To był męczący dzień. Kremowa padła na swoje łoże niemal natychmiast, gdy przekroczyła próg legowiska. Piegowata Mordka wcisnęła ją na każdy patrol, na który mogła. Czekoladowa po prostu uwielbiała to robić. Sama Rysia Łapa jednak wolałaby normalne treningi. Takie, na których by się czegoś uczyła, walczyła, polowała. Teraz jedyne, co całymi dniami robiła, to oznaczanie granic oraz tropienie wrogów. To było nudne jak większość uczniowskich obowiązków. Cóż, jeśli może w taki sposób pomagać Klanowi, to będzie to robić. Jakoś trzeba przez trening przebrnąć.
Lamparcia Łapa spał dwa legowiska dalej słodko, chrapiąc raz po raz. Jego mentor, Wężowa Łuska nie był tak surowy. Codziennie trening, codziennie patrol. Tyle wystarczało.
Ryś położyła głowę na łapach i zamknęła oczy. Przed nią mignęła biała sierść. Otworzyła je w popłochu, rozglądając się na boki.
Pewnie to Grzyb. - pomyślała. - Albo mam przywidzenia.
Umościła się wygodnie, zwinęła w kłębek i przykryła łapą pysk. Powoli zasypiała, słysząc odgłosy ostatnich świergoczących ptaków, szeleszczących pod wpływem silnego wiatru liści oraz z czasem cichnące rozmowy Klanu Klifu, czekającego, aż i ich znuży sen. Niczym kołysanka sprawiło, że kilka uderzeń serca później kotka śniła twardo, jak głaz.
***
To nie był zwyczajny sen. To nie miał być zwyczajny sen.
Obudziła się na ciemnej polanie. Jej wzrok przyzwyczajał się stopniowo do ciemności, która tu panowała. Jedyne co mogła jednak dojrzeć to czarne, grube i wysokie dęby, pnące się ku górze. Nie mogła ujrzeć nawet ich liści. W łapy kłuły ją ostre jak brzytwa źdźbła trawy. Niebo, a przynajmniej jego skrawki, które mogła dojrzeć, było niczym gęsta, jednolita smoła, bez najmniejszej gwiazdki czy sierpa księżyca. Wszystko pokrywała do tego czerwonawa łuna, przez co nie było tu całkowitej ciemności.
To miejsce jest dziwne. - pomyślała. Było inne niż zwyczajne sny z gonitwy za myszami albo łapaniem ptaków. Nigdzie nie było czuć tej sennej mgiełki, przysłaniającej logikę, będącej jak mgła. Była świadoma, jak gdyby właśnie stała w granicach Klanu Klifu, w jakimś zarośniętym kawałku lasu. Rozglądała się, szukając jakiegoś zagrożenia. Miała wrażenie, że minie moment, a coś zza pnia na nią wyskoczy. Wiedziała też, że panikowanie nie będzie dobrym pomysłem. Zaraz wszystko się wyjaśni. Na pewno
- Witaj, Rysia Łapo. - rozległ się równie ciemny co ta puszcza głos gdzieś za jej plecami. Rozglądała się zaniepokojona, jednak nawet w powietrzu nie unosił się zapach nikogo innego. Tylko kwaśny, metaliczny odór, który niby znajomy, jednak zupełnie obcy.
- Nie musisz się mnie tak bać, młoda damo. - zaśmiał się ponownie kot, wychodząc jej na spotkanie. Nie uchwyciła dokładnie skąd i kiedy się tu pojawił, jednak instynkt podpowiadał jej, że to nie jest dobry omen.
Kocur był masywny, niemal całkowicie biały. Tylko w niektórych miejscach na ciele znajdowały się niewielkie, czarne łatki. Jego sierść była gęsta, lecz okropnie brudna i wypłowiała. Jak gdyby była martwa, liniejąca, nawet na zimę. Zamiast ogona miał niedługi kikut, niczym puchaty pompon. Na pysku malowało się złowrogo patrzące na uczennicę zielone oko. Drugie kryło się pod blizną, wydrapane, zamknięte. Czegokolwiek by o nim nie mówić, wyglądał co najmniej przerażająco. Szkarłatne światło potęgowało ten efekt. Nastroszyła futro, wysunęła pazury i syknęła ostrzegawczo.
- A może się tak przedstawimy, zamiast skakać do gardeł, co? Na imię mi Koguci Dziób. Bardzo miło jest mi cię poznać. - Rysia Łapa czuła w tonie każdej jego wypowiedzi drwinę. Coś knuł.
- Kim jesteś?!
- Nikim, kogo powinnaś się obawiać. Jestem przyjacielem.
Nie wierzyła mu. Nie zamierzała zaufać temu, co mówi. Na pewno kłamał jak nadęta ropucha. Taki szemrany typ się przyjaźnić?
- Niepotrzebnie się tak napinasz do walki. Nie jestem tu, by cię skrzywdzić. Jestem tutaj, by ci pomóc, Rysia Łapo.
Pomóc?
Wyprostowałą się, łagodząc sierść. Wciąż nie żywiła do niego ufności, jednak jego słowa były interesujące. Ostrożność walczyła z wrodzoną ciekawością. Po dłużących się jak godziny sekundach w końcu przegrała.
- Co to za miejsce?
- Chodzą tu koty takie jak ty czy ja. Takie, które zostały potężne i trzymają w łapach potęgę większą niż gwiazdy.
Zamrugała z niedowierzania.
- Naprawdę?
- Naprawdę. A ja-
- To dlatego tu jestem? - przerwała mu w połowie, co widocznie zaniedowoliło vana, jednak tego nie zauważyła. Zadowolenie przejęło władzę nad jej ciałem. - Zostanę kiedyś wielka? Będę może nawet liderem?!
- Nie zapędzaj się aż tak, młodziku. - ostudził jej wigor. - Ale tak, dlatego tu jesteś. Zaprowadziłem cię tu nie bez powodu. Tutaj w końcu znajdują się różne koty, Klanowe lub i nie, jednak wszystkie są silniejsze i od śmiertelników, i od Klanu Gwiazdy.
- Uhm.. - chrząknęła niepewnie. - Klan Gwiazd nie jest najsilniejszy? Nikt mi nie mówił o takim… - rozejrzała się ponownie. - ..miejscu.
- Klanowe koty nie chcą przyjąć do wiadomości, że tak. Nie chcą wiedzieć o tej kniei.
Chciała już spytać “dlaczego”, ale czarny jakby czytał w jej myślach.
- Każdy żywy, który się tu znajdzie, staje się silniejszy, niż mógłby być bez nas. Liderzy się boją, że ktoś się stanie na tyle silny, by ich obalić, zdradzić innym prawdę.
Mrugnęła, zaskoczona tym ogromem informacji. Miała mieszane odczucia względem tego wszystkiego, jednak jakoś się kleiło do kupy. Już nie wiedziała czy zaufać, czy nie.
- Przepraszam Koguci Dziobie, ale…mam pytanie. - powiedziała cicho, uciekając wzrokiem. To było coś, co ją nurtowało od bardzo dawna. A teraz chciała wykorzystać tą sytuację. To mógł być jedyny moment.
- Mów, co cię tak ciekawi.
- Czy Lisia Gwiazda tu jest?
Serce zabiło jej szybciej. Musiał tu być. Nie zginął w końcu na zawsze. Nikt nie ginął bez śladu, nawet gdy był martwy. Obecność lasu, w którym się znalazła potwierdzało jej teorię. T-tak być musiało. Po prostu nie było innej opcji.
- Do tego miałem właśnie przejść. - wyprostował się dumnie. - Oczywiście, że jest. Ba, Lisia Gwiazda to i mój przyjaciel i dawny mentor. Znamy się tu świetnie. Bowiem gdy byłem jeszcze w Klanie Klifu…
Kotka słuchała z zawziętością jego historii, zwracając uwagę na każdy szczegół, zwłaszcza związany z rudym. Trudno było opisać szczęście, którym promieniowała. Jej idol, jej mentor, najinteligentniejszy kot jakiego w życiu spotkała był tu, a jego przyjaciel również. A on chciał jej pomóc zostać najsilniejszą osobą w Klanie Klifu! Nie mogła uwierzyć, że jej wielkie marzenia w końcu zaczynają się spełniać.
- Niestety, na każdego w końcu przychodzi czas. Me życie toczyło się w spokoju, u boku Lisiej Gwiazdy, który nawet chciał mnie wybrać na zastępcę, gdy poprzednik umrze. Pewnego dnia wyszedłem spokojnie na polowanie, a na mnie czaiła się przebrzydła kocica. - warknął. - rzuciła się na mnie i wgryzła w gardło. Trudno jest mi to powiedzieć, ale przegrałem. Była przesiąknięta nienawiścią do końcówki ogona.
- Jak miała na imię? Dlaczego cię nienawidziła? - dociekała Rysia Łapa.
- Zwano ją Rubinowym Kamykiem. - wypowiadał to imię z sykiem. - Tępa, mysiomózga, zapchlona skóra. Byliśmy wrogami od urodzenia. Trudno jest stwierdzić o co tak właściwie poszło za pierwszym razem. Była wariatką. Zwyczajną wariatką, jak większość wojowniczek. I wiesz co zabawne? Klan Gwiazd bez cienia wątpliwości ją przyjął i teraz grzeje tyłek gdzieś na niebie.
- Dlaczego?
- Bo Klan Gwiazd weźmie każdego, kto ładnie przeprosi, pacnie go po głowie i wybaczy. Jednak tutaj takim nie wybaczamy. Rozumiesz, dlaczego to miejsce jest lepsze?
Skinęła głową. Nie mogła uwierzyć, że Klan Gwiazd był tak odmienny niż to, co słyszała od innych. Wszyscy mówili o nim jak o silnych duchach przodków, ze sprawiedliwością doglądających żyjących Klanów, dbając o każdego z osobna.
A może Kogut kłamie? - pojawiło się z tyłu jej głowy, lecz.. nie. To pasowało do tej całej układanki. Dlatego każdy ich czcił, kochał, dlatego każdy nienawidził tego ciemnego lasu. Mrocznego lasu. Mrocznej Puszczy?
- Niestety, jako, że Lis to mój największy przyjaciel, wiem również mniej przyjemną rzecz, przez którą, między innymi, tu jesteś. - westchnął.
Poruszyła uszami. Co?
- Lisia Gwiazda nie chce mieć z tobą nic wspólnego. - miauknął ze skruchą w głosie Kogut, a co sprawiło, że Ryś zaniemówiła, wpatrując się w obłoconą sierść. Wyłupiła błękitne oczy, gapiąc się z otwartym pyskiem na Koguta.
- Jeszcze raz..?
- Twierdzi, że jesteś dla niego za słaba. Że nigdy w życiu nie był z ciebie dumny, a twój trening był utrapieniem.
Z piersi uczennicy wyrwał się mimowolnie głuchy szloch. Te słowa bolały kremową. Wręcz wbijały kły w delikarne serce.
- N-naprawdę? - wstała. - Kłamiesz! Wiem jak się zachowywał! - warknęła, ponownie się jeżąc. Była gotowa dać starszemu, doświadczonemu duchowi po pysku. Niewiele myślała.
- Rozumiem twoje niezadowolenie, ale-
- Nie ma żadnego ale! To nie może być prawda!
Biały pysk wykrzywił się w grymasie niezadowolenia.
- Chyba zaczynam teraz zrozumieć, dlaczego mi to powiedział. - zbeształ ostrym tonem młodą kotkę. - Jeżeli do niego również nie miałaś za wąs szacunku, to mu się nie dziwię!
Po tych słowach terminatorka nieco się uspokoiła i wyprostowała.
- Dlaczego miałby mnie wybrać na swą uczennicę w takim razie? - odgryzła się.
- Bo tak mu wypadało, skoro byłaś jedynym dzieckiem z sojuszu. - odpowiedział, kryjąc ślady złości. Ryś poczuła że.. to ma sens. Usiadła obok. Fala gorącego wstydu zalała jej twarz, tak, że chciała się zapaść gdzieś daleko pod ziemię i zamieszkać w norze z dżdżownicami. Wbiła wzrok we własne łapy, po czym wyszeptała:
- Przepraszam, Koguci Dziobie.
Kocur wyglądał jakby się nad czymś ciężko zastanawiał przez dobre kilka chwil, po czym uniósł łeb, dumnie się strosząc jak paw.
- Przeprosiny, niech ci będzie, przyjęte. - podszedł do srebrnej. - Pysk do góry. Po coś tu jestem.
Rysia Łapa uniosła głowę, by spojrzeć w zielone oko martwego.
- Czyli?
- Drzemie w tobie potencjał, Rysia Łapo. Znam Lisią Gwiazdę dobrze i wiem, co zrobić, by był z ciebie dumny. To będą księżyce treningu i poświęceń, jednak myślę, że będzie to warte. Zgadzasz się?
Córka Przepiórczego Grzebienia skinęła głową w potopie myśli. Kocur ruchem głowy zachęcił ją do zetknięcia się z nim nosem. Ponownie wstała, zamknęła oczy i dotknęła mokrego, czarnego nosa Koguciego Dzioba.
- Zgadzam się.
***
Otworzyła oczy. W mgnieniu oka zaczęła się rozglądać po ścianach schronienia. Była w legowisku uczniów, w Klanie Klifu. Opuściła tą ekscentryczną krainę. W końcu odetchnęła prawdziwym, świeżym powietrzem.
- Kogucie? - szepnęła wypatrując śladu czarno-białej sierści. - Kogu- ARGH! - wystraszyła się błękitnych ślepi, które w półmroku obecnej scenerii lśniły jak światła reflektorów.
- Nie śpisz, Rysia Łapo?
- A ty?
Uczeń się przeciągnął.
- Nie mogłem zasnąć i słyszałem jak mamroczesz przez sen. - wzruszył ramionami, albo wykonał gest z grubsza podobny. Trudno stwierdzić. - Kogoś wołałaś?
Kremowo-biała uciekła wzrokiem.
- Miałam po prostu jakiś zwariowany sen. Już nawet nie wiem jaki.
Lampart nie wyglądał na przekonanego, ale nie ciągnął dalej rozmowy, tylko znowu zwinął się w precelka na legowisku.
- Dobranoc, Rysia Łapo. Jutro czeka nas następny, pracowity dzień.
- Dobranoc.
Patrzyła zmęczonymi ślepiami na czarnego, jak ten zasypiał. Wyjrzała na zewnątrz. Wiatr szalał w najlepsze. Nie zamierzała robić żadnego spaceru w taką niepogodę. Mogłaby przysiąc, że w połowie zwaliłaby się na nią jakaś gałąź.
Dostała mroźnego dreszczu, który przeleciał jej po grzbiecie jak wiewiórka po drzewie. Lepiej pójść już spać. Ułożyła głowę na ziemi i zamknęła ponownie oczy.
Czy to naprawdę nie był sen? Czy teraz będzie co noc tam trafiać? Czy Koguci Dziób w ogóle jest prawdziwy? Może to tylko jakiś wymysł jej pokręconej wyobraźni?
Te myśli skakały po głowie cętkowanej we wszystkie strony. Nie mogła się ich pozbyć. Być może niedługo zdobędzie na nie odpowiedzi.
W końcu wyczerpanie wzięło górę. Kotka szybciej niż biegnący zając pogrążyła się w, tym razem zwyczajnym, śnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz