Słuchała tego, co mówi jej mentorka. Wyrzuty sumienia? Ciężar przez całe życie? Strata członka klanu? Kalectwo!
Właśnie, bo przecież musiała o tym głośno wspomnieć.
Cicha zacisnęła zęby, mierząc liderkę z lekka urażonym wzrokiem. Było jej przykro przez stratę łapy, ale kiedy już niemal to zaakceptowała... Przyszła czarna i przy całym klanie o tym wspomniała! Wszystkie koty szeptały, wytykając ją w szczególności. Bo uczennica, bo głupia i szuka nie wiadomo czego. Że powinna była żałować, pójść do starszych, bo w końcu teraz jest nieprzydatna.
Odeszła na bok, kryjąc się w krzakach.
Wbiła pazury w ziemię. Nienawidziła ich wszystkich. Tych, którzy szeptali, wytykali i prawili swoje pseudo mądrości. Nigdy nie chcieli zasmakować wolności! Ograniczone mózgi. Szyszka widocznie im wtórowała, ale w jej głowie było więcej. W końcu jako liderka musiała ogarniać.
Cicha mimo wszystko zawiodła się na mentorce. Może i do niej przychodziła, rozmawiała ze Wschodem o jej stanie, ale co z tego? Niebieska doskonale wiedziała, że ta również się zawiodła nią, jej poczynaniami. Cicha zawsze udawała, że śpi, kiedy liderka przychodziła do medyka. Gdy odchodziła, magicznie wstawała, by pomagać dwóm kotom. Brzoskwinka cały czas gadała do niej medyczne mądrości, z czego uczennica liderki zapamiętała parę rzeczy. Mogła sama sobie zmieniać opatrunek tam, gdzie sięgała. Albo znała nazwy nasion i różnych listków, nawet pomagała je nosić! Była z siebie dumna, nawet jeśli dla niektórych było to głupie przejście z nasionami na liściu.
Szylkretka chciała po prostu zajęcia. By jej myśli nie krążyły wokół obgadujących ją kotów, wspomnień, życia codziennego. Nauka chodzenia trwała i trwała, Cicha starała się jak mogła, ale nadal kuśtykała w dziwny sposób. Wschód starał się korygować jej błędy, ale nigdy nie był kaleką. Młoda sama wypracowywała swój chód, ignorując medyka.
Często sama robiła spacery, coraz lepiej jej szło. Mogła już dalsze dystanse pokonywać. Chciała wrócić do treningu. Zostać w końcu wojownikiem. Udowodnić wszystkim, że posiada wartości, których oni nie dostrzegają. Trójłapa kotka wcześniej nie chciała dorosłości. Pragnęła po prostu uciec z tej klatki. Teraz jednak postanowiła skupić się na doskonaleniu swoich umiejętności. Polowania? Może by jej się udało... Po jakimś czasie. Zwiady? A dlaczego by nie? Jeśli zdołałaby wyrobić sobie szybki krok, to mogłaby! Zamierzała udowodnić to liderce. Pokazać, że może na polegać na jej umiejętnościach mimo tego nadszarpnięcia zaufania i straty łapy.
Cicha wyciszyła na chwilę swoje myśli. Co to za pieprzenie? Czego ona znowu chciała? Pokazać, że lekkomyślność wcale nie odbiła na niej piętna? Że wszystko jest w porządku? Niby po co? By brat przestał ją wyzywać, a matka płakać nad jej losem? Niech obydwoje się gonią... Przecież to życie Cichej, niczyje inne. Jakim prawem mówili, że postąpiła źle? Czy pragnienie wolności naprawdę było czymś niepoprawnym?
Wbiła pazury w ziemię, siadając ciężko. Spuściła głowę, próbując ukryć się wśród krzewów. Zacisnęła zęby.
Była nieprzydatna. Wiedziała to, jednak w kółko próbowała się dowartościować. I czemu? Nie mogła po prostu zaakceptować tego prostego faktu, zamieszkać u starszych i zawadzać wszystkim?
Dlaczego?! Czemu nie potrafiła się do tego przyznać?!
Pierwsze słone łzy spadły na suchą trawę, mocząc ją. Szloch kotki był niemy, a ona sama marszcząc brwi, krzyczała do siebie w myślach. Wykłócała się z prawdą. Przecież... Nie było tu dla niej miejsca. Nie mogła już chodzić po drzewach tak zwinnie, by mieszkać w koronach jak cały klan. Pozostały jej krzewy, smutna ziemia, zimna trawa.
Płakała dalej, nawet nie wiedząc czemu. Co ją tak smuciło? Jej związany duch, pragnący wolności? Fakt, że dała ponieść się głupim zachciankom, a teraz będzie płacić całe życie? Przecież... Mogła zaczekać. Na pewno udałoby jej się wyjść później, po zdobyciu potrzebnych umiejętności...
Zaciskała zęby mocno, czując lekki posmak krwi w ustach. Zamknęła oczy, nie chcąc ich otwierać. Pierwszy raz w życiu tak szczerze nad sobą płakała. Myśli otaczały ją z każdej strony.
Nie mogła przecież mówić, krzyczeć, nic. Była sama. W odcinającej ciszy, wraz z myślami, których nikt nigdy nie usłyszy. Dlaczego to tak bolało? Poczucie bezwartościowości? Zawód samą sobą?
Gdzieś w głębi chciała by ją taką zaakceptowano. By pozwolono jej wypełniać obowiązki, zajać się czymś pożytecznym. Nie dać myśleć nad sobą, co tylko ją krzywdziło.
Co ona próbowała sobie wmówić? Że nie żałuje? Że strata towarzyszy jej nie dotyczyła? Była głupia. Nadal jest. Zataczała tylko błędne koło.
Położyła się na trawie, zasłaniając łapami pysk. Czy nie mogła chociaż raz w życiu podjąć słusznej dezycji? Mądrej? Dlaczego zawsze ten duch wolności, który w niej mieszkał przechodził do głosu? Co ona widziała za tym Ogrodzeniem? Swoją szansę? Na co? Ucieczkę? Zasmakowanie wolności czy może okazję do straty kolejnej łapy, a może nawet i życia? Pokazania swojej pewności siebie, która powoli się kruszyła jak lód na zamarzniętej trawie?
Slyszala gdzieś w tle kroki, jednak pogrążona w ponurych myślach je ignorowała.
Tak naprawdę... Ona całe życie próbowała udowodnić jak zdolny może być niemy kot. Teraz wszystko przepadło. Szyszka pewnie wyśle ją do starszych, skreślając z listy przydatnych. Położyła po sobie uszy. Potrzebowała ciepła, chyba pierwszy raz w życiu. Szczerych słów, które by jej uświadomiły jak ważną rolę pełni w tym niebezpiecznym świecie. O ile taka istnieje...
<Szyszka? Smutnawo tak jakoś >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz