***po zgromadzeniu***
Nigdy nie widziała tego stworzenia, zwanego psem, jednak miała przeczucie, że jest przerażający i niekoniecznie chce znać jego wygląd. Ta sytuacja wręcz napawała ją wściekłością. Czuła, też, że ta emocja, która cechuje ofiary, ją przepełnia. Była przerażona. Krew zamarzała jej w żyłach. Chciała pokazać temu psu, kto tu rządzi, ale była zbyt przerażona. Nagle jej żółte oczy zarejestrowały wysokie coś, co przypominało uschniętą trawę spiętą ze sobą. To była jej szansa. Ponownie za sobą usłyszała już dobrze znane jej tego dnia warczenie. Skuliła uszy. Kim był ten osobnik, by tak do niej się wyrażać?! Pchnięta mgiełkową złością, obróciła się w jego stronę. Teraz mogła dostrzec jego majestat. Był trzy razy od niej wyższy i miał czarne ubarwienie. Co za typ, żeby uważać się za lepszego, tylko dlatego, że jest wyższy i posiada całe czarne futro w przeciwieństwie do Mgiełki! Przełknęła gulę w gardle i przybrała wściekłą minę. - Z-za kogo ty sie uwasasz gupku? - niewyraźnie mówiła przez roślinki w pyszczku, ale miała nadzieję, że to nie obniży jej poczucia wściekłości i sprawiedliwości. Ten pies to jakiś dziwny był! Już nie lubiła tej jego pychy. Lisi bobek jeden z choinki się urwał. Spojrzała na niego wyzywającym wzrokiem i w głębi miała nadzieję, że tego nie pożałuje. W końcu to był pies, a ona była kotem. Tylko kotem albo aż kotem. Była już medyczką, a nie jakimś tam kociakiem. Miała odwagę i była silna. Musiała być i właśnie to będzie pokazywać innym, w tym temu draniowi. Syknęła i najeżyła się. Nie wiedziała, co chciała uzyskać, ale to na pewno nie było to, co potem się stało. Pies chapnął szczękami tuż przed jej pyszczkiem, po czym zaczął znów szczekać. Teraz oblały Mgiełkę zimne poty. Jej wściekłość ją kiedyś zgubi i miała nadzieję, że to nie jest to "kiedyś". W jednej chwili tyłem zaczęła się powoli cofać. Nie wiedziała, co robić. Musiała uciekać, tego była pewna. A jak bestia ją dopadnie? To przynajmniej zginie, ratując własny zad, a nie stojąc i czekając na ostateczność. Rzuciła się biegiem przed siebie. Czuła ciepły oddech psa na swoich plecach, a jego poszczekiwania wypełniały jej uszy. Jej zmęczone już łapy uginały się, a niezrównoważony oddech był jeszcze bardziej utrudniony przez zioła, znajdujące się w jej pyszczku. Mimo to wszystko wiedziała, że musiała dać radę, inaczej zginie. Biegła, a za nią pies. Biegli razem. Straciła już z oczu swoją szansę w postaci wysokiego czegoś, więc pozostało jej uciekać do ogrodzenia i cudem się wydostać poza nie. Miała nadzieję, że ten koślawy osobnik nie umie się wspinać ani przeskakiwać między belkami. Był za wielki. Nie umiał. Przynajmniej tyle. Dobiegła do drewnianego ogrodzenia i szybkim ruchem przeskoczyła przez drewniane belki. Jednak przy skoku zahaczyła się o coś i upadła już po drugiej stronie. Poczuła ciepłą ciecz na swojej łapie, jednak nie to teraz było najważniejsze. Musiała jak najszybciej dotrzeć do obozu, a jeszcze zanim to zrobi, upewnić się, że bestia za nią nie polezie. W końcu nie mogła narażać klanowiczów. Spojrzała pełnymi przerażenia ślepiami na drewniane ogrodzenie i psa z pianą w ustach za nim. Chyba nie umiał wyjść. Ponownie szczeknął. - Juz stond ide draniu, ale zapamiętaj mnie, bo wrócę i wtedy ci pokaże, z kim zadarłesz! - rzuciła i ruszyła, kulejąc w stronę obozu.
***
Gdy dotarła do znanego już jej terenu obozu, nawet nie patrząc na nikogo innego, weszła do legowiska medyków. Od razu napotkała zaskoczony i trochę zirytowany wzrok dawnego mentora. - Gdzieś ty była? - z wyrzutem zapytał Poranna Zorza. - Nigdzie. Jestem już medyczką i nie powinno cię to tak interesować. - rzuciła od niechcenia. Kiedyś by tak nie powiedziała, jednak teraz już nie odczuwała emocji tak jak dawniej. - Przyniosłam zioła. - ruszyła do składziku i położyła je na stosik przeznaczonym do układania ziół, po czym wzięła trochę pajęczyny, by opatrzyć sobie łapę. Nie miała ochoty na żadną dezynfekcję. Miała w końcu silny organizm, nie? Dokładnie tak, jak umysł. Opuściła składzik i zajęła się opatrywaniem rany, na co Poranna Zorza jeszcze bardziej zdziwiony spojrzał się na Mgiełkę. - Co ty robisz? - Opatruję sobie łapę, ot co - niemal warknęła, a medyk przybrał wściekły wyraz pyszczka.- To ja tu daje ci ten zaszczyt i martwię się o ciebie, bo wyszłaś ze zgromadzenia nawet nie wiem, kiedy i przychodzisz w południe dnia następnego ze zranioną łapą, mówiąc, że przyniosłaś zioła! Martwię się, a ty tak się do mnie zwracasz?! Coś ty sobie myślała? I gdzieś ty była na Gwiezdnych?! Całą noc zbierałaś te zioła? Po ciemku? - Mgiełka westchnęła. Poranna Zorza nie wyglądał na zadowolonego. Trudno. - Jestem zmęczona, idę się przespać, a potem ogarnę te roślinki. - rzuciła i udała się w głąb legowiska medyków.- A rób se, co chcesz! Nie interesuje mnie to! - Też cię lubię gburze! - krzyknęła, niech sobie nie myśli, że ona nie umie krzyczeć. Chociaż medyk klanu nocy bardzo dobrze o tym wiedział. Poranna Zorza tylko mamrotał coś pod nosem i wrócił do swoich obowiązków. I bardzo dobrze. Mgiełka musiała odpocząć, chociaż chwilkę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz