Kacza Łapa przekrzywił łebek, widząc nadchodzącego tatę. Brzoskwiniowa Bryza dalej go tuliła, może nawet trochę za mocno jak wtedy, gdy jako kociak wtulał się jej futro. Zastępca wrócił do rodziny czując nadal, że nerwy go nie opuściły. Wziął głęboki oddech.
- Jeżeli Borsuczy Warkot znów coś wywinie, powiedz mi - powiedział do syna, liżąc go po łebku. - No i pamiętaj. Ucz się pilnie.
Będę! zapewnił w myślach kocurek.
- Może chcecie wybrać się nad rzekę? Jest ładna pogoda. Moglibyśmy popływać. - zaproponowała Brzoskwiniowa Bryza.
Kacza Łapa miał zamiar od razu się zgodzić. Pomysł mamy bardzo mu się spodobał. Zwłaszcza, że poszliby we trójkę. Jednak kocurek był zmęczony po ciężkim treningu i jedyne o czym teraz marzył, to położenie się spać.
- Ja chyba pójdę do siebie. Padam ze zmęczenia. - miauknął rudzielec.
Otarł się o bok najpierw mamy, potem taty na pożegnanie, zanim skierował się do legowiska uczniów. Czuł satysfakcję, że Borsuczy Warkot dostał nauczkę od Jesionowego Wichru. Może da wreszcie kocurkowi spokój.
Wszedł do legowiska, od razu kładąc się na swoim mchowym posłaniu. wkrótce dołączyła Malinowa Łapa i mogli podzielić się wrażeniami dzisiejszego dnia.
***
Następny dzień nadszedł szybciej, niż Kacza Łapa mógł się spodziewać. Kocur zastrzygł uszkami na dzwięk kroków. Nie dane mu będzie dłużej pospać. Uderzenie serca później poczuł mocne trącenie na swoim ramieniu. Otworzył oczy pośpiesznie, piorunując wzrokiem mentora. Na jego pysku malowało się niezadowolenie. Dojrzał również ślady po pazurach. Uśmiechnął się wrednie.
- Na trening. Już. - syknął.
Kacza Łapa prychnął. Co mu po kolejnym szkoleniu, na którym Borsuczy Warkot będzie wyrażał swoje niezadowolenie z ucznia i podwyższał z dnia na dzień poziom ich treningu? Jakoś mu się nie spieszyło, żeby ze zmęczenia stracić łapy. Mały buntownik zadarł do góry pyszczek. Mentor już szykowa si do wyjścia licząc, że uczeń za nim pójdzie.
- Nie. Odmawiam udziału w treningu. - mruknął Kacza Łapa, przekręcając się na drugi bok na posłaniu.
Borsuczy Warkot zatrzymał się w pół kroku. Chociaż go nie widział był pewny, że na pysku mentora maluje się niezadowolenie.
- Coś ty powiedział?!
Znalazł się przy nim błyskawicznie. Kaczor posłał mu znudzone spojrzenie, co jeszcze bardziej rozzłościło kocura.
- Pójdziemy na ten cholerny trening choćbym miał zaciągnąć cię na niego siłą!
- Spróbuj tylko. Nigdzie się nie ruszam. - odburknął uczeń, mrużąc ślepia.
Usłyszał oddające się ciężkie kroki mentora. Ha! wygrał!
Jego satysfakcja z wygranej nie trwała zbyt długo, Borsuczy Warkot ponownie wszedł do legowiska uczniów. Kacza Łapa nie kwapił się nawet otworzyć oczu. Wyczuł znajomy zapach i uderzenie serca potem, do legowiska wszedł Jesionowy Wicher. Rudzielec dopiero wtedy usiadł, owijając starannie ogon wokół łap.
- Widzisz? Mówiłem ci, że gówniarz bezczelnie nie chce ruszyć na szkolenie! - warknął Borsuczy Warkot.
Kacza Łapa wbił pazury w mech.
- Odezwało się gadające sadło!
Z gardła Borsuka wydobyło się warknięcie. Nie zamierzał nigdzie z nim iść, póki po treningu wszystko go będzie bolało. Zwrócił oczy na zastępcę.
- Borsuczy Warkot doniósł mi, że odmawiasz pójścia na trening. Co jest, Kacza Łapo? - miauknął Jesionowy Wicher, posyłając synowi pytające spojrzenie.
- Nie idę z nim nigdzie! - fuknął Kacza Łapa.
- Na miejscu twojego ojca, już dawno bym cię do rzeki wrzucił. Wtedy dopiero by zabolało! - mentor spiorunował go spojrzeniem.
Karzełek odwzajemnił groźny wyraz ślepi. Położył ostrzegawczo uszy, jeżąc sierść i napinając mięśnie. Borsuczy Warkot przekraczał cienkie granice. Syknął, bijąc ogonem po bokach. To samo zrobił starszy kocur. Atmosfera stała się gęsta. Gdyby nie obecność zastępcy, zapewne oboje skoczyliby sobie do gardeł.
Z gardła Borsuka wydobyło się warknięcie. Nie zamierzał nigdzie z nim iść, póki po treningu wszystko go będzie bolało. Zwrócił oczy na zastępcę.
- Borsuczy Warkot doniósł mi, że odmawiasz pójścia na trening. Co jest, Kacza Łapo? - miauknął Jesionowy Wicher, posyłając synowi pytające spojrzenie.
- Nie idę z nim nigdzie! - fuknął Kacza Łapa.
- Na miejscu twojego ojca, już dawno bym cię do rzeki wrzucił. Wtedy dopiero by zabolało! - mentor spiorunował go spojrzeniem.
Karzełek odwzajemnił groźny wyraz ślepi. Położył ostrzegawczo uszy, jeżąc sierść i napinając mięśnie. Borsuczy Warkot przekraczał cienkie granice. Syknął, bijąc ogonem po bokach. To samo zrobił starszy kocur. Atmosfera stała się gęsta. Gdyby nie obecność zastępcy, zapewne oboje skoczyliby sobie do gardeł.
<Jesionowy Wichrze? powodzenia>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz