Słyszała o niejakim pożarze. Wszyscy w klanie o tym mówili, więc nie mogłaby nie słyszeć. Niejaki typ o imieniu pożar przebywał na granicy klanu klifu z klanem nocy. Czym lub kim on był? Nie wiedziała i nawet nie miała możliwości się zapytać, więc sama musiała to sprawdzić. Pojawił się wczoraj, więc Błysk miała nadzieję, że nadal mu się nie znudziło buszowanie na ich terenach i że jeszcze jest tam, gdzie był. Musiała zobaczyć stworzenie, którego tak bardzo wszyscy się bali. Miała szczęście, że jakiś czas temu poczyniła postępy w swoim treningu i chociaż po części opanowała techniki polowania, co czyniło ją godną dzisiejszej praktyki tej otóż umiejętności. Już wczoraj mentor stwierdził, że zobaczy, jak biała radzi sobie sama w terenie na polowaniu. Z tego wynikało, że miała być sama, przynajmniej na pozór. Idealna okazja, by poznać pożar. Nie mogła się doczekać na samą myśl. Wyobrażała sobie to stworzenie wiele razy, ale za każdym razem uważała, że jej umysł jest za mały, by wymyślić wygląd tej istoty. Mimo że jeszcze jej nie poznała, tak bardzo się jej bała. Jednak przyszedł ten czas, by chociaż troszkę udowodnić samej sobie, że cokolwiek potrafi, że może być kimś więcej niż cichą, samotną i bojaźliwą kulką. Był ranek, więc i czas na trening. Jeszcze nigdy nie była nim tak podekscytowana. Na Bluszczowy Poranek czekała od wschodu słońca przed legowiskiem uczniów. Ten nie przyszedł dużo później i niedługo potem opuścili obóz.
- Co ty jesteś taka podekscytowana? To tylko polowanie. - rzucił, mierząc wzrokiem białą - Nigdy jeszcze tak się nie zachowywałaś... - przyspieszył kroku. Błysk natomiast poczuła się dziwnie. Czyli to wszystko po niej widać? Była bardzo kiepska w ukrywaniu emocji... Ruszyła za mentorem, próbując zrównać z nim krok, jednak ten był wyższy od niej i miał dłuższe łapy, więc ta czynność nie była taka prosta.
***
Gdy zawędrowali w ciszy do lasu, mentor zatrzymał się i poinformował Błyszczącą Łapę, że teraz ta musi radzić sobie sama i złapać jak najwięcej piszczek oraz że ma pozostać w tej części lasu z dala od pożaru. "Ta jasne" - dodała w myślach. Kotka skinęła głową i oddaliła się od Bluszczowego Poranka. Od razu ruszyła w kierunku polany, graniczącej z terenem klanu nocy. Dopiero teraz poczuła mrowienie w łapach, świadczące o stresie oraz zaczęło jej się przewracać w brzuchu. Czuła, jak na jej ciele włosek po włosku jeży się sierść. Bała się, jednak nie mogła się zawahać. Dla zachowania pozorów zatrzymała się i zaczęła nasłuchiwać. Nie chciało jej się wierzyć, że mentor ot, tak ją puści, nawet nie sprawdzając, co ta robi, więc postanowiła złapać, choć jedno zwierzątko. Zamknęła oczka i poczuła woń nornicy. Przybrała pozycję łowiecką i zaczęła pomału iść w jej kierunku. Miała nadzieję, że idzie pod wiatr i przyszła ofiara nie wyczuje jej zapachu. Myliła się i gdy zobaczyła zwierzątko, ono jako pierwsze trzymało wzrok prosto na niej. Poczuła, że już przegrała, gdy nagle nornica odwróciła główkę w przeciwnym kierunku. Błysk zaciekawiona patrzyła na to zjawisko. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziała. Po chwili nornica rzuciła się biegiem w stronę kotki, co jeszcze bardziej ją zdziwiło. Opętana jakaś, czy co? Nie zastanawiając się dłużej, skoczyła na obok przebiegające zwierzątko i szybko zatopiła kły w jej karku, odbierając jej życie. Jej pierwsze podejście i już sukces. Nie jest źle. Zakopała piszczkę, by wrócić po nią później i ruszyła w kierunku, w którym wcześniej patrzyła nornica. Była niedaleko granicy, więc możliwe, że zwierzątko wyczuło typa o imieniu pożar. Musiała się przekonać, co to jest. Nie wiedząc, jak ma zareagować, przybrała pozycję łowiecką. Musiała być gotowa w razie jego ataku. Na chwiejnych ze stresu łapach szła w kierunku granicy z klanem nocy. Gdy coraz bardziej się zbliżała, zaczynała czuć nieprzyjemny zapach. Dziwny zapach, który kłuł ją w nozdrza. Ten cały pożar tak śmierdział? Musiał być potężny skoro jeszcze go nie widziała, a czuła jego zapach tak intensywnie. Podeszła bliżej, a w jej oczach malowało się przerażenie, które jeszcze bardziej się wzmagało, gdy wiatr przywiewał do jej nosa kolejne porcje tego smrodu. Kaszlała, a wokół niej pojawiła się szara mgła. Co jest? Ten pożar miał własną mgłę? Co za gość! Musiał mieć dużą władzę... Przeszła jeszcze kawałek, gdy jej oczom ukazał się obraz czerwono-pomarańczowego czegoś, co pochłaniało trawy tak szybko, jakby nigdy tych traw nie było. Bała się tego czegoś i była pewna, że to był ten cały pożar. Nic jednak nie mówił, nie ryczał, nawet wydawałoby się, nie zwrócił uwagi na przybycie Błysku. Wydawał tylko odgłos podobny do pisku i stukania o siebie kamieni. Mimo to był ogromny, bardzo ogromny i na pozór posiadał dużą siłę, niemal pozaziemską. Potrafił pochłaniać życie roślin w takim szybkim tempie, że kotka nie miała wątpliwości co do tego, że mógłby pochłonąć i jej żywot w zatrważająco szybkim tempie. Przerażona, ale i zaciekawiona delikatnie podeszła do pożaru. Nie mogła się przywitać, bo jej słowa uciekły już dawno, ale mimo to nie chciała być dłużna. Nie wiedziała czemu, ale ów pożar posiadał zdolności telepatyczne, bo niemal słyszała, jak ją wołał. Szła prosto do niego niczym zahipnotyzowana. Musiała podejść jeszcze bliżej... Bała się, ale to światło, które wytwarzały płomienie, nie dawało o sobie zapomnieć. Kto wie, czy jeszcze kiedyś będzie miała taką okazję jak dzisiaj? Weszła między języki pożaru. Było ciepło, gorąco, bardzo gorąco. Dym wypełniał jej płuca i kaszlała. Dusiła się. Obudziła się niczym ze snu i dotarło do niej, gdzie właśnie się znajduje. Stała pośród pożaru, w samym jego środku. Nie była pewna, ale podejrzewała, że jest na początku granicy klanu nocy. Nie mogła oddychać. Chciała wrócić, musiała wrócić, ale nie wiedziała jak. Pożar odciął jej drogę ucieczki. Niepotrzebnie z nim zadarła. Może nie chciał jej u siebie? Teraz czuła się, jakby mógł ją zabić. Poczuła tę grozę. Nagle jej oczy zarejestrowały coś czarnego i śmierdzącego. Zbliżyła się i chciała powąchać owe coś, ale niestety dym przyćmiewał jej ten zmysł. Mimo to była tego pewna, to była mysz. Spalona mysz. Wyglądała przerażająco. Zakręciło się w głowie białej kotki, nie wiedziała, czy to z braku powietrza, czy z przerażenia. Co miała robić? Przecież ona tu zginie! Po co tu szła? Panika ogarnęła jej umysł. Nie chciała tu być. Mrowienie rozchodziło się od jej klatki piersiowej do końcówek łap. Zmroziło ją. Przerażona zaczęła się cofać, aż nagle poczuła piekący ból. Zaczął się na czubku ogona i przeszywał całe jej ciało. Oczami pełnymi strachu oglądnęła się za siebie. Zobaczyła niejaki pożar, który zajął jej czubek ogona. Chciała piszczeć, ale nie mogła. Nic nie wydobyło się z jej gardła. Z bólu i przerażenia zaczęła płakać. Łzy skapywały na jej białe futro. Płacz nic tu nie dawał, bo ogień rozprzestrzenił się na dalszą część jej ogona. W popłochu rzuciła się przed siebie. Starała się omijać kolejne płomienie. Poczuła ból. Znowu ból, tym razem była pewna, że przez machanie ogonem pożar zajął jej lewą tylną łapę. Już po niej. Umrze! Po co nie słuchała się mentora? Jednak nie zatrzymywała się, nie mogła. Zginie, to zginie, ratując samą siebie, a nie czekając na śmierć. Biegła nadal i przeszyła ją kolejna fala bólu. Płomienie zajęły jej prawy bok. Czuła niezmierzone niczym palące uczucie, które kawałek po kawałku pochłaniało jej sierść i skórę. Łzy lały się z jej oczu, a te piekły od dymu. W dodatku bieg dodatkowo utrudniał kaszel. Zatrzymała się na chwilę, gorączkowo szukając wyjścia. Miała wrażenie, jakby weszła w samo serce istoty o nazwie pożar. Dojrzała na horyzoncie jakąś przestrzeń jakby skarpę. Może na dole nie było tej istoty? Powoli odzyskiwała nadzieję, gdy znów poczuła ból, tym razem lewej przedniej łapy. Zobaczyła płomienie, które paliły jej łapę i mało nie dotykały pyszczka. Odwróciła go, by nie patrzeć, na tak okropne rzeczy i pobiegła do skarpy. W dole była rzeka. Nie umiała pływać, jednak to była jej jedyna ucieczka od ognia. Skoczyła.
W jednej chwili poczuła, jak woda schładza sparzone kończyny, tym samym otaczając ciało Błysku z każdej strony. Po chwili nabrała powietrza w płuca. Tego życiodajnego tlenu. Jednak woda, ta, która ją uratowała, chciała ją zabić. Pochłonęła jej głowę w mgnieniu oka. Zabrała tlen. Machała gorączkowo łapami, odgarniając wodę, ale niestety na próżno. W dodatku dwoma lewymi ledwo mogła ruszać z bólu. Czuła, że już nigdy nie zobaczy światła dnia. Szła na dno. Nie miała siły już walczyć... Może spotka się z mamą? Zamknęła oczy. Miała już dość, dość walki. Tej ciągłej walki z samą sobą i z okolicznościami, wśród których teraz się znalazła. Nie miała tutaj nikogo, nikt za nią nawet łzy nie uroni. Ona natomiast płakała. Bardzo płakała i czuła, jak jej słone łzy mieszają się ze słodką wodą w rzece. Już było po niej. Potem było już tylko czarno.
<Konwalia? <3 >
Konwalia już leci na ratunek!^^
OdpowiedzUsuń