotów.
Obóz wypełnił głos Borsuczej Gwiazdy:
- Kocie, znany do tej pory jako Buck! - widział, jak kilku klanowiczów się skrzywiło. ,,Pieszczoszek” - doszedł go szept. Zacisnął zęby. - Nadszedł czas, abyś został uczniem - uśmiech lidera posłany w jego stronę sprawił, że złość minęła. Przynajmniej na razie.
Borsuk kontynuował:
- Od tego dnia, aż do otrzymania imienia wojownika, będziesz nazywał się... - Mógłby przysiąc, że widzi wesoły błysk w oczach lidera - Wilcza Łapa. Twoim mentorem zostanie Płomienisty Świt i mam nadzieję, że przekaże ci całą swoją wiedzę.
Z tłumu wyszedł rudy kocur. Lider zwrócił się do niego z ciepłem w oczach:
- Płomienisty Świcie, jesteś gotowy do szkolenia własnego ucznia. Otrzymałeś od swojego mentora, Płonącego Grzbietu, doskonałe szkolenie i udowodniłeś, że jesteś prawdziwym wojownikiem. Będziesz mentorem Wilczej Łapy i wierzę, że przekażesz mu całą swoją wiedzę. - W oczach lidera błyszczała radość.
Rudy kocur podszedł do czarnego i dotknął swoim nosem jego. Powstrzymał wzdrygnięcie wywołane dotykiem obcej osoby i odwzajemnił gest.
- Wilcza Łapa! Wilcza Łapa!
Zupełnie obce koty skandowały jego nowe imię, a on czuł się coraz mniej obco. Teraz był już jednym z nich. Na dobre i na złe.
     Odwzajemnił uśmiech Borsuczej Gwiazdy i ruszył za swoim mentorem.

Od Sroczej Łapy C.D Mglistej Łapy

Kotka zniecierpliwiona chodziła w kółko, czekając aż koleżanka wróci ze żłobka. Poszłaby sprawdzić sama co tak zwleka jej powrót, lecz jej niechęć do kociąt była silniejsza. Znudzona położyła się i przewróciła się na plecy. Próbowała się uspokoić, oglądając chmury, lecz ogon nadal latał jej jak szalony. Wciąż przed oczami miała wydarzenia z bitwy, pomimo że minęło już od niej parę wschodów słońca i ku niepokoju kotki w głębi serca nie mogła doczekać się następnej. Umierające koty, ryk, szarpaninę i jęki, to wszystko na swój sposób było dla cętkowanej niesamowite. Nadal czuła krew na futrze, pomimo że myła je dziś już z trzy razy, i emocje, które towarzyszyły jej podczas walki. Adrenalina sprawiała, że ledwo potrafiła usiedzieć na miejscu. No gdzie się  Mglista Łapa zapodziała? Mogąc się jej wygadać, odczuwała jakąś ulgę. Starała się jak najmniej rozmyślać o bitwie i odczuciach jakiej jej towarzyszyły. 

 Bu! – krzyknęło coś nad jej głową.

– Aaa! –  ryknęła Sroka zrywając się z ziemi i strosząc futro. Widząc jednak roześmianą mordkę Mgiełki, na jej pysku zawitał grymas. Jak ona śmie ją tak straszyć? – Mglista Łapo! Jak cię dorwę, nawet Lśniące Słońce cię nie poskłada!

Srebrzysta kotka wystawiła język i zaczęła uciekać przed cętkowaną.

–  Pierw musisz mnie złapać – odparła z uśmiechem koleżance, śmiejąc się radośnie.

Srocza Łapa puściła się pędem za pręgowaną. Czy ona się z niej wyśmiewa? Kotka warknęła na samą myśl o tym. Jak ją złapie, to się nie pozbiera, zedrze jej ten śliczny uśmieszek z pyska! Rzuciła się pędem za Mgiełką. Koty ganiały się dookoła obozu niczym kocięta, przyciągając uwagę pozostałych klanowiczów. Tak się skupiła na pościgu za niebieską kitą, że nie zauważyła nawet wystającego kamienia, o który pechowo krótkie łapki niebieskiej zahaczyły. Cętkowana z gracją i elegancją wywróciła się uderzając mordką boleśnie o glebę.

– Na ostry i ciernie! – jęknęła z bólu. 

Mglista Łapa słysząc stękanie koleżanki, wróciła się i usiadła koło poszkodowanej. 

– Bardzo cię boli? – spytała niby smutno przyglądając się uważnie kotce, ale w głębi ducha próbowała tylko się nie roześmiać.

– Wcale-le mnie nie boli! – oparła zaciskając zęby Sroka, nie chciała wyjść na mazgaja.

Siorpnęła nosem i podniosła się z ziemi. Jej niedawno myte futro znów było bardziej bure niż szare. Westchnęła tylko i spojrzała na zdezorientowaną Mgiełkę. 

– Ścigamy się kto pierwszy do żłobka i z powrotem? – zarzuciła pomysłem Srocza Łapa, chcąc odwrócić uwagę srebrnej od jej pierdołowatości. Widząc niepewność kotki, postanowiła ją trochę sprowokować.  – No co, boisz się ze mną przegrać? 

Tamta tylko burknęła w odpowiedzi. Wyznaczyły dokładny przebieg biegu oraz metę i ustawiły się na linii startu.

– Gotowa? – spytała podekscytowana Mglista Łapa. Widząc kiwnięcie łepkiem koleżanki krzyknęła. – Start!  


<Mgiełko? liczę na ostrą rywalizację xd>

Od Sroczej Łapy

(Dzieje się to przed bitwą)

Kotka wracała z treningu z krabem dumnie trzymanym w pysku Odłożyła go na stos i odeszła w poszukiwaniu Zlepka. Dziś zdecydowanie nie był jej szczęśliwy. Cyprysowy Gąszcz zabrała ją na plażę, gdzie ćwiczyły polowanie na kraby. Oprócz piachu, który miała chyba wszędzie i sypał się z niej z każdym krokiem, nos boleśnie pulsował Sroce po męczącej walce, gdyż skorupiak zawzięcie bronił się przed cętkowaną. Właśnie miała wyruszyć na poszukiwanie Zlepionej Łapy, gdy poczuła jak ktoś wpada na nią.
– Uważaj jak łazisz – warknęła i odwróciła się, by zobaczyć kto śmiał na nią wpaść.
Ów kotem okazał się Kozia Łapa. Nie znała go zbyt dobrze. Wręcz prawie w ogóle, kojarzyła go tylko jako jakiegoś kolegę Zlepka i Zimorodka. Spojrzała na niego niezadowolona. Wpada na nią ot tak i nic z tym nie robi. Czy on próbuje jej pokazać, że uważa się za lepszego od niej? Nic dziwnego, skoro przewyższał ją o całą głowę. Kotka burknęła rozgoryczana. Też by chciała być taka wysoka. W końcu wszyscy by brali ją na poważnie. Kocur spoglądał na nią nieco zmieszany, jednak widząc chodzący ogon Sroki, westchnął.
– Przepraszam – mruknął do niej i zaczął iść w stronę Śnieżnej Łapy.
Niebieska jednak zagrodziła mu drogę. Ten posłał jej pytające spojrzenie.
– A nie wiesz może, gdzie jest Zlepiona lub Zimorodkowa Łapa? – spytała się liliowego, przeciągając rozmowę.
Widziała, że mu się gdzieś spieszy, ale kiedy indziej będzie miała okazję z nim pogadać?
– Nie wiem, pewnie jeszcze nie wrócili z treningu – odpowiedział jej krótko, rozglądając się za wspomnianymi znajomymi.
Nagle posmutniał i spuścił głowę. Kotka zaciekawiona obejrzała się za siebie, by zobaczyć co tak zasmuciło współklanowicza. Jednak ujrzała tam tylko dwójkę uczniów, Śnieżną i Baranią Łapę. Belgijka siedziała, zajadając się myszą, a Baran zaraz obok niej. Rozmawiali o czymś, uśmiechając się do siebie. Srocza Łapa spojrzała na bicolora zdziwiona.
– Co ci się stało? – zapytała zaskoczona, odwracając łeb do kocura.

<Kozia Łapo?>

Od Zlepionej Łapy C.D Sroczej Łapy

Czy on, ten niezdarny, pierdołowaty Zlepek miał kogoś na oku? Czy jego serce biło przy kimś szybciej? Czy chciał komuś imponować i pokazywać, że jeśli chce, potrafi być silny?
Właściwie, to tak i miał nadzieję, że nie był to wybryk jego kochliwej natury. Zlepiona Łapa uśmiechnął się, trochę nieśmiało, chociaż jego brawura wesołego zawadiaki właśnie zniżyła się do poziomu jądra ziemi i próbowała utopić w lawinie gorąca. Och, jak uciec, co zrobić? Zagryzł wargę, po czym spojrzał w kierunku Baraniej Łapy.
— Wiesz co, S-Sroczko, ch-chyba jednak jestem w stanie p-pożartować z Barana, patrz — powoli ruszył w tamtym kierunku, chwiejnym krokiem. To było czyste samobójstwo, jednak wolał zginąć z łapy tego wielkiego, kremowego kocura, niż spalić się ze wstydu przed kotką, na której mu zależało. Tak, to dobre wyjście, Baran go zabije i z głowy. Cóż, przynajmniej tak to sobie teraz tłumaczył, jednak gdyby przeszedł kilka kroków, na nowo zebrałaby się w nim panika. Na jego nieszczęście, pewna cętkowana kocica stanęła łapą na jego ogonie, zatrzymując go gwałtownie.
— O nie, nie, dezerterze ty! Nigdzie nie idziesz, odpowiadaj — burknęła, trochę podirytowana jego zachowaniem. Kocurek zamarł, po czym odwrócił głowę.
— To rozkaz lidera — dodała, a liliowy dostrzegł ten uroczy blask w jej oczach. Weź się w garść, kupo futra. Syn Księżycowego Pyłu wziął głęboki wdech, czując, jak serce podchodzi mu do gardła. W sumie, to może nie będzie tak źle, może to Sroczka zabije go zamiast Barana? Pewnie zrobiłaby to mniej boleśnie, więc czemu nie, zawsze to rozwiązanie.
— N-no wiesz, Sr-Srocza Gwiazdo. — Na jego pyszczku pojawił się nieśmiały, trochę niezręczny i krzywy grymas, który w jego mniemaniu miał przypominać uśmiech. Cóż, powiedzmy sobie szczerze, te jego wymuszone uśmiechy w niezręcznych sytuacjach nigdy nie wyglądały wiarygodnie i chyba nawet on s w to nie wierzył, jednak nie można było mu odmówić starań. — P-powiedziałem ci już, ż-że chciałbym być kiedyś na tyle silny, aby bronić Klanu... I ciebie.
Spojrzał na swoje łapy, zaraz stwierdzając, że to, co powiedział, było co najmniej głupie. Ale właściwie nie ważne, jak by tego nie ujął i tak w jego główce brzmiałoby to okropnie, a wypłynąwszy z jego pyszczka, tylko jeszcze gorzej. Miał tylko nadzieję, że Sroczka go nie wyśmieje, chociaż raczej jej o to nie podejrzewał. Zwyczajnie jego pewność siebie podsuwała mu głupoty na własny temat, jak zwykle.

< Srocza Łapo? Wybacz, że tak krótko ;; >

Od Zlepionej Łapy C.D Koziej Łapy

Kiedy zobaczył zmęczone, obolałe oblicze swojego przyjaciela, niczym fala dobijająca do brzegu zalały go wyrzuty sumienia. Czuł się okropnie, że wszyscy dzielnie walczyli, a on? On ukrył się w krzakach! No dobrze, chwilę pozostawał na polu bitwy, jednak w głównej mierze spędził ją, rozmawiając ze swoją bliźniaczą kopią. Dalej nie mógł uwierzyć w istnienie Niezapominajkowej Łapy. Co jeszcze Księżycowy Pył przed nimi ukrywał? Przez moment siedział po prostu gdzieś z boku, patrząc na śpiącego kocura i oddając się swojej ponurej zadumie. Tyle dobrych kotów straciło życie w walce z tym okropnym Klanem Wilka, tyle dobrych kotów poniosło rany, a on... On stchórzył. Jak miał bronić Klanu Klifu i Sroczki, skoro nie umiał nawet stawić się do walki?
Poprawię się. Niech mnie, będę męski o silny. Dla ciebie, Kozia Łapo. I dla Sroczki.
Ku jego zdziwieniu, liliowy kocur zaczął powoli otwierać oczy, jakby skuszony jego obietnicą, o której nie miał zielonego pojęcia.
— Kozia Łapo? — zapytał, zdziwiony.  Żółte oczy podniosły się na niego, jakby analizując, kto to go nawiedza tym słonecznym południem. Niewielki kocurek natychmiast się poderwał, a jego oczy zabłysły radośnie, utwierdzając się w przekonaniu, że kocur odzyskuje świadomość. — Obudziłeś się w końcu! Martwiłem się o ciebie! — wołał radośnie, podchodząc bliżej kocura. Ten uśmiechnął się, widząc jego entuzjazm.
— Ile czasu minęło? — zapytał słabo. Zlepiona Łapa uśmiechnął się krzywo.
— N-nie tak dużo. Spa-spałeś c-całą n-noc i trochę dnia — oznajmił po czym usiadł przy nim, zaraz jednak poderwał się, jakby coś nowego przyszło mu do głowy. — Po-potrzebujesz czegoś? Mogę przynieść ci coś ze stosu. O, a-albo kogoś zawołać! Lśniące Słońce, lub Sokole Skrzydło, a-albo Śnieżkę, ją też mogę zawołać. D-Dobrze się czujesz?  — zasypał go bezlitosną lawiną pytań i propozycji swej troskliwej osoby, przeskakując nerwowo z łapki na łapkę. Bardzo chciał, aby kocurowi niczego nie brakowało, w końcu dopiero, co się obudził.

< Kozia Łapo? >

29 maja 2019

Od Cętkowanego Liścia CD Miedzianej Łapy

Minęło już kilka wschodów słońca od przejęcia przez klan Klifu obozu wilczaków. Trzeba było wziąć się za szkolenie, a zważywszy na to, że Lisia Gwiazda zabronił treningów trzeba to było robić w ukryciu. Cętkowany Liść jak mogła najciszej wstała. Przez całą noc nie mogła spać i to nie tylko z nerwów, ale także przez wyjątkowo duszne powietrze. Stawiając lekko łapy ominęła część kotów i wychyliła głowę na świeże powietrze. Klifiacy na warcie spali i buraska z ulgą wyszła. Dobrze było wreszcie odetchnąć wolnością bez tych ciągłych podejrzliwych spojrzeń ze strony wroga. Noc nie była ciemna i Cętka postanowiła to wykorzystać. Wojowniczka cicho zakradła się do legowiska uczniów. Dzięki swojemu umaszczeniu wyglądała bardziej jak senna mora i nie musiała się zbytnio obawiać wypatrzenia. Jednak stres nadal był. Musiała stawiać każdą łapę po okresie paru sekund ponieważ nie mogła obudzić wartowników z klanu Klifu. Wstrzymała oddech słysząc nagłe chrapnięcie jednego z kotów. Następnie wypuściła je z ulgą nie widząc żadnego ruchu. Dalej podbiegła już prędzej do miejsca spoczynku terminatorów. Miedziana Łapa otworzyła oczy na dźwięk kroków.

- Nie śpisz? – zadała dosyć głupie pytanie bura.

- Nie mogę – odpowiedziała cicho młodsza i powoli wstała otrzepując futro z kurzu, a następnie przeciągnęła się. – Właściwie to po co mnie obudziłaś?

- Musisz trenować – miauknęła zdecydowanie mentorka. Uczennica kiwnęła powoli głową i wyszła za Cętkowanym Liściem w ciemność. Zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji. Obie starały się poruszać niewidocznie, ale niestety biało – płowa uczennica wybijała się znacząco z krajobrazu. Wreszcie dotarły do ukrycia. Miejsce te znajdowało się w obozie dlatego kotki nie musiały wychodzić, a jednocześnie gęsta roślinność zakrywała futro mniejszej. Była pieszczoszka kiwnęła terminatorce głową, a ta zaatakowała rzucając się na bok tej pierwszej. Cętka syknęła. Nie spodziewała się tak szybkiego i skutecznego ataku, ale może ubiegła bitwa pobudziła znacząco instynkt młodej. Buraska odepchnęła mocno od siebie terminatorkę zrzucając ją z barku. Płowa wypluła kępkę sierści patrząc przepraszająco. Cętka tylko kiwnęła głową. Nie liczy się ile ta kotka wyrwie jej sierści, a ile się nauczy. Miedziana Łapa zaatakowała ponownie.

Trening skończył się kiedy powoli stawało się już jasno. Cętkowany Liść szybko posłała uczennicę do legowiska nie chcąc, aby ta została przyłapana i sama również skierowała się do miejsca spoczynku.

<Miedziana Łapo? Przepraszam, że tak długo>

Od Świetlistego Potoku cd. Błękitnej Cętki

*bardzo dawno temu*

– Fajnie – odparła krótko, ciesząc się bardziej z tego, że przyjaciółce nic poważnego się nie stało, niż ze znaczącej jej bark szramy. Wciąż lekko kręciło jej się w głowie, a ciało reagowało z lekkim opóźnieniem na wolę nie do końca przytomnego mózgu, który w takim stanie nie radził już sobie z przetwarzaniem tak dużych ilości nowych informacji (słodziutka kuleczka? że niby ona? w-w jaki sposób?...). Potarła pysk łapą, próbując przywrócić się do stanu używalności, po czym raz jeszcze omiotła spojrzeniem legowisko i znajdujące się w nim koty, kończąc oględziny na Błękitnej Cętce. Kotka wyglądała pogodnie, z czego szylkretka wywnioskowała, że nie doszło do jakiejś większej tragedii.
– Czy ktoś jeszcze został ranny?...
– Tylko lis. Na długo to sobie popamięta! – odparła wesoło niebieska. Światełko uśmiechnęła się cierpko. Bezproblemowe odparcie ataku drapieżnika przez klan samo w sobie stanowiło oczywiście źródło ulgi i radości, jednak w oczach calico tylko podkreślało ono jej własną nieudolność. Zostać rannym wraz z innymi a odnieść obrażenia podczas zadania, które reszta wykonała z łatwością, to w końcu dwie zupełnie różne sprawy.
– Długo byłam nieprzytomna? – spytała, odganiając od siebie nieprzyjemne myśli.
– Hmmm, ile to już będzie, Burzowe Serce? Pół księżyca? Chyba trochę więcej… – Na widok śmiertelnie przerażonej miny kotki z jej głosu uleciała cała powaga i po raz kolejny parsknęła śmiechem.
– Nie strasz mnie – jęknęła szylkretka, notując sobie w myślach, żeby następnym razem nie wierzyć bezwarunkowo siedzącej obok niej kupie futra.
– Około pół wschodu słońca. Teraz zbliża się noc – usłużnie poinformował ją medyk. Kiwnęła głową w podziękowaniu za szczerość, ale on kontynuował: – I tak będziesz musiała tu zostać jeszcze przez jakiś czas, dopóki rana się nie podgoi.
Rana…
Przekrzywiła głowę, by spojrzeć na sporej wielkości opatrunek, oplatający jej klatkę piersiową z obu stron tam, gdzie skórę przebiły lisie kły. Jak na zawołanie zranione miejsce zapulsowało bólem, a kotka zakaszlała, z trudem łapiąc oddech.
– Wszystko dobrze? – spytała z niepokojem Błękit, odsuwając się nieco od przyjaciółki, by dać jej więcej przestrzeni.
– Ta...tak. Nic mi nie jest. – Spróbowała się uśmiechnąć, ale wzmożony nagłym ruchem ból wygiął jej wargi w drugą stronę. – Przepraszam, Burzowe Serce. Chyba musiałeś zużyć na mnie całą pajęczynę.
– Pajęczyna jest po to, żeby jej używać – odparł krótko. – Jak bardzo to boli? Chcesz trochę nasion maku?
– Nie trzeba. Dam sobie radę. – Nie chciała powodować więcej problemów, niż było to konieczne. Już i tak na kilka najbliższych dni miała się stać bezużyteczna, a bycie nieprzydatną było jedną z rzeczy, których nienawidziła najbardziej.
– Na pewno? – Kocur nie wyglądał na przekonanego. – Ból może utrzymywać się długo, nawet wtedy, kiedy rana już się wygoi. Nawet kiedy już opuścisz to legowisko, przez pewien czas nie będziesz mogła w pełni wrócić do obowiązków, żeby nie otworzyć rany i nie nadwyrężyć uszkodzonych mięśni.
– Jest aż tak źle? – szepnęła, wbijając spojrzenie w ziemię przed sobą. Mechanicznie pokręciła głową w odpowiedzi na gest medyka, który raz jeszcze zaproponował jej mak. O ile już wcześniej jej samopoczucie nie było najlepsze, teraz poczuła się wręcz potwornie. “Nienadwyrężanie się” oznaczało w praktyce niemożność wykonywania zadań wojownika – polowania i obrony klanu – przez najbliższy czas. Jak w takim stanie miała się przysłużyć tym wszystkim kotom, które od małego otaczały ją opieką? Pozostawało jej chodzenie spacerkiem po obozie. Doprawdy, pożyteczne zajęcie. Prychnęła z żalu, frustracji i złości na samą siebie i własną niekompetencję.
– Nie martw się, będę codziennie przychodzić, żebyś nie czuła się samotna – obiecała jej przyjaciółka, delikatnymi liźnięciami starając się podnieść ją na duchu.
– Dzięki – mruknęła w odpowiedzi. Doceniała gest, ale do samotności zdążyła już przywyknąć – w mniejszym lub większym natężeniu towarzyszyła jej niemal od chwili narodzin; tymczasem na perspektywę życia jako pasożyt kotka nie mogła przecież nic poradzić. Poczucie, że jest tutaj zupełnie niepotrzebna, wróciło do niej ze zdwojoną siłą.

***

Powoli wstała ze swojego miejsca na uboczu i skierowała się w stronę Błękitnej Cętki, by pogratulować jej nowej rangi.
Od incydentu z lisem minęło już… licho wie, ile czasu. Ostatnie księżyce stały się dla niej pasmem cierpień, jedna strata ciągnęła za sobą następne – po co miałaby je liczyć? Choć szramy na jej ciele zdążyły się już dawno zagoić, pozostawiając po sobie tylko kilka szkaradnych blizn, to ból nie ustał. Wciąż trwał przy niej, choć w złagodzonej postaci, kiedy tylko odważyła się wykonać jakiś gwałtowny ruch. Przyzwyczaiła się do niego.
Jednak co jej po zabliźnionych ranach, jeżeli chwilę po wygojeniu się jednych otwierały się nowe? Tak właśnie czuła się szylkretka – jakby ktoś wbił pazury w jej umęczone serce, pozostawiając w nim pustki, których nie dało się już niczym zapełnić. Najpierw odebrano jej Klan Gwiazdy – bo jakże miała czcić swoich przodków, gdy zabijali oni bezbronne koty w czasie świętego pokoju? – a kiedy zaczęła poddawać w wątpliwość wszystko, czemu do tamtej pory ufała, zupełnie zdewastowana tą stratą, kiedy zdawało jej się, że stoczyła się na samo dno tego życiowego padołu i gorzej już być nie może... dostała kolejnego ucznia do wytrenowania. Ale kij z nim. Był tylko dodatkową, maleńką  porcyjką utrapienia w porównaniu z okropieństwem, jakie stanowiło zniknięcie jej siostry.
Nigdy nie były ze sobą blisko, charakter Świetlistego Potoku skutecznie utrudniał jej nawiązanie więzi z rodzeństwem. Jeśli jednak ktoś myślał, że z tego powodu kotce nie zależało na szylkretowej zastępczyni, to był w błędzie tak ogromnym jak Miejsce, gdzie Zachodzi Słońce. Migoczące Niebo była w jej życiu od zawsze. Nie tuż obok, tylko dalej, jakby gdzieś w tle, ale jej obecność calico uważała za oczywistą. Tak, chociaż stała się zimna i niedostępna, była też silna. Od kiedy awansowała, wraz z Ciernistą Gwiazdą stały na czele Klanu Burzy, nawet wtedy, kiedy nadchodziły ciężkie czasy, nawet wtedy, kiedy musiały sobie radzić z własnymi przytłaczającymi problemami – żadna z nich nie zrezygnowała, nie poddała się, tylko wciąż sumiennie wypełniały swoje obowiązki, dowodząc, że w pełni zasługują na zaufanie, którym je obdarzono. Tę właśnie siłę podziwiała Świetlista, tym bardziej, że jej samej jej brakowało, i tym bardziej zdruzgotana była stratą obydwu kotek, którą odczuł przecież cały klan.
Dlaczego? – pytała z wściekłością, nie mogła jednak znaleźć odpowiedzi. Och, jeżeli na tym lub na innym świecie istnieje coś takiego jak sprawiedliwość – bo na pewno nie była nią ta zgraja, która zwykła zwać się Klanem Gwiazdy – to szylkretka chciała jej to pytanie wykrzyczeć prosto w plugawą twarz.
Na razie jednak musiała się ograniczyć do… no właśnie. Nie mogła niczego zrobić.
– Hej, Błękit – zaczepiła przyjaciółkę po tym, jak Mokra Łapa otrzymał nowego mentora. – Gratuluję.
Zabrzmiało to sucho i nieszczerze, ale tylko na to potrafiła się zdobyć. To nie powinno tak wyglądać. Nie tak miało być. Powinny teraz cieszyć się i świętować awans Błękitnej, a zamiast tego z każdego kąta wyzierały smutek i cierpienie; ich cierpko-gorzki zapach było czuć w powietrzu, gościły w sercach kotów zebranych na polanie, błyszczały w ich oczach. Świetlista poczuła, że ma już tego dosyć. Najchętniej wywróciłaby cały ten obóz na lewą stronę, obróciłaby cały ten zły świat w pył, żeby tylko pozbyć się tej okropnej rozpaczy, przygniatającego ciężaru spoczywającego na sercu. Ale nie mogła. Nie potrafiła porządnie pogratulować przyjaciółce, choć w pełni się jej to należało, ba! nie mogła nawet na nią spojrzeć bez bolesnej myśli, że jakkolwiek niebieska w pełni sobie zasłużyła na ten zaszczyt, na jej miejscu powinien stać ktoś inny.
– Dlaczego… Jak myślisz, dlaczego tak się dzieje? – zamiast spróbować ponownie, zapytała cicho, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok. Pięknie. Rób tak dalej, Świetlista, Błękit na pewno potrzebuje teraz twoich żalów. Sama sobie możesz pogratulować. Nie była w stanie powstrzymać słów wypływających powoli z jej pyszczka. – Dlaczego ci najlepsi umierają? One… zrobiły tyle dobrego dla klanu. Dlaczego Klan Gwiazdy zabrał je ot, tak...
...i zostawił takiego śmiecia, jak ja? – dokończyła w myślach, czując, jak jej oczy zachodzą łzami. Szybko zacisnęła powieki, by nie dać im popłynąć. Bynajmniej nie oczekiwała odpowiedzi, ale kotłujący się w niej ból był zbyt duży, by mogła zachować to pytanie dla siebie.
Ostatnio Klanowi Burzy przytrafiały się niemal same nieszczęścia. Jak długo jeszcze będą w stanie tak żyć?...

<Błękit? Chyba ostatnio nie idzie mi odpisywanie na czas, wybacz ;-;>

Od Mglistej Łapy

Pacnęła łapką Sroczkę.
- Goń mnie! - krzyknęła wesoło.
Po chwili obie biegały i robiły dziurki w śniegu.
- Kociaki wracamy! - krzyknęła jakaś karmicielka. Wszystkie kociaki wróciły oprócz dwóch rozbrykanych kotek. Obie znudziły się po jakimś czasie.
- Co robimy? - zapytała Mgiełka.
- Wracamy do żłobka - powiedziała Sroczka. Kocica machnęła ogonkiem.
- No co ty! - krzyknęła. Zaczęła łapać śnieżki na język. - To jest jak woda !- druga kotka dołączyła się do niej. W końcu zdenerwowane królowe złapały je za kark i siłą wniosły do żłobka.

-Skip Time-

Mglistej Łapie było trochę przykro, że nie poszła na bitwę. Przez to, że Barania Łapa ją wnerwił, jest uziemiona na dwa księżyce! Kopnęła kamyk, który uderzył w ścianę. Zastrzygła uszami, słysząc oddział powracający z bitwy. Podbiegła tam szukając Okopconego Dzwonka. Kocur miał opowiedzieć jej, co się wydarzyło na bitwie. Spojrzała po wchodzących. Została na swoim miejscu. Niebieska cały czas szukała kocura, ale zamiast tego zobaczyła zastępcę kilka rannych kotów. Podeszła do Sroczej Łapy.
- Srocza Łapo? Gdzie Okopcony Dzwonek? - zapytała się.
-On...
- Zginął... - zamilkły. Bardzo lubiła tego kocura, jednak ten musiał odejść. - Widocznie taka była wola klanu gwiazd... -mruknęła cicho.
Ruszyła z mchem w stronę legowiska starszyzny do Różanego Kwiatu. Weszła do środka.
- Witaj Mglista Łapo - powiedziała Różany Kwiat. - Jak z bitwą? Wiesz coś?
- Z tego, co widać, udało się.- przełknęła ślinę. W gardle poczuła kule. - Okopcony Dzwonek nie żyje.
- Oh... - nastała chwila ciszy, jednak za chwile niebieska postanowiła iść do starszyzny. Różany Kwiat na prośbę niebieskiej zaczęła historię. W tym czasie młoda wyścieliła legowisko kotki i przygotowywała się do wyciągania kleszczów. Po dwóch opowieściach starszej kotki Mglista Łapa pozbyła się wszystkich pasożytów, zniknęły. Futro kotki błyszczało czystością.
-Te historie były naprawdę ciekawe - powiedziała niebieskooka, zbierając rzeczy. Wyszła do Sroczej Łapy.
- Fu! Ale cuchnie! - powiedziała nagle.
- Przyzwyczaiłam się - odpowiedziała kotce. - Opisz mi tę bitwę - powiedziała niebieska z ciekawością.
Kotka po chwili niechętnie zaczęła opowiadać. Jednak po krótkim czasie w jej głosie słychać było satysfakcje. Mglista Łapa wkręcała się coraz bardziej w historie koleżanki.
- To wspaniale! - powiedziała.- Ale niestety muszę iść do żłobka z mchem i zdobyczą. - dodała po chwili i skierowała się do żłobka.
Po niedługim czasie wyszła wykończona. "Fajnie było z kociakami, ale są bardzo meczące..." pomyślała i wróciła do Sroczej Łapy.

<Srocza Łapa? Jak obiecałam może nieidealnie ale bym nią jeszcze gdzieś poszła jakby było więcej xd>

28 maja 2019

Od Sroczej Łapy C.D Zlepionej Łapy

Kotka uśmiechnęła się tryumfalnie, ucieszona z wygranej podniosła pyszczek dumnie. Radość Sroki z walki była niedopisania. Zlepiona Łapa okazał się nie najgorszym przeciwnikiem. Końcówka ogona drżała jej, z powodu emocjonującej walki. W końcu miała okazje wypróbować jakieś chwyty! I to w prawie prawdziwym pojedynku! Spojrzała z góry na pokonanego, który leżał pod nią. Ten szczerzył się do niej jak głupi.
– Leżysz – powiedziała wesoło. Zlepek uśmiechnął się potulnie. Pomimo że powoli przerastał kotkę, nadal dla Sroczej był uroczym kociakiem. Jego oczy zaciekawieniem wpatrywały się w cętkowaną.
– To znaczy, że wygrałaś, prawda, Sroczko? – zapytał dla upewnienia Zlepiona Łapa. Sroka z dumą skinęła głową. – Więc... C-co mam zrobić? – spytał, trochę ciekawy, a trochę przestraszony.
W sumie to Srocza Łapa nie zastanawiała się co dokładnie rozkazać liliowemu. Zeszła z niego i usiadła obok kocurka. Rozejrzała się po obozie w poszukiwaniu jakiejś inspiracji. Kurde, wszystkie wcześniejsze pomysły jakby wyparowały jej z głowy. Może coś z Księżycowym Pyłem? Spojrzała na liliowego. Nie, nie mogła mu tego zrobić, choć był to co prawda kuszący pomysł. No i co teraz? Westchnęła. Miała kompletną pustkę w głowie.
– Hmm... – mruknęła kotka, grając na zwłokę. No co by tutaj wymyślić koledze? Kocurek przypatrywał się bacznie, krępując ją trochę tym. Odwróciła łeb, by uniknąć pytającego spojrzenia. Gdy przeszedł obok nich ulubiony współklanowicz Zlepka i Sroki, kotka wpadła na pewien pomysł i uśmiechnęła podle. – A więc... – przeciągała specjalnie by zbudować napięcie. Była zadowolona z swego planu. Widząc zniecierpliwienie wpatrujące się w nią zielone ślipia, podeszła bliżej kociaka. Gdy już znajdowała się niecały kocięcy krok od kocurka, pochyliła się i szepnęła mu do ucha. – Wyznaj miłość Baraniej Łapie
Odbiegła szybko od liliowego, by zobaczyć reakcje na jego pysku. Kocur wgapiał się oszołomiony jeszcze chwilę w kotkę, po czym potrząsnął łebkiem i spojrzał na nią zlękniony. Wydawał się naprawdę rozdarty, a jego ogon tylko potwierdzał domysły cętkowanej.
– Co? Ba-baraniej Łapie?! – zaczął piszczeć przerażony Zlepiona Łapa. W jego oczach malowało się zmieszanie połączone z obrzydzeniem. – Ni-nigdy w życiu! – burknął, tupiąc łapką. Dopiero gdy dotarł do niego jego wybuch, posłał kotce błagalne spojrzenie. – Pro-proszę, Srocza Gwiazdo, znaj litość i wymyśl swemu zastępcy inne zadanie!
Kotka zaśmiała się z reakcji kocurka. Uwielbiała jego mimikę. Wstała i przeszła się do ucznia Księżycowego Pyłu, owijając ogonem ciało młodszego.
– No nie wiem, nie wiem, Zlepiona Żywico... – zaczęła niepewnym głosem, kręcąc teatralnie głową i wdychając. – Umowa to umowa, a nie? No chyba, że się cykasz? Cykasz się? – szturchnęła kocurka biodrem, śmiejąc się z jego nieudanych prób wymigania.
Kocurek spojrzał na nią zaskoczony, otrzepał futerko i wypiął pierś. Wyglądał prawie poważnie, jedynie jego przerażone oczy zdradzały prawdziwe emocje Zlepka.
– J-ja? – udawał zdziwionego liliowy, lecz głos się mu łamał. – Prze-przecież sa-sama wiesz, że ja ni-niczego się nie boję! – pisnął, starając udawać się nieruszonego. – Ni-niczego! I za-zaraz ci to udowodnię!
Sroka westchnęła i pokręciła łbem. Jeśli zaraz czegoś nie zrobi, będzie się z nim tak cackać do wieczora.
– No to dawaj – rzuciła już nieco zniecierpliwiona i popchnęła łbem ucznia Księżycowego Pyłu w stronę arlekina.
Zlepiona Łapa mruknął niezadowolony i zaczął bardzo powoli iść w stronę arlekina. Nie chętnie stawiając kroki, co chwilę spoglądał w stronę kotki, upewniając się, czy ta aby na pewno nie zmieniła. Łapki drżały mu, a ogon chodził niespokojnie. Niczego nie spodziewający się Baran siedział koło legowiska uczniów i obgryzał mysz. Nawet nie zwrócił uwagi na coraz bardziej zbliżającego się do niego Zlepka, który wyglądał jakby szedł na pewną śmierć. Srocza Łapa poczuła kucie w sercu. Niebieska położyła łapę tam gdzie ją bolało, lecz nie wyczuła żadnej rany. Zdezorientowana spojrzała na kocurka. Co to było głupie uczucie? Czy on był jego źródłem? Z każdym krokiem zielonookiego, ból nasilał się aż wydawał się kotce nie do zniesienia. Agrr, niech będzie, tym razem wygrał!
– Eh, niech ci będzie Zlepiona Żywico! Znaj litość wspaniałej liderki... – krzyknęła pośpiesznie do Zlepka, próbując udawać nieporuszoną. – No rusz się do mnie. Wymyślę ci coś innego, okay?
Zlepiona Łapa jak nowo narodzony przybiegł prędko do kotki i usiadł obok niej. Odwróciła pysk w jego stronę. Znów w oczach liliowego widać było radosne iskierki. Kotka chcąc nie chcąc uśmiechnęła się mimowolnie na widok wesołej mordki kocurka.
– W zamian powiedz... znaczy – zaczęła z nutą niepewności, gubiąc się lekko. – Zlepiona Żywico, masz kogoś na oku?


<Zlepku?>

Od Mokrej Łapy

Sosnowa Kora poleciła mi pójść i pomóc starszyźnie. Poszedłem do ich legowisk, zastając Złotą Melodię.
- Dobry - pochyliłem głowę na powitanie. - Mogę jakoś pomóc?
Kotka machnęła przyjaźnie ogonem, po czym podniosła się z lekkim zachwianiem.
- Możesz wymienić mech w legowisku. - Odparła.
Kiwnąłem głową, mijając ją i biorąc w zęby porcję zużytego już mchu. Wymieniłem go w większości posłań, kiedy zauważyłem, jak słońce wchodzi coraz wyżej na niebo. Posiedziałem jeszcze chwilę ze starszymi, słuchając historii o jakiejś powodzi z dawnych księżyców.
Następnie wyszedłem, by ogarnąć czy nie jestem do czegoś potrzebny. Okazało się, że nie.
Poszedłem do stosu zwierzyny i wziąłem sobie mysz, a po zjedzeniu naszła mnie genialna myśl. Dlaczego by nie potrenować?
Moment leżałem jeszcze, obserwując obóz, po czym wyszedłem z niego kierując się na polanę. Minąłem Szuwarka, który polował. Życzyłem mu szczęścia.
- Hej, a czemu nie ma przy tobie mentora? - Stanąłem wpół kroku, odwracając się.
- Zajęty jest. - Mruknąłem.
Czemu na każdy trening miałem chodzić z Zakręconym? Potrafię sam.
Gdy oddaliłem się o kilka długości lisa, zacząłem biec, ustalając swoje tempo. Biegłem tak przez długi czas, na zmianę przyspieszając i zwalniając, aż moje łapy nie przestały się mnie słuchać. Wywaliłem język, dysząc. Bieganie jest dobre na kondycję, którą muszę mieć idealną.
Po chwili odpoczynku wznowiłem bieg, słońce zaczęło zachodzić. Różowe niebo odbijało się od pojedynczych kałuż, przez które przebiegałem, mocząc nieprzyjemnie łapy. Na chwilę stanąłem, rozglądając się wokoło. Byłem przy terenach łowieckich, a po momencie wędzenia wyczułem nornicę. Natychmiast przypadłem do ziemi, zakradając się. Zauważyłem zwierzę, więc skoczyłem, lecz uciekła mi.
- Ugh, co zrobiłem źle? - Pomyślałem na głos, siadając. Machając ogonem starałem się wymyśleć nowy sposób podchodzenia zwierząt.
Po jakimś czasie, gdy na niebie zaczynała przebijać Srebrna Skórka, wyczułem kolejną nornicę. Tym razem ostrożniej, wysuwając pazury skradałem się. Widząc cel, obszedłem go wokoło, następnie, gdy zaczęła uciekać, skacząc w górę i przyszpilając ją, zabijając po chwili.
Tylko teraz; zjeść czy zanieść na stos?
Zjem ją, a później upoluję nową! To będzie dobra myśl, patrząc na to, że mój brzuch się odezwał.
Kości zakopałem. Położyłem się po jedzeniu, wylizując sobie futro na boku. Umyłem brzuch i łapy, patrząc jednocześnie na niebo. Gwiazdy mieniły się, księżyc również. Lekki wiatr zmierzwił moje futro. Wstałem, a w drodze powrotnej złapałem jeszcze dwie myszy. Zaniosłem je po cichu na stos, po czym skierowałem się do legowisk uczniów i położyłem się. Czułem ból w mięśniach po całym tym bieganiu.

Od Cętkowanego Liścia CD Owocka (Owocowej Łapy)

Buraska podkręciła głową rozbawiona.
- Owocku, ty nic nie rozumiesz. Później ci wytłumaczę, ale teraz daj mi przejść - powiedziała z początku miło cętkowana, ale zaraz potem przeszła na bardziej zdecydowany ton. "Nikt nie będzie mi przeszkadzał jeść" odezwał się pewny głos w jej głowie.
- To powiedz teraz! - zawołała mała i zaparła się mocno łapkami zasłaniając jak mogła wyjście. Wojowniczka westchnęła sfrustrowana.
- Jak zjem - powiedziała wprost już lekko zirytowana. Jeśli Owocek nie zrozumie jej zamiłowania do jedzenia to chyba będzie trzeba rozwiązać to siłą.
- Nie! Na początku mi powiedz! - oblicze kocięcia przybrało zacięty wyraz twarzy.
- Owocku... Daj mi zjeść. Obiecuję, że potem ci wszystko wytłumaczę - Cętka skłoniła się na ostatnią deskę ratunkową oprócz siły. Bura prychnęła i powoli opuściła łapę. Wojowniczka z ulgą pobiegła w stronę świeżej zwierzyny i zabrała z kupki piszczkę. Niestety kocię nie odpuściło. Córka Vegetable przez cały czas chodziła za Cętkowanym Liściem i wbrew pozorom było to dosyć krępujące. Była uczennica Świerkowej Kory podczas swojego jedzenia była bacznie obserwowana przez młodszą dlatego każdy kolejny kęs wydawał się trwać wieczność dla tej pierwszej. Kiedy już skończyła z uwielbieniem oblizała pysk przymykając oczy. Owocek chrząknęła i popatrzyła na nią wyczekująco. Cętka przełknęła ślinę i zmusiła się do rozpoczęcia wykładu. Wiedziała jak szybko pojawią się pytania i właśnie tego najbardziej się obawiała.
- Tylko dlaczego ten Liść? – zapytała w końcu bura gdy wojowniczka skończyła już opowieść. Cętkowany Liść wzruszyła ramionami bezradnie.
- Jedynie Borsucza Gwiazda to wie. Stawiam, że to dlatego, że na początku uczyłam się u Turkawiego Skrzydła – młoda podniosła brew.
- Borowa Gwiazda – mruknęło kocię. Na szczęście cętkowana tego nie usłyszała. - Uczyłaś się u medyczki? – kocica westchnęła. Zaraz pojawią się kolejne pytania i kolejne…
- Gdy dołączyłam do klanu Wilka to Bor…
- Dołączyłaś do klanu Wilka?! Czyli się tu nie urodziłaś? - Owocek ze zdziwienia otworzyła szerzej oczy. Cętka powtórnie westchnęła.
- Nie… wychowałam się w rodzinie pieszczochów i… - buraska przełknęła ślinę. Czy to możliwe, że o nich zapomniała?
- I…? – dopytywało dalej kocię.
- No i się zgubiłam – dokończyła chcąc zakończyć temat.
- Jak to się zgubiłaś? Moja mama i mój tata… - chciała powiedzieć, ale jej ślepia w jednej chwili zakryła mgła, a w oczach pojawiły się łzy. Cętkowany Liść widząc sytuację pogładziła burą po plecach i zamruczała cicho chcąc zahamować płacz. Nie potrafiła znaleźć żadnego słowa pocieszenia, bo przecież jak często rodzice pozostawiają swoje dzieci w klanach dzikich kotów?


*po bitwie*

Bura wojowniczka wzięła powoli mysz ze stosu i pokierowała się do leża medyka. W obozie panował prawie, że grobowy nastrój. Część klanowiczów zbiegła z pola bitwy i na razie w zasadzie nie dawała żadnych znaków życia. Kocica nie mogła również (w teorii) szkolić Miedzianej Łapy. Lisia Gwiazda zabronił wszelkich treningów klanu Wilka chociaż jasne było, że w tych ciężkich czasach uczennica musi być w każdym calu gotowa na walkę. Dlatego kiedy tylko przydarzyła się okazja trenowała z nią w ukryciu. Cętkowany Liść rozsiadła się wygodnie i rozejrzała się. W obozie znajdowała się część wojowników z klanu Klifu i być może gdyby byli wszyscy członkowie klanu Wilka łatwo by zwyciężyli, ale obecnie znajdowała się tam tylko garstka. Ci co przeżyli i ci co nie uciekli. Buraska czuła żal do zbiegów, miała nadzieję przynajmniej, że nie pochowali się po kątach i zamiast uciekać opracowują jakiś plan. Cętka nie miała ochoty nawet polować. Przecież nie musi prawda? Nie było żadnej przyjemności z polowania z wojownikiem klanu Klifu depczących jej po piętach, ale robiła to by przynajmniej trochę ulżyć kocurom. Chociaż i tak mieli to robić aż Lisia Gwiazda im pozwoli przestać. Kot o lisim sercu… ta obraza to w zasadzie jego imię, Lisie Serce. Wojowniczka przerwała swoje rozmyślenia widząc idącą w jej stronę Owocową Łapę.

<Owocku? Przepraszam, że tak późno>

Od Rudka CD Rudzika

- Nie bierzemy cię na bitwę, Rudku - chłodno, ale stanowczo oznajmiła Czereśnia. Płomykówka, która siedziała z boku kiwnęła głową energicznie, ale starała się nie utrzymywać kontaktu wzrokowego z synem Pszczelego Żądła. Biało-rudy głośno wypuścił powietrze, czując, że zaraz eksploduje.
- Bo się martwicie, czyż nie?
Obie milczały.
- Dajcie spokój! - krzyknął, a liderka drgnęła nieznacznie. - Może jestem mały, ale to nie znaczy, że nie mogę iść na wojnę! Za parę księżyców mnie mianujesz, Czereśnio. Powinienem umieć walczyć.
- Trenujesz na treningach z Horyzontem - zauważyła łagodnie zielonooka. - Pomyślę przy kolejnej bitwie, ale dzisiaj mam już komplet wojowników.  Zostaniesz i będziesz pilnować obozu oraz starszyzny, razem z Pszczółką i Dymkiem. Zauważ, że nie puszczam żadnego ucznia, oprócz Owcy, ale on jest starszy od ciebie - skończyła wywód i wstała, sygnalizując, że rozmowa skończona. - Grupa musi już ruszać.
W głębi serca Rudzik Junior wiedział,że przywódczyni ma rację, ale nie chciał tak po prostu odejść i uznać dyskusji za skończoną. W końcu Czereśnia również nie szła na bitwę.
- Jesteście beznadziejne - wypalił, mierząc kotki złym spojrzeniem. - Obie!
Uniósł nieco głowę i wycofał się na drżących łapach. Gdy był już na zewnątrz z trudem łapał oddech. Brawo, właśnie postawił się kotkom, najwyżej stojącym w hierarchii. Powodzenia na dalszym treningu. Wściekły, kopnął niewielki kamień. "Jesteś skończonym durniem, Rudku. Pszczółka ma jednak rację." Obserwował jak Czereśnia nawołuje wybrane wcześniej koty, jak Horyzont przygładza futro na grzbiecie i wstaje, by dołączyć do liderki. Obok syna Leśnego Strumienia przysiadł Dymek, który polizał go po nosie.
- Będziemy pilnować obozu, co nie? - zapytał, lekko niepewnym głosem. Rudek zignorował jego słowa, przyglądając się kotom opuszczającym obóz.
- Myślisz, że wr-ócą? - zapytał szeptem. - Słyszałem, że niektó-óre koty... No wiesz. - Wstrzymał oddech i przewrócił oczami. Dymek zadrżał lekko i wtulił się mocniej w brata.
- Cześć, mysie móżdżki! - powitała ich Pszczółka, po czym usiadła w pewnej odległości od braci. Po chwili podszedł do nich i Rudzik. Medyk wyglądał na lekko zestresowanego, ale w sumie... on zawsze tak wyglądał. Biało-rudy przytulił Dymka, po czym podszedł do najmniejszego kocurka. Syn Pszczelego Żądła zerknął na swoją większą kopię i po chwili utonął w miękkim futerku jego ogona.
- Wróć szybko, dobra? - zamruczał do jednego z wielkich uszu medyka, który pokiwał wolno głową. Rudek zerknął w jego olbrzymie zielone oczy i dostrzegł w nich pewną obawę. Nieśmiało polizał ojca, podczas gdy ten pospiesznie oddalił się do Pszczółki. W ślepiach vanki ukazały się łzy, które spłynęły powoli po jej podbródku.
- Niedługo wrócę, bądź grzeczna - zamruczał Rudzik. Pszczółka wbiła pazury w ziemię.
- Nie odchodź - pisnęła. - Nie zostawiaj nas tak jak mamy!
- O-obiecuję, że niedługo wrócę. Poza tym twoi rodzice nigdy cię nie zostawili, pamiętasz?
Kremowa bezradnie pokiwała głowę. Medyk uśmiechnął się i oddalił w kierunku grupy z Klanu Lisa, rzucając im jeszcze przelotne spojrzenie. Rudek poczuł, że jeży mu się sierść na grzbiecie. Jego tata miał rację. Żadne z mam ich nie zostawiło. Zabił je Klan Gwiazd.
Grupa samotników oddalała się od obozu, a po kilkunastu uderzeniach serca zniknęła za horyzontem.
***
Czas dłużył im się niemiłosiernie. Syn Rudzika rozmawiał jakąś chwilę z bratem. Pszczółka, łkając cicho oddaliła się do legowiska medyków. Rudek czuł lekki niepokój, o ojca, sam nie wiedział dlaczego. Chyba bardziej powinien martwić się o Horyzont, w końcu to niebieski miał walczyć. Z pewnością martwiłby się, gdyby w ogóle przepadał za swoim mentorem. Może udzielił mu się nastrój Pszczoły? Aby zabić czas siłowali się przez chwilę z Dymkiem, choć było to całkowicie pozbawione sensu. Biało-niebieski zawsze wygrywał. Na bitwę Czereśnia wybrała większość sprawnych wojowników, więc w obozie zostało kilku uczniów, którzy nie bardzo mieli co ze sobą zrobić. Dla zabicia nudy Rudek usiłował schwytać mysz, ale ta uciekła zanim w ogóle zdążył ją pochwycić. W obozie zawisło nerwowe oczekiwanie...  na najgorsze.
***
Wrócili niemal wszyscy. NIEMAL. Pierwsze na ziemi spoczęło zakrwawione ciało Wisienki. Na ciele poległej wojowniczki przybyło wiele blizn, w tym jedna głębszą na gardle i jedną na brzuchu. Rudek obserwował białą, do chwili, gdy łapy innych uczniów i starszyzny nie przysłoniły mu widoku. Dosłyszał głośny okrzyk. Pełen bólu i przerażenia. Rozpoznał nawet głos. Był to Mały. Po chwili dołączyło do niego ciche łkanie Pszczółki. Ktoś za kimś płakała jego siostra?! Coś było zdecydowanie nie w porządku. Czuł wielki ciężar gdzieś w okolicach serca, gdy usiłował przecisnąć się przez tłum. Po kilkunastu uderzeniach serca zrezygnował i obrał inną taktykę. Skulił się przy ziemi i w tej pozycji przemknął pod łapami innych kotów. Tym sposobem przedostał się na przód. Otworzył szerzej zielone oczy i... znieruchomiał. Na trawie leżało zakrwawione ciało Rudzika. Rudek patrzył na ojca z przerażeniem, zbyt wielkim by krzyczeć. Jego łapy zrobiły się jak z waty, a w pyszczku zaschło mu tak, że nie mógł krzyczeć. Czuł ból, kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że ten ostry, lśniący przedmiot, którym Dwunożni ostrzyli patyki, wbija mu się w samo serce. Nie, on już nie miał serca. Dziwne, było tam jeszcze kilka chwil temu. Ranni wojownicy przeskakiwali niepewnie z łapy na łapę. Nikt nie mógł się nimi zająć, gdyż Mały leżał na ziemi, wpatrując się w ciało partnera. Rudek nie patrzył gdzie idzie. Potknął się i wylądował na ziemi, tuż obok Pszczółki. Jego siostra chyba nawet tego nie zauważyła. W jej oczach lśniły łzy i  Rudek poczuł wilgoć i pod swoimi powiekami. Nie mógł płakać, w końcu planował się stać wielkim i dzielnym wojownikiem!
Pierwsza łza opadła na ziemię tuż pod jego łapami. Terminator nie chciał już kryć kolejnych. Czy znał Rudzika dobrze? Medyk był jego ojcem, Rudek kilka razy towarzyszył mu w wyprawach po zioła, rozmawiał z nim, ale zawsze omijał ten najważniejszy dla siebie temat. Nie rozmawiał o Gwiezdnych z nikim, no może parę razy coś mu się wymknęło podczas pogawędek z Pszczółką, ale to były czasy, gdy siostra jeszcze w ogóle go tolerowała. Po kilku uderzeniach serca płakał już zupełnie otwarcie.
- Dlaczego?! Dlaczego?! - załkał, otwierając pełen bólu i rozpaczy pyszczek. Wbił wściekłe spojrzenie w Srebrną Skórkę. - To wasza wina! To wszystko wasza wina! - krzyknął.
Przerażenie, żal i cierpienie niemal zbiły go z nóg. Był wściekły. Na Klan Gwiazdy ponieważ ten odebrał mu jednego z tak niewielu, najbliższych mu kotów.  Teraz została już tylko Czereśnia, Płomykówka i Dymek. Uświadomił jednak sobie, że odczuwa również rozżalenie dla Rudzika. Ojciec nie dotrzymał słowa. Nie wrócił do nich, odszedł bez pożegnania. Na pewno znowu pchał się, by pomóc jakimś frajerom i wtedy oberwał. Świadczyły o tym rany, na ciele medyka. Płacząc, Rudek podszedł do Małego. Poczuł jakąś dziwną więź z tym niebiesko-białym kocurem. Asystent medyka cierpiał niemal tak samo mocno jak uczeń. Wtulił się w ciepłe, futro syna Sarenki, a głowę ułożył na grzbiecie Rudzika. Piekący ból wcale się nie skończył, wręcz przeciwnie, tylko się nasilił. Rudek sądził, że to on powinien zginąć, zamiast medyka. Rudzik uratował i uratowałby jeszcze wiele istnień, gdyby nie... śmierć. Był dużo lepszy, bardziej wartościowy i szlachetny niż uczeń. Mimo jąkania i budowy ciała. Wnuk Potokowej Gwiazdy zadrżał i zakrył głowę łapkami. Zachód słońca oświetlił pogrążony w żałobie obóz Klanu Lisa. Koty podchodziły, by po raz ostatni podzielić się językami z Rudzikiem i Wisienką. Ciała przyciągnięto tak, że oba koty stykały się grzbietami. Syn Pszczelego Żądła wciąż trwał na posterunku, po raz pierwszy zdecydowany naprawdę przeżyć żałobę. Okazało się to dużo bardziej skomplikowane niż uczeń się spodziewał. Łzy wsiąkały w półdługą sierść medyka, zdawały się nie mieć końca. Tamtej nocy Rudek nie zasnął. Łapy wsunął pod grzbiet ojca i w skupieniu studiował gwiazdy na niebie. Myślicie, że wybaczył Klanowi Gwiazd wszystkie zbrodnie i przewinienia? Że postanowił żyć z nim w zgodzie? Och, oczywiście, że nie! Liczył ilu frajerów jest odpowiedzialnych za śmierć Rudzika, Leśnego Strumienia i Pszczelego Żądła. Planował się zemścić, ale jeszcze nie teraz. Może kiedyś... Tylko, że ich było wiele, tak wiele... To troszkę niesprawiedliwe... Tak, bardzo niesprawiedliwe...
Rip Rudzik [*]

Od Cienia

Kotka już kolejny dzień szła po leśnej ściółce, której miała już naprawdę dosyć. Od paru tygodni nie zjadła nic porządnego, żyjąc jedynie na obrzydliwych muchach i glizdach i choć po kilku dniach przyzwyczaiła się do dziwnej konsystencji pożywienia, tak do okropnie gorzkiego smaku nie mogła przywyknąć. Mała była wyczerpana do granic możliwości mimo to, że już dawno temu zrezygnowała z biegu i przyśpieszonego chodu. Jednak szła wciąż naprzód, bo wiedziała, że jak zostanie, to niewątpliwie zginie. Chciała jeszcze trochę pożyć, więc uciekała przed śmiercią. Najbardziej przerażające jednak było to, że i tak już słaba kotka z dnia na dzień robiła się coraz to bardziej wyczerpana i coraz więcej razy zdarzało jej się tracić przytomność z wyczerpania i głodu.
W pewnej chwili nadepnęła na patyk, który to wydał głośny dźwięk, a kotka w mgnieniu oka rzuciła się do ucieczki, nie zważając na to, czy ma na to siły. Jak można było się domyślić, nie zaszła daleko, a już musiała przystanąć, by odpocząć. Usiadła, zamknęła brązowe, przemęczone oczka i z braku nadziei, bezsilności i samotności, cicho załkała, a mokra, słona ciecz spłynęła jej po policzku. W myślach pytała siebie, czemu to wszystko ją spotkało, przecież nie zdążyła tak naprawdę w żaden sposób zawinić tak bardzo, by ją porzucić. Usłyszała brzęk skrzydełek jakiegoś stworzonka i otworzyła swoje oczy. Była to niezbyt duża mucha, która popełniła jeden z największych błędów w swoim życiu, które zaraz miało się skończyć, gdyż Cień nawet się nie zastanawiając, machnęła celnie w jej kierunku, przygwożdżając do ziemi swoją ofiarę. Przyłożyła pyszczek do obolałej łapki i w mgnieniu oka puściła kończynę, a stworzenie wleciało do jej pyszczka. Przegryzła muchę i szybko połknęła swą zdobycz, żeby nie czuć jej smaku. Kotka wstała i ruszyła w tym samym kierunku co wcześniej. Wolno posuwała się dalej, oglądając nieobecnym wzrokiem otoczenie. Przystanęła na chwilę i opadła z łap na ziemię. Czuła na sobie czyjś wzrok, po chwili okazało się, że miała rację i ktoś ją obserwuje. W krzakach ujrzała czyjeś oczy, które bez wątpienia patrzyły w jej kierunku. Cień w panice szybko wstała na swoje łapy, postawiła jedną z nich na ziemi i już miała rzucić się do biegu, gdy zemdlała.
Obraz był zamazany, ale jednak mała mogła określić, że niewątpliwie znajduje się w lesie. Zamlaskała pyszczkiem, by przełknąć nagromadzoną ślinę i w tej chwili poczuła czyjś delikatny dotyk na sobie. Momentalnie otoczenie wyostrzyło się, a Cień dostrzegła obcego kota, który obwąchiwał jej brudne i posklejane futerko. Wtedy już było jej wszystko jedno, czy kot ją zrani, zabije czy może nawet zje, pogodziła się już ze swoją obecną, beznadziejną sytuacją. Ostatni raz otworzyła szerzej oczy, by poznać twarz obcego towarzysza, po czym zamknęła je, a przed nimi była już tylko ciemność.

<ktoś z kb?>

Od Koziej Łapy CD Mglistej Łapy

- Nie mam teraz czasu na takie pierdoły! - syknął ostro Lisia Gwiazda, posyłając swojemu uczniowi gniewne spojrzenie.
- Ja tylko chciałem... - miauknął cicho, kuląc się pod siłą samego spojrzenia lidera. Zły sobie moment wybrał na pytanie o... Tak naparwdę o cokolwiek, ponieważ Lisia Gwiazda nie była aktualnie w nastroju do jakiejkolwiek rozmowy.
- A co mnie obchodzi, co chciałeś!? Po prostu uciekaj mi sprzed oczu, nie widzisz, że jestem zajęty? - rudzielec krzyczał dalej, piorunując ucznia wzrokiem. Liliowy cofnął łeb i zjeżył futro na karku. Rzeczywiście, lepiej nie wchodzić liderowi w drogę. Szybko usunął się z oczu lidera i odsunął się na bezpieczną odległość.
- Co się stało? - dopiero za drugim razem doszło do niego pytanie Mgiełki, gdyż nie skupił się za bardzo na jej wcześniejszym przybyciu.
- Hm? Oh, tylko zły moment wybrałam sobie na rozmowy, nic takiego. - zaśmiał się nerwowo Kózka.

***

Kocur po treningu z Lisią Gwiazdą niemalże padał z nóg. Niezbyt spodobało mu się, że przywódca zaczął wymagać od niego jeszcze więcej po wygranej wojnie, jednak potrafił znaleźć przyczynę tego. Przecież Kozia Łapa miał już 10 księyców, a wciąż nie nadawał się na wojownika nawet w najmniejszym stopniu. Może i wyglądał już lepiej, niż przed treningami, ale jego umiejętności nie były wybitne, czy nawet zadawalające. Pomimo mocno odczuwalnego zmęczenia, Koza uznał, że powinien jeszcze odwiedzić Lawendowy Strumień. Jednak ubiegła go w tym Mglista Łapa. Dojrzał, jak wychodzi z żłobka i powolnym krokiem kieruje się ku stosowi z zwierzyną. Złotooki potrzedł do niej i krótkim chrząknięciem zasygnalizował swoją obecność. Niebieska koteczka zwróciła ku niemu swoje błękitne oczy i z znakiem zapytania wymalowanym na pyszczku skinęła głową, zachęcając bicolora do mówienia.
- Jak czuje się Lawendowy Strumień? - zapytał spokojnie Kózka. Martwił się o ciotkę. Na pewno mocno przeżyła stratę dziecka.

< Mglista Łapo? >

Od Koziej Łapy CD Zlepionej Łapy

Liliowy dreptał właśnie w kierunku stosu z zwierzyną, by znaleźć coś do jedzenia dla siebie. Trening nie poszedł mu dzisiaj najgorzej, jednak jak zwykle był męczący. Kozia Łapa marzył o dniu, w którym będzie mógł cały swój wolny czas odpoczywać. Po prostu zwinąć się w kulkę w legowisku uczniów i zasnąć, nie zważając na nic. Z jego rozmyślań wyrwało go dosyć mocne zderzenie. Zaskoczony spojrzał w dół i zobaczył Zlepioną Łapę, wyglądającego jakby miał się zaraz rozmpaść ze wstydu.
- Przepraszam! - pisnął zielonooki, kładąc po dobie uszy. Kozia Łapa wyszczerzył delikatnie ząbki w ciepłym uśmiechu i otrzepał się nieco z kurzu.
- Huh? To nic. - odparł, po czym przyjrzał się uważniej młodszemu koledze.Wyglądał na zestresowanego. - Wszystko w porządku? Wydajesz się spięty - mruknął. Zlepiona Łapa natychmiast się wyprostował, prawie ponownie uderzając Kozią Łapę.
- N-no jasne, że w porządku! Jestem tylko trochę zakręcony dzisiaj. J-jadłeś już? Może zjemy razem? - zaproponował, drepcząc w miejscu przednimi łapkami.
- Właśnie miałem coś zjeść, więc czemu nie. - miauknął ciepło Kózka, po czym zbliżył się do stosu z zwierzyną, chwycił niewielkiego wróbla i wrócił do Zlepka. Oboje udali się w jedno miejsce, po czym zaczęli konsumować posiłek.
- Więc, jak ci idzie na treningach? - zaczął Koza, oblizując pysk z krwi spożywanego ptaszora. Usłyszawszy pytanie, futro na grzbiecie Zlepionej Łapy uniosło się nieco.
- Świetnie. - powiedział, uśmiechając się szeroko. Jego głos był jednak niepewny, a sam rozmówca unikał wzroku starszego terminatora. - A twój?
- Równie wspaniale! - Kozia Łapa wyprostował się z dumą, jednak zaraz potem zniżył łeb, a uśmiech zszedł nieco z jego pyska. "Tak... wspaniale...."

***

Gdy Kozia Łapa obudził się, było już niemal południe. Słońce błyszczało wysoko na niebie, oświetlając tereny klanu Klifu, jednak bicolor nie do końca wiedział, ile czasu minęło od drugiej bitwy.
- K-kozia Łapo? Obudziłeś się w końcu! Martwiłem się o ciebie! - krzyknął Zlepiona Łapa, wpadając do legowiska medyka.

<Zlepiona Łapo? >


Od Koziej Łapy CD Zimorodkowej Łapy

- J-ja tylko... Może... Przewidziało ci się? - zawstydzony zająknął się, wodząc wzrokiem za kitą Zimorodka. Jak to możliwe, że to zauważyła? Przecież chyba nie podbijał do Śnieżki jak jakiś zadufany w sobie kocur myślący tylko o jednym, prawda? Raczej daleko mu było do kota, który myśli w taki sposób.
- Koza Łapo, wiem, co widziałam. - zaśmiała się Zimorodkowa Łapa cicho. - To opowiesz mi, o co chodzi?
- P-przecież nic się nie dzieje! - zawołał w końvu wystraszony, próbując oddalić się jak najprędzej od kotki. Przecież Kózka dobrze wiedział, co czuje do kotki o roztekowanym futrze, jednak nie był pewny, czy może o tym powiedzieć Zimorodkowi. Chciaż z drugiej strony pointa przed chwilą wszystko widziała i po jej słowach można było poznać, że się domyśliła. Jednak nie wyznał tego nawet Zlepkowi, a z Zimorodką, chociaż jest naprawdę fajna, nie znają się aż tak dobrze. Więc co powinienen zrobić? Zwiewać. Tylko jak i gdzie? Przecież oboje byli w jednym obozie, a on nie ma pozwolenia na wyjście bez opieki! Wybawieniem byłoby, gfyby Lisa Gwiazda zawołał go na trening, ale przed chwilą już przecież ćwiczyli! Pozostała jedna opcja - wymówka!
- No... Zimorodkowa Łapo, m-musze zanieść tą piszczkę... Ymmmm... Różanemu Kwiatu! Booo.... Ona jest głodna, no i... Muszę... No zanieść! Dokończymy r-rozmowe później! powiedział w końcu, chwycił piszczkę wybraną wcześniej dla siebie i czmychnął do legowiska starszej. Cóż, może nie zje posiłku, ale ucięcie strseującej rozmowy wymagało poświęceń.

***

Od tamtej chwili Koza starał się uniakać spotkań z Zimorodkową Łapą. Nie chciał być dla niej nie miły, jednak ostatnia rozmowa bardzo go zestresowała. Na szczęście, a raczej nieszczęście, wojna skutecznie uniemożliwiła mu dalsze spotkania z pointką. Druga bitwa zakończyła się sukcesem, więc klan mógł chwilę odetchnąć. Niestety, po tym krótkim oddechu przyszedł czas na niepokój, bo klan Wilka przecież może w najbliższym szym czasie zorganizować powstanie.
Kozia Łapa odpoczywał w swoim legowisku. Po tym wszystkim nie czuł się najlepiej. Był zmęczony bitwami, do tego na jego barki spadło okropne uczucie, które ciągle kruszyło go na kawałeczki. Mianowicie - Śnieżna Łapa i jej miłość do Baraniej Łapy.
- Hej, Kozia Łapo. I jak tam? - zapytała Zimorodkowa Łapa, dojrzawszy bicolora w legowisku.
- Nie najlepiej... - westchnął cicho Koza, przymykając oczy.

< Zimorodkowa Łapo? Sry, że tak długo >

Od Bucka

*niedługo po przyjęciu Bucka do Klanu Wilka*

Tak jak miał, pojawił się po następnym wschodzie słońca przed legowiskiem Borsuczej Gwiazdy.
Miał co do niego mieszane uczucia… Nie powinien pozwolić sobie na słabość. Zaufanie oznaczało cierpienie. Kolejne ciało do opłakania.
A jednak, tak bardzo chciał wyrzucić z siebie to wszystko…
Zacisnął zęby.
Nie. Może szanować ich zwyczaje, zebrać trochę informacji o tym, jak żyją, wiedza zawsze się przyda. Ale nie jest jednym z nich.
- Jesteś - powitał go uśmiech lidera, wyglądającego z nory. - Wejdź.
Posłuchał, siląc się na standardowy, krzywy uśmiech.
- Wszyscy już wiedzą. Jeśli nie masz nic przeciwko, pasowanie odbędzie się za dwa wschody słońca, w porze szczytowania słońca. Coś nie tak? - w jego oczach dostrzegł cień autentycznego niepokoju.
Pokręcił głową.
- A tak swoją drogą, ty naprawdę uważasz, że nie jesteś kotem? - lider wyglądał jak kociak szykujący się do zabawy.
Bucka zamurowało. Jak to ,,naprawdę uważa”? Przecież jest…
- Czyli to prawda! - Jego mina musiała powiedzieć wszystko. - I nigdy nie zastanowiło cię, że wyglądasz jak kot?
Milczał.
- Wybacz, po prostu… - Borsucza Gwiazda starał się pohamować wesołość.
- Wychowały mnie, traktując jak jednego z nich. Nigdy nawet nie pomyślałem, że mógłbym być kimś innym. - umilkł. - Kiedyś, gdy zapytałem, dlaczego jeden z dorosłych dziwnie na mnie patrzy, matka dotknęła mojego czoła swoim mówiąc, że to nie ma znaczenia, bo jestem częścią Rodziny - mówił niemal szeptem.
Nie wiedział, dlaczego to mówi. Nie powinien, nie powinien przychodzić, nie powinien był zostawać w tym przeklętym klanie!
- W porządku? - głos lider był całkowicie poważny.
- Oni… Oni nie żyją. Wszyscy. A ja, z jakiegoś powodu... Nazywali mnie wtedy Buck.
Podniósł wzrok na lidera.
- Wiesz, jak to jest stracić wszystko?
W niebieskich oczach czaił się lód.
- Wiem.
Milczeli.
Minęła chwila, zanim czarny kocur spojrzał na lidera. W jego oczach płonął złoty płomień.
- To jak wygląda ten rytuał?
Uśmiechnęli się słabo do siebie.
- Ceremonia. Cóż… Odbywa się wielkie zebranie, podczas którego lider, czyli ja - wyszczerzył zęby - nadaję ci nowe imię i wyznaczam mentora. Potem nowy uczeń i jego mentor dotykają się nosami - spojrzał na niego karcąco, widząc niebezpieczny błysk w oku - i cały klan się cieszy. Po wszystkim będziesz mógł spotkać się z mentorem. On powie ci więcej.
Zapadła cisza.
- Wiesz, podczas ceremonii będę musiał użyć twojego poprzedniego imienia…
- Nie krępuj się. - zamilkł. - Borsucza Gwiazdo?
- Hmm?
- Zabiję cię, jeśli wymyślisz mi jakieś głupie imię.
Obaj wybuchnęli śmiechem.