- Dzie-dziękuję.- wydukał Jałowcowy Świt pijąc powoli krople drogocennego napoju, które spływały z mchu. Nigdy woda nie była dla niego aż taka... Kojąca. Ale Jeżowa Ścieżka miał rację. Powinien przyjść tu, jak tylko poczuł się źle. Zachowywał się jak baran, a teraz zapłacił tym okropnym bólem głowy. Czuł lekki spadek temperatury, lecz to było tylko tyle. Dla niego zbyt mało. Nagle zobaczył ciemność.Tylko ciemność. A potem nic.
* * *
- Obudziłeś się?- usłyszał jak przez mgłę. Powoli podniósł głowę. Był w legowisku medyków. Zamrugał. Tak, był w legowisku medyków. Nie pamiętał co się stało. Kompletnie nie pamiętał. Podniósł jedną łapę, drugą łapę. Nie, to chyba nie z powodu złamania tu trafił. Brzuch też go nie bolał. Nie miał żadnej rany. To po kiego grzyba tu był?
- Ja zemdlałem?- zapytał badawczo rozglądając się po pomieszczeniu. Zmrużył oczy. Co on tu robił! Nie wiedział czemu, ale irytowało go to wszystko. Dziwne.
- Tak. Miałeś straszną gorączkę.- odpowiedział czekoladowy który zajął się teraz mieszaniem ziół.
- To-to ja może już sobie pójdę...- powiedział cicho, po czym szybko ruszył ku wyjścia. Jednak Jeżowa Ścieżka był szybszy. Czekoladowy zagrodził mu drogę, podnosząc jedną brew.
- Hola, hola, niedawno zemdlałeś a ty już chcesz sobie ot tak pójść? Posłuchaj, wiem, że pewnie nie chcesz ale musisz tu jeszcze zostać.- miauknął spokojnie medyk po czym ruszył znowu do swojego miejsca. Arlekin strzępnął ogonem i mruknął coś niezrozumiale. Jednak od razu po tym zasnął. Znowu zasnął.
* * *
(pożar o którym nie miałam pojęcia)
- Zachowałaś się karygodnie!- Jałowcowy Świt warknął na Biedronkową Łapę, która naburmuszona (co zresztą go nie dziwiło) dreptała koło niego. Gdy on był na polowaniu, kotka uciekła gdzie pieprz rośnie, w poszukiwaniu domu.- Kiedy tutaj wszyscy starają się złapać jakąkolwiek zwierzynę, to ty nie wiadomo gdzie lecisz bo brzydziej nie powiem, do Babeczki, która mieszka za terytoriami! Coś ty chciała się upiec? Czy może zhańbić siebie i mnie, wyruszając se do mamusi? Może w końcu się ogarniesz, choć ja nie przewiduję tego dobrze? Wiesz co, może zapytam się Jeżowej Ścieżki czy ma jakieś zioła na głupie córki?!- te słowa wypłynęły z niego potokiem. Nigdy by się tak nie odezwał, ale teraz miał prawo. Wycieńczony ruszył po córkę, by jej braku nie zauważył nikt, starał się iść jej tropem, czuł, że w niektórych miejscach specjalnie próbowała zgubić ślad. Ale to na nic. Znalazł ją w porę, wcześniej jeszcze poślizgnął się i rozwalił nos, z którego sączyła się krew. Jeszcze wcześniej dowiedział się o wygnaniu Konwaliowego Serca. Nie wierzył, że ona... Mogła zrobić coś takiego. Ale miłość czasem była mocniejsza. Sam o tym wiedział. Zdenerwowanym wzrokiem spojrzał na małą, która trochę bardziej się skuliła, lecz na jej pysku wciąż była wymalowana wściekłość. Po chwili kotka zastrzygła uszami. Wybiegła trochę do przodu, węsząc jak opętana. Wróciła do niego ze strachem w oczach.
- Może poczułaś w końcu królika, ale się go przestraszyłaś, co?- spytał kąśliwie, na co szylkretka energicznie potrząsnęła głową. Tak energicznie, że Jałowiec już myślał, że jej ta głowa odpadnie.
- C-coś jest nie tak.- burknęła zażenowana. Wojownik prychnął, ale powoli smród dochodził aż do niego. Nakazał ogonem pójść Biedronkowej Łapie za nim. Wspiął się powoli na małe wzgórze. Nad głowami wisiał dym... Dym. Nie. Szybko skoczył do przodu... I zobaczył wrzosowiska. Zapalone wrzosowiska.
- POŻAR!!!!!!- wrzasnął. Kotka zatrwożona gapiła się na języki ognia, pożerające trawę kawałek, po kawałku, które w mgnieniu oka zajmowały coraz więcej terenu. Myśli kotłowały mu się w głowie. Co miał zrobić, gdzie mógł pójść Klan Burzy. Odpowiedź była prosta. Mokra Gwiazda nie poszedłby po pomoc do innego klanu w takiej sytuacji, bo pożar zagrażał wszystkim. Nie... Musieli schować się... Za rzeką. Czyli na terytoriach Klanu Lisa. Nie wiedział czy to omamy, ale widział szybko poruszające się cienie w tamtym miejscu. Nie, to były omamy...
- Co robimy?- głos vanki rozproszył jego rozmyślania.
- Musimy... Dotrzeć... Do... Za... Rzekę...- wyjąkał i ruszył do przodu.- Nie ociągaj się! Pamiętaj czego cię uczyłem!- syknął dodatkowo, bo złość go nie opuściła. Najszybciej jak mógł, biegł do przodu. Ogień za nimi. Każda sekunda była jak godzina ucieczki przed wrogiem, który igrał z tyłu i strzelał iskrami. Łapy niosły go do przodu, w miejsce którego nie cierpiał. Rzeki. Teraz była to dla niego deska ratunku. Płomienie pożerały jeszcze więcej. Z tyłu usłyszał pisk. Tuż pod łapami Biedronki przemknął przestraszony królik. Potknęła się. Zawrócił i popchnął ją do przodu. Ruszyła. On za nią. Ogień muskał jego futro. Płuca wypełniały się nieznośnym dymem, oczy mu łzawiły. Widział jak przez mgłę. Wszystko... Było zamazane. Przez dym. I ogień. Zaczął się chwiać. Był zbyt zmęczony. Nie... Upadł. Poczuł piekący ból w tylnej łapie. Smród spalenizny. Ale musiał iść... Biec. Wstał szybko. Kuśtykając pobiegł do przodu. Jeszcze tylko trochę... Znowu potknięcie. Krew. To teraz z przedniej łapy która przy okazji też zyskała nowe poparzenia. Poważne poparzenia. Musiał... iść do przodu. Ból ucha. Następne poparzenia. Tylko to. Ból, ogień i ten smród. Zaczął się krztusić. Biedronka z przodu z przerażeniem patrzyła na niego. Wyglądał pewnie jak poturbowany. Stanął na nogi. Musieli się pospieszyć. Znów popchnął córkę. Niech się w końcu ruszy. Pocwałował do przodu. Druga tylna noga. Teraz mógł się tylko czołgać. Albo spróbować jeszcze te kilka długości lisa, pokonać w skokach. Ale tylne nogi go tak piekły... Po prostu nie mógł. Tuż za nim ogień. Musiał... Dojść. Nagle z boku zauważył syczące płomienie. Lecz było za późno. Wrzasnął, gdy błysk znalazł się obok jego oka. Zamknął je. I nie mógł otworzyć. Jeszcze trochę...
- Tata!- krzyk przed nim. Ale nie spojrzał w tamtą stronę.
- Idź...- wychrypiał. Czuł się jak umierający. Musiał iść. Iść... Z tyłu wzniósł się następny słup ognia. Samotne, małe drzewo. Wiedział, że za chwilę się złamie. To była ostatnia szansa. Podciągnął się do przodu. Właśnie w momencie, gdy pień się złamał i upadł z trzaskiem na ziemię, przygniatając mu ogon. Jeszcze... Trochę... Już! Wyrwał ogon. Dosłownie jeden skok... I skoczył. Wprost na brzeg rzeki. Czując lekkie ukojenie, podbiegł do przodu. Trach. Następne kępki traw zostały zniszczone. Delikatnie stawiając łapy, przeszedł na drugą stronę... Tu... Był bezpieczny. Położył się. Po prostu się położył. Ale nigdzie nie było Biedronki. Może poszła po pomoc... Może nie... A może tak. Uśmiechnął się. Może jednak nie była taka egoistyczna. Przymknął oczy. Teraz mógł czekać tylko na ratunek. O ile nie zdechnie w tym momencie...
<Jeżowa Ścieżko? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz