tw - brutalność
Nie pamiętał zbyt wiele. Podobno pod wpływem szoku wspomnienia potrafią ulotnić się w mgnieniu oka - chciałby jednak, by znikły one wszystkie… Nie tylko część.
Hah, mógłby powiedzieć, że pokonanie starszej kotki było pestką, jednak kto by mu uwierzył? Może i w ferworze walki był godnym przeciwnikiem, jednak wygląd jego łapy… No cóż, mówił sam za siebie.
Po głowie tłukły mu się wrzaski i pojękiwania, które rozbrzmiały na początku walki. To była jedna, wielka, nieopanowana szarża. Szturm siejący spustoszenie. Cóż, wszyscy rozbiegli się w swoje strony, a on pozostał sam na sam z jakąś dzikuską. Prychała, warczała, pluła, obnażała kły, nadskakiwała. Raniła. Jakoś ją powstrzymywał, aż do chwili… Krzyki jeszcze wzmogły się w momencie, w którym cynamonowa szarpnęła za jego kończynę i zostawiła z niej praktycznie ogołoconą kość. Nie ustawały. Trwały w nieskończoność, całkowicie go wyczerpując i wprawiając w otępienie. W końcu jego oprawczyni straciła ostatnie tchnienie, ale za jaką cenę? Kręciło mu się w głowie. Chciał po prostu poczuć, że wszystko jest okej. Że nic mu nie grozi. Bo po cóż miałby zabijać? Dla poklasku? Udusił ją bezlitośnie i bezsilnie padł na ziemię, biorąc gwałtowny haust powietrza. Potem… była tylko ciemność. Otulała go. Zapraszała, by dotarł głębiej. Wiedział jednak, je szydzi sobie z jego losu - chciała jego porażki, odrzucenia woli walki, rezygnacji. Dlatego też trwał. Z całej siły się opierał, pozostając gdzieś na granicy świadomości. Walcząc ze śmiercią, mimo, że go do siebie wzywała. Wiedział to.
I tak też utknął w błędnym kole. Co jakiś czas ciemna okrywa znikała, z powrotem dając mu zdolność spostrzegania kolorów, kształtów, słyszenia czegoś innego niż ten paskudny harmider. Lecz jedynie na kilka chwil… Potem znowu wszystko wracało. Nieustannie.
Podświadomie zdał sobie sprawę, że to już koniec. Ziemia, choćby usłana gorzkimi łzami, nadal należała do nich, do Klanu Nocy. Zrobił to. Dał radę. Jednak czy miało to znaczenie? Może i by miało, ale w innej rzeczywistości. Innym czasie. Teraz jego świat składał się jedynie z bólu, a jego cela w piekielnym więzieniu nie była ani trochę przyjemna.
Widział jedynie rozmazane kształty, ruch wokół niego i słyszał jednostajny szum. Wszystkie słowa zlewały się ze sobą i nie był w stanie wychwycić żadnej z wypowiedzi reszty. Powolnie ktoś zbliżył się do niego i lekko podniósł, a z jego gardła wydobył się niepowstrzymane syknięcie. Na Klan Gwiazdy, po co go ruszali? Niech go zostawią w spokoju! Był jednak zbyt słaby, by się opierać. Wkrótce i z drugiej strony ktoś go podparł, powodując jeszcze większy ból niż ten, który towarzyszył mu dotychczas. “Będzie dobrze” — dosłyszał tylko, a naszła go nieodparta chęć śmiechu w tej chwili żałoby. To były tylko głupie słowa. Zdanie bez zastanowienia rzucone na wiatr, bez szczerych intencji losu. Bo któż to widział, by w balladzie życia codziennego tak często zdarzały się cuda?
***
Było tak… Pusto.
Mogło się zdawać, że przyroda dalej kontynuowała swoje trele, jednak i ona wydawała się dziwnie przygaszona. Słońce ponuro zaglądało zza chmur, a wiatr szumiał między gałęziami i nakłaniał zielone łany do ukłonu. Nieboskłon był zasnuty ciemnymi obłokami, jednak i bez nich nie byłoby czego podziwiać. I to dlatego, że wcale nie był bardziej żywy od reszty otoczenia.
W legowisku medyka i niedaleko jego wejścia zebrała się garstka gapiów, którzy rzucali dyskretne, pełne ciekawości spojrzenia. To patrzyli, jak medycy co chwila od kąta do kąta biegali z ziołami, albo po prostu sterczeli jak słupy i wbijali swoje spojrzenia w poranionych. Ten sztuczny tłum nie był jednak w stanie zatuszować niepewności panującej pośród wszystkich zgromadzonych, która zdecydowanie zagęszczała atmosferę dookoła. I niestety (choć nie chciał tego przyznać przed sobą), większość westchnień była za jego sprawą. Leżał w kącie bezużytecznie jak szmata, próbując ignorować “wesołe” towarzystwo. Niezmiernie go irytowali, co w sumie nie było niczym nowym, ale tym razem chciał przynajmniej dać sobie chwilę ciszy i dowartościować się w myślach, na co oczywiście mu nie pozwalali. Bo czemu by nie.
Po krótkim starciu z własnym sumieniem nareszcie zapadł w płytki półsen, próbując wytrzymać aż do wyjścia reszty, ponieważ choć tego nie okazywał, ból był nadal straszliwy i pragnął chwili odpoczynku. Jednak czego można było się spodziewać?
Po kilkunastu uderzeniach serca do jego twardej skorupy przebiło się echo słów Różanej Woni, a sam uniósł łeb, zdezorientowany. Co się działo? Jednak to, do czego doszedł, wcale mu się nie spodobało. Wszyscy głupawo na niego patrzyli, jak gdyby w ogóle się nie przejmując, że on tam jest. Co ich interesowało? Odpowiedź uderzyła go jak grom z jasnego nieba. No jasne! Pewnie żartowali sobie z jego nieporadności, naśmiewając się z chwilowej niepełnosprawności ruchowej! Łzy niekontrolowanie popłynęły po jego policzkach, tworząc wyżłobienia w gęstym futrze. A więc to tak się bawili? Tak zamierzali pogrywać? Bawiło ich to? Łzy jeszcze bardziej się nasiliły i odwrócił wzrok, jakby mając nadzieję, że nikt nie dostrzeże tej chwilowej słabości.
— Będzie dobrze… — usłyszał gdzieś szept za głową, który poniósł się wśród ciszy i po chwili ucichł. Dobrze? Naprawdę? Tak gardził tym kłamstwem, brudnymi, paskudnymi słowami. Niby dały mu one zapewnienie, że słowa medyczki raczej nie dotyczyły szyderstw, jednak nie przyniosły ukojenia, które było teraz dla niego najważniejsze. Nieporadnie się posunął, by zrobić miejsce dla Mureny, a jego lico skrzywiło się w bolesnym grymasie.
Nieprzekonany pociągnął nosem i zignorował swoje irytujące myśli, a siostra tylko bezradnie czyściła jego posklejaną i poplamioną krwią sierść. Przynajmniej się go nie wstydziła… Dawała mu poczucie miłości. Matczynego ciepła.
— Jesteś silny… Dasz radę. — Ciągnęła dalej, jakby twierdząc, że ta mantra jest w stanie przełamać prawa wszechświata i wskórać coś w tym nieczułym świecie. Los jednak nie był wobec niego pobłażliwy, zsyłając tragedię i niezmierny ból. Chciał coś odszeptać, wykrztusić z siebie dla niej choć jedno słowo, lecz jego głowę wypełniło znajome mu pulsowanie i po chwili nie było nic więcej, niż po prostu ciemność.
***
Nigdy nie ubrał tego w słowa, ale los był po prostu żałosny.
Bo nieważne, jak bardzo się starał, jak się poświęcał, i tak skończył na dnie.
Bez nadziei.
Bez łapy.
Czy ktoś się go pytał o zdanie? Czy w ogóle kogokolwiek to obchodziło? Oczywiście, że nie. Był tam przez cały czas. Mogli wyjaśnić mu sprawę, spytać o zgodę, przynajmniej udawać, że ich obchodzi. Jednak na co komu żałosne dziecko kaleka? Tak, jak najbardziej zdawał sobie sprawę, że mógł jeszcze wiele osiągnąć. Do tego przecież prowadziła go kręta droga życia, do sukcesu, sławy.
Jednak dalej pozostawał sam.
***
— Niech wszystkie koty zdolne samodzielnie polować zbiorą się u stóp sumaka! — po legowisku medyka poniósł się głos Sroczej Gwiazdy, która zapewne zmierzała ku wspomnianemu drzewu, aby ogłosić nowiny dla klanu. — Jak większość z was już zapewne słyszała, wczoraj, podczas patrolu łowieckiego przy granicy z terenami niczyimi, nasi wojownicy zostali brutalnie zaatakowani przez grupę barbarzyńskich samotników. Mimo naszej łaski, ich plugawa krew nadal śmie plamić nasze tereny, krzywdzić nasze młode. To jednak nie wszystko. Algowej Strudze udało się pojmać jednego z członków ich grupy. Po przesłuchaniu wyznał, kto był celem ich ataku... — Liderka urwała, nabierając z ciężkością powietrza — Świadomie zaatakowali rodzinę królewską, by osłabić Klan Nocy. Zaatakowali więc nie tylko naszych pobratymców, ale także zamachnęli się na przyszłość całej społeczności! Zachowanie tych włóczęgów jest niegodne i musi spotkać się z odpowiednio wymierzoną karą — Nastąpiła kolejna pauza, podczas której wszystkie głosy ucichły, jak gdyby czekając na surowy werdykt sędziwej kotki. — Klan Nocy nie lęka się byle pchlarzy. Umiemy sięgnąć po swoje. Zbyt długo pozostaliśmy bierni na ich egzystencje. Czas najwyższy udać się po przywłaszczone sobie przez nich tereny i odebrać naszą własność ze zdwojoną siłą! — zapowiedziała gniewnie, rzucając groźbę w tłum, jak gdyby znaleźć miał się w nim ktoś zainteresowany, kogo bezpośrednio dotyczyły jej plany.
— Co z samotnikami, którzy zaatakowali patrol? Czy było ich więcej? Co, jeśli zdecydują się zaatakować także pozostałych członków klanu? — Po chwili ciszy dało się słyszeć Biedronkowe Pole, której pytanie spowodowało kolejne szepty.
-—Właśnie dlatego musimy podjąć działania szybciej niż oni. Ci, którzy ośmielili się zaatakować moją rodzinę, zostali bezwzględnie zgładzeni. I podobny los czeka każdego, kto zdecyduje się podnieść swój pazur na Klan Nocy. Nie powinniśmy się ich jednak zbytnio obawiać. Są jak szczury, skryte pośród odpadów dwunożnych. Silni jedynie w grupie. Po jej rozbiciu stają się słabi, zagubieni, jak kocięta bez matki — zapewniła Sroka.
— Czy to znaczy, że stoi za nimi jeden kot? Działają jako zorganizowana grupa? — miauknęła Syreni Lament.
— To podejrzewamy — potwierdziła liderka po chwili milczenia, jak gdyby ważyła słowa na własnym języku.
— Czy w takim razie powinniśmy unikać odwiedzania tych okolic? — Tym razem rozległ się młodzieńczy głos Lśniącej Ikry.
— Wręcz przeciwnie. Nie możemy okazać, że ich atak na nas wpłynął — odpowiedział Pchli Nos, wyręczając czarno-białą.
— Wszyscy musimy mieć oczy dookoła głowy i zachować ciągłą czujność. Wszelkie niezgodności, niepokojące zapachy, znaki, ślady, wszystko co waszym zdaniem odstaje od normy, należy niezwłocznie zgłaszać do mnie — do dyskusji dołączyła dotąd milcząca zastępczyni.
Gdy pytania do liderki ucichły, a koty zajęły się szeptami między sobą, Srocza Gwiazda ponownie zabrała głos:
— To jednak nie jest wszystko, o czym chciałabym powiedzieć na tym zebraniu. Podczas zamachu wszyscy walczyli nadzwyczaj odważnie, a szczególnie nasi najmłodsi uczniowie, jednak największym poświęceniem wykazała się dwójka terminatorów. Murenowa Łapa i Sterletowa Łapa, który teraz zmaga się z własną walką i nie może być obecny na zebraniu.
Gdy wypowiedziane chwilę wcześniej słowa dotarły do kocura, nie mógł pojąć ich znaczenia w tej wypowiedzi. Co… Jak?
— Murenowa Łapo, wystąp — poleciła, zwracając się do prawnuczki. — Wczoraj wykazałaś się cechami, których mógłby pozazdrościć ci niejeden wojownik. Obroniłaś własny klan, nie ukazując przy tym choćby krzty lęku, ceniąc go ponad swoje życie. Z tego też względu ja, Srocza Gwiazda, przywódczyni Klanu Nocy, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tę oto uczennicę. Trenowała pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam ją wam jako kolejną wojowniczkę. Murenowa Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
— Przysięgam.
— Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Murenowa Łapo, od tej pory będziesz znana jako Czyhająca Murena. Klan Gwiazdy ceni twoją szlachetność, honorowość i drzemiącą w tobie odwagę, oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Nocy!
Sterletowa Łapa nie powstrzymał uśmiechu. Cały ten ból, całe cierpienie było warte szczęścia siostry. Mimo, że w ostatnio stracił tak wiele rzeczy, jedna rzecz pozostawała niezmienna - miał kogoś, kto go kochał. I choć w każdej komórce ciała czuł wycieńczenie, dołączył się do radosnych okrzyków… choć może nie skandował tak głośno, jak pozostali. Miał nadzieję, że gdzieś tam Murena go słyszy, świętuje razem z nim. Jednak gdy głosy ledwo ucichły, liderka kontynuowała:
— Podobnego zaszczytu dostąpi dziś także twój brat, Sterletowa Łapa, który mimo braku dorosłego imienia, w moim sercu już stał się wojownikiem. Klan Gwiazdy również dostrzega jego oddanie, waleczność i mądrość, dlatego w ich imieniu nadaję mu nowe, zasłużone imię. Sterletowa Łapa będzie znany od dziś jako Sterletowa Łuska!
Może… Może jednak warto było czekać.
Zdecydowanie.
[1768 słów]
[przyznano 35%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz