- Rysia Łapo! - miauknęła Pieg, dostrzegając młodą jedzącą mysz, która zwróciła wzrok w stronę czekoladowej.
- Tak?
- Aby nie było ci zbyt lekko, idziemy na polowanie. Dokończ i nie mów do mnie z pełnym pyskiem. Będę czekać przy wyjściu.
Ani chwili spokoju. Czego się mogła spodziewać.
Przełknęła w pośpiechu resztę posiłku, po czym podeszła do mentorki.
- Wychodzimy, nie stój tu jak senna popielica.
Ruszyła za mentorką, oglądając gęstwinę zarośli, jaka wyrosła tego lata. Gąszcz zaduszał pnie drzew, wbijając się w gałęzie, rozdrapując korę. Ptaki ćwierkały zajadając się robactwem. Kwiaty uwalniały swe słodkie zapachy, przyciągając pszczoły. Niebo było niemal bezchmurne, a słońce otulało promienną płachtą wszystko aż po horyzont. Klan Klifu miał szczęście, że miał gdzie się schować przed gorącem. Gorzej miały te burzaki, które nie miały choćby krzaka za którym można się skryć.
Często zastanawiała się nad swoim pochodzeniem, co przyprawiało jej zmartwień. Co jeśli nikt nigdy nie zapomni, że jest dzieckiem, które powstało by złączyć dwa Klany sojuszem? Może nigdy nie zasłuży sobie na ich szacunek? Nie płynęła w niej w końcu krew prawdziwego Klanu Klifu. Była półkrwi, mimo, że sama nimi gardziła. I tak bardzo chciała wymazać z pamięci fakt, że zawsze w jakiejś części będzie burzakiem.
- Nie zamyślaj się, tylko poluj. Pokaż, co umiesz, jeśli w ogóle coś potrafisz. - warknęła Piegowata Mordka, wytrząsając z głowy kremowej rozmyślenia. Rozumiała jej zdenerwowanie. Dlaczego ona w ogóle rozmyśla w czasie treningu? Powinna być skupiona.
- Przepraszam.
Zaniuchała w powietrzu, wyłapując zapachy. Do jej nozdrzy, wśród wszystkich smrodów i pachnideł, dotarł zapach ptaka.
- Co czujesz, Rysiu?
- Drozda.
- Hm.
Szeptały między sobą, by nie spłoszyć zwierzyny.
- Zlokalizuj go.
Kotka mrugnęła, zanim rozejrzała się po okolicy. W tym gaju schowanie się było niezwykle proste, zwłaszcza gdy było się niewielkim kawałkiem drobiu. Usłyszała szelest wśród gałęzi. Brązowe ciałko sycącego ptaszka pofrunęło między gałęziami. Stała w bezruchu, tak samo jak jej mentorka.
Ptak nie zdając sobie sprawy z obecności dwóch kotów wylądował na ziemi, zaledwie półtora długości lisa od niej.
Przybrała postawę łowiecką i zaczęła powoli kroczyć w stronę ptaka. Oblizała pysk.
Drozd był jak w śnie, nieświadomy obecności kotek. Zajadał się martwą, spieczoną na słońcu dżdżownicą. Jednak to on miał się teraz stać posiłkiem.
Skoczyła i dobiła do ziemi wróblowatego, nim ten zatrzepotał skrzydłami. Chwyciła go w pysk i zacisnęła szczęki.
- Niech ci będzie. Możemy wracać.
- Dombrze mi pożło? - wysepleniła, niosąc pierzastą zdobycz.
- Powiedzmy.
Wróciły do obozu w ciszy, a przynajmniej z jej strony.
***
- Rysia Łapo, idź do żłobka zanieść Iskrze swoją zdobycz.
- Jeszcze gdzieś pójdziemy dzisiaj?
- Jeśli znajdę jeszcze trochę czasu dla ciebie, to możliwe.
Jak zwykle.
Napływała jej do pyska ślina na myśl o zjedzeniu czegoś.
Jej oczom ukazała się niespokojna szylkretka z piątką klopsików u jej boku.
- Przyniosłam ci coś do zjedzenia, Iskrzący Kroku.
Położyła ptaka przy kotce, by mogła go sobie sięgnąć, a sama usiadła.
- Trudne jest wychowywanie takiej gromadki?
Zmierzyła liderkę wzrokiem, starając się wytrząsnąć z oczu drobinkę ciepła, której po męczących treningach i polowaniach znaleźć nie mogła.
<Iskrzący Kroku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz