Niekiedy było to uczucie tak mocne, że nie miał siły podnieść się z posłania - wtedy z legowiska wychodził tylko dlatego, że wołano go na patrol lub czuł, że ktoś zaczyna się o niego martwić. Nie lubił być czyimś zmartwieniem. Czuł się wtedy jak ciężar.
Zazwyczaj był to jednak delikatniejszy smutek, taki, który dało się ukryć i udawać, że wszystko jest dobrze. Jabłkowa Bryza mógł funkcjonować normalnie, ale niczego nie pragnął tak mocno, jak skrycia się gdzieś przed natarczywymi spojrzeniami innych kotów i ich oczekiwaniami. Nie mógł sobie jednak pozwolić na taką chwilę słabości.
Najgorsze w tym wszystkim były głosy - natarczywe, namawiającego go do złego. Czasami Jabłkowa Bryza miał ochotę krzyczeć, oderwać sobie uszy, mimo że wiedział, że nie pomogłoby to zagłuszyć szyderczych pomruków w jego głowie. Czuł się chory, ale był zbyt przestraszony, by poprosić o pomoc kogoś z Klanu Nocy. Nie chciał być brany za wariata. Już wystarczająco go nienawidzili.
Jednak była jedna osoba, której ufał bezgranicznie. Wiedział, że ten kot nigdy by go nie zdradził, nigdy by go nie zostawił. Zawsze był dla niego, kiedy go potrzebował - po śmierci Rzecznej Bryzy ocierał jego łzy, uspokajał go, gdy krzyczał panicznie, dręczony koszmarami.
Psia Łapa.
Tylko jemu mógł powiedzieć o głosach. Tylko on mógł mu pomóc.
Wojownik rozejrzał się nerwowo, wychodząc z legowiska wojowników. Większość kotów znajdowała się już w obozie - tylko Orzechowy Zmierzch, Malinowy Pląs i Borówkowy Liść wciąż nie wróciły z wieczornego patrolu. Point nie lubił wymykać się z obozu po zmroku (pomimo że nie było to nielegalne, zawsze czuł się jakby robił coś niedozwolonego), ale nie chciał również niepokoić partnerki. Czasami miał wrażenie, że więcej ich dzieliło niż łączyło. Nerwowym krokiem podreptał w stronę stosu zwierzyny, aby zjeść coś przed drogą. Niedaleko siedział Bezchmurne Niebo, grzebiąc w czymś pazurem. Liliowy z zaciekawieniem uniósł głowę i niemal natychmiast skrzywił się z obrzydzeniem. Czarny kocur grzebał w martwym ciele nornicy.
- Mógłbyś przestać bawić się bawić zwierzyną? - poprosił nieśmiało Jabłkowa Bryza. Bezchmurne Niebo nie zareagował, jakby zupełnie nie usłyszał byłego mentora. - Jestem prawie pewny, że uczyłem cię Kodeksu Wojownika - stwierdził i natychmiast tego pożałował. Syn Pierwszego Deszczu przerwał wykonywaną czynność i podniósł na liliowego znudzone spojrzenie.
- Jakby ciebie obchodził Kodeks - burknął zdawkowo, ponownie wracając do rozczłonkowywania nornicy. Point wzdrygnął się. Były uczeń przerażał go. Pamiętał, jak błagał ze łzami w oczach Orzechowy Zmierzch, by przenieść ich posłania jak najdalej od Chmury, gdy ten awansował na wojownika. Van w niczym nie przypominał łagodnego ojca.
Point połknął zabraną ze stosu mysz i szybko wycofał się w stronę wyjścia z obozu. Chciał jak najszybciej znaleźć się daleko od przerażającego Chmury, który byłby jego pierwszym podejrzanym, gdyby w Klanie Nocy doszło do tajemniczego morderstwa. Nie zamierzał mówić swojemu byłemu uczniowi, gdzie się wybiera, pomimo że był niemal pewien, że czarny nic nie powiedziałby nikomu, nawet gdyby ktoś został zabity przed jego oczami. Poza tym nie musiał się mu tłumaczyć, mimo że tak bardzo pragnął podzielić się z kimkolwiek swoimi emocjami.
Czy prosił o tak wiele, chcąc, by wreszcie ktoś go wysłuchał?
Potrząsnął głową, wydając z siebie zirytowane parsknięcie. Nie powinien o tym myśleć. Inni mieli wystarczająco dużo problemów, nie powinien im dokładać kolejnych. Przecież… Żył dla nich. Byli dla niego najważniejsi.
Więc czemu czasami miał ochotę rzucić to wszystko, uciec z Klanu Nocy i rozpocząć samotne życie, podczas którego nie będzie musiał się martwić o dobro innych lub co inni o nim pomyślą?
Był takim egoistą.
***
Szelest trawy. Stłumione głosy w oddali. Ktoś tam był. Jabłkowa Bryza przyśpieszył kroku. Nie rozpoznawał obcego zapachu, który mieszał się z wonią wydawaną przez Psią Łapę. Czy kocur był w niebezpieczeństwie? Czy potrzebował pomocy? Z każdą pokonaną długością zająca słyszał coraz więcej.
- …jest jeszcze Jabłuszko. - Psia Łapa nie brzmiał na przestraszonego, wręcz przeciwnie, sprawiał wrażenie wyluzowanego, jakby rozmawiał z przyjacielem. Point zastrzygł uszami, zaintrygowany. Cynamonowy nie był typem kota, którego podejrzewałby o przyjaźń właściwie z kimkolwiek.
Przyśpieszył kroku, początkowo zainteresowany, lecz później z każdą chwilą coraz bardziej zaskoczony zachowaniem ojca. Być może powinien sobie pójść? Czy nie będzie przeszkadzał Psiej Łapie we wrzeszczeniu imienia swojej zmarłej partnerki? Potrzeba zobaczenia się z ojcem była jednak zbyt silna, by się wycofać. Przecisnął się przez krzaki, zdeptując kilka gałązek. Dwójka kocurów podskoczyła.
- Klfiaki! Znaleźli mnie! - pisnął Psia Łapa, a Jabłkowa Bryza zamrugał ze zdziwieniem. Definitywnie nie był klifiakiem. - Szybko, Kawka! Póki dane jest nam być wolnymi kotami. Uciekajmy! Uciekajmy w stronę zachodzącego słońca!
- Czyli gdzie? - zapytał tak zwany Kawka, trafnie zauważając, że jest noc.
Jabłko przyśpieszył, nie chcąc, żeby samotnicy mu uciekli.
- Tato…? - mruknął niepewnie, nie wiedząc, czy powinien być zażenowany, czy raczej rozbawiony. Cynamon podrapał się po łbie, wyraźnie zawstydzony.
- Dużo słyszałeś…? - zapytał.
Point był prawie pewny, że jego mina była wystarczającą odpowiedzią na pytanie. Powoli przesuwał spojrzenie z Psiej Łapy na czarnego samotnika, który wydawał mu się dziwnie znajomy. Westchnął cicho. To wyraźnie nie była odpowiednia chwila na poważną rozmowę z ojcem.
- Cokolwiek robicie, mogę dołączyć? - mruknął nieśmiało.
Jeśli nie mógł uzyskać pomocy, mógł chociaż zapomnieć o problemie.
***
Kurkowa Pieśń go unikał. Uciekał wzrokiem, gdy Jabłkowa Bryza się do niego uśmiechał. Specjalnie starał się dołączać do jak największej ilości patrolów, byle się nie spotykać z przyjacielem.
Point cierpiał.
Nie powinien narzucać się Kurce. Nie powinien go zostawiać - ani tego wieczoru, ani w ogóle. Czuł się źle ze samym sobą. Był porażką. Zawodził wszystkich.
Wraz z wzrastającym w nim poczuciem winy, głosy w jego głowie stawały się głośniejsze. Krzyczały o zemście, o niesprawiedliwości, o tych wszystkich rzeczach, które mógłby zrobić, gdyby pozbył się ciężaru w postaci kotów, które kochał, a które ściągały go na dno.
Potrząsnął głową. Nie chciał tego słuchać. Nie był taką osobą. Zamierzał to wszystko naprawić - począwszy od relacji z Kurką, a skończywszy na samym Kurce. Mógł mu przecież pomóc. Musiał się tylko postarać. Szybkim truchtem zbliżył się do zarządzającego wojownikami Niezapominajkowego Snu.
- …udadzą się Wrzoścowy Cień, Kalinowe Serce i Jagodowy Krok. Kasztanowy Dół i Kurkowa Pieśń pójdą teraz na polowanie - rozkazał zastępca, a point podszedł o krok bliżej.
- Przepraszam, czy mógłbym zastąpić Kasztanowy Dół? - wciął mu się w słowo. Zaskoczony Kurkowa Pieśń poruszył się niespokojnie, a Niezapominajkowy Sen strzepnął uszami ze zdziwieniem.
- Jasne - stwierdził zastępca, niemal natychmiast powracając do wypełniania swoich obowiązków. Jabłkowa Bryza podziwiał kocura za umiejętności organizacji - był świetnym zastępcą i zapowiadał się na idealnego przywódcę Klanu Nocy.
Wraz z Kurkową Pieśnią powoli wycofał się z obozu. W powietrzu wisiało napięcie, a wokół panowała niezręczna cisza, przerywana jedynie ćwierkaniem ptaków i huczeniem wiatru. Point wzdrygnął się, czując przeszywające zimno.
- Czy mógłbyś przestać się tak narzucać?! - Liliowy drgnął, słysząc nagłe warknięcie rudzielca.
- Wybacz - westchnął, kładąc uszy. - Naprawdę nie chciałem być niemiły. Po prostu… Potrzebuję cię.
Nie kłamał. Każda chwila niepewności o Kurkową Pieśń, każdy moment, gdy nie był pewny, czy przyjaciel jest bezpieczny, kosztował go godziny ściskającego serce strachu i okrutny niepokój.
Kurkowa Pieśń nie odpowiedział, odwrócił tylko głowę. Point nie potrafił stwierdzić, co przyjaciel myśli - mógł tylko liczyć na przebaczenie. Wyobraził sobie młodego, szczęśliwego Kurkę, który wychodzi z nim na polowanie. Uśmiechnął się w myślach. To marzenie było tak piękne i nierealistyczne… Czasami miał ochotę zatopić się w swoich myślach, dać głosowi w swojej głowie władzę i nigdy nie wracać do tego okropnego świata.
- Rozdzielmy się - poprosił Kurka, a Jabłkowa Bryza ze wstydem skinął głową. Chociaż… rudzielec nie brzmiał już na tak rozwścieczonego. Czyżby jednak był skłonny przebaczyć przyjacielowi?
Point był zbyt zamyślony, by zauważyć, jakim cudem znalazł się na brzegu wyjątkowo wartkiej rzeki. Wskoczył do lodowatej wody, a fala uderzyła w niego, na chwilę pozbawiając tchu. Walczenie z żywiołem było dla niego uzdrawiające - pozwalało dać upust emocjom i wreszcie się na czymś wyżyć. Z trudem pokonywał kolejne dystanse. Czy naprawdę nie miał prawa do szczęścia?! Zanurkował w mętnej toni w pogoni za rybą. Czemu wciąż się starał?! Ze złością zacisnął kły na pochwyconej zdobyczy. Ciepła krew zmieszała się z wodą. Słyszał wołanie. Nie, nie, nie, nie chciał wracać! Jego płuca paliły, a ciało, jakby wiedzione instynktem przetrwania, a nie buntowniczymi krzykami umysłu, wypłynęło na powierzchnię. Złapał łapczywy oddech, rozglądając się z niezrozumieniem.
- …Jabłko! - Wołanie dopiero po chwili zaczęło być dla niego zrozumiałe. Odwrócił się w stronę, z której dobiegał głos i ze zdziwieniem spostrzegł, że na brzegu stoi Kawka. - Chodź, coś złego się dzieje z Psią Łapą - rozkazał z wyraźnym zdenerwowaniem kocur, szybko znikając z pola widzenia kocura.
Jabłkowa Bryza rzucił krótkie spojrzenie w stronę, gdzie polował drugi wojownik. Nie chciał zostawiać Kurki, ale… Psia Łapa był dla niego ważny. Przyjaciel powinien to zrozumieć, prawda? Tłumiąc rosnące w nim poczucie winy, ruszył za samotnikiem.
***
Z Psią Łapą rzeczywiście działo się coś złego.
Oddychał płytko, zwinięty w swoim legowisku. Gdyby nie jego delikatnie uchylone powieki, Jabłkowa Bryza pomyślałby, że ojciec śpi.
- Musimy go wziąć do medyka - stwierdził Kawka, a point kiwnął głową. Cynamon parsknął cicho.
- Nie potrzebuję pomocy - mruknął niewyraźnie.
- Zamknij się - prychnął czarny kocur. Jabłuszko spojrzał na niego ze zdziwieniem, ale nie skomentował. - Zabierzmy go do Klanu Nocy.
Jabłkowa Bryza skinął głową. Dwójka kocurów siłą podniosła cynamona, zmuszając go do stania. Powoli zmierzali w kierunku terytorium Klanu Nocy, nie zważając na narzekanie Psiej Łapy. Serce wojownika wypełniał niepokój. Miał nadzieję, że z ojcem nie działo się nic poważnego. Przystanęli, dopiero gdy doszli do rzeki.
- Możemy spróbować iść inną drogą, ale to zajmie mnóstwo czasu - stwierdził Jabłkowa Bryza, rzucając pełne obawy spojrzenie na ojca. - Mogę was przeprowadzić przez rzekę - zaproponował, a Kawka kiwnął głową.
- Zostań tu, staruchu - rozkazał cynamonowi czarny kocur, podchodząc do brzegu. Jabłkowa Bryza wskoczył do wody. Jego głowę zaprzątały zmartwienia o tatę. Nie chciał, żeby go zostawiał. Pomagając Kawce utrzymać się nad powierzchnią, powoli zbliżał się do celu.
Nagle gdzieś za jego plecami rozległ się plusk. Odwrócił się niemal natychmiast, tylko po to, by zobaczyć skrawek cynamonowego futra znikającego pod powierzchnią.
- Tato! - pisnął, rzucając się na ratunek. Nie, nie, nie, nie mógł na to pozwolić. Zapomniał o Kawce, zapomniał o Kurce. Płynął szybko jak nigdy dotąd. Miał jeden cel.
Nagle coś uderzyło go w tył głowy. Świat ściemniał mu przed oczami. Kłoda, która wpłynęła na niego wcześniej, minęła go. Czuł, jak traci kontrolę. Rzeka pożerała go, oplatała wokół niego swoje mroczne macki.
Nie mógł się poddać.
Żywioł nie był już dla niego łaskawy. Był dziki, krwiożerczy. Jabłko młócił łapami wodę. Nie wiedział, gdzie było dno, a gdzie powierzchnia. Płynął w stronę kociego kształtu. Rzeka bawiła się samotnikiem, pozwalając jego bezwiednemu ciału płynąć z prądem. Zmęczone mięśnie wojownika wołały o odpoczynek, ale nie mógł przestać. Mrożący krew w żyłach strach przejął kontrolę nad jego ciałem. Nie mógł stracić nikogo więcej. Nie mógł stracić ojca.
Coś pociągnęło go w górę. Złapał zachłanny oddech, wynurzając się z ciemnej toni. Przez chwilę nie wiedział, co się stało. Dopiero po chwili zauważył rudego kota, płynącego w stronę Psiej Łapy.
Kurkowa Pieśń.
Jabłkowa Bryza nigdy wcześniej nie czuł takiej wdzięczności. Rzucił się za Kurką. Musieli zdążyć. Nie mógł pozwolić tacie umrzeć. Rudy wojownik zanurkował i po chwili wynurzył się, ściskając Psią Łapę za kark. Udało się! Jabłkową Bryzę wypełniała nadzieja, gdy wraz z przyjacielem wyciągali cynamonowego z wody. Była szansa…
Oddychając ciężko, wczołgali się na brzeg. Point spojrzał na Kurkową Pieśń, a jego ślepia wypełniało uwielbienie. Jednak mu na nim zależało. Nie wszystko było stracone! Pochylił się, trącając Psią Łapę nosem.
W jednej chwili ponownie wypełniło go przerażenie.
Psia Łapa nie oddychał.
Wydał z siebie pełen bólu jęk. To nie mogło się dziać. Nie mógł stracić taty. Przecież… przecież miał go nie zostawiać! Krzyknął, wbijając pazury w ziemię. Psia Łapa musiał żyć. Potrzebował go, tak bardzo go potrzebował… Z niemą prośbą wbił spojrzenie w kierunku Kurki. Musiał mu pomóc. Był jego jedynym wsparciem. Był jego jedynym przyjacielem.
Rudy kocur bez słowa odwrócił się. Jabłkowa Bryza załkał głośno, wtulając pysk w futro ojca.
Nie widział, jak Kurkowa Pieśń odchodzi. Nie zauważył, kiedy przybiegł do niego Kawka. Nie rozumiał słów, które padały z pyska czarnego kocura.
Wiedział za to, że z każdą chwilą zbliża się do szaleństwa.
< Kawko? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz