*przed śmiercią Piasek*
Zachód słońca. Niebo skąpane w krwi i fiolecie. Wiatr grał cichą melodię. Wysuszona ziemia parzyła w łapy. Wilcza siedziała samotnie na skraju obozowiska. Rozmowy kotów zlewały się w nieistotny szum. Czekała. Zajęczy Nos był na patrolu. Gliniane Ucho także. Kamienna Agonia, Kozi Skok, Słoneczna Polana. Zniknęli. Otoczona rudymi, nieznanymi jej kotami tkwiła.
Istniała w obozowisku wypełnionym nienawiścią wobec niej.
Sama.
Niepewnie zwiesiła łeb. Łapy niechętnie oderwały się od podłoża. Wzrok skierował się do legowiska wojowników. Do legowiska stresu i strachu. Czuła, jak wszystkie spojrzenia powędrują ku niej, gdy tylko postawi w nim łapę. Jak szepty na jej temat rozlegną się w ciasnym pomieszczeniu. Pokręciła łbem. Poczeka aż wrócą. Ktokolwiek.
Istniała w obozowisku wypełnionym nienawiścią wobec niej.
Sama.
Niepewnie zwiesiła łeb. Łapy niechętnie oderwały się od podłoża. Wzrok skierował się do legowiska wojowników. Do legowiska stresu i strachu. Czuła, jak wszystkie spojrzenia powędrują ku niej, gdy tylko postawi w nim łapę. Jak szepty na jej temat rozlegną się w ciasnym pomieszczeniu. Pokręciła łbem. Poczeka aż wrócą. Ktokolwiek.
* * *
Słońce przyjemnie prażyło w grzbiet. Nieistniejący słowik śpiewał w oddali. Para zielonych ślip tkwiła wpatrzona w jej sylwetkę. Skuliła się bardziej. Nie chciała tak bardzo tu być. Rozpaczliwie pragnęła się obudzić.
— Lisku... — zaczęła Konwaliowa Rzeka. — Jeśli chcesz nadal chcesz mnie widywać to musisz coś dla mnie zrobić.
Pomarańczowe ślipię niepewnie zerknęło na kotkę. Była inna. Przytłumiona. Przygaszona. Słabsza. Wilcza oderwała od niej wzrok. Nie chciała, żeby ta widziała, że jej się przypatruje. To nie skończyłoby się dobrze.
— Musimy coś razem udowodnić Lisku. Że jesteś godny. Że jesteś godny bycia moim synkiem. A ja wiem, że jesteś. Mimo wszystko jestem z ciebie taka dumna. Spójrz ile osiągnąłeś. Pomyśl ile możesz jeszcze osiągnąć... — kontynuowała.
Czarna kotka okryła się ogonem. Kotka nie przypominała siebie. Była taka jak na początku. Zachowywała się, jakby to co było na zgromadzeniu nigdy się nie zdarzyło. Wilcza nic nie rozumiała. Może tylko wyolbrzymiała tamte wydarzenie? Przesadzała jak zawsze. Histeryzowała bez powodu.
— Chyba wciąż chcesz być lepszym kotem, prawda słoneczko? Nadal chcesz, żeby Zajęczy Nos i Kamienna Agonia byli z ciebie dumni? A uwierz mi, już niedługo wszystko się zmieni. Cały twój świat rugnie. Tylko od ciebie zależy czy będziesz nadal godny ich. Więc jak będzie?
Wilcza nie umiała otworzyć pyska. Nie umiała zadecydować. To wszystko ją przerastało. Lecz nie chciała ich stracić. Nie teraz. Nie gdy wydarzyło się tyle dobrego. Zacisnęła mocno ślipię, czując jak zbierają się w nim łzy. Niepewnie kiwnęła łbem. Po tym wszystkim co przeżyła... musiała dać radę. Musiała dać radę, jeśli wciąż chciała przy nich być.
— Świetnie, Lisku. Dobra decyzja. Godna mojego syna. — zamruczała kotka, podchodząc do niej.
Jej nieprzyjemne ciało przyległo do jej boku. Ogon zdający się być kłębkiem cierniów objął wychudzone ciało. Szorstka łapa przejechała po jej łbie.
— Jestem taka dumna z ciebie, Lisku. Kamień i Zając też będą. Zobaczysz. — wyszeptała jej do ucha.
— Lisku... — zaczęła Konwaliowa Rzeka. — Jeśli chcesz nadal chcesz mnie widywać to musisz coś dla mnie zrobić.
Pomarańczowe ślipię niepewnie zerknęło na kotkę. Była inna. Przytłumiona. Przygaszona. Słabsza. Wilcza oderwała od niej wzrok. Nie chciała, żeby ta widziała, że jej się przypatruje. To nie skończyłoby się dobrze.
— Musimy coś razem udowodnić Lisku. Że jesteś godny. Że jesteś godny bycia moim synkiem. A ja wiem, że jesteś. Mimo wszystko jestem z ciebie taka dumna. Spójrz ile osiągnąłeś. Pomyśl ile możesz jeszcze osiągnąć... — kontynuowała.
Czarna kotka okryła się ogonem. Kotka nie przypominała siebie. Była taka jak na początku. Zachowywała się, jakby to co było na zgromadzeniu nigdy się nie zdarzyło. Wilcza nic nie rozumiała. Może tylko wyolbrzymiała tamte wydarzenie? Przesadzała jak zawsze. Histeryzowała bez powodu.
— Chyba wciąż chcesz być lepszym kotem, prawda słoneczko? Nadal chcesz, żeby Zajęczy Nos i Kamienna Agonia byli z ciebie dumni? A uwierz mi, już niedługo wszystko się zmieni. Cały twój świat rugnie. Tylko od ciebie zależy czy będziesz nadal godny ich. Więc jak będzie?
Wilcza nie umiała otworzyć pyska. Nie umiała zadecydować. To wszystko ją przerastało. Lecz nie chciała ich stracić. Nie teraz. Nie gdy wydarzyło się tyle dobrego. Zacisnęła mocno ślipię, czując jak zbierają się w nim łzy. Niepewnie kiwnęła łbem. Po tym wszystkim co przeżyła... musiała dać radę. Musiała dać radę, jeśli wciąż chciała przy nich być.
— Świetnie, Lisku. Dobra decyzja. Godna mojego syna. — zamruczała kotka, podchodząc do niej.
Jej nieprzyjemne ciało przyległo do jej boku. Ogon zdający się być kłębkiem cierniów objął wychudzone ciało. Szorstka łapa przejechała po jej łbie.
— Jestem taka dumna z ciebie, Lisku. Kamień i Zając też będą. Zobaczysz. — wyszeptała jej do ucha.
* * *
cdn
Zielone ślipia obdarowały ją pogodnym spojrzeniem. Tyle miała ich w swoim życiu. Jedne pełne smutku i złości na świat, inne wiecznie zmartwione, a ostatnie pełne mroku. Brat przysiadł się do niej. Wydawał się taki zmęczony. Jakby nie sypiał nocami. Wilcza niepewnie przyglądała się mu ukradkiem. Nie mówił jej wszystkiego. Czuła to. Ona mu też. Obydwoje pełni własnych tajemnic siedzieli koło siebie. Mieli tylko siebie z rodziny. Od zawsze we dwójkę dziś otoczeni tyloma kotami.
— Dziś w nocy ma znów grzmieć. — miauknął biały.
Jego zielone ślipia spojrzały na nią z troską. Martwił się o nią. Ona o niego też. Wszystko byłoby prostsze, gdyby powiedzieli sobie o tym wszystkim. Lecz żadne z nich nie potrafiło zrobić pierwszego kroku. Zmartwić tego drugiego.
— Jak chcesz możesz dziś spać ze mną i Glinką. — zaproponował Zajęczy Nos. — Nie martw się Glinką, nie będzie zły, on też trochę się boi się piorunów.
Czarna niepewnie kiwnęła łbem. Wątpiła, że brat Kamiennej Agonii czegoś się boi. Czegoś czego Wilcza się bała. Nie dyskutowała jednak. Wiedziała, że ta noc będzie koszmarem, którego nie będzie chciała sama przeżywać. Zbliżyła się lekko do brata i położyła łeb na jego barku. Kocur czule przejechał językiem po jej czole.
— D-dzie... d-dziękuję...
Konwaliowa Rzeka cała w skowronkach chodziła w tą i we te. Na jej widok uniosła wesoło kitę.
— Jesteś, Lisku. W końcu. Dziś zaczynamy nasz super trening. Ale spokojnie, zaczniemy od czegoś prostego. — ogłosiła, podchodząc do niej.
Wilcza z lękiem obserwowała kotkę. Wątpiła, że to będzie coś prostego. Wymagania kotki czasem ją przerastały. Konwalia zauważyła tą troskę. Przejechała ogonem po jej grzbiecie. Czarna skrzywiła się lekko, czując jak ten zostawia piekący ból po sobie.
— Lisku, posłuchaj mnie uważnie. Musisz dziś opuścić tą polanę. Ale spokojnie, potem tu wrócisz. Musisz tylko dojść do Kolczastego Drzewa. Na pewno je poznasz. Jest wysokie, ma mnóstwo kolców, na których wiszą... e, nieważne. Zerwij dla mnie jeden z kolców i wróć tu.
Wojowniczka niepewnie spojrzała na swoje łapy. Nie brzmiało trudno, lecz miała wobec tego złe przeczucia. Coś głęboko w niej kazało jej uciekać jak najdalej stąd. Lecz nie mogła. Chciała się zmienić. Musiała, jeśli chciała nadążyć za swoimi bliskimi.
Przełknęła ciężko ślinę i kiwnęła łbem.
— No to świetnie. Szerokiej drogi, Lisku. — miauknęła Konwalia i popchnęła ją lekko w kępy traw.
Wilcza zdezorientowana straciła równowagę i upadła. Szybko wstała zawstydzona i ruszyła do przodu. Z każdym krokiem lęk i niepewność wobec tego wszystkiego rosła w niej. Z każdym krokiem chciała się wrócić. Pokręciła łbem. Nie mogła się tak szybko poddać. Nie gdy w stawkę wchodziło aż tyle.
Otoczenie powoli zaczęło się zmieniać. Zielona trawa stawała się coraz niższa aż wysuszona raniła jej poduszki łap. Kwiaty zamieniły się w kłębki cierni. Słoneczna pogodę zastąpiła gęsta mgła, która uniemożliwiała oddychanie. Wilcza położyła uszy. Mrok i niepokojąca cisza sprawiały, że czuła się jakby znalazła się w Mrocznej Puszczy. To wszystko ją przerażało. Przytłaczało. Nerwowe dreszcze rozeszły się po jej chudym ciele. Nie chciała tu dłużej być. Nie da rady. Odwróciła się zrozpaczona w stronę, z której przyszła.
Zielonej polany za nią nie było. Wszędzie cierniste krzewy i drzewa pozbawione liści. Spanikowana Wilcza Zamieć nie wiedziała co robić. Nie umiała znaleźć żadnej rozsądnej myśli. Ogarnęła ją panika. Była głupia. Debilna. Od początku czuła, że nie da rady. Nawet coś takiego ją przerastało. Nie nadawała się. Nie nadawała się do niczego.
— Zgubiłaś się, maleńka?
Odwróciła się gwałtownie, słysząc dziwny głos. Gruby kocur przypatrywał się niej. Jego jasne futro w ciemne pręgi budziło w niej dziwny niepokój. Podobnie jak żółte ślipia kocura. Zdawały się być zagłodzone, lecz jego sylwetka nie wskazywała na to. Wilcza pokręciła szybko łbem. Czuła, że ta rozmowa niczym dobrym się nie skończy. Zerwała się, zmuszając zmęczone łapy do biegu.
— Czekaj! Nie uciekaj! Może coś mi upolujesz, co? W zamiast zaprowadzę cię, gdzie tylko chcesz! — wołał za nią samiec, który nawet nie ruszył w pościg.
Siedział tam gdzie siedział zbyt zmęczony, aby podnieść zad. Wilcza więcej nie oglądała się za siebie. Biegła przed siebie. Nie wiedziała gdzie. Byle jak najdalej od niego. Od tego wszystkiego wszystkiego. Zatrzymała się w końcu, czując palący ból w płucach. Otoczenie zmieniło się. Mgła zniknęła. Skrawek polany ukazał się jej ślipią. Czarna kotka niepewnie postawiła łapę na zielonej trawie. Była miękka. Zdezorientowana weszła na łąkę. Była inna niż ta gdzie widywała się z Konwaliową Rzeką. Trawa niższa przylegała mocno do ziemi. Brakowało także kwiatów. Cicho płynący potok przykuł jej uwagę. Podeszła do niego niepewnie.
— Wilcza...?
Głos, którego nie spodziewała się usłyszeć w tym miejscu właśnie rozległ się niedaleko jej. Zaskoczona odwróciła się za siebie. Białe futro wśród zieleni.
Brat.
— Z-z-zając...? — wydusiła z siebie.
Nie rozumiała co on tu robić. Czemu tu był.
Skąd?
Dlaczego?
Podbiegł do niej. Przytulił. Jego zapach zmieszany był z czymś. Czymś złym. Oderwała się od niego. Nie była pewna czy to na pewno on. Nie miał prawa tu być.
Może to test?
Paskudny i okropny test Konwaliowej Rzeki, przez który miała stać się silniejsza. Zaczęła lustrować brata spojrzeniem. Wyglądał jak on. Pachniał prawie jak on. Te same zielone ślipia przyglądały się jej z troską. Jedynie jego łapy otoczone cierniami budziły w niej wątpliwości. Cofnęła się do tyłu.
— T-to... t-to t-ty...? — miauknęła niepewnie, czując jak łzy zbierają się w ślepiu.
Zając kiwnął łbem. Powoli podszedł w jej stronę.
— Nie powinnaś tu być. — zaczął.
Wilcza spojrzała na niego niepewnie.
On też.
— To... niebezpieczne miejsce — westchnął, obejmując siostrę.
Zesztywniała.
— Przepraszam, że nie zauważyłem wcześniej. Powinienem wiedzieć, domyślić się chociaż. Ale byłem... zajęty... — urwał nagle, zaraz odsuwając się od czarnej.
Mimo tych słów, na jego pysku zawitał wyraz zmieszania, zmartwienia, a zaraz w pewnym sensie też ulgi. Wilcza spojrzała na niego jedynie. To jedyne co potrafiła. Nic nie rozumiała. Zapłakana siedziała wpatrując się w jego sylwetkę.
— Posłuchaj, jest coś, co muszę ci powiedzieć. Coś bardzo ważnego. Wiem, jak obalić Piaskową Gwiazdę. Mam plan. Zbierałem koty... rebelię przeciwko Piasek... nie chciałem cię w to mieszać, bo widziałem, że nie czujesz się dobrze. Ale teraz, wiem, jak się pozbyć naszego największego problemu. Raz na zawsze. Ktoś stąd mi pomoże. — miauknął.
Przez ciało Wilczej przeszedł dreszcz.
Ktoś stąd?
To nie wróżyło niczego dobrego. Chciała otworzyć pysk, powiedzieć coś, odwlec od tego brata, lecz nie potrafiła.
— Dziś w nocy ma znów grzmieć. — miauknął biały.
Jego zielone ślipia spojrzały na nią z troską. Martwił się o nią. Ona o niego też. Wszystko byłoby prostsze, gdyby powiedzieli sobie o tym wszystkim. Lecz żadne z nich nie potrafiło zrobić pierwszego kroku. Zmartwić tego drugiego.
— Jak chcesz możesz dziś spać ze mną i Glinką. — zaproponował Zajęczy Nos. — Nie martw się Glinką, nie będzie zły, on też trochę się boi się piorunów.
Czarna niepewnie kiwnęła łbem. Wątpiła, że brat Kamiennej Agonii czegoś się boi. Czegoś czego Wilcza się bała. Nie dyskutowała jednak. Wiedziała, że ta noc będzie koszmarem, którego nie będzie chciała sama przeżywać. Zbliżyła się lekko do brata i położyła łeb na jego barku. Kocur czule przejechał językiem po jej czole.
— D-dzie... d-dziękuję...
* * *
Konwaliowa Rzeka cała w skowronkach chodziła w tą i we te. Na jej widok uniosła wesoło kitę.
— Jesteś, Lisku. W końcu. Dziś zaczynamy nasz super trening. Ale spokojnie, zaczniemy od czegoś prostego. — ogłosiła, podchodząc do niej.
Wilcza z lękiem obserwowała kotkę. Wątpiła, że to będzie coś prostego. Wymagania kotki czasem ją przerastały. Konwalia zauważyła tą troskę. Przejechała ogonem po jej grzbiecie. Czarna skrzywiła się lekko, czując jak ten zostawia piekący ból po sobie.
— Lisku, posłuchaj mnie uważnie. Musisz dziś opuścić tą polanę. Ale spokojnie, potem tu wrócisz. Musisz tylko dojść do Kolczastego Drzewa. Na pewno je poznasz. Jest wysokie, ma mnóstwo kolców, na których wiszą... e, nieważne. Zerwij dla mnie jeden z kolców i wróć tu.
Wojowniczka niepewnie spojrzała na swoje łapy. Nie brzmiało trudno, lecz miała wobec tego złe przeczucia. Coś głęboko w niej kazało jej uciekać jak najdalej stąd. Lecz nie mogła. Chciała się zmienić. Musiała, jeśli chciała nadążyć za swoimi bliskimi.
Przełknęła ciężko ślinę i kiwnęła łbem.
— No to świetnie. Szerokiej drogi, Lisku. — miauknęła Konwalia i popchnęła ją lekko w kępy traw.
Wilcza zdezorientowana straciła równowagę i upadła. Szybko wstała zawstydzona i ruszyła do przodu. Z każdym krokiem lęk i niepewność wobec tego wszystkiego rosła w niej. Z każdym krokiem chciała się wrócić. Pokręciła łbem. Nie mogła się tak szybko poddać. Nie gdy w stawkę wchodziło aż tyle.
Otoczenie powoli zaczęło się zmieniać. Zielona trawa stawała się coraz niższa aż wysuszona raniła jej poduszki łap. Kwiaty zamieniły się w kłębki cierni. Słoneczna pogodę zastąpiła gęsta mgła, która uniemożliwiała oddychanie. Wilcza położyła uszy. Mrok i niepokojąca cisza sprawiały, że czuła się jakby znalazła się w Mrocznej Puszczy. To wszystko ją przerażało. Przytłaczało. Nerwowe dreszcze rozeszły się po jej chudym ciele. Nie chciała tu dłużej być. Nie da rady. Odwróciła się zrozpaczona w stronę, z której przyszła.
Zielonej polany za nią nie było. Wszędzie cierniste krzewy i drzewa pozbawione liści. Spanikowana Wilcza Zamieć nie wiedziała co robić. Nie umiała znaleźć żadnej rozsądnej myśli. Ogarnęła ją panika. Była głupia. Debilna. Od początku czuła, że nie da rady. Nawet coś takiego ją przerastało. Nie nadawała się. Nie nadawała się do niczego.
— Zgubiłaś się, maleńka?
Odwróciła się gwałtownie, słysząc dziwny głos. Gruby kocur przypatrywał się niej. Jego jasne futro w ciemne pręgi budziło w niej dziwny niepokój. Podobnie jak żółte ślipia kocura. Zdawały się być zagłodzone, lecz jego sylwetka nie wskazywała na to. Wilcza pokręciła szybko łbem. Czuła, że ta rozmowa niczym dobrym się nie skończy. Zerwała się, zmuszając zmęczone łapy do biegu.
— Czekaj! Nie uciekaj! Może coś mi upolujesz, co? W zamiast zaprowadzę cię, gdzie tylko chcesz! — wołał za nią samiec, który nawet nie ruszył w pościg.
Siedział tam gdzie siedział zbyt zmęczony, aby podnieść zad. Wilcza więcej nie oglądała się za siebie. Biegła przed siebie. Nie wiedziała gdzie. Byle jak najdalej od niego. Od tego wszystkiego wszystkiego. Zatrzymała się w końcu, czując palący ból w płucach. Otoczenie zmieniło się. Mgła zniknęła. Skrawek polany ukazał się jej ślipią. Czarna kotka niepewnie postawiła łapę na zielonej trawie. Była miękka. Zdezorientowana weszła na łąkę. Była inna niż ta gdzie widywała się z Konwaliową Rzeką. Trawa niższa przylegała mocno do ziemi. Brakowało także kwiatów. Cicho płynący potok przykuł jej uwagę. Podeszła do niego niepewnie.
— Wilcza...?
Głos, którego nie spodziewała się usłyszeć w tym miejscu właśnie rozległ się niedaleko jej. Zaskoczona odwróciła się za siebie. Białe futro wśród zieleni.
Brat.
— Z-z-zając...? — wydusiła z siebie.
Nie rozumiała co on tu robić. Czemu tu był.
Skąd?
Dlaczego?
Podbiegł do niej. Przytulił. Jego zapach zmieszany był z czymś. Czymś złym. Oderwała się od niego. Nie była pewna czy to na pewno on. Nie miał prawa tu być.
Może to test?
Paskudny i okropny test Konwaliowej Rzeki, przez który miała stać się silniejsza. Zaczęła lustrować brata spojrzeniem. Wyglądał jak on. Pachniał prawie jak on. Te same zielone ślipia przyglądały się jej z troską. Jedynie jego łapy otoczone cierniami budziły w niej wątpliwości. Cofnęła się do tyłu.
— T-to... t-to t-ty...? — miauknęła niepewnie, czując jak łzy zbierają się w ślepiu.
Zając kiwnął łbem. Powoli podszedł w jej stronę.
— Nie powinnaś tu być. — zaczął.
Wilcza spojrzała na niego niepewnie.
On też.
— To... niebezpieczne miejsce — westchnął, obejmując siostrę.
Zesztywniała.
— Przepraszam, że nie zauważyłem wcześniej. Powinienem wiedzieć, domyślić się chociaż. Ale byłem... zajęty... — urwał nagle, zaraz odsuwając się od czarnej.
Mimo tych słów, na jego pysku zawitał wyraz zmieszania, zmartwienia, a zaraz w pewnym sensie też ulgi. Wilcza spojrzała na niego jedynie. To jedyne co potrafiła. Nic nie rozumiała. Zapłakana siedziała wpatrując się w jego sylwetkę.
— Posłuchaj, jest coś, co muszę ci powiedzieć. Coś bardzo ważnego. Wiem, jak obalić Piaskową Gwiazdę. Mam plan. Zbierałem koty... rebelię przeciwko Piasek... nie chciałem cię w to mieszać, bo widziałem, że nie czujesz się dobrze. Ale teraz, wiem, jak się pozbyć naszego największego problemu. Raz na zawsze. Ktoś stąd mi pomoże. — miauknął.
Przez ciało Wilczej przeszedł dreszcz.
Ktoś stąd?
To nie wróżyło niczego dobrego. Chciała otworzyć pysk, powiedzieć coś, odwlec od tego brata, lecz nie potrafiła.
— Za jakiś czas wywołam zamieszanie w obozie. Specjalnie pójdę powiedzieć akurat Bykowi o rebelii. Jeśli wszystko wypali, powie to Piaskowej Gwieździe, która... — zaczął mówić szybciej, jednak znów się zaciął. Słowa nie chciały mu przejść przez gardło. Bał się. — Wilcza, Piasek mnie zabije.
"Piasek mnie zabije."
Zamarła.
— Pewnie na oczach całego klanu. Zawarłem umowę z kimś tutaj. Zwrócą mi życie. Tak jak liderom jak Klan Gwiazdy miał jeszcze siłę. — tłumaczył, lecz nic nie pomagało Wilczej pogodzić się z tą informacją. — Mówię ci to, żebyś się nie przestraszyła. Jakoś przygotowała. Nie chciałem, żebyś musiała na to patrzeć. Nadal nie chcę. Ale to będzie podejrzane jeśli nie będzie cię wtedy w obozie. Więc... proszę, odwróć wzrok. Nim się wtedy obejrzysz, wszystko będzie dobrze. A nawet lepiej. Zabiję Piasek, gdy jej poplecznicy nadal będą w szoku. Przejmę władzę, mówią, że to wola Klanu Gwiazdy. Tak będzie... łatwiej. Uwierzą mi. Zaufają, że tak miało być. I rządy Piasek się skończą. Będziemy wolni. A ta kremowa larwa już nigdy cię nie skrzywdzi.
"Piasek mnie zabije."
Zamarła.
— Pewnie na oczach całego klanu. Zawarłem umowę z kimś tutaj. Zwrócą mi życie. Tak jak liderom jak Klan Gwiazdy miał jeszcze siłę. — tłumaczył, lecz nic nie pomagało Wilczej pogodzić się z tą informacją. — Mówię ci to, żebyś się nie przestraszyła. Jakoś przygotowała. Nie chciałem, żebyś musiała na to patrzeć. Nadal nie chcę. Ale to będzie podejrzane jeśli nie będzie cię wtedy w obozie. Więc... proszę, odwróć wzrok. Nim się wtedy obejrzysz, wszystko będzie dobrze. A nawet lepiej. Zabiję Piasek, gdy jej poplecznicy nadal będą w szoku. Przejmę władzę, mówią, że to wola Klanu Gwiazdy. Tak będzie... łatwiej. Uwierzą mi. Zaufają, że tak miało być. I rządy Piasek się skończą. Będziemy wolni. A ta kremowa larwa już nigdy cię nie skrzywdzi.
Pokręciła z płaczem łbem, podchodząc do brata.
Nie. Nie mógł tego zrobić. To było za dużo. Nie mógł. Nie może. Nie może im ufać. To się nie uda. Piasek go zabije, a on umrze. Na zawsze. Wszystkie koszmary Wilczej Zamieci staną się rzeczywistością. Rzeczywistością, w której będzie musiała żyć. Nie chciała. Tak bardzo nie chciała. Nie mógł tego zrobić. Ona tego nie przeżyje. Nie może go stracić. Nie jego. Przecież... przecież...
— N-nie...! — wydusiła z siebie, płacząc. — N-nie... n-nie... m-możesz... — łkała żałośnie.
Zajęczy Nos podszedł do siostry i przytulił ją mocno.
— Będzie dobrze, Wilcza. Obiecuję. Wszystko się ułoży. W końcu będziesz bezpieczna. — mruczał cicho, głaszcząc ogonem telepiącą się kotkę.
Wilcza chciała w to wierzyć.
Naprawdę.
Lecz nie mogła. Nie chciała takiego szczęścia. Nie chciała być nigdy szczęśliwa, jeśli przez to będzie musiał umrzeć jej brat. Nie. Nie mógł tego zrobić. To było za dużo. Nie mógł. Nie może. Nie może im ufać. To się nie uda. Piasek go zabije, a on umrze. Na zawsze. Wszystkie koszmary Wilczej Zamieci staną się rzeczywistością. Rzeczywistością, w której będzie musiała żyć. Nie chciała. Tak bardzo nie chciała. Nie mógł tego zrobić. Ona tego nie przeżyje. Nie może go stracić. Nie jego. Przecież... przecież...
— N-nie...! — wydusiła z siebie, płacząc. — N-nie... n-nie... m-możesz... — łkała żałośnie.
Zajęczy Nos podszedł do siostry i przytulił ją mocno.
— Będzie dobrze, Wilcza. Obiecuję. Wszystko się ułoży. W końcu będziesz bezpieczna. — mruczał cicho, głaszcząc ogonem telepiącą się kotkę.
Wilcza chciała w to wierzyć.
Naprawdę.
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz