BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 września 2020

Od Jeżowej Ścieżki CD. Drżącej Ścieżki

Spał w najlepsze, zwinięty w ciasny kłębek. Posłanie było na tyle ciepłe, że nie czuł chłodu dobiegającego z zewnątrz. Na drugim posłaniu pochrapywała Stokrotkowa Łapa, natomiast Konwaliowe Serce spała odrobinę dalej. Cała trójka kotów podążająca ścieżką medyka, nie spodziewała się nadciągających kłopotów, błądząc po krainie sennych marzeń.
Jeżowa Ścieżka obudził się pierwszy, chociaż znany był ze swojego lenistwa i tego, że lubił dłużej pospać. Ziewnął szeroko, odsłaniając różowy języczek, zanim podniósł się zaspany na równe łapy. Przetarł ślepia łapą, w głowie układając już cały plan na dzisiejszy dzień, chociaż będąc medykiem nie dało się przewidzieć wszystkiego. W końcu nie wiadomo, kiedy ktoś będzie potrzebował pomocy.
Jeżyk rozejrzał się po legowisku. Zdawało mu się, że coś się zmieniło. Intuicja nakazała mu zachować czujność. Dotarła do niego znajoma woń, ale w otoczeniu medykamentów ciężej było ją wychwycić, mimo przyzwyczajenia do zapachu ziół. Nie minęło dużo czasu, aż dojrzał Drżącą Ścieżkę.
Pamiętał, gdy dowiedział się od Mokrej Gwiazdy o mianowaniu bratanka. Czuł się tak, jakby Dreszcz otrzymał drugi człon imienia właśnie po swoim wujku. Czuł niesamowitą dumę i radość w dniu mianowania. Ten maluszek, który jeszcze nie tak dawno się do niego tulił, stał się walecznym wojownikiem!
Kremowy leżał na jednym z posłań. Pewnie zakończył nocne czuwanie i potrzebował odpocząć. Jeżyk od razu pomyślał, że przyniesie mu coś do jedzenia, bo jak się zbudzi, będzie pewnie głodny. Podszedł bliżej bratanka. Wtedy coś go bardzo zaniepokoiło. Bok Dreszczyka poruszał się wolniej, nie poruszał też żadną kończyną. Jeżyk przycupnął przy nim, nosem dotykając sierści kocura. Była zimna. Zbyt zimna.
Na zewnątrz było zbyt chłodno. Siedzenie na zewnątrz było zbyt dużym wyzwaniem w Porze Nagich Drzew. Nie przepadał za mianowaniami w takim sezonie.
Medyk od razu postawił diagnozę. Drżąca Ścieżka zemdlał z ochłodzenia organizmu. Musiał go szybko rozgrzać, zanim straci bratanka. Przyciągnął na niego jakiś mech, gdyż musiał jeszcze pobiec po zioła na siłę, gdy już się obudzi. Przysiadł przy wojowniku, rozpoczynając szybkie wylizywanie jego sierści. Tak jak małego kociaka, żeby pobudzić krążenie.
- Stokrotkowa Łapo! Konwaliowe Serce! - zawołał.
Uczennica od razu się rozbudziła, wskakując na równe łapki. Nie ruszyła się jednak z miejsca. Co innego Konwaliowe Serce, która mimo swojego stanu psychicznego zdrowia, była już wyczulona i nauczona. Miała instynkt medyka. Podbiegła do dawnego mentora i wspólnie wylizywali kremowego. Dołączyła potem Stokrotkowa Łapa. Jeżowa Ścieżka przybliżył się na ile mógł, żeby ciepło z jego czekoladowej sierści, przyczyniło się także do ogrzania Dreszcza.
Zauważył jak jego ślepia pomału się otwierają. Z jego pyska wydobyło się ciche kaszlnięcie. W duchu liczył, że nie złapał Zielonego Kaszlu. Odetchnął z ulgą, że przynajmniej kocur się obudził.
- Nie wstawaj. Musisz leżeć. - miauknął spokojnie Jeżyk, okrywając go jeszcze bardziej mchem. - A mówiłem Mokremu, że wysyłanie wojowników na czuwanie w zimie, jest złym pomysłem.


<Dreszcz?> 

Od Króliczego Serca CD. Mglistej Łapy

Czuł przyjemne uczucie napełnienia. Oblizał pysk, pragnąc znowu zanurzyć kiełki w mięsie nornicy. Już jednak zjadł swój dzisiejszy przydział, a dopóki nie wybierze się na polowanie, nie chciał zabierać zbyt dużo zwierzyny, skoro już sam był najedzony.
Zatrzymał się szybko, gdy dojrzał kroczącą w jego kierunku Mglistą Łapę, młodą uczennicę medyka. Koteczka spełniła swoje marzenie, zostając uczennicą Porannej Zorzy i przynosząc Klanowi Nocy nadzieję że żadna choroba im nie straszna.
- Hej - miauknęła. - Opowiesz mi coś o swoim przyjacielu Liściastym Kamieniu? Czy kiedyś był okropny? I jak udało ci się go zmienić?
Dopadł go nawał pytań. Dawno nikt go o nic tak nie wypytywał, że prawie zapomniał o kociej ciekawości. Królicze Serce zmrużył oczy w zamyśleniu. Mógł się spodziewać takiego pytania. Odkąd dowiedział się, że Mgiełka ma wymyślonego, złego przyjaciela, korzystał z wolnego czasu, żeby zastanowić się jak pomóc kotce. Musiała pozbyć się cienia, jeśli chciała czuć się wolna. Królicze Serce miał ogromne szczęście, że jego przyjaciel nie okazał się złym. Miał w nim sojusznika, który pomagał mu w każdej chwili i wiedział, że zawsze może zwrócić się do niego z pomocą. Wiedział jednak, że nie każdy miał takie szczęście. Cienie różniły się od siebie. Jedne pragnęły pomóc, inne zniewolić duszę swojego pana na zawsze. Przełknął ślinę.
- Jasne. - miauknął cicho Królicze Serce. Rozejrzał się po obozie. - Tylko może w bardziej ustronnym miejscu?
Mglista Łapa skinęła głową. Pewnie ona również poczuje się pewniej, gdy nie będzie nikt obserwował i słuchał każdego jej słowa. Królicze Serce nie chciał też być uznany za dziwaka, chociaż tak jak rodzice, miał wyobraźnie ogromną. To właśnie dzięki niej, zaprzyjaźnił się ze Zwinkową Łapą i Murówkową Łapą.
Niebieski kocur ruszył w stronę legowiska wojowników, ogonem dając znać Mgiełce, żeby ruszyła za nim. Kotka na całe szczęście, była na tyle rządna informacji, że zaufała pobratymcowi. Ukryli się za krzewem, pozostając tym samym na nie widoku.
Króliczek zwrócił ślepia na Mgiełkę. Grzebała łapką w ziemi, wyraźnie niepewna co usłyszy, zanim z determinacją spojrzała na wojownika. Westchnął.
- Z Liściastym Kamieniem znam się od kociaka. Często się ze mną bawił, uczył pewności siebie i.. i jeszcze służył radą. Zawdzięczam mu obecną przyjaźń z Wieczornikowym Wzgórzem. On.. on jest moim przyjacielem i nigdy nie był okropny.
Też cię miłuję, Króliczku~~
Uśmiechnął się pod nosem, słysząc głos przyjaciela.
Przekaż Mgiełce, że strach niszczy~~
- On ma dla ciebie wiadomość. - zniżył głos do szeptu, uważnie nasłuchując słów szeptanych do ucha przez Liściastego Kamienia. - Mówi, że strach niszczy i jeśli chcesz walczyć z cieniem, musisz stawić czoła własnym ograniczeniom.


<Mgiełko?> 

Od Króliczego Serca CD. Zarazy

Gdy on był kociakiem, żłobek wydawał się bardziej spokojnym miejscem. Pełnym bezpieczeństwa, ciepła i mleka. Niebieski mógł liczyć na uwagę nie tylko rodziców, wujka, ale też wszystkich pobratymców, w końcu był jedynym kocięciem przez długi czas. Teraz kociarnia była głośna, kociaki bardzo energiczne. Wrzaski nie podobały się wrażliwemu wojownikowi, który kulił się. Podziwiał Zwinkową Łapę, która odnajdywała się w tym wszystkim zdecydowanie lepiej niż on.
— Panie Królicze Serce, jest pan wojownikiem, prawda? — zapytała w końcu nieśmiało.
Zwrócił żółte ślepia na córkę Lodowego Szponu. Zarazę. Niezbyt podobało mu się to imię, według niego koteczka powinna nosić o wiele wiele ładniejsze. Mogła zostać Ważką, Motylkiem, albo Rubinką.
— M-mhm. Al-le nie j-jakoś d-długo...
— A czy... jest lepiej? Niż w żłobku? — mruknęła, odwracając głowę.
Kocura zdziwiło pytanie malutkiej. Może tak jak on, wolała spokój i ciszę? Słyszał, że kociaki Jesionowego Wichru głośno zaznaczały swoją obecność. Liczył, że nic nie zrobiły koteczce. Już i tak dużo wycierpiała, a była jeszcze taka malutka.
— Tru-trudno stwierdzić. — zamyślił się, żeby jak najlepiej odpowiedzieć na zadane pytanie. — Opuszczając żłobek skończy się czas beztroskich zabaw, a rozpoczną poważne obowiązki i sporo ciężkiej pracy. Czasami trzeba odmawiać sobie posiłku, żeby ktoś inny się najadł. Ale poza brakiem tej opiekuńczości, która spotyka każdego kociaka, jest całkiem fajnie. Można wychodzić z obozu, kiedy się chce. Robić coś ważnego dla klanu. Jest się.. wolnym.
Zaraza słuchała go z szeroko otwartymi ślepkami. Chłonęła prawdopodobnie każde słowo wojownika. On natomiast zamknął oczy, myślami odbiegając do każdego wydarzenia, jakie pamiętał od chwili, gdy opuścił żłobek. Otworzył je.
— I nie będzie tam głośno?
— Tylko na Zgromadzeniu. To takie spotkanie wszystkich klanów. — uśmiechnął się. — Uwielbiam spokój i mogę cię zapewnić, malutka, że opuszczając kociarnię, zawsze go odnajdziesz. Nawet gdy będzie się wydawać, że wszystko układa się w złym kierunku. Tylko pamiętaj, żeby pozostać sobą, dobrze?


<Zarazo?> 

Od Króliczego Serca CD. Malinki

- WSPINAŁEŚ SIĘ NA DRZEWO?! - zdziwiła się kotka. Królicze Serce pokiwał powoli głową, wewnętrznie panikując. Widział błysk w oczach kociaka. Spodziewał się nadciągających kłopotów.
- Wujku Króliczkuuu - miauknęła, robiąc przesłodkie, brązowe oczka grzecznej koteczki. - Naucz mnie wchodzić na drzewa. Wyglądasz na pięknego, mężnego i wspaniałego wojownika. Pozbieram z tobą sople, ale zgódź się. Proszęęęęęę
O nie, nie, nie! Wojownik poczuł jakby ziemia zapadła się pod jego łapami. Umiał wchodzić i schodzić z drzew, wręcz robił to bardzo dobrze, mimo śliskiej, oszronionej powierzchni. Posiadał dość dużą wiedzę, żeby zadbać o siebie. Co innego jednak, gdyby miał uczyć tego Malinki. Znaczy w przyszłości będzie miał własnego ucznia, którego tego nauczy, ale to nie będzie kociak! I jeszcze koteczka nie była zwyczajnym dzieciakiem. Była córką Jesionowego Wichru, jego mentora! Królicze Serce oczami wyobraźni zobaczył scenę, gdzie mała z płaczem biegnie do taty, a ten wyrywa dawnemu uczniowi uszy za to, że zrobił przykrość jego córeczce. Drgnął na samą myśl. Jeśli odmówi, Malinka poskarży na niego swojemu ojcu. Ale jak się zgodzi, to mała może spaść i zrobić sobie krzywdę. Był rozdarty.
- WUJKU! - wrzasnęła Malinka.
Nazwała go wujkiem? Był aż taki stary? Potrząsnął szybko łbem, a na jego pysku pojawił się mały uśmiech. To było miłe być dla kogoś wujkiem. Sam nigdy zapewne takim prawdziwym nie będzie. Westchnął, gdy koteczka ugryzła go w łapę, żeby odzyskać skupioną na niej uwagę. I jak miał odmówić malutkiej?
- Z-zgoda, ale n-nie mów t-tacie, d-dobrze?
- Jasne! - miauknęła.
Trochę bardziej spokojny, skierował się z córką Brzoskwiniowej Bryzy do drzewa. Spojrzał na samą górę. Nie było może wielkie, ale lepiej mieć się na baczności.
- Więc naj-najpierw wy-wysuwasz pazurki i wb-wbijasz je w k-korę. O tak. - zademonstrował, wysuwając błyskawicznie pazury i umieszczając je na powierzchni drzewa. - Po-potem podciągasz się d-do gó-góry. Cały czas mu-musisz uważać.
Starał się wyrównać oddech, żeby się nie jąkać. Obserwował jak Malinka wbija pazurki w korę drzewa. Podciągnął ją głową, żeby mała mogła znaleźć się wyżej. Dalej poszło lepiej, bo koteczka sunęła na górę, do najniżej położonej gałęzi. Królicze Serce ruszył za nią, mając obniżoną głowę, żeby w razie potrzeby ją złapać.
Docierając do gałęzi, usiadł na niej, pilnując przycupniętej u jego boku koteczki. Ta szeroko otwartymi z podekscytowania oczkami, wpatrywała się w rozległy obóz Klanu Nocy z wysokości. Królicze Serce musiał przyznać, że zapierał wdech w piersiach.
- WOW!
- To wszystko należy do Klanu Nocy. Chociaż to nic w porównaniu do terenów. - miauknął Króliczek. Przełknął ślinę. Pomodlił się do Klanu Gwiazdy, żeby tylko nie namówiła go na wyjście z obozu. - Albo tłumu panującego na Zgromadzeniu. Ten spokój naszego obozu, jest bardzo przyjemny.


<Malinko?> 

Od Jeżowej Ścieżki CD. Rozżarzonej Łapy

Mokra Gwiazda zgodził się przyjąć Żar do Klanu Burzy. Teraz kotka nosiła zupełnie nowe imię - Rozżarzona Łapa. Została uczennicą Cętkowanego Kwiatu. Liczył, że obie kotki mimo różnych charakterów się dogadają i nie wybuchną między nimi niepotrzebne spory. Nie martwił się jednak, że Żar może nie zostać wojowniczką, bo wierzył w nią i wiedział, że dojdzie do mianowania. Kotka była ambitna, waleczna i odważna. Takie cechy czyniły kota wojownikiem. Oczywiście musiała się jeszcze sporo nauczyć.
Kłopot leżał w czymś innym. Kotka od pewnego czasu otwarcie pokazywała swoją wrogość wobec niego. Jeżowa Ścieżka nie rozumiał, co się mogło stać. Na początku była nieufna co do niego, ale sądził, że jak go już lepiej poznała i wiedziała, że ma co do niego dobre zamiary, to będą mogli zostać przyjaciółmi. Niepokoiła go nagła zmiana. Była w ciąży, że miała takie wahania? Ale przecież jej brzuch nie rósł, nie pokazywała też dużego apetytu. Wyrzucił szybko tą możliwość. Czyli była na niego zła. Musiał się z nią pogodzić. Nie chciał, by Rozżarzona Łapa przestała go lubić. Czuł się odpowiedzialny za kotkę i zdążył ją polubić.
Odnalazł ją na drzewie. Jeżowa Ścieżka lekko się uśmiechnął, wchodząc w ślad za nią, silnie wczepiając się pazurami w korę. Gdy znalazł się obok uczennicy, ta popchnęła go na tyle mocno, że zsunął się z gałęzi. Musiał zaczepić pazurami o korę, żeby nie spaść.
- Idź sobie - fuknęła węglowa i trzepnęła go ogonem w pysk. Kocur zeskoczył na ziemię i począł ponownie włazić na drzewo tym razem ułożył się jedną gałąź nad nią.
- Dalej się na mnie gniewasz, a ja nie wiem za co- miauknął.
- Wiesz za co i to dobrze szpiegu jeden- syknęła.
Jeżyk westchnął zasmucony. W jego oczach odbiła się troska, na co węglowa jedynie głośniej prychnęła, szykując się do odejścia, byle nie przebywać w jego towarzystwie. Musiał coś zrobić!
- Szpiegu?
- Nie będziesz właził z łapami w moje życie! - syknęła na niego, zeskakując z drzewa.
Czekoladowy prędko poszedł w ślad za nią. Zmierzała w stronę leża uczniów. Kierował się za nią, przyspieszając co jakiś czas, aż mógł ją wyprzedzić i zajść drogę. Spojrzał błagalnie na kocicę.
- Naprawdę cię nie szpiegowałem.
- Akurat! Suń się! - syknęła.
Pobratymcy zwrócili na nich uwagę. Jeżyk rzucił im przepraszające spojrzenie. Nie chciał by plotkowali. Wszedł za kotką do legowiska uczniów, gdzie czekało już na nią mchowe posłanie.
- Żar, ja naprawdę nie włażę łapami w twoje życie. Przysięgam! Nie.. nie chce żebyś przestała mnie lubić. Teraz gdy jesteś moją pobratymką i tak będziemy się często widywać. I no.. gratuluję mianowania, wiem, że będziesz świetną wojowniczką. - westchnął. - I jeśli chcesz, mogę cię pouczyć o ziołach coś więcej. Akurat chciałem wyjść po zapasy. Czy.. czy możesz mi wybaczyć cokolwiek zrobiłem? Proszę.


<Żar? On prosi, zlituj się> 

Od Bociana CD. Pioruna

Obserwował znudzony polowanie Pioruna. Sam pomału przygotowywał się na to, że zostanie mentorem. W końcu miał prawie trzydzieści księżyców, a w żłobku roiło się od kociaków. Podziwiał cierpliwość Konopi, której nawet wąs nie drgnął, gdy obserwowała to coś. Siedziała cały czas wyprostowana, z lekkim uśmiechem na pysku, przygotowując sobie pewnie w myślach uwagi.
Piorunowi udało się wreszcie upolować ptaka, chociaż zrobił to strasznie nieudolnie. Krew wytrysła, prosto na śnieg, brudząc go w szkarłacie.
– Nawet kot bez łap by go upolował. Chodźmy gdzieś, gdzie jest ciekawiej. – odparł Bocian, ze znudzony tonem.
Widział niepokój młodego ucznia. Wiedział, że to jego obecność dekoncertowała młodzika. Podobało mu się to, jaką władzę nad nim ma. Może nawet uczyni z Pioruna swojego kolejnego sługę, posłusznego na każdy ruch ogona białego. Obserwował czujnie, gdy znajdka zbliżał się do Konopi, z ptakiem w pysku.
– Całkiem całkiem. Zakop go i pójdziemy dalej, zanim pan maruda nam zamarznie. – miauknęła Konopia. 
Bocian syknął na nią ostrzegawczo, ale nie umiał się gniewać na wojowniczkę. Piorun skinął łebkiem i ruszył zakopać zwierzynę. Wykopał dół, do którego wrzucił martwego ptaka, zamierzając wrócić po niego później.
Syn Pszczółki wstał, chcąc iść głębiej w tereny Owocowego Lasu, ale wtedy doleciał do niego zapach myszy. Wojownik poruszył wąsami. Szybko przybrał odpowiednią pozycję łowiecką, cicho skradając się w stronę stworzenia. Jego białe futro idealnie komponowało się ze śniegiem. Dzięki temu kocurowi łatwiej było dotrzeć do myszy, mimo szelestu jaki wydawał biały puch. Napiął mięśnie, przenosząc ciężar ciała na tylne łapy, po czym wyskoczył. Zabił szybko gryzonia. Krew ściekła po jego pysku, zanim zakopał stworzonko. Czuł na sobie intensywny wzrok Pioruna.
–  Lisi bobek w dobrej formie. –  skwitowała Konopia. 
–  Uczcie się od mistrza. – ogonem przejechał pod brodą szylkretki, nie kryjąc złośliwego rozbawienia w swoich ślepiach. Konopia wywróciła oczami, prychając. 
Wstała, rozprostowując łapy. Spojrzała na Pioruna. 
– Chcesz już wracać, czy dasz radę dojść do strumienia? 
– O tej porze może się tam roić od myszy. –  potwierdził Bocian, zerkając wyzywająco na ucznia. Czy odważy się iść jeszcze długi czas z Bocianem? A może udowodni słabość i ucieknie do obozu? Wojownik czekał cierpliwie.


<Piorun?> 

Od Małej Łapy

Treningi z Lamparcim Krokiem należały do tej znienawidzonej czynności w ciągu planu dnia Małej Łapy. Nie było więc zbyt dużym szokiem, gdy nagle młody uczeń zaczął mieć je zwyczajnie w dupie. Doszło nawet do kilku sytuacji, gdy burzak wyciągał go za przysłowiowe uszy z legowiska. Oczywiście zdaniem czarnego starszy kocur mógł mu nasrać, dlatego też utrudniał mu życie jak tylko mógł. Kilka razy zdobył się nawet na zwrócenie posiłku wprost ma pysk śpiącego kocura. Oberwał za to srogo, jednakże nie żałował, nawet miał gdzieś zwierzynę, o którą było ciężko o tej porze roku. Było jednak warto. Ale! Mały ani myślał, by na tym poprzestać. Chciał dać tak bardzo do wiwatu swojemu durnemu mentorowi, że ten aż się przekręci. 
Im więcej czasu mijało, tym częściej Mały myślał o posłaniu kocura na tamten świat. Najchętniej zabiłby cały klan burzy, aczkolwiek nie bardzo wiedział jak miałby to zrobić, w końcu taki wypierdek jak on nie wleci na sam środek obozu wroga i wyrżnie wszystkich w pień. Strzepnął uchem podchodząc bliżej do jakiegoś czerwonego owocu wiszącego na krzaku.
— Nie dotykaj ich Mała Łapo! — miauknęła Pierzasta Mordka, odganiając kocurka od rośliny. Młody uczeń skrzywił pyszczek, wymijając córkę Iglastej Gwiazdy.
— Bo? — zagaił, ponownie zbliżając nos do rośliny. Pachniała... niegroźnie. Skąd więc taka panika u liliowej? Cóż, na odpowiedź nie musiał czekać
— Bo są trujące, ty mysi móżdżku!
Wywrócił lekceważąco ślepiami, mamrocząc pod nosem "tak, tak", po czym ruszył przed siebie. Patrol sam się nie zrobi. Wyniósł jednak mała korzyść, wiedział już, jak pozbyć się tego cholernego burzaka.
* * *
— I że co chciałeś niby zrobić? — Lamparci Skok podrapał się po klatce piersiowej, zerkając na swego wychowanka. Jego ton był taki, jak zwykle, pełny arogancji oraz dumy, aż chciało się takiemu walnąć w pysk.
— Przeprosić — Mała Łapa zdusił w środku ochotę na rzuceniem piszczką — Zachowywałem się karygodnie. Przysięgam, że się poprawię — chciał nakreślić na swojej klatce x na znak, iż jest to chlubna przysięga, jednakże brak przednich łap szybko go od tego odciągnął. Westchnął więc, podsuwając wojownikowi pod łapy martwą wiewiórkę.
— Zgoda, przyjmę twoje przeprosiny, jeśli zrobisz to publicznie. Jutro o porze szczytowania słońca.
— Dobra, niech ci będzie
Odszedł jak najszybciej, zerkając ukradkiem za siebie czy aby na pewno Lampart zjada przygotowaną na niego pułapkę. Mały uśmiechnął się z satysfakcją, gdy obserwował, jak kocur pochłania rude zwierzątko. Śnieg pod łapami ucznia zaskrzypiał, gdy wykonał kolejny krok. Cóż, warto było śledzić patrol łowiecki, by ukraść im jedno z zakopanych zwierzątek.
Miał gdzieś, czy zostanie o coś posądzony. Chciał się tylko pozbyć mentora i reszty burzaków.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Raban w obozie skutecznie wyciągnął Małego z jego posłania. Kocurek z satysfakcją obserwował, jak czarno-biały jest ciągnięty za fraki do legowiska medyków. Od Wiśniowej Pestki, który przebywał wtedy u medyków dowiedział się, że ten przeżył. Był w ciężkim stanie, ponoć rzygał dalej niż widział, nawet z tylnej części ciała, jednakże nie otarł się nawet za bardzo o śmierć. 
Wściekły uczeń nastroszył sierść. Najwidoczniej zebrał za mało albo nie to, czego było trzeba. Durna Pierzasta Mordka. Prychnął, uderzając ogonem o śnieg.
Cóż, najwyżej spróbuje jutro. 

Wyleczeni: Wiśniowa Pestka

Od Orzełka CD. Pioruna

Błądził po sennej krainie, wtulony w najcieplejszą istotę na całym świecie. Przykryty ogonem Szyszki, oddychał równo, czasami popiskując, gdy mała myszka uciekała przed nim - wielkim wojownikiem Owocowego Lasu. Orzełkowi nie trzeba było nic więcej do szczęścia, niż zdrowy sen, obecność rodziny i dostęp do pożywienia. 
Mleko, właśnie! 
Kociak otworzył żółte ślepka. Dalej nie mógł się przyzwyczaić do jasności, gdy nie tak dawno widział jedynie ciemność. Po omacku odnalazł brzuch matki, przeciskając się przez śpiące rodzeństwo, by zająć dobre miejsce. Ugniatał go łapkami, ciesząc się uczuciem napełnianego brzuszka. Najedzony ziewnął szeroko, gotowy zwinąć się w kłębek obok Bielik. Mama polizała go czule w czubek głowy. Mieli takie same oczy. Kocurek uwielbiał obserwować uśmiech Szyszki i słuchać jej głosu. Była taka kochana! Tatusia też miał super! I siostry oraz brata! 
Wszystko w jego krótkim życiu było idealne. 
Zwinął się w kulkę. Słyszał oburzone głosy Jabłka i Gruszy, gdy Lśniący Księżyc kierował się do wyjścia, żegnając ze swoimi dziećmi. Orzełek nie wiedział co kryło się za świetlistym tunelem. Mama mówiła, że byli za mali, by przez niego przejść. Nie liczyli nawet jednego księżyca. Zawsze jednak przez ten tunel ktoś przechodził. Zwykle tata, lub ciocia Leszczynka, niosący coś pysznego dla mamy. Chociaż czy futrzaste istotki były smaczne? Szyszka nie narzekała i z uśmiechem brała każdy kęs.
Zawsze gdy ktoś ich odwiedzał, podchodził prosto do czarnej kotki, obejrzeć i pozachwycać się ich młodymi. Orzełek w sumie nie wiedział jeszcze, że mama jest przywódczynią. Nie rozumiał więc wyjątkowości, jaka płynęła w jego żyłach. Kocurka interesowały jedynie zabawki, a tych nie brakowało ich piątce. Najbardziej lubił kawałek mchu. 
Orzełek powoli podniósł się na łapki. Chwiejnie ruszył w stronę swojego mchu, który Płomykówka przy ostatniej zabawie wykopała na środek żłobka. Kocurek potknął się, uderzając noskiem o ziemię, co wywołało cichy szloch. 
– Uh, dzień dobry Szyszko. Przyniosłem jedzenie gdyby zabrakło.
Dobiegł go nowy głos. Orzełek przestraszony ruszył po zabawkę, żeby obcy kocurek mu jej nie zabrał. Nieznajomy zdawał się go nie zauważyć, bowiem maluch na niego wpadł, wydając z siebie pisk. Gość drgnął zaskoczony. Spojrzał w dół, prosto na podobnego do siebie umaszczeniem syna Szyszki. Mały uśmiech zagościł na jego pysku. Niebieski dymny mógł odetchnąć z ulgą. Skoro się uśmiechał, to nie mógł być zły! Pachniał też lisiakami, czyli pochodził spoza świetlistego tunelu. 
– Dziękuję, Piorunie. Proszę, podejdź bliżej. – zamruczała czarnulka. Jej wzrok spoczął na maluchu, dalej siedzącym na zadku obok pobratymca, wpatrzonego w niego jak w obrazek. – Widzę, że poznałeś już Orzełka. 
Kociakowi zabiło szybciej serduszko ze stresu. Mama się nie bała obcego? Czyli on też nie powinien, prawda? Powoli się podniósł, chwytając swoją kulkę mchu i czmychnął czym prędzej, chowając się za grzbietem Szyszki.
Niejaki Piorun podszedł bliżej, kładąc zwierzynę obok łap jego mamy. Szyszka rzuciła kocurkowi wdzięczne spojrzenie.
– Wpadł na mnie. – miauknął zakłopotany Piorun. – Jak je nazwałaś? 
Ogonem wskazał na kocięta, zwinięte przy matce. Szyszka uśmiechnęła się radośnie, a w jej oczach odbiła się tak kochana przez Orzełka czułość. 
– Daglezja, Bielik, Płomykówka, Głóg i Orzełek. – zamruczała czarnulka. Sięgnęła po dymnego, chwytając go ostrożnie i przenosząc bliżej Pioruna. Dała mu do zrozumienia, żeby się przywitał.
Orzełek przełknął ślinę, kuląc się lekko. Trzymał obok siebie cały czas kulkę mchu, jakby ta miała go obronić. 
– D-dz-dzień do-dobry. – miauknął cichutko. 
– Pobawisz się z nim? – zaproponowała Szyszka, zapewne chcąc pomóc potomkowi pozbyć się tak nieznośnej dla każdego kocięcia nudy. 
Orzełek popchnął mech bliżej Pioruna, dając mu do zrozumienia, że chce się bawić tą zabawką. O ile pobratymiec w ogóle chce spędzić z nim trochę czasu. 


<Piorun?> 

Od Kaczorka CD. Zarazy

*jeszcze podczas jesieni* 

W Kaczorku buzował gniew. Widok tulącej się do futra jego matki, Zarazy, bardzo mu się nie podobał. Brzoskwiniowa Bryza była jego mamą i tylko on, oraz jego rodzeństwo, mogło się do niej przytulać! Kuzynostwo nie było mile widziane. Rudzielec zjeżył sierść, gotowy nawrzeszczeć na Zarazę, jednak ta otworzyła pyszczek, chcąc coś powiedzieć.
— Ces se pobawic? — zapytała w końcu nieśmiało, kładąc po sobie uszy.
Kociak prychnął.
— S tobą kladsieju mleka?
Zaraza naprawdę była głupia jeśli uważała, że tak po prostu skoczy jej w ramiona i zaprosi do zabawy. Może jeszcze chce żeby Smark im towarzyszył i zaraz wspólnie będą rzucać szyszkami w Aroniowy Podmuch? Niedoczekanie!
Koteczka jeszcze bardziej się skuliła, wywołując syknięcie u kuzyna. Nie mogła zostawić jego mamy w spokoju? Musiała go irytować swoją obecnością? Wbił małe pazurki w ziemię.
— T-tak. Mosemy w co chces. — miauknęła pokornie.
Kaczorek położył uszka, kolejny raz sycząc z ostrzeżeniem. Niech się trzyma od niego z daleka. Niezadowolony kocurek odwrócił się i odbiegł w stronę wyjścia ze żłobka. Wyjrzał na zewnątrz. Pogoda zachęcała do wspólnej zabawy, mimo iż wiał mocny wiatr. Wczorajszej nocy padało, przez co ziemię pokrywały kałuże. Mógł się w nich popluskać! Jak rybka!
Odwrócił się, chcąc zaprosić do zabawy Malinkę, ale wtedy ujrzał Zarazę, dalej wtuloną w Brzoskwiniową Bryzę. Od razu do głowy wpadł mu inny pomysł. Złośliwie się uśmiechnął. Machnął ogonkiem, zanim podszedł do kuzynki.
— Smienilem sdanie. Mosemy sie pobafic. — oznajmił maluch.
Zaraza otworzyła szerzej ślepka zaskoczona. Odetchnęła z ulgą. Kaczorek zakrył jej momentalnie pyszczek ogonem. Nie chciał by mama ich śledziła, ani żadne z jego rodzeństwa, czy ten głupi Smark. Musiał dać Zarazie nauczkę na osobności. Raz na zawsze zapamięta, żeby z nim nie zadzierać.
— Na sefnats. — miauknął Kaczorek.
Odwrócił się i dziarskim krokiem ponownie ruszył do wyjścia, wyciągając przed siebie krótkie łapki. Zaraza nie ruszyła jednak z miejsca, najwyraźniej zbyt obawiając się nowości. Kaczorek odwrócił się przez ramię.
— Idsies?
Córka Lodowego Szponu powoli kiwnęła łebkiem. Wstała i nierównym krokiem podeszła do kuzyna. Wychylili się przez wyjście, a następnie oboje wyskoczyli. Na zewnątrz panował chłód. Kaczorek drgnął z zimna, jednak od razu się otrzepał, żeby wróciło do niego ciepełko. Szkoda, że miał taką krótką sierść.
— Jak slicnie. — usłyszał cichutkie miauknięcie Zarazy.
Kaczorek wywrócił oczami. Co ona, pierwszy raz widziała obóz? Burknął coś pod nosem, żeby się nie domyśliła i nie czmychnęła z powrotem do żłobka. Podeszli do jednej z kałuż.
— Sobac, wygladas podobnie do mnie! —  miauknął, łapką wskazując na taflę wody. Oboje do pięknych nie należeli. Zaraza nachyliła się, oglądając swoje odbicie w kałuży. Zanim kotka zdążyła zareagować, Kaczorek wepchnął jej pyszczek pod wodę i mocno przytrzymał, żeby nie mogła się wyrwać. Czuł jak wierzga wystraszona.
— Ufasaj s kim sadsielas, Salaso! — warknął.
Puścił ją. Koteczka brała głębokie oddechy, odzyskując cenne powietrze. Kaczorek uniósł wyżej łebek, a na jego pysku widać było jedynie powagę.


<Zarazo?> 

Od Kaczorka CD. Jesionowego Wichru

Zapach ziół drażnił jego nosek, chociaż jakby się bardziej skupić, był dość przyjemny. Ciekawe wonie przyciągnęły malca, mieszając się ze sobą. Kaczorek położył się wygodnie na mchu, zwijając w ciasny kłębek. Trafił do legowiska medyków, chociaż chciał tego uniknąć. Zioła, które dał mu Poranna Zorza, trochę pomogły karzełkowi. Kaszel dalej go dręczył, ale był mniejszy, katar również zdawał się przeminąć. Dalej bolał go jednak brzuszek, chociaż mniej. Może powinien na przyszłość od razu powiedzieć rodzicom, jeśli się źle czuje? Uniknąłby kilkunastu uderzeń serca w złym stanie zdrowia. Tylko, że naprawdę nie chciał ich martwić.
- Nie martw się. Zostanę z tobą, aż ci się nie polepszy. - odezwał się do kocurka, układając obok na mchu.
Kaczorek spojrzał na tatę. Zostanie z nim? Naprawdę? A już się martwił, że będzie musiał sam tutaj siedzieć, bez swoich zabawek, obecności Malinki i ciepła płynącego od futra Brzoskwiniowej Bryzy. Kocurek ziewnął szeroko, odsłaniając różowy języczek, znowu czując się zmęczony.
- Opowiesz mi bajkę? - spytał rudy kocurek.
- Jasne. - uśmiechnął się Jesionowy Wicher, otulając ogonem synka.
Kaczorek wtulił się w jego sierść, uważnie słuchając opowieści. Z każdym kolejnym słowem, jego ślepka coraz bardziej szukały okazji do zamknięcia się, aż malucha porwał zdrowy sen.

***

Gdy się obudził, Jesionowy Wicher wciąż był przy nim. Akurat kończył rozmawiać z Poranną Zorzą. Kaczorek ziewnął szeroko. Poczuł się o wiele lepiej. Wróciła mu energia. Usiadł, czekając aż kocury skończą rozmowę. Przez ten czas rozejrzał się po wnętrzu leża. Wyglądało inaczej niż je zapamiętał, gdy podkradał się tutaj z siostrzyczką u boku, siejąc chaos i połykając zioła. Było bardzo ciekawie i chętnie dowiedziałby się więcej.
Tata go dostrzegł, więc zawrócił, siadając przed synkiem i uśmiechając się do niego troskliwie. Widział to zmartwienie w jego oczach, takiej samej barwy jak Kaczorka.
- Jak się czujesz?
Maluch uśmiechnął się pokrzepiająco. 
- Już lepiej. - miauknął. Położył uszka na łebku. - Przepraszam, tato. Nie chciałem martwić ciebie i mamy. Poradziłbym sobie sam, naprawdę. Nie dawajcie mi kary. - poprosił. 
Chciał się jeszcze nacieszyć śniegiem, a siedząc w żłobku, nie mógł tego uczynić w kaczorkowym stylu.


<Tato?> 

Od Kaczorka CD. Zbożowego Kłosu

Maluch wypuścił ze świstem powietrze. Dzieci? Kocięta? Brzoskwiniowa Bryza mówiła, że mają nowych lokatorów w żłobku i upomniała, żeby być grzeczni. Kaczorkowi jednak ciężko przychodziła nowa sytuacja. Tak po prostu miał ich zaakceptować? Lisie bobki mieszkające w JEGO żłobku? Syknął pod noskiem, odwracając się napięcie i maszerując w stronę Żytniego Pola. Kocica akurat weszła do kociarni, prawie potykając się o karzełka, który posłał jej rozgniewane spojrzenie.
- Coś się stało, Kaczorku? - spytała, ukradkiem zerkając na ukochaną. Posłała Zbożowemu Kłosu tak czuły uśmiech, że rudzielec miał ochotę zwymiotować. Uczucia, fuuuj. 
- Zbożowy Kłos nie chce się bawić! - tupnął łapką. - Powiedz jej coś!
- Zboże musi teraz odpoczywać.. - starała się wytłumaczyć  wojowniczka, jednak syn Jesionowego Wichru jej przerwał.
Machnął gniewnie ogonkiem. 
- Nie musi! Nie chce kolejnych kradziejów mleka! - fuknął kocurek. Bo co jeśli Zbożowy Kłos zostawi swoje dzieci, tak jak Lodowy Szpon jego kuzynostwo? Wtedy kolejne maluchy zwalą mu się na głowę i będą zabierać uwagę rodziców! 
Zauważył coś dziwnego na policzku Żyta. Wskazał na opatrunek łapką, przerywając na chwilę swoje uderzenie łapką o ziemię w akcie wściekłości. Przecież może pokazać tym kociakom, że nie warto z nim zadzierać! O tak, oberwą!
- Co ci?
- Drobny wypadek. Wiesz.. może spróbujesz polubić nowych kolegów? - zaproponowała.
Kaczorek zmrużył ślepka.
- Nie! - burknął.
Wystarczyło mu, że musiał znosić Zarazę, Smarka i Jesiotra. Nie potrzebował kolejnych kleszczy! Najstarszy z kociaków zrobił słodkie oczka, proponując Żytniemu Polu zabawę, jednak ta odmówiła, w celu podejścia do Zboża i wymienienia się czułościami z karmicielką. Kaczorek już wtedy znielubił ich kociaki. Zabrały mu też Żyto! 
Obrażony na cały świat wrócił do Brzoskwiniowej Bryzy, narzekając jej oczywiście, jaka to niesprawiedliwość go spotkała. 

***

Poza śmiercią Pstrągowej Gwiazdy, o której już każdy w Klanie Nocy wiedział i Kaczorek również był takowym szczęściarzem, zginął również ktoś inny. Tego dowiedział się już podsłuchując rodziców, gdy ci szeptem rozmawiali myśląc, że ich potomstwo śpi.
Chciał wypytać o niejakiego "Jaskra" mamę, ale ta uznała, że jest za mały. Nie chciała go martwić. Kaczorek musiał znaleźć inne źródło cennej informacji. Dlatego swoje łapki skierował w stronę ulubionej Żytniego Pola, oraz jej partnerki. Kotki akurat leżały obok siebie, wpatrzone w kociaki, kiedy Kaczorek przed nimi stanął. 
- Kim jest Jaskier? - spytał wprost. - Bo mama i tata mówili, że coś mu się stało.


<Zboże?> 

Od Kaczorka CD. Malinki

- Tu są potwory. Gorsze od mamy czy Jesiotra. Zabiją nas... Musimy się stąd wydostać! - miauknęła panicznym tonem.
Co? Jakie potwory? Kaczorek zdziwiony rozejrzał się wokół, lecz nie dojrzał żadnego stwora, który mógłby wystraszyć jego siostrzyczkę. Zjeżył jednak sierść i wysunął małe pazurki. Ktokolwiek przestraszył Malinkę, musi ponieść karę! Nie pozwoli straszyć swojej siostrzyczki!
- Nie pozwolę im cię dorwać. - miauknął Kaczorek. Siostrzyczka zasłaniała oczka łapkami, przez co nie mógł dojrzeć emocji na jej pyszczku. Trącił ją noskiem w bok. - Mali, wstań! Jesteśmy bardzo szybcy, to uciekniemy!
- Są wszędzie, Kaczorek! One nas dopadną! - panikowała dalej koteczka.
Musiał przyznać, że mocno się zmartwił stanem siostry. Nie lubiła przebywać w ciasnocie i daleko od wyjścia na zewnątrz, ale sądził, że z wiekiem to trochę minie. A jednak. Czy była to jakaś choroba? Wstrzymał oddech. Nie mógł stracić Malinki!
- Nie dadzą nam rady. Jesteśmy duetem chaosu, pamiętasz? - trącił ją ponownie w bok. Malinka na chwilę podniosła na niego wystraszone spojrzenie. Kaczorek uznał, że musi jej inaczej pomóc. - Zamknij oczy, pobiegniesz na ślepo!
- Co? To niemożliwe!
- Po prostu podążysz za moim głosem. Wtedy te potwory cię na pewno nie dorwą. - miauknął kociak, uśmiechając się szeroko, odsłaniając białe ząbki. Liczył, że siostra mu zaufa.
Malinka nie wahała się. Zamknęła ślepka, wstając na równe łapki. Podążyła za głosem braciszka, który szedł na przodzie i mówił jej, którą łapkę ma stawiać. Wreszcie udało im się wyjść na zewnątrz, na samych tyłach żłobka. Kaczorek otrzepał sierść, czekając na siostrzyczkę. Malinka wybiegła na zewnątrz, łapiąc kilka głębokich wdechów i wydechów, ufnie kładąc się na ziemi.
- Widzisz? Mówiłem, że cię nie dorwą. - miauknął Kaczorek, wtulając się w futro siostry, żeby zapewnić jej pocieszenie. Czuł jak drży. Cokolwiek jej było, obroni ją przed wszystkim.

***

Brzoskwiniowa Bryza powiadomiła ich, że są dość duzi, by spróbować stałego pokarmu. Zniknęła na pewien czas, wracając dopiero z rybą w pysku. Kaczorek przekrzywił łebek. Malinka mówiła mu, że kiedyś takiej spróbowała. Czy jednak mu zasmakuje?
Jesiotr zachowywał się jak nie Jesiotr, prawie podskakując z podekscytowania w miejscu. Nasłuchał się tyle o rybach, że jego entuzjazm był zrozumiały, ale Kaczorek i tak nie odpuścił sobie okazji, by dogryźć bratu.
- Znowu masz robaki w tyłku? - mruknął.
Jesiotr spiorunował go spojrzeniem.
Brzoskwiniowa Bryza położyła przed nimi dość ładną rybę, chociaż Kaczorek nie umiał rozpoznać jej rodzaju. 
- To pstrąg! - Jesiotr dumnie się napuszył, chwaląc swoją wiedzą. 
Karmicielka czule się uśmiechnęła.
- Dokładnie. Pstrąg. Spróbujcie, powinien wam posmakować. - przysunęła bliżej pociech stały posiłek.
Kaczorek nachylił się, wąchając podarunek i od razu cofnął się ze skrzywieniem na pyszczku. Fuuuj. Jesiotr zanurzył jednak od razu kiełki w mięsie, połykając duży kawałek. Oblizał pyszczek.
- Smaczna! 
Brzoskwiniowa Bryza liznęła go w czubek głowy zadowolona. Kaczorek nie mógł być gorszy! Niechętnie wbił kiełki w mięso ryby, rozrywając swój kawałek, który połknął. Mięso było czymś nowym, nieznanym dotąd. Nie przypominało w smaku i konsystencji mleka. Było jednak dobre. Wręcz pyszne!
- Mniam! - zamruczał. 
Spojrzał na Malinkę, która dalej nie spróbowała pstrąga. Brzoskwinia również spoglądała w jej kierunku oczekująco. 


<Malinka?> 

Od Stokrotkowej Łapy Cd Konwaliowego Serca

*dawno, dawno temu*
Wyszłyśmy razem z Księżycowej Groty. Od mianowania minęło kilka dni.
Ciocia dziwnie się zaczęła zachowywać od mojego mianowania. Ciągle ględziła o tych zasadach i jak je złamię, gwiezdni trafią we mnie piorunem. Nie wiem czemu tak się denerwuje, jak mówi o nich.
- Może pouczymy się trochę o ziołach, co ty na to ciociu Konwalio? – spytałam bliżej przyglądając się mentorce.
- Dobrze, cór… Stokrotko. Pamiętasz, o czym uczyliśmy się na poprzednim treningu?
- Zasady kodeksu medyka. Na końcu trochę pouczyliśmy się o chorobach. – odpowiedziałam – Ale dzisiaj będziemy uczyć się czegoś ciekawego co nie?
- Obiecasz mi, że nigdy, przenigdy nie złamiesz kodeksu? Nigdy… proszę.
-Tak… Możem… - chciałam skończyć zdanie, ale błagalny wzrok cioci nie dał mi wyboru.
- Obiecuje, że nie złamię kodeksu medyka. – poprawiłam się – A opowiesz mi o czarnym kaszlu?
- Nie wszystko na raz… Może pouczymy się dzisiaj o truciznach? Jest ich mało. Pójdziemy je znaleźć i uzupełnić zapasy. Pamiętaj, żeby ich nie dotykać i nie jeść. – wymiauczała czarno-biała medyczka.
****
Jesienne liście opadały z drzew. Kociaki często próbowały je łapać albo wskakiwały w małe, liściaste kupki. Wśród nich była Tupot bawiąca się kasztanem.
Cętkowany Kwiat obserwowała swoją córkę.
Posłałam im uśmiech, przechodząc z Konwaliowym Sercem obok żłobka. Bura kocica szybko odwzajemniła uśmiech, a kocię wesoło pomachało mi ogonem, przytulając mamę.
Wyszliśmy w cichy z obozu. Przeszłyśmy przez kilka wysokich traw. Ciocia Konwalia stanęła.
- Jesteśmy już. Tutaj będziemy szukać Jagód śmierci, Cisu i nasiona naparstnicy. Zbliża się pora nagich drzew i trzeba skompletować rośliny.

< Konwalio? Sorka że tak długo czekałaś i za gniota>

Od Jeżowej Ścieżki

Cały dzień czekoladowy kocur był na równych łapach. Odwiedzający leże medyka, zawsze poszukiwali pomocy nie tylko leczniczej, ale często też duchowej, gdy coś ich gryzło. Jeżyk był od tego, by pomóc każdemu potrzebującemu kotu.
Wdzięczny uśmiech na pyszczku jego bratanicy, Jeżynowej Łapy, był jednak największą nagrodą. Kotka leżała u niego już kolejny dzień. Ugryzienie przez szczura doprowadziło do infekcji, którą na całe szczęście udało się wyleczyć, zanim zbytnio by się rozwinęła.
Skończył zajmować się właśnie Krowim Ogonem, która zgłosiła się do niego z wyczerpaniem, spowodowanym bezsennością. Podał jej ziarenka maku, które zmusiły koteczkę do zapadnięcia w sen. A pamiętał jak była mniejsza od jego łapy. Każdy kociak, któremu pomógł wyjść na świat, był bardzo ważny dla Jeżyka.
- Niech wszystkie koty na tyle zdolne, by samodzielnie łapać zwierzynę, przybędą na spotkanie klanu!
Zastrzygł uszami na głos Mokrej Gwiazdy. Zaciekawiony wyszedł ze swojego legowiska. Usiadł w tłumie, zbierających się pośpiesznie pobratymców. Po ich pyskach poznał, że oni także byli ciekawi, dlaczego też lider ich wzywa. Chodziło o coś z Klanem Wilka?
Dopiero teraz dojrzał Wiewiórczą Łapę. Bratek stał dumnie przed obliczem lidera, z wrednym uśmieszkiem na pyszczku oraz zadowoleniem w ślepiach.
- Ja, Mokra Gwiazda, przywódca Klanu Burzy, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika.
Mianowanie! Wiewiór miał zostać wojownikiem! Jeżowa Ścieżka uśmiechnął się szeroko, dumny z kocurka. Ośle Ucho wycierał łzy, coraz szybciej gromadzące się w oczach. Musiał być wzruszony.
- Wiewiórcza Łapo, czy obiecujesz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
- Obiecuje! - miauknął pewnym głosem kocurek, nawet przez moment się nie wahając.
- Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Wiewiórcza Łapo, od tej pory będziesz znany jako Wiewiórczy Pazur. Klan Gwiazdy ceni twoją waleczność i odwagę, oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Burzy.
Rudzielec liznął lidera w bark, gdy ten położył swój pysk na jego głowie.
- Wiewiórczy Pazur! Wiewiórczy Pazur! - pobratymcy poczęli wykrzykiwać imię wojownika. Wiewiór wręcz pękał z podekscytowania, zanim odszedł na nocne czuwanie.
- Żeby nic mu się nie stało. - westchnęła cicho Jeżynowa Łapa, tuląca się do futra Jeżowej Ścieżki.
Czekoladowy uśmiechnął się lekko. Był pewny, że ta noc minie spokojnie.


Wyleczone: Krowi Ogon, Jeżynowa Łapa

Od Ryjówki

Ryjówkę obudziło mocne szturchnięcie. Szylkretka mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem, przewracając się na drugi bok. Zużyty mech  zaszeleścił wraz z ruchem jej szczupłej sylwetki.
- Wstawaj! - usłyszała syknięcie koło swojego ucha. 
Od razu wróciła do niej pełna świadomość. Córka Słonika wskoczyła na równe łapki, jeżąc sierść i obojętnie wpatrując się w Wielką Panią. Melodyjka wyglądała dzisiaj na wyjątkowo zdenerwowaną. Ryjówka nie zamierzała dowiadywać się, jaki jest ku temu powód. Dorośli wiecznie mieli jakieś widzi mi się. Koteczka przywykła do dziwnego zachowania starych. Miała już dziewięć księżyców, uważała się za wystarczająco dorosłą i pojmowała więcej zawiłości świata. 
- Nie wyszli dzisiaj na polowanie. - szepnęła siostrze do ucha Mucha. - Rozmawiali o czymś szeptem. 
Ryjówka zmrużyła oczy w zamyśleniu, zanim wzruszyła ramionami. 
- Może knują jak się nas pozbyć.
Koteczka zajęła się wylizaniem swojego futerka z wszelkich nieczystości. Co ją miały obchodzić Wielkie Koty. Niech robią sobie co chcą i tak miała ich zdanie głęboko pod ogonem. Szepty rozległy się ponownie. Ryjówka miała złe przeczucie. Nasiliło się ono, gdy Melodyjka zbliżyła się do potomstwa i mocno popchnęła je łapą w stronę wyjścia z nory. Szylkretka wskoczyła na równe łapki, wybiegając na świeże powietrze.
Wiatr musnął jej pyszczek, gdy koteczka rozglądała się wokół. Biały puch pokrywający ziemię, był strasznie zimny. Pora Nagich Drzew nie podobała się samotniczce. Brakowało zwierzyny, przez co chodziła głodna, natomiast chłód bardzo doskwierał jej półdługiej sierści. Pożałowała, że nie ma jej dłuższej.
- Nie obijać się. Musimy dojść do granicy przed wieczorem. - mruknęła Melodyjka.
Wielka Pani ruszyła w tylko sobie znanym kierunku, nawet nie odwracając się w stronę córek. Słonik ponownie, wiernie krocząc przy boku przyjaciółki. Mucha i Ryjówka wymieniły zdezorientowane spojrzenia. Może Wielkie Koty zamierzały zabrać je na kolejną naukę polowania? Z tą myślą obie koteczki wyruszyły za opiekunami.

Droga dłużyła się niemiłosiernie. Ryjówka czuła jak łapki zaczynają odmawiać jej posłuszeństwa, a przecież nie miała słabej kondycji. Kotka starała się przyspieszyć, żeby dogonić opiekunów, ale oni byli o wiele skoków królika przed nią i Muchą. Siostra dysząc ciężko, zatrzymała się, sadzając tyłek na ziemi. Ryjówka poszła w ślad za nią, wdzięczna, że może złapać chociaż trochę oddechu. Uwielbiała wędrować, ale mimo wieku, nie była jeszcze przyzwyczajona do tak długich dystansów. Zwykle przecież zapuszczała się poza Norę i wracała przed zachodem słońca. Wielkie Koty już nawet nie obchodziło, gdzie tak znika i nie próbowali jej zatrzymać. Światopogląd Ryjówki też mocno się różnił od tego kocięcego. O ile dawniej czuła się bezpiecznie w Norze, z czasem zrozumiała, że tam jest tylko miejsce jej urodzenia. Nora zrobiła się ciasna, dusiła się w towarzystwie tylu krewniaków. Nie pałała też sympatią do Wielkiej Pani i Pana Słonika, wręcz ich nie lubiła. O Melonie już nie myślała, uznając, że nie jest tego warty. A co z Muchą? Dalej czuła przywiązanie do siostry, lojalność i potrzebę ochrony tej istotki, ale nawet to zaczęło słabnąć, zastąpione myślą, że wszystko przeminie. Ryjówka nie potrafiła kochać. Nie znała tego uczucia, jedynie przywiązanie.
- Nie guzdrać się! - Melodyjka spiorunowała ich spojrzeniem. Czekoladowa szylkretka pomyślała, że gdyby wzrok mógł zabić, już leżałaby martwa.
- Dokąd idziemy? - spytała Mucha.
Wielka Pani w kilku susach znalazła się przy kotkach, obrzucając je zirytowanym spojrzeniem. Koniuszek jej ogona drgał nerwowo. O cokolwiek chodziło, musiała być niespokojna.
- Traficie do Klanu Burzy. - oznajmiła. Ryjówka zastrzygła uszkami. Wielka Pani opowiedziała jej o klanach. Wspomniała o Klanie Klifu, Klanie Wilka, Klanie Nocy i właśnie Klanie Burzy. Dodała jeszcze coś o Klanie Lisa. Ryjówka nie dopytywała wtedy, skąd ma taką wiedzę, wiedząc, że prędzej oberwie, niż pozna odpowiedz. O życiu w klanie nie wiedziała nic. - Nie zawiedźcie nas.
- Dlaczego mamy tam iść? Nie możemy zostać? - spytała Ryjówka. Trochę zainteresowała się tematem. Melodyjka i Słonik chcieli się ich pozbyć i nawet własnołapnie prowadzili ich do jakiegoś nieznanego pociechą miejsca? Interesujące.
- Nie możecie. - tym razem odezwał się Słonik, stojący obok Melodyjki. Wymienił spojrzenie z towarzyszką. - Byliśmy tam przez chwilę. Dlatego nie możecie się przyznać, że jesteście z nami spokrewnione.
- Czemu was już tam nie ma? - tym razem pytanie zadała Mucha.
Ogon Melodyjki uderzył o ziemię z niezadowoleniem.
- Mieliśmy swoje powody i tyle.
Ryjówce taka odpowiedz się nie spodobała. Nie bez powodu opuścili przecież klan. Może nawet Melodyjka była już wtedy brzemienna. Kotka wypuściła ze świstem powietrze. Rodzice oczekiwali, że będą ich oczami i uszami? Szpiegami? A może po prostu mieli już dość jej i Muchy, a to wydało im się najbardziej odpowiednią opcją?
- Dlaczego teraz? Jak już zaczęłyśmy sobie wszystko układać? - pokręciła łebkiem koteczka.
Nie odpowiedzieli. Zignorowali pytanie koteczki, nakazując córką dalszą wędrówkę. Ryjówka niechętnie stawiała każdy kolejny krok. Nie wiedziała czego się w Klanie Burzy mogła spodziewać. A jeśli ją zabiją?
- Gdy was spytają co robicie na ich terenie, odpowiecie, że chcecie służyć Klanowi Burzy. Zaprowadzą was do Mokrej Gwiazdy.  Pewnie jeszcze nie zdechł. - warknęła pod nosem Melodyjka. - Dowiedzieliście się o istnieniu klanu od rodziców. Pieszczochów, o imionach Puszczyk i Kania. Wasz krewny, Kręciołek, dołączył do Klanu Burzy i chciałyście pójść w jego ślady, zaciekawione opowieścią. Czy wszystko jasne?
Było.
Cała czwórka przyspieszyła, wchodząc głębiej w malutki lasek. Ryjówka odwróciła się przez ramię, ostatni raz wpatrując się w miejsce swojego narodzenia. Nora mignęła daleko na horyzoncie, podobnie jak ulubione drzewo oraz znajomy strumień. Nadszedł czas samodzielności.

Przeskoczyła kretowisko. Las pozostał za nimi. Znaleźli się na wolnym terenie, wrzosowiskach. Nie otaczały ich drzewa, widziała jedynie pojedyncze krzaki. Kotka postawiła kolejny krok na nowej ziemi, rozglądając się z zaciekawieniem. Wyłapała od razu zapach królików, mimo ogromnej ilości śniegu.
- Co to? - ogon Muchy wskazał na daleki cel.
Ryjówka musiała wysilić wzrok, żeby dojrzeć lepiej dziwny sprzęt. Pierwszy raz widziała podobną rzecz. Zerknęła na Słonika i Melodyjkę. Wydawali się dziwnie spokojni. Jeśli faktycznie przebywali w Klanie Burzy przez chwilę, musieli zbadać znalezisko.
- Stary potwór Dwunożnych. - odpowiedział Słonik.
Ryjówka otworzyła pyszczek, chcąc spytać o tych całych "Dwunożnych", jednak od razu go zamknęła. Pytania były złe.
- Trzymajcie się tam. - miauknął kocur. Coś w jego głosie przywiodło na myśl smutek?
Nie potrzeba słów wsparcia. Ona zawsze sobie poradzi. Od kociaka kierowała się tą myślą i własnym zdaniem. Ryjówka odwróciła łebek, nie spoglądając nawet na Wielkie Koty, wpatrzone w odległy horyzont.
- Dalej pójdziecie same. - mruknęła Melodyjka zimnym tonem głosu.
Szylkretka zastrzygła uszami. Nie będzie tęsknić za Wielką Panią, od której jedynie dostawała pokarm i po uszach. Spiorunowała ją wzrokiem, marząc, żeby rzucić się na kocicę i posmakować jej krwi.
- Jak zwykle. - syknęła, jeżąc sierść.
Coś w oczach Melodyjki wskazało na to, że ciut za bardzo się odezwała. Kocica zmrużyła oczy w szparki, w nieprzyjaznym geście, również jeżąc sierść.
- Powinnaś być wdzięczna, gówniarzu. Gdyby nie łaskawość moja i Słonika, już dawno gryzłabyś piach.
- Od kiedy bycie wronią strawą nazywamy łaskawością?
Poczuła pazury na swoim policzki, które przejechały po jej skórze. Działo się to bardzo szybko, zanim łapa Melodyjki cofnęła się, ze wściekłym syknięciem. Ryjówka zacisnęła na chwilę ślepia, próbując powstrzymać cały gniew buzujący w jej ciałku oraz pozbyć się bólu.
- Odpuść, Melo. - Słonik zwrócił się do samotniczki, próbując ją uspokoić, żeby nie doszło do większego aktu brutalności.
Ryjówka najzwyczajniej w świecie odwróciła się, jakby do niczego nie doszło. Ruszyła przed siebie. Nie odwróciła się, żeby dojrzeć spojrzenia opiekunów. O czym w tej chwili myśleli Melodyjka i Słonik? O tym, że odzyskali wolność, czy może bardziej tym, że na zawsze stracili swoje potomstwo? Ryjówka czuła ogromny żal i nigdy więcej nie chciała ich wiedzieć na oczy.
A jej siła stanie się największym dowodem na to, że nie była od nich nigdy zależna.
Usłyszała kroki Muchy, która pobiegła za siostrą. Lekko zdyszana dogoniła szylkretkę. Teraz szły ramię w ramię. Nie spieszyły się. Teren był nieznany, a one nie umiały walczyć. Zdecydowanie byłoby źle, gdyby wpadły w łapy lisa.
Mocny nieznany zapach, szybko dotarł do ich nosków. Akurat były blisko jakiejś króliczej nory. Zanim kotki się obejrzały, zostały otoczone przez trójkę kotów. Jeden miał białe futro, inny mniejszy kremowe, natomiast ostatni, prawdopodobnie lider całego patrolu, mógł się pochwalić burą sierścią.
- Co robicie na terytorium Klanu Burzy? - miauknął.
Mucha wystąpiła o krok do przodu.
- Nazywam się Mucha. A to moja siostra, Ryjówka. Chciałybyśmy służyć Klanowi Burzy.
Kocury spojrzały po sobie. Wnuczka Koniczynki starała się wychwycić najmniejszy szczegółów burzaków. Tak na wszelki wypadek. Szeptali coś do siebie. Wychwyciła jedynie "Mokry" "Zaprowadzić" "Kociaki". Na  szczęście nie musiały używać siły. Patrol oznajmił, że mają pójść za nimi i chociaż Ryjówce na język cisnęły się obelgi, że nie musi ich słuchać, ruszyła za burzakami.

Zapamiętała trasę, którą się skierowali. Chód kocurów był wyćwiczony, szybki. Ryjówka i Mucha musiały się natrudzić, żeby za nimi nadążyć. Można powiedzieć, że się opłaciło, gdyż wiele uderzeń serca później znalazły się w nowym miejscu.
- To obóz. - miauknął bury. - Zaprowadzimy was do Mokrej Gwiazdy. On zdecyduje, co z wami zrobić.
Czyli nie zdechł pomyślała pierworodna.
Najstarszy kocur udał się w stronę legowiska przywódcy, natomiast pozostała dwójka została przy kotkach. Ryjówka z ulgą stwierdziła, że nie próbowali do nich zagadać. Inaczej nie ręczyła za swoje pazurki.
W obozie panowało poruszenie. Koty z zainteresowaniem, ale i czujnością, spoglądały w stronę nieznajomych intruzek. Ich zapach był zbyt intensywny. Było ich za dużo. Ryjówce kręciło się w głowie od takiego tłumu. Przywykła do ciasnoty i jedynie czwórki kotów w swoim życiu. Zbyt głośno. Zbyt inaczej.
- Mokra Gwiazda was oczekuje. - bury wrócił do kotek, uśmiechając się nieśmiało.
Ryjówka i Mucha spojrzały na siebie porozumiewawczo, zanim obie ruszyły do legowiska. Wchodząc do środka, szylkretka na chwilę poczuła się jakby wróciła do Nory. Chociaż tutaj było więcej miejsca. Jej wzrok przesunął się od niezjedzonego zająca, do siedzącego na mchowym posłaniu kocura. Wyglądał na starego. Jego niebieskie futro lśniło jednak czystością, a pół łysy ogon wskazywał, że trochę już w życiu przeszedł. Niebieskie ślepia utkwił w obliczu dwóch nieznajomych kociaków.
- Jestem Mokra Gwiazda, przywódca Klanu Burzy. Ośle Ucho powiedział mi, że zostałyście znalezione na naszych terenach i chcecie dołączyć. To prawda?
- My chcemy być jak wujek.
Ryjówka zebrała w sobie wszystkie siły. Mała ranka na jej policzku dalej krwawiła, zadając nieprzyjemne szczypanie, ale nie było teraz czasu zajmować się dziełem. Wyszła przed siostrę, która pozwoliła jej przejąć prowadzenie. Ryjówka zawsze miała duszę lidera.
- Bo widzi pan, nasz krewny imieniem Kręciołek, wiele księżyców temu postanowił żyć z klanami. Nasi rodzice, pieszczochy imionami Kania i Puszczyk, opowiedzieli nam o tym. O klanach. Chciałybyśmy spróbować. - miauknęła. Mówiła miłym tonem głosu. Chociaż wewnętrznie chciała splunąć pod łapy liderowi i warknięciem zmusić go do przyjęcia do klanu. Musiała być grzeczna, żeby osiągnąć cel. A jeśli się odezwie, może oberwać i jeszcze obserwować, jak Mucha zostaje krzywdzona.
- My nie mamy gdzie się podziać. Błagamy pana! - wlepiła wielkie, brązowe ślepia w Mokrą Gwiazdę.


<Mokra Gwiazdo?> 

Od Orlikowego Szeptu cd. Jeżowej Ścieżki

Nie potrafił w to uwierzyć. Podświadomie wiedział, że coś jest z nią nie tak. Czuł to, wiedział, za bardzo to lekceważył, nie potrafił działać.
Konwaliowe Serce natarła na swoje własne życie.
Nadal osłupiały siedział i nie potrafił wydać z siebie żadnego dźwięku. Wysunął delikatnie pazury i wbił je w ziemię. Potem coraz głębiej i głębiej, aż brud gruntu pobrudził białe futro. Podobnie zrobił z drugą łapą. Drgała mu powieka.
Po prostu odczuwał jedną, wielką pustkę. Nie wiedział dlaczego. Chciał krzyknąć, tak jak po usłyszeniu o śmierci Bluszczowej Poświaty, ale płuca wydawały się cięższe niż zazwyczaj. Był tak bliski utraty kolejnej cennej osoby w swoim życiu.
Ojciec, mama, brat, siostra... Kto okaże się kolejny? Teść? Przyjaciele? Dzieci? Partnerka? Z łatwością potrafił wyliczyć osoby, na których śmierć Klan Gwiazd oczekiwał.
On pozostawał obserwatorem tego wszystkiego, co działo się dookoła.
Smutek uderzył Orlika zniencka. W ciągu minuty dotarł do niego żal, smutek, a nawet drobny gniew na przyjaciółkę. Był jednym z winnych tego czynu. Spędzał z nią tyle czasu, wraz z Cętkowanym Kwiatem. Oboje wiedzieli o jej tajemnicy i stanie psychicznym, a nie zareagowali.
***
Skierował swoje kroki w kierunku legowiska medyków. W końcu zdołał się zmobilizować na ten czyn. Uspokoił się i przebrnął przez najgorszy szok związany z próbą samobóczą Konwalii. Nie chciał widzieć czarnej na własne oczy, żeby nie miauknąć złego słowa i nie pogorszyć sytuacji. Pod wpływem złości mówił to, co normalnie nie padłoby z jego ust. Nie wiedział, w jakim stanie była kotka.
Wiedział tylko jedno, musi nadal przy niej pozostać. Potrzebowała pomocy bardziej niż kiedykolwiek.
- Hej, Jeżowa Ścieżko - miauknął od razu, gdy zauważył czekoladowego medyka. Jeżowa Ścieżka wyglądał na zmartwionego bardziej niż kiedykolwiek. W jego oczach widać było zmęczenie i brak tak często dla niego entuzjazmu.
- Witaj. Przyszedłeś ją odwiedzić, prawda? - zapytał się medyk. Biały kiwnął tylko głową. Czekoladowy trafił w sedno. - Podejdź. Ona śpi, więc zachowaj ciszę i nie budź jej - dodał chwilę później Jeżowa Ścieżka.
Orlikowy Szept wszedł ostrożnie w głąb legowiska medyków. Od razu zauważył Konwaliowe Serce. Usiał naprzeciwko niej, od razu widząc w swojej pamięci wspólne spędzone z nią chwilę. Naprawdę wiele zawdzięczał medyczce. Poznanie wiedzy na temat ziół, rozpoczęcie głębszej relacji z Cętkowanym Kwiatem, zwykłe rozmowy... Gdyby ta próba się powiodła, straciłby ją... Straciłby sojuszniczkę, ukochaną kotkę.
Nie zauważył, jak drobna łza pociekła mu z oka i spadła na ziemię, niedaleko nogi Konwaliowego Serca.
- Orliku... Musisz pozostać silny. Ona przetrwała, więc potrzebuje opieki oraz ochrony. Jesteś jej bardzo bliski, dlatego proszę: miej na nią oko - powiedział stanowczym oraz zaskakująco chłodnym tonem Jeżowa Ścieżka. Na chwilę przerwał segregację ziół, aby spojrzeć prosto w oczy białego wojownika.
- Jeżyku, ja nie mogę być silny. Ty... Ty również musisz. To twoja uczennica. Twoja własna podopieczna, którą też kochasz.... Nie jak żonę.... Partnerkę... Znaczy.. - jąkał się wojownik. Zawstydził się tego, co miauknął, przez co plątały mu się słowa. Przy okazji walczył z tym, aby nie przemawiać za głośno.
- Wiem, o co chodzi. Dbam o nią, jak tylko mogę. Niech Klan Gwiazd ma nas w opiece. Chcę tylko, aby wróciła do dawnego stanu - powiedział czekoladowy, z troską patrząc na pogrążoną we śnie.
- Nie... Nie chcę stawiać jej w złym świetle, ale... Od jakiegoś czasu nie było z nią dobrze - miauknął Orlikowy Szept, podchodząc bliżej medyka, aby w razie czego Konwaliowe Serce nie słyszała ich rozmowy. - Kogoś widziała i czasami uciekał jej wzrok. Często wydawała się nieobecna... Wolę, abyś o tym wiedział. Tak... No... Na wszelki wypadek... I... Obiecaj mi, że nigdy, przenigdy jej nie zostawisz. Ja nie zamierzam, bo wiele mi pomogła, podobnie jak ty - mówił, wracając na chwilę myślami do rozmów na temat Koniczynki, po śmieci cynamonki. - Obiecaj mi. Uratuj ją, tak jak ratujesz Dreszcza.

<Jeżowa Ścieżko?>

Od Drżącej Łapy (Drżącej Ścieżki) cd Jeżowej Ścieżki

- Widzisz, Dreszczyku? Siostra nie chce dla ciebie źle. Wiem, że to nie jest fajne, że musisz się dzielić mentorem, ale wkrótce zostaniesz wojownikiem. Dostaniesz własnego ucznia. Orlikowy Szept w twoim życiu pozostanie sojusznikiem, natomiast siostrę masz tylko jedną, do tego taką, która cię bardzo kocha. - miauknął spokojnie medyk.
Westchnął na jego słowa. Może i miał rację, ale i tak zazdrość paliła go od środka. Nie winił jednak ani Jeżynki, ani swojego mentora o zaistniałą sytuację, a Mokrą Gwiazdę. Czy naprawdę wszyscy wojownicy byli zajęci, że musiał przydzielić siostrę akurat do białego? 
- Wiem... Przepraszam wujku... - miauknął po raz kolejny. 
Czasami miał już dość tych całych przeprosin. To nie była jego wina, że reagował na niektóre zdarzenia zbyt emocjonalnie. Wiedział przecież, że siostra go kocha i nie chciała źle. Tylko... zazdrościł jej, że lada dzień zostanie mianowana, a on... A on? Jeszcze nie złapał tego głupiego królika! Czuł się przez to jak prawdziwe beztalencie, tak jak twierdziła matka. Ciekawe czy okupując Klan Wilka znęca się nad innymi kociakami? Pewnie tak. 
- Nie będę już przeszkadzał. Pójdę pogadać z Jeżynką. - miauknął i wybiegł na poszukiwanie siostry.
Musiał z nią porozmawiać. Ale...Też tego za bardzo nie chciał. Słyszał jej słowa... Były dla niego naprawdę ważne. Nie chciał jej odpychać. Czasami jednak nie umiał zapanować nad swoimi czynami. 
Odnalazł Jeżynową Łapę w legowisku uczniów. Wszedł powoli i usiadł obok niej.
- Ja... Przepraszam - miauknął. 
Ta tylko posłała mu uśmiech i wtuliła w jego sierść zapewniając, że wszystko będzie dobrze i że się na niego nie gniewa. Pewnie była też szczęśliwa, że jednak on pierwszy zrobił ten krok. 

***

Po księżycach treningów, masie ćwiczeń, pomocy Orlikowego Szeptu i Jeżynowej Łapy, dokonał niemożliwego. Złapał królika! To był jak sen. Robił to co zawsze. Trenował tropienie, a następnie rzucił się w pogoń za zwierzęciem. Tym razem znał tor ucieczki posiłku. Za każdym razem kierował się po łukach, aby jak najszybciej zgubić drapieżnika w plątaninie skrętów. Tym razem odgadł w którą stronę pobiegnie i rzucił się na zaskoczone zwierzę. Krew na jego pysku i pazurach była dowodem jego owocnych łowów. Był gotów. W końcu czuł, że jest dla niego szansa. 

***

Wkroczył na środek przed obliczę Mokrej Gwiazdy. Jego tata ocierał łzy wzruszenia, a mentor, siostra i wujek nie mogli powstrzymać uśmiechów. Tyle im zawdzięczał. To oni doprowadzili go do tego momentu. Zostanie mianowany na wojownika. Szkoda tylko, że matka nie mogła tego zobaczyć. Pewnie zrzedłaby jej mina! 
- Ja, Mokra Gwiazda, przywódca Klanu Burzy, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika. Drżąca Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
- Przysiegam.
- Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Drżąca Łapo, od tej pory będziesz znany jako Drżąca Ścieżka. Klan Gwiazdy cieni twój zmysł tropienia i niepoddawanie się, oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Burzy.
Mokra Gwiazda podszedł, dotykając jego pyszczka, a Drżąca Ścieżka jego barku. Rozległy się owacje i okrzyki. Został wojownikiem. Teraz musiał odbyć nocne czuwanie, w którym musiał chronić klan, kiedy inni będą spać. Poczuł dreszcz niepokoju. Czy da radę? Musi. W końcu tak długo trenował!

***

Noc była zimna, a wiatr mierzwił mu futro. Był tylko on i Klan Gwiazdy. Siedział w ciszy, wpatrując się w gwiazdy i otoczenie. Pierwsze godziny wydawały się spokojne, chociaż przez zimno coraz bardziej miał ochotę, aby ukryć się w ciepłym legowisku. Słyszał odgłosy chrapania. Ciekawe kto to? Może Mokra Gwiazda? Z chęcią by to sprawdził, ale nie mógł opuszczać posterunku. Z pyska wydostał mu się obłok pary. Tak jakby w brzuchu trawił go ogień, a dym wydostawał się na zewnątrz przez dostępne otwory. 
To nic złego. 
To tylko oddech. W końcu żył. 
Później niebo pociemniało. Zadrżał, ale to tylko chmura, zasłoniła księżyc. Zaraz wrócił. 
Rozluźnił się. 
Pohukiwanie sowy, szelest wiatru, siedział jak na szpilkach. 
Nie był odważny. 
Przełknął ślinę. Musiał wytrzymać. Żadnego dźwięku. 
Musiał być cicho. 
Cicho. Cicho. 
Coś go dotknęło. 
Odwrócił się, gryząc się w język. 
To tylko jego ogon! Odetchnął z ulgą. To nic takiego. 
To ogon. Ogon. 
Znów pohukiwanie sowy, przemknęła po niebie jak straszny cień. 
To sowa, sowa. Nic złego.
Chmur zrobiło się więcej, zaczął padać śnieg. 
To śnieg, to śnieg. Żadne potwory. 
Na karku poczuł czyjś oddech. Drgnął i znów się odwrócił. 
To wiatr. To wiatr. To wiatr go musnął. Nie potwór. 
Miał ochotę paść i płakać, czemu noc tak długo trwała? 
Chciał uciec. Uciec. W ciepłe schronienie. Schronienie
Uciec przed tym, co czai się w ciemności. Tylko czym to było? Niczym! Tam nic nie ma.
To tylko wyobraźnia. 
Ale mimo to, to było straszne. 
Poranek powitał z uśmiechem na pysku. Koniec! Męka się skończyła! Kiedy tylko zobaczył poranny patrol, pobiegł do legowiska medyków, padł na mech i zwinął się w kłębek. Było zimno. Zimno. Chłód odebrał mu czucie. Ciemność ponownie się pojawiła i pochłonęła w swoje objęcia. 
Stracił przytomność.

<Jeżowa Ścieżko?>

Od Orlikowego Szeptu

Orlikowy Szept spał spokojnie w legowisku wojowników, zwinięty w kłębek. Nadeszła zima, więc przed snem zgarnął łapą śnieg, z dala od swojej kępki mchu. Wtulił się w Cętkowany Kwiat, aby oddać jej część swojego ciepła. W chłodną porę roku doceniał gęstą sierść.
Śnił o przyjemnych rzeczach, chociaż tak wiele tygodni temu widział na własne oczy wojnę oraz od dłuższego czasu pilnował Konwaliowego Serca. Życie trochę się pokomplikowało, a szczęściem okazało się mianowanie trójki dzieci na wojowników. Żadne nie chciało zostać medykiem. Niebo, Tupot i Świerszczyk urośli i nie przypominali za nic w świecie tych małych, słodkich kulek, którymi byli po narodzinach. Zdołał podołać ojcostwu, chociaż na pewno nie był wymarzonym rodzicem. Dzieciaczki pozostały zdrowe, żadne z nich nie straciło jakiejś części ciała. Rodzina żyła, to się w tej chwili liczyło dla białego.
Spokojny sen przerwało oberwanie śnieżką. Okrągła, biała kula trafiła prosto w głowę wojownika. Orlikowy Szept od razu się podniósł, zaspany i nadal myślący o przyjemnym śnie o tańczącym na lodzie Narcyzowym Pyle. Potrząsnął głową. Poczuł przeraźliwe zimno, którego chciał się pozbyć. Rozejrzał się po legowisku, w celu znalezienia tego, kto go obudził.
Usłyszał czyiś znany sobie śmiech. Już rozpoznał winowajcę, a właściwie winowajczynię. Podszedł ostrożnie do źródła dźwięku. Ostrożnie stawiał kroki, dopóki jego niebieskim oczom nie ukazała się czekoladowa kotka, próbująca zdusić śmiech.
- Tuptająca Łapo, widzę cię. Mogłem się spodziewać, że to ty - miauknął spokojnie. O dziwo nie czuł wyrzutów swojej córce, że go wybudziła. Mała tak często robiła to za kocięcych księżyców. Czasami białemu zdarzało się zasypiać w żłobku, leżąc blisko Cętki, a Tupot już o świcie potrafiła przerwać sen rodzeństwu i rodzicom.
Kotka zaśmiała się, pokazując szereg wszystkie swoje zęby.
- Miałeś zabawy wyraz pyska, tato! Żałuj, że tego nie widziałeś! Boki zrywać! - miauczała czekoladowa, nie potrafiąc się uspokoić.
Wibrysy białego delikatnie zadrżały. Nie wiedział do końca, w jaki sposób zareagować. Musiał nadal pracować nad lepszym zmysłem społecznym wobec członków klanu i swojej rodziny, żeby lepiej się wykazać.
Poczuł delikatny wiatr na swoim futrze. Po jego tułowiu przeszedł chłodny dreszcz. Zima rozkręciła się na dobre.
Odsunął się o kilka żabich skoków od córki. Uformował jedną z przednich nóg krzywą kulkę ze śniegu. Póki nie miał iść na patrol albo na polowanie, mógł pozwolić sobie na spędzenie czasu z jednym z dzieci. Nie pójdzie do Drżącej Łapy i Jeżynowej Łapy, ponieważ ci zapewne jeszcze spali. Cętkowany Kwiat również leżała i wyglądała na spokojną. Ktoś musiał zająć uwagę kotki, aby ta nie wybudziła reszty wojowników swoją wieczną chęcią robienia kawałów i psikusów.
Rzucił kulkę w swoją córkę, trafiając ją w brzuch. Tuptająca Łapa spojrzała ze zdziwieniem na rodzica, nie spodziewała się takiego ruchu ze strony białego.
- Zabawmy się! - miauknął Orlikowy Szept, już w pełni rozbudzony. - Co powiesz na bitwę na śnieżki? Oczywiście poza legowiskiem, bo mama się na nas wścieknie za hałasowanie.

<Tupot?>

Od Rosy (Zroszonej Łapy) C.D Zimorodka (Zimorodkowej Łapy)

Czuła, jak wielka gula rośnie w jej gardle. Ona? Szukać myszek? Oczywiście, smakowały jej, ale obawiała się, że to przyniesie więcej kłopotów, niż pożytku. Jak mogłaby jednak odmówić ukochanemu braciszkowi? Przecież w życiu by sobie tego nie wybaczyła!
– J-jasne... – mruknęła. Kocurek rozpromienił się cały, a owa radość ociepliła serduszko szylkretki.
– No, to chodź! Idziemy! 
Zimorodek z impetem ruszył w kierunku wyjścia z kociarni, a Rosa nieśmiało podążyła za nim, w myślach modląc się do gwiezdnych, aby nie wpakować się w żadne kłopoty. Doskonale znała jednak wynik tej sprawy. Dostaną po uszach jak nic. 
Zimorodek, niczym wyćwiczony wojownik, pocałował nosem podłoże i zaczął wąchać. Mniejsza koteczka tylko przyglądała się mu, nie wiedząc, co próbuje osiągnąć. Przez moment chodził z miejsca w miejsce, a Rosa wręcz machinalnie podążała za nią, gdy odwrócił się gwałtownie, niemalże zderzając się z nią pyszczkami.
– Nie mogę się skupić, jak tak siedzisz mi na ogonie – poskarżył się. Koteczka położyła uszka po sobie, w geście skruchy.
– Bardzo cię przepraszam – pisnęła, robiąc dwa kroczki do tyłu. Zaczęła rozglądać się po obozie. Może sama znajdzie coś przydatnego? Przeszła większy kawałek, aby stwierdzić, że owszem, coś znajdzie. Przed jej nosem wręcz wyrósł ogromny stos rozmaitych kąsków. Czemu wcześniej go nie widziała?
– Zimorodku!
– Nie teraz Roso, jestem na dobrym tropie!
– Ale Zimorodku!
– Roso, mówię ci, nie teraz...
Poddała się. Usiadła sobie spokojnie, i obróciła łeb, czekając, aż brata zainteresuje jej znalezisko. Nie chciała zaczynać bez niego.  Ten w końcu obrócił się i zawołał.
– Ej, Rosa, co to jest to takie duże koło ciebie?
– To chyba twoje myszki, braciszku – wytłumaczyła cierpliwie, uśmiechając się z pokorą. Cóż, zanim dostanie po łapkach od starszych i mądrzejszych od niej, chociaż się naje. 

< Zimorodek? > 

Od Jesionowego Wichru cd Kaczorka

Przyszedł odwiedzić swoje dzieci, które od razu podbiegły do niego z powitaniem. Niestety nie było w tym gronie Kaczorka. Zmartwił się i podszedł do Brzoskwiniowej Bryzy, ocierając się głową o jej pysk. Wspaniale było być z rodziną. Odkąd zmarł jego drugi brat, musiał pobyć trochę sam. Zajął się w tym czasie polowaniem i wyłamał kawałek lodu z rzeki, aby móc zapolować na ukryte przy dnie ryby. Musiał przestać o tym myśleć, aby nie popaść w kolejną melancholię. Nie tego chciałby Gruszka i Malinek. Rodzice również. Dla nich starał się być silny, ale widok trupów za bardzo nie pomagał. Kolejny raz widział śmierć swojego bliskiego. Miał nadzieję, że to już ostatnia z nich. 
Spojrzał na wtulonego w sierść matki Kaczorka. Drżał, a z jego pyszczka wydobywał się kaszelek. Skierował pytający wzrok na Brzoskwiniową Bryzę.
- Cały dzień tak kaszle. Nie ma sił nawet się bawić. Zabierzesz go do Porannej Zorzy? Martwię się - miauknęła ukochana.
Kiwnął łbem. Oczywiście, że to zrobi! W końcu on również słysząc to, zaniepokoił się stanem zdrowia malca. Pewnie za długo bawili się w zimnie, dlatego teraz złapał jakąś chorobę. Oby tylko nie była groźna. 
Schylił się, aby spojrzeć na tulonego w sierść mamy syna. 
- Kaczorku? W porządku? - Rudy kiwnął tylko łebkiem, a zaraz znów z pyszczka uciekł mu kaszel. - Widzę, że nie jest w porządku. Chodź - Szturchnął go, zachęcając do wyjścia z ciepła. 
Kociak pokręcił główką, po czym bardziej wtulił się w Brzoskwinkę, odmawiając opuszczenia jej sierści. No nic. Miał nadzieję, że nie będzie na niego zły... Złapał kociaka za kark i uniósł w powietrze. Nawet nie pisnął rozeźlony ,ani się nie szarpał. Musiał naprawdę źle się czuć, skoro jedyną odpowiedzią były dreszcze zimna. 
Szybkim krokiem skierował się do leża medyków, aby malec nie był zdany na wiatr dłużej niż to konieczne. Akurat Poranna Zorza nic ciekawego nie robił, więc zbadał jego syna, stawiając diagnozę.
- Ma kocięcy kaszel. Spokojnie są na to zioła - I zniknął w spiżarni. 
- Boli mnie brzuszek... - miauknął po chwili synek, zwijając się w kłębek przy łapach ojca. 
Jesionowy Wicher otulił go ogonem, czekając na powrót medyka. Poranna Zorza podał malcowi leki, po czym słysząc o drugiej dolegliwości, podał kolejne. Niestety przez ten czas Kaczorek musiał zostać w legowisku medyków, aż poczuję się lepiej. 
- Nie martw się. Zostanę z tobą, aż ci się nie polepszy. - odezwał się do kocurka, układając obok na mchu.

<Kaczorku?>
Wyleczony: Kaczorek

Od Czermienia

Kręcił się na skrzyżowaniu dwóch czarnych dróg, które były przysypane śniegiem. Potwory chodziły powoli, przez co musiał na dłużej ukrywać się w bezlistnych krzakach. Już któreś uderzenie serca badał otoczenie, przy okazji szukając śladów pożywienia. Pora nagich drzew była trudna. Już schronienie przy wielkich tubach nie wystarczało. Ciągły wiatr mierzwił jego futro. Tylko patrzeć jak się rozchoruje! Musiał znaleźć lepsze miejsce na noc. Gdzieś z nieba, spadła na niego kępa śniegu. Otrzepał się wściekły zadzierając głowę ku górze, aby przeklnąć Szkarłata, kiedy jego oczom ukazał się ktoś... inny.
- To ty! - syknął rozpoznając te zielone oczy. 
- Pamiętasz mnie! - zawołała wesoło obca, spacerując po płocie.
- Czego chcesz? - Zjeżył sierść, obserwując niebieską bicolorkę w tygrysie pręgi.
Wyglądała na dobrze odżywioną, a na jej futrze widniało parę blizn. Walczyła? Myślał, że pieszczoszki od tego stronią. 
- Ja? A wiesz... Tak sobie chodzę po okolicy, ale gdy zobaczyłam znajomy kuper, który przywłaszczył sobie mój śmietnik, to musiałam skorzystać i się przywitać ponownie. 
- Twój? - prychnął. - Nie czułem tam żadnych oznaczeń zapachowych.
- No wiesz... Cała ulica należy do mnie - miauknęła. - Jestem Kukułka. 
- Czermień - warknął pod nosem, nadal obserwując to coś. 
- Obserwowałam cię jakiś czas... - Chwila co? Kiedy? Co ona powiedziała? Niby jak? Przecież był czujny! Jak to coś mogło go obserwować? Spojrzał na nią zszokowany, ale ta nawet tego nie zauważyła, kontynuując swój monolog. - ... i stwierdziłam, że jesteś całkiem silny jak na nowego. Zazwyczaj nikt nie przeżywa tyle ile wy dwaj... Ten rudy to twój chłopak, tak? 
- NIE! TO MÓJ BRAT! - wybuchnął.
Co ta wronia strawa sobie myśli? Zachowuję się jakby to ona tu władała, a on był jakimś tępym gówniakiem! Wskoczył na płot z zamiarem ukazania, kto tu jest silniejszy, ale tylko opadł z powrotem na śnieg, machając wkurzony ogonem. 
Kukułka widząc to zaśmiała się.
- No dalej. Skacz. Ciekawe czy ci się uda - miauknęła z zainteresowaniem.
- Nie prowokuj mnie - syknął.
- Jak będziesz miły i będziesz współpracował, to może pokaże ci coś fajnego - zwróciła się w jego stronę. 
Czermień prychnął, posyłając jej wkurzone spojrzenie. 
- Nie zależy mi... - Odwrócił się i miał zamiar odejść, kiedy Kukułka znalazła się tuż obok niego, zagradzając mu drogę. 
- No weź! Jesteś pierwszym kotem z zewnątrz, który ma takie piękne blizny! Tu się to ceni - Otarła swój ogon o jego brodę. Szczęki czarnego kłapnęły centymetr od jej sierści, kiedy go od niego zabrała. - Mama nie uczyła cię, że nie gryzie się kotek? - miauknęła, a widząc jak Czermień rzuca się w jej stronę, odbiegła na kilka lisich skoków. - No nie denerwuj się tak! Staram się pomóc! 
Prychnął. Tak. Właśnie widział. Nie z nim te numery! Kto normalny miałby pomagać innemu samotnikowi? To graniczyło z cudem. Już miał do czynienia z kilkoma obcymi, którzy starali się odebrać mu życie w walce o pokarm czy teren. A to, że ta kotka zachowywała się inaczej, nie świadczyło o jej dobrej stronie. Mogła go w końcu zaprowadzić w pułapkę. Od pieszczoszków słyszał pogłoski o większym gangu, którym wszyscy starali się schodzić z drogi. Na całe szczęście on jeszcze nie spotkał żadnego z jego członków i wolał na tym poprzestać. Nie miał zamiaru wpadać z deszczu pod rynnę. 
- Co z tej pomocy będziesz mieć, co? - warknął. 
Miał dość tej zabawy i czekał na jedno. Prawdę.
- Ja? Dobrą rozrywkę! - odpowiedziała, co zbytnio nie odegnało jego wątpliwości. - No wiesz. Na ulicy są inne zasady. Już poznałeś niektóre z nich.
Czy poznał? Tak. Chyba tak. Wiedział, że ukazywanie słabości mogło źle się skończyć, a siła była odpowiedzią na wszystko. Kiwnął tylko głową czekając na puentę. 
- Niektórzy z samotników organizują takie... zawody? Silniejszy z nich zdobywa jedzenie, a słabszy... No... Traci swój honor. To tutejsza rozrywka. Ostatnio wszyscy narzekają na braki świeżej krwi. Zainteresowany? 
Musiał przyznać, że to mu się w ogóle nie podobało. Jakie zawody? O nie... On się w nic nie wplącze. Pokręcił głową, krzywiąc pysk. 
- Obejdzie się. - prychnął i odwrócił się w inną stronę. 
- Ej, Czermień! - Kukułka podbiegła do niego i złapała go za ogon. Czarny syknął, odwracając się w jej stronę z zamiarem przecięcia jej ślicznej sierści swoimi pazurami, kiedy dostrzegł jeszcze dwa koty, które wyszły z ukrycia i stanęły obok niej. 
- To nie była propozycja. Idziesz z nami. 

C.D.N.

Od Jesionowego Wichru cd Aroniowego Podmuchu (Aroniowej Gwiazdy)

Nie mógł w to uwierzyć. Pstrągowa Gwiazda... nie żyła. W jego głowie panowała burza. Może i nie przepadał za liderką, w końcu nie podobały mu się jej niektóre podejścia do spraw; jak atak na klan lisa, jednak trudno mu było uwierzyć, że ta chodząca skała, mogła paść.
—  Myślisz... myślisz, że mogła zostać otruta...? —  zapytał ściszonym głosem czekoladowy. 
Te ślady w postaci piany na pysku, bardzo się wpasowywały w tą teorię. Nie znał żadnej choroby, która mogła zabić tak niespodziewanie zwłaszcza, że Pstrągowa Gwiazda nigdy nie narzekała na złe samopoczucie. Skoro jednak odkryli prawdopodobną przyczynę śmierci, pozostawało jedno pytanie. Kto za tym stał?
— To chyba najbardziej prawdopodobne — stwierdził Aronia, spoglądając na wojownika. — To musiał być ktoś z klanu. Żaden z Klifiaków nie zakradł się tu niezauważenie. Przyprowadź tu Poranną Zorzę, niech potwierdzi nasze domysły. Ja muszę coś sprawdzić —  mruknął, wychodząc z legowiska liderki.
Jesionowy Wicher wciąż oszołomiony kiwnął łbem i podążył za nim. Rozdzielili się dopiero przy legowisku medyków.
Po udanej akcji porodowej Zbożowego Kłosu, medyk i jego uczennica zajęli się segregacją ziół. Tak naprawdę gdyby nie to, że Poranna Zorza miał alibi, stawiałby na niego. W końcu był dawnym klifiakiem, na dodatek sprowadzonym tu wbrew własnej woli. Miał motyw i znał się na truciznach. A może podzielił się tą wiedzą z kimś jeszcze? Myśl, że wśród nich kroczy zdrajca, była niepokojąca. A co jeśli zamach się powtórzy? Po śmierci Pstrągowej Gwiazdy, to Aroniowy Podmuch będzie rządził. Musieli znaleźć sprawcę. I to szybko. Nie pozwoli, aby kolejny bliski mu kot stracił życie. 
- Chodź ze mną - zwrócił się do medyka, który spojrzał na niego pytająco. 
- Mglista Łapo, dokończ to. Zaraz wrócę.
Oboje wyszli i skierowali kroki do dziupli, w której wypoczywał trup. Szybko oboje wspięli się do środka, siadając obok martwej. Najwyraźniej dawny klifiak nie spodziewał się tego, bo wybauszył oczy z szokiem. 
- Jak zginęła? - zwrócił się do kocura.
Poranna Zorza szybko wziął się za oględziny. Sprawdził psyk, brzuch i inne oznaki, które mogły doprowadzić ich do wyjaśnienia tej sprawy.
- Została otruta. - powiedział czym potwierdził przypuszczenia wojownika. - Ale nie była to próba samobójcza. W pysku znalazłem ślady po posiłku, chyba rybie... Nie jestem pewien.
Po grzbiecie przebiegł mu zimny dreszcz. Czyli jednak. Oboje wyszli z legowiska, nie znajdując żadnych więcej poszlak. Kiedy miał zamiar udać się na poszukiwanie Aroniowego Podmuchu, ten pojawił się tuż obok niego.
— Musimy dowiedzieć się, kto jako ostatni odwiedzał Pstrągową Gwiazdę — mruknął do wojownika. — Co dowiedziałeś się od Porannej Zorzy? 
- Niewiele. Została otruta, tak jak przypuszczaliśmy. Trucizna mogła być w rybie, którą zjadła. Miała w pysku znikome ślady posiłku. Musimy szukać kogoś, kto ostatnio przynosił jej pokarm. 
Kocur kiwnął łbem, a następnie udał się do legowiska medyków, skąd zostały wyrzucone wszelkie trujące jagody. Dla bezpieczeństwa zostały wyniesione i zakopane, aby nikt powołany nie dowiedział się o ich umiejscowieniu. 
Nastąpiła pora na przesłuchiwania. Pierwsza padła ofiarą Karasiowa Łuska, która pomimo przedostatniego kontaktu z liderką, została oczyszczona z zarzutów. W końcu każdy ją znał i wiedział, że nigdy nie dopuściłaby się czegoś takiego jak morderstwo. Kiedy z nią skończyli, zgłosił się Szakłakowy Cień, który jako ostatnio się z nią widział. Wtedy też liderka skarżyła się na ból brzucha i poinformowała kocura, że pójdzie się położyć. Niestety... Położyła się na zawsze. Przez to, że kocur był spokrewniony, nie miał dostępu ani wiedzy o ziołach oraz brak motywu, został oczyszczony również z zarzutów. 
Czuł, że umykało mu coś ważnego. To musiało się stać gdzieś pomiędzy. Ktoś jeszcze się z nią widział? Będą musieli chyba przesłuchać wszystkich klanowiczów! Jednak musieli znaleźć zdrajcę. Wysunął i schował pazury. A co jeśli to był jakiś szaleniec, który będzie truł wszystkich po kolei? 

<Aroniowy Podmuchu?>

Od Iskry

Dom.
Wbrew jej naturze to właśnie to słowo cisnęło jej się na usta, od kiedy zbliżyli się do terenów pięciu klanów. Przymknęła ślepia, wciągając do nozdrzy zapachy kojarzące się z dzieciństwem, ciepłem i radością. Pozwoliła sobie na moment zapomnieć o wszystkim, po prostu całą sobą chłonąc atmosferę tego miejsca. A niech to, tęskniła! Uśmiechnęła się, zaskoczona przez samą siebie, wymyślając sobie od sentymentalnego króliczego serca.
- Wędrująca?
Otworzyła ślepia i spojrzała na swojego towarzysza. Przyglądał jej się, niepewny co robić. Uśmiechnęła się delikatnie, a w jej oczach zalśniły ciepłe ogniki.
- Zaskakujące, jak wiele dla kota znaczą wspomnienia - zamilkła, ostatni raz rozglądając się po okolicy. Z oddali dotarł do niej ledwie wyczuwalny znajomy-nieznajomy zapach. Uniosła kąciki pyszczka, przed oczami mając chudą, czarno-rudą sylwetkę. - Chodźmy - miauknęła w końcu do kocura. Przyzwyczajony do jej stylu bycia, posłusznie ruszył za nią. Doskonale czuła napięcie, które mu towarzyszyło. Nie czuł się pewnie, liczył też, że podzieli się z nim swoimi przemyśleniami, nie poganiał jej jednak wiedząc, że na nic się to nie zda.
Kudłacz. Gdyby Babcia usłyszała, jakie nadała mu imię… Nie zrobiła jednak niczego wbrew tradycji. To tylko zwykłe miano, podobne do tego, które i ona długo nosiła.
Powiodła wzrokiem po masywnej sylwetce swojego ucznia. Kręcona czarna sierść, krótkie uszy i ogon, ciemne, niemal czarne oczy, to wszystko upodabniało go do owcy. Szedł, wzrok mając wbity gdzieś przed siebie, ale wiedziała, że jest czujny i gotowy w każdej chwili odeprzeć atak. Tego nauczyło go życie. Zanim...
Uśmiechnęła się.

Pełny księżyc spoglądał na nią swym łaskawym okiem, malując ściany jaskini dwunożnych na srebrno. Wiedziona jego światłem, wskoczyła na coś, co bezwłosi zwykli nazywać "parapetem" i zajrzała do wnętrza.
W kącie pomieszczenia stało więzienie, w nim leżał kot. Nie widziała go zbyt dobrze, czerń jego futra zlewała się z mrokiem panującym w pomieszczeniu. Tam księżyc nie miał przystępu. Wiedziała jednak, że to młody kocur, pachnący krwią, desperacją i wściekłością.
Dostrzegł ją i zwrócił w jej stronę kosmaty pysk. Jego ciemne oczy…
Widziała sarnę, której kopyto poślizgnęło się właśnie na skraju urwiska, zapędzona tam przez lśniące kły wilków. Widziała sokoła z przetrąconym skrzydłem, tęsknie wpatrującego się w zamknięte dla niego niebo.
Widziała siebie, patrzącą na ciała rodziców, z których ulatywały dusze.
- Jesteś kotem - na dźwięk jej przyciszonego głosu jego ślepia rozwarły się jeszcze szerzej - czy tylko odbiciem?
Jej pytanie odbiło się echem od pustki pomieszczenia, zostawiając w niej ślad. Patrzył w jej oczy, a ona uśmiechnęła się niemal zauważalnie i miękko zniknęła w skąpanej w blasku księżyca nocy.


- Tutaj - miauknęła, zatrzymując się. - To tereny, które klany uznają za niczyje.
Widziała czujność w jego oczach, widziała jak nasłuchuje przy najdrobniejszym hałasie.
"Da radę" - pomyślała, a jej ślepiach błysnęły ogniki. - "Już niedługo pełnia…"
Kocur niepewnie obchodził okolicę, sprawdzając każde miejsce, w którym mogło czaić się niebezpieczeństwo. Przyglądała mu się przez chwilę, a kiedy uznała, że to odpowiedni moment, powiedziała:
- Wrócę przed wschodem słońca. Rozejrzyj się, tylko uważaj na granicę. Klany są bardzo wyczulone na ich punkcie. - Uśmiechnęła się rozbawiona. Wiedziała, że nie odejdzie stąd na więcej niż długość drzewa, ale nie zaszkodziło mu dać szansy.
- Dokąd idziesz? - spytał, próbując ukryć niepokój. Dosyć słabo.
- Dawno mnie tu nie było, muszę zorientować się w sytuacji. Nic mi nie będzie - dodała rozbawiona, widząc jego minę. Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i ruszyła za tak dobrze sobie znanymi zapachami.


<Guess who's back back again>

Od Kolczastej Skóry

Na moich wąsach znajdowały się lodowate kropelki wody. Roztapiający się bardzo powoli lód skapywał na moje liliowe futro. Obudzony tym niezbyt miłym uczuciem wstałem. Popołudniowa drzemka zawsze była dość dobra. Otrzepałem się z kropelek zimnej cieczy. Wyskoczyłem z legowiska wojowników słysząc jakieś krzyki kotów, radosne krzyki. Popędziłem pod skałę, bo tam gromadziły się koty. Oh, nie! Trochę zaspałem, mam nadzieję, że nikt tego nie zauważy...
- Kolec! Jesteś wreszcie, chciałam cię obudzić, ale nie mogłam wydostać się z tłumu... - miauknęła Różana Łapa.
- Przepraszam, coś mnie ominęło? Dostałem ucznia?!
- Nie..., ominęła cię jedna ceremonia, ale może dostaniesz adepta, więc siedź cicho. - poruszyła wąsami ze śmiechem Kotka.
Z niecierpliwością patrzyłem się jak na kamień wchodzi Skra, ta malutka koteczka, która tak bardzo jest smutna po stracie rodziców. Może dostanę ją na ucznia? Starałem się nie być tak pewny siebie, jak zazwyczaj.
- Skro, jesteście z nami już od sześciu księżyców. Dziś zaczniecie swój trening. Skro, od dzisiaj aż do czasu, gdy zdobędziesz imię wojownika, będziesz nazywać się Skrząca Łapa. Twoim mentorem będzie Kolczasta Skóra.
Moje źrenice się powiększyły, a w mych oczach można było zobaczyć wielkie iskierki szczęścia.
- No już, Kolec, idź! - popchnęła mnie do przodu przyjaciółka. Kiwnąłem głowę i wspiąłem się na skałę.
Dotknąłem nosem nosa świeżo upieczonej uczennicy. Usłyszałem z tyłu głowy wiwaty i krzyki ''Skrząca Łapa! Skrząca Łapa!'' szeroko się uśmiechnąłem i też krzyknąłem nowe imię koteczki.  
- Gratuluję... - szepnąłem jej do ucha. - Odpocznij, jutro rano zaczniemy trening...
***
Znajdowałem się nad śpiącą Skrą, moje ciepłe oddechy padały na jej futro, ciepła mgła zaraz znikała. Pacnąłem ją kilka uderzeń serca później łapą, by wstała. 
- No już, Skrząca Łapo, wstawaj. - mruknąłem. - Na trening.
- C-co? Gdzie? Pali się?! - krzyknęła kotka i stanęła na równe łapy. Poruszyłem wąsami ze śmiechem.
- Nie, głuptasie. - uśmiechnąłem się do niej. - Trening.

<Skrząca Łapo?>

Nowy Członek Klanu Gwiazd


JASKROWY P
Powód: Decyzja właściciela
Przyczyna śmierci: wpadł w sidła

Odszedł do Klanu Gwiazdy

Od Jaskrowego Pyłu CD. Jesionowego Wichru

Na dźwięk głosu starszego wojownika kocur odwrócił się nagląco w jego stronę. Niepewnie przesunął łapą po ziemi, formując delikatne wgłębienie.
 — Wszystko jest w porządku, wszystko toczy się po staremu. Nie… nie narzekam. 
 Właściwie Jaskrowy Pył nie powiedział nic, co jakoś mijałoby się z prawdą. Od wielu księżyców jego życie przebiegało według stałej, niezmiennej rutyny. Podczas gdy jego znajomi od kołyski przeżywali przygody, podpadali liderce czy zaczynali zakładać rodziny, on tkwił niezmiennie w tym samym miejscu. Całkiem mu to odpowiadało, nie znosił zmian. Ale mimo to na dłuższą metę odczuwał coś porównywalnego do pustki. Może jednak spróbowałby ruszyć swoje życie do przodu i zmienić w nim cokolwiek?
 — Rozumiem. Na pewno nikt ani nic ci się nie naprzykrza? — Łagodny ton głosu Jesionowego Wichru i wyjątkowo spokojne jak na niego ruchy zachęcały do dalszej rozmowy. 
 — Nie, na pewno. Nie musisz się tak o mnie troszczyć, Jesionowy Wichrze. — Pochylił łebek i poczuł, że zapiekły go uszy. 
 — Wolę mieć pewność, że u ciebie wszystko jest w porządku. — Kocur lekko się uśmiechnął. — Ale skoro tak, to się cieszę.
 Jaskrowy Pył podniósł głowę, wbijając wzrok w niebieskie ślepia byłego mentora. Nerwowo się uśmiechnął. Och, ile by dał za tyle optymizmu i pewności siebie!

 ***

 Gwiazdy jaśniały na niebie, oślepiając swoim majestatem. Jaskier wbijał w nie wzrok, wręcz onieśmielony ich potęgą. Ciekawe, które z nich były mamusią, siostrą i jej synem, Pluskającym Ogonem… może tatuś też był wśród nich? Wojownik przełknął, na moment schylając wzrok, lecz niebawem znowu przeniósł go na gwiazdy. Ostatnio coraz częściej myślał o swojej ostatniej rozmowie z Jesionowym Wichrem. Czy rzeczywiście powinien wreszcie ruszyć do przodu? Zrobić coś wielkiego, zamiast wiecznie ukrywać się w cieniu innych i płakać? Nigdy nie chciał być ciężarem dla innych! Pragnął jedynie zrozumienia i akceptacji, mimo, że momentami sam wątpił, czy aby na pewno na nie zasługuje. Ale gdyby jednak… wreszcie zdecydował się na ruch do przodu? Tak, muszę w końcu coś zrobić. Muszę pokonać swoje własne ograniczenia. 
Zastygł. Albo tylko mu się wydawało, albo jedna z gwiazd przecięła niebo, szybując w nieznane. Słyszał o tym, że czasami tak się dzieje. Ale co działo się z wojownikiem Klanu Gwiazdy sMuszę pokonać swoje własne ograniczenia. padającym w niewiadomym kierunku? Oddalał się od wszystkiego co mu znane czy może ginął już na zawsze? Czy on… pokonał własne ograniczenia? Kocur westchnął cichutko. Robiło się coraz zimniej, powinien już wracać do legowiska, by być wypoczętym na rano. Wstał i odwrócił się na pięcie, kierując w stronę legowiska wojowników. Wkrótce otoczyło go jego ciepło, które zaczął z satysfakcją wdychać, a potem cichutko, aby nikogo nie zbudzić, ułożył się na swoim posłaniu. Ale aż do zaśnięcia dręczyła go ta jedna myśl: Muszę pokonać swoje własne ograniczenia. 

 ***

 Kocur wzdrygnął się i zmrużył oczy pod napływem mocniejszego podmuchu wiatru. Gdy ten przeminął, zatrząsł się lekko, by następnie ruszyć dalej chwiejnym krokiem. Nastały bardzo niepewne czasy, na które strachliwa dusza Jaskra zdecydowanie nie była przygotowana. Tej pory nagich drzew opady śniegu i zmniejszona ilość zwierzyny, a co za tym idzie pusty brzuch, były małą szpilką w morzu problemów Klanu Nocy. Na świat przyszły dwa kocięta Zbożowego Kłosu, przyjaciółki wojownika, co samo w sobie oczywiście było świetną wiadomością, ale wrzaski rodzącej kotki niejednego przyprawiły o ból głowy. Do tego wykarmienie młodych może być utrudnione podczas najtrudniejszej pory roku… czy to mogło wpłynąć jakoś na stan biedaczków? 
 Natychmiast przystanął na szelest gdzieś w pobliskich krzakach, ale szybko ruszył dalej zrezygnowany po zorientowaniu się, że to tylko wiatr poruszał gnijącymi wśród śniegu liśćmi.
 Ile jednak znaczyły nowo narodzone kocięta przy odnalezionym bezwładnym ciele Słodkiego Języka i nagłej śmierci Pstrągowej Gwiazdy? Cały klan był w szoku. Najpierw dostali w prezencie truchło swojej byłej medyczki, która ich zdradziła, a na dokładkę Klan Gwiazdy zaserwował im zgon bądź co bądź najważniejszego kota w klanowej społeczności. Co będzie deserem? Aktualnie wszystkimi rybojadami zawładnęły chaos, przesłuchania i dochodzenie w sprawie sprawcy, jak obstawiono, zatrucia starej kotki. Co prawda Jaskrowy Pył sam okropnie nie lubił ich przywódczyni, lecz nie mógł pojąć, jak ktoś śmiał umyślnie podać jej truciznę. 
 Śnieg skrzypił pod jego krótkimi łapami, gdy kocur zapuszczał się coraz głębiej w las. Brak jakiejkolwiek zwierzyny zaczął go coraz bardziej martwić. Przecież klan musi jeść, w szczególności w tak niepewnym okresie jak ten!  I jeszcze ta jedna rzecz nie dająca mu spokoju od kilkunastu zachodów i wschodów słońca. Muszę pokonać swoje własne ograniczenia. Zatrzymawszy się, rozejrzał się niepewnie z nadzieją ujrzenia futra Jesionowego Wichru między drzewami. Wyszli razem z obozu, by chociaż na chwilę odetchnąć od jego gęstej atmosfery i przy okazji upolować co nieco. Po chwili wojownik dostrzegł czekoladową plamę przesuwającą się ostrożnie przy podłożu. Jego uszy były chyba postawione na sztorc, Jaskier nie był w stanie dostrzec tego z takiej odległości. Czyżby starszemu wojownikowi bardziej się poszczęściło i złapał trop? Kocurek zastrzygł uchem, ale po chwili odwrócił się w swoją stronę. Skoro jemu się tak udało, to mu też powinno. Nie mógł zostać w tyle! Zaczął ponownie brnąć przed siebie, mimo, że wiatr stawał się coraz bardziej dokuczliwy. Szkoda tylko, że wraz ze swoim nasileniem nie przynosił żadnych zapachów zwierzyny.
 Jaskrowy Pył na tyle skupił się na próbie wywęszenia potencjalnej zdobyczy, że nie wyczuł zbliżającego się Jesionowego Wichru. Kocur zaszedł go od tyłu z cichym, bezemocjonalnym "bu" niesionym na ustach, przez które wojownik o mało co nie podskoczył z piskiem.
 — Wystraszyłeś mnie! — Obrócił się w jego stronę z wyrzutem w ślepiach.
 — Ups, przepraszam. Upolowałeś coś? Ja mam dwie żylaste ryjówki.
Jaskier ze wstydem pokręcił przecząco głową. Ponownie przygniótł go potencjał byłego mentora. Dwie żylaste ryjówki to już było coś.
 — Bardzo się starałem, ale nic nie wyczu-— przerwał w pół słowa z niedowierzaniem.
 Przepełniła go naiwna nadzieja, że jego modły zostały wysłuchane. Wyczuł królika.
 — To znaczy, nic nie słyszałeś. — Zerwał się z miejsca, nawet nie oglądając się za Jesionkiem.
Co królik robił na terytorium Klanu Nocy? Zwykle nie były tutaj widywane, a polowanie na nie było odwieczną domeną Klanu Burzy. Czyżby zwierzę zapuściło się tak daleko w poszukiwaniu jedzenia? Jaskrowy Pył musiał przyznać, że nie miał zielonego pojęcia, jak poluje się na króliki. Jeszcze nigdy w życiu żadnego nie podchodził. A więc to będzie pierwszy raz! 
 Muszę pokonać swoje własne ograniczenia!
 Szybko namierzył swój cel. Zajęcowaty beztrosko kicał wśród drzew, rozkopując śnieg, jakby poszukiwał świeżych roślin. Kocur napiął wszystkie mięśnie i skupił się jak tylko umiał. W ogóle nie zwrócił uwagi na to, że jego towarzysz podążał za nim. Jaskier zmrużył ślepia, odczekał jeszcze kawałek i ruszył pędem przed siebie. Niestety, królik zauważył go wcześniej, niż wojownik mógłby się tego spodziewać. Stworzenie natychmiast rzuciło się biegiem w panicznej ucieczce. Oj nie, nie może uciec tylko z powodu beznadziejnych, krótkich łap jego niedoszłego zabójcy. Jaskrowy Pył zmusił swe ciało do przyspieszenia, starając się nie zważać na to, że już teraz wypluwał sobie płuca. W końcu musi pokonać swoje własne ograniczenia. Do reszty zaabsorbowany królikiem nie patrzył, dokąd biegnie.
 — JASKIER, STÓJ!
 Niestety, Jesionowy Wicher odezwał się już za późno. Młodociany wojownik wleciał prosto w sidła znienacka zaciskujące mu się na gardle. Przez ułamek sekundy był niewyobrażalny ból, a potem pojawiła się już tylko ciemność.
 Hej mamusiu, hej siostro i hej… t-t-ta-tata? T-to n-naprawdę t-ty? N-n-nie w-w-wierzę! Och… j-jejku. Tak bardzo za wami tęskniłem… i mam wam tyle do opowiedzenia.
 Bo, wiecie, chyba udało mi się pokonać swoje własne ograniczenia.