Puszyste Futro znowu zabiła.
Znowu była na językach praktycznie całego klanu nocy.
Złota Łapa nerwowym wzrokiem przyglądał się matce, która dyszała nadal będąc w amoku. Jej dzikie spojrzenie... to było coś okropnego... Sierść na grzbiecie młodego kocura zjeżyła się, gdy rodzicielka przeniosła na niego swoje ślepia. Kapiąca krew z pyska brudziła jasne futro, potęgując grozę tego, co się właśnie stało.
Cynamonowy kocurek wycofał się krok po kroku, starając zachować spokój, jednak sztywne przez napięte mięśnie ruchy i szeroko otwarty w przerażeniu pysk jasno pokazywały, że coś było nie tak.
Szepty kotów odbijały się od jego uszu raniąc je boleśnie, zaś wzrok przebijał go an wskroś. Miał wrażenie, jakby chcieli go zabić swoimi własnymi spojrzeniami za to, czego dopuściła się jego matka. Śmierć Robaczywego Jabłka to było jedno... nikt nie dbał o kocura, jednak Zwinkowy Ogon? Grzmiące Niebo...?
Na samą myśl o gniewie ich liderki przeszył go dreszcz... co jeśli Zbożowa Gwiazda uzna go za współwinnego?!
Łzy napłynęły do oczu kocurka a on sam w akcie paniki puścił się dzikim pędem przez obóz wprost ku wyjściu.
Tracąc równowagę na skałkach wielokrotnie wpadając do wody wpadł nareszcie między wysoką trawę a jedyny ślad po nim jaki pozostał do kołysząca się trawa.
Parł przed siebie, mając wrażenie, że słyszy głosy oraz dudnienie spowodowane członkami klanu nocy, którzy puścili się za nim, tylko po to aby przyprowadzić go na osąd poprowadzony przez bengalkę.
— Szybciej Chore Uch- — zamarł ponownie, gdy spomiędzy pożółkłej wysuszonej trawy wyłoniła się zdyszana Puszyste Futro, zaraz za nią pojawiła się Chore Ucho oraz Złoty Wilk.
— Co ten gówniarz tu robi? — Złota wysunęła pazury odsłaniając kły, krew na jej futrze powoli zasychała, tworząc bordową skorupę. Cynamonowy uczeń cofnął się przerażony całym zajściem. Kotki umorusane czerwoną cieczą wraz z ich dzikimi spojrzeniami i zjeżonymi futrami wyglądały niczym prawdziwe potwory z miejsca, gdzi1e brak gwiazd.
— Z-zabijemy g-go?
Głos niebieskiej kotki odbił się echem w jego głowie sprawiając, że przylgnął go gruntu piszcząc niczym małe kocię z przerażenia. Wbił pazury w glebę, zaciskając ślepia i błagając o litość.
Położył po sobie uszy, powoli uświadamiając sobie, że tutaj właśnie zakończy swój żywot. Nie zostanie mianowany na wojownika, nie przyniesie chwały swojemu mentorowi- Zginie jak zdrajca.
— Jeszcze nie teraz — słowa matki sprawiały, że chciało mu się wyć. Co on jej takiego zrobił, że tak bardzo go nienawidziła? Czy to może wina ojca, którego nie poznał? Otworzył błękitne ślipię, obserwując zastanawiającą się rodzicielkę. Złoty Wilk straciła jednak cierpliwość szybciej.
— Wynoś się stąd i ani słowa, żeś nas widział. Inaczej cię znajdę i zatłukę.
Jedyne, na co potrafił się zdobyć to słabe kiwnięcie łbem.
— JAZDA STĄD!
Kolejny krzyk wyrwał go z amoku, nim zdołał logicznie pomyśleć, łapy porwały go przed siebie, daleko w głąb terytorium klanu nocy.
Czuł, jak palą go mięśnie od nagłego wysiłku, jednak nie potrafił się uspokoić. Parł dalej, nawet nie zauważając, że właśnie minął miejsce zgromadzeń i przekroczył granicę klanu wilka, ściągając na siebie kolejne kłopoty.
Zatrzymało go dopiero czyjeś ciało, w które wpadł z impetem.
Uderzył o grunt a następnie o drzewo, wydając z siebie kwik rannego zwierzęcia. Dyszał ciężko, czując jak wszystko pulsuje mu z bólu, od głowy przez szczękę aż po kręgosłup.
Błękitne ślepia ponownie wypełniły łzy, gdy zrozumiał co się stało.
— J-ja... P-przepraszam- — wyszeptał do postaci, która z groźnym warknięciem podnosiła się z ziemi.
< Motyla Łapo? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz