BLOGOWE WIEŚCI
BLOGOWE WIEŚCI
W Klanie Burzy
Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkęW Klanie Klifu
Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?W Klanie Nocy
Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.
W Klanie Wilka
Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).
W Owocowym Lesie
Dla owocniaków nadszedł trudny okres. Wszystko zaczęło się od śmierci wiekowej szamanki Świergot i jej partnerki, zastępczyni Gruszki. Za nią pociągnęły się śmierci liderki, rozpacz i tęsknota, które pociągnęła za sobą najmłodszą medyczkę, by skończyć na wybuchu epidemii zielonego kaszlu. Zmarło wiele kotów, jeszcze więcej wciąż walczy z chorobą, a pora nagich drzew tylko potęguje kryzys. Jeden z patroli miał niesamowite szczęście – natrafił na grupę wędrownych uzdrowicieli. Natychmiast wyraziła ona chęć pomocy. Derwisz, Jaskier i Jeżogłówka zostali tymczasowo przyjęci w progi Owocowego Lasu. Zamieszkują Upadłą Gwiazdę i dzielą się z tubylcami ziołami, pomocą, jak i również ciekawą wiedzą.W Betonowym Świecie
nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.MIOTY
Mioty
Miot u Samotników!
(brak wolnych miejsc!)
Miot w Klanie Burzy!
(dwa wolne miejsca!)
Miot w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)
Miot w Owocowym Lesie!
(dwa wolne miejsca!)
31 października 2025
Od Zaćmionego Horyzontu CD. Brukselkowej Zadry
Od Przepiórczego Puchu
Coraz częściej zaszywała się w legowisku starszyzny, by wolny czas od polowań i spełniania obowiązków zastępcy spędzać u boku Szepczącej Pustki. Ich dzieci miały już własne życia, a więc zdawało się, że zostało im tylko wzajemna obecność.
Nieraz z żalem spoglądała na pusty róg starszyzny, gdzie niegdyś potrafiła gawędzić z Margaretkowym Zmierzchem od wschodu aż po zachód słońca. Świat, choć równie niespokojny jak dziś, wydawał się wtedy lepszy.
Teraz pozostała już tylko otulina tęsknoty. Kiedy sięgała pamięcią jeszcze dalej, wspominała swoje pierwsze odwiedziny u Ostowego Pędu w tym miejscu. Były to czasy, gdy ona sama mogła uważać się jeszcze za młodą, silną i pełną nadziei. Po obozie kręciło się wtedy wiele kotów, których mogła nazwać przyjaciółmi...
Nie wiedziała, jak odnieść się do panującego chaosu. Nigdy nie była zwolenniczką tak drastycznych kar jak śmierć, a do jej uszu dochodziły i takie propozycje. Miała świadomość, że nie każdy zasługuje na odkupienie. Natomiast w tym momencie, gdy sprawa dotyczyła młodej kotki, z trudem przychodziło jej myślenie o pozbawieniu życia. Sama przeżyła już tak wiele, że wizja skrócenia czyjegoś czasu na tym świecie wydawała się okrucieństwem.
Podejrzewała, że jej brak sympatii wobec Norniczego Śladu mógł rzutować na ocenę sytuacji. Mimo to zachowała swoje wątpliwości dla siebie. Wiedziała przecież, że jako zastępca powinna bardziej angażować się w losy klanu i podchodzić do takich spraw obiektywnie. Szczególnie teraz, gdy Królicza Gwiazda zdawał się z dnia na dzień słabnąć, jedynie momentami ukazując przebłyski dawnego siebie. Oparła się o bok Szepczącej Pustki, pozwalając powiekom opaść. Może krótka drzemka pomoże jej uporządkować myśli.
Od Sekrecika CD. Miłostki
— Ej, ej, przestań — mruknął w końcu, przesuwając się bliżej. Pazury Miłostki zadrżały na jej własnym czole, a on niezdarnie odciągnął jej łapę. — Nie rób sobie krzywdy, dobra? Bo będziesz wyglądała gorzej niż to zgniłe mrowisko, o którym mówiłaś. Może nawet gorzej od Jaśminowiec, a to już wyzwanie, prawda?
Miłostka nie odpowiedziała, ale nie próbowała się wyrwać.
Sekrecik wypuścił jej łapę i westchnął.
— Wiesz, co jest najgorsze? — zapytał półgłosem. — Że ten cały Len nie był wart nawet połowy ciebie. I to nie jest wyjątkowo żart.
Zamilkł na moment. Czuł, że każde słowo przychodziło mu z trudem — ani on nie chciał nic mówić, ani ona słuchać, ale cisza byłaby gorsza.
— Wszyscy popełniamy głupoty — dodał spokojniej. — Ty przede wszystkim, ale mi także zdarza się zrobić coś niemądrego...
Podniósł się, przeciągnął i pchnął w jej stronę resztę nornicy, którą wcześniej jadł.
— Jedz, zanim ci spleśnieje humor do reszty. Bo jak się rozchorujesz, to mama mnie zabije, a nie ciebie.
Miłostka parsknęła przez łzy, zbyt cicho, by ktokolwiek poza nim to usłyszał. A on tylko kiwnął głową, jakby to był właśnie ten dźwięk, na który czekał — pierwszy krok do tego, żeby znowu była sobą.
Śmierć Kruszynki była zaskoczeniem. Co prawda nigdy nie czuł z siostrą bliższej więzi. Szczególnie po pewnym incydencie, w którym został przez nią przyłapany, nie zbliżał się za często do medycznej dziupli. Czuł się jednak wyjątkowo nieswojo. Jeszcze dziwniej było przebywać w towarzystwie rodziców, wiedząc, że dla nich każde dziecko było równie ważne, a utrata jednej z córek była traumą nie do opisania.
Jeśli wierzyć Wszechmatce, Kruszynka zaznała spokój. Zawsze kojarzyła mu się z paniką i wiecznym niepokojem, ale przy bliższym zastanowieniu dostrzegał też, że wiele można by z nią było przepracować. Miała przecież czas. Była młoda. Mógł z nią rozmawiać, spróbować ją zrozumieć, znaleźć wspólny język.
Teraz już tylko gdybał. Po każdym nieszczęściu zostawała tylko seria pytań w stylu: "A co jeśli?" "A co gdyby?"
Nie mógł tej nocy spać. Minęło już trochę czasu od pogrzebu siostry, a jednak to i nakład innych spraw powodował, że leżał bezczynnie na swoim posłaniu i grzebał pazurem po ziemi. Z przeciwnego końca legowiska dochodziło go pochrapywanie Lnu. Tego bezczelnego grzyba.
Westchnął, obracając głowę w bok i rozmyślając, ile problemów kremowy stworzył jego siostrze. Tej, która żyła, i z którą, choć gryzł się od pierwszych dni życia, tak czuł przywiązanie. Tej, której barwne futro zasypiało nieopodal niego każdej nocy. Tej, która powinna właśnie śnić o nakopaniu Jaśminiowiec za zabranie jej lubego, a której...
Podskoczył. Posłanie Miłostki było puste. Przez chwilę poczuł od niego chłód, jakby jego właścicielki nie było w nim od wieków.
Bez zastanowienia wybiegł na zewnątrz. Odkąd Len przestał już gonić Miłostkę (choć raczej bywało na odwrót), myślał, że nie musi jej już tyle pilnować. Nie spodziewał się, że chwila nieuwagi doprowadzi tak szybko do tragedii.
Towarzyszyły mu same czarne myśli. Nienawidził tego, że pomimo całej jej zadziorności martwił się o nią tak bardzo. Kruszynka nie żyła, a jednak to brak Miłostki ściskał mu serce mocniej niż cokolwiek innego.
Obóz był milczący, a drzewa w ciemności wydawały się groźniejsze. Wyobraźnia karmiła go najgorszymi scenariuszami, a on nie chciał nawet myśleć, w jakim stanie może znaleźć siostrę. Biegł więc na oślep — i tak szybko, jak się rozpędził, tak samo gwałtownie wpadł na coś miękkiego. Usłyszał cichy pisk, a potem w ciemności przeszyło go gniewne spojrzenie zielonych ślepi.
— Co ty tu robisz? — syknęła Miłostka.
Ulga, która go ogarnęła, była nie do opisania. Przez ułamek sekundy miał ochotę rzucić się na nią i przytulić, ale na szczęście jeszcze nie stracił zdrowego rozsądku.
— To ja powinienem pytać ciebie! — burknął ostro. — Jest późno — dodał sucho — o tej porze się śpi, a nie włóczy po krzakach! Wiesz, jak się martwi… — urwał, nie chcąc brzmieć słabo. Nie mógł stracić honoru. — Jak mogli się martwić rodzice? Ledwo co stracili jedną córkę, a ty chcesz dokładać im cierpienia? O tej porze nie wiadomo jakie niegodziwe koty kręcą się po okolicy! Ktoś mógłby ci zrobić krzywdę! Idź spać, wariatko, a nie szlajasz się jak niespełna rozumu!
Od Kocimiętkowej Łapy do Makowej Łapy
— Cześć, Kocimiętko. Potrzebujesz czegoś? — zapytała, uśmiechając się delikatnie. Pręgowana odwzajemniła uśmiech i lekko trąciła swoją siostrę bokiem, jakby się z nią przekomarzała.
— Tak sobie myślałam, że dawno nie rozmawiałyśmy! Wpadłam też na świetny pomysł, żebyśmy razem poszły na trening! Będziemy mogły swobodnie pogadać i trochę poćwiczyć. Na pewno raźniej będzie nam się uczyć — mruknęła radośnie. Ranek dopiero się zaczynał, więc ani Mak, ani Kocimiętka nie były jeszcze na treningach i miały sporo energii do spożytkowania w ciągu dnia.
Bursztynowooka skinęła głową i spojrzała na mentorkę, która ze zniecierpliwieniem stała przy wyjściu z obozu.
— To może pójdziemy z Borsuczą Puszczą? Już mnie obudziła, jest gotowa na trening. Nie powinno być problemu, byśmy poszły razem — stwierdziła, idąc powoli do burej kotki. Zielonooka szła tuż obok, a jej wąsy drżały z ekscytacji.
Gdy podeszły do Borsuczej Puszczy, spojrzały po sobie, a Mak mruknęła:
— Czy Kocimiętkowa Łapa może pójść z nami?
Wojowniczka zmrużyła ślepia, skinęła głową i skierowała się do wyjścia z obozu. Przechodząc przez tunel, Kocimiętka spojrzała za siebie i dostrzegła Lodowy Omen. Ich spojrzenia się spotkały, a ruda nerwowo przyspieszyła kroku, wypuszczając powietrze z płuc.
— Coś się stało? — spytała Mak, przekręcając głowę. Zielonooka pokręciła łbem, posyłając jej uśmiech, który mówił: “Nie martw się”.
Po jakimś czasie wędrówki głos Borsuczej Puszczy rozległ się po lesie:
— Skoro jest was dwójka, to poćwiczymy pojedynkowanie. Walka to bardzo przydatna umiejętność dla przyszłych wojowników, a najlepiej ćwiczy się ją z kimś w podobnym wieku, mam rację? — wyjaśniła tajemniczo, zachowując poważną minę. Kocimiętkowa Łapa prawie zasnęła, słuchając jej głosu. Wydawał jej się nudny, ale postanowiła się tym nie przejmować. Nie była tu dla buraski, a dla swojej siostry!
— Och, będziemy się bić! Nie spodziewałam się tego… ale to nic. Przecież to tylko trening, nie zrobimy sobie krzywdy — wymamrotała Kocimiętka, bardziej do siebie niż do siostry. Miała nadzieję, że żadna z nich nie ucierpi. W końcu nie będą używać pazurów, więc nic złego nie powinno się wydarzyć.
Gdy dotarły na polankę otoczoną drzewami, Borsucza Puszcza zatrzymała się gwałtownie, wciskając łapy w cienką warstwę śniegu. Dwie siostry także stanęły po obu stronach wojowniczki. Bura strzepnęła ogonem i rozejrzała się po uczennicach.
— Na mój znak zaczniecie walczyć. Proszę, byście mimo wszystko nie pozabijały się na miejscu. Nie będę taszczyć trupa do obozu — westchnęła, a Kocimiętka uśmiechnęła się pod nosem. W końcu powiedziała coś zabawnego! A już myślała, że Puszcza jest najsztywniejszą kotką, jaka stąpała po terenach Klanu Wilka.
Starsza zrobiła kilka kroków naprzód, odwróciła się i przysiadła, owijając łapy ogonem, by ogrzać się w ten mroźny dzień Pory Nagich Drzew.
— Trzy… dwa… jeden…! — zawołała.
Kocimiętka nie wahała się ani przez chwilę. Napięła mięśnie i skoczyła wprost na Makową Łapę, przyciskając ją do ziemi, aż na futrze bursztynowookiej powstały kule ze śniegu. Ruda nie pozostawała dłużna. Kopnęła siostrę w brzuch, odrzucając ją delikatnie na bok. Zielonooka nie spodziewała się, że Mak ma w sobie tyle siły, ale nie pozwoliła, by ją to rozproszyło. Zresztą jej siostra wcale nie musiała używać dużo energii, by odepchnąć od siebie Kocimiętkę. Wystarczyła odrobina sprytu i wyczucia.
Pręgowana czuła jeszcze, jak brzuch delikatnie mrowi ją od tego kopniaka, ale mimo wszystko zmusiła się, by to zignorować i znów pognać w stronę swojej siostry. Mak była jednak na tyle zwinna, że szybko uniknęła ataku i podstawiła jej łapę. Ruda zachwiała się i upadła, bo zawsze miała problemy z utrzymaniem równowagi. Splunęła, zirytowana. To Mak zawsze chodziła zgarbiona, skulona, jak płochliwa myszka. Niemożliwe, żeby miała ją pokonać w walce.
Zielonooka szybko podniosła się z miejsca i wykorzystała moment, gdy bursztynowooka była rozkojarzona i trochę zmartwiona tym, że wywróciła swoją siostrę. Kocimiętka mocno uderzyła łapą w szyję niewielkiej kotki, na co ta wydała z siebie pomruk zdziwienia i szybko się wycofała, trzymając ogon przy ziemi.
Kocimiętka wiedziała jednak, że to jeszcze nie koniec walki. W kilku susach znalazła się tuż obok uczennicy i w ferworze walki pochwyciła jej łapę zębami i niechcący zrobiła to z całej siły. Pręgowana pisnęła, na co Kocimiętka natychmiast rozluźniła szczękę i odsunęła się.
— Ojej! Mak… ja nie chciałam! To tylko przypadkiem, naprawdę! — zaczęła się tłumaczyć, a w jej oczach zabłysnął niepokój. Z tyłu słychać było narzekania Borsuczej Puszczy, ale Kocimiętka była tak skupiona na pysku swojej siostry, że słowa starszej kotki docierały do niej niewyraźne i stłumione.
Gdy tylko dotarły do obozu, niemal od razu się rozdzieliły. Kocimiętka natknęła się po drodze na Lodowy Omen. Biało-czarna kotka otworzyła pysk, jakby chciała coś powiedzieć, ale ruda minęła ją szybko, nie zatrzymując się ani na moment. Skierowała się prosto do stosu ze zwierzyną i wyciągnęła dwie chude ptaszyny – pewnie upolowane dziś rano albo poprzedniego wieczoru. Nie były ani ciepłe, ani tłuste, ale były. A że obie z Mak nie jadły jeszcze śniadania, postanowiła, że przynajmniej tyle może dla nich zrobić.
Zielonooka zanurzyła się w półmroku legowiska uczniów i szybko dostrzegła swoją siostrę. Podeszła do niej cicho, po czym rzuciła przed nią dwie piszczki. Ruda kotka, która wcześniej opierała głowę na łapach, uniosła spojrzenie.
— Właściwie… nie miałyśmy szansy zbyt dużo porozmawiać — mruknęła zielonooka, szczerząc się nerwowo. — Podczas walki ciężko to robić, haha… — Kocimiętka usiadła obok i podrapała się tylną łapą po szyi. — Ale za to… możemy porozmawiać teraz!
Od Dzwonkowego Świstu do Ognika (Oskrzydlonego Ognika)
Jego oczom ukazały się znajome, drobne sylwetki kociąt, baraszkujących radośnie po całym żłobku. Kilkoro z nich tarmosiło się wzajemnie w kłębowisku futer, inne natomiast z zafascynowaniem goniły liść przetaczany po podłożu przez delikatny powiew wiatru, który zdołał wpaść tu przez wejście. Kątem oka dostrzegł jednego kociaka, który natychmiastowo przypominał mu jego samego. Ganiał za innym młodym, a jego spojrzenie było pełne determinacji i dzikiej radości. Łapki ledwo nadążały za zwinnością ciała, które z każdą chwilą zbliżało się do celu. Gdy tylko ruda kulka futra minęła go, Dzwonek postąpił o krok bliżej.
— Cześć, mały — mruknął łagodnie, siadając tuż obok niego. — Widzę, że masz niezły zapał. Biegłeś tak szybko, niemalże jak prawdziwy wojownik!
Tamten zatrzymał się nagle, hamując może zbyt gwałtownie. Kociak zerknął na niego, przypatrując się mu dłuższą chwilę.
— Dzień dobry. — Przywitał się we wręcz wyuczony, grzeczny sposób. — Oczywiście, już teraz chcę trenować. Dzięki temu będę w przyszłości dobrym wojownikiem dla klanu.
Kocur kiwnął lekko głową i posłał mu lekki uśmiech.
— To dobra postawa. Jak masz na imię? Ja jestem Dzwonkowy Świst. — Przedstawił się młodemu. — Wiesz, w twoim wieku też rwałem się do jak najszybszych treningów — dodał.
— Ognik — mruknął. — Mam jeszcze dwie siostry, Płomykówkę i Rudzik, są o tam. — Wskazał głową na dwie przemieszczające się rude kulki.
Dzwonek zerknął w ich kierunku, próbując pojąć, jak niesamowicie podobna była do siebie cała trójka.
— Też mam rodzeństwo — oświadczył spokojnie. — Mam siostrę, z którą często się ścigam na polowaniach. Pozostała dwójka jest medykami i mimo że ich praca jest zupełnie inna niż moja, zawsze mogę na nich liczyć, gdy coś się stanie. — Zastanawiał się czy powinien jeszcze napomnieć o Pierwomrówczej Gracji. Pomimo pamięci o kotce, ostatecznie przemilczał jej temat.
— Podzieliliście się — zauważył młodszy. — A to jak pan ocenia pracę medyka? W końcu musi pan być jakoś blisko swojego rodzeństwa, prawda? To znaczy też, że bliżej ich pracy.
Wręcz rozczulało go, jak kociak się do niego zwracał. Naprawdę był już tak stary, że zasługiwał na taki zwrot?
— Owszem — potwierdził z lekkim uśmiechem — Dla mnie medycy mają ciężką pracę, pełną poświęceń i odpowiedzialności. Ciężko tego nie doceniać, zwłaszcza jako ich brat. — Zamilkł na moment, spoglądając w bok, jakby na chwilę zagubił się we wspomnieniach. — Będąc szczerym, wątpię, czy umiałbym unieść ich obowiązki. A tak w ogóle nie musisz się do mnie zwracać tak formalnie. Pan brzmi trochę sztywno, nie sądzisz?
— Wypada mówić Pan do kotów, których się bliżej nie zna — wyjaśnił. — Może kiedyś przestanę mówić panu na pan — dodał z lekkim uśmiechem. — No, a z tą pracą medyka, znaczy, medycy są najważniejsi zaraz po liderze, prawda? Bo bez wiedzy medyków, bylibyśmy wszyscy chorzy.
— Zgadza się. Bez nich na pewno bylibyśmy w o wiele gorszym stanie — przyznał. Kocię jak na młody wiek bardzo przejmowało się poważnymi sprawami. Dla Dzwonka w jego wieku liczyło się tylko popchnięcie jak najdalej kulki mchu, a nie dorosłość. — A jak u ciebie to będzie wyglądać? Twoje rodzeństwo będzie się szkoliło na wojowników czy jednak im bliżej do medyków? — zapytał z zaciekawieniem.
— Będziemy dumnymi wojownikami, żeby potem zostać wspaniałymi liderami — rzekł pewnie. — Chociaż nie wiem, czy może być trzech liderów, ale zawsze można to zmienić. Czasami może dojść przez podział władzy do chaosu, ale myślę też, że będzie bardziej stabilnie — wyjawił swój tok myślenia. — Chociaż na pewno ciocia Lilia by się zgodziła kogoś z nas wziąć za swojego ucznia!
Rudzielec zamrugał zaskoczony. Takiej odpowiedzi się nie spodziewał.
— O to bardzo ambitnie. Życzę, aby spełniło się wasze marzenie — rzekł, choć nie bardzo widział szansę na taki układ.
— Dziękuję — Ognik uśmiechnął się promiennie — A pan nigdy nie chciał być liderem?
— Nie myślałem o tym szczerze mówiąc. Dobrze mi jest na pozycji wojownika. Lider to jest jednak bardzo odpowiedzialne stanowiska i wątpię, żebym poradził sobie w tej roli — odparł.
Na chwilę zapadła cisza. Spojrzał gdzieś w dal, jakby szukał odpowiedzi. Westchnął cicho, rozmyślając o czekających go obowiązkach.
Od Kocimiętkowej Łapy CD. Stroczka
Gdy ruda zerknęła w jego kierunku, a starsza odwróciła się, by odszukać potrzebne rośliny, rudawy otworzył pyszczek.
— Hej! Jestem Stroczek. Czy widziałaś gdzieś moich rodziców? — zapytał. — Moja mama wygląda jak moja siostra, Łezka, i nazywa się Penelopa, a tata jest jaśniejszy i chyba podobny do mnie, na imię ma Odyseusz — przedstawił ich z wyraźną nadzieją w głosie.
Kocimiętkowa Łapa przekręciła głowę, zastanawiając się, o co w ogóle chodzi młodemu. Penelopa? Odyseusz? Co go skłoniło do myślenia, że może ich znać? Te imiona były jej zupełnie obce i nawet w najgłębszych zakamarkach umysłu nic jej nie świtało! Dlatego tylko wpatrywała się w kocurka z lekkim zdziwieniem. Ach, to był ten… tak, ten, którego ostatnio znaleźli ci dwaj kochasie – Gąbczasta Łapa i Szczawiowe Serce. Stroczek był znajdką. Musiał mieć gdzieś tam rodziców, którzy… cóż, pewnie go porzucili. Albo zmarli. Albo najpierw porzucili, a potem zmarli.
Kocimiętka zamiast, jak normalny kot, po prostu powiedzieć mu, że nie widziała żadnych Penelop ani Odyseuszów, postanowiła podejść bliżej, uśmiechając się chytrze pod nosem.
— Właściwie… to tak! — zawołała, mrużąc swoje zielone ślepia. Stroczek natychmiast się wyprostował, jakby chciał zbliżyć się do rudej. W jego oczach błysnęła nadzieja, a wibrysy zadrżały z emocji. — Tak, widziałam ich. Nie przesłyszałeś się — dodała z powagą, potakując głową.
— Gdzie!? Gdzie ich widziałaś!? — wykrztusił, aż mu się głos załamał. Zielonooka zrobiła krok do przodu i lekko poklepała go łapą po czole.
— Byłam wtedy w lesie z moją mentorką… — zaczęła, siadając ostrożnie na chłodnej posadzce. — I nagle usłyszałam krzyki. Naprzemiennie: Stroczek! Łezka! Stroczek! Łezka! Dziwne, prawda? Pomyślałyśmy z Lodowym Omenem, że to pewnie samotnicy, więc poszłyśmy sprawdzić…
Przerwała dramatycznie, tworząc tym samym napięcie.
— I wtedy, za krzakami, zobaczyłyśmy ich… Penelopę i Odyseusza. Szukali was. Ale… byli samotnikami. — Gdy to mówiła, wysunęła pazurki, przyglądając się ich ostrym zakończeniom. — A wiesz, co się robi z samotnikami?
Stroczek wbił wzrok w jej łapy i przełknął głośno ślinę.
— C-co? — pisnął cicho. Kocimiętka zbliżyła się do jego pyszczka, a potem kłapnęła zębami tuż przy nim.
— Zjada się ich! — oznajmiła głośno, prostując się dumnie. W tej samej chwili zza niej wyłoniła się Cisowe Tchnienie, niosąc w pysku jakąś roślinę. Stroczek zamarł, patrząc raz na rudą, raz na medyczkę, widocznie zmieszany.
— Z-zjadłaś ich…? — wyszeptał w końcu, z trudem łapiąc oddech.
— Zjadłam, nie zjadłam… co za różnica? — odparła nonszalancko, kiedy Cis owijała jej poduszkę pajęczyną po wcześniejszym nałożeniu papki. Kiedy medyczka skończyła, ruda podziękowała jej krótko i ruszyła w stronę wyjścia z lecznicy. Wtem młody kociak zerwał się z posłania i doskoczył do jej nogi.
— Poczekaj! Czy moi rodzice… żyją? — zapytał z desperacją w głosie. Kocimiętka spojrzała na niego przez ramię, uśmiechając się pod nosem, po czym zniknęła w legowisku uczniów, gdzie Stroczek nie mógł już wejść. Biedaczek… pewnie teraz zamartwi się na śmierć!
Odkąd Gąbczasta Łapa zniknęła z Klanu Wilka, zabierając ze sobą Łezkę, Kocimiętkowa Łapa zastanawiała się, czy nie zagadać do Stroczka. Bidulek siedział dalej w tej smętnej lecznicy, teraz już bez opiekunki i siostry. Miał tylko Szczawiowe Serce, który trochę przygasł po odejściu swojej kochanki do Klanu Nocy. Ruda miała wrażenie, że to, co wcześniej powiedziała kociakowi, było trochę nie na miejscu. Czuła, że musi mu się jakoś odpłacić.
Właśnie dlatego z własnej woli zajrzała w końcu do lecznicy. Tam zauważyła, że młodziak leżał smutno na swoim posłaniu, przesuwając wzrok po swoich łapach, jakby coś liczył. Może ilość włosków na skórze? Cóż, gdyby ona była na jego miejscu, też z nudy pewnie robiłaby dziwne rzeczy. Zawiesiła na nim wzrok, a kiedy spojrzał na nią, wzdrygnęła się i szybko wycofała. Nie może tam wejść z pustymi łapami!
Szybko rozejrzała się wokół, a wtedy dostrzegła leżącą na ziemi kulkę mchu. Była trochę sztywna i zmarznięta, ale Kocimiętka chwyciła ją w pyszczek i ruszyła w stronę wejścia do lecznicy. Ktoś musiał zgubić tę kulkę, tylko kto? Może Makowa Łapa? Ona w swoim futrze miała wszystko! Właściwie dawno nie rozmawiały. Może później do niej zagada…
Wsunęła się znowu do lecznicy, tym razem rzucając mech pod swoje łapy. Stroczek podniósł uszy do góry, patrząc z zaciekawieniem na nową zabawkę. Ruda popchnęła ją w jego stronę, po czym podeszła bliżej i usiadła, zaczynając przerzucać kulkę z jednej łapy do drugiej.
— To… cześć, kolego! — przywitała się, przenosząc na niego wzrok. Stroczek cofnął się w róg posłania, patrząc na nią z przerażeniem. Właściwie to ona też by tak patrzyła na kogoś, kto teoretycznie zjadłby jej rodziców.
— Musi ci być ciężko… — odchrząknęła, odwracając od niego wzrok. Zaczęła nucić coś pod nosem, lecz potem pokręciła głową, wracając myślami do teraźniejszości. — W końcu… w jeden dzień straciłeś opiekunkę, siostrę… to musi być straszne! Ja też coś o tym wiem, bo sama musiałam pożegnać się w młodym wieku ze swoim ojcem i wujkiem… — westchnęła, grymasząc się lekko. Wciąż tęskniła za Króliczą Ułudą i Trójokim Zającem. Byli fajni… bardzo fajni.
— Ale nie martw się! W końcu będzie lepiej, zapomnisz o nich. A może i nie? Ale to bardzo dobrze. Pielęgnuj pamięć o nich, ale nie zawracaj sobie tym głowy. Znajdziesz wielu przyjaciół, którzy pomogą ci zapełnić pustkę po nich. Poza tym, to nie koniec świata, spotkasz ich kiedyś na zgromadzeniu i tego mogę być pewna! To nie tak, że one zniknęły całkowicie. Odeszły tylko do Klanu Nocy, co znaczy, że wciąż są niedaleko! — mruknęła, starając się pocieszyć młodziaka.
Stroczek wpatrywał się w swoje łapy, jakby rozważał słowa zielonookiej.
— No nic. Takie już jest życie, wiesz? Czasem coś tracimy, czasem zyskujemy. Jednak może zamiast użalać się nad sobą, pobawimy się tym świetnym, pięknym mchem, który ci przyniosłam? Jest specjalnie dla ciebie! W sensie… wzięłam go z myślą o tobie, bo taki smutny siedzisz. Przyda ci się trochę ruchu, więc… głowa do góry i chodźmy trochę porzucać tę kulkę! Widzisz, jak się na ciebie patrzy? Wyobraź sobie, że do ciebie mówi! A wiesz, co mówi? Rzuć mną, rzuć mną!
Po lecznicy rozniósł się jej chichot, na który Cisowe Tchnienie burknęła coś pod nosem.
Nowa członkini Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd!
Od Zawilcowej Korony
*****
Od Motylkowej Łączki
Od Nieustraszonego Chomika
Od Tawuły
– Wiesz, co to za owad w środku? – spytała, na co Tawuła podniosła spojrzenie na Wieczną Królową. W tej właśnie chwili trzymała bursztyn w pysku, próbując rozmiękczyć go za pomocą śliny. – Komar. To takie małe stworzonka, bardzo natarczywe. Pije krew. Chociaż niektóre z nich piją także nektar... – Królowa zamyśliła się. – Jeśli usłyszysz bzyczenie, a po chwili poczujesz delikatne ukłucie na skórze, to znaczy, że zostałaś ofiarą komara i wypije z ciebie całą krew, do ostatniej kropli krwi!
Tawuła wypluła kamyk. Z wystającym językiem z przejęciem przyglądała się matce.
– Nie chcę być ofiarą komara...
– Ten już raczej nie zrobi ci krzywdy. Jest martwy. Dawno temu musiał wpaść w żywicę, która po tym, jak stwardniała, stała się bursztynem. Pokaż mi go. – Skinęła łebkiem. Tawuła przesunęła pod pysk Wiecznej Królowej kamyk. – Podobno bursztyny chronią przed negatywną energią – miauknęła, na co kociak przekrzywił łebek. Nic z tego nie rozumiała. – Wspaniały okaz. Dbaj o niego. Rozświetlona Skóra musiał bardzo długo szukać, aby sprezentować ci tak piękny skarb.
Ponownie pochwyciła bursztyn ząbkami i za zgodą królowej wyszła z kociarni w celu odnalezienia ojca. Chciała mu jeszcze raz podziękować za prezent i podzielić się zdobytą wiedzą. Tata na pewno nie widział, że w bursztynie znajduje się komar. I na pewno nie widział, że ten kamyk jest magiczny i potrafi chronić.
Nim udało jej się dotrzeć do Rozświetlonej Skóry, w drodze do legowiska wpadła na łapę jednego z wojowników. Nie odezwała się do niej ani słowem, jednak pomogła wstać. Tawuła początkowo onieśmielona Gołebim Puchem chciała z powrotem wycofać się do kociarni, jednak dostrzegając zainteresowanie kocicy jej skarbem, zadarła głowę do góry, aby czarna mogła mu się lepiej przyjrzeć.
– Gołębi Puchu. Mniszkowy Nektar na nas czeka. – miauknęła Pchełkowy Skok, podchodząc do wojowniczki i kociaka.
Tawuła przeniosła spojrzenie na szylkretkę, która wyglądała podobnie jak ona i jej rodzeństwo. Jak Jastrzębi Zew, tylko dodatkowo miała śmieszny mały ogonek. Kotka na ułamek sekundy zawiesiła spojrzenie na białym maluchu, jednak nie zdecydowała się do niego odezwać. Razem z czarno-białą kocicą skierowały się w przeciwną stronę, gdzie czekali na nie Mniszkowy Nektar, Nietoperza Łapa oraz Przepiórcza Wichura, natomiast Tawuła ruszyła do legowiska wojowników. Na jej widok Rozświetlona Skóra cały się spiął i być może miał skarcić córkę, za to, że nie przebywała w żłobku, jednak kiedy dopadła do jego boku, tuląc się do sierści na piersi, na jego pysku zagościł uśmiech.
– A podobno z całej trójki to ty jesteś najgrzeczniejsza... Urwisie ty. Jastrzębi Zew wie, że wyszłaś z kociarni? – Przytaknęła.
– Dowiedziałam się, że w tym kamyku śpi sobie komar. – Wskazała na bursztyn. – Gdyby nie spał, mógłby mnie ugryźć. I Promyka. I Słońce też. I... I podobno ten bursztyn jest magiczny!
Od Mrocznej Wizji do Kamiennej Łapy
30 października 2025
Od Księżycowej Łapy
A teraz pozostało mu jedynie wracać, gdy po skończonym treningu mentor pozwala im w końcu się rozejść, chociaż zapowiada jeszcze późniejsze ćwiczenia. W sumie, walka w tunelach wcale nie była taka zła, jeśli chodziło o sam koncept wciągania przeciwnika do ciasnej, ciemnej przestrzeni. Było to całkiem zabawne i ćwiczenie tego było całkiem ciekawym przeżyciem. Co innego dalsze starcie. Westchnął przeciągle.
,,Drogi wszechświecie, czemu ja?" To były myśli które przez ostatni czas zajmowały umysł kocura. Bez przerwy, dzień w dzień sprawiały, że Księżyc zaczynał się nieco zmieniać. Stał się mrukliwy, chociaż nie miał konkretnie ku temu powodu, wszystko go irytowało, chociaż nie dotyczyło konkretnie jego osoby, a jego wewnętrzne monologi zdawały się przechwycać jego umysł i całkowicie nad nim sprawować władzę. Chociaż i tak dobrze, że siedziały w głowie, bo bywały dni, gdy znajdowały w sobie na tyle energii by wyjść na zewnątrz. A wtedy... ah.. wtedy głośne mamrotanie i rozmowy samego ze sobą owijały całą grotę pamięci, przez co denerwował tym nie tylko Lotosa, ale jak się zdawało, również swojego mentora. Zostawała jeszcze Wróżka, która od czasu do czasu zaglądała do tej, zdawałoby się - piwnicy pełnej graczy lola. Nie byłoby przesadzą stwierdzić, że ta majestatyczna w odbiorze przestrzeń która miała mieć wydźwięk mistyczny, w rzeczywistości, gdyby tak stanąć z boku, przypominała rupieciarnię twojego starego w której od lat nikt niczego nie rusza, zalęgły się karaluchy, a syn marnotrawny, gamer który nigdy dziewczyny nie dotknął, znalazł sobie w owym garażu cichy kącik, gdzie w spokoju w wolnym czasie gra ze wcześniej wspomnianymi karaluchami w karty w przerwie od streamowania. Jedyną rzeczą, albo raczej osobą która zakłócała tą męską jaskinię była Obserwująca Salamandra, która jeszcze trzymała to miejsce w ryzach i jak za pomocą magicznej, kobiecej różdżki odganiała opinię nory samotnych samców. No, może nie do końca tą część o samotności, bo o ile Księżyc niczego nie ominął, wszyscy kronikarze, wraz ze swoimi uczniami należeli do grona samotnych wiecznych singli. Ale przynajmniej srebrny miał jeszcze nadzieję, gdyż właśnie, Wróżka... co prawda nie pojawiała się ostatnio szczególnie często i miała własne problemy, ale...
Ale hej, wciąż mnie lubi!
Nie w taki sposób jaki byś chciał.
No i co? Przyjaźń ponad wszystko! Nie chcę zepsuć relacji jaką teraz mamy...
Masz na myśli tą relację, gdzie traktuje cię jak brata?
... Wciąż jest dobrą przyjaciółką?
Haha, dalej sobie tak wmawiaj, frajerze.
Jeju, ale jesteś negatywny. Mamy przed sobą tyle wspaniałych znajomości i typów relacji do odkrycia, tyle ciekawych uczuć a ty się skupiasz na tym najgorszym.
Tak, a wiesz co będzie fajne? Jak odkryjesz nowe uczucie, gdy Wróżka sobie rzeczywiście kogoś znajdzie i przestanie ci poświęcać tyle uwagi, co do tej pory. Mam nadzieję, że się będziesz świetnie bawić, bo przyznaj, lubisz ją, czy atencję jaką ci daje?
Kocur stanął, by nie ruszać się na moment w całkowitej ciszy, zanim wydał z siebie coś pomiędzy jękiem a rykiem ubijanego jednorożca. Jego ostatnia magiczna istota żyjąca w głowie właśnie została zdominowana przez jakąś mhroczną kreaturę która słuchała ,,angel with a shotgun" na słuchawkach skrytych pod czarną, krzywo obciętą emo grzywką. Całym zwieńczeniem obrazu okazała się być koszulka z wyjącym wilkiem.
Co za paskudny widok.
I to o wiele bardziej paskudny od głosu Kukułczego Skrzydła, który może nie był szczególnie złym kotem, ale Księżycowi wcale nie odpowiadał. Brzmiał, zachowywał się i stawiał kroki jakby miał zaraz napluć na niego, że krzywo stoi, garbi się, a kłaki to ma jak zwichrzona dziewka. Nie odpowiadało to uczniowi w żadnym stopniu, dlatego też z ulgą stwierdził, że kocur mówi o czymś zupełnie nie związanym z jego osobą.
- Powinniśmy już dawno zmienić władzę - prychnął, mocnym jak na wiek głosem - Lider jak i zastępca są w takim wieku, że oboje powinni zrezygnować ze swoich stanowisk dla dobra klanu, zamiast się ich uparcie trzymać, pomimo opinii płynącej wśród kotów.
Odpowiedziała mu najpierw cisza, a później coś na wzór zrezygnowanego, cichego westchnięcia.
- Być może tym razem masz rację, musisz jednak zrozumieć...
- Zrozumieć? Tu nie ma dłużej czego rozumieć. Czas na żałobę dawno minął - uczeń, rozpoznając zapach swojej babci jeszcze zanim ta otwarła pysk, przyczłapał do niej by przycupnąć obok. Zdawała się nie przejąć jego obecnością, a już po chwili poczuł jak kładzie ogon na jego grzbiecie.
- Miejmy chociaż nadzieję, że dobrze się to wszystko skończy. My, starzy i tak niewiele możemy zrobić, już nie do nas należy prawo działania...
Od Jagodowego Marzenia Do Motylkowej Łączki
Dni w żłobku bardzo jej się dłużyły. Mimo tego, że otaczały ją kociaki, co ją cieszyło, to czuła jakby każdy zachód słońca wydłużał się o kilka mrugnięć powiek. Brakowało jej wiatru w futrze, uczucia produktywności, jednak gryzła się w język, przemilczając ten temat. Kochała swe kocięta, nawet jeśli przypominały jej o swojej naiwności i nie wymieniłaby je za nic. Wzrok Jagody pokierował się na wyjście ze żłobka, oczekując na kogoś przybycie. Kogo? Sama do końca nie wiedziała. Rozkwitająca Szanta wyszła chwilę temu, więc nie oczekiwała, że wróci tak szybko. Brakowało jej kogoś obecności. Kogoś z kim mogłaby porozmawiać na temat pogody lub podpytać o sytuacje w klanie. Żłobek izolował ją. Kochała przebywać pośród innych. Sama, kiedy była jeszcze kociakiem, miała czwórkę rodzeństwa, z którym robiła wszystko, od zabaw przez polowania, aż do ich małych wypraw poza znany im teren, jednak teraz zastąpiła ich pustka. Tęskniła za nimi. Gdyby tamtego dnia postąpiła inaczej… Może wtedy Bażyna lub Żurawina zasiadaliby u jej boku. Może wtedy nie popełniłaby błędu, a przynajmniej to sobie wmawiała. Żurawina zawsze wydawał się najrozsądniejszym z ich piątki, więc może on by ją uratował przed tym nieudanym związkiem. Dalej w jej głowie rozbrzmiewały słowa Świerszczowego Skoku z dnia ich rozstania. “Nigdy Cię nie kochałem i nigdy nie powiedziałem, że Cię kocham, to tylko ty mnie kochałaś.” Pomimo, że usłyszała je pięć księżyców temu, to dalej łamały jej serce. Uszy Jagodowego Marzenia drgnęły, a po chwili dostrzegła szylkretową wojowniczkę z myszą w wyjściu. Na pysku królowej zagościł uśmiech, może i nie zamieniła dużo słów z Motylkową Łączką, jednak doceniała jej towarzystwo, tym bardziej że była ciotką jej kociaków.
– Ciocia!!! – krzyknął Pyłek, nim Jagoda zdążyła cokolwiek powiedzieć. Kremowy kocurek pobiegł do wojowniczki, prawie wywracając się po drodze. – Ciociu Motylko! Pobawisz się ze mną? Cierń znowu powiedział, że nie robię za dobrego przywódcę w zabawie.
– Pyłku, daj Motylkowej Łączce wejść. – Na słowa królowej, kociak tylko mruknął coś pod nosem, po chwili siadając obok niej. Kocica podeszła do niej, kładąc mysz przed nią. – Miło mi Cię widzieć i dziękuje za zwierzynę. Nie przejmuj się Pyłkiem, kociaki mają zbyt dużo energii. Ważne, że chociaż ty przychodzisz. Ostatnio coraz rzadziej widać tu kogokolwiek z twej rodziny.
<Piękna kotk-... Znaczy! Motylko?>
