— Hej…
Boki Koniczynowej Łapy opadały i wznosiły się spokojnym rytmem.
— Hej.
Uczeń przewrócił się na drugi bok, mrucząc coś pod nosem.
— Hej!
Poczuł, jak coś zaczęło go szturchać. Niechętnie otworzył zaropiałe oczy i obrócił się w stronę dźwięku.
Ach, to tylko…
— Plamista Łapa? — wychrypiał zdziwiony, po czym ziewnął przeciągle. Czemu nie obudził go mentor?
Plamista Łapa stała nad nim z poważnym wyrazem pyska. Po chwili uśmiechnęła się.
— Tak, w samej osobie! — rzekła radośnie. — Lodowa Sałata chciała, abyśmy ćwiczyli walkę. Kto wie, może zbliża się nasza ceremonia? — dodała, mrużąc żartobliwie jedno oko.
Koniczynowa Łapa pokręcił głową i niechętnie wstał. Rozciągnąwszy się, spojrzał na kotkę spod zmęczonych, zielonych oczu.
— Moja mama chciała, abyśmy ćwiczyli razem, tak? — powtórzył, na co Plamista Łapa przytaknęła.
Otrzepał się z paprochów i wygramolił z posłania.
— W porządku — wymamrotał Koniczynowa Łapa.
Uczennica poprowadziła młodszego przed wyjście z obozu. Syn Lodowej Sałaty rozglądał się za matką, ale nigdzie jej nie było widać. Koniczyn zmarszczył brwi i odwrócił się w stronę Plamistej Łapy.
— Gdzie ona jest? — zapytał.
— Powinna zaraz przyjść — zapewniła kotka, siadając. — Pewnie wciąż jej trudno po stracie córki… — Posmutniała i spojrzała na sztywnego kocura. — Moje najszczersze kondolencje, Koniczynowa Łapo. Ja też straciłam brata, a z drugim natomiast praktycznie nie rozmawiam. Wiem, jak to jest…
— Nie, nie wiesz — warknął, zwieszając głowę. Zaskoczona Plamista Łapa zmarszczyła brwi.
— Rozumiem… — wymamrotała, wstając. — Ale jeśli chciałbyś porozmawiać o tym, zawsze możesz do mnie przyjść.
— Plamista Łapo!
Odwrócili głowę w kierunku dźwięku. Słowa te wypowiedziała Lodowa Sałata, mentorka Plamistej Łapy i matka Koniczynowej Łapy. Kiedy kotka przyszła, uczennica słabo się uśmiechnęła.
Wojowniczka zmarszczyła brwi, najwidoczniej czymś zdziwiona.
— Nie mówiłaś mi, że mój syn z nami idzie — zaczęła, patrząc na nią z góry. — Czemu nic nie powiedziałaś?
— Ja… — Plamista Łapa wzięła głęboki wdech i wydech, po czym rzekła pewnie: — Koniczynowa Łapa sam mi zaproponował, Lodowa Sałato.
Koniczynowa Łapa już chciał się szarpać. Ona skłamała! Niestety pyszczek przykryła mu ogonem uczennica. Uczeń został zmuszony do milczenia, patrząc na nią spod ukosa. Kłamczucha, przeszło mu przez myśl. Miała coś do niego? Zmarszczył brwi.
— A więc ruszajcie się — pogoniła ich wojowniczka. — Trzeba sprawdzić wasze umiejętności w walce.
Oboje skinęli głową, ruszając za Lodową Sałatą w odmęty wilczackich terenów.
Koniczynowa Łapa prawie zapomniał o wcześniejszych słowach Plamistej Łapy; śmiali się i rozmawiali głośno, jakby byli na zwykłym spacerze.
Lodowa Sałata spojrzała na nich przez ramię w ciszy z łagodnym uśmiechem, po czym powróciła wzrokiem na drogę.
— Tutaj — rzekła mentorka Plamistej Łapy, zatrzymując się. Byli na polanie. Uczniowie usadowili się naprzeciwko siebie. Lodowa Sałata stanęła pomiędzy nimi. — To tu będziecie walczyć. Potraktujcie to jako pojedynek, który będzie tylko wstępem do mianowania. Aby zostać wojownikiem, musicie zmierzyć się z innym przydzielonym wam uczniem lub waszym mentorem. Wtedy będziecie walczyć o tytuł wojownika — mówiła donośnym głosem. — Ale, rzecz jasna, jeszcze o to nie walczycie. Ta walka będzie tylko uświadomieniem was, z czym będziecie się mierzyć. To mentor ogłasza, kiedy zawalczycie o ten tytuł.
Koniczynowa Łapa wstał, naprężając mięśnie. Plamista Łapa również tak zrobiła, patrząc na cel ze skupieniem.
— A więc… do dzieła!
***
Zanim oboje upadli na pysk ze zmęczenia, musieli jeszcze się pokopać i podrapać pod trudnym do zadowolenia okiem Lodowej Sałaty, która z dziwnym rozczarowaniem wymawiała wyniki każdego pojedynku.
— Koniczynowa Łapo, zwyciężyłeś — wyrzekła te słowa stanowczo, patrząc na Plamistą Łapę. — Plamista Łapa najwyraźniej musi się cofnąć do początków — prychnęła.
Koniczynowa Łapa spojrzał kątem oka na nieco zawstydzoną uczennicę. Ach, no tak — Lodowa Sałata nie mogła jej uczyć, gdy była w ciąży. Najwyraźniej przez te sześć księżyców musiała pachnieć i lenić się w legowisku uczniów. Nie współczuł jej, ale też nie był zły; była to tylko jej wina i nikogo więcej.
Podnieśli się i spojrzeli na Lodową Sałatę.
Kotka odchrząknęła.
— Cóż… teraz powinniśmy zapolować, czyż nie? — zaczęła. — Koniczynowa Łapo, pójdź z Plamistą Łapą. Przy okazji naucz ją, jak się rusza odpowiednio zadem — dodała kąśliwie, odchodząc w puszczę.
Koteczka westchnęła ciężko. Koniczynowa Łapa spojrzał na nią ukradkiem. Plamista Łapa popatrzyła na niego, zapewne oczekując wsparcia lub pocieszenia.
Nic z tego.
— To ty się leniłaś, podczas gdy mogłaś ćwiczyć i szukać wskazówek u innych wojowników — zauważył, wyraźnie dystansując się od niej.
— Masz rację… — wymamrotała smutno, garbiąc się. — Powinnam była ćwiczyć. Ej — szturchnęła go przyjacielsko w bark — może mnie czegoś nauczysz, co? Krucze Pióro najwyraźniej dobrze cię szkoli.
Na wspomnienie mentora uśmiechnął się słabo.
Może i dobrze szkolił, ale zabił mu przyjaciela — Biedronka. Do tej pory mu nie wybaczył, nawet jeśli był to “zwykły” robak.
— Może i uczył dobrze, ale nie umiem z nim rozmawiać — przyznał po namyśle. — Gardzi mną, a ja nie lubię jego. Dziwię się, że nasza relacja nie skończyła tak samo, jak ta Kwaśnej Kocanki i Zabłąkanego Omenu.
Plamista Łapa uważnie słuchała, przytakując mu.
— Rozumiem — rzekła.
— Nie, nie rozumiesz — odwarknął. — Nikt mnie nie rozumie.
Odwrócił się od zdumionej kotki i zaczął iść sztywno.
Plamista Łapa nie odezwała się, patrząc, jak naburmuszony Koniczynowa Łapa szedł.
Koniczyn obejrzał się przez ramię.
— Idziesz? Trzeba coś upolować dla klanu!
Chwilę kotce zajęło, aby mu odpowiedzieć. Przełknęła ślinę i ostrożnie spojrzała mu w oczy.
— To ty go zabiłeś, prawda?
Zesztywniał z przerażenia.
Koniczynowa Łapa stanął. Czuł, jak jego łapy drżały.
— Skąd ty to wiesz? — wymamrotał zszokowany.
— Połączyłam to i owo… widziałam, jak wyszedłeś i później wszedłeś do obozu. Widziałam, jak szeptem mówiłeś coś Prążkowanej Kicie, a wtedy on wyszedł… — spojrzała na niego ponuro. — I nie wrócił. Przez ciebie! — dodała, wysuwając pazury.
— To nie moja wina! — cofnął się. — Ja nic nie wiedziałem! Serio! To jakaś samotniczka…
Plamista Łapa rzuciła się na niego; przeturlali się kilka długości lisa, po czym zaczęli się tarzać. Wili się w agresywnym tańcu niczym węże, sycząc i prychając na siebie.
W końcu Koniczynowa Łapa przyszpilił ją do ziemi, uniemożliwiając jej ucieczkę. Położył ciężkie łapy na jej krtani; w każdej chwili mógł ją uśmiercić, a ona dobrze o tym wiedziała.
— Czemu to zrobiłeś!? — wycedziła przez zaciśnięte zęby, prężąc mięśnie pod szczupłym ciałem ucznia.
— To była samotniczka! Ja nie wiedziałem! Użyła mnie, aby go zabić! — bronił się przerażony.
Czuła, jak łapy Koniczynowej Łapy odbierały jej tlen. W ślepiach drobnej uczennicy coś błysło. Otworzyła oczy tak szeroko, jakby mogły jej zaraz wypaść.
— Ty… — zadrżała.
Koniczynowa Łapa patrzył na nią z wrogością, naprężając mięśnie.
— Ty jesteś… potwo—
Zakaszlała nagle krwią. Jej oczy powędrowały w kierunku krwi. Spojrzała z przerażeniem najpierw na szpony wbite w swoją krtań, a następnie na Koniczynową Łapę.
Otworzyła szeroko pysk, jednak nie umiała z siebie niczego więcej wykrztusić prócz krwi, która lała się strumieniami. Niegdyś oczy pełne niewinności zaszły mgłą i prędko zgasło w nich życie.
Zapewne z jej ust wyszła duszyczka, która uciekła w stronę nieba.
Koniczynowa Łapa zrobił krok do tyłu i schował pazury, wyraźnie zszokowany tym, czego dokonał.
Nie… nie…
Nagle usłyszał za sobą szelest liści.
— Jak wam idzie?
Odwrócił się gorączkowo w stronę dźwięku, tylko po to, aby zobaczyć zszokowaną matkę.
Lodowa Sałata upuściła świeżo upolowanego ptaka i z przerażeniem
— Zabiłem ją… — wymamrotał przerażony. — Zabiłem… Plamistą Łapę.
Lodowa Sałata stała sztywno. Chwilę później potrząsnęła głową.
— Nie, nie… wszystko dobrze, Koniczynku… To był lis, prawda? — Jej głos załamał się w połowie zdania. Patrzyła z przerażeniem na ciało uczennicy, którą szkoliła. Przełknęła głośno ślinę. — Trzeba… musimy się nią zająć — kontynuowała drżącym, cichym głosem. — Podniesiesz ją i…
— Nie podniosę jej — powiedział, cofając się z przerażeniem w oczach. Nie mógł oderwać wzroku od ciała w kałuży krwi. — Nie chcę na to patrzeć. Ja naprawdę nie chciałem… — załkał, zamykając oczy i kręcąc głową.
Odwrócił się tyłem do Lodowej Sałaty I ciała koteczki, załamując się.
— Wszystko… Wszystko będzie w porządku — szepnęła wojowniczka, patrząc to na syna, to na uczennicę, którą niegdyś uczyła. — Ukryjemy to smrodem lisa — dodała prędko. — Nie mogę cię stracić… — wymamrotała do siebie ponuro.
— Nie chcę na to patrzeć — rzekł, odwracając się tyłem.
Lodowa Sałata ciężko westchnęła, ale dalej nie dyskutowała.
Jeśli miałby się zastanowić, to wcale nie zasługiwał na to wszystko. Czemu przeżył atak jastrzębia? Dlaczego Pacynka również go nie zabiła? Czyżby ratowało go szczęście czy może nieszczęście, zmieniając go w naiwną marionetkę innych kotów? Kotkiem na posyłki i do brudnej roboty?
***
Lodowej Sałacie długo zajęło, by wszystko uprzątnąć i upozorować śmierć uczennicy tak, aby to wyglądało na walkę z lisem. Koniczynowa Łapa nawet nie raczył jej pomóc, nie raczył nawet spojrzeć. Drżały mu mokre od szkarłatnej cieczy łapy, a obraz nieżywego pyska Plamistej Łapy nadal go prześladował, nakręcając jego przerażenie.
— Zobacz. — usłyszał od matki.
Wstał niechętnie i podszedł do niej w ciszy, gapiąc się tępo w ciało Plamistej Łapy, które już nim nie śmierdziało.
— Teraz musisz się umyć — wymamrotała, patrząc na martwą uczennicę. Nie umiał odgadnąć, co jego matka czuła. Nie bała się go, nie wyglądała też na smutną i złą. Mimo to Koniczynowa Łapa postanowił zachować dystans.
Kiwnął jej słabo głową i zaczął za nią iść niczym cień. Oboje szli w ciszy.
***
Ostrożnie włożył obie łapy do lodowatej i czystej wody. Potrząsnął nimi, pozwalając wodzie zabrać nieczystości wraz z prądem. Wzdrygnął się, wyjmując zimne jak lód i mokre łapy.
“Może i są czyste na zewnątrz, ale wewnątrz na zawsze będą brudne” — pomyślał, marszcząc brwi.
Rodzina siedziała koło siebie w niezręcznej ciszy, którą co chwilę przerywał smutny śpiew ptaków oraz szum wody.
Co by pomyślał o nim Sen? Może by go zabił? A może wydał Nikłej Gwieździe lub go odtrącił? Nie mógłby mu o tym powiedzieć. Nie chciał, aby Sen był zły.
Nie pozwoliłby mu się dowiedzieć.
Koniczynowa Łapa ciężko westchnął, pochylając się nad wodą.
— Zerwij ze mnie te koniczyny — zażądał po ciszy twardo.
Rodzicielka spojrzała na niego pytająco.
— Ależ czemu? Tak do pyska ci z nimi…
Koniczynowa Łapa zmrużył oczy, wciąż uciekając obrzydzonym spojrzeniem na szkarłatną taflę wody.
— Zerwij ze mnie te koniczyny wraz z moim palącym od wstydu futrem, matko — zażądał syn, patrząc na wodospad.
Matczyne ślepia rozszerzyły się w czystym szoku. Zielone oczy nerwowo wędrowały po zgarbionym synu. Uczeń, mierząc matkę zmęczonym wzrokiem, doznał wrażenia, że w Lodowej Sałacie coś pękło.
— Co ty za głupoty pleciesz, mój kochany Koniczynku? — Uśmiechnęła się nerwowo.
Odpowiedziała jej tylko niezręczna cisza, która mogła trwać nawet i wieki.
Koniczynowa Łapa odwrócił głowę w stronę burzakowej granicy.
— Zabiłem moją przyjaciółkę z legowiska — wycedził przez zaciśnięte szczęki, zamykając łzawiące oczy. Kiedy je otworzył, wstał i odwrócił się tyłem do rodzicielki, patrząc w burzowe chmury zbliżające się do nich. Westchnął i obejrzał się przez ramię na cichą Lodową Sałatę. — Pomogłem zabić Prążkowaną Kitę — rzekł, zwieszając głowę.
— Co…
— Jestem mordercą, matko! — warknął, natychmiast odwracając się w jej stronę. — Nie jestem szczęściarzem! Te durne koniczyny są do niczego, jeśli przynoszą mi i Klanowi Wilka pecha! — załkał, gdy jego wizja stawała się coraz to bardziej rozmyta. — Nie jestem już tym, kogo znasz! Ja…
Usłyszał, jak coś ciężkiego podniosło się z ziemi. Odwrócił się w stronę dźwięku z niepokojem.
— Zawsze będziesz moim kochanym synkiem — wypowiedziała te słowa stanowczo, ale też z matczyną czułością. Podeszła do niego, patrząc na niego z góry. — Nieważne, co zrobisz. Nie mogę… — dodała cichym i drżącym głosem. — Nie mogę i ciebie stracić. — Polizała go czule po głowie.
“Nie mogę I ciebie stracić”.
I choć Koniczyn znał prawdę, nie powiedziałby jej. Nie chciałby złamać serca Lodowej Sałaty. W końcu droga Niezapominajka porzuciła rodzinę na rzecz obcych i śmierdzących rybą kotów Klanu Nocy.
Koniczynowa Łapa zanurzył się w gęstym futrze matki, zapominając o wszystkim wokół nich.
— Chodź, musimy już wracać — powiedziała, odsuwając się. — Powinniśmy powiadomić resztę, że… moją uczennicę zabił lis.
Koniczynowa Łapa przełknął ślinę i kiwnął jej głową, maszerując sztywno za nią.
On nie chciał, on naprawdę nie chciał…
Ale stało się. Wolałby, aby śmierć Prążkowanej Kity została sekretem między nim a Pacynką oraz matką, aniżeli kotką, która wydałaby go Nikłej Gwieździe lub Mrocznej Wizji albo Makowemu Nowiowi.
Musiał być przede wszystkim silny dla Kruczego Pióra. Mimo wszystkich złych chwil to on go nauczył śmiercionośnych ruchów.
[Umiejętność: udział w pojedynkach uczniów]
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz