— Dla nas ta ryba to nic. Jak się ściemni, wrócimy do obozu i zapomnimy. — wypaliła Kamień oskarżycielskim tonem. — A ona właśnie straciła swoje życie. To jest dowód, jak bardzo świat jest brutalny. Tak samo będzie z każdym z nas.
Wilcza spojrzała na rybę. Nieruchomą, martwą istotę. Wyrzuconą przez wir życia na skazanie. Pozostawioną samemu sobie. Bezużyteczną. Żadna z ryb nie będzie jej pamiętać. Tęsknić. Popłyną dalej aż same nie skończą podobnie. Ślepo podążając za tłumem. Za tym co wszystkim okazuje się oczywiste.
Otworzyła pysk, by uderzenie serce później go zamknąć. Nie umiała ubrać w słowa tego co chciała powiedzieć. Jedynie wpatrywała się w martwe stworzenie.
"To jest dowód, jak bardzo świat jest brutalny. Tak samo będzie z każdym z nas."
Żadna z nich nie wiedziała ile czasu im pozostało. Co przyniesie przyszłość. Jak tragiczna i okropna się okaże. Położyła uszy. Ile nieszczęścia im ześle.
— Z-zanieśmy... — zaczęła cicho. — J-ją... Narcyzowi. O-on s-się u-ucieszy. D-doceni. U-uważa j-je z-za dobre... d-dobre na f-futro.
Kamienna Agonia westchnęła cicho, kręcąc łbem. Trudno było określić co czuła. Siwa otuliła się ogonem. Była taka beznadziejna. Nawet nie umiała odpowiedzieć na słowa kotki. Czarna musiała być zła na nią. Była tak okropnym rozmówcą. Zajmowała jedynie jej cenny czas. Zmuszała do niańczenia jej. Przez nią musiała pół dnia spędzić na podróży nad strumień. Wolała sobie nawet nie wyobrażać jak zirytowana kotka jest.
— Skoro tak mówisz. — miauknęła jedynie, spoglądając znów na potok.
Wilcza powędrowała spojrzeniem za kotką. Jej zgarbiona lekko sylwetka była taka inna od tej dumnej i silnej, którą prezentowała w obozie. Zielone ślipia w kolorze liści klonu zamiast przepełnione furią zdawały się być gdzieś daleko myślami. Wiatr targał lekko czarne futro zastępczyni, lecz ta nie zwracała na to uwagi. Była gdzieś indziej. Wyglądała jakby...
— C-cierpiała... — zielone ślipia szybko przeszyły ją pytającym spojrzeniem.
Wilcza uciekła pośpiesznie. Zawstydzona i zażenowana sobą schowała pysk za łapami.
— Mówiłaś coś?
Serce siwej zabiło szybciej. Czerwień zachodzącego słońca splamił czarne futro. Zmarszczone brwi. Lekko drgający ogon zdradzający zniecierpliwienie. Para uszów skierowane w jej stronę.
Przełknęła ciężko ślinę.
— W-wyglądasz... — powtórzyła niepewnie, sama nie wiedząc, czy powinna to zrobić. — J-jakbyś... jakbyś... c-cierpiała. — wydusiła.
Zielone ślipia powędrowały w inną stronę.
— Ciężko, żebym wyglądała inaczej. — odparła obojętnie. — Wracamy?
Wilcza niepewnie stanęła na łapach. Nie chciała wracać. Dusiła się tam. Męczyła. Czuła się jak wronia strawa. Bardziej bezużyteczna i nienawidzona niż kiedykolwiek indziej. Położyła uszy i kiwnęła łbem. Nie miała odwagi zajmować więcej czasu kotce. Miała lepsze sprawy na łbie niż ją. I tak pewnie czas z siwą był dla nią katorgą.
Zastępczyni wzięła rybę w pysk i spojrzała na ciężarną.
Ciężarną.
Wilcza tak bardzo nienawidziła, że była tak traktowana. Nienawidziła tego stanu. Wszystkiego w nim. Łapy ją bolały. Grzbiet także. Każdy krok był wyczerpujący. Wiecznie głodny organizm domagał się jedzenia, którego kotka nie potrafiła tknąć.
— Idziesz? — lekko zirytowany głos, sprawił, że drgnęła.
Podeszła do zastępczyni i starając się nie być ciężarem, zaczęła przebierać łapami.
Kamień zmarszczyła brwi zirytowana. Wilcza jedynie niepewnie na nią spoglądała. Nie chciała tam wracać. Nie dziś. Nie jutro. Lecz to zdawało się nieuchronne. Sasanek spał zwinięty w drobną kulkę. Orlikowy Szpet także drzemał niedaleko partnera. Większość obozowiska udała się na odpoczynek. Jedynie ich trójka pozostawała na łapach.
— Idę. — ogłosiła Kamienna Agonia, wychodząc. — Też wróć do kociarni niedługo. Nie spraw Zajęczej Gwieździe niepotrzebnych nerwów.
Opuściła ich. Wilcza niepewnie wpatrywała w znikającą w mroku sylwetkę. Później we własne łapy, gdy starszy delektował się przysmakiem Nocniaków.
— Nigdy nie rozumiałem młodych. Zbyt zapatrzeni w siebie, by zadbać o mą wspaniałą osobę. Cieszę się, że chociaż wy miałyście trochę rozumu, by coś mi przynieść. To futro samo z siebie nie wygląda tak wspaniale. Będąc najstarszym kotem w klanie ciężko zadbać o boski wygląd. A wrażenie samo się nie zrobi. Wiesz to prawda? — zaczął miauczeć Narcyz.
Wilcza usiadła, czując nieprzyjemny ból na grzbiecie.
— Może nazwiesz jedno Narcyz? — zaproponował starszy. — To zaszczyt nosić me imię. A uwierz, nie proponuję to każdemu. To jak?
Siwa zdezorientowana pokręciła łbem. Nie rozumiała starszego. Nigdy nie potrafiła. Jego pewność siebie. Samouwielbienie. Były jej kompletnie obce. Nierozumiane.
— Ała. — miauknął urażony niebieski. — Może chociaż ze mną poplotkujesz? Co to za szczęściarz? — wskazał łapą na brzuch siwej.
Wilcza zastygła w bez ruchu.
Szczęściarz?
Dziwne uczucie zaczęło palić ją w łapy. Jej oprawca szczęściarzem? Kocur, który skrzywdził ją na zawsze. Który ją zniszczył. Roztrzaskał na kawałki. Zburzył wszystko nad czym pracowała. Odebrał jej część jej na zawsze. Przez którego to wszystko się działo. Którego plugawe pasożyty żyły w niej wysysając z niej życie. Tupnęła łapą, zaskakując samą siebie.
— W-wypluj... w-wypluj t-te słowa. — syknęła, czując jak wszystko w niej buzuje.
Zdziwiony starszy zjeżył futro.
— Młodzież. Zawsze bez szacunku do tak wspaniałych starszych jak ja. — mruknął, nonszalancko odwracając się zadem do siwej.
Wilcza wyszła cała podminowana ze starszyzny.
Miała dość tego wszystkiego.
Otworzyła pysk, by uderzenie serce później go zamknąć. Nie umiała ubrać w słowa tego co chciała powiedzieć. Jedynie wpatrywała się w martwe stworzenie.
"To jest dowód, jak bardzo świat jest brutalny. Tak samo będzie z każdym z nas."
Żadna z nich nie wiedziała ile czasu im pozostało. Co przyniesie przyszłość. Jak tragiczna i okropna się okaże. Położyła uszy. Ile nieszczęścia im ześle.
— Z-zanieśmy... — zaczęła cicho. — J-ją... Narcyzowi. O-on s-się u-ucieszy. D-doceni. U-uważa j-je z-za dobre... d-dobre na f-futro.
Kamienna Agonia westchnęła cicho, kręcąc łbem. Trudno było określić co czuła. Siwa otuliła się ogonem. Była taka beznadziejna. Nawet nie umiała odpowiedzieć na słowa kotki. Czarna musiała być zła na nią. Była tak okropnym rozmówcą. Zajmowała jedynie jej cenny czas. Zmuszała do niańczenia jej. Przez nią musiała pół dnia spędzić na podróży nad strumień. Wolała sobie nawet nie wyobrażać jak zirytowana kotka jest.
— Skoro tak mówisz. — miauknęła jedynie, spoglądając znów na potok.
Wilcza powędrowała spojrzeniem za kotką. Jej zgarbiona lekko sylwetka była taka inna od tej dumnej i silnej, którą prezentowała w obozie. Zielone ślipia w kolorze liści klonu zamiast przepełnione furią zdawały się być gdzieś daleko myślami. Wiatr targał lekko czarne futro zastępczyni, lecz ta nie zwracała na to uwagi. Była gdzieś indziej. Wyglądała jakby...
— C-cierpiała... — zielone ślipia szybko przeszyły ją pytającym spojrzeniem.
Wilcza uciekła pośpiesznie. Zawstydzona i zażenowana sobą schowała pysk za łapami.
— Mówiłaś coś?
Serce siwej zabiło szybciej. Czerwień zachodzącego słońca splamił czarne futro. Zmarszczone brwi. Lekko drgający ogon zdradzający zniecierpliwienie. Para uszów skierowane w jej stronę.
Przełknęła ciężko ślinę.
— W-wyglądasz... — powtórzyła niepewnie, sama nie wiedząc, czy powinna to zrobić. — J-jakbyś... jakbyś... c-cierpiała. — wydusiła.
Zielone ślipia powędrowały w inną stronę.
— Ciężko, żebym wyglądała inaczej. — odparła obojętnie. — Wracamy?
Wilcza niepewnie stanęła na łapach. Nie chciała wracać. Dusiła się tam. Męczyła. Czuła się jak wronia strawa. Bardziej bezużyteczna i nienawidzona niż kiedykolwiek indziej. Położyła uszy i kiwnęła łbem. Nie miała odwagi zajmować więcej czasu kotce. Miała lepsze sprawy na łbie niż ją. I tak pewnie czas z siwą był dla nią katorgą.
Zastępczyni wzięła rybę w pysk i spojrzała na ciężarną.
Ciężarną.
Wilcza tak bardzo nienawidziła, że była tak traktowana. Nienawidziła tego stanu. Wszystkiego w nim. Łapy ją bolały. Grzbiet także. Każdy krok był wyczerpujący. Wiecznie głodny organizm domagał się jedzenia, którego kotka nie potrafiła tknąć.
— Idziesz? — lekko zirytowany głos, sprawił, że drgnęła.
Podeszła do zastępczyni i starając się nie być ciężarem, zaczęła przebierać łapami.
* * *
— Och, co za wspaniały podarunek. — staruszek uśmiechnął się szczerze. — Idealny dla tak wspaniałego kota jak ja. — dodał, biorąc się za rybę. Kamień zmarszczyła brwi zirytowana. Wilcza jedynie niepewnie na nią spoglądała. Nie chciała tam wracać. Nie dziś. Nie jutro. Lecz to zdawało się nieuchronne. Sasanek spał zwinięty w drobną kulkę. Orlikowy Szpet także drzemał niedaleko partnera. Większość obozowiska udała się na odpoczynek. Jedynie ich trójka pozostawała na łapach.
— Idę. — ogłosiła Kamienna Agonia, wychodząc. — Też wróć do kociarni niedługo. Nie spraw Zajęczej Gwieździe niepotrzebnych nerwów.
Opuściła ich. Wilcza niepewnie wpatrywała w znikającą w mroku sylwetkę. Później we własne łapy, gdy starszy delektował się przysmakiem Nocniaków.
— Nigdy nie rozumiałem młodych. Zbyt zapatrzeni w siebie, by zadbać o mą wspaniałą osobę. Cieszę się, że chociaż wy miałyście trochę rozumu, by coś mi przynieść. To futro samo z siebie nie wygląda tak wspaniale. Będąc najstarszym kotem w klanie ciężko zadbać o boski wygląd. A wrażenie samo się nie zrobi. Wiesz to prawda? — zaczął miauczeć Narcyz.
Wilcza usiadła, czując nieprzyjemny ból na grzbiecie.
— Może nazwiesz jedno Narcyz? — zaproponował starszy. — To zaszczyt nosić me imię. A uwierz, nie proponuję to każdemu. To jak?
Siwa zdezorientowana pokręciła łbem. Nie rozumiała starszego. Nigdy nie potrafiła. Jego pewność siebie. Samouwielbienie. Były jej kompletnie obce. Nierozumiane.
— Ała. — miauknął urażony niebieski. — Może chociaż ze mną poplotkujesz? Co to za szczęściarz? — wskazał łapą na brzuch siwej.
Wilcza zastygła w bez ruchu.
Szczęściarz?
Dziwne uczucie zaczęło palić ją w łapy. Jej oprawca szczęściarzem? Kocur, który skrzywdził ją na zawsze. Który ją zniszczył. Roztrzaskał na kawałki. Zburzył wszystko nad czym pracowała. Odebrał jej część jej na zawsze. Przez którego to wszystko się działo. Którego plugawe pasożyty żyły w niej wysysając z niej życie. Tupnęła łapą, zaskakując samą siebie.
— W-wypluj... w-wypluj t-te słowa. — syknęła, czując jak wszystko w niej buzuje.
Zdziwiony starszy zjeżył futro.
— Młodzież. Zawsze bez szacunku do tak wspaniałych starszych jak ja. — mruknął, nonszalancko odwracając się zadem do siwej.
Wilcza wyszła cała podminowana ze starszyzny.
Miała dość tego wszystkiego.
* * *
Piski roznosiły się po kociarni. Glisty wiły się w legowisku niespokojnie.
— Wilcza, proszę. — jedynie smutny głos brata, sprawiał, że potrafiła do nich podejść.
Niechętnie i z obrzydzeniem położyła łapę w legowisku. Kocięta podeszły do niej, kręcąc się niezdarnie wokół. Wilcza zacisnęła ślepię i położyła się. Czuła jak podpełzają do niej. Jak ugniatają jej brzuch swymi małymi łapami. Jak ciągną mleko.
Obrzydliwe. Nie mogła tego znieść. Chciała krzyczeć. Ryć pazurami w ziemi. Wić się i płakać z własnej niemocy.
— Przyniosę ci coś. — miauknął Zajęcza Gwiazda, liżąc siostrę lekko w czoło. — Jesteś bardzo dzielna.
Zacisnęła łapy, czując wbijające się w poduszkę pazury. Nie chciała być dzielna. Nie chciała uznania. Nie chciała mieć wspólnego z tymi istotami. Samo uwięzienie w tym samym pomieszczeniu było zbyt ciężkie. Umierała tu. Powoli.
Chciała, żeby zniknęły z powierzchni tego świata. Na zawsze. Przepadły bez śladu. Przestały istnieć.
Lecz nie mogła zrobić tego bratu. Widziała, jak bardzo zależało mu na nich. Nie potrafiła tego zrozumieć. Były kociętami najgorszego kota w historii leśnych klanów. Tyrana gorszego od Piaskowej Gwiazdy. Lecz zdaniem większość zasługiwałyby żyć. By przypominać bez końca Wilczej o tamtej nocy.
— Więc już po porodzie. — głos zdecydowanie nie należał do jej brata.
Przeniosła zapłakane spojrzenie na kotkę. Zastępczyni wpatrywała się w nią. W zielonych ślipiach urosła złość.
— Idiotyczne kocięta będą się musiały wychowywać z tobą w jednym klanie. Z nami. Ze wszystkimi. — syknęła, trzepiąc ogonem.
Wilcza jedynie milczała, wpatrując się w czarną.
— Na miejscu Jeżowej Ścieżki kazałabym ci je wywalić w krzaki. Ten oblech zrobił ci to, a teraz ty masz ponosić tego konsekwencje? Ten świat ma tak popieprzoną logikę. — warknęła, spoglądając w kąt kociarni.
Zrobiła krok w jej stronę. Zimne zielone ślipia zlustrowały kocięta chłodnym spojrzeniem. Widziała jej skrzywienie na widok rudych plam. Obrzydzenie. Wściekłość. Wilcza chciała wstać. Odejść od nich. Schować się za Kamień. Pozwolić wydać na nie wyrok. Pozbyć się ich na zawsze.
Uczepione niej kocięta ssały mleko, ugniatając drobnymi łapami jej brzuch. Mruczały cicho zadowolone. Spragnione kontaktu z nią.
— S-szkoda, ż-że n-nie j-jesteś... m-medykiem. — bąknęła przez łzy.
Kamień trzepnęła uchem, kierując na nią wzrok.
— Jak je nazwałaś.
Przełknęła ślinę.
Gdyby żyły w innym świecie. Gdyby były innymi kotami. Gdyby ta sytuacja była inna pewnie teraz wesoło podziwiałyby kocięta, zachwycając się ich drobnością i delikatnością.
Narodziny były by czymś wspaniałym, a nie przekleństwem.
Wilcza mogłaby na nie patrzeć. Umiałaby cieszyć się z ich pojawienia. Nie czułaby obrzydzenia. Nie płakałaby patrząc na nie.
— R-róża... — miauknęła cicho, wskazując niechętnie łapą leżące na grzbiecie kocie. — C-czajka... — kolejne rude kocie, które wtulone w jej brzuch zasnęło.
Wzrok kotki zatrzymał się na dwóch leżących na sobie kociętach.
— P-pa... Pasikonik... i Węgielek.
Kamienna Agonia utknęła wzrokiem na czarnym kocięciu. Wzięła wdech. W jej zielonych ślipiach pojawił się błysk. A zaraz po nim zaszkliły się. Zastępczyni szybko odwróciła łeb od Wilczej i młodych.
— Wilcza, proszę. — jedynie smutny głos brata, sprawiał, że potrafiła do nich podejść.
Niechętnie i z obrzydzeniem położyła łapę w legowisku. Kocięta podeszły do niej, kręcąc się niezdarnie wokół. Wilcza zacisnęła ślepię i położyła się. Czuła jak podpełzają do niej. Jak ugniatają jej brzuch swymi małymi łapami. Jak ciągną mleko.
Obrzydliwe. Nie mogła tego znieść. Chciała krzyczeć. Ryć pazurami w ziemi. Wić się i płakać z własnej niemocy.
— Przyniosę ci coś. — miauknął Zajęcza Gwiazda, liżąc siostrę lekko w czoło. — Jesteś bardzo dzielna.
Zacisnęła łapy, czując wbijające się w poduszkę pazury. Nie chciała być dzielna. Nie chciała uznania. Nie chciała mieć wspólnego z tymi istotami. Samo uwięzienie w tym samym pomieszczeniu było zbyt ciężkie. Umierała tu. Powoli.
Chciała, żeby zniknęły z powierzchni tego świata. Na zawsze. Przepadły bez śladu. Przestały istnieć.
Lecz nie mogła zrobić tego bratu. Widziała, jak bardzo zależało mu na nich. Nie potrafiła tego zrozumieć. Były kociętami najgorszego kota w historii leśnych klanów. Tyrana gorszego od Piaskowej Gwiazdy. Lecz zdaniem większość zasługiwałyby żyć. By przypominać bez końca Wilczej o tamtej nocy.
— Więc już po porodzie. — głos zdecydowanie nie należał do jej brata.
Przeniosła zapłakane spojrzenie na kotkę. Zastępczyni wpatrywała się w nią. W zielonych ślipiach urosła złość.
— Idiotyczne kocięta będą się musiały wychowywać z tobą w jednym klanie. Z nami. Ze wszystkimi. — syknęła, trzepiąc ogonem.
Wilcza jedynie milczała, wpatrując się w czarną.
— Na miejscu Jeżowej Ścieżki kazałabym ci je wywalić w krzaki. Ten oblech zrobił ci to, a teraz ty masz ponosić tego konsekwencje? Ten świat ma tak popieprzoną logikę. — warknęła, spoglądając w kąt kociarni.
Zrobiła krok w jej stronę. Zimne zielone ślipia zlustrowały kocięta chłodnym spojrzeniem. Widziała jej skrzywienie na widok rudych plam. Obrzydzenie. Wściekłość. Wilcza chciała wstać. Odejść od nich. Schować się za Kamień. Pozwolić wydać na nie wyrok. Pozbyć się ich na zawsze.
Uczepione niej kocięta ssały mleko, ugniatając drobnymi łapami jej brzuch. Mruczały cicho zadowolone. Spragnione kontaktu z nią.
— S-szkoda, ż-że n-nie j-jesteś... m-medykiem. — bąknęła przez łzy.
Kamień trzepnęła uchem, kierując na nią wzrok.
— Jak je nazwałaś.
Przełknęła ślinę.
Gdyby żyły w innym świecie. Gdyby były innymi kotami. Gdyby ta sytuacja była inna pewnie teraz wesoło podziwiałyby kocięta, zachwycając się ich drobnością i delikatnością.
Narodziny były by czymś wspaniałym, a nie przekleństwem.
Wilcza mogłaby na nie patrzeć. Umiałaby cieszyć się z ich pojawienia. Nie czułaby obrzydzenia. Nie płakałaby patrząc na nie.
— R-róża... — miauknęła cicho, wskazując niechętnie łapą leżące na grzbiecie kocie. — C-czajka... — kolejne rude kocie, które wtulone w jej brzuch zasnęło.
Wzrok kotki zatrzymał się na dwóch leżących na sobie kociętach.
— P-pa... Pasikonik... i Węgielek.
Kamienna Agonia utknęła wzrokiem na czarnym kocięciu. Wzięła wdech. W jej zielonych ślipiach pojawił się błysk. A zaraz po nim zaszkliły się. Zastępczyni szybko odwróciła łeb od Wilczej i młodych.
— K-kamień...? — wydusiła cicho i niepewnie, wpatrując się w kotkę.
Zastępczyni nie odpowiedziała. Wstała i wyszła z kociarni.
W Wilczej coś runęło. Odchodząca czarna sylwetka sprawiała, że nie mogła. Nie mogła tego wytrzymać. Nie wiedziała co się stało. Bała się, że ją uraziła. Że Kamień znienawidziła ją za to. Zhańbiła imię ważnego dla zastępczyni kota. Zhańbiła je nadając je plugawemu kocięciu.
Była potworem.
Była taka głupia. Durna. Durna Wilcza.
Wstała. Zerwała się na łapy, budząc młode, które zaczęły piszczeć i wiercić się. Znów zniszczyła wszystko.
— Ka-kamień... j-ja... ja p-przepraszam... — wybiegła za kotką, która nie była wstanie nawet na nią spojrzeć.
<Kamień?>
W Wilczej coś runęło. Odchodząca czarna sylwetka sprawiała, że nie mogła. Nie mogła tego wytrzymać. Nie wiedziała co się stało. Bała się, że ją uraziła. Że Kamień znienawidziła ją za to. Zhańbiła imię ważnego dla zastępczyni kota. Zhańbiła je nadając je plugawemu kocięciu.
Była potworem.
Była taka głupia. Durna. Durna Wilcza.
Wstała. Zerwała się na łapy, budząc młode, które zaczęły piszczeć i wiercić się. Znów zniszczyła wszystko.
— Ka-kamień... j-ja... ja p-przepraszam... — wybiegła za kotką, która nie była wstanie nawet na nią spojrzeć.
<Kamień?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz