- Kochanie... Nie gryź mocno. Pamiętaj, że nadal jestem twoim tatą, a nie prawdziwym niedźwiedziem - miauknął Jesionowy Wicher podczas wspólnej zabawy. Jednak zamiast czekoladowego wojownika Malinka widziała ogromnego, dużego drapieżnika, którego musiała za wszelką cenę pokonać.
- Nie zwiedziesz mnie! Nie zjesz nasz, niedźwiedziu! - mówiła radośnie, nadal gryząc różne partie ciała kocura. Szylkretka widziała w tym zabawę, nie żadną wrogość czy nienawiść.
- Au! Kaczorku, Malinko, nie gryźcie mnie tak mocno - powiedział głośno czekoladowy, lekko zdejmując ze swojego ciała dwójkę karzelków.
Rudzielec i czakoladowa od razu spojrzeli ultra wielkimi oczami słodkich kociaków udając zapomnienie o natrętnym gryzieniu wojownika. Jesionowy Wicher uśmiechnął się serdecznie.
- Moje kochane maluchy - szepnął, jednak Malinka zdołała to usłyszeć.
Kotce znudziła się zabawa w groźnego niedźwiedzia. Chodziła po całym żłobku, szukając okazji do nowej przygody. Mama nadal rozmawiała o rybach z Jesiotrem. Szylkretka wpadła na pewien pomysł, skoro oni tyle miauczeli o tych stworzeniach, to przyszła pora, aby spróbować jedno z nich!
Znalazła jeden z tuneli, wykopanych w głębokim śniegu. Weszła do niego, tuptając szybko w kierunku wyjścia z legowiska dla kociąt i królowych. Odbyło się bez dziwnego uczucia ciężkości i duszności, które odczuwała w małych przestrzeniach. Kotce nie podobała się ta słabość, nikomu o niej nie miauknęła. Przypuszczała, że reszta rodziny uważała pojedyńcze ataki paniki u kotki za zwykłe wyolbrzymianie.
Dotarła do stosu z jedzeniem. Oglądała każdą porcję z osobna. Nie rozumiała zachwytu Brzoskwiniowej Bryzy i brata nad tymi łuskowatymi cosiami. Ich oczy patrzyły bez krzty życia, same pachniały w dosyć specyficzny sposób, a skóra wyglądała jak zgniłe futro.
Kotka wyciągnęła delikatnie jedną z ryb ze stosu, po wcześniejszym sprawdzeniu, czy nikt nie znajduje się w pobliżu. Od razu wygryzła się w ciało martwego zwierzęcia, czując ochydny posmak. Cóż, dieta małej nadal opierała się na mleku, ale nie spodziewała się takiego paskudnego smaku. Oderwała kawałek, wraz ze skórą, i zaczęła przeżuwać. Od razu się skrzywiła. Wypluła mięso na bok.
- Fuuuuuu, ble - miauknęła, kaszląc kilka razy. Kilka razy oblizała językiem własne futerko, aby pozbyć się posmaku. - To przez skórę...
Spojrzała z obrzydzeniem na rybę. Na pewno pochwali się Kaczorkowi wyprawą poza żłobek. Tylko co miauknie o mięsie? Że okropne? Złe? Nic nie napomknie? Nie, zmierzy się z tym smakiem po raz kolejny! Nie może wyjść na miękką faję przed rudzielcem.
Jeszcze raz wzięła do ust kawałek ryby, tym razem bez skóry. Posmak okazał się nie tak paskudny, jak za pierwszym razem, ale nadal kotka wolała wypluć stały pokarm. Policzki szylkretki napęczniały. Zmusiła się do połknięcia porcji, oddychając potem z ulgą. Udało jej się! Dokonała niemożliwego.
- Kochanie! Nie powinnaś jeść ryb w takim wieku! - miauknął Jesionowy Wicher, biegnący do córki.
- A właśnie, że mogę! - odpowiedziała buńczucznie Malinka, biorąc kolejny do ust. Uśmiechnęła się na siłę z mięsem w jamie ustnej. Gryzła je i z uczuciem obrzydzenie połknęła ponownie.
- Nie zwiedziesz mnie! Nie zjesz nasz, niedźwiedziu! - mówiła radośnie, nadal gryząc różne partie ciała kocura. Szylkretka widziała w tym zabawę, nie żadną wrogość czy nienawiść.
- Au! Kaczorku, Malinko, nie gryźcie mnie tak mocno - powiedział głośno czekoladowy, lekko zdejmując ze swojego ciała dwójkę karzelków.
Rudzielec i czakoladowa od razu spojrzeli ultra wielkimi oczami słodkich kociaków udając zapomnienie o natrętnym gryzieniu wojownika. Jesionowy Wicher uśmiechnął się serdecznie.
- Moje kochane maluchy - szepnął, jednak Malinka zdołała to usłyszeć.
Kotce znudziła się zabawa w groźnego niedźwiedzia. Chodziła po całym żłobku, szukając okazji do nowej przygody. Mama nadal rozmawiała o rybach z Jesiotrem. Szylkretka wpadła na pewien pomysł, skoro oni tyle miauczeli o tych stworzeniach, to przyszła pora, aby spróbować jedno z nich!
Znalazła jeden z tuneli, wykopanych w głębokim śniegu. Weszła do niego, tuptając szybko w kierunku wyjścia z legowiska dla kociąt i królowych. Odbyło się bez dziwnego uczucia ciężkości i duszności, które odczuwała w małych przestrzeniach. Kotce nie podobała się ta słabość, nikomu o niej nie miauknęła. Przypuszczała, że reszta rodziny uważała pojedyńcze ataki paniki u kotki za zwykłe wyolbrzymianie.
Dotarła do stosu z jedzeniem. Oglądała każdą porcję z osobna. Nie rozumiała zachwytu Brzoskwiniowej Bryzy i brata nad tymi łuskowatymi cosiami. Ich oczy patrzyły bez krzty życia, same pachniały w dosyć specyficzny sposób, a skóra wyglądała jak zgniłe futro.
Kotka wyciągnęła delikatnie jedną z ryb ze stosu, po wcześniejszym sprawdzeniu, czy nikt nie znajduje się w pobliżu. Od razu wygryzła się w ciało martwego zwierzęcia, czując ochydny posmak. Cóż, dieta małej nadal opierała się na mleku, ale nie spodziewała się takiego paskudnego smaku. Oderwała kawałek, wraz ze skórą, i zaczęła przeżuwać. Od razu się skrzywiła. Wypluła mięso na bok.
- Fuuuuuu, ble - miauknęła, kaszląc kilka razy. Kilka razy oblizała językiem własne futerko, aby pozbyć się posmaku. - To przez skórę...
Spojrzała z obrzydzeniem na rybę. Na pewno pochwali się Kaczorkowi wyprawą poza żłobek. Tylko co miauknie o mięsie? Że okropne? Złe? Nic nie napomknie? Nie, zmierzy się z tym smakiem po raz kolejny! Nie może wyjść na miękką faję przed rudzielcem.
Jeszcze raz wzięła do ust kawałek ryby, tym razem bez skóry. Posmak okazał się nie tak paskudny, jak za pierwszym razem, ale nadal kotka wolała wypluć stały pokarm. Policzki szylkretki napęczniały. Zmusiła się do połknięcia porcji, oddychając potem z ulgą. Udało jej się! Dokonała niemożliwego.
- Kochanie! Nie powinnaś jeść ryb w takim wieku! - miauknął Jesionowy Wicher, biegnący do córki.
- A właśnie, że mogę! - odpowiedziała buńczucznie Malinka, biorąc kolejny do ust. Uśmiechnęła się na siłę z mięsem w jamie ustnej. Gryzła je i z uczuciem obrzydzenie połknęła ponownie.
<Tato?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz