BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 listopada 2020

Od Konwalii cd. Błyszczącej Łapy (Ćmy)

*następny dzień po pożarze, poranek*
Odpis i jednocześnie cdn. tamtego opowiadania

Walczyła o każdy oddech, obiecała w końcu, obiecała Orlikowemu Szepcie, że ma przeżyć. Miało dla niej to duże znaczenie, choć te chore myśli dalej wracały, nawet tutaj. Niektóre bodźce jeszcze do niej nie docierały, za szybko to wszystko się działo, nie zdążyła jeszcze wszystkiego pojąć i przemyśleć.
Machała kończynami jak szalona, by złapać choć trochę tlenu do płuc. Nie wiedziała, gdzie jest, bo nawet nie próbowała otworzyć ślepi. Było jej zimno, czuła ssanie w żołądku, bo od kilku dni nic nie zjadła, teraz tego bardzo żałowała. Potrzebowała energii, by wydostać się z lodowanej wody.
- P-pomocy...! - wykrztusiła z siebie.
Nurt robił z nią, co chciał, nie raz obijał ją o ostre kamienie, przez co zyskała nowe rany do swojej dużej kolekcji. Nareszcie, zatrzymała się na czymś. Wciąż nie otwierając oczu, złapała się tego pazurami. Drewno. Zaczęła się wspinać, najprawdopodobniej było to przewrócone drzewo, jednak nie płonęło na szczęście. Odkaszlnęła, by wydobyć z siebie niepotrzebną wodę, w końcu złapała oddech. Gdy skończyła wchodzić, mocno przytuliła się do kłody i zaczęła przesuwać się po drewnie z prędkością żółwia. Ostatecznie wylądowała na lądzie. Otworzyła żółte ślepia. Przeszył ją strach. Była na terenach Klanu Nocy... Mogą jej zrobić krzywdę. Przesunęłwa wzrok badając stare tereny Klanu Lisa, tam właśnie biegły wszystkie koty. Chyba widziała w oddali dwie niebieskie sylwetki bardzo przypominające Burze i Stokrotkę. Czyżby były bezpieczne?
Jedynym szczęściem w tej tragedii było, to, że ten okropny żar się chociaż raz Kotce przydał, był nawet przyjemny w porównaniu z zimną wodą. Dopiero po kilkunastu uderzeniach serca i wielkich oddechach wstała na równe łapy. Ze zmęczenie upadła ponownie na ziemię. Następna próba. Udało jej się. Rozejrzała się bardziej po terenach i zobaczyła małą białą kuleczkę koło siebie. Zapomniała już o tym, że jakiś Klifiak może ją zobaczyć.
Biedna, lub biedny... - pomyślała, powoli niezbyt zgrabnie zbliżając się w stronę kota. Gdy się bardziej zbliżyła, zobaczyła, że to młoda koteczka, do tego poparzona. Pewna następna ofiara pożaru. Nie wiedziała, czy żyje. Przyjrzała się klatce, poruszała się, jednak bardzo słabo, płytko. Czyli nie jest martwa. Odwróciła kotkę na plecy. Powinna zacząć walczyć o życie kotki, w końcu jest... Znaczy, była medyczką. Zaczęła reanimować biedną istotkę. Nacisnęła jej na brzuszek, natychmiast wypluła z siebie wodę i lekko poruszyła łapami, coś mamrocząc pod nosem.
- T-tata... - pisnęła tak cichutko i kaszlnęła.
Konwalia przyjrzała jej się. To takie smutne, ze wzruszenia zaczęła płakać, ale po chwili postanowiła się ogarnąć. Musi ją jakoś zacząć porządnie leczyć. Nie musi wylizywać jej futra pod prąd, bo i tak jest gorąco.
Krwiściąg na siłę, jagody jałowca oraz podbiał na ułatwienie oddychania i przydałby się bardzo miód, ale na pewno to nie znajdę tutaj, korzeń żywokostu na poparzenia... - mruknęła w myślach. Przypomniały, aż jej się czasy, kiedy była uczennicą i wymieniała przed Jeżykiem zastosowanie ziół, albo leczyła rannego przez lisa Leśnego Świta, którego nie mogła wydać. To były czasy...
Zaczęła się rozglądać za podbiałem, na pewno gdzieś tu jest, zawsze rośnie przy rzekach. Pisnęła ''Ooo'' gdy ujrzałam to czego szukała, natychmiast zerwała zioło. Przeżuła roślinkę i wypluła słodko pachnącą papkę na liść.
- Ej... - pacnęła łapą maleństwo. - Zjedz trochę, będzie ci łatwiej oddychać. Niestety nie mam jagód jałowca, wybacz, nie mogę ich tutaj znaleźć, jest za wilgotno... I miodu też. Proszę, spróbuj przełknąć.
Położyła przed kotką lecznicą mieszankę. Koteczka otworzyła ślepia przypominające bardzo jej i spojrzała się z nią z przestraszeniem.
- Nie bój się mnie... Chcę c-ci tylko p-pomóc.
Pokiwała nieśmiało małą główką i liznęła pabkę, wygięła mordkę gdy poczuła jej smak.
***
Koteczka nic nie mówiła, w jej oczach było tylko widać strach. Konwalia próbowała jakoś nawiązać z nią kontakt, ale biała wydawała się nieugięta.
Może nie potrafiła mówić? Albo nie lubiła? Bądź miała takie same kompleksy z tego powodu co ja?
Nie umiała na te pytania sobie odpowiedzieć. Wiedziała, że cudem od Klanu Gwiazdy jest to, że jeszcze nikt ich nie znalazł. Co kilka krótkich uderzeń serca obracała się za siebie, czy ktoś nie idzie, albo ogień się nie zbliżył aż tutaj.
Ponownie obróciła głowę, bo usłyszała jakiś szelest.
Kto taki może być? Co teraz?
Nie wiedziała co kompletnie robić. Zostać i czekać, a może po prostu uciekać, ale gdzie? Nie ma już na tym świecie swojego miejsca. Prowadzenie koczowniczego trybu życia jak samotnicy jej nie pasowała, nie w końcu umiała walczyć ani polować. Bez klanu umrze. Wzięła w pysk małą i na wszelki wypadek wysunęła pazury.
Biało-czarna sylwetka zmierzała w ich stronę, na początku powolnym krokiem, jednak po chwili przyśpieszyła. Z każdą chwilą coraz bardziej czuła, że skądś zna Kocura, gdy był już w odległości na około 5 lisich ogonów zrozumiała, że najprawdopodobniej to Borsuk.
- B-braciszek...? - wyszeptała i położyła przed sobą znajdkę, było jej trudno mówić gdy trzymała ją w pysku.
Wojownik uniósł brwi, z zakłopotanym wyrazem psyka. Zmierzył wzrokiem swoją siostrę. Najwyraźniej zabrakło mu słów, by cokolwiek powiedzieć.
- Yyy... Po co tutaj przyszłaś i co ty trzymałaś w pysku? Na Klan Gwiazdy! Nie mów, że zostałem wujkiem?! Wywalili cię z Klanu, co? I bardzo dobrze, nie proś mnie o pomoc, bo tego nie zrobię!
- Ja... T-to nie tak! Ona nie jest moim dzieckiem, znalazłam ją tutaj, jak uciekałam przed ogniem, całym teren Klanu Burzy stanął w płomieniach!
- Wracaj do swojego Klanu, przecież nic nie stoi na przeszkodzie. - miauknął oschle żółtooki.
- Słuchaj, nie mogę tam wrócić, nie mam jak. Błagam, pomóż mi!
- Niby czemu?
- To bardzo długa historia, naprawdę długa... Opowiem ci kiedy indziej. Chciałabym dołączyć do Klanu Nocy, bo nie mam i-innego wyjścia... - oznajmiła, cicho łkając. Tak cholernie się bała tego, że jej własny brat odmówi jej pomocy.
- Nie.
Spuściła uszy.
- Wiesz co? Myślałam, że ciebie znam... - rzekła, spuszczając wzrok na własne łapy.
- No dobrze, ale niczego nie obiecuję. Zaprowadzę cię, znaczy was do Aroniowej Gwiazdy, ale jak będę mieć przez ciebie kłopoty, to-
- Rozumiem, dziękuję, Borsuku! - przytuliła się mocno do Kocura. - Nie będę rozrabiać, przysięgam.
- Phi! Rodzeństwo... - powiedział cicho łaciaty i poklepał łapą po głowie kotkę. - Jednocześnie się nienawidzi oraz kocha...
***
Szła wiernie za krewnym, niosąc w pysku koteczkę, nie zostawiłaby jej tam. W międzyczasie opowiedział jej trochę o tym, co u niego i jak się żyje w Klanie Nocy. Czuła się przy nim niezwykle luźnie, znała go doskonale, wiedziała, kim jest, a wspomnienia, kiedy byli obojga kociakami wracały. O mało się nie poryczała ze wzruszenia. Czyżby jej serce dostało chwilowy plasterek? Chyba tak to podziałało...
- Jesteśmy już w obozie... - szepnął jej do ucha. - Widzisz to gniazdo na tej potężnej wierzbie i tego kota? - spytał się, a kotka pokiwała głową. - To jest Aroniowa Gwiazda, dalej idź sama i... Uważaj na siebie.
- Dobrze, jeszcze raz dziękuję. - nim zdążyła wymiauczeć ostatnie słowo, jej brat gdzieś zniknął, zaczerpnęła głęboki oddech. Jej serce natychmiast przyśpieszyło ze strachu, próbowała iść jak najciszej, by nikt jej nie zauważył.
- Witaj! - przywitała się z Kocurem, kłaniając się, jak najniżej potrafiła, po chwili wskoczyła na drzewo z kotką i usiadła koło łaciatego. Czuła się teraz trochę dziwnie i niekomfortowo, cudem było, że zdobyła się na odwagę, by postawić, chociaż krok w stronę drzewa, a co dopiero na nie wejść. Nie było jej też łatwo cokolwiek powiedzieć, nie lubiła mówić, w końcu jej głos nie należał do najładniejszych i się jąkała bez swojej mieszkanki.
- Kim jesteś? Kto cię tutaj przyprowadził? - miauknął zszokowany i oburzony widokiem nieznajomej Aronia, jeżąc sierść. - Wojownicy, weźcie-
- C-czekaj! N... Nie psysłam w-wam zrobić krzywdy! Wy-wysłuchaj mnie, błag-błagam! - rzekła niezwracająca uwagi na koty, które syczały na nią.
- Mów szybciej co cię tutaj sprowadziło. - syknął, przesuwając się o kilka mysich ogonów od Konwalii.
- Na-nazywam się Konwaliowe Serc... Znaczy Konwalia. Jak może za-zauważyliście, tereny K-Klanu Burzy płoną. Ja jednak już tam nie mogę wrócić… Cudem uszłam z życiem. Z trzema łapami sobie nie poradzę, zwłaszcza że nie umiem polować ani walczyć, więc bez innych kotów jestem skazana na śmierć. Za to znam się na ziołach i umiem leczyć, więc mogę zostać asystentką medyka w twoim klanie… I… Znalazłam tę koteczkę na brzegu, bałam się, że nie żyje, musiałam ją reanimować. Proszę, przyjmij ją do Klanu, wierzę, że na pewno zostanie świetną wojowniczką, mnie też jak możesz..., Błagam. Obiecuję, że będzie z nas pożytek. - oznajmiła.
- Dlaczego nie możesz wrócić do Klanu Burzy po zakończeniu pożaru? Mamy już dwóch medyków. Trójka nie sądzisz, że będzie tłokiem?
- Wygnali mnie z klanu, nie mogę już tam powrócić. Mhm… W Klanie Burzy było trzech asystentów i nie było tłoku, więc może i tu nie będzie. Myślę, że każdy medyk jest ważny, w końcu można uratować więcej kotów i wymyślić więcej nowych, leczniczych rzeczy. Do tego mogę nauczyć twoich nowych ziół, jakich jeszcze nie znają, bo nie żyli na takich terenach co ja. Co dwie głowy to nie trzy nieprawdaż?
- Czemu cię wygnali? Nie sądziłem, że Mokra Gwiazda odważy się kiedykolwiek na takie coś.
- Hm… To d-dość skomplikowane…
- Zabiłaś kogoś? - prychnął.
- Nie! Na-nawet nie wyobrażam sobie zabicie kogoś, nawet zwierzęcia łownego. W-właściwe t-to wprost przeciwnie… - dodała ciszej.
Zmarszczy brwi.
- Więc co?
- Długaaa historia, lepiej, żebyś nie wiedział. Naprawdę cię to tak interesuję?
- A mam przyjąć do klanu, gdzie moi współklanowicze wiodą spokojne życie, wygnańca, której przeszłości nawet nie znam? Skąd mam wiedzieć, czy i nie u nas nie dopuścisz się zbrodni, przez którą zostałaś wygnana i tak próbujesz przede mną zataić.
Spuściła uszy.
- No dobrze, a-ale niech to pozostanie między nami. W-więc… Złamałam kodeks medyka, zasadę ósmą. Niechcący, nie chcieliśmy. – zestresowana zaczęła grzebać pazurem w ziemi, dopiero po chwili doszła do wniosku, że lider Klanu Nocy nie musi znać kodeksu medyka na pamięć. – No emm… W sensie mam kocięta, ale ona akurat nie jest moja. – przesunęła wzrok na małą koteczkę. – Znalazłam ją, tak jak mówiłam…
- Rozumiem... Twoje kocięta zostały w klanie? Nic im nie grozi?
Uniosła brwi, szczerze nie spodziewała się takiej odpowiedzi ze strony Kocura. Poczuła lekkie ciepło na sercu.
- Widziałam chyba sylwetki moich córek na starych terenach Klanu Lisa... - miauknęła. - A trzecia córka żyje w innym klanie z ojcem, ufam mu. Na pewno o nią bardzo dobrze dba. - czarno-biały pokiwał głową. - Mhm... A ty...? Posiadasz dzieci? - zapytała się dosyć nieśmiało i niepewnie.
Rozejrzał się nerwowo po obozie i odparł:
- Nie.
- Rozumiem. - mruknęła, próbując jakoś się uśmiechnąć.
- Jak ona się nazywa? - zapytał się, spoglądając na nieduże kocię.
- Nie wiem, nic nie mówi, choć się jej pytałam kilka razy.
- Masz jakiś pomysł?
- Chyba tak. Może... Może Ćma? Jest taka cicha i w ogóle, chyba pasuje, co myślisz o tym?
- Może być. - rzekł.
- Czyli pozwalasz nam zostać? - przysunęła Ćmę do siebie.
- Na razie obydwojga traficie na jeden księżyc do starszyzny.
- Dziękuję! - podziękowała z dużym entuzjazmem w głosie i zeszła z kotką z drzewa.
- Karasiowa Łusko, zaprowadź tę dwójkę do starszyzny. - polecił jakiemuś wojownikowi.
***
Podsumując... Została wywalona z Klanu, wybuchł pożar, prawie nie utonęła, nie posiada już żadnego kontaktu ze swoimi przyjaciółmi, czyli tak jakby ich straciła, do tego siedzi w zupełnie jej nieznanym obozie Klanu Nocy, otoczona praktycznie wodą i obcymi kotami ze znajdką, którą nazwała Ćma.
Próbwała jakoś to wszystko sobie w głowie poukładać, ale nie umiała. Wszystko było jak jakiś mocno zwariowany sen, a nie jak ten prawdziwy świat. Schowała głowę w łapach, próbowała się jakoś pocieszyć i walczyć ze smutkiem, ale czuła tylko gorzki smak swoich łez. Poczuła coś małego i zimnego na swojej łapie. Zdjęła obie łapy z głowy i przyjrzała się białej kuleczce. Patrzyła się na nią troskliwym spojrzeniem.
- C-coś się stało, malutka?

<Ćma?>

Zgromadzenie!

Dnia 30/2 listopada/grudnia o godzinie 18:30 odbędzie się zgromadzenie! Liderów i opiekunów klanów prosimy o uzupełnienie listy.


KLAN BURZY
Mokra Gwiazda
Chabrowa Bryza
Jeżowa Ścieżka
Stokrotkowa Łapa
 
Wiewiórczy Pazur
Drżąca Ścieżka
Burzowa Noc
Storczykowa Łodyga
Rzeczny Nurt
Mniszkowy Kwiat
Orlikowy Szept
Świerszczowa Łapa
Niebiańska Łapa
Szumiąca Łapa
Szeleszcząca Łapa
Szemrząca Łap

KLAN KLIFU
Berberysowa Gwiazda
Lwia Grzywa
Firletkowy Płatek

Melonowa Łapa
Omszona Łapa
Kwaśna Łapa
Lisia Łapa
Wronia Łapa
Olchowa Łapa
Koperkowa Łapa
Słonkowa Łapa
Mroźny Oddech
Zimorodkowy Blask
Szczawiowy Liść
Miętowy Strumień
Okoniowa Płetwa
Maślakowy Zagajnik 
Srebrna Grzywa


KLAN NOCY
Aroniowa Gwiazda
Jesionowy Wicher
Poranna Zorza
Mglisty Sen

Brzoskwiniowa Bryza
Wieczornikowe Wzgórze
Puszyste Futro
Królicze Serce
Zwinkowy Ogon
Oszronione Futro
Pierwszy Deszcz
 Kacza Łapa 
Malinowa Łapa 
Węgorza Łapa
Zbożowa Łapa

KLAN WILKA
Iglasta Gwiazda
Wróblowe Serce
Potrójny Krok
Fasolowa Łodyga

Płonąca Łapa
 Dymna Łapa
Sarnia Łapa
Wodna Łapa
Kawczy Lot
Żabi Skok
Różana Słodycz
Borsuczy Krok
Skowronkowy Trzepot
Modrzewiowa Kora
Kolczasta Skóra
Pierzasta Mordka


OWOCOWY LAS

Oficjalnie – nikt, ale...
;3


CHAT: 

Od Brzoskwiniowej Bryzy

*Podczas pożaru*

Wróciła właśnie z treningu z Pszczelą Łapą. Poszła nad rzekę, by wypocząć w chłodnej wodzie. Ostatnimi czasy poziom wody w rzece się obniżył, a od strony Klanu Burzy było czuć smród dymu. Wskoczyła do wody i chwilę w niej brodziła, aż znalazła odpowiednie miejsce. Położyła się w miękkim piasku przy brzegu, czuła jak pomału woda przedziera się przez jej jedwabiste futro, by w końcu dotknąć rozgrzanej skóry i ją schłodzić. Vanka leżała tak dobre pół godziny ciesząc się z ciszy jaka zapanowała wokół niej, jednak nic nie trwa wiecznie, ciszę przerwało plusk wody, gdy koteczka wskoczyła do niej, by wyłowić jakąś rybę. Płynęła coraz głębiej w rzeczną toń, jej płuca już zaczęły się domagać powietrza, jednak ona płynęła dalej. Dostrzegła to czego chciała i po chwili znajdowała się na powierzchni z trzepoczącą się zdobyczą w jej pysku. Zabiła ją i zjadła. Położyła się na nagrzanej słońcem ziemi i czekała, aż jej futro się wysuszy.

***

Wróciła do obozu po wyczesaniu futra z piasku i źdźbeł trawy. Słońce grzało niemiłosiernie, a w dodatku wiatr przynosił suche i gorące powietrze, przesycone zapachem spalenizny. Weszła do legowiska wojowników i padła na swój mech. Po chwili jednak znudziło jej się leżenie i poszła poszukać dobrze jej znanego czekoladowego kocura. Znalazła go koło stosu ze zwierzyną, dokładał dwie myszy.
- Cześć, Jesionku - zamruczała ocierając się o jego bark - Chodź za mną.
- Zaczekaj po c…- nie usłyszała dalszej części, bo odbiegła ze śmiechem. Jesionowy Wicher westchnął po czym pobiegł za nią. Biała biegła przed siebie, żeby potem znów wskoczyć do wody i zniknąć w toni.Wysunęła ostrożnie głowę, by sprawdzić, czy czekoladowy już tu jest, bo zobaczyć jego ogon wystający zza nadbrzeżnych krzaków. Uśmiechnęła się pod nosem i zaczęła wychodzić z wody. Kocur wstał z krzaków i położył się nieopodal.
- No więc po co mnie tu ściągnęłaś- miauknął.
- Bo….. musisz mi pomóc zabić nudę- zamruczała kładąc się na niego.
- Ej mokra jesteś- mruknął próbując się z pod niej wydostać.
- Ty teraz też, więc nie powinno robić ci to większej różnicy- zamiauczała.
- Ale przed chwilą byłem suchy- zaprotestował.
- Ważne jest teraz, a nie przed chwilą, a teraz ja potrzebuję ciepła- mruknęła udając naburmuszoną.
- No niech ci będzie- zamiauczał z rezygnacją.- Przynajmniej chodź na słońce.
- Z miłą chęcią- odpowiedziała i wstała z kocura. Podreptała na słońce i położyła się na plecach, patrząc na białe obłoczki. Kocur wstał i otrząsnął się, po czym położył się obok niej patrząc w chmury.

<Jesionku? UwU>

Od Leszcza

Wpatrywał się w chmurę dymu unoszącą się na niebie. Położył po sobie uszy, zastanawiając się, co mogło spowodować pożar. Swąd spalenizny dochodził do jego nosa nawet tutaj, położył po sobie uszy, nie wiedząc za bardzo co robić. Chodził w kółko, oddychając szybko. Wschodu i jego uczennicy nie było jeszcze w legowisku, chociaż rudy kocur zapewniał go, że wrócą niedługo, że idą tylko po kilka ziół, które rosną bardzo blisko obozu owocowego lasu. 
— Wschodzie, gdzie jesteś... — szepnął, wbijając ślepia w grunt. Ogonem uderzał o tylne łapy, mając ochotę połknąć kilka ziaren maku na uspokojenie. 
No bo co jeśli nie wrócą? Co jeśli spalili się w ogniu? A co grosza - co jeśli owocowy las spłonie? Kaszlnął, łapiąc się za klatkę piersiową, która zaczynała go potwornie boleć. 
— Gdzie jest Wschód? — Leszcz odwrócił się w stronę Leszczyny, która stała w wejściu zaniepokojona. 
— N-nie wiem... — rudzielec pokręcił głową, mając ochotę się rozpłakać — M-mówił, że idzie po zioła, że r-rosną blisko — wydukał, mając wrażenie, że zaraz zejdzie na zawał. Leszczyna otworzyła pysk w szoku. 
— Nieodpowiedzialny dureń! — prychnęła rozeźlona — Jak się dureń spali to... To mu do dupy nakopię! — fuknęła zła. Widział, że i ona się martwiła, tylko na swój własny, trochę dziwny sposób. Były wojownik klanu wilka w myślach błagał, by jego przyjaciel wrócił bezpiecznie do domu... 

Od Zbożowego Kłosu

Zbożowy Kłos nie należała do tych kochających mamusiek, które ululają gówniaka do snu - wręcz przeciwnie. Ją często cholera brała, a już szczególnie, kiedyś te dwie małe cholery, które wylazły z jej macicy nauczyły się chodzić. Strzepnęła ogonem, charcząc rozeźlona, położyła po sobie uszy, starając się nie zabić kogoś. 
— Nosz kurwa mać! Żyto rusz ten swój bury tyłek i mi pomóż! — warknęła rozzłoszczona kocica, kręcąc się wokół własnej osi w pogoni za własnymi dzieciakami, które ani trochę nie miały zamiaru współpracować. Bengalka dosłownie przeklinała dzień, w którym te cholery zaczęły chodzić — SIADAĆ NA TYŁKI GAMONIE JEDNE! — wydarła się nareszcie, mając tego serdecznie dosyć. Kociaki jak na rozkaz zatrzymały się w miejscu, zaś gdy zobaczyły wściekły wyraz pyska matki, natychmiast posadziły tyłki na ziemi. Dopiero wtedy Żyto raczyła się pojawić z tym swoim durnym usmiechem na pysku. Zboże nie wiedziała dlaczego, jednak od dłuższego czasu, właściwie to od porodu, jedyne uczucie jakie czuła względem kotki to wściekłość, rozdrażnienie. Oliwy do ognia dolewały jeszcze te dwa bachory, które podnosiły jej ciśnienie. Starała się, na klan gwizdy próbowała być porządną matką, zdobyć się na jakiekolwiek czułości względem nich jednak za każdym razem jak patrzyła na obie kulki futra czuła... Niechęć, jakby zrobiła w życiu ogromny, najgorszy błąd w swoim krótkim życiu. Dlatego też udawała, że wszystko jest dobrze, nie ważne, jak bardzo miała dosyć. 

Od Lisiej Łapy

Tęczowa Zatoczka nie żyła. To była pierwsza wiadomość, jaka dotarła do przydługich uszu chorej szylkretki. Westchnęła cicho, nie potrafiąc sobie wyobrazić co czuła dwójka jej dzieci. Ponoć vanka wykończyła się sama, głodówką... Mówiła, że chce już tylko być z ukochaną, daleko od jakiegokolwiek cierpienia. Lisia Łapa westchnęła cicho, spuszczając głowę. Ostatnie księżyce były okropne, na zmianę śmierć i choroba, niedawno odszedł również Żywiczna Mordka, jakiś czas później znaleziono wygięte w agonii, toczące krwawą pianę z pyska ciało Bluszczowego Poranka, który trzymał między pazurami liście kocimiętki. Sokole Skrzydło obstawiał, że kocur miał atak i dorwał się do zapasowej kupki ziół, które było schowane obok legowiska starszyzny. Szylkretka położyła po sobie uszy, zamykając ślepia. Gdzieś tam z tyłu dudnił jej głos Berberysowej Gwiazdy, która ogłaszała, że epidemia na razie ucichła a ci, którzy przebywali na kwarantannie, mogli wrócić do swoich obowiązków lub też szkolenia. Młoda uczennica przeszła kolejne mianowanie, tym razem jej mentorem został Łabędzi Plusk. Zetknęła się z kocurem nosami, licząc cicho na owocną współpracę. Najważniejsze, że nie był jej ojcem. Świadomość, że nareszcie jest wolna, ucieszył ją, jednak nie tak, jak tego oczekiwała. Czuła się samotna i opuszczona, odizolowana od społeczeństwa, a to wszystko przez te księżyce spędzone na jedzeniu ziółek. Bała się, że choroba jeszcze powróci, że wybije połowę klifiaków. Jednak to nie był jej jedyny problem, mentor szylkretki zachowywał się wobec niej tak, jakby przed sobą samego potwora - Lisią Gwiazdę. To powodowało, że jeszcze bardziej nienawidziła swojego imienia, chciała je zmienić, jednak ilekroć zbierała się w sobie, by pójść do liderki, tej nie było, a jeśli już ją zastała - zostawała spławiona przez jakiegoś wojownika, który tłumaczyć, iż szylkretka jest albo zmęczona, albo w nie najlepszym stanie. To wszystko sprawiło, że zaczęła coraz częściej wałęsać się na granicy, czy to z klanem nocy, czy klanem wilka. Liczyła po cichu, że spotka Królicze Serce i jeszcze raz porozmawia z nim, rozważając dołączenie do klanu nocy. Miała jednak najwidoczniej pecha, mimo długich godzin spędzonych na granicy nie udało jej się spotkać kolegi. Dlatego też dzisiaj zrezygnowała z oczekiwania na niebieskiego kocurka. Zamiast tego poczłapała w stronę klanu wilka. Łabędzi Plusk z radością zgodził się na kolejny dzień wolny od treningu, widziała to w jego oczach. Ulgę, że nie będzie musiał spędzać czasu z dzieckiem potwora. Szelest liści wyciągnął ją z rozmyślań. Podniosła głowę. Po drugiej stronie na wpół pełnego koryta strumienia stała bura postać, która wyrwała jej się dziwnie znajoma. Podeszła bliżej, zanurzając łapy w wodzie. Zmarszczyła brwi, nastawiając uszu. Czy to...? 
— Puchata chmurka? — miauknęła ostrożnie z wyraźnym zamyśleniem na mordce. 

< Wurbel? :3 >

29 listopada 2020

Od Cichej CD Orzełka

- Pleplasam panią. Mama mufi se nie mosemy jesce jesc miesa. - wyjaśnił kocurek. Liczył, że kotka zrozumie, bo naprawdę nie chciał wyjść na nieuprzejmego. Postanowił naprawić swój błąd, wpadając na świetną opcje, jak poprawić humor szylkretowej. - Pobafis sie se mna? Ploseee!
Cicha skrzywiła pysk. On chciał co? Z nią się bawić? Przecież wystarczyło przygnieść go łapą i już po zabawie! 
Zerknęła na Szyszkę, która gdy podłapała jej wzrok, zachęciła ruchem głowy do opieki nad jej synem. Ha, dobre sobie! 
Widziała jak młody wierci w niej dziurę spojrzeniem. Pokręciła więc głową na znak odmowy. 
- Cioooo? - Mruknął rozczarowany. - A dlaciegooo? 
Cicha przewróciła oczami. Podeszła do kocurka bliżej i łapą sięgnęła po żołędzia leżącego niedaleko nich. Potoczyła go ku młodemu. 
Chwilkę na niego patrzył, po chwili rzucając się, i odrzucając niebieskiej. 
Chwila. Chwilunia, chwileczka! Czemu on jej go oddał? Przecież dała mu to do zabawy samemu z sobą! 
Zmarszczyła nos, łapą odepchnęła żołądź od siebie, ku Orzełkowi. Bawili się tak, póki Szyszka nie zawołała dziecka do siebie. Cicha zniknęła jej z oczu w ułamku sekundy, chcąc oddalić się od bachorów.

✨Skip time✨

Od rana padał ten cholerny deszcz! Zalewał wszystko, WSZYSTKO! Wszędzie błoto, a liście z trawą lepiły się do łap i futra. Dramat, Cicha nienawidziła Pory Oppdajacych Liści za te małe szczegóły. Gdyby żyli nie na płaszczyźnie, a pod jakąś górą, na pewno by ich zalało. Ba, teraz prawie mogą sobie pływać w trawie, a co dopiero w jakiejś innej lokalizacji?

Cicha warknęła bezgłośnie pod nosem. Znowu musiała czyścić łapy z nadmiernej roślinności. A zresztą, nie będzie tego robić. W nosie ma swój wygląd. Tylko, że... Wojownicy leniuchy jedne spali na górze, w koronach drzew. Z dala od mokrej ziemi, nie to co ona, zmuszona wręcz do zostania u podnóża jabłoni i spania pod krzewami

Otrzepała ciężkie, mokre futro, ruszając przed siebie. Deszcz padał jej w oczy, więc je przymykała, oraz do pyska, kiedy próbowała wychwycić jakieś zapachy, ale na daremno. 
Usłyszała za to, wśród szumu deszczu, kroki. Szybki bieg, w jej kierunku. Po kilku uderzeniach serca dostrzegła niebiesko-białe futro. Kocurek pędził pomiędzy smugami deszczu, więc Cicha odsunęła się na bok tak szybko, na ile pozwalały jej trzy łapy. 
Za nim przybiegł jej brat. Kremowe gówno znane jako Jabłko. Jako pierwszy z ich rodzeństwa został wojownikiem i nie omieszkał się wytykać pierworodnej, czyli jej, swojej wyższości. Brzoskwinki nie tykał, w końcu medycy uczą się dużo dłużej od wojowników. No cóż, ale są przecież takie wyjątki jak Cicha! 
Jabłko posłał jej zmęczone, ale nadal gardzące nią spojrzenie. Szepnął coś swojemu uczniowi, by po chwili ruszyć ku niej. 
- Oh, a ty nadal na ziemi? Czemu nie wejdziesz na górę? - Miauknął wrednie. 
"Zmokły szczur", pomyślała Cicha. 
- Nie podoba mi się twój wyraz pyska. - Skomentował. - Pewnie wyzywasz mnie w myślach. 
"O tak, kremowe gówno owinięte w coś co nazywa sierścią". Cicha była zgryźliwa, czasami nawet bardzo. Nie musiała uważać na to, co mówi, bo zwyczajnie nie mogła. W myślach każdy jeden kot był obrzucany jakimiś uwagami, albo przemyśleniami. 
- Pf, przesuń się i patrz, jak należy wchodzić na drzewo. - Polecił pierworodnej, mijając ją, by wejść do legowisk. 
Cicha pomyślała sobie, "a zeby ci jabłko na łeb spadło a ty razem z nim". Żeby było tak zabawnie i ironicznie. 
Niestety, owoce były po stronie Jabłka, kocur po chwili znalazł się na górze. Grrr. 

Cicha westchnęła. Pokuśtykała do swojego krzaka, pod którym spała. Było już późno, a ona, tulgając w tę i tamte jabłko, ułożyła się. Nie zauważyła nawet, kiedy zaczęła być obserwowana przez syna liderki. 

<Orzełek? Idziemy w spanko? ^^>

Od Zbożowej Łapy

 *Przed pożarem*

Siedzę przed legowiskiem uczniów. Głupi patrol graniczny! I tak pewnie nikt nie wchodzi na nasze tereny, bo jesteśmy za silni! Klan Nocy jest najlepszy! A reszta klanów to takie ... słabe klany. Może nie słabiaki, ale nie są aż tak silni. Mamy ogromne tereny! Uderzam ogonem o ziemię, nudy. Mogłem sobie pospać, a nie wstać przed wschodem słońca. Tyle dobrego, że zastępca wczoraj już ogłosił, kto idzie na patrole. A z tego co mówiła Puszyste Futro, to po patrolu idziemy trenować skradanie się. Jednak mogła nie mówić, że idzie mi okropnie. Okropna jest. I to nie moja wina, że źle mnie uczy. Ziewam cicho. Ciepło jest, jednak to, że jest pora zielonych liści dużo tłumaczy. Bardzo dużo.

***

Patrzę na wodę, BRR. Czemu ja mam pływać?! W życiu! Pomimo że jestem wysoki, jednak woda jest zimna, nieprzyjemna. Mokra przede wszystko! Jeżę sierść. Nie wejdę tam! Niech sobie mnie w ogon pocałuje, w życiu.
– Wchodzisz do wody, czy mam cię wepchnąć?! Bez pływania nie złapiesz ryb, więc chodź tutaj bez gadania!- Mierzy mnie wściekłym wzrokiem Puszyste Futro. Niech mnie próbuje wepchnąć, życzę jej powodzenia. Siadam na ziemi tyłem do niej. Nie zrobię tego.
– Nie wejdę do wody! W życiu. Klan Gwiazdy może nawet mi kazać, a tego nie zrobię!- warczę wkurzony.
– Czyli mam cię wepchnąć, sam chciałeś.- Słyszę, pluski wody. Czyli musi wychodzić w wody. Nie dam się! Czuje zęby na karku. Macham łapami wkurzony. Niech nawet nie próbuje! I co z tego, że jest wojowniczką? Nie ma prawa mnie zamoczyć. Czuje coś mokrego na brzuchu i łapach. Ona! Ona mnie zamoczyła! Moje piękne futro! Otwieram oczy, dobra, nie jestem cały mokry. Tyle dobrego. Jednak, że ona się ośmieliła mnie wrzucić!
– Skoro już wszedłeś do wody możemy zacząć naukę.- Uśmiecha się wrednie i wchodzi do wody. Nienawidzę jej! Nienawidzę. Jednak, skoro jestem i tam mokry to mogę ją całą zamoczyć.
– Pożałujesz tego.- szepcze do siebie.

***

Wchodzę przemoczony do obozu. Poświęciłem bycie suchym. Jednak ona też została ochlapana! I niech nie próbuje już nigdy mnie zmusić do pływania, choć okazało się, że nie jest najgorsze … Da się przeżyć. Jednak wolałbym polować bez potrzeby moczenia się.

Od Szeptu CD. Dzikiego i Słonecznika

To była ich pierwsza noc poza obozem, pomimo pory zielonych liści było zimno w nocy, bo nie było gdzie się schować. Prowizoryczne legowiska, zbudowane na szybko przed nocą nie dawały za dużo ciepła. Nie było legowisk w norach, wszyscy spali na gołej, suchej trawie, okrytej tylko lekko paprociami i niewielkimi kawałkami mchu…W sumie…czy można było to nazwać legowiskiem? Raczej nie... Szept otworzyła oczy, spała pół snem, więc szybko się obudziła. Dostrzegła, że nie ma przy niej Dzikiego. Obróciła się wokół własnej osi, szukając swojego brata. Szedł między śpiącymi wojownikami. Jeż prawie wyszedł z wyznaczonego terenu, młoda postanowiła za nim podążyć. Kocurek szedł coraz dalej i dalej... Obserwowała go. Byli już na tyle daleko od innych kotów, że aż ich nie widzieli, ani nie słyszeliby gdyby któryś z nich krzyknął. Nagle nad Dzikim przeskoczył biały królik, ostaniec z pożaru. Dziki tak się wystraszył, że skulił się. Szept nie zdążyła się zatrzymać i wpadła na brata. A na nią… wpadł… Słonecznik?! Trójka rodzeństwa spojrzała na siebie nawzajem.
- ŚLEDZILIŚCIE MNIE?!  - wykrzyknął wściekle Dziki – DAJCIE MI SPOKÓJ WRESZCIE!
Słonecznik spojrzał na nią, ona na Dzikiego, a potem na kremowego. Czyli wyszło na to, że ona śledziła Dzikiego, a ją śledził Słonecznik. To było... z jednej strony zabawne a z drugiej… co jeśli…SIKORKOWY ŚPIEW ZORIENTUJE SIĘ, PO BRAKU CIEPŁA, ŻE NIE MA JEJ DZIECI?! Zaczną się poszukiwania, zaczną się pytania… Spojrzała na brata ze strachem w oczach. A co jeśli już teraz w tymczasowym obozie panował harmider?! Chyba Słonecznik zrozumiał jej przekaz… Muszą wracać! Brak trójki bardzo zaniepokoi innych! Jeszcze jeden kociak, który by zniknął… ale trzy! W co oni się wpakowali…

< Dziki? Słonecznik? Czy zdążymy zanim inni się zorientują? >

Od Iskry

*noc po wybuchnięciu pożaru*

Od kiedy zaszło słońce, nad horyzontem pojawiło się drugie. Pomarańczowe i złowrogie, rozpalało trzaskającym blaskiem niebo nad martwą rzeką i gasnącym lasem. Nawet tu, na czubku jednej z jabłoni, powietrze drgało niespokojnie, niosąc w sobie echa ginących w żarze istnień i rozpalonego popiołu. 
Niebo płonęło razem z ziemią, sprawiając, że tej nocy spokojny sen był luksusem dostępnym dla nielicznych.
Pewnie dlatego cichy szelest przy ogrodzeniu od razu zaalarmował niespokojnych wojowników. Bezgłośnie zjawili się na miejscu, bez trudu przygważdżając intruza. 
Burzaki? Lisy? Borsuki? Szepty unosiły się wśród jabłek, docierając coraz dalej i dalej.
Zgrabnie zeskoczyła z pnia, podchodząc bliżej do formującego się tłumu kotów. Gdzieś pośrodku szarpała się schwytana istota, która odważyła się przekroczyć granicę. Kątem oka dostrzegła ciemną sylwetkę Szyszki, płynnego mroku podążającego w ich stronę.
Iskra podeszła bliżej. Koty mimowolnie rozstępowały się przed nią, z czego skwapliwie korzystała. Znajomy zapach dotarł do niej niemal w tej samej chwili co dobrze znany głos.
- Łapy precz! Argh! Zostawcie mnie w spokoju!
Ciemna sylwetka wiła się jak wąż, siecząc przestrzeń pazurami. 
Tuż obok niej, jak duch, pojawił się Kudłacz. Odpowiedziała uśmiechem na jego zaniepokojony wzrok.
Skinęła na wojowników, próbujących utrzymać kocicę nieruchomo.
- W porządku, możecie ją puścić - miauknęła, uśmiechając się łagodnie. Jak jeden zmierzyli ją podejrzliwymi spojrzeniami. Nie była jedną z nich, nie miała prawa wydawać im poleceń.
- Iskro? - Odwróciła się, słysząc miękki głos liderki. - Co się tu dzieje? Znasz ją?
Skinęła głową, potwierdzając.
- W pewnym sensie ona też towarzyszyła mi w wędrówce. Prawda? - Zwróciła się do kłębowiska pazurów i zębów. 
Kocica znieruchomiała, przyglądając jej się czujnie. 
- To ty - miauknęła, wyszarpując kark z pyska jednego z wojowników. Otrzepała pysk, siadając. Jej wzrok błądził od jednego wojownika do drugiego, zatrzymując się dłużej na ledwo widocznej sylwetce Kudłacza. Otaczający ją wojownicy czekali na znak od swojej liderki.


<Szyszko? Jedynka przyszła kraść jedzenie :P>

Od Iskry cd. Drżącej Ścieżki

 - Lis!
Nostalgia warknęła, odwracając pysk w stronę przybysza. Dyszał ciężko, a jego jasne futro było zjeżone. Iskra pogrzebała w pamięci, ale nie potrafiła przypomnieć sobie jego imienia.
- Gdzie? - miauknęła krótko. Jej ogon momentalnie zaczął rytmicznie poruszać się na boki. Nie dziwiła się. Od momentu, gdy do Owocowego Lasu dotarła wieść o pożarze, wszyscy zrobili się wyjątkowo nerwowi.
- P-przy samym ogrodzeniu, w lasku. M-może uciekała przed ogniem, jeśli dostał się na tę stronę...
- Pójdę z nią porozmawiać - Iskra przerwała jego paniczny wywód z nieodłącznym spokojnym uśmiechem.
Oboje z Nostalgią spojrzeli na nią jak na wariata.
- Pająki zasnuły ci mózg?! - syknęła bicolorka. - Nikt do niej nie pójdzie, każ wszystkim stamtąd wrócić! Jeśli to faktycznie pożar… Szyszka musi się o wszystkim dowiedzieć. Idź do reszty…
Wędrowniczka nie słuchała dalszej części poleceń. Jak gdyby nigdy nic, podniosła się i pogalopowała w stronę granicy, ścigana krzykami siostry. Wspięła się zwinnie na ogrodzenie, zdradzając doświadczenie w tej materii i parę uderzeń serca później stała już po drugiej stronie.
Gdzieś za nią rozlegał się ciężki oddech ścigającej ją siostry. Nostalgia nie odpuszczała, chociaż bliskość lisa zamknęła jej pysk. Nie oglądając się na nią, czekoladowa rozpoczęła poszukiwania Lisicy.
     Kocur nie kłamał, wśród drzew mignęło rude futro. Bez zwłoki skierowała się w tamtą stronę. Ruda już na nią czekała, całym swoim ciałem zdradzając zdenerwowanie.
- Przyszli tutaj. Odbierają jedzenie moim dzieciom, są coraz bliżej nory. Przeklęte - tu Lisica użyła słowa, którego Iskra nie znała, ale mogła się domyślać, co oznaczało. - Żeby ich kły się połamały, a nosy pozostały zamknięte, żeby…
Wszystko wskazywało na to, że w ucieczce przed pożarem, któryś z klanów zapędził się na tereny Lisicy. Iskra pokręciła głową. Szyszce się to nie spodoba. Tego była pewna.
- Dałam ci słowo i go dotrzymam, Przekażę twoje słowa tamtym kotom.
Ciemne ślepia, iskrzące gniewem, spojrzały na nią uważnie.
- A jeśli nie odejdą?
- Pomogę ci ich przepędzić. Tak rzekłam.
Jej słowa chyba przyniosły rudej ulgę, bo nieco się rozluźniła.
- Niech gwiazdy oświetlają twoją drogę - miauknęła do Lisicy, skinęła jej głową  na pożegnanie i ruszyła z powrotem do ogrodzenia. Musiała porozmawiać z Nostalgią.

Przekazała siostrze wszystko, czego się dowiedziała i cudem wywinęła się od rozmowy z Szyszką. Nie chciała czekać, musiała ruszyć jak najszybciej. Do tego się zobowiązała.
- Znowu idziesz? - Niemal czarne ślepia spojrzały na nią smutno.
Skinęła głową.
- Dałam Lisicy słowo. Proszę, pilnuj Nostalgii. Nie chcę, żeby zrobiła coś głupiego.
Kudłacz kiwnął głową. Z opuszczonym ogonem powlókł się w stronę obozu, a ją coś ścisnęło w sercu. Nie miała jednak czasu na rozważania.
Po raz kolejny przeskoczyła ogrodzenie i ruszyła przed siebie.
Ogień był daleko, ale nawet tutaj docierał jego żar. Powietrze falowało, cały horyzont zasnuwał gryzący dym. Gdy Przymknęła ślepia, miała wrażenie, że słyszy trzaskanie płonących drzew.
Biodra zaswędziały ją pod futrem. Doskonale wiedziały, jak gorący potrafił być podmuch ognia, jak głęboko wżerał się falujący żarem popiół.
Ruszyła dalej, jeszcze ostrożniej niż wcześniej.

Jasna sylwetka wyraźnie odcinała się na tle zieleni. Przygarbiony kocurek skradał się przez dawne tereny jej klanu, co rusz panicznie rozglądając na boki. Podeszła bliżej niego. Zanim zdążyła się przywitać, podskoczył i wrzasnął, odskakują parę kroków. Uśmiechnęła się, szczerze rozbawiona. Koty różnie na nią reagowały, ale pierwszy raz ktoś krzyczał na jej widok. Musiała przyznać, że było to zabawne uczucie.
Jasne ślepia przyglądały jej się, analizując zagrożenie. Widocznie uznał ją za mniej groźną od lisów, bo odezwał się:
- H-h-hej? Co-co tu-tu ro-obisz? T-t-u j-jest nie-ebezpiecznie. Pełno li-isów.
- To nic dziwnego, w końcu tu mieszkają - miauknęła rozbawiona. - I z tego co wiem, boją się was tak samo jak wy ich. No, może troszkę mniej - dodała, przypominając sobie jego wrzask.
- A-a ty się nie b-boisz? - spytał zdziwiony.
Pokręciła łbem.
- Jak się jej nie przeszkadza, Lisica jest całkiem sympatyczna. Może trochę nieufna, ale to nic dziwnego. A, właśnie. - Strzepnęła ogonem, jakby coś sobie przypomniała. - Prosiła mnie, żebym przekazała twojemu klanowi - Zmierzyła go spojrzeniem, jakby sprawdzając, czy faktycznie należy do klanu, o którym wspominała ruda - żebyście sobie poszli. Nie będę cytować - zaśmiała się cicho - ale mówiła coś o zabieraniu jej zwierzyny, terenów i zakłócaniu spokoju. Obiecałam, że jeśli nie posłuchacie, pomogę was stąd wypędzić - miauknęła jak gdyby nigdy nic.


<Drżący? xD>

Od Wróblowego Serca cd Ciernistej Łapy (Ciernistej Zamieci)

 Gdy otworzył ślepia, w legowisku wciąż panował półmrok. Nie zamknął ich jednak z powrotem, jak to miał w zwyczaju, a przeciągnął się, uważając żeby nie trącić śpiącej obok Borsuk. Przez chwilę leżał, próbując dojść do siebie.
Został zastępcą. Mimo że stało się to już dwa wschody słońca temu, dopiero teraz powoli zaczynało do niego docierać, co to oznaczało. 
Spoczywała na nim ogromna odpowiedzialność. Wyznaczanie patroli, kontrolowanie polowań, dbanie o stos ze zwierzyną, pomoc w przydzielaniu mentorów i rozwiązywaniu konfliktów między klanowiczami, uczestniczenie w zgromadzeniach, a w razie potrzeby zastępowanie wujka Igły. Kiedyś… być może na stałe.
Był gotowy zrobić wszystko, żeby stać się zastępcą godnym wujka Igły. Godnym swojego taty. Kiedy o wschodzie słońca wstawał, by wyznaczyć patrole, miał wrażenie, że Wilcze Serce był obok niego. Bliżej niż kiedykolwiek.
Miał zamiar być najlepszym synem na świecie. Nawet jeśli póki co zamykały mu się ślepia, albo roztargniony próbował wysłać Zawilcowe Pnącze na dwa patrole równocześnie.
    Z szybciej bijącym sercem wyszedł z legowiska. Słońce właśnie przebijało się przez horyzont, zalewając obóz swoim blaskiem. Ciepły wiatr musnął jego futro.
Pora na nowy dzień.

Odprowadzał wzrokiem cztery grupki wojowników kierujące się w stronę wyjścia z obozu, wciąż zastanawiając się, czy dokonał najlepszych wyborów z możliwych. Wężowy Wrzask nie stanowiła najlepszego wyboru na granicę z Klanem Klifu ale liczył, że Góra zdoła ją opanować, a w razie czego ich zgranie okaże się pomocne. Pierzasta Mordka też nie zdawała się świetnym wyborem, ale jej uczennica musiała w końcu zacząć chodzić wzdłuż granicy z klanem, a Burzaki siedziały ostatnio wyjątkowo cicho… Ale i tak się martwił. Niby przydzielił im Zawilca i Puszczyka, ale jeśli…
- Wróblowe Serce?
Drgnął, gdy głos Wiśniowej Pestki rozległ się tuż obok niego. Wziął głęboki wdech i odwrócił wzrok od od dawna już pustego wyjścia z obozu.
- Cześć. - Uśmiechnął się do białego, z ukłuciem żalu dostrzegając przy jego boku swoją siostrę. 
- Gratulacje - miauknęła cicho, posyłając mu nieśmiały uśmiech. 
- Pewnie dużo razy to ostatnio słyszałeś - dodał jej partner. Bury odnalazł w jego głosie próbę przeprosin, że nie przyszli porozmawiać wcześniej.
- Ale za każdym razem tak samo się cieszę - odparł, rozciągając kąciki pyska w uśmiechu. Czarna otarła się o niego delikatnie, mrucząc cicho. Przytulił ją, próbując nie myśleć o tym, jak bardzo dawno tego nie robił. I że jej futro pachniało prawie wyłącznie Wiśnią.
- Jak sobie radzisz? - Głos dawnego samotnika mimo wszystkiego, co przeszli, nie stracił tej zawadiackiej nutki, a we wpatrzonych w burasa ślepiach błyszczały wesołe ogniki.
Rozłożył łapy.
- Staram się. Na początku trochę mnie to przytłaczało i prawdę mówiąc dalej przytłacza, ale się staram. Myślę, że za parę księżyców będę mógł wysyłać patrole przez sen - zażartował. 
Wiśnia zaśmiał się głośno. Skowronek, zajęta śledzeniem lotu jakiegoś owada, spojrzała na nich z nieśmiałym uśmiechem.
- A jak wy sobie radzicie? - spytał.
Ślepia białego przygasły.
- Całkiem dobrze. Prawda, kwiatuszku? - zwrócił się do swojej partnerki.
- Yhm. - Czarna pokiwała głową, nawet na nich nie patrząc. Zrobiła krok w stronę czegoś, czego z tej odległości bury nie był w stanie zauważyć i skupiła na tym całą swoją uwagę.
- Ciągle ma napady. - Pomarańczowe ślepia patrzyły na niego bez cienia wcześniejszej wesołości. - I nie może być sama dłużej niż przez paręnaście uderzeń serca. Czasami budzi się z krzykiem i długo płacze, dopóki…
- Zobacz! - Skowronek szturchnęła partnera ogonem. - To ten żółty, o którym ci mówiłam! Zobacz, zobacz! - Jej oczy świeciły się jak u kociaka na widok nowej zabawki. 
- Już, kwiatuszku. - Kocur przez chwilę patrzył zastępcy w oczy, po czym odwrócił się do partnerki. - Faktycznie! Jest piękny.
- P-prawda?
Oboje pochylali się nad jakimś robaczkiem, zupełnie zapominając o jego istnieniu.
Westchnął, próbując zagłuszyć kłujący ból w sercu. Odwrócił wzrok i jego spojrzenie natrafiło na stojącego nieopodal kociaka. Malec momentalnie się skulił.
- Hej - miauknął do czarnej kuleczki. - Co tu robisz, młody?
Przeszukiwał pamięć, próbując dowiedzieć się z kim miał do czynienia. To chyba była jeden z kocurków, którego rodziców zabrała wojna. Chyba... brat Skierki? Przed oczami stanęły mu jej wielkie, smutne ślepka.


<Cierniu? Przepraszam, że tyle to trwało, możesz później zrobić time skip xd>

Od Cichej CD Szyszki

 Słuchała tego, co mówi jej mentorka. Wyrzuty sumienia? Ciężar przez całe życie? Strata członka klanu? Kalectwo!
Właśnie, bo przecież musiała o tym głośno wspomnieć.
Cicha zacisnęła zęby, mierząc liderkę z lekka urażonym wzrokiem. Było jej przykro przez stratę łapy, ale kiedy już niemal to zaakceptowała... Przyszła czarna i przy całym klanie o tym wspomniała! Wszystkie koty szeptały, wytykając ją w szczególności. Bo uczennica, bo głupia i szuka nie wiadomo czego. Że powinna była żałować, pójść do starszych, bo w końcu teraz jest nieprzydatna.
Odeszła na bok, kryjąc się w krzakach. 
Wbiła pazury w ziemię. Nienawidziła ich wszystkich. Tych, którzy szeptali, wytykali i prawili swoje pseudo mądrości. Nigdy nie chcieli zasmakować wolności! Ograniczone mózgi. Szyszka widocznie im wtórowała, ale w jej głowie było więcej. W końcu jako liderka musiała ogarniać.
Cicha mimo wszystko zawiodła się na mentorce. Może i do niej przychodziła, rozmawiała ze Wschodem o jej stanie, ale co z tego? Niebieska doskonale wiedziała, że ta również się zawiodła nią, jej poczynaniami. Cicha zawsze udawała, że śpi, kiedy liderka przychodziła do medyka. Gdy odchodziła, magicznie wstawała, by pomagać dwóm kotom. Brzoskwinka cały czas gadała do niej medyczne mądrości, z czego uczennica liderki zapamiętała parę rzeczy. Mogła sama sobie zmieniać opatrunek tam, gdzie sięgała. Albo znała nazwy nasion i różnych listków, nawet pomagała je nosić! Była z siebie dumna, nawet jeśli dla niektórych było to głupie przejście z nasionami na liściu. 
Szylkretka chciała po prostu zajęcia. By jej myśli nie krążyły wokół obgadujących ją kotów, wspomnień, życia codziennego. Nauka chodzenia trwała i trwała, Cicha starała się jak mogła, ale nadal kuśtykała w dziwny sposób. Wschód starał się korygować jej błędy, ale nigdy nie był kaleką. Młoda sama wypracowywała swój chód, ignorując medyka.
Często sama robiła spacery, coraz lepiej jej szło. Mogła już dalsze dystanse pokonywać. Chciała wrócić do treningu. Zostać w końcu wojownikiem. Udowodnić wszystkim, że posiada wartości, których oni nie dostrzegają. Trójłapa kotka wcześniej nie chciała dorosłości. Pragnęła po prostu uciec z tej klatki. Teraz jednak postanowiła skupić się na doskonaleniu swoich umiejętności. Polowania? Może by jej się udało... Po jakimś czasie. Zwiady? A dlaczego by nie? Jeśli zdołałaby wyrobić sobie szybki krok, to mogłaby! Zamierzała udowodnić to liderce. Pokazać, że może na  polegać na jej umiejętnościach mimo tego nadszarpnięcia zaufania i straty łapy. 

Cicha wyciszyła na chwilę swoje myśli. Co to za pieprzenie? Czego ona znowu chciała? Pokazać, że lekkomyślność wcale nie odbiła na niej piętna? Że wszystko jest w porządku? Niby po co? By brat przestał ją wyzywać, a matka płakać nad jej losem? Niech obydwoje się gonią... Przecież to życie Cichej, niczyje inne. Jakim prawem mówili, że postąpiła źle? Czy pragnienie wolności naprawdę było czymś niepoprawnym? 
Wbiła pazury w ziemię, siadając ciężko. Spuściła głowę, próbując ukryć się wśród krzewów. Zacisnęła zęby. 
Była nieprzydatna. Wiedziała to, jednak w kółko próbowała się dowartościować. I czemu? Nie mogła po prostu zaakceptować tego prostego faktu, zamieszkać u starszych i zawadzać wszystkim? 
Dlaczego?! Czemu nie potrafiła się do tego przyznać?! 

Pierwsze słone łzy spadły na suchą trawę, mocząc ją. Szloch kotki był niemy, a ona sama marszcząc brwi, krzyczała do siebie w myślach. Wykłócała się z prawdą. Przecież... Nie było tu dla niej miejsca. Nie mogła już chodzić po drzewach tak zwinnie, by mieszkać w koronach jak cały klan. Pozostały jej krzewy, smutna ziemia, zimna trawa.
Płakała dalej, nawet nie wiedząc czemu. Co ją tak smuciło? Jej związany duch, pragnący wolności? Fakt, że dała ponieść się głupim zachciankom, a teraz będzie płacić całe życie? Przecież... Mogła zaczekać. Na pewno udałoby jej się wyjść później, po zdobyciu potrzebnych umiejętności... 
Zaciskała zęby mocno, czując lekki posmak krwi w ustach. Zamknęła oczy, nie chcąc ich otwierać. Pierwszy raz w życiu tak szczerze nad sobą płakała. Myśli otaczały ją z każdej strony. 
Nie mogła przecież mówić, krzyczeć, nic. Była sama. W odcinającej ciszy, wraz z myślami, których nikt nigdy nie usłyszy. Dlaczego to tak bolało? Poczucie bezwartościowości? Zawód samą sobą? 
Gdzieś w głębi chciała by ją taką zaakceptowano. By pozwolono jej wypełniać obowiązki, zajać się czymś pożytecznym. Nie dać myśleć nad sobą, co tylko ją krzywdziło. 
Co ona próbowała sobie wmówić? Że nie żałuje? Że strata towarzyszy jej nie dotyczyła? Była głupia. Nadal jest. Zataczała tylko błędne koło. 

Położyła się na trawie, zasłaniając łapami pysk. Czy nie mogła chociaż raz w życiu podjąć słusznej dezycji? Mądrej? Dlaczego zawsze ten duch wolności, który w niej mieszkał przechodził do głosu? Co ona widziała za tym Ogrodzeniem? Swoją szansę? Na co? Ucieczkę? Zasmakowanie wolności czy może okazję do straty kolejnej łapy, a może nawet i życia? Pokazania swojej pewności siebie, która powoli się kruszyła jak lód na zamarzniętej trawie? 
Slyszala gdzieś w tle kroki, jednak pogrążona w ponurych myślach je ignorowała. 
Tak naprawdę... Ona całe życie próbowała udowodnić jak zdolny może być niemy kot. Teraz wszystko przepadło. Szyszka pewnie wyśle ją do starszych, skreślając z listy przydatnych. Położyła po sobie uszy. Potrzebowała ciepła, chyba pierwszy raz w życiu. Szczerych słów, które by jej uświadomiły jak ważną rolę pełni w tym niebezpiecznym świecie. O ile taka istnieje... 

<Szyszka? Smutnawo tak jakoś >

28 listopada 2020

Od Wróblowego Serca cd. Iglastej Gwiazdy

 Nie było go w tłumie wiwatujących kotów. Nie cieszył się razem ze wszystkimi, pogrążony we własnych myślach. Jasne, że i z jego serca spadł ciężki kamień, zalegający tam od księżyców, a powietrzem pozbawionym charakterystycznego aromatu Burzaków oddychało się dużo lżej, ale kraczące w jego głowie stado czarnych myśli nie chciało opuszczać wygodnego mieszkania. Wciąż miał przed oczami lśniące oczy kruków bezlitośnie szarpiących mięso kogoś, kto jeszcze przed chwilą niemal rządził jego klanem.
Nie potrafił przejść obok tego obojętnie. Nawet jeśli w głębi duszy sam życzył niebieskiemu śmierci.
     Z zamyślenia wyrwał go nagły szum.
- Wróbel!
Bura sylwetka toczyła się przez las, taranując wszystko, co stanęło jej na drodze.
- Tu jesteś - burknęła Borsuczy Krok, strzepując z łapy zaplątaną w futrze gałązkę. - Zostałeś zastępcą.
Spojrzał na nią jak na mysz, która właśnie przemówiła do niego kocim głosem. Po prostu stał, gapiąc się na nią szeroko rozwartymi ślepiami, z głupio rozchyloną mordką.
- No chodźże. Iglasta Gwiazda czeka.
- C… Co? - wydukał inteligentnie.
- Jajco - burknęła, mrużąc ślepia. - Zostałeś zastępcą. Ruszaj się.

Droga do obozu. Mrowie łap i futer, morze zapachów i ciepłych słów. 
Uśmiechnięta mama, spokojniejsza niż zwykle. Zadowolenie na pysku Borsuk. Miękkie futro cioci Miedzi i kłująca szczecina wujka Igły. Jasne oczy Żabki, jasne futro Fasolki, czarne futro, jasne futro, ciemne futro, jasne futro, uśmiechy, słowa, uśmiechy, słowa.
Dopiero kiedy położył się na mchowym posłaniu w legowisku wojowników, zaczęło do niego docierać, co właśnie się stało.
Został zastępcą.
Został zastępcą wujka Igły.
Został zastępcą Klanu Wilka.
Jak tata.
Gdy w końcu zasnął, śnił mu się Wilcze Serce. Uśmiechał się.


<Ktoś chce pogratulować świeżo upieczonemu zastępcy? :3 Wujku Igło, zrobisz mu szkolenie z zastępcowania? xD>

Od Bociana

 Nie mógł już dużej ignorować bólu w ogonie. Krzywił się, ale go znosił, żeby nie dać po sobie niczego poznać. Żarty się skończyły, gdy spadł z drzewa przez stratę równowagi. Bocian od razu po powrocie z treningu z Gruszą, udał się do legowiska medyka. Znajome miejsce rzuciło mu się od razu w oczy, a gdy tylko przekroczył "próg" do jego nosa dotarło wiele interesujących woni. Pamiętał o kilku trujących roślinach, które trzymał w kryjówce. Musiał powiększyć zapasy, ale na ten moment nie wyglądało na to, żeby Wschód wybierał się poza Ogrodzenie. Medykamentów było dużo i wszystkie starannie posegregowane przez syna Pszczółki i jego uczennicę, Brzoskwinkę. 
- Hej! Pomóc ci jakoś? 
Wschód zwrócił się do niego, dostrzegając białą sierść brata. Bocian spiorunował go chłodnym spojrzeniem. Od śmierci Sarniej Pręgi, Wschód chodził bardziej przygaszony. Żałoba odcisnęła na nim pewne piętno. Dalej wykonywał obowiązki, mając ogromne wsparcie w swojej córce, Stokrotce, która została już wojowniczką. Ich rodzina się bardzo rozrosła, dołączyły otóż kocięta Żurawia. 
- Nie. - burknął. 
Wschód wzruszył ramionami, przyzwyczajony do niezależności i samowolki białego kocura. Bocian wybrał pajęczynę i potrzebne zioło, które szybko zaczął przeżuwać. Papkę nałożył na swój ogon, czując od razu nieprzyjemne szczypanie, ale także pewien rodzaj ulgi. Kolejny raz zwichnął ogon. Liczył, że był to już ostatni raz. 

Wyleczony: Bocian

Od Mokrej Gwiazdy CD Burzowej Łapy (Burzowej Nocy)

~~czasy teraźniejsze, pożar i nieco dokładniejszy jego opis~~

Niebezpieczeństwo było blisko. Wiatr niósł ogień ku nam, a koty były bardzo spłoszone. Każdy biegł w innym kierunku, niektórzy gubili partnerów, inni pilnowali kociąt. Ogarniałem ich ile mogłem, Chaber poprowadziła jedną grupę przodem. Widziałem Sikorkowy Śpiew z dziećmi, biegły za nią. Nigdzie nie widziałem jednak Rozżarzonej Łapy. 
Obejrzałem się za siebie; obóz płonął żywym ogiem, a gdy zapadały się kolejne ściany ziemi, usłyszałem wrzask. 
Kotka wybiegła stamtąd cała w płomieniach, padając na ziemię. Tarzała się, piszcząc przeraźliwie, póki duch nie opuścił jej ciała. 
Poczułem drżenie, oraz gorąc od nadchodzącego ognia. Rzuciłem się przed siebie, z zamiarem dogonienia reszty. Nie mogłem teraz stać i prosić przodków o litość oraz dobroć dla duszy Żar. 
Biegłem ile sił w łapach, czując palące gardło, oraz ciepło ognia. Wiatr mierzwił moją sierść, roznosząc śmiertelne płomienie coraz dalej.
Oglądałem się za siebie, widząc jedną wielką plamę z czarnego dymu i popiołu.
Cały czas obserwowałem również grupę biegnącą dookoła mnie, starając się przez łzawiące od dymu oczy rozpoznać pozostałych. Dojrzałem niebieską sierść. 
- Burzowa Noc! - Miauknąłem za kotką. 
Zerknęła na mnie przez ramię. 
- Tak? - Zawołała, bym przez trzaskanie ognia i ogólny zgiełk mógł ją usłyszeć. 
- Wszystko w porządku? Pilnujesz uczniów? - Zapytałem szybko, łapiąc powietrze przepełnione dymem. 
- Tak, jest dobrze! - Odparła, a ja kiwnąłem głową. 
Biegliśmy dalej ku rzece. Gdy dotarliśmy nad wodę, pomogłem przenieść kocięta, wraz z Burzą. Sikorkowy Śpiew uważnie pilnowała swojego potomstwa, cały czas mając ich przy sobie. Była wstrząśnięta, tak samo jak jej dzieciaki. 
Byliśmy na obcym terytorium. Zdawałem sobie z tego sprawę, jednak patrząc na kierunek ognia oraz nasze stosunki z innymi klanami, ucieczka do nich kompletnie odpadała. Jeśli nie uda nam się przetrwać tutaj - trudno, odejdziemy. Może Klan Nocy zgodzi się pomóc. 

W tej jednak chwili musiałem ogarnąć koty. Czuć było mocną woń lisów, nie wykluczałem faktu, że mogą tu żyć, nawet bez przekraczania rzeki. Poprowadziłem koty wgłąb tego miejsca, docierając do czegoś... Co wyglądało jak szczątki starego obozu. 
Ułożona trawa, krzewy, oddzielone, co prawda zniszczone miejsca. Ktokolwiek tu mieszkał, musiał zostać przegoniony. Jeśli były to koty - chociażby samotnicy, ich zapach został zupełnie zatarty. 

Koty nie były z tego zadowolone. Cały klan szeptał między sobą, oglądając szczątki tego miejsca. Matki chowały kocięta, a mentorowie uważali na swoich uczniów. 
- Klanie Burzy - zacząłem głośno, mimo zdartego gardła. - Wiem, że wam się to nie podoba, jednak nie mieliśmy wyjścia. Na razie zamieszkamy tutaj, patrole będą chodzić częściej. Grupy łowieckie nie powinny się rozdzielać. Matki pilnują swoich kociąt - żaden nie ma prawa wyjść stąd. 
Mówiłem obserwując klanowiczów. Nadal byli wstrząśnięci całą sytuacją, ja nie byłem wyjątkiem. Nie mogłem jednak o tym myśleć, kiedy oni czekali na dalsze wskazówki. Czułem ciężar obowiązku bardziej, niż kiedykolwiek. 
- Medycy niech zbiorą rannych w jedno miejsce. Wojownicy, pomóżcie im - poleciłem. 
Koty szeptając między sobą wykonały polecenia, cały czas rozglądając na boki. 
Odór lisów był wszechobecny. Jednak wraz z nim dało się wyczuć też zwierzynę. Może parę dni uda nam się przetrwać, jeśli nie, podejmiemy wędrówkę. 

Zerknąłem w kierunku ognia. Nie malał, wydawał się w najlepsze trawić nasze tereny, obejmując również pozostałe klany. Zastanawiało mnie, czy zgromadzenie się odbędzie. Powinniśmy na nie pójść, ale zostawianie kotów samych - matek z dziećmi oraz uczniów - nie było najlepszym pomysłem. Z drugiej strony, być może, jeśli spadnie deszcz i ugasi płomienie, będziemy mogli wrócić. Tylko pytanie kiedy? Czy w ogóle mogłem brać to pod uwagę? 

Przymknąłem oczy, kaszląc cicho. Dym nie działał na mnie dobrze, do tego wysiłek fizyczny. Swoje Księżyce już miałem, odczuwałem ból łap, oczy mnie piekły. Wzdychając, poszedłem do Jeżowej Ścieżki. Dał mi zioła na wzmocnienie. 
Następnie odnalazłem Chaber. Zacząłem patrzeć na nią pod innym kątem. Fakt, jak potraktowała Konwalie nie podobał mi się. Martwił mnie fakt, jak kotka poprowadzi kiedyś klan, skoro przy takiej sprawie traciła opanowanie. 
- Skupcie się na znalezieniu mchu, by przynieść wodę. Nie oddalajcie się - miauknąłem, podchodząc do Chaber i grupy wojowników. 
Kiwnęli głowami. Dostrzegłem wśród nich Burzową Noc. Widocznie została wybrana do jednego z patroli. Sam chciałem poznać te tereny. 
- Chaber - zacząłem dość chłodno, nie mając nawet tego na celu. - Pilnuj z pozostałymi tego miejsca. Chcę się przejść na patrol z nimi. 
Kiwnęła głową niechętnie. Machnąłem ogonem, ostrzegając ją. Nie byliśmy w dobrej sytuacji, by jeszcze tworzyć konflikty. 
- Burza? - Zagadnąłem kotkę, gdy zastępczyni odeszła. - Pójdziesz ze mną na patrol po okolicy? 

<Burzowa Noc? ^^>

Od Mysiego Kroku

Wpatrywał się w szalejący daleko ogień, nie wierząc w to co widzi. Chmura siwego dymu wędrowała po niebie. W nocy zasłaniała niektóre z gwiazd. Mysi Krok już kiedyś słyszał o ogniu. Niejeden Klifiak opisywał go jako straszliwy i niszczycielski żywioł. Mordercę wszelkiego życia. Najboleśniejszą śmierć. Zadrżał mimowolnie na myśl o wojownikach, którzy zginęli w ogniu. Spojrzał na marszczącego brwi zastępcę. 
— Mysi Kroku, skup się. Ty i Koperkowa Łapa z Cyprysowa Szyszką idziecie do lasu. — mruknął Lwia Grzywa. — Postarajcie się upolować co jeszcze nie uciekło. 
Myszek niepewnie kiwnął. Przeszedł się po swojego ucznia. Koperek powitał go uśmiechem i cichym cześć. Kremowy cieszył się, że przypadł mu właśnie taki uczeń jak czarny arlekin. Dzięki niemu dni były trochę weselsze, a poranne patrole nie takie nudne. Razem usiedli przy wyjściu z obozu, czekając na Cyprysową Szyszkę. Czekali dość długo, bo kotka spóźniła się. Myszek zły położył uszy. Nie przepadał za szylkretką, a jej spóźnianie dodatkowo go zirytowało. Kotka widząc jego zdenerwowane spojrzenie, spuściła łeb. 
— Przepraszam, Tańcząca Pieśń mi coś opowiadała. — miauknęła cicho na swoje wytłumaczenie. 
Mysi Krok bez odpowiedzi ruszył, a Koperkowa Łapa tuż za nim. Cyprysowy Gąszcz niemrawo podążała się za nimi. W lesie się rozdzielili. Cyprys poszła na prawo, a on z uczniem na lewo. Gdy tylko szylkretka zniknęła z pola widzenia, Myszek rozluźnił się. Koperek spojrzał na niego niepewnie. 
— Musimy zapolować? — zapytał smutno. 
Kremowy zdążył już odkryć, że jego uczeń jest dość przewrażliwiony w tym temacie. 
— Jeśli my ich nie upolujemy zrobi to ktoś inny lub spłoną w pożarze. — mruknął Mysi Krok. 
Ślipia Koperka zaszkliły się. 
— Naprawdę muszę?
Myszek westchnął. 
— Tak.
Koperkowa Łapa ze spuszczonym łebkiem powędrował za krzak. Mysi Krok podejrzewał, że ten i tak wróci z pustymi łapami. Zmęczony tym wszystkim, wbił wzrok w niebo. Życie ostatnio zdawało się mu być takie dziwne. Ojciec zszedł z tego świata, matka płakała po nocach. Rodzeństwo mu się skurczyło. A Myszek stał w miejscu. Wszelkie śmierci zdawały się do niego nie docierać. Jego życie stało się rutyną, z której nie potrafił wyjść. A może nie chciał? Sam nie wiedział. Czasem chciał znaleźć w sobie siłę lub kogoś kto by wyprowadził z tego. Niechętnie spuścił wzrok na swoje łapy. Musiał wziąć się do roboty. Miał zwierzynę do upolowania. 

Od Wróblowego Serca cd. Skry (Skrzącej Łapy)

Niewiele myśląc, przytulił koteczkę do siebie. Gładził pocieszająco jej drobne ciałko ogonem, przez liliowe futerko czując żebra i szybko bijące serduszko.
Nie mógł pozwolić, żeby coś jej się stało.
- Dołączysz, Skierko, ale nie teraz. Sami po ciebie przyjdą. A teraz - starał się, żeby jego niski głos brzmiał miękko - Cały czas przy nas są. Tuż obok, pilnując, żeby nie stało nam się coś złego.
W oczach koteczki odbijały się setki Gwiazd. Księżyc wyłonił się zza chmur, zalewając całą polanę swoim blaskiem. Skierka zadrżała, ale jej oddech powoli się uspokajał. Przytulił ją mocniej, nie potrafiąc wypuścić z łap.
- Opowiesz mi coś o swoim tacie?
Uśmiechnął się łagodnie, patrząc w jej wielkie oczy.
- Pewnie. Od czego by tu zacząć… - Przymknął ślepia, sięgając pamięcią do swojego dzieciństwa. Niemal od razu usłyszał chrapliwy śmiech swojego taty, zabawnie wysoki głosik wiecznie obrażonej Borsuk i zabawny, cichutki chichot Skowronek. Bawili się. Kontury były zatarte a kolory nienaturalnie jasne, ale towarzyszące mu wtedy emocje nie zbladły. Zobaczył swoją mamę, spokojną i szczęśliwą. I Modrzewika z rodzeństwem, i wujka Leszczynka…
- Wilcze Serce był naprawdę dobrym kocurem. Chociaż nie wyglądał. - Zaśmiał się, przypominając sobie na swój sposób uroczy uśmiech kocura. - Był wielki i duży, miał śmieszną, czarną, ale tak nie całkiem sierść, ale co najdziwniejsze, miejscami brakowało mu futra. Nie wiem czemu, po prostu tak miał, od zawsze. - Wzruszył łapami. - Miał brązowe oczy, trochę podobne do tych Skowronek albo Kolca. I mnóstwo blizn. To pewnie przez nie inne koty się go bały. Kiedyś pytałem, skąd je ma i mówił, że od walk. Chyba z Pstrągową Gwiazdą i… - urwał, próbując sobie przypomnieć. - A, tak, Lisią Gwiazdą. No i nie miał jednego ucha. Ale dalej na nie słyszał, sprawdzałem! - Zaśmiał się, przypominając sobie jak ze Skowronek postanowili to przetestować. Dobrze, że mamy nie było obok, bo porządnie złoiła by im skórę, a tata jak już doszedł do siebie to tylko trochę się pośmiał. - Był bardzo cierpliwy i spędzał z nami mnóstwo czasu, bawiąc się i opowiadając. Uwielbiałem go słuchać. - Przymknął ślepia, w uszach mając niski, przyjemny głos czarnego. - Najchętniej mówił o Gwiazdach. Ponoć znał historię każdej z nich, ale chyba trochę przesadzał. - Wzrok burego mimowolnie poszybował w stronę tej jednej, dużej Gwiazdy. - Był niesamowicie odważny i zawsze dbał o nas wszystkich. Czasem, kiedy zasypiałem, słyszałem jak chodził po obozie, sprawdzając czy wszystko jest w porządku. Uważał, że to jego obowiązek jako zastępcy. A, bo wujek Igła wybrał właśnie jego. Byli przyjaciółmi, na dobre i na złe.
Urwał, pogrążając się we wspomnieniach. Tamte czasy wydawały mu się tak spokojne… Nie było walk, krzyków i śmierci. Żyli razem, szczęśliwi. Aż do wtedy…
- Zginął, broniąc medyczki przed atakiem wilka - jego głos stał się cichszy. - Nie mogła dać sobie rady sama, miała niesprawne tylne łapy, więc bez wahania skoczył jej pomóc. Był bohaterem. - Spojrzał na zasłuchaną liliową. - Twoi rodzice też. Byli dobrymi kotami. I na pewno siedzą tu teraz z nami i są z ciebie dumni.
Żółte ślepia przyjrzały mu się uważnie.


*Wurbel jeszcze nie jest zastępcą*


Mama mamrotała pod nosem przekleństwa pod adresem Burzaków. Coraz częściej mamrotała sama do siebie, nawet w towarzystwie, co trochę go martwiło, ale starał się nie brać tego do siebie.
- Dostałaś ucznia. - Uśmiechnął się szeroko, próbując zmienić temat na bardziej neutralny. Wyszło jak wyszło.
- Dymna Łapa? - burknęła, trzepiąc na boki ogonem. I przysiągłby, że jej sierść trochę się podniosła. - Potyka się o własne… własne łapy! Tacy jak on powinni zostawać uczniami dopiero jak zaczną się do tego nadawać. Niektórzy nigdy. - Wysunęła i schowała pazury. Chrząknął. Powoli udzielała mu się jej nerwowość. - Chciałam pokazać mu tereny, i ledwo doszliśmy do… do… - Trzepnęła wściekle ogonem, nie mogąc znaleźć właściwego słowa.
- Granicy? - podpowiedział.
- Do granicy z Klifiakami, zaczął płakać, że bolą go łapy.
Prychnęła z pogardą, a burasowi zrobiło się szkoda kociaka, który trafił pod opiekę jego matki. Kochał ją, ale od jakiegoś czasu naprawdę ciężko było z nią wytrzymać. Skowronek w ogóle przestała spędzać z burą czas, a jej kłótnię Borsuk słyszał chyba cały klan. Niby miała powód do irytacji, ale tak jakoś… Martwił się o nią.
- I tak zrobię z niego wojownika, chociażby miał ze mną trenować do śmierci - warknęła buńczucznie Cętka.
- Nie wątpię… - miauknął, uśmiechając się słabo.
Zapadła cisza, którą przerywały tylko odgłosy wiercenia się burej i dźwięk jej pazurów wgniatających się w mech. Westchnął.
- Idę na polowanie. Pójdziesz ze mną? - Szczerze miał nadzieję, że kocica odmówi. Ze wstydliwą ulgą przyjął jej gwałtowne kręcenie łbem.
- Mam dosyć na dzisiaj. Muszę korzystać póki nie muszę użerać się z moim uczniem - ostatnie słowo wypowiedziała wyjątkowo pogardliwym tonem.
Otarł się o nią na pożegnanie i wyszedł z legowiska, kierując się w stronę wyjścia z obozu. Nie kłamał, faktycznie miał w planach polowanie. Samotne, jak coraz częściej ostatnio.
     Jego uwagę zwrócił cichy śmiech. Nie wierzył własnym uszom. Skierka? Poszukał jej szybko wzrokiem. Faktycznie. Uśmiech mimowolnie pojawił się na jego pyszczku. Mała Skierka się śmiała!
- Cześć! - Przywitał się z uczennicą i jej mentorem, a swoim przyrodnim bratem. - Wracacie z treningu?
Kolczasta Skóra przytaknął.
- Skierka jest coraz lepsza - miauknął, wywołując u małej zażenowanie.


<Skierko? :3>

Od Nostalgii

Spojrzała z góry na jabłoń, gdzie najczęściej sypiali uczniowie. Podeszła do kory drzewa i wbiła niepewnie w nią pazury. Serce mimowolnie jej przyspieszyło. Wspomnienie bolesnego upadku z drzewa i odrzucenia przez Szyszkę powróciło. Pokręciła łbem, odrzucając te myśli. Musiała zająć się Głogiem, a nie rozmyślaniem o przeszłości. Szybko dojrzała czarny ogonek wystający z legowiska na drzewie. 
— Głóg! Wstawaj! — wrzasnęła na niego. 
Kocurek automatycznie zerwał się na łapki, prawie spadając z legowiska. 
— Spóźniłeś się, lisi bobku. 
— Przepraszam. — miauknął cicho kocurek. 
— To złaź, lisi bobku.  
Czarna kuleczka powoli zjechała z pnia jabłoni na ziemię. Ze skruchą w ślipiach podszedł do niej. 
— Oby to się nie powtórzyło, lisi bobku. Ruszamy. 
Poszli w głąb sadu. 
— Tutaj w tych jeżynach znajduje się legowisko medyków. A tam w pigwowcu legowisko starszych. Przyspiesz kroku. Idziemy nad strumień. 
Głóg spojrzał na nią zaciekawiony. 
— No co się gapisz, lisi bobku. Przebieraj szybciej łapami. 
Szylkretka przyspieszyła, a malec ciągnął się za nią. Był na tyle nie duży, że kotka miała wrażenie, że naucza kocie. Trzepnęła ogonem. Zamierzała go wyszkolić na solidnego wojownika. Nawet z jego wzrostem. Nie minęło dużo czasu, a byli na miejscu. Wyschnięte koryto strumienia, było niemal niezauważalne. Jeszcze trochę i trawa całkowicie go zarośnie. 
— Co to? — usłyszała głos swojego ucznia. 
Wpatrywał się w niepewnie w żabę. Ta zakumkała i skoczyła w głąb traw. 
— Żaba. Sokół nigdy wam nie przyniósł? — zapytała.
Kocurek pokręcił łbem.
— Wiedziałam, że będzie z niego beznadziejny ojciec. — mruknęła pod nosem. — Jakieś pytania, czy idziemy dalej?

<Głóg? bbb sry na razie nie wiem o czym innym pisać xdd>

Od Listek

 Koteczka przemierzała las. Od czasu do czasu łapała jakąś mysz  Ale zaczęła z wiadomych powodów sypiać na drzewach, ponieważ obawiała się konfrontacji z innymi kotami, których zapach czuła już od paru dni. Mała kocica podróżowała ze zdwojoną ostrożnością, na każdy najmniejszy szelest reagowała skokiem w krzaki lub na drzewo. Jednak najczęściej okazywało się, że to mysz lub szum wywołany wiatrem. Szukała Klanów więc zmierzała w kierunku zapachu kotów, jednak bała się jak tu się nie bać idąc w wielki świat. Po pewnym czasie spotkała trzy koty.
- Kim jesteś?- syknął jeden z trzech kotów jak się okazało kocur.
- Ja jestem Listek i szukam podobno mieszkających tu klanów- odpowiedziała
- My jesteśmy z Klanu Wilka- powiedzieli to tak, że Listek wiedziała, że to ważna nazwa.
- A po co ich szukasz- miauknęła dotąd zachowująca ciszę kotka.
- Bo chce gdzieś zamieszkać, mieć miejsce, które mogę nazwać domem- mruknęła cicho.
- Lider zdecyduje co z tobą zrobić, ale żeby się z nim spotkać musisz iść z nami- powiedzieli. Po tych słowach odwrócili się i poszli oczekując, że za nimi pójdzie. Cynamonka spełniła te oczekiwania i ruszyła za nimi. Szli w ciszy. Po chwili doszli do miejsca, gdzie, było mnóstwo kotów, niektóre leżały inne czyściły się wzajemnie. Jednak oni zmierzali do jamy w głębi obozu. Jeden z kotów tam wszedł i po chwili wyszedł razem z innym kotem. W porównaniu do niego Listek wyglądała jak pchła niziutka i drobna, a ten wysoki.
- Kto to- zwrócił się do jednego z kotów.
- Listek twierdzi, że chce dołączyć do klanu- odpowiedział.
- Czyli chcesz dołączyć do klanu- tym razem zwrócił się do niej.
- Tak- odpowiedziała.
- Mhm- mruknął i zamknął oczy myśląc w promieniach słońca.


<Iglasta Gwiazdo? Taka, krótka sesja^^>

Od Szeptu

 Młoda widziała, i słyszała wszystko co stało się tamtego dnia w jaskini. Niebiesko-biała groziła czarno-białej. Szept widziała całe zajście, widziała, jak Chabrowa Bryza wbija pazury w twarz Konwalii. W jej sercu pojawiła się nienawiść do zastępczyni przywódcy. Miała nadzieję, że ta nie zostanie jej mentorką, bo co z tego, że Konwalia złamała kodeks medyka, jeśli ta zasada nikomu nie zrobiła żadnej krzywdy? Natomiast zastępczyni Mokrej Gwiazdy zastraszyła  kocicę i zmusiła do wyjawienia prawdy, to było gorsze. Szept patrzyła z bólem w duszy na moment, gdy łaciata zemdlała po powiedzeniu prawdy. To wszystko było takie niesprawiedliwe. Kodeks medyka i wojownika był źle zrobiony, miał luki i bezsensowne zakazy. Nie wiedziała, co miało nastąpić następnego dnia. Nie wiedziała jeszcze wtedy, że pojawi się ogień.

***Początek pożaru***
 
Wszystkie starsze koty były bardzo zdenerwowane, wszędzie się śpieszyły i nie zwracały uwagi na żądnego opowieści Słonecznika, co oczywiście niesamowicie irytowało brata Szeptu. Sikorkowy Śpiew strzegła swoich dzieci jak oka w głowie. Zawsze się nimi opiekowała, ale od jakiegoś czasu, który zdaniem Słonecznika wydawał się nieskończenie długi, nie odstępowała ich nawet na krok. Mieli teraz już 3 księżyce. Słonecznik był bardzo zdenerwowany, w pewnym momencie spytał:
- Mamusiu, co się dzieje? - kociak, rozglądał się po części obozu, którą obejmował jego wzrok.
Kocica spojrzała na niego zmieszana.
- Mamy malusi problem, kochanie. Ale niedługo zostanie z pewnością rozwiązany - odpowiedziała enigmatycznie i posłała mu pokrzepiający uśmiech, po czym skierowała się w stronę wyjścia z kociarni, słysząc głos Orzechowego Futra - Zostańcie tutaj na razie... Zaraz wrócę!
Słonecznik odchylił głowę w bok, chyba zastanawiał się, jakie kłopoty mógłby mieć jego klan. Był bardzo zmartwiony.
- Szept, jak m-myślisz... O co może chodzić mamie? - miauknął. Chciał ukryć swój niepokój, ale raczej kiepsko mu to wychodziło. 
Pewnie się spodziewał, że siostra raczej mu nie odpowie, ale chyba potrzebował poczucia, że ktokolwiek obok niego jest. Odpowiedź Sikorki, prawdopodobnie mająca go uspokoić, paradoksalnie pogorszyła sprawę. Młoda zorientowała się jednak co się działo, w przeciwieństwie do swojego kremowego braciszka.
 Niebieska koteczka pokręciła głową, sygnalizując, że nie ma pojęcia. Tak samo jak Słonecznik była zdenerwowana. Nie powiedziała mu jednak, jakie ma podejrzenia, no bo udawanie niemowy by z tym kolidowało. Słyszała opowieści od starszych kotów o „Ogniu”. Podobno gdy ten działał, unosił się z niego ciemno szary lub prawie czarny dym. Właśnie taki dym unosił się niedaleko obozu...
 Nagle z zewnątrz zaczęły ich dobiegać głosy starszych kotów. Niektóre brzmiały na przestraszone, inne na wściekłe, a jeszcze inne na przygnębione i pełne troski. Potem nastąpił harmider - słychać było odgłosy krzątania się po obozie, krzyki i syki oraz, ku zdziwieniu kociąt, opanowany głos Mokrej Gwiazdy, który starał się wszystkich uspokoić. Słonecznik zaintrygowany wystawił głowę za żłobek jedynie po to, aby zobaczyć zbliżających się do nich rodziców. Orzechowe Futro wyglądał na przestraszonego, szylkretka rozglądała się dookoła jakby czegoś szukała. W końcu wbiegła do żłobka i nakazała potomstwu ustawić się między nimi.
- Słonecznik, Dziki, Szept... - zaczęła powoli, wyraźnie zbierając myśli - Chwilowo musimy się przenieść do innego miejsca, zgodnie z decyzją Mokrej Gwiazdy... Nie martwcie się tylko! To na pewno nie potrwa długo i wrócimy tu, zanim zdążycie powiedzieć ''mysz''! Ale jak na razie musimy się zbierać. Dosyć... szybko. Trzymajcie się nas i nie spuszczajcie z oka rodzeństwa, dobrze?
 Trzy małe kulki pokiwały głowami, nie ważąc się zaprzeczyć. Jej brat nie wiedział co się działo.
 Cóż, tak czy siak kocięta nie miały czasu do zastanawiania się nad tym zbyt długo, Sikorkowy Śpiew ruszyła szybko, kiwając przy okazji Orzechowemu Futru, pilnującymi tyłów. Ubezpieczali kocięta tak, jak tylko mogli. Szept denerwowało to, że po prostu nie powiedzieli im prawdy o ogniu który ma zamiar strawić ich obóz. Byli w końcu już blisko wieku 4 księżyców. Myśleli pewnie, że nie wpadnie na to co się dzieje, jeśli jej tego nie powiedzą wprost.
 Przy wyjściu z obozu Szept zauważyła wiele innych, znajomych bądź mniej, kotów. Dużych, mniejszych, starszych, młodszych... Wszyscy byli równie zestresowani i przybici. Widziała Orlikowy Szept z Cętkowanym Kwiatem. Pląsającą i jakiegoś białego ucznia. W pewnym momencie usłyszała głos Słonecznika:
- B-boję s-się... - wymruczał prawie niesłyszalnie kremowy, podchodząc bliżej swojej siostry. Młoda instynktownie, również się do niego przybliżyła. Spojrzała na niego i posłała mu smutny, ale pokrzepiający, uśmiech. Dobrze wiedziała, że mogą zginąć od płomieni.
 Przeszli już jakiś kawałek drogi. Kocurek starał nie pokazywać po sobie, jak bardzo jest zmęczony. Jednak i tak było widać, że z każdym krokiem ma coraz mniej sił.
 Młoda kotka nawet nie zauważyła, że kocurek zatrzymał się na chwilę, szukając wśród tłumu swojego taty...
Spostrzegła, że nie ma obok niej Słonecznika. Wystraszyła się... a co jak jej brat wpadł w ogień?! Zaczęła się rozglądać za bratem, gdzie on był! Jak mogła nie zauważyć, że go nie ma! Mieli przecież siebie nawzajem pilnować! Na szczęście niedługo potem dostrzegła młodą szarą wojowniczkę, która odstawiła obok niej jej brata.
- Proszę, pilnuj swojego rodzeństwa.
Gdy tylko tamta kotka odbiegła, a Słonecznik wstał Szept zagarnęła go ogonem bliżej siebie. Nie chciała znów zgubić brata. Spojrzała w jego zielone oczy. Oby nic się nikomu nie stało w trakcie ucieczki z jęzorów ognia...

***

Dym drażnił puca kotów. Serce waliło jak młotem. Wszyscy uciekali w popłochu, potrącając siebie nawzajem. Szept na szczęście unikała rozgniecenia przez łapy współklanowiczów, miała nadzieję, że jej braciom też się to udawało. Biegła szybko, i nawet się nie zorientowała gdy wyprzedziła matkę i rodzeństwo. Dotarła do rzeki, ledwie udało się jej zatrzymać przed krańcem suchego lądu. Jak ona i jej bracia mieli przez to przejść? Zginą marnie o tej stronie rzeki bo Sikorka nie przeniesie ich wszystkich ale i nikogo nie zostawi! Orzechowego Futra nigdzie nie było…. co oni teraz poczną?! Na szczęście, przyszedł do nich Mokra Gwiazda, i pomógł Sikorce ich przenieść. Wziął Szept w pysk i przeprawił się w raz z nią na drugi brzeg. Odłożył ją prędko, po czym pobiegł do ucznia, który potknął się w wodzie. Pomógł mu wyjść na pewny grunt. Tymczasem ona, jej matka i dwaj bracia szli za resztą kotów z klanu burzy.
Lider klanu rozejrzał się po terenie, który teraz musiał posłużyć im za tymczasowy dom. Krzyknął do zgromadzonych kotów:
- Klanie Burzy! – po jego głosie było słychać zdarte gardło od biegu i wdychania spalenizny. - Od dziś będziemy mieszkać na tych terenach, póki nie będziemy mogli wrócić!

Od Mglistego Snu

Jej były mentor właśnie zajmował się Wężowym Pyskiem z wyczerpaniem. Twierdził, że sobie sam poradzi, gbur. Coraz częściej tej Pory Zielonych Liści Mgiełka czuła się odtrącana od leczenia innych kotów. Nie podobało się jej to, ale co mogła zrobić? Mimo że awansowała na stanowisko asystenta medyka, to nadal właśnie była tym asystentem. W legowisku rządził Poranna Zorza. Ciekawiło ją, czy to nadal przez incydent z kocimiętką. Przecież już odpokutowała swoje! Dawno! Układała właśnie zebrane niedawno zioła. Musieli teraz pouzupełniać zapasy, bo niedługo miała przyjść Pora Opadających Liści. Wyrzucała roślinki, które miały się już nie przydać, a dokładała te nowo zebrane. Westchnęła i przetarła oczy. Czuła się nieco zmęczona, mimo że nie miała za bardzo czym. Po prostu tak było i już. Nagle jej uszy zarejestrowały dźwięk wchodzenia do legowiska medyka. Wyjrzała ze składziku i jej oczom ukazała się kaszląca Wrzosowa Polana. Od razu do niej podeszła i nakazała usiąść na posłanie. W tej chwili przybył Poranna Zorza, zmierzył wzrokiem dawną uczennicę i nakazał się odsunąć. Co za gbur! Nie wolno tak traktować Mgiełki! Nie jej! Wściekła spojrzała na niego, a jej lewa powieka zaczęła drgać. Zacisnęła zęby. Nie będzie robić scen dawnemu mentorowi przy pacjentach, potem się tym zajmie. Jej wzrok powędrował za Wężowym Pyskiem. Poranna Zorza skończył już z poprzednim pacjentem, więc zajął się następnym, zamiast przekazać to zadanie kotce. Pff. 

- Mglisty Śnie przynieś mi wrotycz marunę, kocimiętkę, lubczyk z floksem i wrotycz. Najlepiej weź, je zmieszaj i rozdrobnij, a nie jak zawsze. - Co. On. Jej. Się. Tak. Czepia? Jakim prawem?! 

- Perfekcjonista się znalazł - Mgiełka prychnęła na kocura i z morderczym wzrokiem odeszła. Nie będzie jej tu dziad rozkazywał. Mimo to postanowiła się go posłuchać. Może faktycznie to ułatwiłoby przełykanie? Nie zastanawiała się nad tym nigdy, jednak racji płowemu nie przyzna. Po jej trupie. Szczególnie kiedy ten coś do niej ewidentnie ma i nie mogą się dogadać. Wzięła potrzebne roślinki i wróciła do pacjentki wraz z o zgrozo Poranną Zorzą. Rozdrobnione ziółka położyła na liściu przed Wrzosową Polaną, a do ich legowiska akurat wszedł kolejny pacjent. Był nim Iskrzący Krok. Co dzisiaj za zbiegowisko u medyków. Szybko, zanim były mentor zdążyłby, powiedzieć "mysz", podbiegła do pacjenta. Po krótkim wywiadzie stwierdziła, że cierpi na wyczerpanie. Już dzisiaj drugie. Co im wszystkim się zadziało? Mimo to poszła po potrzebne ziółka i po drodze napotkała wkurzony wzrok medyka. Uśmiechnęła się wrednie i wróciła do swojej pracy. Nareszcie coś innego niż układanie ziół i ich przynoszenie. Czuła się, choć troszkę poniekąd spełniona. Wygrała tę rundę z Poranną Zorzą.

***pożar był***

Siedziała. Milczała. Patrzyła przed siebie. Nie miała ani jednej łzy w oczach. Mieliście tak kiedyś, że czuliście tyle emocji na raz, że nie potrafiliście okazać żadnej z nich? Tak właśnie miała Mgiełka. W środku niej buzowały przeróżne stany emocjonalne, jednak na zewnątrz była niczym z kamienia. Wszyscy wspominali poległych w pożarze w tym Poziomkowy Blask - jej ojca, a ona nic. Patrzyła się na jego zwęglone ciało. Nie czuła nic albo czuła wszystko. Sama nie wiedziała. To było okropne, bo powinna coś czuć, natomiast ona tylko potrafiła siedzieć. W tle słyszała obelgi idące z pyszczka jej mamy w stronę Aroniowej Gwiazdy. Była bardzo zrozpaczona. Natomiast Mglisty Sen nie czuła nic. Ona przynajmniej się wychowywała z ojcem, ale jej młodsze tfu rodzeństwo już tego przywileju mieć nie będzie. Poczuła ukłucie żalu, gdy lider odszedł od ciała syna tylko przez jej matkę. Czemu w ogóle zwróciła na to uwagę? Nie wiedziała, ale podejrzewała, że, dlatego że ta sytuacja przypominała jej obelgi idące od cienia. Pamiętała, jak się poczuła, jednak o liderze tego mówić nie można. Po prostu ot tak odszedł. Westchnęła i spojrzała na niebo. Możliwe, że jej tata teraz tam jest. Jest tam, gdzie pewnej nocy pokazywał jej gwiazdy. Znów poczuła kolejne ukłucie. Nie może pozwolić sobie na kolejne paranoje emocjonalne. Ostatni raz spojrzała na Poziomkowy Blask. Nie wiedziała, co ma sobie wyobrażać, o czym myśleć. Nie chciała myśleć, ale jak najszybciej się stąd ulotnić. Przeżyć żałobę, ale niestety nie zamierzała sobie na to pozwolić. Musiała być twarda i silna. Wstała i skierowała się w stronę lasu. Musiała pobyć sama. Rzuciła jeszcze matce mordercze spojrzenie, w końcu to ona rzucała obelgami w stronę Aroniowej Gwiazdy. Nie ukrywała tego wszystkiego, co miała w sobie, jak Mgiełka. Poczuła dla niej pogardę. Mglisty Sen była od niej silniejsza. Odeszła.

***

Szła już kolejne uderzenia serca. Szła przed siebie bez wyższego celu. Szła po prostu, by iść. Nie czuła nic. Jej łapy rytmicznie uderzały o ziemię. Oddech równomiernie wychodził z płuc. Spojrzała w stronę kolejnych drzew. Było ich tak wiele. Czy drzewa i rośliny czuły? Raczej nie, a co jeśli jednak tak, tylko koty o tym nie wiedzą? Zamknęła oczy. Zatrzymała się. Nie może tak myśleć, ale o czym innym miała myśleć? Postanowiła wejść na jedno z tych drzew. Ot tak po prostu pod wpływem impulsu. Czuła, jak jej pazury wbijają się w korę drzewa. Przypominało to, jak w jej serduszko ktoś cały czas wbijał takie właśnie pazury. Teraz stała się na to odporna. Nie można jej zranić, ale wyobraziła sobie tą małą strachliwą, bezbronną i wrażliwą Mgiełkę. Była taka naiwna. Była inna, była kochana. Ta Mgiełka taka nie jest. Poczuła łezkę, która spłynęła samotnie po jej policzku. Wdrapała się na drugą gałąź, a wtedy już takich łez było więcej. Nie wiedziała, czemu płacze, przecież nic nie czuje. Mgiełka nic nie czuje. Czuła, ale sama nie wiedziała co. Teraz jej już nikt nie zachce. Jest bezuczuciową medyczką, która tylko potrafi się złościć. Nikt nawet po niej by łzy nie uronił. Westchnęła i starła łapką swoje łezki. Przypominały jej o dawnej sobie. Płakała w kociarni. Imbir mówił, by dorosła i tak się stało. Dorosła i jest teraz częścią tego chorego świata. Nie chciała, by tak było, jednak już nie miała na to wpływu. Skuliła uszy, po czym położyła się na gałęzi. Nie chciała teraz wracać do obozu. Jeszcze nie teraz. Musiała być sama.

Wyleczeni: Wężowy Pysk, Wrzosowa Polana, Iskrzący Krok

Od Szyszki CD. Szkarłatnego Mrozu (Szkarłatu)

Szyszka obserwowała wyczyny Szarłatu. Kocur zachowywał się bardzo wesoło. Łapał liście wykonując długie skoki, żeby w pewnym momencie upaść na grunt i poturlać się w kierunku pobliskiego drzewa. Czarna kotka otworzyła szerzej oczy ze zmartwienia. Powinien na siebie bardziej uważać.
- Szkarłacie!
Czarna podbiegła do niego i dotknęła nosem głowy podopiecznego. Szkarłatny Mróz odczekał chwilę, udając nieprzytomnego, aż nie miauknął głośno "Buuuu!", śmiejąc się w głos.
- Nie umieram! To było wspaniałe! - rudy wstał na nogi, jakby nigdy nic, gotów do następnych działań. - Co teraz? Skocz sama! To super uczucie! Połapiemy razem liście! Z Tajfun bawimy się bardzo podobnie.
Westchnęła. Może to przez wiek, a może po prostu zabawa jej się nie spodobała, bo pokręciła z rozbawieniem łebkiem. Wlepiła w kocura wielkie ślepia, gdy ten podniósł się do siadu. Ona również usiadła, otaczając ogon wokół łap, natomiast jej wzrok skierował się na wspomniane drzewo. Kilka liści spadło wraz z wiatrem i nieoczekiwanym ruchem, wirując kierowały się prosto na ziemię. 
- To nie dla mnie. - miauknęła. 
- Oj no spróbuj ciociu Szyszko! Dla mnie! 
Poruszyła wąsami.
- Niestety muszę ci odmówić. Chodźmy. - miauknęła, wstając na równe łapy. Machnęła ogonem. Poczekała aż rudy podniesie się i ruszyła w stronę głębi terenów Owocowego Lasu. Odwróciła się przez ramię, żeby dojrzeć maszerującego radosnym krokiem brata Błysk. 

***

Wpatrywała się w Ogrodzenie. Za siatką widziała znajome tereny dawnego Klanu Lisa. Małe bagna przypominały jej o domu. Pamiętała łapanie żab z Płomykówką u boku. Mentorka wiedziała, że czarnulka uwielbia polowania. Otworzyła pyszczek wyczuwając ostrą woń lisów. Silny zapach unosił się w powietrzu, sprawiając, że jej sierść się zjeżyła. Gdzieś tam niebezpieczne drapieżniki kryły się, zapuszczając sie coraz głębiej. Z resztą nie tylko one zdecydowały się na życie poza Ogrodzeniem. 
W ostatnim czasie przyszło pożegnać Sarnią Pręgę i Jabłonkę. Obie kotki zginęły, pozostawiając po sobie tęsknotę, smutek i wspomnienia.

Od Wróblowego Serca cd. Mysiego Kroku

Szemrząca wokół nich woda delikatnie obmywała kamień, na którym siedzieli. Stanowili bardzo ciekawy widok - dwa koty na środku rzeki. Jeden ciemny, drugi jasny, jeden masywny, drugi szczuplejszy. 
Woda zachlupotała, kiedy Wróblowe Serce poruszył zanurzoną w niej końcówką ogona. 
- Odwiedziła mnie w śnie. Ciebie nikt nie odwiedził?
Przed oczami stanęła mu jaskinia. Doskonale pamiętał wilgotny, lekko słodki zapach, który w niej panował. I kamień, połyskujący nienaturalnie w półmroku.
- Nie we śnie, a przynajmniej… nie w takim normalnym. Wujek Igła zabrał mnie kiedyś ze sobą do Księżycowej Groty i tam rozmawiałem z tatą. Poza tym… - Spojrzał kocurkowi w oczy, jakby szukając tam zrozumienia. - Czuję, że jest obok. 
- Babcia też jest - mruknął kremowy. - Na pewno mnie obserwuje.
Wróbelek uśmiechnął się szeroko.
- Nie mogła być aż tak zła.
Kocurek pokręcił głową i machnął ogonem w geście, który bury odebrał jako “szkoda gadać”. Próbując zmienić temat, zapytał:
- Byłeś w Księżycowej Grocie?
- Yhm. Wtedy, raz - zamilkł, przypominając sobie jej atmosferę. - Robi wrażenie, naprawdę. Przodkowie faktycznie tam są.
Kremowy pokiwał głową, nie mając pomysłu, co odpowiedzieć. Rozmowa chwilowo utknęła w martwym punkcie. Nie na długo jednak. W końcu kocury miały dużo wspólnych tematów… Czy raczej członków rodziny.

*edgy_Wurbel.exe*

Sam nie wiedział, dlaczego tu przyszedł. 
Siedział na kamieniu, lecz radość, która poprzednio mu towarzyszyła, zniknęła. Siedział sam. Nie licząc ciężkich myśli, które nie miały zamiaru poczekać na drugim brzegu.
Wtedy był szczęśliwy. Planował wielkie spotkanie rodzinne, próbował wyobrazić sobie barwny korowód krewnych, opisywany nieśmiałym głosem Mysiego Kroku. Obiecywał, że następnym razem gdy na siebie wpadną, kremowy pozna jego przybrane rodzeństwo.
Nie dotrzymał słowa.
     Zamyślony, nie usłyszał zbliżających się kroków. Podniósł łeb dopiero, gdy jakiś głos wypowiedział jego imię.
- Wróblowe Serce?
Mysi Krok stał na brzegu, po drugiej stronie granicy.
Spojrzał w jego pomarańczowe ślepia.
- Wawrzynek nie żyje.


<Myszku? Przepraszam za gniota xd>

Od Miedzianej Iskry CD Iglastej Gwiazdy

 Przymknęła lekko oczy, kiedy Igła przejechał swoim szorstkim językiem po jej futrze. Mruczała głośno, jak traktor Tom, a po jej ciele raz po raz przechodziło przyjemne uczucie. Kiedy jej partner przerwał na chwilę, zerknęła mu w oczy, myśląc, jak bardzo go kocha. Liliowy patrzył na nią z góry, pytająco. Ona posłała mu znaczące spojrzenie, zgadzając się na wszystko. Oddała się w objęcia lidera. A później, może troszkę ich poniosło…

***

Miedziana Iskra postanowiła, że na tamten dzień to nie będzie koniec wrażeń. Cała w świetnym humorze, przeprosiła Igłę na chwileczkę i poprosiła żeby tu na nią poczekał, a sama pokicała w stronę legowiska uczniów. Szybko odnalazła Ciernistą Łapę i powiedziała mu, że dzisiaj ma wolne. Chyba się ucieszył, zważając na ostatnie dosyć męczące treningi. Miedź uśmiechnęła się ciepło i pognała z powrotem do swojego lidera. Im też przyda się dzień przerwy. Wstąpiła tym samym, żwawym krokiem przez próg liderowego lokum.
– Igiełko, chodźmy się gdzieś przejść – zamruczała wesoło.
Kocur popatrzył na nią tymi swoimi pięknymi, morskimi ślipiami, nieco rozbawiony.
– A nasze obowiązki? Co z Ciernistą Łapą, twoim uczniem? I co z moimi sprawami? – uniósł jedną brew.
Jednak ona widziała, że ten tak naprawdę chce iść. Tak tylko się zgrywał. Podeszła do niego, ocierając się pyskiem o jego policzek. Zamruczał głośno.
– Nie przejmuj się. Jeden dzień odpoczynku nam nie zaszkodzi. No chooodź! – zaczęła nalegać niczym małe, niewinne kocię. 
– Zgoda.
Szczęśliwa koteczka wręcz pisnęła radośnie, a potem polizała czule swojego partnera po liliowej sierści na policzku. 


<Igła?>

27 listopada 2020

Od Szyszki CD. Cichej

 Zostawiła kocięta pod opieką ich ojca. Sokół z radością zgodził się zostać z potomstwem. Kocięta powinny być grzeczne, były najedzone, wyspane i zapewne pełne energii. Zapewne po powrocie nastąpi na którąś z porozrzucanych zabawek, lub zastanie swoje pociechy na drzewie. W to drugie wątpiła z prostego powodu: Sokół nie spuszczał dzieci z oczu i nie pozwalał na aż takie niebezpieczne zabawy. Wynikało to z miłości do dzieci i potrzeby ich chronienia. Działali inaczej, ale właśnie tym się uzupełniali i zapewniali dzieciom wszystko, czego im było potrzeba. 
Niestety podczas, gdy ona zamieszkała w żłobku, żeby w spokoju wychować swoje potomstwo, w Owocowym Lesie wydarzyła się prawdziwa tragedia. Szóstka kotów wymknęła się poza Ogrodzenie pomimo zakazu. Wicher i Klon zapłacili za niebezpieczną wyprawę życiem. Lisy nie lubią intruzów na swoim terenie, a za taki właśnie uważali stare tereny dawnego Klanu Lisa. Z jednym lisem trudno wygrać, a co dopiero z trzema. Wystarczyła jedna zła decyzja. Złamanie najważniejszej zasady Owocowego Lasu. Jasne, Szyszka nie była głucha i nie raz słyszała, że jej pobratymcy chcieli mieć możliwość wychodzenia poza  sad. Nie mogła się na to zgodzić. Nawet jeśli zabiją wszystkie lisy, to poniosą wielu rannych, do tego obawiała się, że ich powrót mógłby znowu wywołać bitwę z Klanem Nocy. Chociaż urośli w siłę, nie znała przecież liczebności nocniaków. Jej obowiązkiem jako przywódczyni była ochrona każdego członka, nawet tego najmniejszego lub kalekiego. I nie zamierzała zawieść.
Przekroczyła "próg" legowiska Wschodu, czyli przedarła się przez rosnące wokół śliwki krzewy. Zjawiała sie, gdy tylko mogła, żeby odwiedzić swoją uczennicę, będącą w najcięższym stanie. Z Konopią, Madzią i Gałęzią już rozmawiała. Teraz wszystkie czekały na decyzję liderki w tej sprawie. Gorzkie uczuci zawodu nie minęło. 
Skinęła głową na powitanie Wschodowi. Medyk tłumaczył coś Brzoskwince, na jej widok uśmiechnął się lekko. Szyszka podeszła do Cichej. Leszczyna bardzo martwiła się o koteczkę, czarnulce ledwo udało się ją uspokoić, gdy lisiaki wróciły zakrwawione do obozu, z przerażeniem widocznym w oczach. Chociaż szylkretka wydawała się spać, Szyszka miała inne wrażenie. Usiadła obok niej, wyprostowana. 
- Jutro ogłoszę swoją decyzję w waszej sprawie. - miauknęła Szyszka, mrużąc oczy. - Do tego czasu pozostaniesz pod opieką Wschodu. 
Wstała na równe łapy. Podeszła do syna Pszczółki, wpatrując się w niego zmartwionym spojrzeniem, nawet jeśli przy Cichej miała stanowczy głos. 
- Lepiej z nią?
- Miała dużo szczęścia. To mogło się skończyć dużo gorzej. - w jego oczach pojawił się smutek. - Będzie musiała nauczyć się funkcjonować z trzema łapami. 
- Nie poradzi sobie na wygnaniu. - wyszeptała Brzoskwinka, wbijając błagalne spojrzenie w przywódczynię.
Ta jednak dalej wpatrywała się w Wschód. 
- Wiem, że jest pod dobrą opieką.
Opuściła legowisko medyka. Najpierw udała się na rozmowę z Nostalgią, żeby podzielić się z kotką swoją decyzją, zanim wróciła do żłobka. 

***

Lubiła obserwować wschodzące i zachodzące słońce. W tym widoku zawsze kryło się coś niesamowitego. Powoli zmieniające się barwy na niebie, przyciągały jej wzrok i wywoływały uśmiech na pyszczku. Również tak było tym razem. W ciszy obserwowała wschodzące słońce, a gdy tylko niebo przybrało barwę błękitu, wstała na równe łapy, prostując dostojną sylwetkę. 
- Koty Owocowego Lasu! - zawołała głośno. Jej głos rozniósł się echem przez obóz. Pyszczki pobratymców zaczęły się wychylać. Cierpliwie czekała aż wszyscy zgromadzą się pod Jabłonią, żeby mogła ich wszystkich objąć spojrzeniem. No może poza kociakami.
- Kilka dni temu doszło do tragedii. Piątka naszych wojowników i jedna uczennica, wybrali się poza Ogrodzenie mimo wyraźnego zakazu. Jak dobrze wiecie poza granicą sadu grasują lisy i to właśnie one odebrały życie Klonowi oraz Wichurze. - mruknęła. Jej wzrok przeniósł się na Gałąź, Madzię, Konopie i Cichą. Stanął na nich nieugięty i stanowczy. - Mam nadzieję, że jesteście świadome powagi sytuacji. Gdyby nie wpadł waszej szóstce do głowy ten.... bezmyślny pomysł, obecnie stalibyście tutaj w komplecie. Złamanie najważniejszej zasady naszego domu nie będzie akceptowane. 
Chłodny wiatr musnął jej pyszczek. Nie odwróciła wzroku i nawet nie potrzebowała czasu na zebranie myśli, gdyż wszystko dokładnie przemyślała. Po szeptach jakie rozniosły się wśród jej klanowiczów i pełnych gniewu spojrzeniach mogła stwierdzić, że oczekiwali kary. Zamierzała, a właściwie musiała im ją wymierzyć. Tylko zupełnie inaczej niż by chcieli. 
- Zawiodłam się na was. Jesteście wojowniczkami! - zmrużyła pełne żalu ślepia. Duch przygody i buntu był w nich tak duży, że przeważył nad rozsądkiem? - Macie nadawać dobry przykład. Wielokrotnie słyszałyście, że niebezpiecznie jest na zajętych przez lisy terenach. Co was podkusiło?? 
Machnęła ogonem. 
- Sądzę, że nadałyście sobie karę same. Będziecie dźwigać ciężar wyrzutów sumienia. Całe życie odczuwać  stratę. Brata, przyjaciela, członka klanu.... A jedna  z was kalectwa. Nie chce więcej słyszeć o narażaniu życia i bezpieczeństwa bez potrzeby. Jesteśmy klanem, mamy na sobie polegać. - wlepiła wzrok w pobratymców. - Niech każdy odpowie swojemu sumieniu.  Możecie się rozejść. 
Zamiast zejść z Jabłoni, zwinnie przesunęła się na kolejną gałąź. Była w tym zwinna i wyćwiczona, zatem bez problemu dotarła do swojego legowiska. Doskonale widziała przemieszczające się kocie kształty.


<Cicha?>