tw - brutalność
Omiotła wzrokiem las. Klatka piersiowa uczennicy unosiła się i opadała w rytm jej nierównych, chaotycznych oddechów. Dotąd idealnie ułożona sierść była w nieładzie; potargana i pokryta krwią. Szumiało jej w uszach, a przed oczami migały ciemne plamki, niczym mroczny kalejdoskop utrudniając widoczność. Nozdrza księżniczki drażnił intensywny odór krwi, ciągle utrzymujący się w powietrzu i zachłannie łapiący ją za gardło. Zachwiała się; obolałe kończyny powoli odmawiały jej posłuszeństwa. W głowie kotki kłębiło się mnóstwo emocji, jednak wszystkie myśli ograniczały się do jednego zdania "zabić wszystkich samotników". Nie przypuszczała, że kiedykolwiek dane jej będzie walczyć w takich okolicznościach, jeszcze jako uczeń. A gdy dostrzegła Łuskę, leżącego z dala od reszty, w kałuży szkarłatnej cieczy, coś w niej pękło. Nie wiedziała, co się stało. Zauważyła tylko Piórko, dobiegającą do ucznia. W pierwszej chwili chciała się tam rzucić. Zamiast tego odwróciła się. Po policzkach spływały jej błyszczące łzy, żłobiąc mokre szlaczki na jasnym futrze. Na moment zacisnęła powieki, zanim biegiem ruszyła ku Algowej Strudze, Sumowej Płetwie oraz Szałwiowej Łapie. Starała się zebrać myśli, jednak zdawało się, jakby jej umysł osnuwała gęsta pajęczyna. Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, ostatni samotnik został rozbrojony. Bez jednego oka, ubrudzony własną krwią, bezwładnie spoczywał na ziemi, niczym martwa zwierzyna. A mimo to jego boki wciąż poruszały się, świadcząc o tym, że jeszcze żyje. Poczuła, jak ściska jej się serce. Nie z żalu. Była wściekła. Chciała rzucić się do gardła czekota, rozszarpać go i rozkoszować się jego bólem. Odrażające, nieczyste, niezgodne życia błotne stworzenie. Posłała krótkie spojrzenie mentorce. Dopiero, gdy największe emocje opadły, zdała sobie sprawę, iż bała się. Tak bardzo się bała.
Zapadła chwilowa cisza. Po lesie niosły się tylko dźwięki kroków oraz śpiew ptaków.
— Piórko? — Algowa Struga przerwała milczenie, podchodząc do Sterletowej Łapy. Po dawnej, pogodnej mentorce nie było już śladu i choć pod pewnym siebie, poważnym tonem głosu skrywała się nutka niepewności, nie można było zarzucić Aldze niekompetencji. — Myślisz, że da radę dojść do obozu?
Srebrna kiwnęła powoli łbem, wstając z ziemi. Zielone ślipka uczennicy były szeroko otwarte, jakby w akcie szoku.
Świat zdawał się jednak zupełnie nie przejmować całą zaistniałą sytuacją. Wiatr powoli szumiał w koronach drzew, poruszając liśćmi, a burzowe obłoki leniwie snuły się po niebie, jakby przed chwilą żadna tragedia nie miała miejsca. Jakby to, co przed chwilą się rozegrało, było tylko zwykłą iluzją, złym snem, z którego powinna się wybudzić. Ale ukojenie nie nadchodziło, a z czasem tylko coraz bardziej zagłębiała się w mroczne czeluści horrendum. Chwiejnym krokiem zbliżyła się do Łuski; musiała pomóc mu wstać. Po drugiej stronie kocura stanął Sumowa Płetwa — jego sylwetka była przygarbiona, a wzrok wbity w ziemię.
Przykucnęła nieznacznie, przejeżdżając ogonem po ziemi. Łuska podniósł się z jękiem, opierając na niej oraz dziadku. Dopiero wtedy Murena dostrzegła, jak naprawdę wygląda jego rana. Makabryczny widok krwi zwieńczony był wystającymi płatami mięsa. Skrzywiła się, jednak nie odwróciła wzroku.
Wyruszyli. Pierzasta Łapa podążała za nimi, bacznie obserwując Łuskę, a Szałwik, Alga oraz Laguna szli nieco szybciej, prowadząc ze sobą osłabionego samotnika - kocur mamrotał coś pod nosem wściekle, sycząc i plując krwią. Księżniczka odwróciła swe blade lico ku bratu, spoglądając mu w oczy.
— Będzie dobrze — szepnęła, kładąc ogon na jego barku. — Wytrzymaj.
Wiedziała, że to kłamstwo. Nic nieznaczące słowa nieostrożnie rzucone na wiatr, aby jakkolwiek pocieszyć rannego, nie mające żadnego logicznego poparcia. Było bardzo źle i wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. Brzydziła się swoimi własnymi słowami, a mimo to w głębi duszy liczyła, że jej głos doda choć odrobinę otuchy bratu; że poczuje się mniej samotny. Przełknęła żółć, zalegającą w jej gardle. Musieli się pospieszyć; w innym wypadku Łuska mógł się wykrwawić.
Piórko zapewniała, że będzie żyć; ona nie potrafiła jednak uwierzyć w słowa kotki. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby umarł. Nie teraz. Nie w ten sposób. Zacisnęła powieki, aby powstrzymać łzy, połyskujące w jej pomarańczowych ślepiach.
Straciła rachubę czasu. Wiedziała tylko, że nie szli zbyt długo, gdyż chwilę później stanęli nad lazurową taflą wody, targając samotnika ze sobą. Po upewnieniu się, iż Łuska daje sobie radę, Alga wepchnęła czekoladowego bicolora do morskiej toni, brutalnie chwytając go za kark. Z jego gardła wydobył się stłumiony jęk. Modre zwierciadło przybrało szkarłatny odcień, ubrudzone krwią. Nie było tego wiele, jednak wystarczyło, aby Murenie odechciało się tam pływać. Mimo wszystko łagodnie podparła Łuskę, pomagając mu wejść na mieliznę, gdzie Sumowa Płetwa przejął ucznia. Delikatniej niż Alga, chwycił rannego, tym samym razem z nim przedostając się na drugą stronę.
Księżniczka nachyliła się nad spienionym nurtem; ujrzała w nim swój pyszczek. Wyglądała strasznie. Nie miała jednak czasu, aby dokładniej się przyjrzeć i przeanalizować wszystkie zranienia, toteż niedbale machnęła łapą, po chwili opuszczając mieliznę.
─── ⋆⋅ ☾⋅⋆ ───
Siedzieli w milczeniu; zdawało się, jakby wszyscy oczekiwali na surowy werdykt. Strach unosił się w powietrzu, swoimi mackami oplatając łapy kotów, pogłębiając wszelkie obawy i ciągnąc za sobą na dno. Piórko zbliżyła się do niej z jakimiś ziołami w pysku. Odwróciła wzrok, kiedy siostra bez słowa zabrała się za opatrywanie jej ran. Gdy srebrna odsunęła się na moment, aby pójść po więcej medykamentów, łapa Mureny powędrowała do jej prawego ucha. A raczej jego pozostałości. W nadmiarze emocji nie zauważyła, jak została oszpecona. Z dotąd małego, białego ucha, teraz zostało tylko kilka większych strzępów; po boku średni płat został oderwany. Przełknęła ślinę.
— Będzie trzeba amputować. — Cichy, zdenerwowany głos przebił się przez wszechobecną ciszę. — Musimy się pospieszyć, zanim infekcja zdąży się wdać do środka.
Te słowa zawisły w powietrzu niczym gradowa chmura, zwiastująca burzę. Wszystkie ślepia skierowały się ku Różanej Woni; w tym oczy Łuski. Zgromadzone koty doskonale zdawały sobie sprawę, o kim była mowa. Dymny chyba nie rozumiał, co właśnie zostało wypowiedziane. Patrzył ze zdezorientowaniem na Murenę, jednak najwidoczniej zrozumiał, iż coś było na rzeczy.
Nie mogła oddychać. Przez moment poczuła się, jakby borsuk nadepnął na jej klatkę piersiową, pozbawiając tlenu. To nie mogła być prawda… Kątem oka dostrzegła Sterletową Łapę. Po jego policzkach spływały łzy, które tak usilnie starał się ukryć, odwracając wzrok. Nie miała pojęcia, czemu płakał. Jeszcze chwilę temu leżał półprzytomny i dopiero na słowa medyczki uniósł łeb, próbując się dowiedzieć, co powiedziała. Może przez nadmiar emocji, a może przez zwykły ból.
Wstała, odsuwając od siebie równie przestraszoną siostrę i powoli zbliżyła się do Łuski. Jej kroki były ciężkie, jakby dźwigała na swym barkach ogromny ciężar. Brzemię.
Ostrożnie położyła się obok dymnego, pozwalając mu wtulić pysk w swoje futro i zmoczyć je słonymi kroplami łez. Machnąwszy ogonem, ułożyła brodę na jego barku w pocieszającym geście.
— Będzie dobrze… — wyszeptała i dopiero wtedy uderzyła w nią prawda. Mówiła już to.
Zapewniała, że wszystko będzie dobrze. Nie było. Jej obowiązkiem było zająć się bratem i ochronić go przed samotnikami. Nie zrobiła tego. Może gdyby szybciej szli… Może wtedy nie doszłoby do tego.
Książe pociągnął nosem, rezygnując z dalszych zdziwionych spojrzeń, a ona tylko bezradnie czyściła jego posklejaną i poplamioną krwią sierść. Chciała pomóc mu jakoś uśmierzyć ból, dodać otuchy, ale nie wiedziała, jak. Bała się, że tylko zaszkodzi.
— Jesteś silny… Dasz radę. — Wiedziała, że reszta na nich patrzy. Szałwik, najwidoczniej nie wiedząc, co zrobić, przysiadł niepewnie przy posłaniu Łuski. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, iż dymny kocur już śpi - może ukołysany zmęczeniem, a może zemdlały z bólu oraz wycieńczenia.
Zimorodkowe Życzenie stanęła przed rodzeństwem.
— Musimy jak najszybciej amputować… — stwierdziła łagodnie. — Wyjdźcie; to nie będzie przyjemny widok.
— Proszę… Chcę dotrzymać mu towarzystwa.
Medyczka pokiwała tylko przecząco głową. Księżniczka ostatni raz przytuliła się do brata.
— Nie lękaj się — szepnęła mu na ucho, wstając. Wiedziała, że jej nie słyszał.
Zacisnęła powieki, tłumiąc łzy, gdy opuszczała legowisko medyka. Dostrzegła, jak Mandarynkowe Pióro w pośpiechu wchodzi do środka, zapewne aby dodać otuchy synowi - nie obchodziło ją to. Cała się trzęsła, chwiejnym krokiem przechodząc przez środek obozu. Czuła, jak jej żołądek wykręca się na wszystkie możliwe strony, powodując ból, jakby we wnętrzu znajdował się szczur, powoli rozdrapujący wnętrzności istoty. Usiadła niedaleko legowiska medyka. Zamknęła ślepia, biorąc głęboki wdech. Chciała być teraz przy Łusce — nie powinien cierpieć w samotności, nawet, jeśli nie był w pełni wszystkiego świadomy. Powinien samodzielnie wyrazić zgodę na amputację… Zamiast tego zadecydowano za niego. Miał się później obudzić, bez jednej łapy, w samotności. Nie mogła tego tak zostawić… Nie mogła mu tego zrobić.
Obok siebie wyczuwała obecność rodzeństwa; wszyscy byli równie przestraszeni. Mogłaby obserwować ich, dopytać się, czy wszystko w porządku… Bzdura. Nie była w stanie zebrać myśli, a co dopiero przeprowadzić jakąś sensowną konwersację, która nie opierałby się na zwykłym, tępym powtarzaniu tych samych słów.
“Będzie dobrze…” — ta przeklęta fraza znów wyłoniła się z odmętów jej umysłu, wstrząsając ciałem. Chciała się gorzko zaśmiać; uchyliła nawet pysk, jednak zamiast pogodnego chichotu, z jej gardła wydobył się chrapliwy, stłumiony jęk; coś na wzór szlochu. Z jednej emocji w mgnieniu oka przeszła w drugą - była niczym wiatr hulający wśród drzew; niespokojny wiatr, nie mający pojęcia, jakie tempo wybrać.
Poczucie winy? Chęć zemsty? Nie wiedziała, co nią kierowało. Chciała tylko wstać i rzucić się któremuś z samotników do gardła. Całym swym jestestwem pragnęła poczuć krew któregoś z tych nieczystych stworzeń na swoich zębach. Marzyła, aby szkarłatna posoka, przesiąknięta błotem niegodnych do życia stworzeń, zbryzgała ziemię za jej przewodnictwem. Miała zamiar tego dokonać. Zabić ich wszystkich. Powoli, boleśnie… Tak, aby odczuli konsekwencje swych czynów. Aby dogłębnie cierpieli za życia oraz za śmierci. Na razie nie mogła nic zrobić. Była słabą, infantylną duszą. Ale gdy nadejdzie moment… Odczują to, jak bardzo ich nienawidziła. Jak ogromną urazę żywiła do nich za swój bezczelny występek.
Wysunęła pazury, wbijając je gwałtownie w ziemię. Ponownie dotknęła swego ucha, łapą zatrzymując się w miejscu, gdzie niegdyś była jeszcze skóra. To będzie przypomnienie. To, i krzywda jaką wyrządzili Łusce. Ich grzechy nigdy nie zostaną odpuszczone. Nigdy.
Wypomni im wszystkie krzywdy, swój zuchwały czyn… Będą żałować.
Wyczuła jakieś poruszenie. Zastrzygła uszami, gdy w wejściu do obozu ukazał się Kijankowe Moczary, a za nim również Kolcolistne Kwiecie, Spieniony Nurt oraz Pchli Nos. Czarne futro Kijanki ubrudzone było krwią — nie należała jednak ona do niego. Murena w pośpiechu przyjrzała się jego sylwetce, w poszukiwaniu obrażeń, jednak niczego nie dostrzegła. Dopiero po chwili uderzył do niej pewien fakt. Samotnika, którego przedtem zawlekli na tereny Klanu Nocy, nie było. Domyślała się, co miało miejsce. Z legowiska lidera wyłoniła się Srocza Gwiazda, przyciszonym głosem rzucając jakieś polecenie Piance; liliowa ruszyła za przywódczynią z powrotem do wnętrza sumaka, pozostawiając resztę kotów w niepewności.
[1683 słowa]
[przyznano 34%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz