BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 października 2021

Od Rysia

W obozie panował tłok, odrobinę większy niż przywykło się tu widzieć. Taka różnica, że większość z nich była zasmarkana, zakaszlana, słaba i ogółem bezużyteczna. Niczym starszyzna. 
Przynajmniej widać po co istnieją medycy. Zamieniają chorych w zdrowych za pomocą kwiatków.. Dziwacy. 
Postanowiła się bliżej przyjrzeć temu wszystkiemu. Przybyła do legowiska medyka, zastając tam zapracowanego Bluszczowe Pnącze. 
- Coś ci dolega?
- Nie. Chcę popatrzeć. 
Liliowy westchnął. Był już zmęczony ogarnianiem zgrai. I mu się nie dziwiła. Jakby był wojownikiem jego życie byłoby znacznie prostsze. 
Pierwszy z kolejki wyszedł Kwaśny Język, zmęczony jakby uciekał przed patrolem Klanu Burzy. Bluszcz polecił mu zostanie w obozie i nieprzemęczanie się. Żenada. Ma tyle liści, łodyżek i korzeni że mógłby postawić go na łapy i jeszcze nauczyć latać! Kwaśny jednak tylko podziękował i wyszedł się zdrzemnąć. Typowy leniwiec. 
Druga do medyka przybyła szylkretka Słoneczna Polana. Mirabelkowa Łapa wpychała się pomiędzy chorych. Okazało się że obie drapie gardło i czują się jak jedna wielka pustynia. 
- Nie możecie się po prostu napić wody?- spytał spokojnie medyk. - Jeśli nie macie siły możecie poprosić Iskrę o zorganizowanie patrolu po nią. 
- Jeśli nie umrę to świetnie. Przekażę. - wycharczała wojowniczka. 
- Mogę iść! - powiedziała Mirabelka. 
- Zostań w obozie, bo zostanie z ciebie wyschnięta kostka! - nie mogła się powstrzymać Ryś. Nie wiedziała dlaczego. Po prostu czuła że musi coś powiedzieć. 
Ewidentnie podziałało, bo kotka skinęła głową i wyszła, ustępując innym. Była takim małym kociakiem, ale patrzcie! Ktoś się jej słucha! Mądra jest ta Mirabelka. Poczuła się doceniona.
- Przyszłam po drugą dawkę moje... - powiedziała Wrzosowa Pogoń, ale kotki już to nie interesowało. Musi pogadać, może nawet pochwalić tą uczennicę. 
Niestety małej nigdzie nie było.. Chyba naprawdę poszła na jakiś patrol. Eh. 
Ale przed oczami znalazła się jej jakaś wojowniczka! Tak, prawdziwa, silna wojowniczka!
Nie zamierzała marnować żadnej szansy.
- Hej! Jesteś Jaśmin? Chcę, abyś mnie nauczyła czegoś o walce! Wyglądasz na silną! Biłaś się z kimś ostatnio?
Schlebiała jej. Odkryła już, że jak komuś schlebi to bardziej prawdopodobne że ją czegoś nauczy. 
Na kilku już podziałało.

<Jaśmin?>


Wyleczeni: Kwaśny Język, Mirabelkowa Łapa, Słoneczna Polana

Od Rozżarzonego Płomienia cd Wrzosowej Łapy (Wrzosowej Rzeki)

 Obserwował jak zwierzyna, którą upolował Wrzosowa Łapa, turla się żałośnie. Naprawdę miał chęć powiedzieć wiele na temat ucznia, jednak powstrzymał się. Nie zasługiwał na jego słowa. Zresztą jak ci wszyscy nierudzi. 
- Dobrze, to tyle - powiedział, zostawiając kocura samego. 
Teraz mógł skupić się na czymś innym, a nie marnować na niego czas. Chociaż radził sobie, więc w przyszłości będzie z niego dobry łowca, który wykarmi klan. 

***

Treningi mijały im znacznie lepiej. Już nie musiał tyle razy poprawiać brata Kamiennej Agonii. Najwyraźniej w końcu coś dotarło do tego jego pustego łba. Był... zadowolony. Tak! Nie dumny, nie, z takiego osiągnięcia nie ma co być dumnym. Ale mimo wszystko, Wrzosowa Łapa był jego uczniem i to on odpowiadał za jego szkolenie, więc... był zadowolony. 
Polować umiał, coraz częściej wracali ze wspólnych treningów ze zdobyczą. Oznaczanie granic? To każdy głupi potrafił, nie przykładał zbytniej wagi do tego. Skupił się bardziej na wytłumaczeniu uczniowi, dlaczego należy wypędzać obcych z ich ziem. Cały czas jednak miauczał mu nad uchem swoje przekonania co do wielkości rudych, aby przypadkiem o tym nie zapomniał. 
Walka? Dał mu z nią w kość, ale została ledwie liźnięta. Nie chciał w końcu w przyszłości mierzyć się z dobrze wyszkolonym wojownikiem. Kto wie? Może Wrzosowa Łapa ich zdradzi i zasili szeregi rebeliantów? Dlatego pod tym względem, był bardzo ostrożny. 
- Wracamy do obozu - miauknął, gdy dał mu ostatniego kopniaka, kończącego ich sparing. Ach... walka z nim naprawdę była zabawna. Mógł w końcu bezkarnie zlać młodego i wytknąć jego wady. Zaskoczyło go jednak to, że ten naprawdę się starał. No nic... Dziś miał pechowy dzień.

***

Mordował wzrokiem Zajęczą Gwiazdę. Jak on śmiał? Zabił jego ukochaną liderkę, która była mu niczym druga matka. Teraz się tak unosił dumą, jakby klan należał do niego! A ta jego zastępczyni? Nie wierzył w to, że kocur jest wybrańcem Klanu Gwiazdy. To mu śmierdziało, bardzo. W jego oczach był uzurpatorem, który zniszczył ich cudowną przyszłość. Wygnał na dodatek dwóch rudzielców... synów Piaskowej Gwiazdy. Widać jak się bał... jak drżał. Był słaby... z chęcią rozdarłby znów jego gardło, a gdyby się podniósł, zrobiłby to jeszcze raz i jeszcze raz. 
Wrzosowa Łapa stał przed tym oblechem, zdrajcą i rebeliantem, który nie zasługiwał na niczyi szacunek. Śmiał go mianować, kalając święte słowa ceremonii. Nie był prawdziwym liderem. Zdrajca, parszywy nierudy. 
- Ja, Zajęcza Gwiazda, przywódca Klanu Burzy, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika. Wrzosowa Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
- Przysięgam.
- Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Wrzosowa Łapo, od tej pory będziesz znany jako Wrzosowa Rzeka. Klan Gwiazdy cieni twój siłę i szlachetność, oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Burzy.
Wszyscy zaczęli wykrzykiwać imię kocura. Rudy chwilę się wahał, ale coś tam zamamrotał na jego cześć, widząc jak Kamienna Agonia, zaskoczona wbija wzrok w lidera. Co? Nie podobało jej się imię jej brata? Wielka szkoda. Trzeba było nie dawać tego durnia na taką wysoką posadę. 
Kiedy się przerzedziło, podszedł do wojownika.
- Gratulację, w końcu ci się udało. Powodzenia na czuwaniu. Obyś nie zszedł na psy jak siostra - mruknął i odszedł. W jego głowie mianowanie ucznia nie było teraz najważniejsze. Musiał coś zrobić... coś zrobić, aby pozbyć się tej dwójki u władzy. 

<Wrzosowa Rzeko?>

Od Jaśminowego Snu

Współczucie nigdy nie było uczuciem, które szło w parze z Jaśminem. A przynajmniej do czasu, kiedy nie narodził się jego mały promyczek, kiedy "wujkowi" Zimorodkowi zaginął przyszywany syn. Zaś pełne życie współczuciu w Jaśminowym Śnie dała Rdzawe Futro, a wraz z nim nauczyło się również miłości, radości, pozytywizmu...
Jednak nie potrafiło poczuć przebaczenia, a w szczególności dla Popielatego Grzbietu. To dlatego na widok konającej "matki" parskało śmiechem przyprawionym o pogardę. Wraz z nią leżała stara, poczciwa Tańcząca Pieśń z unieruchomioną tylną łapą oraz Wrzosowa Pogoń, która nie traciła dobrego humoru, żartując o eksplodujących, kocich głowach z okładem na czole. Współczuło tej dwójce. Tej trzeciej? W życiu! Ani w tym, ani w następnym. Jeszcze nie odbiła im odpowiednia palma.
- Może w końcu zdechniesz? - rzuciła mrukliwie w obecności Popielatego Grzbietu. Nie odpowiedziała, ale wyrodne dziecko miało nadzieję, że usłyszała to, co powinna usłyszeć. Zresztą oboje z rodzeństwa, zarówno Jaśmin, jak i Piegus, nie ukrywało nienawiści do tej kretynki, która jedynym, czym się interesuje to własna dupa i kocimiętka pod nosem.
Bluszczowe Pnącze podszedł do Jaśminowego Snu, podkładając zioła pod ich łapy.
- To lekarstwo dla Cichej - oznajmił. - Mogłobyś zanieść to do żłobka?
Nie bardzo podobała im się wizja wchodzenia do wylęgarni małych larw, ale z szacunku do Bluszcza, który sam musiał ogarniać tyle chorych, zgodziło się. Zresztą, był jednym z ich nielicznych przyjaciół.
- Życz mi powodzenia - zaśmiało się, żegnając się z dzielnym medykiem.
 

Wyleczeni: Tańcząca Pieśń, Popielaty Grzbiet, Wrzosowa Pogoń, Cicha

Od Burzowej Nocy

Spojrzała na niebieskie i czarne kocię, jej dzieci. NIE mogła uwierzyć, że posiada je. Niebyła szczęśliwa bardzo z tego powodu, musiała gnić jej zdaniem w żłobku, jednak za błędy się płaci. Nie spodziewała się, że wyląduje tutaj kiedykolwiek, a jednak. Chmurek był cały czarny po Kawce, a ciekawski i uparty po Burzowej Nocy. Kwiatek była dla niej dziwna, spokojna, cicha. Nie wiedziała po kim mogła być taka, po którymś dziadku? Dla niebieskiej była to tajemnica. Pomimo że siedziała w żłobku dużo rzeczy się działo, Piaskowa Gwiazda przestała być liderką. Cieszyło ja to bardzo, jej kociaki nie będą żyły w terrorze. Zajęcza Gwiazda wydawała się dziwna, a Kamienna Agonia, która stała się zastępczynią co szanowała.
***
Leżała w legowisku medyków, podobno się odwodniła. Myślała, że to tylko wynik po ciążowy, a tutaj choroba. Jeżowa Ścieżka nie wydawał się zadowolony, jego zdaniem niebieska za późno przyszła do medyków. Niebieska miała odmienne zdanie, nie chciała tutaj przychodzić jednak wizja tego, że przez nią coś się stanie jej kociakom była gorsza. Musiała je na chwilę zostawić same w żłobku pod opieką innej karmicielki, tylko by nic nie zrobiła. Kilkaset uderzeń serca wcześniej została zdiagnozowana i miała pić dużo wody. Jakieś odwodnienie, Burzowa Noc uznała to jako „tylko odwodnienie?”. Rozglądała się po miejscu, gdzie leżała reszta chorych, a dokładniej Falująca Łapa. Rudzielec wyglądał dość miło, nawet nieagresywnie. Dalej uznawała, że rudzi zachowywali się okropnie to młodych rudzielców nie darzyła taką nienawiścią do starszych.
Wyleczeni: Falująca Łapa; Burzowa Noc 

Od Brzasku cd. Iskrzącego Kroku

Zrobił to. Odetchnął głębiej, wciągając do płuc gorące powietrze przesycone znajomymi zapachami. Gdzieś tam, daleko… Coś ścisnęło go w sercu. Spuścił łeb, odwracając go w drugą stronę. Kłębiła się w nim setka uczuć, z których najsilniejsze były poczucie winy, tęsknota i ulga.
Włóczył się po znajomych-obcych terenach, starając się nie myśleć o miejscu, które przez tyle czasu próbował wyprzeć z pamięci. To nie był jego dom. Nie w tym życiu.
A gdyby tak… dołączył do któregoś z klanów? Minęło sporo czasu, zmienił się… Może… 
Pokręcił łbem. Niepotrzebnie tu wrócił.
Klan Klifu. Jego zapach wyraźnie dominował w powietrzu. Zalała go fala wspomnień. Rzeczy, które obiecał sobie zapomnieć. Nie powinien tu być. Cała ta wyprawa była złym pomysłem. Zaraz zawróci i… 
Coś wskoczyło na swoje miejsca w jego głowie. Rozpoznał woń, która od dłuższego czasu nie dawała mu spokoju, będąca ciągle gdzieś na pograniczu jego zmysłów. Krew. Zaraz później do jego uszu dotarł szloch.
Stał z uniesioną przednią łapą. Serce łomotało mu jak po długim biegu. I nie chodziło nawet o to, że dźwięk wydawał się być wyjątkowo znajomy…
Emocje wzięły górę. Na drżących łapach ruszył przed siebie. Im był bliżej… Nie, to nie mogła… Jedyne co słyszał to szum krwi w jego skroniach..
Trzasnęła gałązka.
Zapłakane ślepia Iskrzącego Kroku spoczęły na nim.
Zjeżyła pozlepiane krwią futro.
Czas jakby się zatrzymał. Było tylko przyspieszone bicie jego serca, jej żółte oczy i zapach krwi.
- I-Iskierka? - szepnął.


<Iskierko? Tłumacz się :’)>

Od Ryjówki

Od pewnego czasu zdrowie nie dopisywało kotce. Można wręcz śmiało powiedzieć, że się pogarszało z każdym dniem. Dawno opuściła rejony Owocowego Lasu, jak i również Siedlisko. Gdy tylko kotka zrozumiała, że się rozchorowała, wiedziała, że nie ma czasu na czekanie. Musiała się wyleczyć. Ryjówka kierowała się złotą zasadą, że jeśli chce się na kogoś liczyć, to jedynie na siebie. Nic więc dziwnego, że od razu rozpoczęła szukanie ziół. 
Wybrała się w głąb lasu, a konkretnie na terytorium Klanu Wilka, gdyż uznała ten teren za najbardziej spokojny. Przynajmniej na razie. Nie wiedziała, co dzieje się wśród leśnych klanów. Ta informacja nie była jej jakoś mocna potrzebna, choć zawsze dobrze znać swojego wroga i wiedzieć, w co można uderzyć. 
Ryjówka błądziła pośród dębów, przemierzając zmęczonym krokiem terytorium. Musiała uważać, gdyż omdlenia mocno dawały jej w kość. Po prostu chciała się już wyleczyć i wrócić do dawnej kondycji. W takich momentach dziękowała sama sobie, że pozyskała nauki od Fasolowej Łodygi i Bursztynowego Pyłu. Dzięki temu była samodzielna i nie musiała szukać kogoś, kto jej pomoże. 
Szylkretka znalazła upragnioną roślinę i graniczny strumień wody. Przysiadła przy krzewie, żeby się ukryć przed potencjalnym patrolem i pochłonęła lekarstwo, następnie biorąc kilka łyków wody. Odetchnęła z ulgą. Samotniczka ułożyła się, kładąc głowę na łapach i zamykając oczy, żeby pozwolić sobie na chwilę odpoczynku. Później wyruszy do domu. Miała jeszcze plany do zrealizowania i nie spieszyło jej się na tamten świat. 


Wyleczona: Ryjówka

Od Wilczej Zamieci CD. Kamiennej Agonii

Patrzył na znikającą w mroku sylwetkę. Nie powinno go to obchodzić. Nie jego. Nie miał nic z nią wspólnego. Lecz ona rozpaczliwie tego pragnęła. Zamartwiała się. Pomimo żalu jaki do niej czuła nadal chciała ślepo za nią pójść. Nienawidził tego. Nie potrafił tego stłumić. Jej drażniące myśli w stronę zastępczyni atakowały go coraz mocniej z każdym uderzeniem serca.
Niechętnie postawił łapę w stronę wyjścia z obozowiska. Czujne spojrzenie Bladego Zmierzchu szybko znalazło się na nim.
— Ty też na spacer? — mruknęła nieco zgryźliwie.
Lis nie musiał zgadywać kto jest sprawdzą humoru kremowej kotki. Kiwnął łbem, czując jak stres związany z rozmową wkrada się w jego ciało. Trzymał sztywno mięśnie, które wręcz lgnęły do drżenia.
— Tylko nie wpadnij na tą furiatkę. — miauknęła wojowniczka. — Nie ma dziś humoru. Jak zresztą codziennie.
Lis uniósł lekko ogon. Nie miał siły komentować zachowania zastępczyni. Niedługo cały Klan Burzy będzie ją nienawidził. Niezależnie od futra. Nie przeszkadzało mu to. Zasłużyła. Najchętniej pozostawiłby ją tam gnijącą w ciemności na pastwę zjaw. Lecz ona rozpaczliwie pragnęła upewnić się, że z kotką wszystko w porządku. Głupia. Z nią nigdy nic nie było w porządku. Niepotrzebnie tak do niej lgnęła. Niepotrzebnie czuła do niej jakiekolwiek emocjonalne przywiązanie. Obydwoje wiedzieli jak to się skończy. Zranieniem ich.
Wyszedł z obozowiska. Mrok i cisza otuliły go ze wszystkich stron. Jedynie melodia świerszczy rozlegała się na polanie. Szybko ją znalazł. Wśród grobów, wbijając spojrzenie w jeden z nich. Niepokojące. Kątem oka dostrzegł kolejny drażniący element. Popełnił błąd, przychodząc tu. Poczuł ciężką gulę w gardle. Zacisnął mocniej zdrowe ślipię, czując gromadzące się w nim łzy.
Nie, one nie istniały.
Nie narodziły się nigdy.
Nie mogły, ona... on nigdy nie...
— Czego? Przyszłaś znów poryczeć i wytknąć mi jakim jestem potworem? — ostry syk wytrącił go z równowagi.
Pomarańczowe ślipię spojrzało na zjeżoną znów kotkę.
— T-tylko... ty m-możesz odwiedzać groby o tej... p-porze? — mruknął cicho, nie pozwalając jej dojść do słowa.
Szalała. Wołała za ucieczką. Pragnęła zostać jak i uciec, jak najdalej stąd. Lis nienawidził jej. Za morze emocji, którym go zalewała. Za emocjonalną karuzelę, której nie potrafił całkowicie zignorować. Za to, że pomimo wszelkich prób nie mógł wymazać jej z siebie. Nieważne jak bardzo próbował.
— A więc z jakiegoś powodu postanowiłaś wyjść z obozu w tym samym czasie, co ja? Daj mi spokój! — warknęła zastępczyni.
Trzepnął ogonem, spoglądając na gwiazdy. Czuł buzującą w jego wnętrzu Wilczą, która rozpaczliwie płakała.
— N-noc dzisiaj jest... ł-ładna. I-idealna na... o-odwiedziny zmarłych. W-więc... co w t-tym dziwnego? — miauknął, robiąc krok w przód.
Wszystko byle nie widzieć tego miejsca. Tego przeklętego miejsca.
— Skończ pieprzyć. — syknęła zastępczyni, szykując się na kolejną wiązankę niezbyt miłych słów.
Lecz zamilkła. Podobnie jak Lis. Niepokojący szelest rozległ się za ich grzbietami. Koty spojrzały po sobie. Kamienna Agonia zmarszczyła brwi. Nie zamierzała się bać. Nie przy "Wilczej". Lis był tego samego zdania, lecz panikująca w nim kupa futra szalała, próbując się rzucić do ucieczki. Wbił twardo łapy w suchą ziemię. To pewnie była jakaś mysz. Durna mała mysz, która wprawiała w Wilczą w odchodzenie od zmysłów. Lis prychnął cicho na tą pogardliwą istotę.
— I-idź... sprawdź c-co to. — mruknął do zastępczyni, odchodząc od źródła złowrogiego szelestu.
Czarna spojrzała na niebo wśród grobów. Jej ciemne futro skąpane jasnym światłem księżyca mieniło się srebrzyście. Ślipia w kolorze liści klonu wpatrywały się w niego uderzenie serca.
— Tylko nie zdechnij ze strachu. — burknęła.
Lis uśmiechnął się lekko.
— N-nawzajem. — miauknął gładko, siadając na trawie. — N-nie daj się... zjeść.

<Kamienna?>

Od Kuklika

jakiś czas temu

 Zmiana miejsca, mogła się wydawać przerażająca, ale przeżył to. Choć jak tylko opuścił ciepłe gniazdko, w którym przebywał, to poczuł zimno, chciał nastawić się dobrze. Był jeszcze mały i głupi, ale trzymały go mocno takie rozmyślania. Teraz był w nowym środowisku, musiał się przyzwyczaić. Najbardziej niesamowite było to, jak pierwszy raz ujrzał kolory. Mógł zauważyć swoją siostrę i mamę. I odkrył kryjówki. Miejsca, gdzie mógł być sam. Niestety, jego umiejętności przemieszczania się, jeszcze były na bardzo małym poziomie. Nie chodził, on się tarzał po ziemi, ślizgał jak jakaś glizda. Cóż, nie narzekał, bo przynajmniej się przemieszczał. Była to niezwykła możliwość. Potrafił po prostu zmienić lokalizację i zasnąć w miejscu innym niż przy mamie. Dlatego zawsze jak ona chciała ich karmić, tak długo zajmowało mu dojście do źródła pożywienia. 
Dziś jego siostra oświadczyła, że pójdą na pole. Chciała pewnie zobaczyć co się kryje poza kociarnią, ale on niezbyt miał na to chęci. Wolał sam sobie odbijać kulkę mchu gdzieś w kącie legowiska, z dala od reszty kociąt. Oczywiście, ona się nie zgodziła i jakoś tak mu powiedziała, że zdecydował pójść. Dalej jakoś mu się to nie widziało, a do tego z racji jej gadania. Była nieznośna. Irytująca. Manipulowała. Po prostu nie widział jej sobie w roli siostry. No i nie traktowała poważnie tego, że był kocurem. Mówiła do niego jak do kotki, co zawsze doprowadzało go do drgawek. Niezbyt widziało mu się wyjście i słuchanie paplania jaka to ona jest fajna a on nie. Ona się tak przechwalała. Czasem… Miał jej dość, lecz nie mógł nic na to poradzić. Starał się traktować ją bardzo miło. Czy doceni te starania?
Przymknął lekko oczy, starając się odpędzić złe myśli na temat zewnętrza. On po prostu się bał tam iść.

***


Chwilę potem


Poczuł lekkie szturchnięcie. Jeżeli ten ktoś myślał, że wstanie, to się grubo mylił. Znowu to robił. Będzie tak do skutku? W końcu otworzył ślepia i chwilę zdziwiony wpatrywał się w siostrę. Ogarnęła go niepewność. Na pewno to była ona? Pewnie było dużo takich kotów. Znalazł się po prostu taki następny.
Ale nie, to musiała być jego siostra. Spojrzał na nią niepewnie. Już mieli iść? Serio? Chciał jeszcze spać.
- Chodz! Wyjdzemy z kociarni, będze fajnie- miauknęła do niego podniecona. Zmarszczył lekko brwi. Czemu była taka szczęśliwa? Tam nie było bezpiecznie.
- J-j-ja n-nie chće...- wymamrotał cicho, wiercąc się na posłaniu, dopóki nie poczuł lekkiego uszczypnięcia na karku, po czym kotka zaczęła go ciągnąć, Pisnął przeraźliwie. To nie mogła być ona! Po prostu nie mogła! Zastąpił ją ktoś, kto miał go wymęczyć.
- Idzemy! Mas iść zie mną!- powiedziała do niego władczo, po czym puściła go na ziemię. Zetknięcie z podłożem nie było fajne. Poczuł jak kurz wpada mu do nosa i szybko kichnął.
- N-no d-dobze...- szepnął cicho. Pozbierał się szybko z ziemi. Musiał przeżyć. Nic nie mogło go pokonać. Da sobie radę.
Jego oczy zalała fala kolorów. Uszy przepełnione zostały nowymi dźwiękami. Kociarnia to wszystko blokowała. I dobrze, bo z paniki zaczął się wycofywać.
- Ne mozes być tiaka strachliwa!- doszedł do niego głos kotki. Nawet nie zwrócił uwagi na złe zaimki, po prostu ukrył się w cieniu. Spojrzał za siebie, lecz zamiast żłobka ujrzał zewnętrzną jego ścianę. Trawa była wszędzie. Zieleń przepełniała wszystko, a mocne zapachy uderzyły prosto w niego. Zlękniony spojrzał na siostrę. Ta stała bez cienia strachu, lekko zakurzyła czarno-rude futro, ale była w porządku. Uśmiechała się z niejaką wyższością do niego i przechyliła łebek.
- No wez...- zaśmiała się, podchodząc do Kuklika.- To nie jest straszne! Mam dla ciebie wyzwanie. Pokaż, że nie jesteś taką strachajłą. Ja się nie boję. Widzisz go? - zapytała się, wskazując na rudzielca niedaleko stąd. Kiwnął głową, obserwując kota.
- D-d-dlac-cego m-miałb-bym g-go nie w-widzeć? - zaniepokojony jeszcze bardziej wlepił wzrok w ucznia. On skrywał jakąś tajemnicę? Był niewidzialny?
- Zagadiaj do nego- uśmiechnęła się kotka, szurając łapami po ziemi. Przełknął ciężko ślinę. Nie chciał być mysim móżdżkiem i wszystkiego się bać, lecz... Nie lubił rozmawiać z innymi. Było to takie niezręczne. Spojrzał błagającym wzrokiem na siostrę.
- M-musię? - wychrypiał cicho, raz po raz spoglądając na niebieskookiego.
- Tak. Beź dyśkusi. Ić- powiedziała kotka i popchnęła go do przodu. Znowu rąbnął swoim marnym ciałkiem o podłoże oraz zaczął robić niepewne kroki. Teraz bardzo uważał, by nie upaść. Ruchy musiały być skoordynowane. Raz jedna, raz druga. Na zmjanę.
Prawdziwe lęki pojawiły się w pobliżu tego kota. Co jeśli źle zacznie mówić? Obrazi go? Powie coś nie tak? Zaczął się lekko trząść. Nie chciał. Nie lubił. I dalej miał wątpliwości, czy to była jego siostra. Choć zachowanie miała podobne.
W końcu nadszedł ten moment był przy tym kocie, który na chwilę przerwał jedzenie piszczki. Co mógł mu powiedzieć? Nie zapyta się od razu o imię. Nie zacznie mówić o pogodzie, bo nie znał się na tym. Na czym się znał? Na niczym. Był taki głupi, że dał się wpływom siostry. Mógł zawsze się odwrócić i pójść, ale obraziłby go. Przełknął ciężko ślinę. Musiał spróbować.
- C-ceść... - powiedział cichutko, po czym wycofał się cicho do tyłu. Jak zareaguje? Czy nie będzie zły? Okaże się miły?

<Perkoz?>

30 października 2021

Od Azazela

Złapany przez nieznajomego Dwunożnego trafił ponownie do świata Obcinacza, próbował rozpaczliwie z niego wrócić. To było jeszcze gorsze niż porzucone przez niego królestwo. Uwięziony w ciasnym uchwycie Dwunoga w białym fartuchu syczał i prychał, rzucając na niego wszystkie mu znane klątwy. Słyszał rozpaczliwe jęki poległych kotów z holu. Słyszał ich płacz i zawód. I jeden przepełniony nienawiścią ryk. Jego właścicielka została wniesiona do groty Obcinacza. Azazel z rąk potwora trafił do łap jego asystentki. Zdążył dojrzeć pełne gniewu pomarańczowe ślipia nieznanej mu kotki nim przeniesiono go do innego pokoju. Pachnącego śmiercią i chorobą. Wbił mocniej pazury w asystentkę Obcinacza.
Żywego go nie wezmą!
Martwego też!
— Obyś zgniła w niebie istoto parszywa. — syknął wściekle, wysuwając swe pazury.
Miniaturowe ostrza zalśniły w świetle najtańszej żarówki z Biedronki. Nie wahał się. Sprawnym ruchem wbił je w pysk Dwunoga. Pisk. Przeraźliwy i kujący w uszy. Puściła go. Zadowolony niezgrabnie upadł na ziemię. Ostrzegał ją. Miała za swoje. Z dumnie uniesioną kitą pośpiesznie zwiał z tamtego pokoju.
— Klękajcie, istoty upadłe. Oto ja. Wasz władca nowy. Miłosierdzia z mojej strony nie doświadczycie. — warknął w stronę Obcinacza i nieznanego mu Dwunożnego.
— Wariat. — syknęła czarna kotka na stole.
Azazel zignorował to marne mamrotanie zbyt słabe by dotrzeć do jego wspaniałych uszów. Wybiegł z pokoju żalu i płaczu. Hol wypełniony bielą i obcymi Dwunożnymi nie okazał się dobrym wyborem. Morze kotów oraz innych zwierząt wpatrywało się w niego. Kątem oka wyłapał dziwnego kocura, do którego domu wpadł niedawno. Był w pułapce. Lecz musiał odnaleźć wyjście. Biegał w tą i we twe próbując zwiać z białego więzienia aż pozostał ponownie chwycony przez łapska Obcinacza.
Poległ.



wyleczeni: Hagrid, Ozzy

Od Cisowej Kołysanki CD. Motylej Łapy

Cis uśmiechnęła się. Rudo-czarny kształt jej schlebiał. Krocząca Gwiazda z resztą też. W końcu poszła po rozum do łba i dała jej ucznia. Na pewno wyszkoli to szybciej niż Jastrzębi Cień swojego. I wtedy liderka zrozumie, jaki błąd zrobiła i zdegraduje tego durnia. 
— Widać, że masz coś we łbie. — pochwaliła swojego ucznia, nie wiedząc za bardzo, na którą część rudo-czarnego kształtu spoglądać. 
Wstała dumnie i ruszyła przed siebie. 
— Podążaj za mną, a staniesz się wielkim wojownikiem. Swoim blaskiem przyćmisz tych bezwartościowych idiotów jakich tu widzisz. — wskazała łapą grupę kolorowych kształtów przed sobą. 
Jej uczennica zatrzymała się, niepewnie spoglądając w tamtą stronę. Chyba. Cisowej Kołysance naprawdę trudno było stwierdzić jaką pozycję przybrał rudo-czarny kształt. 
— To są... krzaki. — miauknęła Motyla Łapa. 
Cisowa Kołysanka westchnęła się i odwróciła się. 
— Musisz się jeszcze wiele nauczyć. — odparła. — Każdy jest twoim przeciwnikiem jeśli odpowiednio na to spojrzysz. Te krzaki może jedynie wydają się niegroźne. Lecz podczas biegu będą cię hamować. Zatrzymywać. Spowalniać. Niczym przeciwnik. — tłumaczyła pokrętnie, by nie wyjść na debila. 
Zmrużyła jedno oko. 
— Rozumiesz już?
Motyla Łapa zamilkła na uderzenie serca. 
— Wydaje mi się, że tak. 
Srebrna uśmiechnęła się. Wyprostowana ruszyła dalej, starając się wyminąć rzekome krzaki. Nie żeby wierzyła, że faktycznie tam jakieś były. 
— Oprowadzanie po terenach Klanu Wilka i pokazywanie granic to czysty debilizm. To ogranicza twój potencjał. Tereny twojego klanu są tam gdzie ty jesteś. Ponieważ to nie ziemia tworzy Klan Wilka. To my go tworzymy. Więc nigdy nie daj sobie wmówić tak często powtarzane przez Klifiaków i Burzaków kłamstwo, że przekroczyłaś granicę. To oni ją przekroczyli. To ich należy ukarać. — dalej paplała w najlepsze, czując jak potęga wiedzy i doświadczenia, którego nie posiadała, gubiąc się zwykle pomiędzy drzewami, rośnie. — Masz farta, że dostałaś mnie, a nie jakiegoś szablonowo myślącego debila. Krocząca Gwiazda pomimo swojego mysiego móżdżka czasem potrafi zrobić coś dobrze. — mruknęła do kotki, uśmiechając się. 

<Motylku?>

Nowy Członek Pustki

PSZCZELA PRĘGA
powód odejścia: decyzja administracji
przyczyna śmierci: zabita przez Jaśminowy Sen

Odeszła do Pustki!

Od Niezapominajkowego Snu

Głośny krzyk mrożący krew w żyłach. Niezapominajkowy Sen zdębiał. Odwrócił się w jego stronę.
Orle Drzewo.
Nienawidził go. Przypominało mu o czynie jego siostry. Morderstwie, które na zawsze odmieniło jej życie. Kalinowe Serce spojrzało na niego niepewnie. 
— Ruszamy. Musimy to sprawdzić. — miauknął twardo, ukrywając własne przerażenie.
Bał się tego co tam zastanie. Pozostali także. Skoczna Ryba i Deszczowy Taniec spojrzeli po sobie. Nawet ich entuzjazm opuścił. Ruszyli. Szybkim krokiem zbliżali się do wysokiego drzewa. Nie mieli uderzenie serca do stracenia. Znajoma sylwetka pojawiła się na horyzoncie. Chore Ucho. Kotka siedziała skulona. Jej niebieskie futro umorusane krwią zaniepokoiło wszystkich. Zapłakane zielone ślipia spojrzały na nich. 
— Z-za... z-zabili ją... — miauknęła żałośnie, drżąc. — Z-zabili... — powtarzała coraz ciszej. 
Niezapominajek niepewnie podszedł do ciotki. Nigdy wcześniej się do niego nie odezwała. Dopiero wtedy zauważył to. 
Zmasakrowane ciało. Rozerwane gardło. Pełne łez martwe brązowe ślipia. Futro zazwyczaj skąpane w rudych i burych plamach poprzedzierane przez ślady pazurów. Niepokojący zapach unosił się w powietrzu. Wszyscy wiedzieli do kogo należał. 
Klifiaki. 
Gniew urósł w zastępcy. Pierw martwi samotnicy. Potem tak na ich liderkę na zgromadzeniu. Na oczach Klanu Gwiazd. A teraz to. Morderstwo. Bezlitosne i brutalne. 
— O-oni... m-moją... m-moją... P-pszczółkę... — płakała Chore Ucho, opierając się o vana. — J-jak... d-dlaczego... prze... p-przecież... o-ona... ona... n-nie m-mogła... z-zrobić... c-czegoś... złego...
Kocur przytulił kotkę. Także tego nie rozumiał. Zachowanie Klanu Klifu od zawsze było wobec ich wrogie. Zachowywali się jak bogowie, a byli bandą zwykłych morderców bez honoru. Morderstwo Pszczelej Pręgi nie było obroną. Było zbyt bestialskie. Zbyt pełne gniewu. Było bezsensowne. Niezapominajek zmarszczył brwi. Ich klan zbyt wiele wycierpiał przez nich. Liczne pokolenia Nocniaków zostały skrzywdzone przez bestie żyjące na klifach tylko i wyłącznie dla ich rozrywki. Niepotrzebne wojny powodujące niekończące się nieszczęścia. Porwania kociąt. Morderstwa kotów. Uprowadzanie medyków. 
Klan Klifu był temu wszystkiemu winny. 
— Skoczna Rybo, zgłoś to Zbożowej Gwieździe. Jak najszybciej. — rzucił do wojownika. — Nie możemy dłużej być obojętni wobec tych potworów. 
Kocur kiwnął łbem i sprawnym krokiem skierował się w stronę obozowiska. Chore Ucho wciąż łkała, trzęsąc się. Kalinowe Serce i Deszczowy Taniec podeszli do nich, by także okazać wsparcie kotce. Kotce, która straciła swój cały świat. Jedynego kota, którego dopuściła do siebie. Odkąd pamiętał kotki były razem. Pszczela Pręga i Chore Ucho. Nie dało się zobaczyć jednej bez drugiej zaraz za nią. 
Wbił pazury w suchą ziemię. Jeszcze nigdy w życiu nie był tak zły. Zrozpaczony.
— Nie możemy dawać tak sobą pomiatać. — miauknął nad ciałem partnerki ciotki, spoglądając na trzech wojowników. — Ich kolejny czyn jest widocznym kpieniem z nas. Morderstwem na pokaz. Nie możemy pozwolić by tak traktowali naszych najbliższych. 
Kalinowe Serce spuściło wzrok podobnie jak Deszczowy Taniec. Nikt nie chciał wojny. Nikt nie chciał zbędnego przelewu krwi. Lecz wydawało się, że inne wyjście nie istnieje. Że to jedyny sposób, by te bestie dały im spokój. 

Od Kamiennej Agonii CD. Wilczej Zamieci

 Zastępczyni odprowadziła wzrokiem oddalającą się Wilczą Zamieć. To... było nie w jej stylu. Ale ostatnio też zachowywała się inaczej. Skoro potrafiła złamać jej uczucia, miały chyba ze sobą coś wspólnego.
Czarna zwróciła ostre spojrzenie na Szczypiorkową Łodygę, której wyraz twarzy wykazywał gniew i zaskoczenie. Po chwili na jej pysk wkradł się drwiący uśmiech.
- Jeszcze ciebie tu brakowało - Miauknęła. - Znowu przyszłaś obronić Wilczą Zamieć?
- Ona nie potrzebuje obrony - Syknęła. - Jest dorosła, poradzi sobie sama. Albo i nie poradzi. Ale zostaw ją w spokoju.
- Jakoś ostatnio trzymasz się z przegrywami życiowymi - Stwierdziła Szczypiorek. - Jałowy Pył... Wrzosowa Łapa... Teraz jeszcze Wilcza Zamieć?
Kamienna Agonia poczuła, jak serce jej się ściska, a ogon zaczyna bić. Miała tak wielką chęć zajebania tej suki na miejscu. Wysunęła pazury i wbiła je w ziemię.
- A wiesz co ja ci powiem? - Warknęła. - Gówno mnie obchodzi, co sądzisz o tym, z kim się zadaję. A poza tym, myślisz, że tu chodzi o Wilczą Zamieć? Po prostu nie masz prawa gnębić nierudych! Czasy Piaskowej Gwiazdy minęły. Nie jest już u władzy.
- Och, tak, ale nierudzi mają prawo gnębić rudych, racja? - Syknęła Szczypiorkowa Łodyga. - Tak, taka właśnie jesteś. Przyjemność ci sprawia patrzenie, jak role się odwracają. Jak Zajęcza Gwiazda umrze i dotkniesz czubka władzy, to zrobisz to samo, co Piaskowa Gwiazda, prawda?
Córka Króliczego Susu cofnęła się o krok i wymierzyła w stronę szylkretki piorunujące spojrzenie.
- Nikt nie będzie mnie osądzał, a już na pewno nie taka gruba, nadęta pizda jak ty - Syknęła. - Czasy Piaskowej Gwiazdy zniszczyły moją rodzinę! Nie będę patrzeć, jak rudzi na domiar się obżerają, nie ponosząc pokuty za własne czyny!
Odwróciła się, bo nie zamierzała dłużej z nią dyskutować.

**
Była późna noc, zbyt późna, żeby obóz tkwił wciąż w ruchu. Kamienna Agonia długo próbowała zasnąć, ale z każdym kolejnym przymrużeniem powiek w jej głowie pojawiały się płomienie. Scena, przy której nie była, scena śmierci jej mentora. A gdy tak dłużej nie spała, zaczęły pojawiać się inne myśli. Myśli o Wilczej Zamieci, o Szczypiorkowej Łodydze, o jej bliskich zmarłych, o Jałowym Pyle, Zajęczej Gwieździe, reszcie jej rodziny pozostałej przy życiu, o jej rodzeństwie, kociętach Jałowego. Było tego zbyt dużo.
Wyszła na zewnątrz. Chciała się przewietrzyć, zapomnieć o tym. Spojrzała w kierunku wyjścia z obozu, obok którego chodziła Blady Zmierzch pełniąca wartę. Podeszła do niej, unosząc wysoko brodę. Nie pokazując mieszanki emocji, które buzowały w jej głowie. 
- Nie śpisz? - Miauknęła niepewnie kremowa wojowniczka.
Kamienna Agonia prychnęła.
- Co cię to obchodzi? - Warknęła. - To nieważne, czy śpię, czy nie. Muszę się przejść.
- Nie wiem, czy jest taka potrzeba. - Powiedziała córka Pszczelego Pyłka. - Może spróbuj zasnąć.
- Nie bądź taka milutka - Syknęła czarna. - Nie idę daleko. Potrzebuję chwili. I tak będziesz mnie widziała. O ile nie jesteś ślepa i dostrzeżesz moje futro w nocy. Wrócę za kilka sekund, okej?
Jej głos brzmiał warkotliwie i gniewnie. Bo denerwowało ją, że jej wewnętrzna część nie chciała się przyznać do własnych myśli.
Gdy tylko nie usłyszała sprzeciwu, wyszła z obozu. Nie kłamała. Chciała po prostu zobaczyć miejsce, w którym pochowano jej zmarłego mentora. Nie przychodziła nigdy do grobu. Nie chciała. 
Zobaczyła miejsce wyróżnione na tle reszty ziemi. Było wypełnione piaskiem, gęsta trawa nie miała jak tam wyrosnąć. Nie było to miejsce znajdujące się daleko od obozu - ciała zmarłych przyjęło się zanosić blisko. Kamienną Agonię to dziwiło. Dziwiło, że Piaskowa Gwiazda chciała to robić. Że w ogóle fatygowała się, żeby pochować te ciała, a nie powiesić je na palu, tak jak niegdyś Muszy Lot.
Czarna spojrzała się w ziemię. Miała ochotę rozkopać piasek. Rozkopać cały grób, w nadziei, że pod tą warstwą gruzu dostrzeże mentora. Żywego, nieskażonego, zdrowego. Ale wiedziała, że nawet, gdyby to zrobiła, jedyne, co by zastała, to smród i sterta kości pozostała po rozkładającym się ciele. 
Usłyszała szelest rozchodzący się gdzieś przy obozie i błyskawicznie odwróciła się w tamtą stronę. Wysunęła z gniewu pazury, widząc Wilczą Zamieć. Nie obchodziło ją, jakie miała zamiary. Wbiła wściekłe spojrzenie w znajome pomarańczowe oko.

<Wilcza?>

Od Kamiennej Agonii

 Każdy szanujący się wojownik wie, że przebywanie w towarzystwie bachorów to największe piekło, jakie kogokolwiek mogłoby spotkać na ziemi. Kotka prychnęła pod nosem, gdy poczuła pazurki wbijające się w jej ogon, gdy usiłowała oddalić się od kociarni. Sądziła, że bachory odpuszczą sobie te zaczepki, gdy odejdzie dalej, ale tarmosiły się za nią nawet, gdy miała już wychodzić z obozu, więc w końcu strzepnęła ogonem i warknęła, próbując je odstraszyć. Oczywiście, nie był to nikt inny jak Głazik i Obłoczek, które doczepiły się do niej jak muchy do lisiego łajna. 
- Czego chcecie tym razem? - Syknęła, kładąc uszy. Nie była w nastroju, a przez ostatnie sytuacje marzyła tylko o tym, by dano jej w końcu święty spokój, tak jak Klan Gwiazdy przykazał.
- Zabierzesz nas poza obóz? - Zapytała Głazik. - Ten chuj ojciec nigdy tego nie zrobił!
Kamienna Agonia ledwo powstrzymała się od śmiechu przez te słowa, ale opanowała się i spiorunowała dzieciaka wzrokiem.
- Kto cię nauczył tak mówić? - Warknęła. 
- Ty - Odpowiedziała vanka.
- W sumie racja - Mruknęła czarna pod nosem. Spojrzała się na wyjście z obozu, legowisko Zajęczej Gwiazdy, stertę zwierzyny, a potem z powrotem na córki Marchewkowego Grzbietu. Nic innego nie miała w sumie do roboty. Nie chciała polować samotnie, nie teraz, gdy tyle sytuacji w jej życiu się popieprzyło. Tak się popieprzyło, że każda chwila bez nikogo w pobliżu sprawiała, że Kamienna Agonia myślała o tym zbyt dużo, niż powinna.
- To zabierzesz? - Powiedziała w końcu Obłoczek. - Marchew ma nas w dupie! A przecież wiesz, że trzeba się litować nad kociętami, a zwłaszcza tak biednymi jak ja! Powinnaś się zgodzić.
- Teraz, to wy wracajcie do kociarni - Warknęła poirytowana zastępczyni. - Nikogo nigdzie nie zabiorę. Jak zostaniecie uczennicami, to wyjdziecie poza obóz.
- Nie masz serca! - Prychnęła Obłok. - Żeby odmawiać komuś takiemu jak ja?! Nigdy nie czułaś tego co ja, więc jak możesz mnie rozumieć!
Czarna zamknęła oczy i odetchnęła, próbując się uspokoić. Kur-wa. Miała tak wielką ochotę wrzucić te jebane wywłoki do rzeki, że przez chwilę miała wrażenie, że właśnie to robi. Przeżyła wszystkie te księżyce na własnych łapach, a jakiś byle dzieciak będzie jej mówić, że go nie rozumie. Obłoczek nie stąpała po tej ziemi nawet trzech księżyców!
- Nie pyskuj - Warknęła Kamienna Agonia, wysuwając pazury. - Jak zostaniesz wojowniczką, to będziesz mogła mi się sprzeciwiać, a teraz zamknij tą japę i wracaj do matki. A najlepiej do ojca, bo twoja matka jest tylko popieprzonym żartem.
- Zamknij japę - Powtórzyła Głazik z tyłu. - Fajne słownictwo, użyję go na jakimś uczniu!
Czarna powstrzymała się ostatkiem sił od mocnego przywalenia obu tym kulkom w łeb. 
- Ale ojciec mówił, że Wrzosową Łapę zabierałaś, jak był kociakiem! - Miauknęła Obłok.
- Tak - Syknęła Kamienna Agonia. - I wrzuciłam go wtedy do kałuży, która capiła borsukiem. 
Ta wypowiedź ostatecznie zadziałała, bo zniechęcona szylkretka pokuśtykała na małych łapkach z powrotem do kociarni. Głazik potruchtała za nią, krzycząc w międzyczasie, żeby zamknęła japę.

**
Zastępczyni leżała w cieniu skał, gotowa, by niedługo rozplanować patrol graniczny. Westchnęła  z poirytowaniem, gdy dosłyszała, jak zbliża się ku niej oburzona Głazik, tuptająca gniewnie nogami.
- Ciociu Kamień! - Warknęła. - Cisowa Łapa nazwała mnie jebniętym bachorem!
Kamienna Agonia nastroszyła futro. Co za ruda kretynka? Głazik przynajmniej zachowywała się jak nieruda, a ta debilna Cis, nie dość, że córka tej pośredniej morderczyni Pokręconego Łba, to jeszcze kretyński rudas.
- Nie nazywaj mnie ciocią - Syknęła czarna, po czym podniosła gniewny wzrok na Głaz. - I wróć do Cisowej Łapy. Powiedz jej, że jeśli się nie uspokoi, to jutro pójdzie na każdy patrol z rzędu.
Głazik uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Nie mówiłam poważnie - Powiedziała po chwili poirytowana córka Króliczego Susu. - Nie będę ze złośliwości dokładać jej patroli. Ale dogryź tej piździe tak, jak ona dogryzła tobie. To tylko córka tej kretynki, pewnie odziedziczyła geny bycia jebniętym. 
- Ja jej powiedziałam, żeby zamknęła japę - Pochwaliła się Głaz. - Tak, jak mnie nauczyłaś!
- Moja krew - Miauknęła zastępczyni bez wyrazu, ale czując satysfakcję z tego, że córka Jałowego Pyłu jest tak silna. - Może coś z ciebie będzie, jak na córkę Marchewy.
Wstała i wyszła na środek obozu, żeby lepiej było słychać jej głos. Miała dość powtarzania każdemu głuchemu debilowi, kto idzie na patrol. 
- Graniczny patrol poprowadzi Słonecznikowa Łodyga, pójdzie z nim Jelenie Kopytko, Szybka Łania, Orlikowa Łapa, Blady Zmierzch i Cisowa Łapa.
Odwróciła się i sama wyszła z obozu, by zapolować, mimo protestów Głazik, która usilnie chciała iść z nią, upierając się, że poluje lepiej niż niejeden wojownik.

**
Akurat, gdy odnosiła łup na zwierzynę, dopadł ją Słonecznikowa Łodyga. Kamienna Agonia nastroszyła futro jak jeż w porze opadających liści i wbiła w niego wściekłe spojrzenie.
- Możesz, na cholerny Klan Gwiazdy, poczekać, aż położę tego pierdolonego królika na stertę?! - Syknęła i uderzyła ogonem. - Co chcesz?
- Raport z patrolu, zapomniałaś? - Miauknął Słonecznik spokojnie. 
Kotka musiała przyznać, że nie chciało jej się słuchać tego monologu, ale kiwnęła niechętnie głową i słuchała uważnie. Według Słonecznikowej Łodygi, obeszli całe terytorium bez jakichkolwiek oznak kotów z innych klanów, które weszłyby poza granicę. A poza tym, stwierdził też, że Szybka okazała się całkiem dobra w tropieniu. 
Czarna po ostatnich słowach kremowego, skierowała się do legowiska Zajęczej Gwiazdy, by przekazać mu sprawozdanie kocura. Ledwo wyszła z leża, już widziała Głazik, biegnącą do niej z szelmowskim uśmiechem na twarzy. Kotka poirytowana najeżyła futro.

**
Kamienna Agonia skierowała wzrok na kociarnię i wyostrzyła pazury, dostrzegając dobrze jej znaną Szczypiorkową Łodygę rozmawiającą z Głaz i Obłok. Czarna bez zawahania ruszyła w tą stronę i spojrzała się gniewnie na szylkretową wojowniczkę.
- Co im powiedziałaś? - Syknęła.
- Co miałam? Napatoczyły się mi pod nogi, to pozwoliłam sobie opowiedzieć im trochę o tobie. I o ich fatalnym ojcu. - Miauknęła Szczypiorkowa Łodyga, unosząc brodę. 
- Zaraz zrobisz z nich rasistów! - Warknęła Kamienna Agonia. - Zabierz ze sobą Kozi Skok i idźcie na patrol łowiecki, bylebyś nie ślęczała w obozie i nie obgadywała mnie z moimi własnymi podopiecznymi! 
Przypomniała sobie, że obiecała Jałowemu pomagać w opiece nad nimi, w zamian za opiekę nad jej braćmi. Zawarli mały deal, a ona nie zamierzała, by po Piaskowej Gwieździe jakaś kretyńska Szczypior truła głowy tym małym umysłom.
- Widzę, że prawda bardzo cię boli - Odpowiedziała Szczypiorkowa Łodyga, jakby próbowała ją sprowokować, ale pod jej ostrym wzrokiem musiała w końcu prychnąć pod nosem i wykonać polecenie.
- Wszystko, co ona o mnie mówi jest nieprawdą - Warknęła kotka, gdy bura szylkretka opuściła obóz wraz z Kozią. 
- Mówiła, że jesteś żałosna, i nie dorównujesz nam - Miauknęła Głazik. - Co za tępa dzida! Przecież każdy wie, że rudzi to debile! A ty nie jesteś ruda.
- Więc jednak łapiesz. - Miauknęła córka Świerszcza. - To dobrze o tobie świadczy, przynajmniej nie będziesz słabym, idiotycznym rudym plugastwem. 
- Czemu ona w ogóle mówi o tobie takie rzeczy? - Prychnęła Głaz. 
- Kiedyś była fajna - Odpowiedziała Kamienna Agonia. - Nawet lubiłam tą skurwysyńską imitację córki mojego mentora, gdy byłyśmy jeszcze bachorami. Bo wtedy wydawała mi się silna i nie była jeszcze za Piaskową Gwiazdą, bo wtedy liderem był Mokra Gwiazda, a potem Chabrowa Gwiazda. A teraz jest zwykłym tchórzem! Nawet boi się mi dogryźć, bo myśli, że poszłabym się poskarżyć Zajęczej Gwieździe, tak jak ona by poszła do Piasek!
- Piasek wydawała mi się fajna - Miauknęła Obłoczek. - Przynajmniej nie jest taką idiotką, jak ci nierudzi, o których mówiła!
Czarna zacisnęła zęby.
- Odszczekaj to - Warknęła. - Ta głupia szuja zabiła moją matkę!
- A kim była twoja matka? - Prychnęła Obłok.
"Morderczynią"
- Wspaniałym kotem - Odpowiedziała Kamienna Agonia. - Bo nie bała się sprzeciwić Piasek, gdy ci rudzi kretyni wbijali w nią pogardliwe spojrzenia. Podobnie jak mój ojciec i mentor. Gdyby Piaskowa Gwiazda miała choć trochę oleju w tym swoim głupim łbie, to nie zostałaby taką tyranką. A ja może nie uważałabym, że rude koty to skończeni debile.

**
Weszła do legowiska uczniów. Musiała w końcu odezwać się do kogoś innego, niż Wrzosowej Łapy. Usłyszała głos brata zza pleców.
- Odwiedzasz ich? - Miauknął. - To... dobrze, powinnaś spędzać z nimi więcej czasu.
Nie zdążyła nawet odpowiedzieć, bo brat szybko odszedł. Czarna trąciła Orlikową Łapę. Był wieczór, a on z uczniów jako jedyny dotąd skończył dzisiejszy trening.
- Orlik? - Syknęła kotka. - Wstawaj.
Uczeń podniósł powoli powieki i wtulił się w kąt, widząc agresywną siostrę, a w jego oczach pojawiły się łzy. Kotka strzepnęła ogonem. Teraz wszystko było dobrze... prawie. Chciała korzystać z tego. Nie rozmawiała długo z Orlikową Łapą i Ostrzeniową Łapą. Los chciał, że Wrzosowa Łapa łatwiej wpadł w jej łaski, być może przez zawyżoną pewność siebie.
- Powiedziałam, żebyś wstawał! - Warknęła zirytowana, a Orlik w końcu podniósł się na własnych łapach, jąkając coś pod nosem.

Zaprowadziła go poza obóz. Wieczór był spokojny. Kotka pragnęła chwili wolności od spraw Wilczej Zamieci, które zaprzątały jej głowę, czy też Szczypiorkowej Łodygi, której złośliwość sięgała największych granic. Spojrzała się na idącego w ciszy Orlikową Łapę.
- Słonecznikowa Łodyga jest twoim mentorem. - Miauknęła.
- Tak - Odpowiedział syn Króliczego Susa. 
- Co ci mówił? - Zapytała Kamienna Agonia, czując, jak jej serce bije coraz głośniej. Trochę ufała Słonecznikowej Łodydze. Trochę. Ale chciała wiedzieć, czy uczył dobrze.
- Mówił, że to, co mówiła Pszczeli Pyłek nie było prawdą - Miauknął szczerze uczeń. - Ż-że wszyscy jesteśmy równi.
Pierdolenie. Ale przynajmniej dawał mu dobry przykład odnośnie niesłuchania się Pszczoły. Czarna pokiwała głową.
- Więc wiesz, kogo się trzymać - Warknęła. - Polecałabym ci nie słuchać tego, co wmawiają ci dawni poplecznicy Piaskowej Gwiazdy. Ona umarła, ale wciąż będzie żyć z nami.
Poczuła ból, zdając sobie sprawę, że to prawda. Panowanie Piaskowej Gwiazdy odcisnęło na nich nieśmiertelne piętno. To, że ona umarła, nie znaczy, że wszystko, co jej dotyczyło, ucichło. Wciąż są jej poplecznicy, którzy będą szerzyć te bzdury. To jest jak zaraza. Króliczy Sus opowiadała jej trochę o czasach wścieklizny, które zakończyły się niedługo po tym, jak zastępczyni się urodziła. Z Piaskową Gwiazdą... było tak samo. Szczypiorkowa Łodyga była zarażona wstrętnymi przekonaniami kremowej, i Kamienna Agonia nie musiała się wysilać, by wiedzieć, że samym swoim bytem będzie zarażała kocięta tą kretyńską ideologią, według której rudzi są potęgą, a nierudzi zostali stworzeni wyłącznie jako niższa krew.
- Dlaczego? - Miauknął Orlikowa Łapa. - Złe duchy idą chyba do Mrocznej Puszczy, prawda? Nie mogą tu wrócić.
- Pomyśl! - Syknęła córka Królik. - Równie dobrze, Zajęcza Gwiazda mógłby przechścić pół klanu na Piaskowe Gwiazdy. Tyle jej popleczników!
Pokręciła głową i uderzyła pazurami w głaz, obok którego akurat przechodziła.
- Nieważne. - Powiedziała. - Nie mam zamiaru o tym mówić. Wiesz, Słonecznikowa Łodyga wcześniej uczył też Gliniane Ucho. I nie jest rasistą, więc chyba uczy dobrze.
- Uczył mnie, jak polować i walczyć - Miauknął spokojnie Orlik.
- Mój mentor nie chciał mnie na początku uczyć walczyć. - Powiedziała Kamienna Agonia i poczuła się jak wtedy, gdy była uczennicą, kompletnie zapominając o obecności młodszego brata. - Bo uważał, że nie jestem gotowa. Zbyt mała. Byłam na niego zdenerwowana i nazywałam go idiotą. Ale gdy już zaczęłam się uczyć walki, to było wspaniałe uczucie. Czułam się, jakbym atakowała jakiegoś pierdolonego rybojada! Żałuję, że nie było mnie na zgromadzeniu, kiedy...
Zamilkła, przypominając sobie o uczniu i spiorunowała go spojrzeniem.
- Dość tego pierdolenia - Warknęła, a jej twarz przybrała ponownie gniewny, chłodny wyraz. - Upoluj coś, zamiast sterczeć tu jak robak!
Niebieski pokiwał chaotycznie głową, zmieszany tonem czarnej i przysiadł do skoku. Zastępczyni odwróciła się w przeciwną stronę i otworzyła pysk, a gdy poczuła zapach królika, rzuciła się na niego i przygwoździła do ziemi. Wbijając kły w szyję stworzenia i przebijając jego tętnicę, poczuła smak krwi rozchodzący się w jej pysku. Spojrzała się na Orlika, który nie trafił, a królik uciekł mu. Z oczu spiętego bicolora popłynęły łzy. Kamienna Agonia, nie wiedząc, jak zareagować, prychnęła.
- Czemu płaczesz? - Warknęła. - Myślisz, że nikt nie popełnia błędów? Po prostu się stresujesz! Stresujesz się, jak ostatni kretyn, bo myślisz, że nic ci się nie uda! A gdy tak myślisz, faktycznie tak jest.
Przejrzała jego emocje, bo zbyt dobrze uświadamiała sobie, że jej brat był wyjątkowo delikatny, słaby. Wrażliwy.
- P-przepraszam - Wyjąkał.
- Nie przepraszaj, do cholery! - Syknęła. - Czego musi cię uczyć Słonecznik, skoro jesteś taki słaby? Wracajmy do obozu. Jeden królik wystarczy.

**
Położyła zająca na stercie i spojrzała się na Orlikową Łapę, który wrócił do legowiska uczniów. Przejechała wzrokiem po obozie i dostrzegła Szczypiorkową Łodygę wracającą z Kozim Skokiem. Kazała im polować tak długo, aż łapy oderwą im się od wysiłku. A raczej Szczypiorkowej Łodydze, bo z Kozim Skokiem nie tylko nie miała zatargów, a co więcej, była nieruda - w dodatku dawną rebeliantką. Niemal od razu czarna wstała i podeszła do dwójki wracającej z patrolu łowieckiego.
- Podobało ci się? - Miauknęła gniewnie w stronę Szczypiorek, nie próbując tłumić złośliwości.
- Tak, przynajmniej będę miała co jeść - Odpowiedziała, uśmiechając się z satysfakcją. 
- Szkoda, że ego masz większe, niż rozum - Warknęła Kamienna Agonia.
- Mówi to ktoś, kto sam się wpakował w niejedną karę. Wciąż się zastanawiam - jesteś głupia, czy po prostu zbyt pewna siebie, żeby przyznać komuś racji?
- Zamknij się - Syknęła kotka. - Słyszałaś, co mówił Zajęcza Gwiazda, na własnych łapach znosiłam wszystkie te bezsensowne przylepki od Piaskowej Gwiazdy, więc nie masz prawa mówić do mnie takich rzeczy!
- Kamienna Agonia ma rację - Miauknęła Kozi Skok. - Zdanie lidera jest prawem, jak mówi kodeks wojownika. Chyba nie możemy mu zaprzeczać.
Odeszła bez słowa, gdy to powiedziała. A córka Króliczego Susa zmierzyła tylko Szczypiorkową Łodygę pogardliwym wzrokiem i odprowadziła ją spojrzeniem, gdy ta wchodziła do legowiska wojowników.
Nie mogła powiedzieć, że było łatwo. Myślała, że po śmierci Piaskowej Gwiazdy wszystko się ułoży. A było chujowo. Spać nie pozwalała jej sytuacja z Wilczą Zamiecią. Wręcz czuła na sobie każdego dnia spojrzenie Szczypiorkowej Łodygi, która chętnie obgadywała ją ze swoimi wiernymi przydupasami. Nie mówiąc już o dzieciakach Jałowego Pyłu i jej rodzeństwie.


Od Jaśminowego Snu

Nie dość, że atmosfera w Klanie Klifu była dosyć napięta, to niedawno koty zaczęły szeptać o zaginięciu Ciemnej Doliny - babki Jaśminu i Pieguska. Naturalną kolejnością rzeczy byłoby zorganizowanie grupy poszukiwawczej, ale Miętowa Gwiazda nawet o tym nie myśli. Klanowicze usłyszeli jedynie, że "skoro chciała odejść to niech nie wraca". Zresztą, czego mogli się spodziewać? Rdzawe Futro miała zamiar porozmawiać o tym z Iskrzącym Krokiem, acz zastępczyni lidera wciąż była niedostępna. Żyła w ciągłym strachu, co było widać gołym okiem, jednakże utrzymywała, że wszystko jest dobrze i do końca dnia unikała rozmowy. Najwidoczniej, trzeba było wziąć sprawy w swoje łapy.
Czy Ciemna Dolina mogłaby ot tak zniknąć? Nie miałaby powodów do tego. Każdy z wojowników potwierdzi, że starsza kotka nie miała na co narzekać; że była zbyt przywiązana do swojego otoczenia. W skrócie, nic nie wskazywało na to, że mogłaby odejść dobrowolnie. Dlatego para rzuciła odważnym podejrzeniem - porwanie. Problem w tym, że najpierw musieli to udowodnić.
- Muszę poćwiczyć z Gorzką Łapą tropienie - oznajmiło Jaśminowy Sen, zwracając się do ukochanej. - Przy okazji spróbuję znaleźć jakieś wskazówki.
- Uważaj na siebie. - Wojownicy styknęli się nosami na pożegnanie i rozdzielili się.
 
***
 
Gorzka Łapa postawił uszy i zamknął oczy w skupieniu, gdy nagle w jego nos uderzył dziwny zapach. Podążył za wonią, zaś Jaśminowy Sen, poczuwszy to samo, wyprzedziło go pospiesznie, aby go zatrzymać.
Klan Nocy tu był.
- Co robisz? Musimy ich zatrzymać! - fuknął uczeń.
- Wracaj do obozu - rozkazało mentor, warcząc ostrzegawczo. - Ja to sprawdzę.
- Chcę iść z tobą! Może mógłbym się sprawdzić w walce?
- Jesteś jedyną osobą, która może poinformować Miętową Gwiazdę o obecności Nocniaków na naszym terenie, a śmiesz jeszcze dyskutować? Już cię nie widzę!
Gorzka Łapa odszedł, mrucząc pod nosem, ale przynajmniej bezpiecznie. Natomiast Jaśminowy Sen pobiegło w kierunku potencjalnego zagrożenia. Serce waliło jak szalone, mając na uwadze same czarne scenariusze, ale nie mogło się wycofać. Dla klanu.
No i przyszło niespodziewane.
Zapach doprowadził ich do samotnej szylkretki, spokojnie pijącej wodę nad strumykiem. Pierwszą myślą Jaśminu było słowo "pułapka", acz nie czuło, jakby woń rozpraszała się gdzieś blisko w ukryciu na kilka kotów. Skupiała się raczej na tylko niej. Wydawało im się, że mogłoby podejść, jednak nie wykluczało ewentualnej walki.
Wojowniczka nie pisnęła słowem na widok Klifiaka, tylko zastygła w bezruchu i uciekała wzrokiem zawstydzona. Uparte Jaśmin jednak nie dało się przekonać do jej postawy, choć pomyślało, że przed zabiciem jej chociaż zada parę pytań.
- Kim jesteś i co tu robisz? - warknęło w jej kierunku. - Nie powinno cię tu być.
- H-hej... - W końcu wydobyła z siebie jakiś dźwięk. - Zgubiłam się. J-Ja nie chciałam... Przepraszam...
Ta cała szylkretka naprawdę wyglądała na przerażoną i zagubioną. Każdy czasem się gubi, a to, że przybyła na teren wrogiego klanu to tylko zwykły pech.
Chociaż... nie, to przecież Nocniak. Jaśmin prawie dało się na to nabrać. Kiedyś przysięgło, że będzie bronić klanu za wszelką cenę. I co, jeśli wypuści ją wolno? Wróci tu z resztą bandy? A może ma jakieś cenne informacje o ich terenie, co zaraz przekaże Zbożowej Gwieździe? Przed ich oczami ukazały się mroczne obrazy - śmierć Rdzawego Futra, upadek Klanu. Obiecało, że będzie ich bronić za wszelką cenę.
Płomień wewnątrz nich rozprzestrzeniał się. Robił się coraz potężniejszy.
Złość. Strach. Nienawiść. Poczucie obowiązku. To wszystko kumulowało się w nich.
Nie mogło puścić jej wolno.
Dość!
Jaśminowy Sen powaliło obcą na ziemię i wbiło swoje pazury w jej szyję. Kotka nie dawała za wygraną i wierzgała się w panice, cisnąc Jaśmin na drzewo. Klifiak zaś ponowił natarcie i tym razem koty siłowały się, walcząc o przetrwanie. Zdarzyło się, że Jaśmin prawie wbiło w nią swoje kły, acz uparta kotka wciąż miała siły do prób ucieczki. Szynszylowe zaś nie miało zamiaru dać jej tak łatwo uciec.
W końcu Nocniak zaczął tracić siły, a Jaśmin było w idealnej pozycji, aby cisnąć nią z całej siły o ogromny głaz przy rzece. Kiedy kotka próbowała podnieść się nieudolnie, zrobiło to po raz kolejny i ostatni. Słyszało chrupnięcie w jej kości - pewnie złamanie. Wtedy mogło rozpruć jej gardło własnymi pazurami. Brudziło w jej krwi, aż przestała oddychać. 
W końcu zastygła w bezruchu. Ucichła. Już było po wszystkim.
Zostało jeszcze zaciągnąć ciało na tereny Klanu Nocy. Orle Drzewo, znaczące granice między dwoma klanami znajdowało się całkiem niedaleko, a warto dać znać, co się stanie, jeśli ktokolwiek wkroczy na ich tereny. Im dłużej patrzyło na ostygłe ciało szylkretki, tym więcej "co by było, gdyby" przychodziło im do głowy. A w parze z wyrzutami sumienia było to bardzo męczące. Szkoda, że pomyślało dopiero po fakcie.
Wróciwszy do obozu, poinformowało Miętową Gwiazdę o tym, co się stało, a zaraz po tym odwiedziło Rdzawe Futro, w której ramionach zawsze mogło znaleźć słowa otuchy.

<Gdyby ktoś chciał odpisać to why not?>

Od Bzu

Jego siostra miała własnego niewolnika. Albo ucznia. Nie zbyt rozumiał ten koncept. Tak czy inaczej nieznana mu wcześniej ruda kotka pojawiła się w Owocowym Lesie i zamieszkała wraz z jego siostrą. Może były razem? Tego Bez nie wiedział, lecz nie pamiętał, żeby Owieczka mieszkała z Bielikiem. Pokręcił łbem. Wszystkiego się dowie, jak przyjdzie do siostry. Pewnym krokiem wkroczył do legowiska medyków. Zapach ziół uderzył w jego nozdrza już po pierwszym kroku. Zaraz po nim smród chorób. Skrzywił się, rozglądając. Nie zauważył wcześniej wiele kotów znajduje się w łożu medyków. Przestrzeń pomiędzy gałęziami krzewów jeżyn była wręcz przepełniona znanymi mu pyskami. Księżyc siedział z łapą w pajęczyną. Obok niego drzemiąca Tajfun z podobnym urazem. Nowa partnerka taty także się tu znalazła wraz z jego rodzeństwem, które miało mokry mech na łbie. Prócz nich dojrzał córkę Owieczki siedzącą obok Głogu, który jak zwykle smętnie poruszał pyskiem. Zauważył ostatniego kota stojącego obok jego siostry. Kotka, której wręczał pióra odwróciła łeb na jego widok.
Bez położył uszy smętnie, zapominając prawie po co tu przyszedł. Zrobił krok w tył, lecz poczuł opór. Coś miękkiego znajdowało się za nim. Coś ciepłego. Pachnącego ziołami. Odwrócił się zaskoczony. Ruda kotka także wpatrywała się w niego zdziwiona. Zaczęła poruszać do niego pyskiem, co prawiło, że Bez przekręcił łeb nie rozumiejąc ani słowa. Zaczął rysować pazurem w ziemi. Niezapominajka do nich podeszła. Burknęła coś zmęczona do rudej i pozostawiła ich samych. 

<Plusk?>


wyleczeni: Księżyc, Tajfun, Zięba, Szpak, Miód, Głóg, Sadza

Od Bzu

Kolejny ciepły dzień zawitał w Owocowym Lesie. Bez spojrzał na zachmurzone niebo i uśmiechnął się lekko. Było ciepło. Trochę duszno, lecz nie przeszkadzało mu to szczególnie. Białe krótkie futro było idealne na takie temperatury. Asystent wojownika przeciągnął się leniwie. W takie dni jak te lubił spędzać czas z rodziną, która ostatnio się powiększyła. 
Jego siostra Kolendra miała młode. Małe puszyste kulki futra. Obydwie z rudym kolorem na swoim ciele. Nie wiedział kto jest ich tatą, ale podejrzewał Posłonka, który ostatnimi księżyców plątał się przy jego siostrze. Ciekawe czy Krzemień cieszył się z zostania po raz drugi tatą i dziadkiem w tak krótkim czasie. Nadal nie rozumiał czemu tata miał nową kotkę, ale zamierzał to jeszcze z nim wyjaśnić. 
Pewnym krokiem wszedł do kociarni, która ostatnio wręcz przepełniona była kociętami. Rozbiegane kulki futra o wszelakich kolorach biegały energicznie. Niektóre siedziały w kącie, inne skryte za rodzicielkami przyglądały mu się niepewnie. Szybko w tym chaosie zauważył siostrę. Kolendra posłała mu lekki uśmiech, zachęcając łapą do podejścia. Bez wziął głęboki wdech, przygotowując się na poznanie siostrzeńców. Pierwsze wrażenie robiło się tylko raz. Podszedł do karmicielki, rozglądając się uważnie za jej młodymi. Jedno z nich siedziało przy matce. Nie przypominało Kolendry, ani Niezapominajki, czy Bzu. Ani ich babci Brzoskwinki. Skąpane w czarni miało rude plamki gdzieniegdzie. 
Na pewno było jego siostry? 
Trochę w to wątpił patrząc na młode i kotkę. Ale zaraz. Było ich podobno dwa. Przynajmniej tak pokazywał mu Posłonek. Więc gdzie było drugie?

<Kulik? Maczek? ktoś chce poznać wujka?>

Od Plusk

ciąg dalszy poprzedniego opowiadania

Plusk postanowiła udać się do swojej mentorki – Niezapominajki po cennej wskazówce kocura o imieniu Raróg. Rzeczywiście, kot którego poszukuje poruszał się bardzo dziwnie. Być może wcześniej leczył się u niej, miał jakiś nieszczęśliwy wypadek z łapą. Coraz to śmielszym krokiem kroczyła przez obóz Owocowego Lasu. Wojownik poznany wczoraj nadał jej odwagi. Był całkiem sympatyczny. Ruda kotka zajrzała do legowiska medyków, ostrożnie weszła lecz legowisko było puste. Szylkretowa musiała wyjść wcześniej, pewnie na poszukiwanie ziółek.

***

Niezapominajka wróciła. Była cała w liściach, pachniała inaczej. Plusk, wybudzona z drzemki od razu wstała na równe łapy, przeskoczyła w kierunku swojej mentorki.
- Niezapominajko... mam do... ciebie pewne pytanie... - ciągnęła, starając nie złapać kontaktu wzrokowego.
- Słucham...? - odpowiedziała, odsuwając się.
- Leczyłaś może... kiedy jeszcze mnie... tutaj nie było kota... który miał coś nie tak... z łapą?
- Szczerze mówiąc... - wyszeptała. - To sobie nie przypominam, takiego przypadku.
- Bo ja szukam... kota który dziwnie... biega...
- Plusk... mogłabyś proszę pójść i znaleźć mi pajęczynę? Wykorzystałam już tą, którą dałaś mi parę świtów temu. - Niezapominajka usiadła, po czym wbiła wzrok w rudą kotkę.
- Tak... - powiedziała, po czym wstała i odwróciła się w stronę wyjścia z legowiska. - Już idę.
Plusk wyskoczyła, rozpoczęła drogę w kierunku drzew owocowych. To na nich najczęściej znajdowała się pajęczyny. Pręgowana czuła, że szylkretowa medyczka jej nie lubi. Po prostu, nie przepada za nią. Do innych kotów zdawała się być nieco milsza. Nie rozmawiała z nią o medycznych rzeczach, tak jakby nie miała Plusk za swoją uczennice. Szła już jakiś moment, dotarła do większych i starszych drzew. Nigdzie nie było jednak widać białej sieci. Niespodziewanie zagrzmiało. Plusk zjeżyła się, skuliła ogon pod pulchniutkie ciało. Uniosła głowę w górę, patrzyła w spochmurniałe niebo. Przestraszyła się. Przyśpieszyła ruchu, chciała jak najszybciej znaleźć to co kazała jej mentora i wrócić do ciepłego legowiska, bez grzmotów.

***

Była już przy krańcach obozowiska. Wypatrzyła rzecz potrzebną medyczce. Była trochę wyżej, niż ruda kotka się spodziewała, lecz to nie było dla niej większym problemem. Podbiegła z uśmiechem do drzewa. Na sieci balansował mały pajączek w bladych barwach, poprzecinany paskami. Plusk wyciągnęła krótką łapkę w jego kierunku, strąciła go na ziemię. Pajęczynę zerwała, gwałtownie odpadła i przykleiła się do kończyny. Kiedy zrobiła to, co chciała miała zabrać się do powrotu. Jej uwagę przyciągnęła sytuacja w obozie. Już z daleka było widać, że coś się dzieje. Koty biegały z legowisk do legowisk, było głośno. Pobiegła najszybszym jak na siebie tempem, zmęczyła się. Była już na miejscu, nieźle się zdyszała. Nie wiedziała, o co ten cały szum. Nie dało się wejść do legowiska, wszystko było zastawione. Na jej drodze stał kot... ten kot, ten którego szuka! Plusk ucieszyła się, uśmiechnęła i miauknęła. Ożywiło ją to jeszcze bardziej.
- No tak, wreszcie się udało!
Przeskoczyła w jego kierunku, stanęła obok. Lecz osobnik nie przejął się jej towarzystwem, nawet nie spojrzał w jej kierunku.
- Chciałabym się ciebie... zapytać, o pewną rzecz...! - powiedziała Plusk, siedząc przed pręgowanym kotem, trzepała ogonem po ziemi.
- Yyy... kto mówi? - odezwał się niski głos. Gdzie jesteś?
Kocur wstał, ruszył w stronę rudej kotki, potknął się o nią, a ona gwałtownie się odsunęła.
- Ojej, ja nie wiedziałem, że jesteś tutaj. W którą stronę mam podejść, żeby się o ciebie nie przewrócić? - zapytał, niezgrabnie kręcąc się wokół własnej osi.
- Przepraszam, ale czy robisz sobie żarty? - odrzekła Plusk, była trochę zaskoczona a jednocześnie zawiedziona. Uniosła zad do góry i cofnęła się kilka kroków dalej. Jej futro było w tej chwili brudne, oblepione i przesuszone, a krótkie łapy nie były zachwycone ciągłym ruchem
- A skąd... ja po prostu jestem ślepy. - miauknął, przystając w końcu na miejscu.
Uczennica medyka otworzyła szerzej oczy. Była ogromnie zdziwiona. Cofnęła się jeszcze dalej do tyłu, przejechała ogonem po ziemi. Po tych czynnościach pobiegła kilka odległości dalej, zawołała do siebie niepełnosprawnego kocura, który nieumiejętnie się poruszał. Rozglądał się, nawet nie wiadomo za czym a jego łapy robił niesymetryczne susy. Wyglądało to nieco śmiesznie.
- A... więc może... mi się przedstawisz? - zaproponowała Plusk, usiadła w ładnej pozycji, wbiła wzrok w kocura. W końcu, tu mogła – nie widział tego.
- Jestem Jeżynek, wojownik. - miauknął, przysiadając pod kątem rudej kotki.
- Ja jestem Plusk, to chyba wiesz...
- Serio? Nie byłem tego świadomy, no cóż, ale dobrze, że mi to mówisz. - uśmiechnął się, jednocześnie drapiąc się za uchem.
- Chce się ciebie... zapytać czemu stałeś wtedy.... przy medycznym legowisku? Potrzebujesz pomocy? - zapytała, po czym przybliżyła się do ślepego Jeżynka, ugniatała łapami trawę.
- Och, chciałbym pomocy medyka... - kocur spuścił głowę do szyi.
- Powiedz mi, proszę, co dokładnie się dzieje. - mówiła Plusk, bardzo zmartwiła się słowami Jeżyka. Poprawiła swoją pozycje w siedzeniu, przestawiła łapy.
Zanim kocur zdążył się w ogóle odezwać, wśród kotów ukazała się sylwetka Niezapominajki. Nie była zadowolona. Ruda kotka przypomniała sobie o tym, że miała donieść pajęczynę, o nie! Zgubiła ją. Skuliła się, a Jeżynek w tym momencie uciekł, o mały włos nie uderzając się o drzewo.
- P-Plusk... - warknęła Niezapominajka.
Pręgowana skuliła się, a następnie starała się wyminąć medyczkę. Wkrótce obie, w niespokojnej ciszy podreptały do legowiska. „Zgromadzenie” innych kotów minęło.
- Plusk, po raz ostatni – miałaś przynieść pajęczynę. Przyniosłaś? Oczywiście, że nie, marny z ciebie medyk będzie. Wolałaś randkować z starszym od siebie kocurem. - prychała szylkretowa medyczka.
- Nie... randkowałam z... nim. Chciałam udzielić mu... pomocy. - wyjąkała Plusk.
Niezapominajka przecięła ją chłodnym spojrzeniem.

Od Skalnego Szczytu CD. Mleczowego Pyłu

Spoglądała na ceremonię mianowanie z obrzydzeniem na pysku. Nie, żeby nie była dumna z kolegi, który w końcu zakończył swój trening i miał zostać pełnoprawnym wojownikiem. Po prostu absurdem w jej opinii była liderka.
Krocząca Gwiazda wcale nie pasowała do tej sceny. Pusty wyraz pyska nie wykazywał ani odrobiny zadowolenia. Ponurym wzrokiem mierzyła otoczenie, jakby stanie na czele klanu było dla niej największą karą, jaka mogła ją spotkać. Wyglądała tak mizernie i źle, że Skała w duchu liczyła na niespodziewany piorun z nieba, mogący zakończyć jej żywot.
Potrząsnęła głową. Nie można tak źle myśleć o innych, nawet jeśli byli w jej mniemaniu potworami pokroju Borsuk. Przetarła łapą pysk, by pozbyć się swędzącego uczucia z nosa. Usłyszała kroki i momentalnie podniosła wzrok na zbliżającego się Mlecza. Zmieniła swoje negatywne nastawienie i pogratulowała mu, bo w końcu był to dla niego wielki dzień i nie powinna go teraz psuć.
Wiedziała, że będzie odbywał obowiązkowe czuwanie. Wspomnienia własnego dnia ceremonii mignęły jej z tyłu głowy. Pechowym trafem była mianowana wraz z bratem, nad czym bardzo ubolewała aż po dzień dzisiejszy, bo chciała być od niego lepsza, ale ich wujek zadecydował inaczej.
- Powodzenia – odezwała się w końcu, wstając i odchodząc z uśmiechem na pysku. Z optymistycznym sposobem myślenia żyje się znacznie lepiej.

***

Nowa pora roku prócz upałów i nadmiaru chmur na niebie, przyniosła ze sobą wiele chorób. Spora część klanu wydawała się funkcjonować nie do końca prawidłowo, patrząc na ich ciągłe zmęczenie i pokaszliwania. W powietrzu dało się wyczuć nieprzyjemny zapach stęchlizny, co Skała starała się ignorować, bo mieli wystarczająco wiele problemów ostatnimi czasy.
Sama nie czuła się najlepiej. Łapy miała miękkie, ledwo się na nich utrzymywała, kiedy próbowała, chociażby wyjść z legowiska. Ciągle chciało jej się spać, a klejące się do snu powieki nie ułatwiały polowań. Ziewała, szybko się męczyła i przez większość czasu bezczynnie siedziała w miejscu.
Zgrywała silną, dopóki nie zdała sobie sprawy, że w takim tempie pozbawi siebie życia. Brat będzie się z niej śmiał za brak rozwagi, więc chcąc nie chcąc – musiała iść do medyków.
Powłóczyła łapami do ich legowiska, gdzie z oddali widziała już kręcącego się trójłapego kocura, marudzącego na problemy ich klanu. Wsunęła się do środka i przeżyła lekki szok, widząc Jastrzębia. Najwyraźniej i dla niego to nie był szczęśliwy czas, bo w łapie miał kolca, z którym wyjęciem nie było większego problemu. Powstrzymała się od komentarza na temat tego, jak bardzo musi być ślepy, by nie zauważyć na swej drodze ostrej przeszkody.
Spojrzała na niego, ale zignorował ją, choć pewnie również był zaciekawionym tym, co jej dolegało, skoro raczyła przytaskać tu swój zadek. Momentalnie powstrzymała się od ziewnięcia, bo jej problemy to w końcu jej sprawa.
W kącie widziała dwóch uczniów, Motylą i Liściastą Łapę. Zajmujący się nimi Deszczowa Chmura, kręcił się przy stosiku z ziołami. Koteczce prawdopodobnie dolegało to samo co Skale, by wyglądała na wypłukaną z energii życiowych. Za to drugi osobnik został użądlony, ale ze spokojem czekał na pomoc od uzdrowicieli, wyciągając przed siebie napuchniętą część ciała.
Czarna miała mieszane uczucia co do dzieciaków Dymnego Nieba. W końcu był to brat najwspanialszej istoty, jaką widział ten las – Płonącej Waśni. Malce miały szczęście, przez wzgląd na to pokrewieństwo. Motylek nawet była trochę podobna do swojej ciotki, chociaż według Skalnego Szczytu, nikt nie był w posiadaniu tak pięknego ubarwienia futra, jakie miała Płomień.
Otrząsnęła się, gdy Potrójny Krok podszedł do niej z marudnym wyrazem na pysku. Od razu zrelacjonowała swoje problemy, a liliowy z westchnięciem poszedł po niezbędne medykamenty i wcisnął jej to, co trzeba, zalecając większą dbałość o swoje zdrowie, bo potem przez takich jak ona ma masę roboty.
Nie skomentowała tego, tylko podziękowała mu za pomoc i już miała wyjść, kiedy w przejściu zjawił się Mleczowy Pył. Również nie wyglądał najlepiej, patrząc na jego zmęczenie w oczach.
- A tobie co? – zagadnęła, bez żadnego powitania.
- Sam nie wiem – westchnął, mijając ją, a z głębi legowiska dało się usłyszeć markotne pojękiwanie starszego medyka. Nie było problemy z diagnozą odwodnienia, więc Potrójny Krok od razu wiedział, co robić.
Skała postanowiła z boku poczekać na przyjaciela, patrząc na pracę uzdrowicieli.
Szanowała trud, jaki wkładali w swoją robotę, ale sama nie wyobrażała sobie tkwić tu przez większość dnia. O wiele przyjemniej było biegać po trawie i czuć przyjemny powiew wiatru w futrze, niż robić to, co robili oni.
Wyszła w końcu, bo zaczynało jej się za bardzo nudzić. Spojrzała na miejsce, w którym niedawno doszło do tylu tragedii. Najpierw występek Jastrzębiego Podmuchu, jej śmierć i krótki triumf Kroczącej Gwiazdy. Trwało to zaledwie chwilę, bo zaraz po tym Skała rzuciła się na osłabioną matkę, ostatecznie pozbawiając jej życia.
Skrzywiła się, gdy znowu zalała ją fala zmartwień, a sumienie zaczęło odzywać się gdzieś z tyłu głowy. Powtarzała sobie, że zrobiła dobrze, ale nawet to nie było w stanie jej przekonać.
- Wszystko w porządku? – usłyszała głos liliowego kocura. – Wyglądasz niewesoło… - stwierdził niepewnie.
Westchnęła z jeszcze większym bólem, bo w końcu w tej akcji zginęła i jego rodzicielka. Różnica między nimi była taka, że niebieska naprawdę nie zasługiwała na zakończenie swojego żywota, a Borsuk już tak.
- Jasne, trochę się tylko zamyśliłam, bo wiesz, tylu chorych teraz. Nie jest to nic dobrego, to tak, jakby nasz cały klan był osłabiony – mruknęła, wzdychając. – Po prostu trochę słabo, że tak się dzieje – skończyła swoją wymówkę. Nie zamierzała poruszać przy nim tematu ostatnich zdarzeń, bo pewnie tęsknił za Jastrzębim Podmuchem i wspominanie o niej nie przyniosłoby niczego dobrego.

<Mleczowy Pyle?>

wyleczeni: Skalny Szczyt, Jastrzębia Gwiazda, Motyla Łapa, Liściasta Łapa, Mleczowy Pył

Od Wilczej Zamieci CD. Kamiennej Agonii

— Coś jeszcze? — Wycharczała cicho, gdy Wilcza odzyskała równowagę i zbliżyła się do zastępczyni. — Chcesz mi dalej wmawiać, że nie czuję bólu, który czuję odkąd tylko zostałam mianowana na uczennicę? Chcesz zadać kolejne pytania? Proszę bardzo. O ile jesteś w ogóle w stanie uwierzyć, że mówię prawdę.
Wilcza cofnęła się o krok. Była potworem. Bezużytecznym potworem.
"Kruchej i przerażonej, czy silnej i niezależnej? Może odpowiadając sobie sama na to pytanie, zrozumiesz, dlaczego nie chcę płakać!"
Nieprzydatnym bytem utrudniającym jedynie życie innym. Nie powinna tego nigdy mówić. Nie powinna nigdy odzywać się do Kamiennej Agonii. Nie powinna robić sobie nadziei. 
Zniszczyła to.
Zniszczyła ją. Nigdy nie widziała czarnej w takim stanie. Goryczy przeplatającej się z żalem. Zmęczenia w zielonych ślipiach. Straciła rodziców. Straciła najbliższych. Wilcza nigdy nie doświadczyła tego. Jej imię było przypadkiem. Jej życie było niefortunnym przypadkiem pełnym klęsk. 
— Nic nie powiesz?
Głos utknął jej w przełyku. Zachrypnięte gardło uniemożliwiało wydobycie jakiegokolwiek słowa. Bała się unieść wzrok. Bała się wyrazu pyska Kamiennej Agonii. Zbyt wiele. Zbyt wiele razy ją skrzywdziła. Zraniła. Czuła, że roztrzaskała ją na drobne kawałki. Zrobiła coś czego nikt nie miał odwagi zrobić. 
Krok w tył. 
Czujne spojrzenie ślipi w kolorze liści klonu podążało za nią. Bacznie śledziło każdy ruch. Gotowe na wszystko. Na wszystko czego żałowała Wilcza Zamieć. 
— Ogłuchłaś teraz, wronia strawo? 
Nie mogła. Nie mogła więcej tego zrobić. Nie mogła więcej się odezwać. Nie mogła więcej żyć. Nie zasługiwała. Była śmieciem. Zbędną wronią strawą. Pasożytem gorszym niż Piaskowa Gwiazda. Osłabiała klan. Osłabiała swoich najbliższych. A nawet tych, którzy byli dla niej przykładem. 
Nie wytrzymała. Chude łapy rzuciły się do ucieczki. Do jedynego co potrafiła zrobić.
— Co? Uciekasz? Uciekasz, lisia wywłoko? Jak śmiesz! Po tym wszystkim... po tym wszystkim! Jesteś naprawdę niewdzięczna! Wyrzuciłam z siebie to, o co sama mnie prosiłaś, a teraz masz czelność tak po prostu znikać mi z oczu?!

* * *

Wilcza Zamieć siedziała skulona w legowisku starszych. W miejscu gdzie od dawna było jej miejsce. Narcyzowy Pył spał smacznie, pochrapując. Sasankowy Kielich równie przerażony co ona siedział jak najdalej od niej. Siwa wpatrywała się we własne łapy, starając się oddychać. Nerwowe wstrząsy przechodziły przez jej ciało. Słowa Kamiennej Agonii odbijały się echem w jej umyśle, nie chcąc jej zostawić nawet na uderzenie serca. Dyszała, łapczywie próbując złapać tlen do płuc. Płakała, żałując wszystkiego co się wydarzyło. 
— Wilcza...? — znajomy głos dotarł do jej uszu. 
Brat.
Wilcza nie podniosła łba. Nie była do tego zdolna. Nie chciała dłużej żyć. To wszystko... to wszystko ją przerastało. Chciała umrzeć. Po prostu umrzeć.
— Ci... — miauknął cicho, podchodząc do niej. 
Przytulił ją. Zesztywniała, by po uderzeniu serca zanieść się jeszcze głośniejszym płaczem.
— Pokłóciłaś się z Kamienną Agonią? — zapytał delikatnie. — Wiesz mogę z nią pogadać, jeśli chcesz. Wyjaśnić to co pomiędzy wami zaszło. Albo nawet trochę poobijać, jeśli to poprawi ci humor. — zażartował słabym głosem. 
Siwa pokręciła łbem, łkając. Nie. Wystarczająco dla niej zrobił. Umarł dla niej. Nie mogła prosić go o nic więcej. Nie mogła. Była niewdzięczna. Bezczelna. Była wronią strawą. 
— Hej, hej, spokojnie. Jeszcze się dogadacie. Nie łam się. Kamienna Agonia nie jest... łatwa. Ale w głębi serca nie jest zła. Pewnie się źle zrozumiałyście. Jeszcze wszystko się ułoży. Tylko musicie obydwie ochłonąć... — mruczał cicho do niej Zajęcza Gwiazda. 
Wilcza zapłakana, pokiwała jedynie łbem. Wiedziała, że to nie wyjdzie. Że Kamienna Agonia nigdy więcej jej nie wybaczy. Że przekroczyła wszelkie granice. Już nigdy nie porozmawiają. Już nigdy nie usłyszy od niej, że jest z niej dumna. Już nigdy nie spędzą ani uderzenie serca... Wszystko było skończone. Wszystko było stracone.
A temu wszystkiemu była winna siwa. 

* * *
Słoneczna polana. 
Wilcza nienawidziła tego miejsca z każdym snem. Konwaliowa Rzeka wyszła z gęstej trawy ozdobiona drobnymi gałązkami oraz kwiatami. 
— Lisku, jesteś. — miauknęła słodko. 
Siwa spojrzała pospiesznie na swoje łapy. Nie chciała na nią patrzeć. Nie chciała słuchać jej słów, które tak otumaniały jej umysł. Nie chciała żyć. Nie chciała być dalej Wilczą Zamiecią. 
— Coś się stało? — niska kotka szybko znalazła się koło niej. — Lisku, mi możesz wszystko powiedzieć. Zawsze cię wysłucham. W końcu jestem twoją mamą... 
Wilcza pokręciła łbem, czując zbierające się w ślipiach łzy. Jak zawsze gdy tylko pomyślała o tamtej sytuacji. O najgorszym dniu w swoim życiu. 
— Chodzi o sytuację z Kamienną Agonią? — na te słowa poczuła, jak wszystko w niej puszcza. 
Jak morze emocji, których nienawidziła znów wypełnia jej drobne ciało, wprawiając je w drgania.
— Ci... Będzie dobrze, Lisku. — zimne i ostre ciało otuliło ją. — Nie martw się. Nie zrobiłeś niczego złego. To ważne, żeby mówić o swoich uczuciach. To nie twoja wina. Nie zrobiłeś nic złego, kochanie. Naprawdę. — przekonywała ją. 
Wilcza Zamieć pokręciła łbem, płacząc. Była innego zdania. Wszystko przecież zniszczyła. Kamienna Agonia ją nienawidziła. Słusznie. Była taka... zbędna. Szkodliwa. Uszkodzona. Nienawidziła tego. Nienawidziła siebie. Tak bardzo nie chciała być dłużej sobą. Tak bardzo chciała umrzeć. Naprawdę chciała umrzeć. Raz na zawsze pożegnać się z tym światem, dla którego była niczym więcej niż bezużyteczną kupą gnoju.
Była zbędna.
Tak bardzo zbędna. 
— Lisku... kochanie. Nie myśl tak. Jesteś moim ukochanym synkiem. Żadną Wilczą Zamiecią! Żadną bezużyteczną kupą gnoju! — miauknęła głośno Konwaliowa Rzeka, zmuszając kotkę do spojrzenia jej prosto w ślipia. — Nie pamiętasz? Przyszedłeś na świat porą nagich drzew. W mroźny i zimny poranek. Wraz ze swoim rodzeństwem Sarenkiem, Splotką, Szałwią, Bladym oraz Rozkwitem. Byłeś tak bardzo zazdrosny o swoje rodzeństwo. — mruknęła, lekko przejeżdżając ogonem po nosie kotki. 
Jej rozmarzone ciemno zielone ślipia spojrzały na niebo. Smutny uśmiech wkradł się na pysk Konwalii. 
— Raz jak wyszliśmy na spacer zniknąłeś mi z oczu. Zupełnie wyparowałeś! Cały klan cię szukał, a twój tata Czapli Potok tak strasznie się zamartwiał o ciebie! Jak cię znaleźliśmy to o mało co nie porywaliśmy ci całego futra z karku. Już nigdy więcej nie spuszczałam cię z oczu. — zaśmiała się cicho kotka. — Pamiętasz? Pamiętasz, Lisku? 
Siwa niepewnie wbiła wzrok w łapy. Nie wiedziała co odpowiedzieć. Nie chciała być Wilczą Zamiecią. Tak bardzo jej nienawidziła. Tak bardzo nią gardziła. Zniszczyła wszystko. Całe jej życie. 
Lecz czy była gotowa zostać Liskiem?
— Twoim mentorem została moja siostra. Brzoskwiniowa Gwiazda. Byliśmy z twoim tatą tacy dumni z ciebie. — opowiadała dalej kotka. — Nasz syn uczniem liderki! Każdego wschodu słońca robiłeś coraz większe postępy. Zostałeś najszybciej z rodzeństwa wojownikiem. 
Wbiła ślipię w Konwaliową Rzekę, która spoglądała na nią z czułością matki. 
— I jak... i j-jak dostała.... dostałem n-na imię? — te słowa tak dziwnie brzmiały z pyska siwej. 
Szylkretka przyległa mocniej do chudego ciała. 
— Lisi Płomień. Na cześć twojego walecznego serca. — miauknęła, dotykając łapą czarną klatkę piersiową. 
Dziwne ciepło rozległo się po wychudzonym ciele. 
Lisi Płomień. 
Brzmiało tak pięknie. Tak walecznie. Tak silnie. Tak nie jak ona. 
Pomarańczowe ślipię wpatrywało się niepewnie w Konwaliową Rzekę. 
— T-to moja historia...? To j-ja...? J-ja jestem... L-lisim Płomieniem?
Tak bardzo chciała w to uwierzyć. Rozpaczliwie. Nie chciała dłużej żyć. Nie jako śmieć społeczny. 
Szylkretka uśmiechnęła się i liznęła go za uchem. 
— A widzisz tu kogoś innego, Lisku? 

* * *

— Nie spodziewałem się tego po nim. W końcu Marchewkowy Grzbiet? Nie żebym coś do niej miał, ale też za nią nie przepadasz, prawda? No właśnie. Szemrzące Szuwary mówi mi, żebym się nie przejmował i zaakceptował to, ale to nie takie łatwe. Racja? Też tak uważasz, co nie? Już wolałbym tą kamienną furiatkę. — paplał Jelenie Kopytko do Koziego Skoku.
Wojowniczka uśmiechnęła się lekko. 
— Też za nią nie przepadam, szczerze mówiąc. Więc rozumiem. — mruknęła czarna bicolorka, odwracając się do tyłu. 
Jej wzrok powędrował ku idącej za nimi sylwetki. 
— Wyglądasz inaczej, Wilcza Zamiecio. 
Skrzywił się lekko na dźwięk tego imienia. Tak bardzo go nienawidzić. Pragnął o nim zapomnieć. Zniszczyć. Unicestwić. Lecz nie potrafił. Nie tak łatwo. Dla nich wszystkich nadal był Wilczą. Słabą, płaczliwą Wilczą, którą tak gardził. Nie potrafił znieść tej myśli. Chciał to zmienić. Naprawić. Lecz rozmowy nadal go przerastały. Drżenie głosu tak charakterystyczne dla tej żałosnej istoty wciąż wkradało się w jego wypowiedzi. Jego spojrzenie powoli zmierzyło ku kotce. Ku jej ciemnobrązowych ślipi.
— Jak? — ciche pytanie wypadło z siwego pyska. 
Kozi Skok zmrużyła lekko oczy. Przekręciła lekko łeb, sprawiając, że Jelenie Kopytko także się zainteresował się sprawą.
— Jak nie Wilcza. — miauknął prosto. — Jesteś taka... nie spięta i przerażona. —  stwierdził niebieski. 
Lis wyprostował się lekko, zmuszając spiętą sylwetkę do dumnego uniesienia łba. Czuł ich spojrzenia na sobie. Czuł jak jego serce przyspiesza, a stres wkrada się do umysłu. Nie. Nie mógł o tym myśleć. Nie był nią. Nie mógł tym się przejmować. Był normalnym kotem. Był dobrym wojownikiem.
Był Lisim Płomieniem.
Nie wiecznie zestresowaną i zbyt przerażoną do życia Wilczą Zamiecią. 
Odszedł powolnym krokiem od dwójki wojowników, starając się opanować drżenie łap. Był kimś innym i nie pozwoli jej tego zniszczyć. 

* * *

Jej uśmiech lekko sztuczny sprawił, że wiecznie spięte mięśnie rozluźniły się lekko.
— Jak było, Lisku? Zaprzyjaźniłeś się już z kimś? Zdobyłeś swoich popleczników? Najlepiej przygarnij jakiegoś klanowego wyrzutka. Takich łatwo owinąć wokół łapy. — miauczała podekscytowana Konwaliowa Rzeka.
Kocur usiadł. Jego siwą sierść zmierzwił wiatr. Szylkretka podeszła bliżej. Oczekiwała odpowiedzi. Chciała, żeby opowiadał jej każdy swój dzień. Wszystko co mógł. Było to niepokojąco uzależniające.
Rozmowy.
— D-dobrze. — mruknął, starając się nie pozwolić wkraść drżeniu. — Nie... nie mam... jeszcze p-przyjaciół.
Konwaliowa Rzeka machnęła łapą beztrosko.
— Nie przejmuj się. W krótce ich zdobędziesz. Albo poznasz moich. Zobaczymy Lisku co przyniesie życie, więc nie przejmuj się. — odparła, ocierając się lekko o niego. — Cieszę się, że wszystko dobrze się układa. Teraz w końcu będziemy mogli znów zacząć trenować. Mam dla ciebie wielkie zadanie! Ale wszystko w swoim czasie.
Lis kiwnął łbem. Czuł lekki niepokój, lecz szybko zajął myśli czymś. Nie mógł o tym myśleć. Nie mógł być znów nią. 

* * *

Słońce powoli wkradało się na niebo, barwiąc je na odcienie czerwieni. Lis podziwiał to w milczeniu. Ciche poranki. Dla nich był wstanie oddać obie łapy. Nieustany ciąg wschodów i zachodów słońca wypełniał jego życie. Były niezmienne. Stabilne. Zawsze po pierwszym nastawał drugi.
— Czego zanieczyszczasz powietrze, siwa mysia strawo? — ostry głos wpadł do jego uszu. 
Lęk. Nerwowy dreszcz przeszedł przez grzbiet. Wziął głęboki wdech. Nie był nią. Odwrócił się w stronę swojego rozmówcy. Szczypiorkowa Łodyga. Najgorszy kot jaki mógł się zjawić. Chude ciało automatycznie się spięło, zmuszając go do uległej pozycji. Jedynie pomarańczowe ślipię wpatrywało się twardo w szylkretkę.
— Co się tak lampisz, lisi wypierdku? Zaraz znów się pewnie rozryczysz. — zakpiła z niego i rozejrzała się wokół. — Ale Kamiennej Agonii tu nie ma. Więc kto cię uratuje? Braciszek umarlak? 
Na dźwięk imienia kotki znieruchomiał. Gniew pojawił się znikąd w drobnym ciele. Przynajmniej wobec tego się zgadzali. Zmusił sztywne od stresu ciało do zadarcia brody. 
— N-nie potrzebuję... r-ratunku. — ogłosił dumnie, wpatrując się w zaskoczone pomarańczowe ślipia. 
Czuł, jak jego wnętrzności wykręcają się na lewą stronę. Czuł, jak zaraz zwróci wszystko co udało mu się zjeść. Czuł, jak rozpacz i lęk zaczynają się w nim przelewać. Jak mięśnie spięte przez stres, zmuszają go do ucieczki. Jak łapy próbują się trzęść. Zagryzając mocno język, zmuszał ciało do pozostania w jednej pozycji. 

— Tak? — burknęła Szczypiorek niezadowolona. 
Zjeżona sierść na karku nie wróżyła niczego dobrego. Podobnie jak grymas na jej pysku. Konfrontacja. Lęk, nad którym nie potrafił zapanować zmusił go do zrobienia kroku w tył. 
Wycofał się. Lecz nie przerażony i trzęsący się. 
— Martw się... l-lepiej o s-siebie. — mruknął cicho. 
Uderzenie kity o ziemię, sprawiło, że zadrżał. Wkurzył ją. Wilcza szalała w środku, odchodząc od nerwów. Czuł jak jej obawy uderzają go, zalewając coraz bardziej. Jak wszystkie jej lęki i przerażenie zasłaniają trzeźwe myślenie. 
— Wracaj tu, wronia strawo. Wyjaśnimy sobie to. Chyba zapomniałaś kim jesteś. — niepokojąco podekscytowane syknięcie rozległo się za nim. 
To koniec. To koniec. Czuł jak traci nad nią panowanie. 
— Co tu się dzieje? — zaspane burknięcie sprawiło, że obydwa koty przeniosły wzrok na zastępczynię. 
Ślipia koloru liści klonu obdarzyły go nieprzyjemnym spojrzeniem. Odwrócił się od niej bez słowa. Niech sama to załatwi. Nic tu po nim. Nie mógł ryzykować. Nie z nią. Kamienna Agonia była cykającą bombą dla jego nowego świata.
Świata, w którym miał być lepszym kotem.
W którym miał nie być Wilczą Zamiecią. 

<Kamienna?>