Patrzył na znikającą w mroku sylwetkę. Nie powinno go to obchodzić. Nie jego. Nie miał nic z nią wspólnego. Lecz ona rozpaczliwie tego pragnęła. Zamartwiała się. Pomimo żalu jaki do niej czuła nadal chciała ślepo za nią pójść. Nienawidził tego. Nie potrafił tego stłumić. Jej drażniące myśli w stronę zastępczyni atakowały go coraz mocniej z każdym uderzeniem serca.
Niechętnie postawił łapę w stronę wyjścia z obozowiska. Czujne spojrzenie Bladego Zmierzchu szybko znalazło się na nim.
— Ty też na spacer? — mruknęła nieco zgryźliwie.
Lis nie musiał zgadywać kto jest sprawdzą humoru kremowej kotki. Kiwnął łbem, czując jak stres związany z rozmową wkrada się w jego ciało. Trzymał sztywno mięśnie, które wręcz lgnęły do drżenia.
— Tylko nie wpadnij na tą furiatkę. — miauknęła wojowniczka. — Nie ma dziś humoru. Jak zresztą codziennie.
Lis uniósł lekko ogon. Nie miał siły komentować zachowania zastępczyni. Niedługo cały Klan Burzy będzie ją nienawidził. Niezależnie od futra. Nie przeszkadzało mu to. Zasłużyła. Najchętniej pozostawiłby ją tam gnijącą w ciemności na pastwę zjaw. Lecz ona rozpaczliwie pragnęła upewnić się, że z kotką wszystko w porządku. Głupia. Z nią nigdy nic nie było w porządku. Niepotrzebnie tak do niej lgnęła. Niepotrzebnie czuła do niej jakiekolwiek emocjonalne przywiązanie. Obydwoje wiedzieli jak to się skończy. Zranieniem ich.
Wyszedł z obozowiska. Mrok i cisza otuliły go ze wszystkich stron. Jedynie melodia świerszczy rozlegała się na polanie. Szybko ją znalazł. Wśród grobów, wbijając spojrzenie w jeden z nich. Niepokojące. Kątem oka dostrzegł kolejny drażniący element. Popełnił błąd, przychodząc tu. Poczuł ciężką gulę w gardle. Zacisnął mocniej zdrowe ślipię, czując gromadzące się w nim łzy.
Nie, one nie istniały.
Nie narodziły się nigdy.
Nie mogły, ona... on nigdy nie...
— Czego? Przyszłaś znów poryczeć i wytknąć mi jakim jestem potworem? — ostry syk wytrącił go z równowagi.
Pomarańczowe ślipię spojrzało na zjeżoną znów kotkę.
— T-tylko... ty m-możesz odwiedzać groby o tej... p-porze? — mruknął cicho, nie pozwalając jej dojść do słowa.
Szalała. Wołała za ucieczką. Pragnęła zostać jak i uciec, jak najdalej stąd. Lis nienawidził jej. Za morze emocji, którym go zalewała. Za emocjonalną karuzelę, której nie potrafił całkowicie zignorować. Za to, że pomimo wszelkich prób nie mógł wymazać jej z siebie. Nieważne jak bardzo próbował.
— A więc z jakiegoś powodu postanowiłaś wyjść z obozu w tym samym czasie, co ja? Daj mi spokój! — warknęła zastępczyni.
Trzepnął ogonem, spoglądając na gwiazdy. Czuł buzującą w jego wnętrzu Wilczą, która rozpaczliwie płakała.
— N-noc dzisiaj jest... ł-ładna. I-idealna na... o-odwiedziny zmarłych. W-więc... co w t-tym dziwnego? — miauknął, robiąc krok w przód.
Wszystko byle nie widzieć tego miejsca. Tego przeklętego miejsca.
— Skończ pieprzyć. — syknęła zastępczyni, szykując się na kolejną wiązankę niezbyt miłych słów.
Lecz zamilkła. Podobnie jak Lis. Niepokojący szelest rozległ się za ich grzbietami. Koty spojrzały po sobie. Kamienna Agonia zmarszczyła brwi. Nie zamierzała się bać. Nie przy "Wilczej". Lis był tego samego zdania, lecz panikująca w nim kupa futra szalała, próbując się rzucić do ucieczki. Wbił twardo łapy w suchą ziemię. To pewnie była jakaś mysz. Durna mała mysz, która wprawiała w Wilczą w odchodzenie od zmysłów. Lis prychnął cicho na tą pogardliwą istotę.
— I-idź... sprawdź c-co to. — mruknął do zastępczyni, odchodząc od źródła złowrogiego szelestu.
Czarna spojrzała na niebo wśród grobów. Jej ciemne futro skąpane jasnym światłem księżyca mieniło się srebrzyście. Ślipia w kolorze liści klonu wpatrywały się w niego uderzenie serca.
— Tylko nie zdechnij ze strachu. — burknęła.
Lis uśmiechnął się lekko.
— N-nawzajem. — miauknął gładko, siadając na trawie. — N-nie daj się... zjeść.
<Kamienna?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz