TW smutne myśli
Skip time do teraz, jeszcze jesienią
Pchełkowy Skok miała natłok obowiązków związany z nadchodzącą zimą. Ponieważ była całkiem świeżym wojownikiem, często gęsto inni się nią wysługiwali. Szylkretka nie miała w sobie za grosz asertywności, by odmówić, więc wykonywała w milczeniu to, co jej zlecono.
Tu wymieniła mech, tam zaniosła posiłek starszym. Wieczorny i od razu poranny patrol? Nie ma problemu! Ledwo stała na nogach, jednak dalej męczeńsko wręcz wykonywała swoje obowiązki. Zachowywała się tak, jakby nie ruszała jej obecna sytuacja jej rodziny. Jastrząb została ponownie królową i ma nowe kocięta, a Pchełka nawet do nich nie zajrzała. Nie mogła, powstrzymywała ją przed tym jakaś dziwna bariera. W końcu… To dziwne przecież. Jastrząb nie miała partnera, a i tak poświęcała się dla klanu i rodziła dla innych. Pchełka nigdy nie zdobyła się na coś takiego, a mimo to nie potrafiła zrozumieć swojej matki. Okaleczona, a jednak wciąż pełna determinacji. A może to były tylko pozory? Być może Jastrząb w środku jest roztrzaskana na milion kawałków, a mimo to wciąż próbuje skleić się od nowa? Czy Pchełkowy Skok była taka sama?
Może. Szylkretka dzięki natłokowi obowiązków zapominała o smutku, który gnębił ją od długich księżyców. Po skończeniu treningów przestała spędzać tyle czasu z Mirtowym Lśnieniem, który był jej taki drogi. Okazywał wiele wsparcia i współczucia…a teraz nie mogła być przy nim, by to otrzymywać. Nie potrafiła radzić sobie sama i przez to powoli wpadała w dziwną otchłań. Przygnębienie, zmęczenie, smutek, biegające po różnorodnych miejscach myśli nie pomagały. Nakręcały to wszystko i nie było nikogo, kto mógłby ją z tego wyciągnąć.
Jednak czy aby na pewno?
~*~
Kolejny z wielu jesiennych dni, podczas których piętrzyła się przed wojowniczką wielką sterta rzeczy do zrobienia. Pchełka wstała ociężale, nie kłopocząc się czyszczeniem futra. Wyszła żmudnym krokiem, idąc ku wyjściu z obozu. Szum wody zachęcał, by wróciła do posłania, w którym mogłaby zwinąć się w kłębek i zniknąć… Jednak Jastrząb wpoiła jej, że musi pracować ciężej niż inni. Była niewolnikiem samej siebie.
Czekała w ciszy na resztę porannego patrolu. Dwa koty podeszły w jej stronę, jasny kocur, Promieniste Słońce, oraz jego uczennica Nietoperza Łapa. Oboje byli całkiem głośni.
— Hejka! — Uczennica zwróciła się do szylkretki. Pchełka podniosła wzrok. Pamiętała ją, gdy była kociakiem.
— Hej — mruknęła tak cicho, że nie była pewna czy czarna ją słyszała.
Cała trójka wyszła z obozu. Podczas drogi mówił głównie Promieniste Słońce, stale doszkalając swoją uczennicę.
Pchełka szła tylko obok i jednym uchem słuchała, a drugim pozwalała, by wszystko wyleciało. Włóczyła łapę za łapą. Promieniste Słońce odszedł na bok, by oznaczyć granicę, a kotki zostały we dwie. Pchełkowy Skok ruszyła bez słowa dalej, a za nią uczennica, mimo że nie dostała takiego polecenia.
— Jaki kolor jest Twój ulubiony? — Usłyszała nagle wojowniczka. — A co lubisz jeść? Umiesz pływać? Jak szybko biegasz? Co sądzisz o ostatnich plotkach…
Pchełka nie mogła znieść przytłaczającej kotki, więc podniosła głowę.
— Proszę, przesta– zaczęła, lecz urwała, potykając się o wystający korzeń drzewa.
Ciche chrupnięcie w tylnej łapie świadczyło o urazie. Przewróciła się z hukiem i stęknięciem, ryjąc pyskiem w wielobarwnych liściach.
Nastała cisza, jednak niedługa. Nietoperza Łapa zaczęła się śmiać.
— Ahahaha jak Ty komicznie wyglądasz! — oznajmiła pomiędzy salwami śmiechu.
Pchełka zagryzła wargi, bo ból był tak silny, że miała ochotę zwymiotować. Podniosła się chwiejnie. Słysząc śmiech, komentarze, zamknęła się w sobie.
No tak. Jestem tylko pośmiewiskiem. Czymś, czym można się wysługiwać. Można się ze mnie śmiać. Popychadło. Nic nie warta, nie zadbana, wiecznie smutna i zmęczona.
Łzy same napłynęły do jej oczu, a Pchełka mimo urazu, rzuciła się biegiem przed siebie. Uciekła stamtąd, przerywając swój poranny patrol i zostawiając dwójkę kotów zupełnie samych.
~*~
Początek zimy
Malutkie drobinki białego puchu spadały na ziemię, by stworzyć piękną, grubą okrywę. Mróz się zaostrzył, woda zaczęła zamarzać, a zwierzyna skryła się we własnych norkach. Pchełkowy Skok leżała ciasno skulona na swoim legowisku. Nie poszła do medyka z tym urazem łapy. Za bardzo się bała. Nie chciała, by ją taką zobaczyła matka. Co by powiedziała? Że jest beznadziejną niezdarą? Nie potrafi patrzeć pod nogi? Nie, pewnie coś gorszego…
Szylkretka co noc przez kilka wschodów słońca zaciskała zęby i łykając własne łzy, zasypiała z wycieńczenia. Starała się nie odstawać od reszty, nie wyróżniać, nie pokazywać, że coś jej dolega. Że boli, a bolało bardzo…chociaż z czasem opuchliznę zastąpiło dziwne uczucie. Jakby…odrętwienie.
Wojowniczka była w obozie, na skraju, chcąc stać się ścianą, gdy nagle para niebieskich oczu dostrzegła ją w gąszczu kotów.
— To Ty! — Usłyszała głos Nietoperzej Łapy. — Co Ci jest w łapę?
Pchełka zacisnęła powieki, stawiając obolałą kończynę na ziemi.
—N-Nic — mruknęła.
— Nie wierzę Ci, przecież widać! — upierała się uczennica.
—N-Naprawdę… s-serio… — mówiła dalej kotka.
— Taka duża a jaka nierozsądna! — podsumowała Nietoperza Łapa, podchodząc niebezpiecznie blisko kulki pełnej nerwów. — Idziesz do medyka. Już!
Złapała ją za sierść i zaczęła ciągnąć. Pchełkowy Skok chciała się zaprzeć, ale bolała ją łapa… i bała się konsekwencji. Co uczennica mogłaby jej zrobić, gdyby znowu uciekła?
Tym sposobem obie skończyły u medyka. Pchełka dostała diagnozę zwyrodnienia, masę ziółek i zaleceń, a Nietoperza Łapa czekała na zewnątrz. Szylkretka wyszła ze wzrokiem wbitym w ziemię.
—P-przepraszam — oznajmiła w kierunku czarnej kotki. W końcu narobiła jej tylko problemów… O tyle dobrze, że dzięki kotce łapa szylkretki wróci do normy.
<Nietoperza Łapo?>
Wyleczeni: Pchełkowy Skok
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz