BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 stycznia 2022

Od Mrocznego Omenu CD. Rysiej Łapy

 Poranne promienie słońca powitały go ciepło w następnym dniu, nie różniącym się praktycznie niczym od żadnego poprzedniego. Księżyce zdawały mu się dłużyć niemiłosiernie, gdy przemierzał przez niekończące się ścieżki życia w Klanie Wilka, gdzie rutyną były obowiązki wojownika - przychodzące do niego po ukończeniu szkolenia.
Co zaś z jego rodzeństwem? No cóż, jak na półgłówków i nędznych cieni wojownika przystało, wciąż nie ukończyli swojego szkolenia, tym samym psując mu wizję bycia doskonałym... Pod każdym względem. 
Obudził się wcześnie, krzywiąc się na mieszające się zapachy wojowników. Został jednym z nich, więc zaczął powoli nabywać kontakty, by nie stracić w oczach innych. Widział, jak Gepardzia Cętka wychodzi powoli z legowiska, przeciągając się po drodze. Był jednym z pierwszych, którzy wstali. 
Van wyszedł. Wczorajszego zachodu słońca Wiśniowy Świt wybrała koty na dzisiejsze patrole. Był jednym z tych, którzy mieli wyjść na poranny patrol graniczny.
Towarzyszyć mu w tym miało parę innych kotów. Senny Pysk, Kuriozalna Łapa, Rubinowe Futro i Liściasty Krzew. 
Z niektórymi miał okazję już rozmawiać. Z innymi nie. 
Chciał wręcz wyłudzić na nich wrażenie, jak dobrym, rozsądnym i wartym zaufania był wojownikiem. W wypadku naiwnego, miłego rodzeństwa, oplątanie sobie takiego Kuriozalnej Łapy wokół palca nie było żadnym problemem. O innych wcześniej nawet nie myślał. 
Senny Pysk, wojowniczka prowadząca patrol, zebrała każdego z nich, nie oszczędzając sobie opryskliwych komentarzy. 
Gdy patrol ruszył, Mroczny Omen miał szansę posłuchać nieco interesujących rozmów między klanowiczami.
— Do jakiej granicy najpierw pójdziemy? — spytał Liściasty Krzew, chociaż w jego głosie przelewała się nuta ignorancji. 
— A bo ja wiem? — prychnęła Senny Pysk, mrużąc oczy. — wszystko mi jedno. Idźmy najpierw do Burzaków. Nie mam zamiaru się targać przez całe terytorium. 
Mroczny Omen dyskretnie przewrócił oczami, gdy zobaczył, jak Kuriozalna Łapa podbiega do niego. Wysoki van czuł się, jakby Kuriozum był małą wiewiórką czy inną myszą przebiegającą mu przed łapami i utrudniającą spacer.
— Chyba umrę, jeśli będziemy musieli iść przez całe terytorium. — mruknął mu do ucha czekoladowy.
— Na tym polega patrol. - odparł biało-czarny wojownik chłodno.
— Czego wy się tam tak z tyłu wleczecie? — warknęła Senny Pysk.
— Och, a kto powiedział, że mamy się spieszyć? — miauknął spokojnie Mroczny Omen, przyspieszając kroku i wyciągając pysk bardziej ku górze. — nie szybciej idzie od nas sam patrol.
Uśmiechnął się, gdy wojowniczka w odpowiedzi parsknęła, kręcąc głową z niedowierzaniem.
— Zawsze jesteś tak irytujący? 
— Zawsze jestem uważny, ale najwidoczniej masz własne zdanie.
Gdy oznaczyli już granicę z Klanem Burzy, ruszyli w kierunku Klanu Nocy i Klanu Klifu. Liściasty Krzew zawęszył w powietrzu.
— Czuję stadko tłustych wróbli — miauknął, oblizując wargi. — wy sobie oznaczajcie tą granicę, a ja zapoluję. 
— Nie musisz udawać, że jesteś dobry we wszystkim — syknęła Senny Pysk.
Zawsze miała coś do powiedzenia, czy tylko teraz zgrywała głupią?
— Nie kłóćcie się — wtrącił Rubinowe Futro. — mamy granicę do oznaczenia.
— Nie ma czasu na polowanie. To patrol graniczny, nie łowiecki. — miauknął Mroczny Omen. — zdążymy zapolować przy powrocie.

* * *

Kuriozalna Łapa ruszył do żłobka, by zanieść upolowanego wcześniej wróbla. Mroczny Omen poszedł z nim, tylko dlatego, że był ciekaw kociąt mieszczących się w legowisku. Może były mądre, w odróżnieniu od większości Wilczaków. 
Spotkali się z prychnieciem Sosnowej Igły.
— Szybciej z tą zwierzyną!
— Nie ma powodu, by się denerwować — miauknął Mroczny Omen, spoglądając na karmicielkę niebieskimi oczami. Ta nawet nie podniosła wzroku. Widać, jak zirytowana była leżeniem w żłobku.
Szkoda, że bardzo miał to gdzieś.
Rozejrzał się po kociarni. 
Zauważył kociaka, który wypinając dumnie pierś, spojrzał mu w oczy. To była kotka. Pomarańczowe oczy wbiły się w niego i tak, wojownik wraz z kocięciem patrzyli sobie w oczy, dopóki mała Modliszka nie odpuściła, prychając pod nosem.
— A więc to wszystko to twoje dzieci? — miauknął Mroczny Omen w stronę Sosnowej Igły. — widocznie Klanowi Wilka się powodzi. 
Sosna zmierzyła go spojrzeniem mówiącym wyraźne ,,daruj sobie, młody".
— Siedź cicho.  I nie, to nie są moje dzieciaki! Nie wszystkie. — prychnęła. 
— Och, ja tylko zadałem pytanie — odparł van, gdy kąciki jego ust zadrżały w uśmiechu.
— Ja nie potrzebuję mamy — parsknęła Modliszka. — sama sobie poradzę.
— Twarde masz dzieci. — stwierdził kocur.
— To nie są moje dzieci! 
—  Sosenka bywa zgryźliwa — miauknęła Różana Słodycz, liżąc swoją córkę za uchem. — nie słuchaj jej. Piękne mamy szkraby w kociarni. Wyrosną na świetnych wojowników, nie sądzisz, Mroczny Omenie?
Wojownik poszybował chłodnym wzrokiem przez cały obszar. Ta. W Klanie Wilka nawet takie jednostki były uważane za przyszłość. Z pyskatymi idiotkami i ciepłymi króliczkami zbyt długo nie pożyje. 
— A ty, Żonkilku? — mruknęła Różana Słodycz. — przedstaw się.
— Cześć — miauknęła kotka i nie podnosząc nawet wzroku, wróciła do grzebania w mchowym legowisku. 
— Jest trochę... Rozkojarzona — Zaśmiała się Różana Słodycz. 
Kuriozalna Łapa w tym czasie zdążył zanieść kolejne dwa wróble, które zakopał przy jednym z leśnych drzew. Gdy dokończył swoją pracę, czarnopyski wojownik wyszedł z kociarni, odpowiadając na ciepłe pożegnanie Różanej Słodyczy i zirytowany pomruk Sosnowej Igły. 

Gdy zamierzał podejść do sterty i coś zjeść, zauważył Wróblowe Skrzydło. 
Kremowy zjeżył się na jego widok i odskoczył.
— P-przepraszam, nie spodziewałem się — wymamrotał nieznacznie.
Van uniósł brew. 
Kolejna wronia strawa, której nie śniło się nawet podnieść brody do góry czy odpowiedzieć jak normalny kot.
— Boisz się współklanowiczów? — miauknął, ciekawy, co wojownik odpowie.
— N-nie, to nie tak — odparł Wróbel i skulił się przed towarzyszem. — wybacz, pójdę już sobie.
— Nie to miałem na myśli — stwierdził szorstko Mroczny Omen, rzucając okiem na kocura, który uciekał przed nim wzrokiem, byleby nie nawiązać kontaktu. — jesteś w swoim klanie.
— Tak, tak. Nie powinienem się bać... wybacz. S-slyszalem, że Mała Róża czegoś ode mnie chciała... W-więc muszę iść... 
Mroczny Omen zaśmiał się oschle pod nosem, gdy Wróblowe Skrzydło oddalił się pospiesznie, znikając w jakimś obozowym zakątku. 
Jak na ironię losu, akurat do sterty podeszła Mała Róża, bijąc ogonem. Gdy kocur otworzył usta, ta zbyła go poirytowanym spojrzeniem.
— Milcz, Mroczny Omenie. Gdzieś mam twoje komentarze.
— Jak miło zostać powitanym w tak subtelny sposób. Czuję się zaszczycony, Mała Różo. — miauknął wojownik. — swoją drogą, urocze masz imię.
Arlekinka położyła uszy i syknęła na niego.
— Odszczekaj to.
— Ależ co? Skomentowałem tylko twoje imię. — miauknął niewinnie kocur, zastanawiając się, kiedy wojowniczka się na niego rzuci.
Nie zdziwiłby się. To wariatka.
Ta otworzyła już pysk, jednak nim rozległ się słowny łomot, niebieskooki wtrącił.
— Wróblowe Skrzydło mówił, że go wołałaś. — zaśmiał się cicho z nutą cynizmu w głosie, by jeszcze bardziej ją zirytować.
— Czego bym miała chcieć od tego durnia? — prychnęła. — zostaw mnie w spokoju. Nie gadam z kocurami twojego pokroju. Mam ważniejsze rzeczy na głowie.
Wojownik odprowadził ją wzrokiem, gdy ta odeszła, by rozmawiać o czymś żywo z Borówkowym Krzewem. 
Wziął, tym razem już bez słowa, jednego drozda ze sterty i odszedł na bok, by go skonsumować. Gdy leżał na kłujących źdźbłach trawy, znowu rozpoznał nad sobą cień.
Interakcje z klanowiczami były codziennością. Żył w zróżnicowanej społeczności, więc rozmawiał z wieloma. Niektórzy mieli większy rozum, a inni... Cóż, mysi móżdżek. Ta pierwsza grupa była bardziej interesująca, a druga zwyczajnie idiotyczna. 
Dosiadła się do niego Rozkwitający Pąk, dawna mentorka Małej Róży. 
Ciekawił się, czy wojowniczka zacznie się do niego przymilać, podeszła do niego tylko dlatego, że musiała czy... No właśnie. Nie znał mentorki Małej i nie wiedział, jaka była. Miał tylko nadzieję, że nie będzie zawracała mu tyłka. Chciał po prostu zjeść i zasnąć w legowisku, albo wziąć dodatkowy patrol. Cokolwiek.
— Witaj, Mroczny Omenie. — miauknęła kotka, kładąc na ziemię drobnego królika i zaczynając go jeść. — Wiśniowy Świt chciała, bym poszła z tobą na patrol łowiecki.
— Rozumiem. — odparł kocur i rozejrzał się, przełykając kawałek wróblego mięsa.
— Pójdzie z nami jeszcze Wydrzy Las, Świetlista Dusza i Irgowy Nektar. — oznajmiła wojowniczka. 
— Dużo nas. 
— Najwidoczniej potrzebujemy dużo 
zwierzyny.

* * *
Wojownik przycupnął do ziemi i otworzył pysk, by jego nozdrza podały mu więcej informacji o zapachu. Gdy tylko zobaczył mysz, na którą polował, jednym chwytem szczęk przebił jej tętnicę.
Świetlista Dusza wydała z siebie pomruk.
— Świetnie polujesz!
—  Tak myślę, Świetlista Duszo. — odparł spokojnie kocur. — swoją drogą, sądzę, że powinniśmy się rozdzielić. Jest nas dużo, a polowanie w różnych miejscach będzie efektowniejsze. Ja zostanę tu, przy granicy z Klanem Klifu.
— Racja. To pójdę w kierunku Nocniaków — miauknęła Świetlista Dusza.
— Pójdę na tereny przy Klanie Burzy — rzuciła Rozkwitający Pąk.
— Zajmuję tereny przy drewnianej gawrze — mruknął ponuro Wydrzy las.
— Może pójdziesz tam z kimś? — spytała Świetlista Dusza.
— Sam sobie poradzę. 
Kotka wykonała koci odpowiednik wzruszenia ramionami w odpowiedzi. Mroczny Omen skinął głową w kierunku Irgi.
— A ty?
— Oddalę się kawałek.
Kiwnął łbem. To, co kotka zamierzała robić to i gdzie siedzieć, nie jego sprawa. Podobnie w przypadku pozostałych.
Gdy wszyscy członkowie patrolu łowieckiego się oddalili, ten otworzył pysk, starając się złapać inne zapachy. W międzyczasie zdążył zakopać swoją mysz.
Dostrzegł drozda siedzącego tuż przy ścieżce oddzielającej Klan Wilka od Klanu Klifu. Kocur skoczył i wgryzł się w ptaka, by następnie spocząć za dużym świerkowym drzewem. 
Rozległ się szmer.
Van położył uszy i już po chwili dostrzegł źródło hałasu, które zdawało się go nie zauważać. 
To była Klifiaczka. Na oko wojowniczka, ale być może i w Klanie Klifu mają starych uczniów. 
Kąciki jego ust rozszerzyły się w uśmiechu, gdy kocur obserwował poczynania kotki zza pnia drzewa. Zauważył, jak Klifiaczka goni za królikiem. Zwierzyna uciekła spod jej łap i przebiegła przez granicę, wbiegając na terytorium Wilczaków. Usłyszał sfrustrowane prychnięcie kotki, która jeszcze przez parę uderzeń serca biegła, ale było już za późno. Teraz zwierzę należało do Klanu Wilka.
— Ładnie to tak podkradać zwierzynę z granicy? — miauknął wojownik.
Kotka odwróciła wzrok, aż spoczął on na kocurze wyłaniającym się zza krzewów. 

<Ryś?>

30 stycznia 2022

Deszczowy Taniec urodziła!

 Deszczowy Taniec urodziła szóstkę wyczekiwanych kociaków! Dwójka z nich niestety zmarła podczas porodu, jednak Klan Nocy może powitać czwórkę zdrowych kociąt!


Tulipan

Fiołek


Gerbera


Goździk

Facelia


Aksamitka

Od Rysiej Łapy

To był męczący dzień. Kremowa padła na swoje łoże niemal natychmiast, gdy przekroczyła próg legowiska. Piegowata Mordka wcisnęła ją na każdy patrol, na który mogła. Czekoladowa po prostu uwielbiała to robić. Sama Rysia Łapa jednak wolałaby normalne treningi. Takie, na których by się czegoś uczyła, walczyła, polowała. Teraz jedyne, co całymi dniami robiła, to oznaczanie granic oraz tropienie wrogów. To było nudne jak większość uczniowskich obowiązków. Cóż, jeśli może w taki sposób pomagać Klanowi, to będzie to robić. Jakoś trzeba przez trening przebrnąć.

Lamparcia Łapa spał dwa legowiska dalej słodko, chrapiąc raz po raz. Jego mentor, Wężowa Łuska nie był tak surowy. Codziennie trening, codziennie patrol. Tyle wystarczało.
Ryś położyła głowę na łapach i zamknęła oczy. Przed nią mignęła biała sierść. Otworzyła je w popłochu, rozglądając się na boki.
Pewnie to Grzyb. - pomyślała. - Albo mam przywidzenia.
Umościła się wygodnie, zwinęła w kłębek i przykryła łapą pysk. Powoli zasypiała, słysząc odgłosy ostatnich świergoczących ptaków, szeleszczących pod wpływem silnego wiatru liści oraz z czasem cichnące rozmowy Klanu Klifu, czekającego, aż i ich znuży sen. Niczym kołysanka sprawiło, że kilka uderzeń serca później kotka śniła twardo, jak głaz.


***


To nie był zwyczajny sen. To nie miał być zwyczajny sen.
Obudziła się na ciemnej polanie. Jej wzrok przyzwyczajał się stopniowo do ciemności, która tu panowała. Jedyne co mogła jednak dojrzeć to czarne, grube i wysokie dęby, pnące się ku górze. Nie mogła ujrzeć nawet ich liści. W łapy kłuły ją ostre jak brzytwa źdźbła trawy. Niebo, a przynajmniej jego skrawki, które mogła dojrzeć, było niczym gęsta, jednolita smoła, bez najmniejszej gwiazdki czy sierpa księżyca. Wszystko pokrywała do tego czerwonawa łuna, przez co nie było tu całkowitej ciemności.

To miejsce jest dziwne. - pomyślała. Było inne niż zwyczajne sny z gonitwy za myszami albo łapaniem ptaków. Nigdzie nie było czuć tej sennej mgiełki, przysłaniającej logikę, będącej jak mgła. Była świadoma, jak gdyby właśnie stała w granicach Klanu Klifu, w jakimś zarośniętym kawałku lasu. Rozglądała się, szukając jakiegoś zagrożenia. Miała wrażenie, że minie moment, a coś zza pnia na nią wyskoczy. Wiedziała też, że panikowanie nie będzie dobrym pomysłem. Zaraz wszystko się wyjaśni. Na pewno

- Witaj, Rysia Łapo. - rozległ się równie ciemny co ta puszcza głos gdzieś za jej plecami. Rozglądała się zaniepokojona, jednak nawet w powietrzu nie unosił się zapach nikogo innego. Tylko kwaśny, metaliczny odór, który niby znajomy, jednak zupełnie obcy.
- Nie musisz się mnie tak bać, młoda damo. - zaśmiał się ponownie kot, wychodząc jej na spotkanie. Nie uchwyciła dokładnie skąd i kiedy się tu pojawił, jednak instynkt podpowiadał jej, że to nie jest dobry omen.
Kocur był masywny, niemal całkowicie biały. Tylko w niektórych miejscach na ciele znajdowały się niewielkie, czarne łatki. Jego sierść była gęsta, lecz okropnie brudna i wypłowiała. Jak gdyby była martwa, liniejąca, nawet na zimę. Zamiast ogona miał niedługi kikut, niczym puchaty pompon. Na pysku malowało się złowrogo patrzące na uczennicę zielone oko. Drugie kryło się pod blizną, wydrapane, zamknięte. Czegokolwiek by o nim nie mówić, wyglądał co najmniej przerażająco. Szkarłatne światło potęgowało ten efekt. Nastroszyła futro, wysunęła pazury i syknęła ostrzegawczo.

- A może się tak przedstawimy, zamiast skakać do gardeł, co? Na imię mi Koguci Dziób. Bardzo miło jest mi cię poznać. - Rysia Łapa czuła w tonie każdej jego wypowiedzi drwinę. Coś knuł. 

- Kim jesteś?!
- Nikim, kogo powinnaś się obawiać. Jestem przyjacielem.

Nie wierzyła mu. Nie zamierzała zaufać temu, co mówi. Na pewno kłamał jak nadęta ropucha. Taki szemrany typ się przyjaźnić? 

- Niepotrzebnie się tak napinasz do walki. Nie jestem tu, by cię skrzywdzić. Jestem tutaj, by ci pomóc, Rysia Łapo.
Pomóc?
Wyprostowałą się, łagodząc sierść. Wciąż nie żywiła do niego ufności, jednak jego słowa były interesujące. Ostrożność walczyła z wrodzoną ciekawością. Po dłużących się jak godziny sekundach w końcu przegrała.

- Co to za miejsce?
- Chodzą tu koty takie jak ty czy ja. Takie, które zostały potężne i trzymają w łapach potęgę większą niż gwiazdy.
Zamrugała z niedowierzania.
- Naprawdę?
- Naprawdę. A ja-
- To dlatego tu jestem? - przerwała mu w połowie, co widocznie zaniedowoliło vana, jednak tego nie zauważyła. Zadowolenie przejęło władzę nad jej ciałem. - Zostanę kiedyś wielka? Będę może nawet liderem?!
- Nie zapędzaj się aż tak, młodziku. - ostudził jej wigor. - Ale tak, dlatego tu jesteś. Zaprowadziłem cię tu nie bez powodu. Tutaj w końcu znajdują się różne koty, Klanowe lub i nie, jednak wszystkie są silniejsze i od śmiertelników, i od Klanu Gwiazdy.
- Uhm.. - chrząknęła niepewnie. - Klan Gwiazd nie jest najsilniejszy? Nikt mi nie mówił o takim… - rozejrzała się ponownie. - ..miejscu.
- Klanowe koty nie chcą przyjąć do wiadomości, że tak. Nie chcą wiedzieć o tej kniei. 

Chciała już spytać “dlaczego”, ale czarny jakby czytał w jej myślach.

- Każdy żywy, który się tu znajdzie, staje się silniejszy, niż mógłby być bez nas. Liderzy się boją, że ktoś się stanie na tyle silny, by ich obalić, zdradzić innym prawdę.

Mrugnęła, zaskoczona tym ogromem informacji. Miała mieszane odczucia względem tego wszystkiego, jednak jakoś się kleiło do kupy. Już nie wiedziała czy zaufać, czy nie.
- Przepraszam Koguci Dziobie, ale…mam pytanie. - powiedziała cicho, uciekając wzrokiem. To było coś, co ją nurtowało od bardzo dawna. A teraz chciała wykorzystać tą sytuację. To mógł być jedyny moment.

- Mów, co cię tak ciekawi.
- Czy Lisia Gwiazda tu jest?
Serce zabiło jej szybciej. Musiał tu być. Nie zginął w końcu na zawsze. Nikt nie ginął bez śladu, nawet gdy był martwy. Obecność lasu, w którym się znalazła potwierdzało jej teorię. T-tak być musiało. Po prostu nie było innej opcji.

- Do tego miałem właśnie przejść. - wyprostował się dumnie. - Oczywiście, że jest. Ba, Lisia Gwiazda to i mój przyjaciel i dawny mentor. Znamy się tu świetnie. Bowiem gdy byłem jeszcze w Klanie Klifu…

Kotka słuchała z zawziętością jego historii, zwracając uwagę na każdy szczegół, zwłaszcza związany z rudym. Trudno było opisać szczęście, którym promieniowała. Jej idol, jej mentor, najinteligentniejszy kot jakiego w życiu spotkała był tu, a jego przyjaciel również. A on chciał jej pomóc zostać najsilniejszą osobą w Klanie Klifu! Nie mogła uwierzyć, że jej wielkie marzenia w końcu zaczynają się spełniać.
- Niestety, na każdego w końcu przychodzi czas. Me życie toczyło się w spokoju, u boku Lisiej Gwiazdy, który nawet chciał mnie wybrać na zastępcę, gdy poprzednik umrze. Pewnego dnia wyszedłem spokojnie na polowanie, a na mnie czaiła się przebrzydła kocica. - warknął. - rzuciła się na mnie i wgryzła w gardło. Trudno jest mi to powiedzieć, ale przegrałem. Była przesiąknięta nienawiścią do końcówki ogona.

- Jak miała na imię? Dlaczego cię nienawidziła? - dociekała Rysia Łapa.

- Zwano ją Rubinowym Kamykiem. - wypowiadał to imię z sykiem. - Tępa, mysiomózga, zapchlona skóra. Byliśmy wrogami od urodzenia. Trudno jest stwierdzić o co tak właściwie poszło za pierwszym razem. Była wariatką. Zwyczajną wariatką, jak większość wojowniczek. I wiesz co zabawne? Klan Gwiazd bez cienia wątpliwości ją przyjął i teraz grzeje tyłek gdzieś na niebie. 

- Dlaczego?

- Bo Klan Gwiazd weźmie każdego, kto ładnie przeprosi, pacnie go po głowie i wybaczy. Jednak tutaj takim nie wybaczamy. Rozumiesz, dlaczego to miejsce jest lepsze?
Skinęła głową. Nie mogła uwierzyć, że Klan Gwiazd był tak odmienny niż to, co słyszała od innych. Wszyscy mówili o nim jak o silnych duchach przodków, ze sprawiedliwością doglądających żyjących Klanów, dbając o każdego z osobna.

A może Kogut kłamie? - pojawiło się z tyłu jej głowy, lecz.. nie. To pasowało do tej całej układanki. Dlatego każdy ich czcił, kochał, dlatego każdy nienawidził tego ciemnego lasu. Mrocznego lasu. Mrocznej Puszczy?
- Niestety, jako, że Lis to mój największy przyjaciel, wiem również mniej przyjemną rzecz, przez którą, między innymi, tu jesteś. - westchnął.

Poruszyła uszami. Co?

- Lisia Gwiazda nie chce mieć z tobą nic wspólnego. - miauknął ze skruchą w głosie Kogut, a co sprawiło, że Ryś zaniemówiła, wpatrując się w obłoconą sierść. Wyłupiła błękitne oczy, gapiąc się z otwartym pyskiem na Koguta.

- Jeszcze raz..? 

- Twierdzi, że jesteś dla niego za słaba. Że nigdy w życiu nie był z ciebie dumny, a twój trening był utrapieniem. 

Z piersi uczennicy wyrwał się mimowolnie głuchy szloch. Te słowa bolały kremową. Wręcz wbijały kły w delikarne serce.
- N-naprawdę? - wstała. - Kłamiesz! Wiem jak się zachowywał! - warknęła, ponownie się jeżąc. Była gotowa dać starszemu, doświadczonemu duchowi po pysku. Niewiele myślała.

- Rozumiem twoje niezadowolenie, ale-

- Nie ma żadnego ale! To nie może być prawda!

Biały pysk wykrzywił się w grymasie niezadowolenia.

- Chyba zaczynam teraz zrozumieć, dlaczego mi to powiedział. - zbeształ ostrym tonem młodą kotkę. - Jeżeli do niego również nie miałaś za wąs szacunku, to mu się nie dziwię!
Po tych słowach terminatorka nieco się uspokoiła i wyprostowała.

- Dlaczego miałby mnie wybrać na swą uczennicę w takim razie? - odgryzła się.

- Bo tak mu wypadało, skoro byłaś jedynym dzieckiem z sojuszu. - odpowiedział, kryjąc ślady złości. Ryś poczuła że.. to ma sens. Usiadła obok. Fala gorącego wstydu zalała jej twarz, tak, że chciała się zapaść gdzieś daleko pod ziemię i zamieszkać w norze z dżdżownicami. Wbiła wzrok we własne łapy, po czym wyszeptała:

- Przepraszam, Koguci Dziobie. 

Kocur wyglądał jakby się nad czymś ciężko zastanawiał przez dobre kilka chwil, po czym uniósł łeb, dumnie się strosząc jak paw.

- Przeprosiny, niech ci będzie, przyjęte. - podszedł do srebrnej. - Pysk do góry. Po coś tu jestem. 

Rysia Łapa uniosła głowę, by spojrzeć w zielone oko martwego.

- Czyli?
- Drzemie w tobie potencjał, Rysia Łapo. Znam Lisią Gwiazdę dobrze i wiem, co zrobić, by był z ciebie dumny. To będą księżyce treningu i poświęceń, jednak myślę, że będzie to warte. Zgadzasz się?
Córka Przepiórczego Grzebienia skinęła głową w potopie myśli. Kocur ruchem głowy zachęcił ją do zetknięcia się z nim nosem. Ponownie wstała, zamknęła oczy i dotknęła mokrego, czarnego nosa Koguciego Dzioba.

- Zgadzam się.


***


Otworzyła oczy. W mgnieniu oka zaczęła się rozglądać po ścianach schronienia. Była w legowisku uczniów, w Klanie Klifu. Opuściła tą ekscentryczną krainę. W końcu odetchnęła prawdziwym, świeżym powietrzem.
- Kogucie? - szepnęła wypatrując śladu czarno-białej sierści. - Kogu- ARGH! - wystraszyła się błękitnych ślepi, które w półmroku obecnej scenerii lśniły jak światła reflektorów. 

- Nie śpisz, Rysia Łapo?
- A ty?
Uczeń się przeciągnął.
- Nie mogłem zasnąć i słyszałem jak mamroczesz przez sen. - wzruszył ramionami, albo wykonał gest z grubsza podobny. Trudno stwierdzić. - Kogoś wołałaś?
Kremowo-biała uciekła wzrokiem.
- Miałam po prostu jakiś zwariowany sen. Już nawet nie wiem jaki.

Lampart nie wyglądał na przekonanego, ale nie ciągnął dalej rozmowy, tylko znowu zwinął się w precelka na legowisku. 

- Dobranoc, Rysia Łapo. Jutro czeka nas następny, pracowity dzień.

- Dobranoc.

Patrzyła zmęczonymi ślepiami na czarnego, jak ten zasypiał. Wyjrzała na zewnątrz. Wiatr szalał w najlepsze. Nie zamierzała robić żadnego spaceru w taką niepogodę. Mogłaby przysiąc, że w połowie zwaliłaby się na nią jakaś gałąź. 

Dostała mroźnego dreszczu, który przeleciał jej po grzbiecie jak wiewiórka po drzewie. Lepiej pójść już spać. Ułożyła głowę na ziemi i zamknęła ponownie oczy.

Czy to naprawdę nie był sen? Czy teraz będzie co noc tam trafiać? Czy Koguci Dziób w ogóle jest prawdziwy? Może to tylko jakiś wymysł jej pokręconej wyobraźni?
Te myśli skakały po głowie cętkowanej we wszystkie strony. Nie mogła się ich pozbyć. Być może niedługo zdobędzie na nie odpowiedzi. 

W końcu wyczerpanie wzięło górę. Kotka szybciej niż biegnący zając pogrążyła się w, tym razem zwyczajnym, śnie.


Od Anubisa CD. Hagrid

Nie było tak, że Anubis nie lubił innych kotów. Wręcz przeciwnie - każde spotkanie z obcym potencjalnie dawało mu szansę nawrócenia go. Przebywanie w towarzystwie wiernych sprawiało mu dużo radości.
Wyjątkiem były jego siostry.
- Przestań! - jęknął, wyrywając się z uścisku Mizi, która za wszelką cenę próbowała wyczyścić jego ubłocone futro.
- Jesteś brudny! Co pomyśli sobie twoja Dwunożna? - zapytała, wyglądając na zbulwersowaną wizją urażenia kobiety. Anubis również nie chciał powodować żadnych problemów boskiej istocie, jednak nie zamierzał pozwalać, by siostra się nim zajmowała. Przecież prorokowi to nie przystoi! - Poza tym, czemu tak narażasz się i ciągle wychodzisz na zewnątrz? Przecież życie nadal może być piękne, kiedy nie wychodzisz z legowiska! - stwierdziła, z niepokojem przyglądając się niedawno zagojonej ranie na łapie Anubisa.
- I tak wszyscy umrzemy - burknęła Kizia, nawet nie podnosząc łba, by spojrzeć na rodzeństwo. Szylkretowa wzdrygnęła się, ale po chwili uśmiechnęła się dobrotliwie.
- Zanim umrzemy, możemy nacieszyć się życiem - zaproponowała, podchodząc do siostry. Anubis westchnął z ulgą, widząc, że Mizia wreszcie się od niego odczepiła. - Czemu jesteś smutna, kochanie? - zapytała, trącając ją czule nosem. - Czyżby nie udało ci się wyznać uczuć temu uroczemu kocurowi z ogrodu naprzeciwko? - zasugerowała, a Kizia podskoczyła, jeżąc gniewnie futro.
- Nie! Wcale nie! Nie wiem, o czym mówisz! - pisnęła, a Anubis zachichotał cicho. Czarna kotka wbiła w niego zdenerwowane spojrzenie. - Jeśli jesteś taki mądry, to sam idź poderwać jakąś kotkę! Jakoś nigdy cię z żadną nie widziałam!
Anubis zmarszczył brwi z irytacją. To, że nie był nikim romantycznie zainteresowany, nie było sprawą jego siostry.
- Proszę bardzo - stwierdził, podnosząc się i idąc w stronę klapki w drzwiach. Zignorował miauczenie Mizi, która głośno sprzeciwiała się pomysłowi.
Wyszedł na pole z wysoko podniesioną głową. To całe wyzwanie było okropnie głupie. Czemu się go tak właściwie podjął?! Z irytacją rozejrzał się po okolicy, kątem oka zauważając stojącą na murku czarną kotkę. Przynajmniej nie musiał iść nigdzie daleko. Podszedł do kotki i uśmiechnął się uprzejmie.
Niech bogowie wybaczą mu to, co zamierzał zrobić.
- Bolało, gdy spadłaś z nieba? - wydukał, czując, że pali się ze wstydu. Kotka wytrzeszczyła oczy. Wyglądała, jakby zaraz miała go uderzyć.
- Powaliło cię?! - warknęła, a Anubis wydał z siebie nerwowy chichot. Naprawdę nie chciał zginąć z łap tej kotki.
- Wybacz, to było tylko głupie wyzwanie! Przepraszam! - wypalił szybko, bojąc się o swoje życie. - Może zamiast zabijać mnie wzrokiem wolałabyś porozmawiać o bogach? - zaproponował nieśmiało.

< Hagrid? >

Od Tygrysiej Łapy CD. Kamiennej Agonii

Każdy dzień wydawał się spokojny, dopóki nie natrafiała na Kamienną Agonię. Trudno było jej nie spotkać, zważając na jej pozycję zastępcy i aktywne dbanie o klan. Kręciła się tam i z powrotem, a Tygrys starała się na ogół nie wchodzić jej w drogę, bo od krzyków czarnej bolała ją głowa. Nie chciała bowiem sprawiać problemów, żyła z pokojowym nastawieniem do każdego, nawet do tych, którzy wydawali się przepędzać ją od siebie samym spojrzenie.
Skoro tylko zielonooka ją zignorowała, poczuła się niespełniona. Nie zamierzała się na nią wydrzeć? Nie próbowała kazać jej iść zająć się czymś sensownym i dać jej spokój? Ruda, gdyby potrafiła, uśmiechnęłaby się teraz z rozbawienia. Ale nie umiała, więc jedynie podniosła swój wzrok na wojowniczkę.
- Witaj, Kamienna Agonio. Jak ci mija dzień? – spytała kulturalnie niebieskooka, zwracając jej uwagę. Usłyszała na dzień dobry cichy warkot, pełen irytacji, a wyraz jej pysku zdawał się mówić „Dlaczego to znowu ty?” Futro na karku czarnej zmierzwiło się, a spojrzenie jej zielonych ślepi przeszyło uczennicę na wskroś.
- Czego chcesz? – burknęła, uderzając wściekle ogonem w ziemie. Kurz wzbił się ku górze, osiadając na jej krótkiej, ciemnej sierści.
- Zapytać, jak się czujesz – oznajmiła ze stoickim opanowaniem, czym wywołała u rozmówczyni niewielkie zaskoczenie. Na moment wydawała się oszołomiona tym, jak beztrosko ruda istotka raczyła do niej zagadać.
- Po co? – prychnęła. – Myślisz, że mam czas na jakieś pogawędki? – spytała z oburzeniem. Tygrysia Łapa pokiwała energicznie głową na boki.
- Oczywiście, że nie. Takie stwierdzenie nawet nie śmiałoby przejść mi przez myśl, a co dopiero wyjść z pyska – rzekła, czując dziwne mrowienie w podbrzuszu. W pewnym sensie chciała się zaśmiać, ale żaden chichot nie był w stanie wydobyć się z jej gardła.
Zastępczyni Klanu Burzy spojrzała na nią z góry, mrużąc w skupieniu oczy. Wyglądało to tak, jak gdyby próbowała odczytać jej zamiary, ale że ruda sprawiała wrażenie wiecznie obojętnej, szło jej to nieudolnie. W końcu cicho prychnęła, odsuwając się.
- To spadaj do roboty, jeśli masz zamiar marnować tu mój czas – syknęła.
- Jest już późno, co miałabym robić o tej porze? - zdziwiła się, spoglądając na znikające za koronami drzew słońce.
- Nie wiem, nie obchodzi mnie to – warknęła. – Idź spać, jak ci się nudzi.
- Ale nie odpowiedziałaś mi na pytanie – upomniała się i nawet mordercze spojrzenie wojowniczki nie speszyło ją do bycia upartym.
- Nie musisz wiedzieć, jak się czuję – rzekła ozięble.
- Nie muszę, ale chcę. Co jest złego w okazaniu troski o pobratymców? – spytała, nastawiając ku niej ucho, z lekka zaciekawiona tym, co może zaraz usłyszeć.


<Kamień?>

Nowy Członek Owocowego Lasu!

Wiatr | Samotnik


29 stycznia 2022

Od Złotej Łapy

 Po powrocie do zdrowia natychmiast wrócił do treningów, mimo, że Muchomorzy Jad wyraźnie nakazał mu przystopować i się oszczędzać. Złota Łapa miał jednak to w nosie tak naprawdę, zbyt wiele czasu stracił leżąc na dupie w jednym miejscu, dobrze wiedział, że musiał ukończyć trening w wieku maksymalnie dwudziestu księżyców, inaczej Zbożowa Gwiazda da mu srogo popalić. Może nawet wygna z klanu i-
Pokręcił łbem.
Nie, nie mógł tak myśleć. 
Szczególnie teraz, gdy Bławatkowy Potok pomagała mu ilekroć Rudzikowy Śpiew miał patrol, czy po prostu uznał, że zakończą na dzisiaj trening. 
Ignorował ból mięśni oraz stawów, starając się nadrobić utracone lekcje, z dumą zaskakując swojego nauczyciela kilkoma nowymi umiejętnościami. 
— Ej, a ci mają do ciebie jakiś problem? — Bławatka szturchnęła brata w bark. Ten skrzywił się z bólu, siniak, który skrywał się pod gęstym futrem dawał mu się we znaki. Mimo wszystko odwrócił łeb w kierunku, który wskazała mu starsza siostra a rybie płuco, które trzymał w pysku upadło mu na ziemię. Bażancie Futro.
Popielaty Świt.
Stokrotkowa Łapa, teraz znana jako Kwitnąca Stokrotka.
Nienawidził tej cholernej, zawszonej "świętej" trójcy i gdyby tylko honor miał chociaż ciupkę niższy, to z pewnością spuściłby im łomot, a już na sto procent by się nie dał zlać tak, jak wtedy. Jego ego przez tamto wydarzenie było bardziej podziurawione niż zżerane przez stonki kartofle a nie zapowiadało się, że kocurek ma je szybko podreperować.
— Nie zwracaj na nich uwagi, proszę — mruknął, wracając do posiłku. Bławatek uniosła brew, jednak zaraz wzruszyła barkami, również wracając do konsumowania jakiegoś wróbla czy tam drozda. Złota Łapa nie znał się na gatunkach ptaków, obserwował jedynie jak jego siostra siłuje się z truchłem, próbując oderwał drobną główkę od reszty ciała, rozrzucając przy okazji pióra dookoła.
— Hej, czy to nie nasza Frajerowa Łapa?
Wziął głęboki wdech licząc do dziesięciu, gdy tylko Bażancie Futro otworzył swój durny pysk.
— Ciekawe, kiedy Zbożowa Gwiazda wywali go z klanu, ha! Wielkie ciele a zapracować na zostanie wojownikiem nie umie!
Wydał z siebie złowróżbny, niski pomruk, odwracając się gwałtownie w stronę tych wymoczków. Wstał, wbijając pazury w ziemię, która aż zgrzytnęła. Gdyby nadal panowała pora nagich drzew, gorący oddech wydobywający się z jego pyska przy każdym sapnięciu, zmieniłby się w parę. Już miał ruszyć na całą zgraję, jednak siostra powstrzymała go ruchem łapy.
Nie musiała nic mówić, jej ślepia doskonale mówiły mu "Nie rób nic głupiego, nie warto", mimo to - każda, nawet najmniejsza część jego ciała drżała ze złości oraz chęci odwetu. 
Odwrócił się do nich tyłem, usiłując skupić na swoim posiłku i ukoić nerwy.
Czarę goryczy przelał kamyk, rzucony w stronę Bławatkowego Potoku.
Drgnęła mu powieka.
Wydał z siebie niski pomruk, wysuwając pazury.
Nie myślał wiele, gdy puścił się przed siebie, celując prosto w roześmianego Bażancie Futro. Prawie drasnął pazurami Popielaty Świt, jednak młoda kotka uskoczyła zgrabnie, lądując kilka długości ogona od niego. Zamrugał szybko, stając się skupił na swoim głównym celu - burym kocurze, który już dawno przekroczył granice. 
Złota Łapa zamachnął się, raniąc mu policzek oraz nos. 
Bażant jednak nie pozostał dłużny, przecież nosił miano wojownika, musiał sobie czymś na to zasłużyć. Drobny kocur odwinął się, wbijając kły w pysk cynamonowego kocura, który kwiknął, gdy tylko pazury drasnęły jego ucho. 
Krew kapnęła na młodą trawę, brudząc ją na czerwono.
Uczeń uderzył przeciwnika tylnymi łapami w brzuch z całej siły jaką posiadał. Bażant przetoczył się po ziemi, kaszląc oraz plując śliną. Korzystając z okazji Złota Łapa wstał na łapy, przyjmując postawę obronną, tak, jak uczył go Rudzikowy Śpiew.
 Jego przeciwnik splunął mu wprost pod łapy.
— Właśnie przypieczętowałeś swój los, ofermo. Idziemy.
Chciał za nimi pobiec, wgryźć się w znikające w krzaczorach ogony, jednak Bławatka jako jego osobisty głos rozsądku ponownie zastąpiła mu drogę. 
Mimo szału oraz innych emocji buzujących w jego ciele, pogodny wyraz pyszczka siostry skutecznie złagodził jego wybuch. Kotka oczywiście nie omieszkała wyprawić mu litanii, że tak nie wolno robić, jednak Złoty nadął jedynie policzki, furcząc, że nikt nie będzie mu siostry bił a już szczególnie taka fujara jak Bażant.
W odpowiedzi dostał kuksańca w bok.

Od Pierwszego Brzasku cd. Truskawka

Gdyby bury nie był porośnięty futrem, stojący przed nim synowie mogliby bez problemu obserwować fascynujący spektakl zmieniających się kolorów na jego pysku. Najpierw odeszła z niego cała krew i kocur zrobił się blady, zielony, później dla odmiany czerwony jak dojrzała wiśnia aż w końcu fioletowy. Ślepia prawie wyszły mu z orbit, gdy wpatrywał się to w odzyskującego humor Truskawka, to zaciekawionego Wiewiórka.
Otworzył pysk. Zamknął. Otworzył. Zamknął i zamachał wściekle ogonem. Otworzył, wzdychając ciężko.
– Nikim – “ważnym” chciał powiedzieć, ale jakoś nie przeszło mu to przez gardło. – takim. Sio do legowiska.
Na reakcję nie musiał długo czekać.
– Ale tatooo – odpowiedział mu rozczarowany chórek.
– Jakby był nikim takim to by ci się nie śnił – miauknął Truskawek. Brzask spojrzał na niego z błaganiem w ślepiach. Kocurek zaskakiwał go swoją rezolutnością. Szkoda tylko, że wtedy, kiedy było to wojownikowi najmniej potrzebne. 
– Śniły mi się też latające jeże i wasza mama – palnął, próbując zagonić synów do spania. – Dobranoc.
– Ale jej nie wołałeś przez sen – zauważył Truskawek.
“No i co z tego” – miał ochotę miauknąć, ale się powstrzymał. Zamknął ślepia i policzył do dziesięciu. Odetchnął głęboko, powoli wypuszczając powietrze.
– To mogło być cokolwiek – stwierdził. – Czemu akurat Wilcze Serce? Nie ma takiego w klanie. Zresztą… W nocy powinieneś spać a nie słuchać co ponoć mówię przez sen – “czyli po naszemu “nie pyskuj, gówniarzu”, synonim braku argumentów. Cudownie ci idzie”.
Wiewiór szturchnął brata porozumiewawczo łapą. Na pyszczkach obu wymalowały się szerokie uśmiechy.
Brzask jęknął w myślach. Rozmowa o Wilczym Sercu była ostatnim, czego teraz potrzebował. Czego kiedykolwiek potrzebował.


<Truskawku? xD>

Od Truskawka CD Pierwszego Brzasku

 Popatrzył na Wiewióra, który uśmiechnął się pod wąsem. Wymiana spojrzeń kociaków starczyła, aby ci wiedzieli już, co będą robić dosłownie za uderzenie serca.
— Poczekajcie tutaj — miauknął, wlekąc się w stronę wyjścia z legowiska. — Zaraz coś przyniosę.
Skinęli łebkami, posłusznie siadając tak, jak ojciec im to nakazał. Zaraz jednak gdy tylko ogon Brzasku zniknął w wejściu do żłobka dwa małe szarlatany poderwały się z ziemi i poczłapały za nim. Z początku szło wręcz idealnie - zaspany ojciec kociąt nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest śledzony przez dwa małe grzdyle. 
Oczywiście to ciele Wiewiór musiał się potknąć o patyk, a przynajmniej tak uważał Truskawek mimo, iż wina leżała całkowicie tylko i wyłącznie po jego stronie.
— Cii! Bo usłyszy!
Trącił brata łapą chcąc go naprostować. Rudzielec jednak obruszył się srogo, marszcząc przy tym nos. Tupnął nogą, strosząc futerko, wyraźnie pokazując swoje niemałe niezadowolenie.
— Sam bądź “cii!”. Widzisz, prawie nas…
Zamarli, gdy tylko Pierwszy Brzask odwrócił łeb w ich kierunku. Z jego błękitnych ślepi aż wylewało się zmęczenie oraz swego rodzaju irytacja, której Truskaw ani trochę nie pojmował. 
Ojciec otworzył pysk, mrugając kilka razy nim jakiekolwiek słowo wydobyło się z jego pyska.
— Mieliście czekać w legowisku.
No tak, mieli na niego czekać, jednak jakaś dziwna, nieznajoma siła podpowiadała mu, aby polazł za burym. Coś ciągnęło go ku ojcu i jakoś nie bardzo chciał się temu przeciwstawić.
Z drugiej strony, nie chciał aby ten był na nich zły.
Truskawek zaszurał łapką w piachu, kuląc uszy. Nie było jednak dane mu nic powiedzieć, ojciec złapał go za skórę za karku, odnosząc do żłobka.
Rudzielec przyglądał się bratu, który dreptał tuż obok burego próbując nadążyć za nimi. Dyndając wysoko nad ziemią mógł zobaczyć więcej niż przedtem i gdyby nie paskudna sytuacja, w której się znaleźli, pewnie byłby tymi widokami oczarowany.
Stęknął cicho, gdy jego łapki ponownie dotknęły ziemi. Surowy wzrok ojca palił mu skórę niczym ogień. 
Skulił uszy jeszcze bardziej, poruszając nerwowo ogonem.
Niewiele myśląc wypalił pierwsze lepsze pytanie, które przyszło mu do głowy, byleby tylko odwieść ojca od faktu, że znowu coś zbroili.
— Kto to Wilcze Serce? Mówiłeś o nim czasem przez sen...

< Łojciec? Powodzonka <33 >

Od Wiewiórki cd Kalinki

Wiewiórka wraz z Kalinką, od momentu stworzenia ich genialnego pomysłu, doskonale wczuli się już w rolę "lisów żłobka", ponieważ mieli już wszystko zaplanowane jak najlepiej, przynajmniej tak sądzili. Powolnie, ale niezdarnie przez to, że nigdy nikt ich jeszcze tego nie szkolił, skradali się w stronę śpiącego rodzeństwa, aby ich pokonać i tak jak ustalili, podbić żłobek, Kalinka miała zostać przywódczynią, Kalinkową Gwiazdą, a Wiewiórka zastępcą, Wiewiórczym Blaskiem. Szybko zaplanowali to co mają zrobić, postanowili, że ich otoczą, a więc Kalinka w tym momencie wybrała sobie trudniejsze zadanie, ponieważ zdecydowała, że to ona chcę bawić się w taką prawdziwą wiewiórkę i wspinać się po matce jak po drzewie, żeby skoczyć z góry na wciąż śpiące rodzeństwo, kiedy to rudy kocurek jedyne co miał zrobić, to po cichu zakraść się do nich z przeciwnej strony matki i czekać tam na wypadek, Jakby któreś z rodzeństwa zamierzało uciec tą drogą, dlatego to on miał za zadanie złapać ich.
Wiewiórka przysiadł już przy rodzeństwie, czekając, aż jego niedużo młodsza siostra wdrapie się na matkę. Czekanie jednak nie potrwało długo, szylkretowa kotka zeskoczyła na Truskawka, zaczynając tym niezłą bójkę pomiędzy szylkretową i rudą. 
Jedno z rodzeństwa próbowało odejść w inną stronę żłobka, Wiewiór nawet nie zauważył które, ale od razu rzucił się na nie, powodując, że wycofało się z powrotem do matki.
- Mamooo! - płacz nagle dostał się do uszu Wiewiórki - Kalinka mnie podrapała!!! - i rudy dobrze już wiedział, że był to płacz nie kogo innego, jak Fiolet.
Kocur od razu wycofał się parę kroków w tył, patrząc, jak Truskawek i Kalinka na chwilę zaprzestają wojny, tylko piorunując się wzrokiem. Dobrze wiedział, że ich matka nie będzie zadowolona, dlatego siedział cicho, mógłby przysiąc, że nawet na krótką chwilę jego serduszko przestało bić.
Iskrzący Krok podniosła głowę, zbudzona nagłym hałasem. Przejechała wzrokiem po wszystkich kociętach, które wlepiały w nią wzrok, gotowe na to, co ma nastąpić.
- Co się dzieje? - zapytała.

<Kalinko?>

Od Pierwszego Brzasku

Zmienił się las. Sosny pachniały i szumiały inaczej. Zmieniły się tereny, łąka, srebrzący się strumyk oglądał od drugiej strony. Zmienił się on, jego imię, całe jego życie. Nie zmieniło się jedno. Znów stał nad świeżo usypanym kopcem ziemi, w pyszczku trzymając kwiaty.
Pięknie pachnący fiołek. Liście wonnej mięty. Gerbera o mnóstwie białych płatków. Ruta o długich łodygach i żółtych kwiatach.

Kwiaty. Mnóstwo kwiatów. Intensywnie niebieskie płatki chabrów. Pokryta delikatnym puchem włosków mięta. I żonkil. Krew wyglądała groteskowo na jego delikatnych, żółtych płatkach.
Chabry i żonkil. Jak wtedy.
Część kwiatów była zgnieciona. Tam musiał leżeć zanim go zabrali.
Łzy spadły na różnokolorowe płatki.
“Dlaczego nie dałeś mi szansy?” “Czemu nie pozwoliłeś sobie pomóc?”
Przecież wiedział.
Zacisnął powieki. Z jego gardła wydarł się cichy szloch.
“Dlaczego zawsze kocham nie tak jak potrzeba?”

Kwiaty. Zawsze mu go przypominały. Był jedyną osobą poza jego ojcem, która znała ich język. Jedyną poza nim.
Położył bukiet na jego grobie.
Obok niego leżało jeszcze parę samotnych kwiatów. Różowa akacja. Bratek. Róża. Kilka różnokolorowych goździków. Spędził cały dzień na szukaniu ich w ogrodach Dwunożnych.
Zawahał się. Ostatnie słowa.
Pokręcił głową. Podniósł wszystkie i wyrzucił.
Nie oglądając się za siebie ruszył z powrotem do obozu.
Nigdy więcej nie da nikomu kwiatów.

Od Pierwszego Brzasku cd. Truskawka

Dlaczego nie mogły zostać takie małe, niezdarne i ciche?
To pytanie bury zadawał sobie za każdym razem, gdy po całym dniu pilnowania, żeby któreś z dzieci nie rozwaliło sobie łba padał na mech. Nie miał pojęcia skąd brały tyle siły. Truskawek, Wiewiórek i Kalinka nie potrafili usiedzieć więcej niż parę uderzeń serca w jednym miejscu, a razem stawali się istnym tornadem przewracającym wszystko na swojej drodze. Do tego rudy pręgus z jakiegoś powodu uznawał go za bohatera i nie odstępował na krok gdy tylko wojownik był w legowisku. Mimo że obiecał sobie że będzie pomagał Iskierce jak tylko może, często wymykał się na polowania. W lesie miał ciszę i spokój. Ciszę i spokój! (Nie przyznawał się do tego ale czasami zdarzało mu się zasnąć gdzieś w środku polany. Naprawdę nie rozumiał skąd kocięta miały tyle siły skoro budziły się równo o świcie.
Oczywiście, że kochał swoje dzieci. Nie tylko dlatego, że musiał, bo były jego. Po prostu łatwiej było je kochać w spokojnym lesie.

Wydawało mu się, że dopiero co położył łeb na miękkim mchu. Coś ukłuło go w pysk. Machnął łapą przez sen, chcąc odgonić natrętną muchę. Chyba się udało i ponownie zapadł w sen. Aż…
Zerwał się, gdy coś uderzyło go w głowę. Wysunął pazury, nieprzytomnym wzrokiem rozglądając się dookoła. Tuż przed jego nosem szczerzyły się dwa rude pyszczki.
– Bo mi się chciało pić tato! – miauknął Truskawek. 
Bury nie miał siły ani ochoty się nad tym zastanawiać. Po prostu westchnął. Podniósł się, uspokoił mruczącą przez sen Iskierkę i spojrzał w roześmiane niebieskie ślepia.
– Poczekajcie tutaj – miauknął, wlekąc się w stronę wyjścia z legowiska. – Zaraz coś przyniosę.
Przetarł ślepia, ale mgła zasnuwająca mu widok nie zniknęła. Westchnął, gdy uderzył w niego chłód poranka. Po jego głowie krążyły różne, bardzo niecenzuralne myśli. Możliwe że podobne do tych, które nawiedziły Iskierkę podczas porodu.
Przejechał językiem po zębach. Dziąsła go bolały. Dziwne. Powinien na wszelki wypadek podejść do medyka.
Rozejrzał się za jakimś mchem z wodą. Był. Całe szczęście. Jeszcze chwila i będzie mógł wrócić do snu. Zrobił krok w jego stronę, gdy nagle…
– Cii! Bo usłyszy!
– Sam bądź “cii!”. Widzisz, prawie nas…
Kocurki zamarły, gdy spoczął na nich zmęczony wzrok burego.
– Mieliście czekać w legowisku – miauknął błagalnie.


<Truskawku? :P>

Od Złotej Łapy

Obserwował wnętrze legowiska medyków, nerwowo poruszając uszami, starając się wyłapać każdy, nawet ten najcichszy dźwięk. Na całe szczęście ani Muchomorzego Jadu ani Kaczego Pióra nie było w obecnej chwili, Złota Łapa nie czuł się dobrze w ich towarzystwie, szczególnie teraz, gdy musiał tu gnić aż jego stan zdrowia się nie poprawi. Kocur miał wrażenie, że popada w jakąś chorą paranoję, uważnie obserwował jak porusza się zarówno rudy jak i niebieski medyk. Nie ufał im. Pachnieli czymś dziwnym, szczególnie ten drugi, młodszy, bardziej znerwicowany.
Pociągnął nosem, zwijając się w ciaśniutki kłębek i jedynie postawione na sztorc uszy zdradzały, że Złota Łapa bacznie nasłuchuje i nie spuszcza swojej gardy ani odrobinę.
Hałas we wnętrzu legowiska medyków był dla niego czymś innym, dziwnym, zgiełk towarzyszący samemu sercu obozu był zdecydowanie bardziej przyjemny. Tutaj zaś panowała atmosfera, którą cynamonowy kocurek mógł spokojnie podciągnąć pod coś, co z lekką dozą niepewności mógł określić widmem śmierci.
— Na klan gwiazdy! Złota Łapo, co ci się stało?
Niechętnie podniósł wzrok przyglądając się swojej siostrze, która stała przed nim, stykając się z uczniem niemalże nos w nos. Dopiero po uderzeniu serca zdołał zauważyć, że ta dziwnie podkula łapę.
Zmarszczył nos, przyglądając się jedynej normalnej siostrze jaką miał.
— No? Coś ty zrobił cieloku?
Nie chciał odpowiadać, a przynajmniej nie teraz, gdy czuł na sobie palące spojrzenia medyków.
— Nic, to mało ważne. Nic mi się nie stało — odparł zdawkowo starając się wykręcić od odpowiedzi, Bławatek widząc jego minę jakby miał zatwardzenie, po prostu odpuściła, jednak nie omieszkała wytknąć bratu, że prędzej czy później - i tak się dowie. Na jej słowa nie odpowiedział nic, po prostu gapił się jak ciele na kulejącą siostrę, która pokicała w stronę Kaczego Pióra, tłumacząc, że przypadkowo nastąpiła na krzak dzikiej róży i zraniła się w łapę.
Pręgus odwrócił łeb, by nie musieć oglądać sceny wyciągania kolca z poduszki.
Zamiast tego skupił się bardziej na innych chorych, szczególnie tych, którzy leżeli do niego grzbietem, dzięki czemu szanse, że wyjdzie na jakiegoś dziwaka, będą znikome. Poprawił swoje legowisko, moszcząc mech tak, aby było mu wygodnie i jakaś jego część robiła za swego rodzaju poduszkę.
Srebrzyste futro poruszało się za każdym razem, gdy tylko ciało leżące niedaleko niego brało wdech. Boki unosiły się i opadały miarowo zdradzając, że pacjent po prostu śpi.
— Ma jakąś wysypkę czy coś, zobacz tylko.
Bławatkowy Potok pojawiła się tuż obok niego dosłownie znikąd, jednakże Złoty ani trochę nie miał zamiaru narzekać na towarzystwo ukochanej siostry. Zamiast tego swój wzrok skierował w stronę Wieczornikowego Wzgórza, który w niektórych miejscach miał ciało pozbawione sierści a zamiast niej - jakieś dziwne opatrunki z buro-żółtawej mazi. 
— Bleh, wygląda jak sraczka — szepnął cicho wprost do jej ucha, na co koteczka ryknęła ostrym, mało koteczkowym śmiechem. Zdaniem pręgowanego przypominało to bardziej rechot żaby czy innej traszki. Mimo wszystko - uśmiechnął się pod wąsem. Mimo było, trochę się zrelaksować, szczególnie teraz.
— No, suń zadek — Bławatek szturchnęła go w bok, dźgając pazurem tak długo, aż ten faktycznie się nie przesunął, dając wojowniczce dostęp do swojej części posłania, z czego uradowana koteczka chętnie skorzystała. Niemalże natychmiast ułożyła się obok niego, zaczynając snuć opowieści, jak to cudownie być wojownikiem i jak bardzo nie może się doczekać kiedy on zostanie wojownikiem.
Złotej Łapie pozostało jedynie chichotać niczym popapraniec od czasu do czasu.


wyleczeni: Bławatkowy Potok, Wieczornikowe Wzgórze

28 stycznia 2022

Od Rysiej Łapy

Patrzyła na martwe ciało pobratymca bez słowa bądź wyrazu. Słowa pożegnalne dla Mysiego Kroku, które wygłosiło Jaśmin odbijały się w jej uszach. Kolejny pobratyniec umarł bez słowa, i to jeszcze na granicy z Klanem Nocy. Słyszała wiele szeptów dookoła, a koty zbijały się w kupki, jeśli nie opłakiwać wojownika, to snuć teorie. Mimo tego, większość była zgodna co do jednego. Morderstwo było dokonane przez przebrzydłych nocniaków. Nawet Rysia Łapa była co do tego zgodne. Rybojady miały czelność oskarżać ich o morderstwa. Żaden prawdziwy klifiak nie splugawiłby tak reputacji całego stada. Takie kłamstwa mogli rozpowszechniać jedynie pluskwy pokroju ich samych. 
Machnęła ogonem, zdenerwowana. 
- Jak to się mogło stać?
- Co?
- Jak okropnym kotem musiał być morderca, by to zrobić.. Przecież to łamanie jednej z najważniejszych zasad kodeksu!
- Nocniaki takie są. Bez cienia szlachetności
- To nocniaki zrobiły.. to?
Głupi dzieciak. To było bardziej niż oczywiste.
- Oczywiście, że tak, matole. Weszli za naszą granicę, zabili i odeszli. Koty najgorszego sortu. Od tego rybiego smrodu już im się w główkach poprzewracało. 
- Myślałem że inne Klany szanują się nawzajem, albo przynajmniej pielęgnują tak ważny kodeks.
- To musisz przestać. To wszystko to tylko jeden wielki wyścig szczurów, kto lepszy, kto silniejszy, kto ma większy respekt, kto więcej wojowników, terenów.. Aż szkoda strzępić języka. Dobrze, że chociaż Klan Klifu taki nie jest. 
- Myślę, że każdy taki jest. Chociaż nasz najmniej. 
- Przynajmniej w tym się zgadzamy.
To był chyba pierwszy raz, gdy z własnej woli chciało jej się rozmawiać z Lamparcią Łapą. Cud nad cudami. 
Zza jednego z krzaków wyłonił się kremowy kocur o przygarbionej posturze. Szedł by pochwycić jakąś mysz ze stosu i po raz kolejny zniknąć z Klanowego życia. 
- Hej, Grzyb, może chcesz z nami pogadać? Poznasz moją.. koleżankę, Ryś.
Arlekin zwrócił żółte oczy w kierunku siedzącej dwójki. Jego mina zdradzała jedno słowo - nie. 
- Twój brat ma grymas jak po kwasie. - stwierdziła Ryś, patrząc jeszcze raz na skrzywiony pysk Grzybowej Łapy. 
- Zepsujecie sobie tylko zabawę. - burknął pod nosem i zniknął w zaroślach. Lamparcia Łapa zrobił swoją sławną, zakłopotaną minę. 
- On- on taki jest. Nie przejmuj się.
- Nie przejmuję się ofermami losu.
- Nie mów tak o moim bracie. Jest po prostu inny.
- Bo co mi zrobisz?
Zamiast odpowiedzi uzyskała parsknięcie śmiechem i kuksańca w ramię.
- Hej!
Odpowiedziała mu tym samym. Po chwili już urządzali zapasy. Cios tu, cios tam. Śmiała się, po raz pierwszy od... długiego czasu. Bardzo długiego. Była jak kocię, które bawi się z bratem. Zapomniała już o swoich oporach przed kocurkiem. Pozbyła się oporów przed nim. I chyba wychodziło jej to na dobre. 
Zaraz zaraz, czyżby zaprzyjaźniła się z jakimś głupim kotem?
Odepchnęła czarnego i owinęła wokół siebie ogon. Ten natychmiast się zmartwił i podszedł do uczennicy powolnym krokiem.
- C-coś się stało, Rysia Łapo?
- Nic. Tylko.. przypomniałam sobie, że Piegowata Mordka chciała, bym poszła na polowanie po południu. Nie chcę zaniedbywać obowiązków.
- Mogę iść z tobą?
- Nie, poradzę sobie.
I to mówiąc uciekła w las, daleko od obozu, daleko od kotów, daleko od Lamparciej Łapy. 
Zbyt trudne było do przyznania się nawet przed sobą, że ma jakiegoś durnego przyjaciela.

Od Dalii

Słowa matki cały czas krążyły w głowie kotki, nie dając jej się uspokoić. Kicia wierciła się, próbując zasnąć. Za każdym razem, gdy niechcący uderzała łapą w matkę lub brata, podskakiwała przestraszona i leżała przez chwilę nieruchomo. Wątpliwości były jednak zbyt silne, by mogła długo leżeć bez ruchu.
Czas mijał, a to, co nieuniknione zbliżało się wielkimi krokami. Dalia bała się tego i setki razy o tym myślała. Zawsze jednak przemyślenia kończyła na wyobrażeniach, jaką przykrość sprawiłaby temu rodzicowi, od którego by odeszła. Nie chciała rozczarowywać ani Tulipan, ani Rubinowego Futra. Musiała jednak wybrać swoją drogę: wolnego samotnika, lub klanowego wojownika.
W końcu wstała, nie widząc sensu w zakłócaniu wypoczynku matce i Gorzkiemu. Bała się, że obudziłaby jednego z nich. W tej chwili nie chciała żadnego towarzystwa.
Wyszła z ich kryjówki, którą wybrali na noc. Były to niskie krzaczki, rosnące w bliskim sąsiedztwie z drzewami. W zmurszałym, pustym w środku pieńku znajdowały się kocięta, a obok nich spała matka.
Dalia przedarła się przez krzaki, ignorując gałązki, które biły ją po pysku. Jej zielonym oczom ukazały się błyszczące na nieboskłonie gwiazdy. Z zapartym tchem obserwowała te białe punkciki. To chociaż na chwilę oderwało ją od niepewnej przyszłości i decyzji, która na nią czekała.
Wiedziała, że nie ucieknie od odpowiedzialności. Świadomość tego uderzyła w nią tak mocno. Zakręciło jej się w głowie i dosłownie i w przenośni, zobaczyła gwiazdy przed oczyma.
Musiała za niedługo dać odpowiedź matce, której nadal nie miała.

Od Irysa Do Agresta

Oboje obserwowaliśmy z zafascynowaniem liście, które lotem spirali spokojnie opadały na ziemię, przykrywając swoich poprzedników. Mieniące się w słońcach, ich kolory przechodziły w wyblakły brąz, soczystą zieleń czy wysuszony pomarańcz, gdy spadały tonami z drzew. O dziwo, te powinny już dawno wyłysieć, lecz mimo to niewzruszone pozbywały się kolejnych odpadów, i chociaż były one tylko niechcianymi narzutami, dla nas stanowiły prawdziwą atrakcję. Czailiśmy się, by na zmianę skakać wzwyż, próbując jak najszybszą drogą ściągnąć je na ziemię; trudno było mi się skupić na zabawie, gdyż ich gracja skutecznie odciągała moją uwagę od postanowionego zadania, sprawiając, że w połowie lotu zastygałem, by móc skuteczniej przypatrzyć się ich fakturze.
Za każdym razem, gdy mój lot się kończył a me łapy ponownie trafiały na ziemię, wzdrygałem się. Działo się to z dość prostego powodu, jakim było moje wczorajsze spotkanie z jeżem. Właśnie w ten sposób niefortunnie nadepnąłem na niego, gdy spał, zakopany pod tonami liści. Skrzywiłem się na samą myśl o tamtym zdarzeniu — z chęcią nie doznałbym tego uczucia już nigdy.
Ponownie chwyciwszy interesujący mnie przedmiot, zezowałem, by określić jego kolor. Coś pomiędzy purpurą i czerwienią, z domieszką złota i …
— Ile tutaj błota — syknąłem, wypluwając roślinność.
Zaraz też mój wzrok skupił się na grupie klanowych kotek, widocznie wracających do obozu. Chociaż były dość daleko, mój wzrok był znakomity. Mogłem rozróżnić je wszystkie na pierwszy rzut oka, przypisując im swoje imiona oraz próbując przeanalizować, czy znalazły coś ciekawego. Napełniła mnie tęsknota na myśl, że nigdy nie będę zwiadowcą, a cała moja styczność z tym stanowiskiem najpewniej skończy się na oglądaniu ich podczas pracy.
— Wiesz — powiedziałem do swojego brata, który w tym samym czasie przestał się bawić i obdarzył mnie swoim spojrzeniem. — Chciałbym zostać jednym z nich. Jestem niski — dodałem z przekąsem, co faktycznie było jedną z moich wad, które u siebie szczególnie tępiłem. Byłem widocznie mniejszy od innych kociaków — i myślę, że po odpowiednim treningu mógłbym być tak samo zwinny, jak one — wymruczałem z zadowoleniem, gdyż w mojej głowie już powstała wizja mojej przyszłości. Ja, szybki i giętki jak cień, przemykający pod osłoną drzew i tropiących zdrajców i wrogów Owocowego Lasu.
— Jeszcze żaden kot nigdy nim nie był, ale…
Tak naprawdę niezbyt do słuchałem. Moja świadomość i mój wzrok były już daleko stąd, obserwujący to wszystko, co obserwować tylko mógł. Byłem przekonany, że gdybym tylko miał szansę, pokazałbym, na co mnie stać.

<Agrest?>

Od Leśnej Łapy CD Kuny

Czekoladowa tortie leżała spokojnie w legowisku uczniów, chociaż już nie spała nie miała na nic ochoty. 
Mentor Leśnej Łapy podszedł do kotki.
- Wstawaj, Leśna Łapo, musisz wymienić ściółkę w żłobku.
Kotka niechętnie wstała na łapy, nie lubiła sprzątać, szła do żłobka ciągnąć ogon po ziemi.
Weszła powoli do żłobka, leżały tam dwie karmicieli Różana Słodycz oraz Sosnowa Igła oraz sześć kociaków 
- Dzień dobry - przywitała się Leśna Łapa z uśmiechem.
- Dzień dobry, Leśna Łapo - odpowiedziała na przywitanie Różana Słodycz. - Przyszłaś wymienić posłania?
Leśna Łapa tylko przytaknęła i od razu zabrała się do pracy, nie chciała spędzić tu cały dzień. Wzięła całą brudną ściółkę i trzymając ja w pysku zmarszczyła nos ze smrodu.
- Ohydne - pomyślała kotka.
Pobiegła by jak najszybciej odłożyć tą śmierdząca „rzecz”. 
Wypluła to obrzydzeniem.

***

Kotka już układała  nową ściółkę, poszła po resztę ściółki. Biegnąc z  powrotem potknęła  się o jakąś puszysta kulkę, mianowicie o kociaka, szybko wstała na łapy.
- Bardzo przepraszam! Wszystko dobrze? - zapytała się przejęta Leśna Łapa bała się ze mogła coś zrobić małej kotce.
- T-tak wszystko dobrze - miauknęła mała koteczka.
- Uff… To dobrze, jestem Leśna Łapa, a ty? - zapytała się najbardziej przyjaźnie jak umiała.
- Kuna - odpowiedziała mała koteczka patrząc się na uczennice swoimi żółtymi oczkami.
- Pozwól że tylko zaniosę tą kupkę ściółki. Według uczennicy Kuna to naprawdę cudowna koteczka, wydaje się bardzo przyjazna.

<Kuno?>

Nowy Członek Klanu Gwiazd!

 


PSIA ŁAPA
Powód odejścia: decyzja administracji
Przyczyna śmierci: Utopienie, wycieńczenie chorobą


Odszedł do Klanu Gwiazdy!







nasz wieczny uczeń

Od Jabłkowej Bryzy CD. Kawki

Czasami Jabłkowa Bryza budził się smutny. Nie potrafił tego wytłumaczyć.
Niekiedy było to uczucie tak mocne, że nie miał siły podnieść się z posłania - wtedy z legowiska wychodził tylko dlatego, że wołano go na patrol lub czuł, że ktoś zaczyna się o niego martwić. Nie lubił być czyimś zmartwieniem. Czuł się wtedy jak ciężar.
Zazwyczaj był to jednak delikatniejszy smutek, taki, który dało się ukryć i udawać, że wszystko jest dobrze. Jabłkowa Bryza mógł funkcjonować normalnie, ale niczego nie pragnął tak mocno, jak skrycia się gdzieś przed natarczywymi spojrzeniami innych kotów i ich oczekiwaniami. Nie mógł sobie jednak pozwolić na taką chwilę słabości.
Najgorsze w tym wszystkim były głosy - natarczywe, namawiającego go do złego. Czasami Jabłkowa Bryza miał ochotę krzyczeć, oderwać sobie uszy, mimo że wiedział, że nie pomogłoby to zagłuszyć szyderczych pomruków w jego głowie. Czuł się chory, ale był zbyt przestraszony, by poprosić o pomoc kogoś z Klanu Nocy. Nie chciał być brany za wariata. Już wystarczająco go nienawidzili.
Jednak była jedna osoba, której ufał bezgranicznie. Wiedział, że ten kot nigdy by go nie zdradził, nigdy by go nie zostawił. Zawsze był dla niego, kiedy go potrzebował - po śmierci Rzecznej Bryzy ocierał jego łzy, uspokajał go, gdy krzyczał panicznie, dręczony koszmarami.
Psia Łapa.
Tylko jemu mógł powiedzieć o głosach. Tylko on mógł mu pomóc.
Wojownik rozejrzał się nerwowo, wychodząc z legowiska wojowników. Większość kotów znajdowała się już w obozie - tylko Orzechowy Zmierzch, Malinowy Pląs i Borówkowy Liść wciąż nie wróciły z wieczornego patrolu. Point nie lubił wymykać się z obozu po zmroku (pomimo że nie było to nielegalne, zawsze czuł się jakby robił coś niedozwolonego), ale nie chciał również niepokoić partnerki. Czasami miał wrażenie, że więcej ich dzieliło niż łączyło. Nerwowym krokiem podreptał w stronę stosu zwierzyny, aby zjeść coś przed drogą. Niedaleko siedział Bezchmurne Niebo, grzebiąc w czymś pazurem. Liliowy z zaciekawieniem uniósł głowę i niemal natychmiast skrzywił się z obrzydzeniem. Czarny kocur grzebał w martwym ciele nornicy.
- Mógłbyś przestać bawić się bawić zwierzyną? - poprosił nieśmiało Jabłkowa Bryza. Bezchmurne Niebo nie zareagował, jakby zupełnie nie usłyszał byłego mentora. - Jestem prawie pewny, że uczyłem cię Kodeksu Wojownika - stwierdził i natychmiast tego pożałował. Syn Pierwszego Deszczu przerwał wykonywaną czynność i podniósł na liliowego znudzone spojrzenie.
- Jakby ciebie obchodził Kodeks - burknął zdawkowo, ponownie wracając do rozczłonkowywania nornicy. Point wzdrygnął się. Były uczeń przerażał go. Pamiętał, jak błagał ze łzami w oczach Orzechowy Zmierzch, by przenieść ich posłania jak najdalej od Chmury, gdy ten awansował na wojownika. Van w niczym nie przypominał łagodnego ojca.
Point połknął zabraną ze stosu mysz i szybko wycofał się w stronę wyjścia z obozu. Chciał jak najszybciej znaleźć się daleko od przerażającego Chmury, który byłby jego pierwszym podejrzanym, gdyby w Klanie Nocy doszło do tajemniczego morderstwa. Nie zamierzał mówić swojemu byłemu uczniowi, gdzie się wybiera, pomimo że był niemal pewien, że czarny nic nie powiedziałby nikomu, nawet gdyby ktoś został zabity przed jego oczami. Poza tym nie musiał się mu tłumaczyć, mimo że tak bardzo pragnął podzielić się z kimkolwiek swoimi emocjami.
Czy prosił o tak wiele, chcąc, by wreszcie ktoś go wysłuchał?
Potrząsnął głową, wydając z siebie zirytowane parsknięcie. Nie powinien o tym myśleć. Inni mieli wystarczająco dużo problemów, nie powinien im dokładać kolejnych. Przecież… Żył dla nich. Byli dla niego najważniejsi.
Więc czemu czasami miał ochotę rzucić to wszystko, uciec z Klanu Nocy i rozpocząć samotne życie, podczas którego nie będzie musiał się martwić o dobro innych lub co inni o nim pomyślą?
Był takim egoistą.

***

Szelest trawy. Stłumione głosy w oddali. Ktoś tam był. Jabłkowa Bryza przyśpieszył kroku. Nie rozpoznawał obcego zapachu, który mieszał się z wonią wydawaną przez Psią Łapę. Czy kocur był w niebezpieczeństwie? Czy potrzebował pomocy? Z każdą pokonaną długością zająca słyszał coraz więcej.
- …jest jeszcze Jabłuszko. - Psia Łapa nie brzmiał na przestraszonego, wręcz przeciwnie, sprawiał wrażenie wyluzowanego, jakby rozmawiał z przyjacielem. Point zastrzygł uszami, zaintrygowany. Cynamonowy nie był typem kota, którego podejrzewałby o przyjaźń właściwie z kimkolwiek.
Przyśpieszył kroku, początkowo zainteresowany, lecz później z każdą chwilą coraz bardziej zaskoczony zachowaniem ojca. Być może powinien sobie pójść? Czy nie będzie przeszkadzał Psiej Łapie we wrzeszczeniu imienia swojej zmarłej partnerki? Potrzeba zobaczenia się z ojcem była jednak zbyt silna, by się wycofać. Przecisnął się przez krzaki, zdeptując kilka gałązek. Dwójka kocurów podskoczyła.
- Klfiaki! Znaleźli mnie! - pisnął Psia Łapa, a Jabłkowa Bryza zamrugał ze zdziwieniem. Definitywnie nie był klifiakiem. - Szybko, Kawka! Póki dane jest nam być wolnymi kotami. Uciekajmy! Uciekajmy w stronę zachodzącego słońca!
- Czyli gdzie? - zapytał tak zwany Kawka, trafnie zauważając, że jest noc.
Jabłko przyśpieszył, nie chcąc, żeby samotnicy mu uciekli.
- Tato…? - mruknął niepewnie, nie wiedząc, czy powinien być zażenowany, czy raczej rozbawiony. Cynamon podrapał się po łbie, wyraźnie zawstydzony.
- Dużo słyszałeś…? - zapytał.
Point był prawie pewny, że jego mina była wystarczającą odpowiedzią na pytanie. Powoli przesuwał spojrzenie z Psiej Łapy na czarnego samotnika, który wydawał mu się dziwnie znajomy. Westchnął cicho. To wyraźnie nie była odpowiednia chwila na poważną rozmowę z ojcem.
- Cokolwiek robicie, mogę dołączyć? - mruknął nieśmiało.
Jeśli nie mógł uzyskać pomocy, mógł chociaż zapomnieć o problemie.

***

Kurkowa Pieśń go unikał. Uciekał wzrokiem, gdy Jabłkowa Bryza się do niego uśmiechał. Specjalnie starał się dołączać do jak największej ilości patrolów, byle się nie spotykać z przyjacielem.
Point cierpiał.
Nie powinien narzucać się Kurce. Nie powinien go zostawiać - ani tego wieczoru, ani w ogóle. Czuł się źle ze samym sobą. Był porażką. Zawodził wszystkich.
Wraz z wzrastającym w nim poczuciem winy, głosy w jego głowie stawały się głośniejsze. Krzyczały o zemście, o niesprawiedliwości, o tych wszystkich rzeczach, które mógłby zrobić, gdyby pozbył się ciężaru w postaci kotów, które kochał, a które ściągały go na dno.
Potrząsnął głową. Nie chciał tego słuchać. Nie był taką osobą. Zamierzał to wszystko naprawić - począwszy od relacji z Kurką, a skończywszy na samym Kurce. Mógł mu przecież pomóc. Musiał się tylko postarać. Szybkim truchtem zbliżył się do zarządzającego wojownikami Niezapominajkowego Snu.
- …udadzą się Wrzoścowy Cień, Kalinowe Serce i Jagodowy Krok. Kasztanowy Dół i Kurkowa Pieśń pójdą teraz na polowanie - rozkazał zastępca, a point podszedł o krok bliżej.
- Przepraszam, czy mógłbym zastąpić Kasztanowy Dół? - wciął mu się w słowo. Zaskoczony Kurkowa Pieśń poruszył się niespokojnie, a Niezapominajkowy Sen strzepnął uszami ze zdziwieniem.
- Jasne - stwierdził zastępca, niemal natychmiast powracając do wypełniania swoich obowiązków. Jabłkowa Bryza podziwiał kocura za umiejętności organizacji - był świetnym zastępcą i zapowiadał się na idealnego przywódcę Klanu Nocy.
Wraz z Kurkową Pieśnią powoli wycofał się z obozu. W powietrzu wisiało napięcie, a wokół panowała niezręczna cisza, przerywana jedynie ćwierkaniem ptaków i huczeniem wiatru. Point wzdrygnął się, czując przeszywające zimno.
- Czy mógłbyś przestać się tak narzucać?! - Liliowy drgnął, słysząc nagłe warknięcie rudzielca.
- Wybacz - westchnął, kładąc uszy. - Naprawdę nie chciałem być niemiły. Po prostu… Potrzebuję cię.
Nie kłamał. Każda chwila niepewności o Kurkową Pieśń, każdy moment, gdy nie był pewny, czy przyjaciel jest bezpieczny, kosztował go godziny ściskającego serce strachu i okrutny niepokój.
Kurkowa Pieśń nie odpowiedział, odwrócił tylko głowę. Point nie potrafił stwierdzić, co przyjaciel myśli - mógł tylko liczyć na przebaczenie. Wyobraził sobie młodego, szczęśliwego Kurkę, który wychodzi z nim na polowanie. Uśmiechnął się w myślach. To marzenie było tak piękne i nierealistyczne… Czasami miał ochotę zatopić się w swoich myślach, dać głosowi w swojej głowie władzę i nigdy nie wracać do tego okropnego świata.
- Rozdzielmy się - poprosił Kurka, a Jabłkowa Bryza ze wstydem skinął głową. Chociaż… rudzielec nie brzmiał już na tak rozwścieczonego. Czyżby jednak był skłonny przebaczyć przyjacielowi?
Point był zbyt zamyślony, by zauważyć, jakim cudem znalazł się na brzegu wyjątkowo wartkiej rzeki. Wskoczył do lodowatej wody, a fala uderzyła w niego, na chwilę pozbawiając tchu. Walczenie z żywiołem było dla niego uzdrawiające - pozwalało dać upust emocjom i wreszcie się na czymś wyżyć. Z trudem pokonywał kolejne dystanse. Czy naprawdę nie miał prawa do szczęścia?! Zanurkował w mętnej toni w pogoni za rybą. Czemu wciąż się starał?! Ze złością zacisnął kły na pochwyconej zdobyczy. Ciepła krew zmieszała się z wodą. Słyszał wołanie. Nie, nie, nie, nie chciał wracać! Jego płuca paliły, a ciało, jakby wiedzione instynktem przetrwania, a nie buntowniczymi krzykami umysłu, wypłynęło na powierzchnię. Złapał łapczywy oddech, rozglądając się z niezrozumieniem.
- …Jabłko! - Wołanie dopiero po chwili zaczęło być dla niego zrozumiałe. Odwrócił się w stronę, z której dobiegał głos i ze zdziwieniem spostrzegł, że na brzegu stoi Kawka. - Chodź, coś złego się dzieje z Psią Łapą - rozkazał z wyraźnym zdenerwowaniem kocur, szybko znikając z pola widzenia kocura.
Jabłkowa Bryza rzucił krótkie spojrzenie w stronę, gdzie polował drugi wojownik. Nie chciał zostawiać Kurki, ale… Psia Łapa był dla niego ważny. Przyjaciel powinien to zrozumieć, prawda? Tłumiąc rosnące w nim poczucie winy, ruszył za samotnikiem.

***

Z Psią Łapą rzeczywiście działo się coś złego.
Oddychał płytko, zwinięty w swoim legowisku. Gdyby nie jego delikatnie uchylone powieki, Jabłkowa Bryza pomyślałby, że ojciec śpi.
- Musimy go wziąć do medyka - stwierdził Kawka, a point kiwnął głową. Cynamon parsknął cicho.
- Nie potrzebuję pomocy - mruknął niewyraźnie.
- Zamknij się - prychnął czarny kocur. Jabłuszko spojrzał na niego ze zdziwieniem, ale nie skomentował. - Zabierzmy go do Klanu Nocy.
Jabłkowa Bryza skinął głową. Dwójka kocurów siłą podniosła cynamona, zmuszając go do stania. Powoli zmierzali w kierunku terytorium Klanu Nocy, nie zważając na narzekanie Psiej Łapy. Serce wojownika wypełniał niepokój. Miał nadzieję, że z ojcem nie działo się nic poważnego. Przystanęli, dopiero gdy doszli do rzeki.
- Możemy spróbować iść inną drogą, ale to zajmie mnóstwo czasu - stwierdził Jabłkowa Bryza, rzucając pełne obawy spojrzenie na ojca. - Mogę was przeprowadzić przez rzekę - zaproponował, a Kawka kiwnął głową.
- Zostań tu, staruchu - rozkazał cynamonowi czarny kocur, podchodząc do brzegu. Jabłkowa Bryza wskoczył do wody. Jego głowę zaprzątały zmartwienia o tatę. Nie chciał, żeby go zostawiał. Pomagając Kawce utrzymać się nad powierzchnią, powoli zbliżał się do celu.
Nagle gdzieś za jego plecami rozległ się plusk. Odwrócił się niemal natychmiast, tylko po to, by zobaczyć skrawek cynamonowego futra znikającego pod powierzchnią.
- Tato! - pisnął, rzucając się na ratunek. Nie, nie, nie, nie mógł na to pozwolić. Zapomniał o Kawce, zapomniał o Kurce. Płynął szybko jak nigdy dotąd. Miał jeden cel.
Nagle coś uderzyło go w tył głowy. Świat ściemniał mu przed oczami. Kłoda, która wpłynęła na niego wcześniej, minęła go. Czuł, jak traci kontrolę. Rzeka pożerała go, oplatała wokół niego swoje mroczne macki.
Nie mógł się poddać.
Żywioł nie był już dla niego łaskawy. Był dziki, krwiożerczy. Jabłko młócił łapami wodę. Nie wiedział, gdzie było dno, a gdzie powierzchnia. Płynął w stronę kociego kształtu. Rzeka bawiła się samotnikiem, pozwalając jego bezwiednemu ciału płynąć z prądem. Zmęczone mięśnie wojownika wołały o odpoczynek, ale nie mógł przestać. Mrożący krew w żyłach strach przejął kontrolę nad jego ciałem. Nie mógł stracić nikogo więcej. Nie mógł stracić ojca.
Coś pociągnęło go w górę. Złapał zachłanny oddech, wynurzając się z ciemnej toni. Przez chwilę nie wiedział, co się stało. Dopiero po chwili zauważył rudego kota, płynącego w stronę Psiej Łapy.
Kurkowa Pieśń.
Jabłkowa Bryza nigdy wcześniej nie czuł takiej wdzięczności. Rzucił się za Kurką. Musieli zdążyć. Nie mógł pozwolić tacie umrzeć. Rudy wojownik zanurkował i po chwili wynurzył się, ściskając Psią Łapę za kark. Udało się! Jabłkową Bryzę wypełniała nadzieja, gdy wraz z przyjacielem wyciągali cynamonowego z wody. Była szansa…
Oddychając ciężko, wczołgali się na brzeg. Point spojrzał na Kurkową Pieśń, a jego ślepia wypełniało uwielbienie. Jednak mu na nim zależało. Nie wszystko było stracone! Pochylił się, trącając Psią Łapę nosem.
W jednej chwili ponownie wypełniło go przerażenie.
Psia Łapa nie oddychał.
Wydał z siebie pełen bólu jęk. To nie mogło się dziać. Nie mógł stracić taty. Przecież… przecież miał go nie zostawiać! Krzyknął, wbijając pazury w ziemię. Psia Łapa musiał żyć. Potrzebował go, tak bardzo go potrzebował… Z niemą prośbą wbił spojrzenie w kierunku Kurki. Musiał mu pomóc. Był jego jedynym wsparciem. Był jego jedynym przyjacielem.
Rudy kocur bez słowa odwrócił się. Jabłkowa Bryza załkał głośno, wtulając pysk w futro ojca.
Nie widział, jak Kurkowa Pieśń odchodzi. Nie zauważył, kiedy przybiegł do niego Kawka. Nie rozumiał słów, które padały z pyska czarnego kocura.
Wiedział za to, że z każdą chwilą zbliża się do szaleństwa.

< Kawko? >