Oboje obserwowaliśmy z zafascynowaniem liście, które lotem spirali spokojnie opadały na ziemię, przykrywając swoich poprzedników. Mieniące się w słońcach, ich kolory przechodziły w wyblakły brąz, soczystą zieleń czy wysuszony pomarańcz, gdy spadały tonami z drzew. O dziwo, te powinny już dawno wyłysieć, lecz mimo to niewzruszone pozbywały się kolejnych odpadów, i chociaż były one tylko niechcianymi narzutami, dla nas stanowiły prawdziwą atrakcję. Czailiśmy się, by na zmianę skakać wzwyż, próbując jak najszybszą drogą ściągnąć je na ziemię; trudno było mi się skupić na zabawie, gdyż ich gracja skutecznie odciągała moją uwagę od postanowionego zadania, sprawiając, że w połowie lotu zastygałem, by móc skuteczniej przypatrzyć się ich fakturze.
Za każdym razem, gdy mój lot się kończył a me łapy ponownie trafiały na ziemię, wzdrygałem się. Działo się to z dość prostego powodu, jakim było moje wczorajsze spotkanie z jeżem. Właśnie w ten sposób niefortunnie nadepnąłem na niego, gdy spał, zakopany pod tonami liści. Skrzywiłem się na samą myśl o tamtym zdarzeniu — z chęcią nie doznałbym tego uczucia już nigdy.
Ponownie chwyciwszy interesujący mnie przedmiot, zezowałem, by określić jego kolor. Coś pomiędzy purpurą i czerwienią, z domieszką złota i …
— Ile tutaj błota — syknąłem, wypluwając roślinność.
Zaraz też mój wzrok skupił się na grupie klanowych kotek, widocznie wracających do obozu. Chociaż były dość daleko, mój wzrok był znakomity. Mogłem rozróżnić je wszystkie na pierwszy rzut oka, przypisując im swoje imiona oraz próbując przeanalizować, czy znalazły coś ciekawego. Napełniła mnie tęsknota na myśl, że nigdy nie będę zwiadowcą, a cała moja styczność z tym stanowiskiem najpewniej skończy się na oglądaniu ich podczas pracy.
— Wiesz — powiedziałem do swojego brata, który w tym samym czasie przestał się bawić i obdarzył mnie swoim spojrzeniem. — Chciałbym zostać jednym z nich. Jestem niski — dodałem z przekąsem, co faktycznie było jedną z moich wad, które u siebie szczególnie tępiłem. Byłem widocznie mniejszy od innych kociaków — i myślę, że po odpowiednim treningu mógłbym być tak samo zwinny, jak one — wymruczałem z zadowoleniem, gdyż w mojej głowie już powstała wizja mojej przyszłości. Ja, szybki i giętki jak cień, przemykający pod osłoną drzew i tropiących zdrajców i wrogów Owocowego Lasu.
— Jeszcze żaden kot nigdy nim nie był, ale…
Tak naprawdę niezbyt do słuchałem. Moja świadomość i mój wzrok były już daleko stąd, obserwujący to wszystko, co obserwować tylko mógł. Byłem przekonany, że gdybym tylko miał szansę, pokazałbym, na co mnie stać.
<Agrest?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz