Ponoć koty wędrują własnymi drogami, ale on wynosił tę umiejętność na zupełnie inny poziom. Z absolutnym spokojem znosił napiętą atmosferę, uśmiechając się coraz paskudniej, gdy gęstniała. Nie było go podczas ataku na siedzibę klanu i wieść o tym przyjął z obojętnością (upewniając się najpierw, czy Pierzynce nic się nie stało, z czego sam się później śmiał), widząc rany Cętkowanego Liścia, tylko się skrzywił ironicznie.
Klan - wolność, obcy - Rodzina, koty - wilki; gwiazdy, sens… miał dużo innych zmartwień.
Do teraz.
Obserwował z oddali, jak Wilki próbują walczyć z nadciągającym mrowiem kotów. Napastników było tylu, że obrońcy walczyli z kilkoma naraz, odnosząc coraz groźniejsze rany.
I wtedy coś w nim pękło.
Gdy stracił wszystko, co trzymało go na świecie, gdy błąkał się bez celu, marząc o odnalezieniu wilków, które go wychowały, a które pewnie od dawna nie żyją, to oni wyciągnęli do niego łapę. Gdyby nie ta mała kula futra, nie dotarłby tu, gdzie jest. I nie zyskałby miejsca, które mógłby uznawać za swoje. Swój teren. Swoją Rodzinę.
Czyż nie jest im tego winien?
Parsknął, uśmiechając się do siebie.
- A jednak wielki Buck ma sumienie... - pokręcił głową i ruszył w stronę walczących.
- Przegraliście! - szybko dostrzegł krzyczącego. Był nim rudy kocur. Jego postawa ewidentnie wskazywała na poczucie wyższości.
- Lider? - zastanowił się.
Walka ustała. Czuł przerażenie ogarniające pokonanych, widział rozpaczliwą próbę Płonącego Grzbietu, który padł pod łapy wroga.
- Teraz albo nigdy - pomyślał tylko i wynurzył się z krzaków, tuż obok rudego lidera.
- Lepiej, żebyś miał dobry powód, dla którego atakujesz moją Rodzinę - jego niski głos wręcz wibrował w powietrzu. - Chciałbym go poznać, zanim zatopię kły w twoim gardle - uśmiechnął się paskudnie.
<Mogę kontynuować ten wątek czy udajemy, że go nie było? xD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz