Odpis i jednocześnie cdn. tamtego opowiadania
Walczyła o każdy oddech, obiecała w końcu, obiecała Orlikowemu Szepcie, że ma przeżyć. Miało dla niej to duże znaczenie, choć te chore myśli dalej wracały, nawet tutaj. Niektóre bodźce jeszcze do niej nie docierały, za szybko to wszystko się działo, nie zdążyła jeszcze wszystkiego pojąć i przemyśleć.
Machała kończynami jak szalona, by złapać choć trochę tlenu do płuc. Nie wiedziała, gdzie jest, bo nawet nie próbowała otworzyć ślepi. Było jej zimno, czuła ssanie w żołądku, bo od kilku dni nic nie zjadła, teraz tego bardzo żałowała. Potrzebowała energii, by wydostać się z lodowanej wody.
- P-pomocy...! - wykrztusiła z siebie.
Nurt robił z nią, co chciał, nie raz obijał ją o ostre kamienie, przez co zyskała nowe rany do swojej dużej kolekcji. Nareszcie, zatrzymała się na czymś. Wciąż nie otwierając oczu, złapała się tego pazurami. Drewno. Zaczęła się wspinać, najprawdopodobniej było to przewrócone drzewo, jednak nie płonęło na szczęście. Odkaszlnęła, by wydobyć z siebie niepotrzebną wodę, w końcu złapała oddech. Gdy skończyła wchodzić, mocno przytuliła się do kłody i zaczęła przesuwać się po drewnie z prędkością żółwia. Ostatecznie wylądowała na lądzie. Otworzyła żółte ślepia. Przeszył ją strach. Była na terenach Klanu Nocy... Mogą jej zrobić krzywdę. Przesunęłwa wzrok badając stare tereny Klanu Lisa, tam właśnie biegły wszystkie koty. Chyba widziała w oddali dwie niebieskie sylwetki bardzo przypominające Burze i Stokrotkę. Czyżby były bezpieczne?
Jedynym szczęściem w tej tragedii było, to, że ten okropny żar się chociaż raz Kotce przydał, był nawet przyjemny w porównaniu z zimną wodą. Dopiero po kilkunastu uderzeniach serca i wielkich oddechach wstała na równe łapy. Ze zmęczenie upadła ponownie na ziemię. Następna próba. Udało jej się. Rozejrzała się bardziej po terenach i zobaczyła małą białą kuleczkę koło siebie. Zapomniała już o tym, że jakiś Klifiak może ją zobaczyć.
Biedna, lub biedny... - pomyślała, powoli niezbyt zgrabnie zbliżając się w stronę kota. Gdy się bardziej zbliżyła, zobaczyła, że to młoda koteczka, do tego poparzona. Pewna następna ofiara pożaru. Nie wiedziała, czy żyje. Przyjrzała się klatce, poruszała się, jednak bardzo słabo, płytko. Czyli nie jest martwa. Odwróciła kotkę na plecy. Powinna zacząć walczyć o życie kotki, w końcu jest... Znaczy, była medyczką. Zaczęła reanimować biedną istotkę. Nacisnęła jej na brzuszek, natychmiast wypluła z siebie wodę i lekko poruszyła łapami, coś mamrocząc pod nosem.
- T-tata... - pisnęła tak cichutko i kaszlnęła.
Konwalia przyjrzała jej się. To takie smutne, ze wzruszenia zaczęła płakać, ale po chwili postanowiła się ogarnąć. Musi ją jakoś zacząć porządnie leczyć. Nie musi wylizywać jej futra pod prąd, bo i tak jest gorąco.
Krwiściąg na siłę, jagody jałowca oraz podbiał na ułatwienie oddychania i przydałby się bardzo miód, ale na pewno to nie znajdę tutaj, korzeń żywokostu na poparzenia... - mruknęła w myślach. Przypomniały, aż jej się czasy, kiedy była uczennicą i wymieniała przed Jeżykiem zastosowanie ziół, albo leczyła rannego przez lisa Leśnego Świta, którego nie mogła wydać. To były czasy...
Zaczęła się rozglądać za podbiałem, na pewno gdzieś tu jest, zawsze rośnie przy rzekach. Pisnęła ''Ooo'' gdy ujrzałam to czego szukała, natychmiast zerwała zioło. Przeżuła roślinkę i wypluła słodko pachnącą papkę na liść.
- Ej... - pacnęła łapą maleństwo. - Zjedz trochę, będzie ci łatwiej oddychać. Niestety nie mam jagód jałowca, wybacz, nie mogę ich tutaj znaleźć, jest za wilgotno... I miodu też. Proszę, spróbuj przełknąć.
Położyła przed kotką lecznicą mieszankę. Koteczka otworzyła ślepia przypominające bardzo jej i spojrzała się z nią z przestraszeniem.
- Nie bój się mnie... Chcę c-ci tylko p-pomóc.
Pokiwała nieśmiało małą główką i liznęła pabkę, wygięła mordkę gdy poczuła jej smak.
Może nie potrafiła mówić? Albo nie lubiła? Bądź miała takie same kompleksy z tego powodu co ja?
Nie umiała na te pytania sobie odpowiedzieć. Wiedziała, że cudem od Klanu Gwiazdy jest to, że jeszcze nikt ich nie znalazł. Co kilka krótkich uderzeń serca obracała się za siebie, czy ktoś nie idzie, albo ogień się nie zbliżył aż tutaj.
Ponownie obróciła głowę, bo usłyszała jakiś szelest.
Kto taki może być? Co teraz?
Nie wiedziała co kompletnie robić. Zostać i czekać, a może po prostu uciekać, ale gdzie? Nie ma już na tym świecie swojego miejsca. Prowadzenie koczowniczego trybu życia jak samotnicy jej nie pasowała, nie w końcu umiała walczyć ani polować. Bez klanu umrze. Wzięła w pysk małą i na wszelki wypadek wysunęła pazury.
Biało-czarna sylwetka zmierzała w ich stronę, na początku powolnym krokiem, jednak po chwili przyśpieszyła. Z każdą chwilą coraz bardziej czuła, że skądś zna Kocura, gdy był już w odległości na około 5 lisich ogonów zrozumiała, że najprawdopodobniej to Borsuk.
- B-braciszek...? - wyszeptała i położyła przed sobą znajdkę, było jej trudno mówić gdy trzymała ją w pysku.
Wojownik uniósł brwi, z zakłopotanym wyrazem psyka. Zmierzył wzrokiem swoją siostrę. Najwyraźniej zabrakło mu słów, by cokolwiek powiedzieć.
- Yyy... Po co tutaj przyszłaś i co ty trzymałaś w pysku? Na Klan Gwiazdy! Nie mów, że zostałem wujkiem?! Wywalili cię z Klanu, co? I bardzo dobrze, nie proś mnie o pomoc, bo tego nie zrobię!
- Ja... T-to nie tak! Ona nie jest moim dzieckiem, znalazłam ją tutaj, jak uciekałam przed ogniem, całym teren Klanu Burzy stanął w płomieniach!
- Wracaj do swojego Klanu, przecież nic nie stoi na przeszkodzie. - miauknął oschle żółtooki.
- Słuchaj, nie mogę tam wrócić, nie mam jak. Błagam, pomóż mi!
- Niby czemu?
- To bardzo długa historia, naprawdę długa... Opowiem ci kiedy indziej. Chciałabym dołączyć do Klanu Nocy, bo nie mam i-innego wyjścia... - oznajmiła, cicho łkając. Tak cholernie się bała tego, że jej własny brat odmówi jej pomocy.
- Nie.
Spuściła uszy.
- Wiesz co? Myślałam, że ciebie znam... - rzekła, spuszczając wzrok na własne łapy.
- No dobrze, ale niczego nie obiecuję. Zaprowadzę cię, znaczy was do Aroniowej Gwiazdy, ale jak będę mieć przez ciebie kłopoty, to-
- Rozumiem, dziękuję, Borsuku! - przytuliła się mocno do Kocura. - Nie będę rozrabiać, przysięgam.
- Phi! Rodzeństwo... - powiedział cicho łaciaty i poklepał łapą po głowie kotkę. - Jednocześnie się nienawidzi oraz kocha...
- Jesteśmy już w obozie... - szepnął jej do ucha. - Widzisz to gniazdo na tej potężnej wierzbie i tego kota? - spytał się, a kotka pokiwała głową. - To jest Aroniowa Gwiazda, dalej idź sama i... Uważaj na siebie.
- Dobrze, jeszcze raz dziękuję. - nim zdążyła wymiauczeć ostatnie słowo, jej brat gdzieś zniknął, zaczerpnęła głęboki oddech. Jej serce natychmiast przyśpieszyło ze strachu, próbowała iść jak najciszej, by nikt jej nie zauważył.
- Witaj! - przywitała się z Kocurem, kłaniając się, jak najniżej potrafiła, po chwili wskoczyła na drzewo z kotką i usiadła koło łaciatego. Czuła się teraz trochę dziwnie i niekomfortowo, cudem było, że zdobyła się na odwagę, by postawić, chociaż krok w stronę drzewa, a co dopiero na nie wejść. Nie było jej też łatwo cokolwiek powiedzieć, nie lubiła mówić, w końcu jej głos nie należał do najładniejszych i się jąkała bez swojej mieszkanki.
- Kim jesteś? Kto cię tutaj przyprowadził? - miauknął zszokowany i oburzony widokiem nieznajomej Aronia, jeżąc sierść. - Wojownicy, weźcie-
- C-czekaj! N... Nie psysłam w-wam zrobić krzywdy! Wy-wysłuchaj mnie, błag-błagam! - rzekła niezwracająca uwagi na koty, które syczały na nią.
- Mów szybciej co cię tutaj sprowadziło. - syknął, przesuwając się o kilka mysich ogonów od Konwalii.
- Na-nazywam się Konwaliowe Serc... Znaczy Konwalia. Jak może za-zauważyliście, tereny K-Klanu Burzy płoną. Ja jednak już tam nie mogę wrócić… Cudem uszłam z życiem. Z trzema łapami sobie nie poradzę, zwłaszcza że nie umiem polować ani walczyć, więc bez innych kotów jestem skazana na śmierć. Za to znam się na ziołach i umiem leczyć, więc mogę zostać asystentką medyka w twoim klanie… I… Znalazłam tę koteczkę na brzegu, bałam się, że nie żyje, musiałam ją reanimować. Proszę, przyjmij ją do Klanu, wierzę, że na pewno zostanie świetną wojowniczką, mnie też jak możesz..., Błagam. Obiecuję, że będzie z nas pożytek. - oznajmiła.
- Dlaczego nie możesz wrócić do Klanu Burzy po zakończeniu pożaru? Mamy już dwóch medyków. Trójka nie sądzisz, że będzie tłokiem?
- Wygnali mnie z klanu, nie mogę już tam powrócić. Mhm… W Klanie Burzy było trzech asystentów i nie było tłoku, więc może i tu nie będzie. Myślę, że każdy medyk jest ważny, w końcu można uratować więcej kotów i wymyślić więcej nowych, leczniczych rzeczy. Do tego mogę nauczyć twoich nowych ziół, jakich jeszcze nie znają, bo nie żyli na takich terenach co ja. Co dwie głowy to nie trzy nieprawdaż?
- Czemu cię wygnali? Nie sądziłem, że Mokra Gwiazda odważy się kiedykolwiek na takie coś.
- Hm… To d-dość skomplikowane…
- Zabiłaś kogoś? - prychnął.
- Nie! Na-nawet nie wyobrażam sobie zabicie kogoś, nawet zwierzęcia łownego. W-właściwe t-to wprost przeciwnie… - dodała ciszej.
Zmarszczy brwi.
- Więc co?
- Długaaa historia, lepiej, żebyś nie wiedział. Naprawdę cię to tak interesuję?
- A mam przyjąć do klanu, gdzie moi współklanowicze wiodą spokojne życie, wygnańca, której przeszłości nawet nie znam? Skąd mam wiedzieć, czy i nie u nas nie dopuścisz się zbrodni, przez którą zostałaś wygnana i tak próbujesz przede mną zataić.
Spuściła uszy.
- No dobrze, a-ale niech to pozostanie między nami. W-więc… Złamałam kodeks medyka, zasadę ósmą. Niechcący, nie chcieliśmy. – zestresowana zaczęła grzebać pazurem w ziemi, dopiero po chwili doszła do wniosku, że lider Klanu Nocy nie musi znać kodeksu medyka na pamięć. – No emm… W sensie mam kocięta, ale ona akurat nie jest moja. – przesunęła wzrok na małą koteczkę. – Znalazłam ją, tak jak mówiłam…
- Rozumiem... Twoje kocięta zostały w klanie? Nic im nie grozi?
Uniosła brwi, szczerze nie spodziewała się takiej odpowiedzi ze strony Kocura. Poczuła lekkie ciepło na sercu.
- Widziałam chyba sylwetki moich córek na starych terenach Klanu Lisa... - miauknęła. - A trzecia córka żyje w innym klanie z ojcem, ufam mu. Na pewno o nią bardzo dobrze dba. - czarno-biały pokiwał głową. - Mhm... A ty...? Posiadasz dzieci? - zapytała się dosyć nieśmiało i niepewnie.
Rozejrzał się nerwowo po obozie i odparł:
- Nie.
- Rozumiem. - mruknęła, próbując jakoś się uśmiechnąć.
- Jak ona się nazywa? - zapytał się, spoglądając na nieduże kocię.
- Nie wiem, nic nie mówi, choć się jej pytałam kilka razy.
- Masz jakiś pomysł?
- Chyba tak. Może... Może Ćma? Jest taka cicha i w ogóle, chyba pasuje, co myślisz o tym?
- Może być. - rzekł.
- Czyli pozwalasz nam zostać? - przysunęła Ćmę do siebie.
- Na razie obydwojga traficie na jeden księżyc do starszyzny.
- Dziękuję! - podziękowała z dużym entuzjazmem w głosie i zeszła z kotką z drzewa.
- Karasiowa Łusko, zaprowadź tę dwójkę do starszyzny. - polecił jakiemuś wojownikowi.
Próbwała jakoś to wszystko sobie w głowie poukładać, ale nie umiała. Wszystko było jak jakiś mocno zwariowany sen, a nie jak ten prawdziwy świat. Schowała głowę w łapach, próbowała się jakoś pocieszyć i walczyć ze smutkiem, ale czuła tylko gorzki smak swoich łez. Poczuła coś małego i zimnego na swojej łapie. Zdjęła obie łapy z głowy i przyjrzała się białej kuleczce. Patrzyła się na nią troskliwym spojrzeniem.
- C-coś się stało, malutka?
<Ćma?>