BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

doszło do ataku na książęta, podczas którego Sterletowa Łapa utracił jedną z kończyn. Od tamtej pory między samotnikami a Klanem Nocy, trwa zawzięta walka. Zgodnie z zeznaniami przesłuchiwanych kotów, atakujący ich klan samotnicy nie są zwykłymi włóczęgami, a zorganizowaną grupą, która za cel obrała sobie sam ród władców. Wojownicy dzień w dzień wyruszają na nieznane tereny, przeszukując je z nadzieją znalezienia wskazówek, które doprowadzą ich do swych przeciwników. Spieniona Gwiazda, która władzę objęła po swej niedawno zmarłej matce, pracuje ciężko każdego wschodu słońca, wraz z zastępczyniami analizując dostarczane im wieści z granicy.
Niestety, w ostatnich spotkaniach uczestniczyć mogła jedynie jedna z jej zastępczyń - Mandarynkowe Pióro, która tymczasowo przejęła obowiązki po swej siostrze, aktualnie zajmującej się odchowaniem kociąt zrodzonych z sojuszu Klanu Nocy oraz Klanu Wilka.

W Klanie Wilka

Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Burzy!
(dwa wolne miejsca!)

Znajdki w Klanie Klifu!
(trzy wolne miejsca!)

Miot w Klanie Nocy!
(trzy wolne miejsca!)

Na blogu zawitał nowy event wielkanocny! || Zmiana pory roku już 20 kwietnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

28 lutego 2025

Od Czereśniowej Łapy (Czereśniowego Pocałunku) CD. Szałwiowej Łapy

Kotka zbliżyła nos do ryby i przyjrzała się jej dokładnie. Wyglądała w zasadzie jak zwykła ryba. Często mogła takie spotkać na stosie zwierzyny. Uśmiechnęła się ciepło do Szałwiowej Łapy. Kocur był jednym z niewielu, którzy widzieli jej uśmiech. Machnęła długim i puchatym ogonem, wzniecając pył do góry.
— Sam też dałbyś radę. I to ty złapałeś tę rybę, nie ja — zamruczała i otarła policzek o policzek ucznia. Kocurek zamruczał i uśmiechnął się na swój sposób.
— Może i tak, ale to ty mi pokazałaś, jak to robić! Zostaniesz dobrą wojowniczką, a może i w przyszłości mentorką! — miauknął Szałwiowa Łapa, podskakując do góry. Czereśniowa Łapa machnęła rozbawiona ogonem.
— Może zobaczymy. Jednak chyba nie chciałabym mieć ucznia — przyznała szylkretowa i zaczęła rozmyślać na ten temat. Czy byłaby dobrą mentorką? Czy nawiązałaby więź ze swoim uczniem, czy może pozostałaby to tak oschła relacja, jaką ona miała z mentorką? Potrząsnęła głową i westchnęła.
— Czemu? Na pewno byłabyś dobrą nauczycielką! — dopytał kocurek, przechylając głowę.
— To, że dobrze tłumaczę, nie znaczy, że nawiązałabym dobrą relację z uczniem. A uważam, że jest ona ważna dla dobrej komunikacji — mruknęła, wbijając wzrok w drugi brzeg. To łania! Ostrożnie wyszła z traw, nastawiła uszy, by w razie czego wyczuć zagrożenie. Tuż za nią wyłonił się potężny byk! Stanął u jej boku i wbił wzrok w koty. Stworzenia napiły się wody i pognały w stronę lasu. Szałwiowa Łapa wpatrywał się w nie parę chwil, ale szybko wrócił spojrzeniem do Czereśniowej Łapy. Ta jednak nadal spoglądała przed siebie.

<Szałwiowa Łapo?>

Od Myszki (Mysiej Łapy) CD. Firletkowej Łapy

 Nowy zapach wdarł się do żłobka i dotarł do Myszki natychmiastowo, powodując, że kocica uniosła swe ślepia na jej nowy obiekt zainteresowania. Było to coś innego niż ciepła mama bądź inna kocica, która pojawiała się w żłobku regularnie. Coś odbiegającego od rutyny, a tym bardziej w jej oczach ciekawego. Wydawała się mniejsza niż inne koty, które widziała, a gdy kociak chciał bardziej się jej przyjrzeć, to królowa łapą uniemożliwiła mu to. Na całe szczęście ów łapa szybko została zabrana sprzed niej, umożliwiając jej dalsze działania. Gdy nieznany jej kot zajął się przyglądaniem jej rodzeństwu, ta szybko pełznęła ku niej, a natrafiając na jej łapę, wybiła w nią swe kły. Przyciągnęło to oczywiście uwagę nieznajomej, która skierowała na nią wzrok i miauknęła coś, czego Myszka nie była w stanie zrozumieć. Czemu wszyscy nie mogli zwracać się prostymi słowami bądź piskami, jak robiło to jej rodzeństwo? Głośny pisk kociaka rozległ się po żłobku, co było idealną odpowiedzią na każde pytanie, jednak niosło to za sobą również niezbyt dobre konsekwencje. Poczuła, jak coś łapie ją za kark i postawia w poprzednie miejsce, ogonem uniemożliwiając jej ponowną ucieczkę.
 - Wybacz Firletkowa Łapo. - Głos Przeplatki rozległ się nagle, a zielone oczy kocięcia padły na nią. - Myszka posiada w sobie za dużo energii i lubi ją przeznaczać na tego typu sprawy. Reszta nie sprawia aż takich problemów, ale najwyraźniej Myszka musi być inna.

*****

 Pora Nagich Drzew przybierała na sile, co nie podobało się uczennicy. Dopiero zdążyła opuścić żłobek, a już pogoda zdawała stać na jej przeszkodzie. Polowania zdawały się trudniejsze, co nie umknęło Myszce na treningach z Kwiecistą Knieją, a bardziej na treningu, na którym miała nauczyć się polować na króliki. Gdy już udało jej się złapać trop zwierzyny, co nie było łatwym zadaniem, to złapanie jej wydawało się jeszcze trudniejsze. Zwierzyna uciekała jej sprzed łap za każdym razem, jakby czekała na ten moment, by zrobić jej na złość. Nie pomagała również myśl o czarnym kocurze, który zapadł jej w pamięć. Nie rozmawiała z nim, jednak na sam widok czuła jak coś w niej szaleje. Oderwanie od niego wzroku stanowiło dla niej duży problem, a nieznajomy nie znikał z jej myśli, niezależnie co zrobiła, aby to zmienić. Kiedy podzieliła się tymi nowymi uczuciami z Świerszykową Łapą, ten tylko wzruszył ramionami, nie bardzo rozumiejąc jej zmartwienia, i polecił jej zapytanie o to starsze koty, co było opcją, którą wykluczyła z góry. Wieść, że Mysia Łapa polubiła jakiegoś kocura, bardziej niż powinna, a do tego z innego klanu, nie mogła dotrzeć do uszu mamy Nornicy. Norniczy Ślad miała wyraźne zdanie odnośnie kocurów, które były w jej okolicy, więc nie chciała ryzykować tym razem. Już widziała jej spojrzenia, gdy rozmawiała z bratem, jednak jak mogła go ignorować? To był jej jedyny brat.
 Kiedy udało jej się powrócić z treningu, jej wzrok padł na Skruszoną Wieże, a bardziej jej podstawę, gdzie znajdowało się legowisko medyka. Jakiś czas temu Skoczna Łapa, zwana teraz Motylą Łapą, postanowiła zmienić ścieżkę, a wraz z nią swoje imię. Nie do końca rozumiała jej decyzji, jednak musiała wspierać jej wybory. Ciekawiło ją czy uczennica zdążyła się podzielić tą wieścią z mamami, nim weszła w życie. Rozumiała, że ich rodzicielki nie byłyby zbyt zadowolone, jednak zatajenie tej informacji mogło skutkować gorszą reakcją kotek. Mysia Łapa pożegnał się ze swoją mentorką, a jego łapy poniosły go ku legowisku medyków. Teraz miała powód, dla którego mogła porozmawiać z szylkretową kocicą, a przy okazji zahaczyć o temat jego emocji. Brzmiało jak plan idealny, który postanowiła zrealizować. Włożył swój pysk do środka, skanując wzrokiem legowisko, próbując odszukać uczennicy. Widząc, że jedynymi kotami w legowisku okazała się druga uczennica Skowroniego Odłamka i ruda medyczka, która leżała na jednym z posłań, westchnęła. Tego się nie spodziewała. Wzrok szylkretki spoczął na niej.
 - Witaj Firletkowa Łapo! - Przywitała się ze starszą, lekko skłaniając głowę, a na jej pysku zagościł uśmiech. - Nie widziałaś może Motylkowej Łapy? Chciałem z nią porozmawiać, ale nie widzę, że jej tu nie ma.
Wyleczeni: Pajęcza Lilia

[650 słów]
<Firletko?>

[przyznano 13%]

Od Kwiecistej Kniei CD. Firletki (Firletkowej Łapy)


Knieja nie bardzo rozumiała jak miałaby się dobrze bawić z czymś, co nie przypominało jeszcze całkiem rozwiniętego kota. Bo o co miała zapytać, czy chce pójść na kocimiętkę? Jak życie? Czy mentor jej się podoba, czy podbiła do krasza tak jak chciała, czy przechodzi bunt i zaczyna uciekać przed rodzicami? Firletka była na te tematy zdecydowanie za młoda więc spędzanie z nią czasu było zdecydowanie za bardzo niezręczne, podobnie jak w przypadku Pierwomrówki. No i lilowa dawała jej ten dziwny, znajomy vibe, jakby już kogoś podobnego znała, jednak wcale to nie pomagało. Tymczasem Firletka sama postanowiła się odezwać i coś zaproponować, na co Knieja strzepnęła uchem, patrząc się na małe czoło pod jej łapami. Historię? 
- Nie umiem - odpowiedziała zaraz krótko. Bo nie umiała, to była rola jej rodziców by wychodzić z jakimiś dziwnymi historiami, a ich dzieci by tego wszystkiego słuchać. Nie potrafiła sama czegoś wymyśleć. A może i mogła? Tylko wymagałoby to o wiele więcej wysiłku niż gdyby robił to ktoś inny. Widząc jednak zdenerwowane ugniatanie łap młodszego kota, zagryzła zęby. Podniosła wzrok na wyjście ze żłobka, próbując dojrzeć jakąś pomoc, jednak na darmo. Co więc jej pozostało, jak zrobić długi, ciężki wydech? 
- No dobrze... tak... - rozejrzała się, by po chwili zagarnąć łapą stertę szyszek i mchu, ułożyła je w rządku i odchrząknęła - To tak, to jest... to jest powiedzmy, przyszły lider Klanu Szponów - wskazała na przewróconą, potarmoszoną szyszkę. Firletka nie wyglądała na przekonaną. Spojrzała na przewodniczkę niepewnie, na co ta westchnęła głośno, jakby wybita z rytmu.
- Kot - wskazała znów łapą na zdrewniały wałek, chcąc upewnić dymną w tym, na co patrzyła. 
- Kot - Młodsza zdawała się być już bardziej pewna, chociaż Knieja doceniała tak czy inaczej starania. Sama nie mogła sobie nijak wyobrazić tej szyszki jako kota, więc zdecydowała po prostu przymknąć oczy i lecieć z tym dalej, lejąc wodę. - I co się z nim stało? 
- No więc, jako, że był przyszłym liderem, to teraz nim nie jest. Jest bez klanu, więc postanowił taki założyć. Chociaż nie całkiem z własnej woli, bo była to misja nadana przez płomykówkę, która nawiedziła go w nocy i nakazała odbudowę... grupy, która wcześniej żyła w zgodzie z sowami.
- A czy sowy czasem użyczały im swoich skrzydeł, żeby koty mogły latać? - Kniejka uniosła wzrok znad szyszek i mchu, których swoją drogą, wzięła o wiele za dużo, by teraz zerknąć na Firletkę. Wzruszyła zaraz barkami.
-Tak, jasne... w sumie, czemu nie - mruknęła coś w odpowiedzi, próbując znaleźć dalszy trop dla opowieści. - No więc, jeszcze-nie-lider chciał latać, szybko przyjął w ten sposób propozycję i misję i zaczął szukać przyszłych członków klanu i niebawem znalazł. - Dobra, może jednak nie przesadziła z tymi kawałkami mchu i szyszek. Zgarnęła je łapą, by przystawić je bliżej do liderowej szyszki. No, teraz mieli pełen klan. - I żyliby sobie dobrze, gdyby nie to, że zostali przez sowę oszukani - dodała nagle, zamiast ,,żyli długo i szczęśliwie". - Bo okazało się, że wielkie ugrupowanie sów za pomocą obietnic i przepowiedni zmanipulowało biednego kocura by stworzył im darmowy bufet z młodych kotów. - Tu zakończyła, unosząc wzrok z szyszek, które rozproszyła po powierzchni łapą, na młodszą siostrę. Firletka nie była szczególnie szczęśliwa z obrotu sprawy, a futro na jej grzbiecie dawało o tym znać w dość oczywisty sposób. - Ale, umm... przeżyli? - dodała więc niepewnie, by młodszą jakoś udobruchać, chociaż nie miała okazji sprawdzić, czy rzeczywiście jej słowa zadziałały, gdyż właśnie w wejściu pojawiła się znajoma, czekoladowa mordka. Oooh, wybawienie! Po wymianie kilku słów przewodniczka szybko uciekła ze żłobka, wynosząc ze sobą szczypiące uczucie zażenowania. Może jednak powinna opowiedzieć coś bardziej wesołego? Nie miała zamiaru nikomu dawać fabuły do koszmarów. 

◃―‧▫☽﹡❇﹡☾▫‧―▹

Nie opowiadała od tamtego czasu już niczego więcej i wolała raczej unikać sposobności do stresowania młodszego rodzeństwa, chociaż kopia Przepiórczego Puchu zdawała się wręcz prosić o kłopoty, a jeśli tylko mała pchła nadepnęła Kniejce na odcisk zbyt mocno, ta nie dawała jej łatwo uciec od konsekwencji. W ten sposób przewodniczka zdołała chociażby napluć do jednego z uszu Pierwomrówki gdy ta spała i uciec zanim o jej uszy obił się możliwy pisk, a od momentu gdy dymna zaliczyła mianowanie, zdawało się, że ich relacja wcale nie uległa zmianie. Czy jednak można było powiedzieć, że sprawy z Firletką się jakoś poprawiły? Poszły na przód, a może się cofnęły? Jeśli nawet coś między nimi drgnęło, to niezauważalnie, jedno jednak było pewne, Knieja nie robiła z nią wojny, jak z drugą z sióstr, można więc nazwać to jakimś.... czymś? 
- Tłoczno się zrobiło w tym legowisku medyka - postanowiła zagadać któregoś ranka, gdy dojrzała lilowe futro wśród oszronionych traw, które często gęsto zasypane były śniegiem. - Potrzebujesz pomocy? 

<Firletka?>

Od Mrozu CD. Pumy

 Zabawa! Zabawa! Każda komórka w jego ciele rwała się od razu do poszukiwań magicznego patyka! Najpierw zaczął biegać to tu, to tam, kręcąc łebkiem na wszystkie strony. Jednakże nie dostrzegł skarbu. Puma doskonale go schował! Zajrzał do żłobka, a potem podszedł do drzewa, na którym siedziały jakieś koty. Ach! Jak bardzo chciał do nich dołączyć! Z góry świat musiał być zdecydowanie lepszy! Może wtedy udałoby mu się wypatrzeć zabawkę? 
Nie czekając, wskoczył na korę na co jego kolega wytrzeszczył oczy. 
— Świergot mnie zabiję jeśli coś ci się stanie — wymamrotał do siebie, zaraz mówiąc głośniej. — Tam nie ma tego czego szukasz! 
— Wiem, ale z góry widok musi być lepszy! — twierdził, uparcie próbując się wspiąć, jednakże z bardzo marnym skutkiem. Czemu to było takie trudne! Może rzeczywiście szkoda trochę na to czasu? Kiedy zjechał po raz kolejny na ziemię, otrzepał się i przyjrzał się otoczeniu. Jego wzrok spoczął na Pumie, a na pyszczku od razu pojawił się wielki i szeroki uśmiech. Skoro nie tak, to może uda się to! 
— Pumo! Już wiem! — rzekł radośnie zbliżając się do starszego kocurka. Ten spojrzał na niego pytająco, a następnie znów zrobił taką śmieszną minę, gdy maluch wdrapał mu się na grzbiet. 
— Teraz widzę więcej! — powiadomił go radośnie, oplatając łapkami jego szyję, aby nie zlecieć z nierównej powierzchni. Tak! To było genialne! Teraz na pewno znajdzie to czego szukał. — Wszechmatko prowadź mnie! — zawołał, jakby bogini rzeczywiście miała mu wskazać kierunek, ale nic nie rzuciło mu się w oczy. — Huh? Wszechmatko prowadź mnie! Ugh... Czemu to nie działa? Powinno! Czy ty przypadkiem nie oszukujesz? — zwrócił się do Pumy, krzywiąc swój nosek. — Powiedziałeś Wszechmatce, że nie może mi pomagać? To bardzo nieładnie wiesz? Mamusia mówi, że jestem jej wybrańcem, więc nasz kontakt musi być silny skoro mam głosić jej słowo, gdy będę już duży. Nie można tego zakłócać! 

<Pumo?>

Od Serafina

 Jak najlepiej opisać sytuacje w jakiej się znalazł? Nie wiedział. Ofelia oficjalnie dołączyła do jego rodziny, zostając jego partnerką. Tylko... wszystko fajnie, ale z opowieści babci słyszał, że to powinno przecież wyglądać inaczej. W końcu dwa bliskie sobie koty spędzały ze sobą czas, a Ofelia? Unikała go jak ognia. Na początku sądził, że musi się przyzwyczaić, w końcu zapewne o to nie prosiła; tak samo jak on. Ich związek zaaranżowały ich rody, przez co skończyli w tej dla nich dość niekomfortowej sytuacji. Jednakże starał się jak mógł, aby dać kocicy zdrowy i szczęśliwy dom. Przynosił jej zabawki, obdarowywał pięknymi kamykami, a ona wydawała się głucha i ślepa, nie doceniając jego starań. Zwykle widział ją jak siedziała z Jadeit i Opal, śmiejąc się pod nosem z nie wiadomo czego. 
Nieco było mu żal, że to właśnie z jego siostrami Ofelia czuła się swobodnie. Czy naprawdę był aż takim złym wyborem? Przecież był w stanie zamienić jej życie w raj na ziemi. Już teraz łapał się na tym, że spełniał życzliwie jej rozkazy i absurdalne marzenia. Z jednej strony wyglądało to tak, jakby testowała jego granicę, a on nie potrafiąc być ostatnim prostakiem, nigdy niczego jej nie odmawiał. Właśnie przez to jego zbyt uległe podejście, czasami zastanawiał się czy był prawdziwym kocurem. O rady ojca nie zamierzał się pytać! Broń wszelkie stworzenie! Chociaż nigdy nie słyszał w jaki to sposób zapracował na miłość matki, a musieli się kochać, inaczej on jak i siostry by nie powstali. 
No i tu był kolejny problem. Skoro jego relacja z partnerką wyglądała w ten sposób, czy kiedykolwiek uda im się założyć zdrową i szczęśliwą rodzinę? 
Na ten moment nie znał odpowiedzi. Być może czas zdziała cuda i Ofelia w końcu zrozumie, że nie chciał jej krzywdy. Czasami żałował, że należał do Konsorcjum. Przez ich surowe i staroświeckie zasady, młodzi cierpieli. Nie mieli szans znaleźć miłości jak samotnicy, nie mieli okazji zakosztować prawdziwego życia. Jak to mu zawsze mówił Wróbel, gdy potajemnie się spotykali poza terenem jego włości - żył w złotej klatce, opływając w luksusy, nie wiedząc czym jest prawdziwa wolność. 
Miał pragnienie, ukryte głęboko w odmętach umysły, aby może rzucić to wszystko i wyruszyć w świat, ale... Czy był na to gotów? Czy przeżyłby pozbywszy się wygód? Nie. Zapewne bez pomocy skończyłby martwy rozszarpany przez pierwszego lepszego psa. 
Dlatego też musiał to znosić i liczyć na cud, że Ofelia w końcu zrozumie, że nie był wcale takim złym kotem i zaakceptuje ich związek. Być może było to marzenie ściętej głowy, ale w głębi duszy na to liczył. Chciał, tak bardzo chciał poczuć jak to jest być kochanym przez kogoś innego niż babcia. Ale być może miłość nie była mu pisana... Być może linia na nim się zakończy... 

Od Pumy

*przed aferą, Pora Nowych Liści, gdy Puma był malutki*

— Myślisz, że Ślimak w poprzednim życiu był ślimakiem? — zapytał kocurek swoją siostrę. Razem leżeli na obozowej polance praktycznie przy wejściu do żłobka, by Kosodrzewina ich widziała. Liliowa wbiła w niego pytające spojrzenie. — No bo wiesz. Nazywa się Ślimak. To może znaczyć, że wcześniej żył jako śluzak.
— Nie wiem. Może tak było — odpowiedziała, szorując łapą po ziemi. — Chcesz się w coś pobawić? Może w chowanego?
— Jasne! — uśmiechnął się do niej. — Ale ty liczysz! — rzucił szybko, podnosząc się i uciekając od niej. Niestety nie obyło się bez przewrotki. — Nic mi nie jest! — oznajmił, dźwigając się przy pomocy łap.
— Uważaj! — ostrzegła go siostra, podbiegając do niego. — Nie podoba mi się to, że ja muszę pierwsza szukać — wydęła pyszczek w niezadowoleniu.
— Najpierw ty potem ja, w porządku? — przejechał po jej barku ogonem, by nie czuła złości.
— No dobra… — skinęła głową. Usiadła i zasłoniła oczy łapkami.
Czekoladowy pobiegł w stronę trzech kalin, które służyła za trzy legowiska. Wbiegł do dobrze znanego mu azylu. Spojrzał na swoją mamę, która leżała na jednym posłaniu z mchu. Nastawił uszy, a jego pędzelki drgnęły. Łapy zaprowadziły go do arlekinki, za którą się schował. ,,Chmurka mnie nie znajdzie!’’ – krzyknął w myślach, chichrając się. Usłyszał ,,Szukam!’’ i zakrył pysk łapą, by chichot przypadkiem nie uciekł z jego pysia. Przypadł płasko do ziemi, chowając ogon za swoim ciałkiem. Do środka weszła jednolita, co zakomunikowała swoimi krokami. Zaśmiał się radośnie, tłumiąc śmiech łapami. Skarcił się za to w myślach. Miał nadzieję, że tego nie usłyszała!
— Mam cię! — krzyknęła z tyłu. Podeszła do niego i pacnęła go czule kończyną.
— Hej! — posłał jej zirytowane spojrzenie.
— Teraz ty szukasz — zerwała się do biegu, pędem wybiegając z miejsca, gdzie ukrył się dziko pręgowany.
Maluch westchnął zrezygnowany. ,,Teraz to już jej nie znajdę!’’ – odparł w myślach.

Od Mamrok

Przekręciła się na drugi bok ze znużeniem na pysku. Strasznie jej się nudziło! Nie wiedziała, co mogłoby ją zaciekawić. Pobawić się z Meszkiem? Raczej nie. Nie miała ochoty biegać, skakać. Z Czaplą? Chyba nie miała humoru do patrzenia na jej nowe kreacje. Jaskierka? Prawdopodobnie spała. Nie będzie jej budzić. Niech sobie pośpi. Może Niezapominajka? Zaczęła się za nią rozglądać. Jednak to też wkrótce ją znudziło. Zresztą nie wiedziała, gdzie mogłaby być. Westchnienie wypełzło z jej pyska. Nie miała żadnego pomysłu. Jeżeli nawet na coś wpadła była zbyt leniwa, by to wykonać. Po prostu nie miała dobrego samopoczucia. Wszystko ją wykańczało. Dlatego przymknęła oczy, kładąc brodę na posłaniu. Drzemka. To pewnie ją nie zmęczy. Nawet jeśli, to w jaki sposób? Machnęła ogonem i po chwili położyła go nieopodal oparcia jej łoża. Gdy się obudzi, to wtedy coś wymyśli. Była pewna, że potem będzie chętna czymś się zająć. Może Szyszka przyjdzie i zacznie do niej coś mówić? Ona nie będzie tego rozumieć, ale przynajmniej nie będzie mógł narzucić jej niesłuchania. Niezapominajka mogłaby zaprosić ją do jakiejś zabawy. Meszek mógłby ją rozśmieszyć. Czapla mogłaby zrobić kolejny pokaz mody lub razem mogłyby poszukać jakiś nowych elementów do jej kolekcji. A Jaskierka? Może nauka, jak prawidłowo spać? O! Albo kto pierwszy zaśnie.

27 lutego 2025

Od Mysiej Łapy

 *Zaraz po mianowaniu Myszki*

 Była wreszcie uczennicą. Dostała nowe imię, jak reszta jej rodzeństwa, chociaż zdziwiło ją nowe imię Popielicy. Skoczna Łapa nie była ani trochę podobna do jej kocięcego imienia, jednak brzmiało dobrze, a siostra zdawała się z niego cieszyć. Innym dziwnym faktem, który spotkał Myszkę było to, że mama Przeplatka również została mianowana. Czy ona nie była wojownikiem Klanu Burzy jak jej druga mama, która została jej mentorką? Skąd więc brała te wszystkie historie, które opowiadała jej do snu? Coś jej nie pasowało, jednak nadszedł moment styknięcia się nosami z mentorem, a przynajmniej tak wywnioskowała z czynów Świerszczyka. Jej mentorka stała przed nią, niezbyt zadowolona z ów faktu, co sprawiło, że młoda przekrzywiła lekko głowę. Kwiecista Knieja została wyznaczona na jej mentorkę, co wydawało się dla niej idealnym wyborem. Poznały się wcześniej i, mimo iż kocica nie trafiła na jej dobrą stronę, to nie uznawała ją za złego kota. Norniczy Ślad mówiła, że przewodniczka jest jednym z kotów, których Myszka powinna lubić.
 - Nie rozumiem jego wyboru Przeplatko. - Głos Nornicy dotarł do uszu szylkretowego kota. Jej wzrok powędrował na dwie kocicę, siedzące niedaleko i dzielące się ze sobą językami. - Nie rozumiem, czemu ten kocur dał Popielicy to imię, a Zgubie pozostawił jego stare imię. Muszę przyznać, że jest on gorszy niż Obserwująca Gwiazda, wraz z jej przeklętym zastępcą. To ja powinnam teraz tam stać, a nie on.
 - Mój syn nazywa się Świerszczyk, a nie Zguba. - Poprawiła ją Przeplatka. - Poza tym, nie widzę powodu twego oburzenia. To tylko imię. Nie zmieni to tego, że dalej jest to nasza córka. Powinnaś się cieszyć, że dostali wszyscy dobrych mentorów. Nie chciałabyś, aby któraś z naszych córek skończyła pod opieką Piaszczystej Zamieci, bądź Szepczącej Pustki. - Ogon starszej kotki drgnął niespokojnie. - A co gdyby któraś z nich trafiła w łapy twych braci?
 - Moi bracia nie żyją. - Syknęła w odpowiedzi. - A przynajmniej ciało Pszczelej Łapy gnije na dnie rzeki, a Ważkowy Lot prawdopodobnie zginął z łap jakichś samotników. Jestem przekonana, że gdy usłyszeli jego głupotę, to pozbyli się go, nim zdołał posiąść potomstwo. Jeśli nawet żyje i pojawi się na terenach Klanu Burzy, to będę pierwszą, która dokończy dzieło mej matki i pozbędzie się jego ślepi. Gdyby nie ten głupi przewodnik, to miałabyś przyjemność poznać Koszatniczkę i jej prawidłowe podejście do życia. Cykoriowy Pyłek później i tak przekonał się na swym futrze, że Ważka to nie jest dobry kocur. Musiał za tą wiedzę własnym życiem.
 - Cykoriowy Pyłek? Opowiadałaś mi o nim?
 Dalsza konwersacja wydawała się dla niego niezbyt ciekawa, a łapa brata, która wymachiwała przed jego pyskiem, stawała się coraz bardziej irytująca. Może i powinna słuchać, gdy ten opowiadał jej o jego treningu. Ugryzła wreszcie łapę niebieskiego ucznia, co skutkowało tylko jego piskiem.
 - Ała! Mysia Łapo, nie jesteśmy już kociakami, nie możesz mnie już gryźć! - Krzyknął Świerszczykowa Łapa, uderzając ją w pysk. - Powinniśmy coś sobą reprezentować, co powtarzała Przeplatka tyle razy, ile gwiazd jest na srebrzystej skórze. 
 - Przesadzasz. - Odmruknęła, wzrokiem szukając czegoś, co przyciągnęłoby jej uwagę. Jej oczy stanęły na dwóch kotkach, które zmierzyły w ich stronę. Oczy kocicy błysnęły, gdy rozpoznała wśród tych kotek ich mentorki. - Poza tym myślę, że nasza lozmowa zostanie przelwana w najbliższej przyszłości. - Niebieskie ślepia kocura, skierowały się w stronę kotek, a on tylko westchnął cicho.

*****

 - Kwiecista Kniejo. O, o! Czemu oglaniczamy swój teren? Dlaczego Klan Burzy nie zajmie również terenów za drogą grzmotu? - Ponownie skierowała pytanie do swej mentorki, gdy zmierzały do Upadłego Potwora. - Jak lozmawiałam z Listkiem, to nie ma to sensu. Wolny teren i do tego nieużywany! To tylko strata na terenie. - Cały czas spuszczone uszy Kniejki, nagle drgnęły. 
 - Kim? - Zmarszczyła nos, zaraz potem jednak zmieniając temat, nie oczekując odpowiedzi. - Bo jest tam inna grupa, Owocowy Las. Jesteśmy z nimi w dobrych stosunkach, więc nie zepsuj tego.
 - Listkiem! Moim przyjacielem. Listek, Lisek i Świerszczyk są moimi przyjaciółmi, chociaż teraz Świerszczyk teraz zmienił imię na jakieś inne. - Odpowiedziała uczennica, a jej pysk przekrzywił się lekko, gdy przeanalizowała dalszą wypowiedź mentorki. - Owocowy Las? To nie brzmi jak jakiś klan, więc nie brzmi to ważne. Nawet jeśli ta grupa jest ważna, to czemu nie doda sobie “Klan” przed nazwą? To nie robi sensu. Czy oni żyją tak jak my? I czy mają podobne tradycje? Jeśli tak, to czemu aż tak różnią się nazwą?
 - Bo chcą. - Stwierdziła. - I z tego, co wiem, trochę się od klanów różnią, zresztą, mogą robić, co im się żywnie podoba.
 - Różnią się od klanów? W jaki sposób? Czy, czy nie wierzą oni w to, co my lub mają lisy jako członków? Bądź nie mają przewodników i klonikarzy? Dziwne. Myślałam, że wszędzie jest tak jak w naszym klanie.
 Zastanowił się przez chwilę, a jej wzrok utknął w niebie nad nią. Czy w innych klanach było inaczej? Jeśli tak, to czemu? Przecież ten klan wydawał się idealny. Nie rozumiała, jak ktoś mógł z własnej woli zamieszkiwać inne tereny. Jej wzrok szybko powrócił na mentorkę.
 - Ja ich nie rozumiem. Gdybym miała wybielać, to wybrałbym Klan Burzy.

[817 słów]

[przyznano 16%]

Od Cykoriowego Pyłka CD. Kwiecistej Kniei

 Przyjście na świat kociąt, to było coś, czego oczekiwała Zmora z niecierpliwieniem. Były to jej wnuki i jednocześnie kocięta Cykorii, a przynajmniej tak mówiła Ryk. Kocur znał jednak prawdę. Słyszał ich rozmowę z rudym samotnikiem, nawet jeśli pointka nie chciała tego przyznać. Słyszał, co mu proponowali. Wiedział, że nie są to jego kocięta, a jego byłego przyjaciela, jednak jego partnerka szła w zaparte. Rola ojca została mu wepchnięta w łapy, bez pytania, czy chcę ją wypełniać. Był do tego zmuszony i nie było innej drogi, a przynajmniej on jej nie widział. Ryk urodziła piątkę zdrowych kociąt, które leżały teraz u jej boku. Trójka kocurów i dwójka kotek, z których jedna została nazwana przez niego. Małej liliowej szylkretce przydzielił imię Rumianek, na cześć martwego medyka Klanu Burzy. Może nie miał z nim dobrej relacji, gdy umarł, to ten nie był nawet uczniem, jednak kociak był zdumiewająco podobny do niego. Reszta kociąt nazwana została przez Zmorę, co nie zdziwiłoby kocura, gdyby nie imię ostatniego kocięcia. Biała kulka, która tylko w niewielu miejscach ukazywała swoje rude futro, została nazwana Marą. Odbiegało to od imion jego rodzeństwa, jednak wymyślała je uzdrowicielka, która najwyraźniej uważała to imię za dobre. Pierwsze dwa księżyce przebiegły bez większych komplikacji. Samotniczki były spokojne, tylko od czasu do czasu podnosząc głos na niego lub któreś z kociąt. Nie uszło mu na uwadze, że Kminek oraz Zawilec wdali się w matkę i kochali spędzać z nią czas, gdy Rumianek oraz Szanta woleli przebywać u jego boku, a Mara był czymś pomiędzy nimi, chcąc spędzać czas z Cykoriowym Pyłkiem oraz ich matką.
 Nic nie mogło przygotować go na ten dzień. Zapowiadał się jak każdy kolejny. Ponownie miał zostać z kociakami i pilnować ich, gdy jego oprawczynie zajęły się polowaniem oraz przygotowywaniem odpowiednich ziół dla przybywających samotników. Tego dnia Zmora została z nim w norze, co nie było częstym widokiem. Najczęściej to właśnie ona wychodziła wraz z jedną ze swych córek, zostawiając drugą do pilnowania go i nory.
 - Maro. - Głos czarnej kotki rozległ się po legowisku, gdy ten próbował oderwać kły Kminka od jego lewego ucha. Kiedy do kociaka dotarły ów słowa, to ten podniósł uszy i skierował swe pomarańczowe oczy w stronę starszej. - Chodź tu do mnie. - Rudy kocur podniósł się i szybkim krokiem skierował się do swego rozmówcy. Po chwili do uszu przewodnika dotarło głośne chrupnięcie, poprzedzone piskiem, lecz gdy zwrócił swój wzrok w stronę źródła dźwięku, przeraził się. Srebrna kocica stała ze zwisającym Marą z jej pyska, a raczej jego ciałem, które odłożyła przed sobą. Jej oczy wbite były w wyjście z nory.
 Cykoriowy Pyłek zamarł, a jego wzrok nie odrywał się od ciała kocięcia. Przed chwilą leżał przy nim, uśmiechał się, żył, a odszedł na zawsze. Całe życie uciekło natychmiastowo z młodego kocura, zostawiając coś, co mógł nazwać skorupą kociaka. Martwym ciałem niezdolnym do zrobienia czegokolwiek. Nie wiedział dlaczego, nie chciał znać powodu, dla którego kotka postanowiła pozbawić go życia, w myślach posyłając tylko modlitwę do gwiezdnego klanu, mając nadzieję, że ten przyjmie go w swe progi. Czym zasłużył na taką śmierć? Miał jeszcze całe życie przed sobą. Jeśli tak wyglądały decyzje tych trzech kotek, to musiał jak najszybciej się stąd wydostać wraz z kociakami. Klan Gwiazdy nie wybaczyłby mu, gdyby zostawił je tu na śmierć i sam uciekł. On sam by sobie nie wybaczył. Cisza była przytłaczająca, jednak nie był w stanie nic powiedzieć, tak samo, jak czwórka kociaków, których wzrok wbity był w ich martwego brata. Nowa sylwetka ukazała się w zasięgu jego wzroku, a na jej pysku pojawił się grymas niezadowolenia, kiedy jego oczy wbiły się w Marę.
 - Nasza część umowy. Proszę, kociak, zgodnie z naszą umową. - Głos Zmory ponownie uderzył uszy Cykorii. - Weź go i nie pokazuj tu ponownie swego pyska Ważkowy Locie.
 - On jest martwy! - Odpowiedział natychmiast samotnik, przerzucając swój wzrok na rozmówczynię. - Martwy! Nie taka była nasza umowa. Miałem dostać kociaka, a nie jego ciało.
 - Ależ dostałeś kociaka. - Samotniczka przesunęła rudego kociaka w stronę Ważki. - To jest kociak. Martwy kociak, jeśli mam sprecyzować, jednak dalej kociak. Na to się zgodziłeś. Nie doprecyzowałeś, że ma być on żywy. - Pomarańczowe oczy wbiły się w cynamonowego kocura, który ogonem zasłonił pozostałą resztę kociąt.
 - Chcę tamtego rudego kociaka, a nie to coś. - Zrobił krok w stronę przewodnika, jednak drogę zagrodziła mu kocica. Niedługo po tym, kocur został chwycony za kark i wyciągnięty z nory przez Zgrzyt, która pojawiła się za nim. Zmora chwyciła tylko Marę i wyszła za nimi, pozostawiając Cykoriowy Pyłek i kocięta, którzy byli świadkami tej przedziwnej sytuacji.

*****

 Od dawna przestał liczyć księżyce, które minęły, od kiedy znalazł się w tym miejscu. Jedynie rosnące kocięta przypominały mu, że czas mijał tak szybko. Rutyna, którą kierował się od dawna, została mu dziś przerwana przez ostry ból głowy, który dopadł go ponownie przy opowiadaniu następnej bajki Kminkowi. Nie umknęło to liliowej kocicy, która została dziś z nim w norze. Chwyciła ona kilka ziół ze składziku, podeszła do kocura, po czym położyła je przed nim, wbijając w niego swój wzrok.
 - Zjedz. - Poleciła, a wzrokiem przeskanowała go dokładnie. - Gdybyś nie udawał, że wszystko jest w porządku, to pewnie szybciej mogłabym wyeliminować problem. - Widząc, że cynamon niechętnie zjada podane przez nią zioła, przeniosła wzrok na czwórkę kociaków. - Nie rozumiem, jak możesz na nie patrzeć, a tym bardziej się nimi opiekować. Czy ten rudy samotnik nie był tym samym kotem, który wymienił Cię za garstkę trujących ziół? A teraz robisz za ojca jego kociąt. Naprawdę nie rozumiem twoich działań.
 - Tato to jest tato! - Pisnął kremowy kocur, który od pewnego czasu przysłuchiwał się rozmowie starszych. - Mama mówi, że Piórko to tata.
 - Wasza matka nie umie pogodzić, że wyrocznia nie zawsze jest po jej stronie. - Syknęła kocica i strzepnęła ogonem. - Cykoria nie jest waszym ojcem, a jest nim głupi samotnik zwany Ważką. Powinniście przestać słuchać matki, bo staniecie się tak głupi, jak ona.
 - Odszczekaj to, bo osobiście wygryzę Ci język, abyś nie mogła głosić głupot. - Odpowiedziała na słowa Ryk, która właśnie weszła do nory, kładąc mysz między swoimi łapami. - Myślałam, że nie chcesz mieć nic z nimi wspólnego, więc przestań wpychać swój pysk, gdzie nie powinnaś.
 Zgrzyt odwróciła się do swej siostry, piorunując ją wzrokiem, jednak nic nie mówiąc. Odeszła od cynamonowego kocura i mijając pointke i zniknęła z zasięgu jego wzroku. Ryk tylko posłała mu spojrzenie, nim chwyciła mysz i ruszyła za siostrą. Nie odeszły daleko, to Cykoriowy Pyłek wiedział od razu. Kotki nie pozwoliłyby sobie, żeby zostawić mu otwartą drogę ucieczki. Jednak coś było nie tak. Coś mu nie pasowało, co tylko potwierdziły dźwięki wydobywające się z zewnątrz. Kilka trzasków, między którymi mógł usłyszeć syki kotek. Podniósł się, dopiero gdy dźwięki ucichły i powolnym krokiem zmierzył w stronę wyjścia.
 - Tato…? - Powiedział cicho Rumianek, jednak Cykoria nie odpowiedział. Kiedy wyjrzał na zewnątrz, nie dostrzegł nikogo. Jakby dwie kotki rozpłynęły się w powietrzu, co było idealną szansą. Szybko powrócił do kociąt.
 - Wychodzimy, teraz. - Rzucił, chwytając czarną szylkretkę za kark, a łapą zmuszając pozostałą trójkę do wstania. 
 - Gdzie idziemy? A co z mamą i babcią? - Zapytał Kminek, który rozciągnął się i wstał.
 - One… One nie mogą nas znaleźć. To jest taka zabawa, dlatego musimy się śpieszyć, aby nas nie znalazły. - Wymyślił na szybko, mając nadzieję, że ta odpowiedź im wystarczy.

*****

 Droga nie należała do najprzyjemniejszych czynności, w jakich uczestniczył kocur. Nie dość, że sam był zmęczony, to miał jeszcze czwórkę towarzyszy, którzy narzekali mu nad uchem. Nie mógł ich tam zostawić, tym bardziej, kiedy Zmora zniknęła wraz ze swymi córkami. Z drugiej strony podróż z kociakami nie była najlepszym pomysłem. Miał powrócić do Klanu Burzy, jednak czy go tam przyjmą ponownie z tymi kulkami futra? Co, jeśli odmówią? Powróci do samotniczego życia, prowadząc czwórkę kotów na śmierć? Obawiał się, jednak nie miał lepszego pomysłu, uwzględniając, że pora nagich drzew była tuż za rogiem. Biały puch mógł spaść w każdym momencie, co tylko utrudniłoby ich drogę. Jego uszy drgnęły, gdy cichy szelest dotarł do niego. Nim mógł zareagować, to przed nim ukazała się znana mu szylkretowa kocica.
 - Kwiecista Kniejo? - Wydusił z siebie Cykoria. - O Kwiecisto Kniejo, jak się cieszę, że Cię widzę. Potrzebuje zabrać je w bezpieczniejsze miejsce.
 - Co. - Wpatrywała się przez moment w milczeniu, to na kocięta, to na Cykorię. Nie można było, jednak po jej minie wyczytać niczego dobrego, raczej spore zmieszanie i zdegustowanie.
 - To… Długa historia. Muszę porozmawiać z Obserwującą Gwiazdą lub kimkolwiek, kto zarządza teraz Klanem Burzy, nim mnie znajdą. 
 - Kto ma Cię znaleźć?
 - Mama i babcia oczywiście! - Wtrącił się rudy kocur, który od dłuższego czasu wbijał swój wzrok w nieznaną mu kotkę. - Może i też ciocia Zgrzyt, ale ona nas nie lubi. 
 - Trzy samotniczki, które mnie więziły, od kiedy ostatni raz opuściłem teren Klanu Burzy. - Przyznał, ogonem zasłaniając czwórkę kociąt, gdy obok Kniei pojawiła się mniejsza kocica. - Potrzebuje porozmawiać z Obserwującą Gwiazdą, ona mnie zrozumie. 
 - Na to nie licz, na audiencję u niej się spóźniłeś. - Przeleciała krótko wzrokiem po młodszym, rudym kocurze. - I chyba się nieźle bawiłeś…
 - W niewoli? Oczywiście. Sama powinnaś spróbować. - Mruknął sarkastycznie. - To zaprowadź mnie do aktualnego przywódcy Klanu Burzy. A jeśli nie, to sam się zaprowadzę. Wiem gdzie leży nasz obóz i nie potrzebuję, aby niby przewodniczka wypominała mi moje wszystkie błędy.
 - Ha, proszę, jaki zuchwały. - Kocica zagrodziła mu drogę, unosząc drgającą końcówkę ogona. Widocznie odpowiedź byłego mentora niezbyt przypadła jej do gustu. - Dla twojej wiadomości, jesteś teraz na granicy jako samotnik, którego mam prawo przepędzić wedle własnego uznania, a widocznie bardzo chcesz wrócić, skąd przyszedłeś.
 - Jakoś nie marzy mi się powrót i prawdopodobna śmierć po drodze. - Westchnął cicho, rzucając wzrok na kociaki pod nim. - Powtórzę me słowa, bo schodzimy bardzo z tematu. Zaprowadź mnie, proszę do przywódcy Klanu Burzy Kwiecista Kniejo. Muszę z nim porozmawiać, tak samo, jak z moją matką i siostrą.- Kotka chwilę stała w miejscu, wpatrując się w Cykorię. W końcu jednak skierowała pysk w stronę towarzyszącej jej kotki. 
 - Pobiegnij do obozu po kogoś. - Poleciła, na co młoda tylko skinęła głową i po chwili zniknęła z pola jego widzenia. - A was mogę co najwyżej zaprowadzić kawałek dalej w głąb terenów.
 - Doceniłbym to bardzo. - Rzucił cynamonowy, po czym zmierzył za kotką.
  Nieznajoma powróciła z trójką kotów po dłuższym czasie, z których jedną z nich okazała Brzęczkowy Trel, która przywitała go lepiej niż jego uczennica. Został potraktowany jako samotnik, mimo iż większość swego życia spędził w Klanie Burzy. Piątka kotów ruszyła w stronę obozu, a każdy oprócz Kwiecistej Kniei niósł w swym kociaka. Nie ufał jej tak bardzo, a nie chciał brać żadnych ryzyk, tym bardziej że powrócił do miejsca, które mógł nazwać domem. 

*****

 Zaskoczył go widok Króliczej Gwiazdy jako przywódcy. Przyjmując nawet, że Obserwująca Gwiazda straciła swoje 9 żywotów, podczas jego nieobecności, to czy teraz jej obowiązki nie powinien przejąć Piaszczysta Zamieć? Dziwiło go to, jednak postanowił to przemilczeć. Rozmowa z czarnym kocurem trwała długo i nie należała do najprzyjemniejszych rozmów w jakich uczestniczył. Musiał mu wytłumaczyć wszystko, co zrobił, omijając nieprzyjemne szczegóły. Raczej nie chciał on słuchać o metodach wychowawczych Ryku i Zmory, a tym bardziej Cykoriowy Pyłek nie chciał o nich mówić. Już samo to, że uznawał się za ojca kociąt Ryk, mu wystarczało. Wyszedł ze Skruszonej Wieży jako pełnoprawny członek Klanu Burzy, a zmierzając do żłobka, wzrokiem skanował koty znajdujące się w obozie. Jego uwagę przykuła Norniczy Ślad, która siedziała obok szylkretowej kocicy, co jakiś czas rzucając na niego swój wzrok oraz wymieniając kilka słów z nią. Kiedyś był zapatrzony w nią jak w obrazek, a teraz to wszystko zniknęło, pozostawiając tylko nieprzyjemny posmak. Co w niej widział? Co kiedyś przyciągnęło jego wzrok do niej? Sam już nie pamiętał. Wzrok skierował na Knieję, która rozmawiała z młodszą kocią, jednak szybko zwrócił go ponownie na żłobek, gdy ta spojrzała w jego kierunku. Kilka następnych kroków i znalazł się w żłobku, który wyglądał na zatłoczony. Zajął miejsce obok Brzęczkowego Trelu, której powierzył opiekę nad kociętami, gdy ten rozmawiał z przywódcą. Wreszcie był bezpieczny.
Wyleczeni: Cykoriowy Pyłek

<Kniejo?>

Od Margaretkowego Zmierzchu

 Zajmowała się pielęgnacją sierści swoich kociąt, gdy do kociarni zajrzał jeden z wojowników, mający za zadanie przekazać kotce ważne wieści.
– Przy granicy patrol odkrył trzy młode koty, rudy kocur wyglądający na młodego ucznia, a pozostała dwójka to starsze kocięta, jednak zgodnie z naszymi zwyczajami są za młode na zostanie uczniami, zostaną umieszczone w kociarni tymczasowo pod twoją opieką, na księżyc... – Kot przyglądał jej się, jakby oceniając jej reakcję na wieść o tym, że pod jej opieką będą znajdować się dodatkowe kocięta. – W tej chwili kończą rozmowę z Króliczą Gwiazdą...
– Przyprowadź je do mnie. – oznajmiła, niemal natychmiast przerywając dalszą odpowiedź posłańca, który porozumiewająco skinął łebkiem, nim zniknął na zewnątrz. – Słyszeliście? Będziecie mieli przyjaciół – wymruczała do kociąt, które z zainteresowaniem zerkały na mamę i w stronę wejścia.
Minęła dłuższa chwila, nim do kociarni została wprowadzona dwójka kociąt; niebieska koteczka i jej siostra, którą zdobiły czerń i biel, z delikatnym akcentem rudej sierści w postaci plamki. Do jej uszka jeden z synów wyszeptał, że szylkretka wygląda jak najprawdziwsza księżniczka, na co kotka z uśmiechem przytaknęła synowi, zgadzając się z nim. Dla swojej matki na pewno ona i jej siostra były księżniczkami, tak jak dla Lwiej Paszczy były nimi siostry Margaretkowego Zmierzchu. A konkretna barwa futerka nie miała tutaj nic do znaczenia.
Przed wejściem dostrzegła rude łapki najstarszego z trójki, któremu inny z wojowników coś tłumaczył, być może informował go, dlaczego chwilowo on i jego towarzyszki podróży są rozdzielane, jak i również tłumaczył zasady panujące w Klanie Burzy.
– Chodźcie, ogrzejecie się – zwróciła się do starszych kociąt, uśmiechając się do nich ciepło. – Jestem Margartekowy Zmierzch, a to moi synowie, Kruczek i Echo.
Po tułaczce przez śnieg pierwsze co kocięta potrzebowały, było ogrzanie, posilenie się, jak i poczucie bezpieczeństwa. O to mogła zadbać, jako ich opiekunka, pod której opieką się aktualnie znalazły. Zadba o to, aby na chwilę ponure myśli kociąt związane z ich sytuacja, o której zdołał jej napomknąć posłaniec, zniknęły i nie zamartwiały ich małych główek.
Będzie dobrze. – powiedziała w myślach, przyglądając się kociętom, które powoli się do niej zbliżyły, nadal zachowując dystans. Nie dziwiła im się, jednak miała nadzieję, że w ciągu kolejnych dni uda im się oswoić z nową sytuacją, a Klan Burzy okaże się dla nich namiastką domu, ostoją, która w wyniku przykrych wydarzeń utraciły. I być może stanie się dla nich nowym domem, w którym zechcą pozostać już na zawsze.
Królowa podsunęła znajdkom piszczkę, która w domyśle została przyniesiona dla niej przez srebrzystego wojownika, jednak w tej chwili ktoś inny bardziej jej potrzebowały. W następnej kolejności miała zamiar zadbać o przemoczoną sierść kotek, aby zapobiec potencjalnemu przeziębieniu, oczywiście za ich zgodą. Nie chciała dodatkowo stresować swoich nowych podopiecznych. A gdy uda im się złapać lepszy kontakt, na pewno opowie im o Klanie Burzy, wierze, zwyczajach, jak i na wszelakie pytania, które być może zaprzątały ich główki. Chociaż, była niemal pewna, że jej synowie ją w tym wyręczą i sami postarają się zadbać o to, aby ich goście czuli się dobrze w kociarni, jak i w samym klanie.

Nowy członek Klanu Gwiazdy!

PYLISTA BURZA

Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna odejścia: Starość

Odeszło do Klanu Gwiazdy!

Od Sówki CD. Topoli

Siedziała ze swoją partnerką i synem. Lubiła takie chwile, bez żadnych problemów, mogąc po prostu odpocząć. Na pytanie Topoli, od razu skupiła się na wypowiedzi. Sama nie do końca pojmowała zagadnienie morza. W końcu wyglądało to jak taka wielka, po prostu przerośnięta kałuża, czy rzeka, jednak w przeciwieństwie do tej drugiej, morze stało w miejscu. A przynajmniej tak wyglądało z Bursztynowej Wyspy. Jedynie fale, uderzające o brzeg, zdradzały obecność prądów morskich i innych czynników, poruszających wielką taflą wody. Na tę myśl czekoladowa lekko zadrżała. Jak ona nie lubiła wody. Sama myśl o zanurzeniu choć jednej łapy przyprawiała ją o dreszcze. Tyle razy już prawie się utopiła... Wiedziała, że żywioł ten nie jest zabawny, jednak chyba tylko dla niej. Kątem oka spojrzała na siedzącą obok Kaczkę. Jej partnerka bez większego problemu siedziała w wodzie, wręcz spędzając tam wolny czas! Sówka nie potrafiła tego pojąć. Nie rozumiała, jak Kaczka tak po prostu, bez większego stresu czy strachu potrafiła być tak blisko większego zbiornika wodnego, czy nawet siedząc w wodzie.
- Ewidentnie tak można – odparła Sówka – Morza naprawdę są ogromne. A przynajmniej to jedno. Tylko nie waż mi się zbliżać do krawędzi, jak będziesz na zgromadzeniu! – oznajmiła i spojrzała na syna, mając powagę wypisaną na pysku. Topola lekko przekręcił łepek.
- Coś się stało? – zapytał, ewidentnie nieco zdziwiony, w końcu rzadko mógł zobaczyć Stówkę tak poważną.
- Twoja mama po prostu panicznie boi się wody – zaśmiała się cicho Kaczka, a czekoladowa automatycznie przeniosła na nią swój wzrok.
- Muszę przyznać, że troszeczkę prawdy w tym jest... – mruknęła cicho – Ale chodzi tu głównie o twoje bezpieczeństwo Topolo. Może ci się coś stać – wyjaśniła.
 
***
 
Sówka siedziała w obozie, obserwując wszystko dookoła. Czy ostatnio sporo się działo? Kotka już sama nie wiedziała. Przynajmniej nic nikomu się nie stało... Ostatnie takie wydarzenie miało miejsce już jakiś czas temu, gdy zaginął Patyczak. Nikt tak właściwie nie wie, co się stało z kocurem, a cała sprawa wyglądała podobnie do zaginięcia Mleczyk. To wszystko wyglądało tylko coraz dziwniej. Na szczęście od tamtej pory żadna taka sytuacja nie miała miejsca, lecz tajemnica zaginięć kotów oraz nagłego zniknięciem ciała starszego, dalej cicho krążyła wśród pobratymców. Jakby po prostu nie mogła zniknąć... Rozwiązać się.
Nagle usłyszała jakiś dźwięk. Podniosła wzrok, do tej pory wlepiony w ziemię. Dźwięk ten pochodził z legowiska medyka. Czekoladowa z daleka ujrzała Świergot, walczącą z kolejnymi chorobami. Nie licząc niej, zauważyła jeszcze Przepiórkę, Żagnicę i nawet samą Kaczkę. Sówka zaśmiała się cicho i sarkastycznie. Kto by pomyślał, że bez medyków sobie aż tak nie poradzą? Każdego dnia u Świergot był przynajmniej jeden kot, jakby Wszechmatka uznała, że pora trochę podręczyć chorobami swoich wyznawców... I wtedy w zasięgu wzroku przywódczyni pojawił się jej syn, Topola. Kocur również kierował się w kierunku legowiska medyka. Czekoladową to lekko zdziwiło. W końcu Topola wyglądał świetnie, jakby nic mu nie było! A nawet jeśli, to była przekonana, że sam sobie doskonale poradzi. Postanowiła więc wstać i zobaczyć co się dzieje, że wojownik składa wizytę szamance.
- Hej Topolo! – przywitała się, podchodząc do syna – Co, tobie też coś dolega? – zapytała.
- Hej mamo i nie, Świergot po prostu potrzebowała nieco więcej łap do pracy – wyjaśnił i zetknął do wnętrza legowiska.
- O, jeśli coś jeszcze jest do zrobienia, to możemy podziałać razem. Szybciej skończysz, a jednak przyda ci się chwila odpoczynku w ciepłym legowisku przy takiej pogodzie – zaproponowała, zwracając uwagę na wszechobecny śnieg.

Wyleczeni: Przepiórka, Żagnica, Kaczka 
<Topolo?>

26 lutego 2025

Od Motylkowej Łapy Do Firletkowej Łapy

Małe płatki śniegu spadały z ciemnych chmur, które wisiały nad Klanem Burzy. Przy wejściu do kamiennej wieży siedziała młoda uczennica. Motylkowa Łapa pozwalała, by płatki spadały na jej nosek. Chichotała za każdym razem, gdy czuła, jak się roztapiają na jej ciepłym nosku. Poruszyła uszami, słysząc czyjeś kroki za plecami. Odwróciła głowę i dojrzała Firletkową Łapę, grzebiącą w magazynku ziół. Roślinek było naprawdę mało, co wyraźnie niepokoiło starszą kotkę. Motylkowa Łapa podniosła się i podeszła do niej, głośno stawiając łapy. Chciała, by jej nowa koleżanka na pewno wiedziała, iż do niej podchodzi. Firletkowa Łapa poruszyła uchem i zerknęła wprost w oczy młodszej kotki.
— Cześć — zaczęła Motylkowa Łapa, czując, jak gula stresu rośnie jej w pysku. Pierwszy raz czuła się tak! Zazwyczaj była pewna siebie, jednak w obecności medyków czuła się speszona. Należała teraz do tej grupy, ale spojrzenia, jakie rzucał jej Skowroni Odłamek i Pajęcza Lilia, sprawiały, że czuła się trochę niechciana.
— Cześć — odpowiedziała krótko Firletkowa Łapa, spoglądając pytająco na młodszą koteczkę.
— Czy pokazałabyś mi jakieś zioła? Nie chcę pytać Skowroniego Odłamka ani Pajęczej Lilii, bo wydają się mnie tu nie chcieć — mruknęła, zwierzając się starszej. Tamta poruszyła uszami, a błysk ekscytacji przemknął przez jej oczy.
— Jasne, że ci pomogę! A i nie przejmuj się nimi. Skowroni Odłamek może być przez jakiś czas zamknięty, ale w końcu się otworzy. A Pajęcza Lilia… no, ona jest specyficzna — mruknęła ciszej kotka, tak by medyczka przypadkiem nie pojawiła się za jej plecami i tego nie usłyszała.
— Dziękuję! To może najpierw jakieś często używane zioła? Bo na pewno takie są! Albo jakieś ich grupy? — dopytywała Motylkowa Łapa, siadając na piaszczystej ziemi i otulając łapy ogonem. Spoglądała, jak Firletkowa Łapa szukała ziół w składziku. Czekając, zaczęła rozglądać się po całym legowisku. Podobało jej się to, jak tajemnicze było! Każdy kot, który tu wchodził, od razu czuł się jak w innym świecie! Lub to tylko Motylkowa Łapa miała takie odczucia. Jednak jedno było pewne: zapach ziół był cudowny!

<Firletkowa Łapo?>
[321 słów]

[przyznano 6%]

Od Miodka CD. Cierń

 Dalej przed porodem Cierń

Kiedy jego ledwo wyrośnięte pociechy rzuciły się na niego z głośnym okrzykiem bojowym, upadł teatralnie jeszcze przed tym jak faktycznie wskoczyły mu na grzbiet. Zakrył łapami pysk i zaczął przeciągle pojękiwać i piszczeć. 
— Ah! Straszni, wielcy wojownicy, litości! — miauknął żałośnie. Położył się na plecach, odsłaniając wrażliwy (przynajmniej na faktyczne ataki), brzuch i kark. — Odsłaniam się przed wami. Błagam o wybaczenie i akt łaski!
Na nic się to zdało, gdyż z całym impetem na klatkę piersiową wskoczył mu Sekrecik, faktycznie odbierając kocurowi tchu. Miodek kaszlnął i chaotycznym ruchem przewrócił się na lewy bok, targając za sobą synka. Kociak zaskoczony zaniósł się głośnym śmiechem i wpakował się ojcu między łapy, próbując ugryźć go w nogi. 
— O ty mały potworze! — zażartował czekoladowy i przycisnął go bliżej, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Sekrecik, niczym jasny robaczek próbował wyślizgnąć się z uwięzi, ale uścisk był zbyt mocny. — I co teraz? Nie jesteś już taki szczwany...
— Ha ha! Wyglądasz jak dżownica! — krzyknęła w stronę brata Miłostka, szykująca się do ataku z drugiej strony. — Prawda, że wygląda Kruszynko? 
— O-oh... Mhm! — zgodziła się najmłodsza, nieśmiało przytakując kolorowym łebkiem. 
— S-sama jesteś — sapał, dalej szarpiąc się z uczniem, kociak. — Nawet nie u-u-umiesz tego po... Wiedzieć! — wydusił z siebie w końcu. Niewielką łapką odepchnął czekoladowy pysk. Miodek w końcu wypuścił go, a Sekrecik niemal padł na ziemie. 
— Jesteście rodziną wariatów... — syknęła zmęczona samym patrzeniem i słuchaniem Cierń. Jej przymrożone ślepia były pełne politowania. — Szczere wyrazy współczucia Migotko — zwróciła się do przyglądającej się karmicielki. Uśmiech z puchatego pyszczka spłynął w jednej chwili. 
— Oh Cierń... Zrozumiesz, jak urodzą się twoje maleństwa, że ich zdrowy, radosny śmiech to najlepsze czego można słuchać — wymruczała, spuszczając nieśmiało wzrok na malutką córeczkę, która w międzyczasie wpełzła jej na łapki. Szorstkim językiem przylizała jej futerko za uszkiem. — Jejku! Ale ty przecież, moja droga, znasz już to uczucie... Skąd więc tyle nerwów? Czy pełna miłości kociarnia to nie wspaniały znak dla Owocowego Lasu? — wypowiadając ostatnie słowa, wlepiła rozczulony wzrok w leżącego na boku partnera. 
— Nie mieszaj mi się w rodzinę, Migotko! — syknęła bezwłosa. Już chciała odwrócić się na drugi bok i udawać, że zapada w drzemkę, ale przerwał jej uczeń. 
— Ah! No tak, prawie bym zapomniał! Moja omszona mentorko, może nie najlepsza, jaką miałem, ale całkiem zdolna, chciałem ci opowiedzieć, co ciekawego dzisiaj robiłem w ramach naszego pseudowstrzymanego treningu... — oznajmił Miodek, a z pyska Cierń wyrwało się głośne westchnięcie. 
— Umieram z niecierpliwości... 
— No więc... Poszedłem z Panią Kosodrzewiną, przy okazji, przesympatyczna kotka, chociaż już lepiej by dla niej było, jakby przeszła na spoczynek. — powiedział, ale pytający wzrok ukochanej zachęcił go do szybkiej poprawki — Oczywiście odpoczynku doczesnego w legowisku starszyzny! No ale... Byliśmy na wspólnym polowaniu, chociaż to ja głównie latałem za ptakami. 
— Czyli byłeś po prostu na łowach? To jest takie ważne? — zapytała karmicielka, patrząc na terminatora spod byka. 
— Ah nie! No więc... W pewnym momencie zobaczyłem, że Kosodrzewina co strasznie mamle językiem w buzi, więc zapytałem, czy coś się stało. Szanowna Pani wojowniczka powiedziała, że od kilku wschodów słońca boli ją ząb, a ja na to, że jestem w stanie jej pomóc. — powiedział z dumą. 
— Wyrwałeś go! — zawołała Miłostka, wcinając się w historię ojca. 
— Nic z tych rzeczy, moje serduszko... — mruknął pieszczotliwie, przyciągając najstarszą pociechę bliżej siebie. — Kiedy mieszkałem jeszcze w Klanie Klifu, odbyłem przyśpieszony kurs medyczny. Głównie dlatego, że moja niesamowita mentorka Bryzka miewała momenty, gdy nie potrafiła dłużej ze mną wytrzymać. 
— Kto by się spodziewał... — burknęła łysa.
— Pamiętałem, co należy począć z bolącym kiełkiem, a mianowicie... Posłuchajcie mnie, może wam się to przydać — zwrócił się do kociąt — Należy, i wiem, że brzmi to idiotycznie, ale trzeba przeżuć korę pewnego drzewa. No więc powiedziałem jej o tym i postanowiliśmy pójść w okolice rzeki. Znaleźliśmy ładną i zdrową olchę, a gdy Kosodrzewina pożuła chwile jej kawałek, puf! Ból ustał, jak łapą odjąć. 
— Aha... Czyli nic dzisiaj nie upolowałeś, tylko bawiłeś się w medyka? — prychnęła mentorka. 
— Uratowałem zasłużoną wojowniczkę przed niechybną śmiercią! Ba! Prócz zęba, jak już wracaliśmy, zauważyłem, że zostawia zakrwawione ślady... Coś mi świta, że na problemy z poduszkami pomaga szczaw, ale nie dałbym sobie urwać wąsów, no i też nie wiem, gdzie dokładnie go szukać... Powiedziałem o tym Pumie, gdyż spotkałem go przy wejściu. Zapewnił, że odwiedzi ze Świergotem Kosodrzewinę i rozwiąże i ten problem. — przekonywał i tłumaczył się czekoladowy. — Aha! I upolowałem śliczną sójkę! Ah! Zapomniałem kompletnie! — Wstał na równe łapy i podbiegł do wejścia, gdzie niezauważenie położył pukielek piór. — Moja Świergotka nie przepada za piórkami, bo mówi, że uwierają ją w kuperek, prawda Migotko? — zwrócił się szybko do partnerki, którą kiwnęła łebkiem — Ale ty je lubisz... Wiec, zanim położyłem ptaszka na stos, wyrwałem te najładniejsze i najmniej zakrwawione i obślinione... Proszę bardzo, moja mentoreczko! 

<Cierń?>

Wyleczeni: Kosodrzewina (oba ała)

Od Czereśniowego Pocałunku

Przez ciemne chmury przebijały się promienie słońca. Nie ogrzewały one jednak ziemi, a jedynie sprawiały pozory ciepła. Ranek minął, a wraz z nim przyszło południe. Śnieg na chwilę ustał, dając kotom moment wytchnienia. Czereśniowy Pocałunek siedziała przed legowiskiem wojowników i zajadała się myszą. Była już na porannym patrolu, dlatego mogła sobie pozwolić na jednego małego gryzonia. W Porze Nagich Drzew koty często dzieliły się każdym kęsem, jednak wojowniczka nie przepadała za wspólnymi posiłkami. Wolała jeść sama, pogrążona w myślach. Jej spokój szybko przerwała grupa kotów. Spieniona Gwiazda stanęła nad nią, wpatrując się w nią wyczekująco. Wojowniczka zerknęła na przywódczynię i na dwie towarzyszące jej kotki – Mżący Przelot i Nimfie Zwierciadło, które stały w różnych odległościach od liderki.
— Czereśniowy Pocałunku, wybieram cię na patrol ze mną. Pójdziemy na ekspedycję w poszukiwaniu samotników — wyjaśniła przywódczyni, po czym postąpiła krok do przodu.
Czereśniowy Pocałunek od razu podniosła się na łapy i dołączyła do grupy. Mżący Przelot szła obok Spienionej Gwiazdy, wymieniając z nią informacje na różne tematy. Mimo aktywnej rozmowy z liderką, Mżący Przelot zdawała się dziwnie nieobecna, a nawet wyraźnie zmęczona. Natomiast Nimfie Zwierciadło i Czereśniowy Pocałunek trzymały się raczej z boku, nawet nie zbliżając się do siebie nawzajem. Szylkretowa wojowniczka, jak zwykle czujna, obserwowała teren dookoła. Biały puch skutecznie przykrył trawę i drzewa, które straciły już swoje liście.
Grupa dotarła do nieznanego lasu i bez wahania przekroczyła granicę. W oczach Spienionej Gwiazdy biła determinacja. Przywódczyni już wystawiła pazury, gotowa do walki, do której wcale nie musiało dojść. A przynajmniej Czereśniowy Pocałunek na to liczyła. Otaczały ją koty o najlepszych umiejętnościach w klanie, więc teoretycznie nie było się czego bać. Liderka machnęła ogonem, dając znak, by koty rozpoczęły poszukiwania. Każdy oddalił się o kilka kroków i zaczął węszyć. Szukali czegokolwiek – śladów łap, zapachu samotników, a może nawet ich obozu? Nagle ptaki w okolicy poderwały się do lotu, a dźwięk śniegu chrzęszczącego pod czyimiś kończynami był wyraźnie słyszalny. Koty Klanu Nocy zebrały się w zwartą grupę, gotowe na niebezpieczeństwo.
Koty nie musiały długo czekać na rozwój wydarzeń. Z prawej strony coś zaszeleściło, a cały patrol od razu, niczym zwarta ławica ryb, odwrócił się w stronę możliwego zagrożenia. Z chaszczy wypadł roztrzęsiony, poraniony królik, rzucając zebranym przerażone spojrzenie czarnych oczu. Gdy kotki chciały odetchnąć z ulgą, Czereśniowy Pocałunek poczuła nagłe szarpnięcie do tyłu.
— Czereśniowy Pocałunku! — zawołała Mżący Przelot, z lękiem obserwując, jak szylkretkę przytrzymuje obca im, liliowo-biała postać.
Wojowniczka powstrzymała się od syknięcia i, gdy tylko nadarzyła się okazja, przekręciła się na brzuch. Spojrzała prosto na nieznajomego i, nie wahając się ani sekundy dłużej, potraktowała go pazurami przednich łap. Podniosła się, zawirowała w miejscu i wyskoczyła w stronę przeciwnika. Podczas walki zachowywała ciszę – nie krzyczała bez potrzeby. Skupiała się jedynie na wykonywaniu celnych uderzeń i zwinnym unikaniu ciosów przeciwnika. Samotnik zasyczał, potrząsnął łbem, po czym ponownie przywarł do Czereśniowego Pocałunku. Niestety, mimo dużego sprytu, ataki szylkretowej kotki nie zadawały poważnych ran przeciwnikowi. Tak było i tym razem. Liliowa kotka chwyciła ją tak mocno, że Czereśniowy Pocałunek nie miała szans się ruszyć. Pozostałe kotki z patrolu syczały i wściekle machały ogonami.
Kotka leżała pod oprawcą, rozglądając się dookoła. Musiała zbadać sytuację. Co jakiś czas poruszała się, delikatnie zmieniając pozycję łap. Unikała też chapnięć samotnika wymierzonych w jej szyję. Wiedziała, że długo tak nie wytrzyma. Udało się jej jednak podkulić tylne łapy i, używając całej siły, jaką posiadała, wykonała mocny wykop w górę! Jej celem było oczywiście zrzucenie napastnika.
Kotka pisnęła, wgryzając się w kark kocicy aż do krwi. Choć była drobna i chuda, a ból w brzuchu palił ją jak ogień, nie puściła. Inne koty obserwowały ją z szokiem, złością… a także wewnętrznym rozdarciem. Wyglądała na rówieśniczkę Czereśniowego Pocałunku, może nieco starszą, jak Perlista Łapa. Jej pyszczek wciąż jednak miał dziecięce rysy – duże, zdeterminowane oczy, mały nos i silny zgryz. Nawet jej duże uszy sprawiały, że wyglądała młodziej. Czereśniowy Pocałunek mogła poczuć, jak jej oprawczyni drży, zdradzając brak doświadczenia w walce.
— Ani kroku, bo zagryzę! — wrzasnęła niewyraźnie przez trzymaną w pysku sierść. Jednak jej ton nie był pewny. Wręcz przeciwnie – brzmiała, jakby sama się wahała. Kościste łapy liliowej kotki drżały, gdy liderka schyliła łeb.
— Puść ją, a nic ci nie zrobimy — powiedziała Spieniona Gwiazda. Szylkretka mogła poczuć, jak małe serce przeciwniczki przyspiesza. Bała się.
— Łżesz! — warknęła liliowa, szarpiąc za skórę czarnej kotki.
— Mamy przewagę liczebną i zdecydowanie więcej doświadczenia niż ty. Bardziej cenisz dumę niż własne życie? — mówiła zielonooka przywódczyni. Gdy mała zaczęła nerwowo ciągnąć za kark Czereśniowego Pocałunku, luzując tym samym swój mocny chwyt, wojowniczka dostrzegła swoją szansę. Przez całą rozmowę liderki z samotniczką wojowniczka zachowywała spokój. Mimo krwi spływającej po jej szyi i piekącego bólu, nie chciała przerywać. Każdy drobny szczegół w zachowaniu nieznajomej — przyspieszone bicie serca, drżenie kończyn — zdradzał jej słabość. Gdy tylko tamta rozluźniła uchwyt, Czereśniowy Pocałunek wyszarpnęła się, tracąc przy tym kilka kępek futra. Nie uciekła jednak. Zamiast tego stanęła naprzeciw samotniczki, dumnie unosząc głowę i mierząc ją pewnym wzrokiem. Nie okazywała ani cienia strachu. Była gotowa zrobić wszystko, by zdobyć informacje dla swojego klanu. Mniejsza zasyczała, strosząc krótką sierść, podczas gdy pozostałe kotki dyskretnie przesuwały się na boki, powoli otaczając nieznajomą. Teraz jej sylwetka była lepiej widoczna — na liliowym boku widniała blizna w kształcie kratki, jakby powstała w wyniku starego oparzenia.
Samotniczka syczała i miotała ogonem na boki, próbując sprawiać wrażenie większej i groźniejszej. Jednak Nocniaczki już dostrzegły prawdę. W akcie desperacji rzuciła się na Czereśniowy Pocałunek i wbiła zęby w jej ucho. Nawet ona sama wydawała się zaskoczona swoim atakiem, chwytała się ostatnich możliwości. Gdy szarpnęła, oderwała spory fragment ucha, pozostawiając szylkretkę z nagą, krwawiącą raną na głowie. Struga czerwieni spłynęła jej po czole. Nie przewidziała jednak konsekwencji. Spieniona Gwiazda uderzyła ją w pysk, zwalając z nóg, po czym wgniotła jej głowę w śnieg. W białym puchu zniknął jeden z jej wybitych zębów, a teren wokół spłynął szkarłatem krwi. Nimfie Zwierciadło natychmiast podbiegła do Czereśniowego Pocałunku, pomagając jej utrzymać równowagę.
— Czereśniowy Pocałunku, słyszysz mnie? — zapytała czarno-biała kotka, oceniając stan oszołomionej wojowniczki. Stała jak wryta. Dźwięki odbijały się od jej rany, nie docierając nawet na sekundę do zdrowego ucha. Łapy drżały, a serce waliło tak głośno, że sama zaczynała czuć irytację. Krew spływała po jej oku, skapywała z policzka na śnieg, barwiąc go ciemnoczerwonymi kroplami. Nie wiedziała, co się stało. Nie czuła bólu – jedynie złość i determinację. Słowa Nimfiego Zwierciadła nie dotarły do niej, a może po prostu je zignorowała. Przełknęła ślinę, mieszając ją z metalicznym smakiem własnej krwi. Zamknęła oczy, zatrzymała oddech. Musiała się uspokoić. Nie mogła pozwolić, by panika przejęła nad nią kontrolę. Adrenalina trzymała w ryzach mrok wdzierający się do jej świadomości. Otworzyła oczy, a w jej spojrzeniu zabłysła nowa iskra determinacji. Machnęła głową, rozrzucając krople krwi na futra pobratymców. Spojrzała na Nimfie Zwierciadło i przejechała łapą po jej policzku, wycierając krew. Otworzyła pysk, chcąc coś powiedzieć, lecz zaraz go zamknęła. Odwróciła się gwałtownie w stronę samotniczki. Jej ogon szalał na boki, a wzrok był niczym piorun. Robiła wszystko, by nie patrzeć na własne ucho, które leżało w śniegu. To nie był czas na dramatyzowanie. Nie teraz. Za wszelką cenę chciała w końcu zasłużyć na pochwałę, udowodnić, że jest przydatna dla klanu, który ją ocalił. Wysunęła pazury i wyszczerzyła kły. Kotki z patrolu spojrzały na siebie zaniepokojone. Widziały, jak bardzo była ranna. Dlatego stanęły bliżej, gotowe ją złapać, gdyby zemdlała.
— Czy teraz będziesz współpracować? — spytała liderka, pozwalając obcej unieść głowę nad śnieg. Kotka złapała parę gwałtownych oddechów, korzystając z okazji do zaczerpnięcia powietrza. Jej nos był zaczerwieniony od mrozu, a na rzęsach osiadły drobne, jasne śnieżynki. Wszystkie cztery kotki wbiły w nią wzrok, wciąż zachowując czujność. Wiatr świstał złowrogo wśród górnych gałęzi, a sikory ucichły, jakby same wyczekiwały wyniku starcia.
— Myśl szybciej, albo twój pysk znowu skończy w zaspie — zagroziła Spieniona Gwiazda, choć język jej ciała zdradzał, że działania te nie przynosiły jej ani krzty przyjemności. Gdyby tylko mogła — rozwiązałaby sytuację z liliową pokojowo. Ciało małej zadrżało z zimna, a z lekko rozchylonego pyska wydobyło się kilka suchych słów, otulonych sztuczną pewnością siebie.
— Co chcecie wiedzieć?
Spieniona Gwiazda przez chwilę ważyła słowa, ostrożnie dobierając pierwsze, być może kluczowe pytanie.
— Ile was jest? — spytała, rozpoczynając przesłuchanie skrupulatnie. Samotniczka wzruszyła ramionami, na tyle, na ile pozwalała jej obecna pozycja.
— Nie wiem — dodała, jak gdyby mowa jej ciała nie była wystarczająco wymowna.
Mżący Przelot zerknęła na Nimfie Zwierciadło. Nie wyglądało na to, by bicolorka kłamała, jednak to budziło zupełnie inne obawy.
— To nietypowe — zauważyła zielonooka, ponownie przykładając łapę do jej czoła. — Żyjecie podzieleni na grupy? — Widać było, jak kociczka się spina, a jej wcześniej podrygujący ogon nieruchomieje.
— Dlaczego mielibyśmy? — odbiła pytanie pytaniem.
— To nie ja mam mordkę pod łapą przeciwnika. Nie ty jesteś tu od zadawania pytań. Odpowiedz. — Spieniona Gwiazda upomniała włóczęgę stanowczym tonem. Kotka już otwierała pysk, by odpowiedzieć pobłażliwej liderce, gdy coś w zaroślach skrzypnęło. Krok w śniegu, szelest. Wszystkie uszy i oczy gwałtownie skierowały się w stronę dźwięku. Królik, który wcześniej zdekoncentrował ich zmysły, od dłuższego czasu leżał zmrożony wśród bieli, z sączącą się z ran krwią. Wcześniejszy odgłos dochodził z dalszej części krzewinek.
— Mżący Przelocie. — Liliowa wydała wojowniczce bezgłośny rozkaz, który ta natychmiast przyjęła, odstępując na chwilę od Czereśniowego Pocałunku, by udać się sprawdzić źródło hałasu.
— Ni-nie, proszę, nie! Odpowiem, naprawdę! — Łaciata zaczęła niespokojnie się wyrywać, skomląc niczym zagubione szczenię. Jej maska opadła. — Z-zostań tu, proszę! T-tak, dzielimy się na grupy! Słyszysz?! — Zadarła łeb do góry, by spojrzeć w oczy przywódczyni. — O-odpowiedziałam, widzisz?! Zatrzymaj ją, błagam! Możesz mnie spytać o cokolwiek i-innego, odpowiem, obiecuję! PROSZĘ!
Źrenice liderki się skurczyły. Nie zatrzymały jednak skradającej się ku ścianie roślin Mżącej Przelot.
— Kto jest tu z tobą? — zapytała surowo. Ciało małej na moment struchlało.
— Ni-nikt! Naprawdę, proszę! Jestem posłuszna, o-odwołaj ją! — kontynuowała swój lament.
„Nikt” jej jednak nie uwierzył. Nikt nie powstrzymał Nocniaczki. Zdesperowana wierzgnęła do tyłu, korzystając ze śliskiego od stopniałego śniegu futra, strącając z siebie liderkę i skacząc do przodu, znowu w kierunku rannej. Ten sam trik nie wyjdzie jednak dwa razy. Tym razem obok stała Nimfie Zwierciadło. Wojowniczka wyciągnęła pazury w stronę napastniczki, próbującej ponownie zaatakować ich towarzyszkę. Zanurzyła łapy w jej futrze i choć opór na dole jej gardzieli był krótki, nim sama straciła równowagę, to wystarczyło, by rozerwać coś na szyi samotniczki. Na jej pysku zawitało niedowierzanie. Poleciała przed siebie, wpadając pod nogi Mżącego Przelotu. Jej jasne futro szybko pokryła czerwień, tak rzadko spotykana w tej porze sezonu. Para ślepi zaszła różem, łapy machały rozpaczliwie, próbując doczołgać się do niskich roślin. Po policzkach spływały łzy, żłobiąc w jej krótkiej okrywie wilgotne bruzdy. Miała uszkodzone witalne żyły. Jej kościsty bok unosił się w przerażeniu raz po raz, a pysk łapał każdy kęs powietrza, jak łakomy lis. Jej czas się kończył. Czereśniowy Pocałunek obserwowała całą sytuację z drżącym ogonem. Czemu przywódczyni nie odwołała Mżącego Przelotu? Dlaczego pozwoliła na to, by sprawy zaszły tak daleko?! Zacisnęła zęby, ale nie mogła się ruszyć. Krew nadal lała się z jej ucha, powoli odbierając jej jasność myślenia. Mimo to czuła złość. Niewyobrażalną. Nie rozumiała postępowania Spienionej Gwiazdy! Samotniczka odpowiedziała — powinna dać jej spokój, a może dowiedzieliby się więcej. Spojrzała na Nimfie Zwierciadło, a potem w kierunku obcej. Widziała, jak jej ciało drży, a krew barwi śnieg na ciemnoczerwono.
Przełknęła ślinę, a po chwili podskoczyła do samotniczki. Mimo tego, jak bardzo tamta ją skrzywdziła, nie chciała bezsensownie przelewać krwi. Ta mała wyglądała na przerażoną i zniszczoną przez życie. Wojowniczka rozejrzała się po okolicy, jakby szukając pomocy od kogokolwiek. Członkowie jej patrolu jednak tylko stali w bezruchu, jakby nie dowierzali w to, co widzą. Pchnęła samotniczkę nosem, z nadzieją, że może jednak krwawienie ustąpi. Nie chciała dotykać jej łapami — nie była medyczką, a mogłaby jej jeszcze zaszkodzić.
— Ja... Nie chciałam — wyszeptała Nimfie Zwierciadło.
— Wiem. Nie mogłaś wiedzieć, że tak się to skończy. Jej ruchy były nieprzewidywalne. Widziałam, że twe łapy nie kierowały się ku jej szyi — liderka z ciężkością próbowała pocieszyć wojowniczkę. Mżący Przelot również się zatrzymała. Ktokolwiek krył się w krzewach, z pewnością już dawno zwiał. Otrzymały informacje, które chciały, ale za jaką cenę? Spieniona Gwiazda podeszła do samotniczki. Nie było już dla niej ratunku. Liliowa zacisnęła zielone, zaszklone oczy, sięgając do jej karku. Cichy dźwięk rozszedł się po polance, wyraz litości w tych ostatnich, bolesnych chwilach. Nie było innego wyboru. Czereśniowy Pocałunek spojrzała na liderkę, strosząc futro. Chciała się odezwać, ale jedynie odwróciła wzrok, dusząc w sobie pogardę i nienawiść. Znalazłyby pajęczynę, medycy jej używali. Może mech, cokolwiek! Spieniona Gwiazda jednak po prostu ją zabiła. Dla szylkretowej nie był to gest miłosierdzia.
— Proszę o pozwolenie na pochówek — rzekła orientalka. Liderka odwróciła się w jej stronę, z pyskiem wykrzywionym w lekką podkówkę.
— Ziemia jest za twarda, by skryć pod nią ciało — miauknęła z bólem. — Możemy jednak oddać jej szacunek, chowając ją pod śniegiem, aby nie znalazły jej drapieżniki i padlinożercy. I tak też zostało uczynione. Nimfie Zwierciadło, na własne życzenie, zamknęła ślepia zmarłej, a następnie, również sama, najprawdopodobniej wiedziona poczuciem winy, przykryła jej ciało starannie grubą warstwą bieli. Po skończonej pracy położyła zerwaną wcześniej gałązkę z czerwonymi jagodami na prowizoryczny grób, by choć trochę jej działania upodobnić do należytego pogrzebu. Czereśniowy Pocałunek obserwowała całą sytuację, siadając na śniegu. Podniosła łapę i dotknęła nią miejsca, gdzie kiedyś miała ucho. Gdy zerknęła na nią z przerażeniem, ujrzała krew. Dopiero teraz docierało do niej, co się stało. Zatrzęsła się i spojrzała w gęstwiny lasu. Widziała tam świecące oczy i cienie biegnące w jej kierunku, by dopaść jej gardło. Tu nie było bezpiecznie! Nigdzie na terenach Klanu Nocy nie było bezpiecznie. Jedynie w obozie. Jednak tam były koty takie jak kiedyś Srocza Gwiazda i takie jak teraz Spieniona Gwiazda. Nienawiść bijąca z Klanu Nocy względem innych kotów. Gardzenie czekoladowymi, to była sprawa, którą trzeba było się zająć! Wbiła pazury w śnieg, aż w końcu przyszła pora wracać. Nie odezwała się do kotów, nie chciała pomocy od Spienionej Gwiazdy. Oparła się o bok Nimfiego Zwierciadła, opierając na niej ogon, by okazać wsparcie. Śmierć samotniczki była tylko i wyłącznie winą liderki!

Już w obozie Czereśniowy Pocałunek od razu została zaprowadzona do legowiska medyka. Tam Różana Woń i Zimorodkowe Życzenie zajęły się jej ranami. Jako jedyna była tak poraniona. Inne koty z patrolu nie miały nawet jednego zadraśnięcia. Jedynie Nimfie Zwierciadło zdawała się być roztrzęsiona. Szylkretowa z każdą chwilą dyszała coraz szybciej. Jej umysł powtarzał wydarzenie z samotniczką. To, jak ta rozerwała jej ucho. Jednak działo się coś jeszcze. Widziała, jak pozostałe koty z Klanu Nocy śmiały się z niej, że nie uniknęła tak prostego ataku! Potrząsnęła łbem i zerknęła na polanę. Czy ktoś przyjdzie jej pogratulować? Czy zostanie całkiem sama? Z obozu do legowiska medyka zaczęły wpełzać cienie. Ich oczy były puste, a paszcze pełne ostrych zębów. Wojowniczka zakryła oczy łapami, a po chwili dostrzegła przed sobą małe czarne ziarenka. Medyczka klanu zerknęła tylko na nią i wróciła do swoich zajęć. Czereśniowy Pocałunek posłusznie zjadła nasiona maku i już po paru chwilach odpłynęła w sen. Chociaż to, co działo się w jej głowie, ciężko można było nazwać snem, było to pełnoprawny koszmar, z którego nie mogła się wybudzić. Wszystkie te myśli miały czepiać się jej przez wiele wschodów słońca.

25 lutego 2025

Od Mandarynkowego Pióra

kilka dni przed śmiercią Sroki

Wreszcie. Wreszcie ona i Bursztynek się pobiorą. Ich lista gości była dość obszerna. Po długich rozmowach, dyskusjach i kompromisach (działających na zasadzie, Mandarynka mówi, a Bursztynek przytakuje) zaprosili prawie cały klan, nie licząc tylko kilku kotów, których Mandarynka nie darzyła sympatią, między innymi, ku niezadowoleniu Sroczej Gwiazdy, wykluczona z listy gości została Algowa Struga. Niestety spośród gości Zmierzchająca Zatoka nie mogła przyjść na to jakże ważne wydarzenie przez bardzo młody wiek swojego nowo narodzonego kociaka. Księżniczka oczywiście nad tym ubolewała, ale w końcu wesele i tak musiało się odbyć, z udziałem czarnej karmicielki czy bez. Akurat znajdowała się w ustronnym miejscu obozu razem ze swoimi druhnami, które pomagały jej nałożyć na siebie elementy stylizacji, jak i również wszystko ładnie poukładać. Baśniowa Stokrotka uspokajała ją, mówiąc, że wszystko będzie świetnie i że nie ma się czym martwić, Zimorodkowe Życzenie zapewniała ją, że wygląda pięknie, a Mżący Przelot i Syreni Lament pomagały jej z nałożeniem naszyjnika z muszlą. Wszystko było świetnie.

* * *
według czasu dwunożnych z 20 minut później

Jej druhny poszły na wyspę świetlikową już jakiś czas temu. Ona siedziała nadal w obozie, czekając, aż będzie mogła wreszcie wyjść. Popatrzyła się w swoje odbicie w tafli wody. Wyglądała pięknie. Będzie dobrze. To jej wielki dzień. 
„Szkoda, że Skowronka tu nie ma…” pomyślała smutno, jednak po chwili znowu przybrała swój klasyczny sceniczny uśmiech. Czekoladowego medyka tu nie było i nie będzie. Jest ona i jest Bursztynek. Musi tam wyjść. Poszła na świetlikową wyspę. Wzięła głęboki oddech i wypuściła powietrze pyskiem. Popatrzyła na Murenową Łapę i Sterletową Łapę.
— Gotowi?
Oboje skinęli głową. Wzięli pęczki kwiatów i wyszli na wyspę, żeby stworzyć jej ścieżkę. Jedno po lewej drugie po prawej. Weszła za swoimi dziećmi na wyspę. Głowę miała dumnie wysoko uniesioną niczym księżniczka, którą była. Kroczyła powoli, z gracją ciągnąc za sobą spódnicę z pajęczyny zroszoną kropelkami wody. Lekko obracała głowę i uśmiechała się do gości jak modelka pozująca do zdjęć. Lekko kołysała swoim puszystym ogonem, w który włożyła wcześniej łuski ryby. Światło odbijało się od nich, migocząc na srebrno. Zza ucha wystawało jej pomarańczowe pióro od kaczki, od której miała imię. W futro miała wplecione najróżniejsze astry i dalie. Rozsiewały świeży, piękny zapach, a barwy ich płatków idealnie komponowały się z oczami księżniczki. Na jej szyi kołysał się naszyjnik z muszlą zrobiony z wodorostu obklejony bursztynami. Po ścieżce z kwiatów doszła pod kłody w centrum wyspy i stanęła naprzeciwko swojego przyszłego męża. Zaraz zacznie się ceremonia. Srebrna kotka popatrzyła na babcię stojącą obok niej. Była już bardzo stara i widać było, że wiek już daje jej się we znaki, nie tylko przez siwiznę. Mimo to zielonooka przywódczyni Nocniaków uśmiechała się lekko, patrząc z jakby matczyną miłością na wnuczkę.
— Czy wy, Mandarynkowe Pióro i Bursztynowy Brzasku, w obliczu wszystkich zebranych tu kotów oraz samego Klanu Gwiazdy, przysięgacie sobie dozgonną wierność, uczciwość i wspólne dzielenie łowów, nawet po śmierci?
Przybrana córka Sumowej Płetwy spojrzała w oczy partnera i uśmiechnęła się. Marzyła o innych rzeczach. Ale to jest rzeczywistość. Najlepsze co może zdarzyć się w rzeczywistości. Musi porzucić marzenia i skupić się na realiach.
— Tak
— T-tak — brat Zmierzchającej Zatoki zawahał się jedynie na sekundę, jąkając się, za co Mandarynka pewnie zgromiłaby go wzrokiem, gdyby nie to, że wesele nadal trwało i trzeba było wypaść jak najlepiej.
— Tak więc mocą naszych walecznych przodków, ogłaszam was na zawsze związanych! Niech Klan Gwiazdy oświetla waszą drogę, a wasze dusze, niczym para łabędzi, nigdy nie ulegną rozłące.
Po Świetlikowej Wyspie rozległy się głośne wiwaty wszystkich kotów oprócz Pylistej Burzy (chociaż zamiast tego wykonało żywe gestykulacje łapami). W międzyczasie Pchli Nos przyniósł bardzo dużą rybę, którą wcześniej ktoś złapał. Mandarynka i Bursztynek zaczęli ją kroić i rozdawać kawałki mięsa gościom.
— Zdrowie młodej pary!
Potem każdy wziął swój kawałek i choć były one małe większość, wydawała się zadowolona. Bursztynowy Brzask uśmiechnął się nieśmiało, ocierając się o swoją partnerkę.
— Czyli teraz już mogę mówić do ciebie "żono"? — zagadnął luźno. Kotka zaśmiała się tak, że prawie wypadło jej zza ucha pióro mandarynki.
— Bez przesady. To, że jestem księżniczką, nie znaczy, że od razu mamy do siebie mówić tak oficjalnie! — miauknęła i przytuliła się do wojownika. Ten odpowiedział na uścisk i dopiero po chwili się od siebie odsunęli.
— Chyba należałoby przyjąć gratulacje — westchnął, patrząc na kilka kotów, kręcących się w pobliżu z wyraźnym zamiarem przeszkodzenia parze.
— Jasne, pójdę pogadać z innymi. Trzymaj się!
To był początek lepszego, stabilniejszego życia.

Od Baśniowej Stokrotki

Była cisza; ani rwąca rzeka, ani ptaki ćwierkające, nie popsuły, by tej pięknej ciszy.
— Baśniowa Stokrotko! Wstawaj, musisz iść wymienić legowiska w legowisku medyka — wychrypiała Różana Woń.
— Śpie! — jęknęła — Do tego wczoraj czyściłam futro starszyźnie — burknęła. Księżniczka uderzyła kotkę łapą po głowie.
— To nie podlega dyskusji! Wstawaj i bierz się do roboty — rozkazała. Stokrotka z trudem wstała z legowiska. Podreptała do lecznicy i wparowała do środka.
— Nareszcie jesteś! Trzeba to wynieść — powiedziała. Pręgowana westchnęła i wzięła się za robotę. Chwyciła jedno legowisko zębami i zaczęła je ciągnąć. Kiedy kotka wyniosła wszystkie mchy, nadeszła pora na robienie nowych. Dlatego kremowa przeszła się na tyły, gdzie Piórko miała wszystko wyzbierane.
Kolcolistne Kwiecie wszedł do środka i rozejrzał się.
— W czymś pomóc? — zapytała Pierzasta Kołysanka.
— Ach tak! Szukam Baśniowej Stokrotki. — Kremowa kotka wyłoniła się zza rogu, trzymała w pyszczku pióra, potrzebne do budowy leży.
— Spokojnie ja zajmę się resztą — powiedziała ogrodniczka. Stokrotka z wdzięcznością podziękowała Pierzastej Kołysance. Po krótkiej rozmowie kotka podążyła za wojownikiem. Tam czekały Nartnikowy Czułek i Krabowe Paluszki. Wojownicy wymienili między sobą niepokojące spojrzenia; powodem była Baśniowa Stokrotka. Wiedziała, że koty nie zapomną ani, że nie odpokutowała swoich win. Ale czy muszą czuć do niej wstręt?
— Wyruszamy! — powiedział niebieski kocur. Cały patrol ruszył za obóz, tak jak na każdym przekroczyli Zrujnowany Most.
— Hej… - szepnęła Krabowe Paluszki — Naprawdę zabiłaś tego samotnika? — zapytała. Kremowa z niechęcią mruknęła. Czemu pytała się o takie rzeczy? — A jakie to było uczucie? - wymruczała. Na to pytanie pręgowana nie zdołała odpowiedzieć. Koty wkroczyły w Brzozowy Zagajnik, ale nie zostały w nim na długo. Zatrzymali się przy kilku drzewach, a je otaczała polana.
— Gdzie idziemy? — rzuciła Krabowe Paluszki. Kolcolistne Kwiecie wskazał łapą skrawek lasu. Baśniowa Stokrotka przełknęła ślinę i udała się za resztą. Kiedy koty dostały się do lasu, zaczęli wąchać okolice. Po kilku długich chwilach koty nic nie znalazły, dlatego pobiegły do obozu.

Od Skocznej Łapy

Skoczna Łapa siedziała nad brzegiem rzeki. Pomimo zimna wnikającego w jej futro, nie ruszała się, pogrążona w myślach. Skowroni Odłamek wyjątkowo szybko zgodził się przyjąć ją na swoją podopieczną. Za zgodą Kukułczego Skrzydła sama opuściła bezpieczny obóz. Udało jej się dotrzeć nad rzekę, która stanowiła granicę między Klanem Burzy a Klanem Nocy. To konkretne miejsce nie miało swojej nazwy. Skoczna Łapa wpatrywała się w swoje odbicie, jakby poszukując odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Czy powinna pozostać na obecnej roli, czy może zmienić ją na inną? A co z imieniem? Popielica i Skoczna Łapa to nie były człony, które odzwierciedlały jej duszę. Szukała czegoś innego, ale nie wiedziała, czego dokładnie. Dopytała Kukułcze Skrzydło, czy zmiana imienia jest możliwa, i okazało się, że tak. Musiała jednak podać solidny argument liderowi. A czy uczucie uścisku, który towarzyszył jej za każdym razem, gdy ktoś wymawiał jej imię, było wystarczającym powodem? Pozostawała jeszcze kwestia zmiany roli. Jak zareaguje Kukułcze Skrzydło? Czy Królicza Gwiazda w ogóle zgodzi się na zmianę rangi? Pogrążona w myślach, nie spostrzegła, że ktoś się do niej zbliża. Podskoczyła, gdy tylko poczuła dotyk czyjegoś futra. Nastroszyła sierść, gotowa do ataku, ale szybko rozpoznała znajomy pysk. Świerszczowa Łapa, jej brat, przysiadł koło niej.
— Co tu robisz? — zapytała po chwili, przechylając pyszczek w pytaniu.
— Widziałem, jak wychodzisz sama z obozu. Zaciekawiło mnie to. Co kombinujesz? — przyznał kocurek, spoglądając na swoją łapę.
— Musiałam pomyśleć — mruknęła, odwracając wzrok w stronę rzeki. Patrzyła, jak rybki w niej pływają. Zastanawiała się, czy może uda jej się je złapać. Może, gdyby się postarała, to by jej się udało!
— Nad czym? — dopytywał Świerszczowa Łapa, wlepiając w nią oczy. Skoczna Łapa przełknęła ślinę, po czym westchnęła.
— Chcę zmienić rangę i imię — wypaliła nagle, nie patrząc na reakcję brata. Kocur otworzył szeroko oczy, zaskoczony jej słowami.
— Jak to? Dlaczego? — naciskał nadal, lekko się podnosząc z ekscytacji. To nie było coś, co robił każdy kot. Było to rzadkością! Dlatego raczej każdy chciał poznać powody Skocznej Łapy.
— Szybko się męczę na treningach, nie nadaję się do biegania. Dlatego rozmawiałam ze Skowronim Odłamkiem i chyba zostanę uczennicą medyka. A co do mojego imienia... Nie czuję, by było moje. Nie pasuje mi, czuję się z nim źle. Chodzi mi o Popielicę i Skoczną Łapę. Nosiłam te imiona, a mimo to czuję się, jakbym wspominała o kimś obcym. Chcę więc też zmienić imię. Obawiam się jednak, co powiedzą mamy — przyznała, pozbywając się ciężaru z serca. Bała się reakcji brata, więc nie spodziewała się jego następnych słów.
— Rozumiem! Masz do tego prawo. Może bycie uczennicą medyka jest twoim przeznaczeniem? A co do imienia, powinno być twoje. Mamy na pewno nie będą miały z tym problemu! A zastanawiałaś się już nad jakimś? — odparł kocurek, kładąc jej ogon na barkach, chcąc okazać jej wsparcie.
— Nie wiem, właśnie nie mogę go wymyślić — przyznała, przyglądając się sobie w odbiciu. — Chcę, by to imię do mnie pasowało — wyjaśniła, patrząc na brata. Kocur przez chwilę analizował wygląd siostry, aż w końcu zatrzepotał uszami.
— Lubisz motylki, masz jednego za uchem, a do tego twoje futerko na policzkach wygląda jak czułki motylków! Lub niektóre mają tak zakończone skrzydła. Więc może Motylkowa Łapa? — zaproponował samczyk, podnosząc się na łapy. Skoczna Łapa również się podniosła, po czym szeroko się uśmiechnęła.
— Tak! Masz rację! Takie imię bym chciała! Czemu na to nie wpadłam? — zaśmiała się nerwowo z własnej głupoty. Machnęła ogonem i ruszyła w stronę obozu.
— Wracajmy już — rzuciła przez ramię, a gdy kocurek do niej podszedł, liznęła go po głowie. — Twoje słowa mi pomogły — zamruczała i ruszyła w stronę obozu, wesoło podskakując.

[584 słów]

[przyznano 12%]

Od Cierń CD. Miodka


- Żałosne, to jest twoje podejście do życia. Kolorowe ptaszki na niebie i pachnące kwiatki nie wyżywią naszej społeczności. Świat nie jest piękną oazą życia. Świat jest okrutny. Ja to wiem i to dlatego to ja cię uczę, a nie ty mnie - warknęła. Miodek cofnął się trochę, jakby myśląc nad tym czy ucieczka jest w tej chwili rzeczywistą opcją, po czym podszedł do niej nadal z uśmiechem na pysku.
- Co się szczerzysz?! Idź polować dla tej swojej panienki
- Ale ja teraz muszę pomóc tobie
- Zjeżdżaj! - syknęła. 
- Ależ, po co te nerwy mentorko! Mamy piękny słoneczny dzień! Uśmiechnij się! - Walnęła swoim łysym ogonem o ziemię jak biczem. Ten gość tak ją irytował. Bardziej od Żagnicy, co już jest sukcesem. 
- Ja bym cię najchętniej odstawiła do tych twoich koleżków z klifów, ale wtedy to ja siedziałabym u Sówki za karę. Więc rusz swój nędzny tyłek i złap coś dla swojej pięknotki,  a potem wracamy
Miodek nie odpowiedział, najwidoczniej wiedząc, że wszelkie inne zaczepki dzisiaj już nie skończyłyby się dobrze. Wszyscy wiedzieli, że spróbuje jutro.

***
przed porodem

Dni w żłobku okropnie jej się dłużyły. Zupełnie tak jak wtedy, gdy mieszkała tu z Wiciokrzewem. Teraz na szczęście nie było tu denerwującej Ambrowiec. Tylko te wścibskie kuleczki, dzieci jej ucznia. Codziennie słyszała pytania "Czy ty jesteś ptakiem, skoro masz pióra?" Albo "Czy mogę pożyczyć od ciebie ten listek do zabawy?" Wszystkie pytania oczywiście dostawały odpowiedź przeczącą i dodatkowe "Nie zawracaj mi głowy". Jedyne momenty, które nie określała katorgą, były te, kiedy Żmija przychodziła do niej, albo kiedy Wiciokrzew uznał, że przyniesie matce zwierzynę. Oprócz fajniejszych od normy momentów były te gorsze. Tak jak właśnie ten.
- Dzień dobry mentorko! Cześć kochanie! - przywitał się Miodek wchodząc do żłobka głośno się witając. Oczywiście od razu został zaatakowany przez trójkę swoich dzieci za to, że się z nimi nie przywitał. Cierń patrzyła tylko na to wszystko z politowaniem.

<Miodek?>

Od Piórolotkowego Trzepotu CD. Nocnego Kochanka (Miodka)

 dawno dawno temu

Sytuacja doprawdy nie była komfortowa, ale przynajmniej znalazł ratunek i rozmówcę, któremu w chwili obecnej mógłby opowiedzieć najbardziej żenującą historię, najpewniej przez impuls spowodowany stresem. Nic więc nie było nadzwyczajnego w momencie, gdy po chwili zastanowienia wojownik postanowił rzucić pół żartem następne słowa:
- Hm, myślę, że liderki - odpowiedział żartobliwie - I chyba tych takich groźnych istot... wiesz, taka obawa, jak spotykasz coś niebezpiecznego, jak węże jadowite... I tych takich długich cieni... i odgłosów w nocy. 
- Oh... Liderki? Chociaż... Umiem to sobie wyobrazić; z trudnością, acz umiem - jego obecna pomoc zamilkła na moment, uruchamiając się chwilę później - Ekhem! - odkaszlnął - Strach przed nocą też jest dość fascynujący. Też ciekawym jest, jak można go pokonać. Czy przychodzi ci coś na myśl?
- Cóż, zazwyczaj jak jestem z kimś podczas nocy, to jest raźniej i na chwilę zapominam o niebezpieczeństwie - przyznał z uśmiechem. Wtedy mógłby nawet zarzucić jakąś straszną historią, albo rozmyślać na głos, ile zmarłych jest pod ich łapami, w końcu świat opluty był krwią, na pewno więc chodzą po krwawych miejscach historii, które pewnie miały też swoje jaśniejsze momenty. 
- Dokładnie! To samo mi przychodzi do głowy! - zawołał, a jego głos poniósł się w głąb tuneli. Ściany zadygotały, a być może tak tylko mu się zdało. Tak czy inaczej, szybko spuścił z tonu. - Uważam, że kotom dany został strach przed mrokiem, aby tuliły się do swoich ukochanym jeszcze mocniej, aby wielcy wojownicy jeszcze bliżej przyciągali swe piękne damy... Ah! Czy to nie piękny obrazek... Mrok, choć zdradliwy, wydaje się być dobrą swatką.
Z tuneli dało się słyszeć rozbawione prychnięcie na to porównanie. 
- Ciekawa koncepcja, być może całkiem trafna - przyznał niebieski.
- Lubię uważać, że zawsze mam racje, a w takich błyskotliwych gdybaniach jestem prawdziwym znawcom - przerwał na moment - Hm... Opisz dokładnie co widzisz. Na pewno twoje ślepiątka musiały się przyzwyczaić do mroków... Już przecież tyle tutaj sobie gawędzimy.
- Cóż, miałoby to sens, gdyby w okolicy było źródło światła - westchnął nocniak w odpowiedzi, po czym zamilkł, a po tunelach rozniósł się dźwięk szurania - Chociaż jak tak próbuję wymacać, to zdaje mi się, że moje łapy widzą ziemię, kamień oraz więcej pyłów. - dorzucił pół szczerze, z nutą sarkazmu. Nie było miejsca, gdzie światło mogłoby się odbić i dać mu chociażby najmniejszy zarys otoczenia, więc posługiwać się musiał innymi zmysłami. Jak sobie podziemne stworzenia radzą w takich warunkach? 
- Niestety niewiele mi to mówi, zgubo... Mam kolejny ze swoich jakże niesamowicie innowacyjnych pomysłów. Niech twój sielski głosik rozbrzmieje jednym, stałym dźwiękiem. I nie przerywaj, dopóki Cię nie odnajdę, a na pewno jestem bliziutko, bliziuteńko.
- Jednym dźwiękiem... - powtórzył niepewnie, nie wiedząc jak się za to zabrać. Po chwili przełykania zawstydzenia z jakiegoś powodu, z pyszczka kocurka wydobył się jednostajny dźwięk przypominający, hm, bzyczenie muchy...? Czasem drgający, niepewny, czasem cichnący, wydobywający się z gardła. Gdyby go tak przedłużyć, byłby całkiem irytujący i rozpraszający. Być może to on właśnie wypełnił jasne uszy, przez co nie dosłyszał swojego wybawiciela, a może oprawcy? Wtem bowiem, serce podskoczyło mu do gardła, przerywając buczenie, gdy to Lotek przyszpilony został do ziemi. Oh Gwiezdni, czy on umrze? Trzeba było znaleźć inną kryjówkę przed drapieżnikami, niż tunele. Znajomy głos dotychczasowego wybawcy odbił się echem od tuneli. 
- A kogo to ja znalazłem? Hm...
Można było usłyszeć, jak zaatakowany Lotek zapowietrza się w zaskoczeniu i przestrachu, podczas próby dojrzenia w ciemności Miodka. Niemniej milczał, widocznie w szoku, nie wiedząc co począć. 
- Ummm.... - zaczął jednak niepewnie po chwili.
Miodek zaśmiał się ponownie, widocznie rozbawiony. Nie ukrywał, właśnie takiej reakcji oczekiwał, na taka liczył. 
- Język jest po to aby go używać, a więc teraz, jak nakazuje kultura i dobre wychowanie, gdy już widzimy się pyszczek w pyszczek, może byśmy się sobie przedstawili. - powiedział szarmancko, przysuwając się bliżej. Między mordkami dwóch kotów była niebezpiecznie niewielka szpara.
Minęło kilka szybkich uderzeń serca, zanim Nocniak zareagował. Z krótkim dźwiękiem wydobytym gdzieś z wnętrza pyska, łapy Lotka miękko wylądowały na pyszczku Miodka, jednocześnie go odpychając i zabierając możliwość mówienia. Był zdecydowanie za blisko i zabierał potrzebne powietrze, bowiem prawdziwie, point nie potrafił teraz oddychać.
- Pióror...uh, Piórolotkowy Trzepot, wojownik... Klanu Nocy - Wydusił z siebie.
- Ah! Tak, tak... Miło Cie poznać. Ekhem... - Zdawał się być jakby zdziwiony i zdenerwowany. Zgrabnym ruchem zeskoczył z kocura, ocierając się delikatnie o wciąż wysunięte łapki, którymi wcześniej został odepchnięty. Zakaszlał, ale szybko wpuścił na mordkę miły uśmiech - Ja jestem... - zatrzymał się znowu. - Jestem Niedźwiedź, albo Miodek, możesz mi mówić jak masz ochotę. Chociaż to skomplikowana sytuacja...
Lotek natomiast zdawał się nie być jak na razie świadom sytuacji, dość mozolnie przekręcając się na bok, by później wstać i się otrzepać, słuchając słów obcego kota. 
- Jesteś samotnikiem? - zdziwił się przekrzywiając łebek - Dziwne, pachniałeś raczej Klanem Klifu... - wymamrotał jakby niepewny, jednak już chwilę później dało się słyszeć bardziej radosny ton. 
- Miło mi poznać! - miauknął szczerze - To ten... wiesz jak stąd wyjść? Czy... czy jak to działa? Mam wrażenie, że jesteśmy w wielkim kołtunie...
- Nie, nie! Jestem tu legalnie, jako dumny klifiak, chociaż może nie z krwi i kości... Jeszcze byś się speszył, a tego nie chcemy... Ta sytuacja, w której się znaleźliśmy już w sama w sobie może być nieźle dezorentująca, ale nie bój nic! Jesteś w pewnych, zdolnych łapach, a mój nieomylny zmysł orientacji zaprowadzi nas prosto na powierzchnie! - zapewnił radośnie - A jak juz tak rozmawiamy sobie, pysk w pysk, wydawałoby mi się, że koty w Klanie Nocy będą lepsze w nawigowaniu w ciemnościach, skoro tak się pluskacie w odmętach...
Lotek pokręcił szybko głową, speszony. 
- Oh, nie, nie. To coś zupełnie innego. Przez wodę możesz przepłynąć praktycznie w każdym kierunku. - tu spojrzał na skałę obok, po czym ją poklepał - Obawiam się, że próba przepłynięcia przez to, nie skończyłaby się dobrze. Chyba, że jest się dżdżownicą. 
- Rozumiem, rozumiem... Ale tutaj przynajmniej masz nieograniczony czas... To mnie bardzo przeraża w toni morskiej... Wysysa ci powietrze z samego środka... Straszne! - nachylił się nad Lotkiem i spojrzał mu głęboko w oczy, jakby chciał go jednocześnie przekonać i przestraszyć - Oddech po oddechu...
Zdawało się jednak, że słowa wypowiedziane przez Miodka nie miały wielkiej mocy, a jedynie wywołały pewne niezręczne uczucie przez naruszenie przestrzeni osobistej Lotka. Niebieski uśmiechnął się jednak naiwnie, przymykając oczy. 
- Dlatego trzymamy się z dala od wodorostów oraz wzburzonych rzek i wirów - stwierdził prosto - No i trenujemy pływanie, oczywiście - dodał dumnie.
- Przepraszam, ale co masz na myśli? Jakie wiry? Wodorosty mogą być niebezpieczne? To wszystko może być jeszcze gorsze niż głębiny i zimne prądy wodne? I wy się tam  pchacie tam z własnej woli? - uśmiech zszedł mu z mordki. - Nie, nie, nie... Musicie być jacyś szaleni, powiedz mi, że żartujesz? Szanuje odwagę, ale do tego stopnia...
- No, czasem się można zaplątać... w wodorosty - spróbował wyjaśnić nocniak, jednak słychać było, że mózg Lotka wyłapał małą rzecz, która nie dała mu spokoju - Czyżby się Pan bał wody? - Znaczy, wodorosty i wiry są straszne, mogą zaciągnąć pod taflę i pozbawić oddechu, jednak sama woda jest całkiem przyjazna, spokojna czasem, choć też burzliwa. 
- Kompletnie mnie ona przeraża, odrzuca i petryfikuje... Po to koty maja łapy i pazury zamiast płetw, żeby nie pakować się do rzeki... Nawet my w Klanie Klifu nie próbujemy latać, bo wiemy, że brak nam skrzydeł... - pokręcił głową zrezygnowany. Rozejrzał się i wymacał coś łapką. - Hm... Chodź, idziemy tędy. Ruszamy łapkami żwawo i dziarsko! Wiesz, boje się wody właśnie przez naukę pływania. Byłem samotnikiem, ale już nie jestem, jak mówiłem. Spotkałem takiego szalonego starucha, co uważał, że najlepszym sposobem na zdobycie wprawy, jest wrzucenie mnie, ledwie podrostka wtedy, do rwącej rzeki. Mam nadzieję, że u was to nie wygląda w ten sposób, co?
- Oh, nie! To byłby okropny pomysł, kto tak robi? Wtedy nie mielibyśmy kotów w klanie. - Lotek jasno wyraził swój brak aprobaty co do dziwnego sposobu nauki. Niektórzy może rzeczywiście mieli takie sposoby, ale ile przez to zginęło możliwych uczniów? Przerwał na moment swoje niedowierzanie - Ale przeżyłeś?
- Oczywiście! Choć było ciężko, a gdy mnie wyciągnął nie przypominałem kota, a raczej jakiegoś przemoczonego szczurka. Od tamtego momentu nawet łap nie mocze wieczorami przy plaży... Ba! Wieczorami to ja się do niej nie zbliżam; przypływy są straszne!  Jedno mrugnięcie i wszystko zalane. - dreptał, co jakiś czas przystając by dodać dramaturgii swoim słowom jakimś machnięciem łapy, czy innym gestem. - A twoje obawy związane z waszą przywódczynią... Są czymś uwarunkowane, czy chodzi o zwyczajny, głęboki... respekt?
- Respekt - powtórzył, jednak nie było w tym wyczuwalnej zgody. Prędzej jakaś sceptyczność i obawa...a może nawet i niechęć. - Może i jakiś jest, jednak nie z tego powodu się jej obawiam - mruknął jakby smutno, ze zmęczeniem - Zwyczajnie nie zgadzam się z jej przekonaniami, podobnie jak koty mi bliskie. Są bardzo krzywdzące i niesprawiedliwe. Nie chciałbym, żeby Klan Nocy taki był, ma w sobie tyle potencjału na bajkową opowieść, gdyby nie jej... uh, pomysły? - widać było, że niezbyt umie ubrać wszystko w słowa, chociaż bardzo mu na tym zależało i chciał jak najlepiej rozjaśnić sytuację dla Miodka - Znaczy, niektóre mają nawet swój klimat, nie mówię, że nie... ale i tak, niektóre z jej wybujałych myśli mocno skrzywdziły niektóre koty. Podobnie jej brak reakcji na pewne sytuacje. Więc moją obawą jest raczej, kogo jeszcze stracę, przez jej słowa. - zamilkł na moment, by po chwili popatrzeć na Miodka przestraszonymi ślepiami - Tylko nikomu nie mów! 

<Miodek?>