Pory nowych liści, która nadeszła na pewno nie można było nazwać…. Normalną.
Było trochę podobnie do ostatniej pory nagich drzew, w której srebrna była uczennicą. Breja, powstała po roztopieniu śniegu, pokrywała ziemię. Bylica zastanawiała się pewien czas temu, czy nie wybrać się na bagna, ale po nadejściu pory nowych liści uznała, że nie. Tam musiało być jeszcze gorzej, a już tutaj wszystko pływało w błocie.
Zdaniem kotki spanie na drzewach było jedyną sensowną opcją. Nie chciała w końcu obudzić się cała mokra i ubrudzona.
Do tych niezbyt przyjemnych warunków pogodowych dochodziły…robaki. Błękitna nie miała nic przeciwko owadom czy dżdżownicom, wręcz je lubiła. Ale to co się działo, to był inny poziom.
Stworzenia pełzały niemal wszędzie po ziemi. Ale najgorsze Bylica miała poznać nieco później.
Pewnego ranka, po obudzeniu, zeszła z drzewa, w którego dziupli spała. Zeskoczyła z niego i podążyła w tylko sobie znanym kierunku. A tak naprawdę to nie do końca, szła po prostu tam, gdzie ją łapy poniosły. Błoto lepiło jej się do futra. Eh….będzie się musiała wyczyścić, jak wróci do swojej tymczasowej dziupli. Rzadko zostawała gdzieś na dłużej, ale trochę nie miała ochoty dalej podróżować w takich warunkach.
Idąc tak, niedaleko niewielkiego, przegniłego pieńka, dostrzegła wiewiórkę. Coś było jednak nie tak.
Zwierzątko było martwe. Bylica była tym bardziej pewna, im bliżej do niego podchodziła.
I nagle…..
Z ciała wiewiórki zaczęły wyłazić czerwie. Pełno czerwi. Jasnożółtych robali, wychodzących prosto z mięsa. Wijących się między rudawym futrem.
Błękitną wryło, gdy to zobaczyła.
Żołądek srebrnej prawie sam siebie zwymiotował.
Kocica odwróciła wzrok. Czuła, że zaraz puści pawia. Jak najprędzej oddaliła się od ciała wiewiórki, starając się na nie nie patrzeć. Wypluła odrobinę śliny, gdy odruch wymiotny na wspomnienie czerwi w mięsie się nasilił. Nagle niebo zostało przecięte przez błyskawice, a zaraz potem zaczęła się kolejna ulewa. Kocica przyspieszyła kroku. Chciała wrócić do dziupli w której ostatnio spała. Mało co było w stanie wyprowadzić niebieską kocicę z równowagi, ale ta wiewiórka….to było takie…..Bylica nawet nie była pewna jakiego określenia użyć. Po chwili zaczęła biec, chcąc jak najszybciej dotrzeć do odpowiedniego drzewa, by uspokoić się i spróbować zapomnieć o martwym zwierzątku.
Kiedy tylko dotarła pod drzewo, skoczyła i wbiła swe pazury w jego korę. Wspięła się na nie bardzo szybko. Po wejściu do dziupli od razu położyła się na przygotowanym wcześniej do tego mchu. Przyciągnęła do siebie szyszkę od babci Pląs. Po chwili zapadła w sen, odpychając myśl o wiewiórce ze swego umysłu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz