— Nie myśl sobie, że mnie to obchodzi. Jestem po prostu ciekawa, co z tego wyniknie — poinformowała ją, a kotka skinęła sztywno głową. Przez moment chciała po prostu odejść, ale coś ją zatrzymało. Może to ta kultura, której była istną ostoją za czasów kociaka?
— Mimo wszystko, dziękuję — oznajmiła oficjalnie, lekko pochylając głowę. Sowa przewróciła jednym okiem, boleśnie przypominając jej o Fiołkowej Bryzie, za którą tak bardzo tęskniła.
Nie teraz, Nów. Skup się. — Upomniała siebie, dumnie unosząc głowę.
— Zmykaj mi z oczu, nie masz za dużo czasu — upomniała ją Sowa. Niebieska szylkretka skinęła głową i ruszyła na poszukiwanie dawnej mistrzyni, której życie zamierzała odebrać - już po raz dziesiąty i, jak miała nadzieję, ostatni. Idąc przed siebie, rozglądała się bacznie, wciąż pozostając czujna. Adrenalina już teraz buzowała w żyłach kotki, a jej zmysły działały jakby na zupełnie innej płaszczyźnie. Słyszała najcichszy szmer, dostrzegała najmniejszą zmianę w jej otoczeniu. To było dziwne, nowe, ale nie przeszkadzało jej to. Cokolwiek, co da jej sposobność na dopięcie swego.
Na zemstę, za zmarnowanie jej nędznego życia.
W oddali dostrzegła ciemną postać, obróconą tyłem. Gdzieś nieopodal znajdowało się kilka kotów, ale córkę Ciernistej Gwiazdy mało obchodziły one, czy ich reakcja na nią. Miała tylko jeden, prosty cel - zlikwidować to lisie łajno. Niewiele myśląc, rzuciła się przed siebie. I tak nie miała żadnego konkretnego planu, prawda? Nie zależało jej na honorze, czy uczciwej walce. Chciała się tylko jej pozbyć. Kilka głów odwróciło się w jej kierunku, kiedy skoczyła na Czystą Gwiazdę, która w szoku opadła na ziemię. Nów wbiła pazury w jej bliznę, a ta syknęła z bólu, zaraz jednak zrzuciła ją ze swoich pleców.
— Kto by pomyślał — burknęła, skacząc na kotkę. Wojowniczka przeturlała się na bok, unikając jej ciosu. — Jak się tutaj dostałaś, ty króliczy bobku? Powiedziałam ci przecież jasno, że nie masz prawa tutaj przebywać — żachnęła się, zirytowana, jednak jej oczy zdradzały, że była pod wrażeniem. Nów przewróciła dwukolorowymi oczami.
— Czy to ma znaczenie? — burknęła — ważne, że tutaj jestem i na zawsze się ciebie pozbędę.
Starsza kocica wybuchnęła zadziwiająco szczerym, radosnym śmiechem, słysząc jej słowa. W jej oczach iskrzyło się szyderstwo, gdy spojrzała na pierworodną liderki Klanu Burzy i oznajmiła lodowatym tonem.
— Brać ją!
Te koty, które należały niegdyś do jej klanu, rzuciły się w kierunku Nów, jednak przed nią stanęła grupka kilku innych istot, na oko w jej wieku, sprawiając, że tamte stanęły sztywno. Szylkretowa kocica nie mogła tego wiedzieć, jednak były to koty, które zginęły podczas "Rzezi Gwiezdnych" na jednym ze zgromadzeń, ich rodziny, oraz inni uczniowie Czystej, którzy zdążyli już wyzionąć ducha.
— Konwaliowa Rzeko?! Wąsaty Pysku?! Tonące Słońce?! A wy co niby wyprawiacie? Powiedziałam, brać ją! — zawołała zdezorientowana kocica, patrząc na swoich podopiecznych.
— Zniszczyłaś nam życie! — zawołała jakaś liliowa kotka, której Nów nie znała. Była bardzo ładna, jednak zdawała się mieć w sobie ogromne pokłady bólu i furii. — To przez ciebie straciłam Wąsaty Pysk! To ty osierociłaś nasze dzieci! Nie będziemy wykonywać twoich rozkazów! — żachnęła się, mierząc w nią oskarżycielsko łapą. Cała reszta skinęła głowami. Czysta Gwiazda prychnęła pogardliwie.
— Skoro tak, zginiecie po raz drugi — oznajmiła, a z jej głosu słychać było ogromną pewność siebie. Wbiła pazury w ziemię i krzyknęła. — Klanie Prawdy, do ataku!
Akcja wznowiła się. Byli poddani Czystej rzucili się na koty, które broniły Nowiu a i one rozbiegły się, atakując. Sama szylkretka wcale długo nie myślała. Ignorując wojenny zgiełk przedzierała się w stronę czarnej kocicy, a po jej głowie, niczym mantra, krążyła w kółko jedna, ta sama myśl.
Zabić, zabić, zabić, zabić.
Ktoś rzucił się na nią, zupełnie od boku. Jego ostre pazury rozcięły jej skórę głęboko, a ona wydała z siebie zduszony pisk. Nie rozpoznała go i szczerze powiedziawszy nic jej to nie obchodziło. Zdzieliła go z całej siły łapą w pysk, zostawiając na nim szramę i dezorientując, po czym... Uciekła, jakby nigdy nic. Nie obchodziło ją nic, ani nikt, prócz jej głównego celu. Tej wstrętnej jędzy, która uczyniła ją złą osobą. Wokół wręcz tańczyła rządna krwi wojna, w akordzie syknięć, jęków i krzyków, dopełniona metalicznym zapachem i buzowaniem w całym ciele. A może to tylko ona? W końcu odnalazła swoją zgubę w tłumie i ponownie, rzuciła się na nią, tym razem od przodu, ta jednak nie dała jej się powalić tak łatwo. Owszem, przewróciła się, ale zaraz zrzuciła kocicę z siebie i poczęła wymieniać z nią cios za ciosem.
— Nigdy nie wiesz, kiedy przestać, co? — burknęła, gdy walczyły ze sobą od dłuższego czasu. Nie spodziewała się podobnych umiejętności ze strony kotki, jednak uczyła się przecież w jej klanie, prawda? A to oznaczało, że musiała być chociaż trochę tak dobra, jak ona.
— Przestanę, jak padniesz martwa — warknęła Nów, odparowując cios i zamachem łapy rozcinając skórę na piersi kotki. Ta syknęła, jednak nie poddawała się. W miarę walki, na ciele szylkretki pojawiało się coraz to więcej ran, jednak sama kocica zdawała się ich nie zauważać. Adrenalina zagłuszała ból, a determinacja pchała jej pazury do cięcia i zęby do gryzienia. Czysta Gwiazda najwidoczniej czuła to samo, bo ciągle pchnęła przed siebie, nie zważając na szkody na jej ciele. Pole widzenia Nowiu zmniejszyło się o połowę, gdy łapa wielkiej kocicy rozcięła skórę przy jej oku, omal go nie przecinając. Nic to. Walczyła dalej, wiedziała jednak, że długo nie wytrzyma. Musiała się pospieszyć, albo umrze tutaj, lub co gorsza, wróci do Klanu Lisa jako przegrana. Nie, do tego nie dopuści. Czysta skoczyła na nią, przygniając ją do ziemi, uniosła jednak jedną łapę, do ciosu. To była ta chwila. Nów niewiele myśląc przyciągnęła ją do siebie i wbiła się zębami w jej gardło. Łapa kocicy chwilę okładała ją po plecach, powodując ogromny ból, jednak wojowniczka tylko mocniej i mocniej zaciskała szczęki. Krew zalała jej pysk, kompletnie już odbierając pole widzenia, jednak Czysta przestała się ruszać, co oznaczało, że zwyciężyła. Po chwili płat skóry, który miała w pysku, zmienił się w pył, zupełnie tak, jak reszta jej ciała. Kremowo-niebieska zakasłała krwią, a cały ból, jaki mogły spowodować rany, uderzył w nią ze wzdwojoną siłą. Nawet, jeśli mogłaby teraz coś zobaczyć, to amok, w jaki wpadła, odbierał jej siłę do jakiegokolwiek łączenia faktów. Opadła na ziemię, piszcząc przeraźliwie. Każda kończyna w jej ciele piekła okropnie, a w głowie malował się już obraz wszystkich blizn, jakie zostaną po tym starciu! Ale było warto.
Wygrała.
Wygrała.
— Księżycowy Płatku? — Głos Konwaliowej Rzeki dobiegał do niej gdzieś z oddali. Nie wiedziała nawet, co kocica od niej chce. Odpłynęła. Po prostu odpłynęła, jednak nie umarła. Zwyczajnie zaczęła się budzić z tego pięknego, och, jakże cudownego koszmaru!
~*~
Zakasłała krwią, wprost na jego łapy, a w jej głowie ponownie się zakręciło.
No dobrze, może jednak trochę potrzebowała teraz pomocy. Kogokolwiek.
— Ohyda! Pająki zasnuły ci mózg, czy co? — warknął kocur, a teraz zdająca się tak niewielką i bezbronną kocica rzuciła mu krótkie spojrzenie. — Matko, wyglądasz tak, że teraz to już bym cię na pewno nie wziął — skomentował, próbując jakoś pomóc jej wstać. Nów podparła się na nim. Normalnie nawet by nie pomyślała, aby coś takiego zrobić, jednak teraz jej umysł był równie potulny, co u małego, przerażonego kociaka. Jedyne, o czym potrafiła myśleć, to ten okropny ból, przeszywający każdy element jej ciała. Och, jak bardzo żałowała, że nie umarła!
— G-g-gdzie i-i-i-idzie-dziem-my? — wacharczała cicho. Zastępca Klanu Klifu przewrócił oczami, chociaż ona nie mogła tego dojrzeć.
— Do tego całego Rudzika, czy innego Małego. Postaraj się nie umrzeć w trakcie drogi, bo nie zamierzam brudzić sobie futra na darmo — warknął, kierując się wraz z kotką w stronę obozu jej klanu, który nie był wcale tak daleko. Celowo wybrała jakiś bliski punkt, by móc szybko wrócić.
< Księżyc?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz