Cała zapłakana i trzęsąca zbudziła się. W legowisku wojowników panowała cisza. Jedynie jej nierówny oddech ją przerywał. Rozejrzała się zdezorientowana. Jej wzrok utknął na Zajęczym Nosie. Brat spał. Na jego białych łapach nie było żadnych cierni. Obok niego wtulony w niego Gliniane Ucho mamrotał coś cicho.
Czuła jak gula w jej gardle rośnie z każdym uderzeniem serca. Nie mogła tego dłużej powstrzymywać. Wybuchła płaczem. Cichy lament wydobywał się z jej pyska. Nie chciała, żeby Zajęczy Nos umierał. Nie dla niej. Nie mógł tego zrobić. Nigdy tego nie chciała. Wolała sama umrzeć niż żeby biały oddawał za nią życie. Za coś tak nieistotnego jak jej szczęście.
— Wilcza, co ty robisz? — cichy, lecz zirytowany szept rozległ się.
Kotka odwróciła się, by spojrzeć zapłakana na pysk Kamiennej Agonii. Na widok kotki rozpłakała się jeszcze bardziej. Nie chciała, żeby widziała ją w takim stanie. Nie potrafiła się uspokoić. Nie po tym co usłyszała.
Wojowniczka złapała ją za ogon i wyciągnęła za legowisko. Wilcza przewracała się, nieporadnie idąc przez legowiska. Nie potrafiła myśleć. Nie teraz.
— Co ty wyprawiasz? Jest środek nocy. — syknęła kotka ze zjeżonym futrem.
Wilcza Zamieć telepała się cała ze nerwów. Płacz uniemożliwiał jej otworzenie pyska. Czuła, że z każdym uderzeniem serca jeszcze bardziej irytuje Kamienną Agonię. Że ta coraz bardziej jej nienawidzi. Że niszczy wszystko co osiągnęła. Próbowała spojrzeć na jej pysk, lecz morze łez rozmazywało jej obraz. Nie wiedziała. Nie wiedziała nic. Nie miała pewności czy Kamień wie o planie jej brata. Nie wiedziała, czy może jej o tym mówić. Nic nie wiedziała. Potrafiła jedynie płakać.
— Więc? Bo zaraz cię tu zostawię. — warknęła nieprzytomnie wojowniczka.
Wilcza dygocząc, otworzyła pysk.
— J-ja... — zaczęła, czując, że zaraz zwymiotuje wszystkimi wnętrznościami.
Nie mogła jej o tym powiedzieć. Nie mogła zawieść brata. Nie mogła go zdradzić. Nie mogła zniszczyć jego poświęcenia, którego tak bardzo nie chciała. Kamienna by jej nie uwierzyła. Uznała za zły sen. Nie wzięłaby tego na poważnie. Nikt się tego nie spodziewał po nim. Nie po Zającu.
— J-ja... j-ja... p-przestraszył... prze-przestraszyłam... s-się... p-pio... p-piorunów... — wydusiła z siebie kłamstwo, zalewając się kolejną falą łez.
Czarna wojowniczka spojrzała na czyste niebo.
— Serio? Myślałam, że się zmieniłaś. — prychnęła zirytowana i wróciła do legowiska wojowników.
Słowa kotki zabolały. Poczuła jak jej serce zostaje zmiażdżone. Wszystko co osiągnęła runęło. Znów ją nienawidziła. Znów nią gardziła.
Wilcza została znów sama.
Z ciężarem, którego nie potrafiła się uporać.
Wpatrywała się we własne łapy. Zawiodła. Wszystko zniszczyła. Kamienna Agonia znów ją nienawidziła. Brat chciał umrzeć dla niej. Przez to wszystko Wilcza nie potrafiła funkcjonować. To ją przerosło. Wszystko ją przerastało. Widziała jego smutne spojrzenie. Widziała, że żałował, że jej powiedział. Chciałaby zaprzeczyć. Chciałaby móc miauknąć, że to dobrze, że jej powiedział. Że są rodzeństwem i powinni mówić takie rzeczy. Ale nie potrafiła. Nie mogła się pogodzić z jego śmiercią.
— Wilcza Zamiecio. — głos pozbawiony emocji ją zawołał.
Czarne łapy z białymi palcami. Bycza Szarża. Zadrżała. Nikt jej nie uratuje.
— Pójdziesz ze mną. Piaskowa Gwiazda cię wzywa. — oznajmił.
Wilcza pokręciła łbem. Nie. Tylko nie. Nie mógł. Nie teraz. Nie przeżyje tego.
— Albo pójdziesz ze mną, albo cię tam zaciągnę. — poinformował ją.
Wilcza wstała niepewnie na drżących łapach. Czarny kocur nie czekał na nią. Ruszył z wysoko uniesionym ogonem. Wojowniczka wlokła się bez życia za nim. Prosto do jaskini wszelkich jej koszmarów. Sędziwa liderka spoglądała na nią jak na robactwo. Obrzydliwą glizdę wijącą się pod jej łapami.
— Myślałaś, że nie widziałam? — miauknęła tajemniczo, robiąc krok w stronę kotki.
Czarna zadygotała. Nie wiedziała o co chodzi. Nie potrafiła myśleć. Nie przy niej.
— Jesteś tak samo arogancką mysią strawą co twój brat. — syknęła. — Gdybyś nie została wojowniczką już dawno wywaliłabym cię na zbity pysk z klanu. Przygotuj się. Za dwa księżyce znów masz być w ciąży. Dotarło do tego pustego łba? Nie obchodzi mnie z kim. Byle urodziły się rude. Inaczej zabije je, ciebie i twojego brata.
Ból rósł z każdym uderzeniem serca w zielonych ślipiach. Przegrywał. Umierał. Miała się odwrócić. Miała na to nie patrzeć. Nie mogła oderwać wzroku od wykrzywiającego się w bólu ciała brata. Nie umiała zareagować. Jedynie przyglądała się temu, czując jak łzy moczą jej polik.
Mlask.
Wilcza wpatrywała się w otępieniu jak Bycza Szarża wbija pazury w szyję Zajęczego Nosa. Jak przejeżdża przez całą szerokość, otwierając je coraz bardziej. Krew splamiła białe futro. Szkarłatna plama powiększała się coraz bardziej. Wilcza nie chciała tego widzieć. Lecz nie potrafiła zamknąć ślip. Oglądała jak jej brat harczy, krztusząc się własną krwią. Oglądała bez mrugnięcia, jak wydaje z siebie ostatni wrzask. Wrzask, który już na zawsze zostanie jej w pamięci.
Konwaliowa Rzeka miała rację. Jej cały świat runął. Oni poszli do przodu, ona została w tyle. Wiecznie zajęci nie mieli dla niej czasu. Nowe obowiązki, nowe wyzwania były ważniejsze od niej. Nie mogła być zła. Nie mogła żądać od nich, żeby spędzali z nią więcej czasu. Nie zasługiwała na to. Nie mogła czegoś takiego zażądać.
Była nikim.
Niepotrzebną przerażoną życiem jednostką, która nie zasługiwała na życie. Pozbawioną rodziny, przyjaciół i życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz