palenie terenów i wygnanie
Susza doskwierała wszystkim klanom. Klanowi Wilka i Klifu wyschło główne źródło wody, z kolei nasza rzeka stała się tak płytka, że nie stanowiła już zagrożenia. Dorośli wojownicy mogli ją przejść bez większych problemów.
Pora Nowych Liści sprawiała mi niemały problem, patrząc na mój wiek. Zresztą, susza nigdy nie była ani fajna, ani dobra, zarówno dla zwierząt jak i przyrody. Trawa stawała się sianem nieprzyjemnym w dotyku, z drzew spadały suche gałęzie. Zwierzyna padała z pragnienia, albo wychodziła w nocy, kiedy temperatura spadała. Co prawda o niewiele, ale jednak.
Zacząłem wysyłać wojowników w nocy na polowania, Chabrowa Bryza wybierała najlepszych do tego zadania. Właściwie dzięki tej taktyce mieliśmy co jeść. Za dnia naprawdę ciężko było o jakiegokolwiek zająca, a w nocy wiele razy koty zapuszczały się do ich nor, by je stamtąd wyciągnąć.
Moje treningi z Niebiańską Łapą zamieniały się w poszukiwania wody oraz nauki o przetrwaniu w czasie susz. Kotce długie marsze sprawiały problemy, mi zresztą też, ale starałem się to ukrywać.
Któregoś dnia słońce zdawało się grzać mocniej. Wysuszona trawa piekła w łapy, prawie żaden kot nie chciał wychodzić w południe na patrol. Siedzieli więc w obozie, mentorowie z uczniami szli po wodę, bo nim wrócą będzie wieczór.
Mokry westchnął cicho, leżąc na swoim posłaniu. Poruszyłem wąsami, wychwytując suchotę powietrza. Nie miałem ochoty nigdzie się ruszać.
Usłyszałem kroki, po chwili dostrzegając Chabrową Bryzę. Kotka stanęła niedaleko.
- Dzisiaj słońce jest o wiele mocniejsze, niż dwa dni temu. - Miauknęła z niepokojem.
- Wczoraj nie było lepiej - rzuciłem. - Nadal uważam, że nie warto narażać wojowników na przegrzanie albo poparzenia.
- Musimy patrolować granice-
- Musimy mieć na uwadze dobro klanu - miauknąłem stanowczo. - Robią patrole chodząc tunelami i w nocy.
Kotka zamknęła pyszczek, patrząc w bok. Mimo wszystko nie mogła ze mną dyskutować.
Wycofała się, mrucząc coś pod nosem. Przymknąłem oczy na chwilę.
Wstał. Wojownicy i tak robili zwiady, ale chodząc tunelami. Jednak wiadomo, że nie prowadzą one w każdym kierunku ku każdej jednej granicy. Kopanie ich jest czasochłonne.
Wyszedłem na to wielkie słońce. Koty kryły się w każdym skrawku cienia, jaki znalazły. Szybko wróciłem do swojego legowiska. Przejdę się wieczorem.
~*~
Koty otoczyły nas ciaśniej, co mnie zdenerwowało. Nie lubiłem tłumów...nie aż takich bliskich! Chabrowa Bryza zachowywała się bardzo swobodnie i agresywnie. Zacisnąłem zęby, kiedy kazała mi wcześniej wyjść od niej i Konwaliowego Serca. Powinienem był tam zostać, a jednocześnie sądziłem, że kotka beze mnie wyciągnie informacje, które uważała za najważniejsze.
Susza zdawała się na chwilę zniknąć, gdy klanowicze wywiercali w czarno-białej dziury spojrzeniami. Mimo ich obecności czułem chłód. Niewytłumaczone zimno, jakbym miał usłyszeć coś szokującego.
- - P-przepraszam za z-złamanie k-kodeksu med-medyka. Wbrew za-zakazowi posiadałam potomstwo. Stokrotka i Burza są moimi dzie-dziećmi… - Powiedziała drżąc na całym ciele.
Widziałem w jej oczach przerażenie, kiedy zebrani zaczęli jej wygarniać. Mówili różne oszczerstwa, a ja stałem, jakby ich nie słysząc.
Czarno-biała jednocześnie żałowała i nie, Domyślałem się, że naprawdę musiała kochać swoje potomstwo, skoro mimo miłości się od nich izolowała, ale...czy...czy to przez złamanie kodeksu Konwalii zaczęła sypać się psychika?
Zmrużyłem oczy. To miało sens. Wiedziałem, jak bardzo kochała bycie medyczką, ale jednocześnie chęć zakochania się przeważyła nad tym.
Machnąłem ogonem nerwowo. Nie mogłem podjąć tej decyzji patrząc na swoje osobiste uczucia. Złamała kodeks, za taki czyn trzeba wydać wyrok.
- A więc co zamierzasz, Mokra Gwiazdo? - zapytała jak najgłośniej kotka. Tłum ponownie ucichł ciekawy odpowiedzi. - Wygnanie to najlepsza i najbardziej adekwatna opcja, nie uważasz? BEZUŻYTECZNY ZDRAJCA NIE MOŻE ŻYĆ POŚRÓD NAS! Zachowaj się jak prawdziwy lider i skaż ją na wygnanie!!!
Warknąłem w jej stronę, bijąc ogonem o ziemię. Panoszy się, jakby była liderką. Wciągnąłem powietrze, później z nią pogadam.
- Tak... Znaczy... Jutro, odbędzie się oficjalne wygnanie. Zabierzcie ją stąd i pilnujcie. - ogłosiłem surowym tonem.
Konwalia strzygnęła uszami, po chwili chwiejąc się i mdlejąc. Orlikowy Szept wraz z Cętkowanym Kwiatem podbiegli do niej. Ja również się zbliżyłem. Obydwoje spojrzeli na mnie z zawodem, ale wyglądali, jakby wiedzieli. Przynajmniej Cętka.
- Zabierzcie ją do starszych - poleciłem.
Kiwnęli głowami, zabierając byłą medyczkę.
Gdy koty się rozeszły, zatrzymałem Chabrową Bryzę. Kotka nie ukrywała swojej niechęci do czarno-białej.
- Ostatni raz rządzisz się w ten sposób - oznajmiłem chłodno. - Zrób coś takiego po raz kolejny, a pożałujesz.
Córka Błękitnej Cętki milczała, marszcząc brwi. Zostawiłem ją, odchodząc do siebie.
~*~
Nadszedł wieczór następnego dnia. Wszyscy byli w obozie, czekając na wygnanie Konwalii, która zdążyła się obudzić po zemdleniu.
Drgnąłem niespokojnie, podnosząc głowę do góry. Gwałtownie wciągnąłem powietrze. Czułem się dziwnie, ociężale. Dźwignąłem się na równe łapy, wychodząc ze swojego legowiska.
Do moich płuc dotarł odór, który zapadł mi w pamięci. Tyle razy już go czułem.
Zabierający tchnienie, duszący swym śmiercionośnym bytem, ogień.
Wysokie płomienie unosiły się nad naszymi terenami, trawiąc wszystko po drodze. Spłoszona zwierzyna przemykała między łapami. Mimo nocnego nieba, mogłem dostrzec czarne, smoliste chmury dymu.
Zacisnąłem zęby. Znów. Po raz kolejny tereny mojego klanu stały w ogniu. Rozejrzałem się pośpiesznie, gdy minął pierwszy szok.
- Czy ktoś jest poza obozem? - Zapytałem stojącą w przerażeniu swoją zastępczynię.
Nie uzyskał odpowiedzi, więc ruszyłem pomiędzy wychodzące koty. W obozie zapanował ruch i popłoch. Musiałem to ogarnąć! Wdrapałem się na skałę do przemówień, dostrzegając jak rozlegle palą się tereny Klanu Burzy. Widziałem, że ogień sięga hen hen dalej, nie tylko wokół ich obozu. Martwiłem się, że nie będziemy w stanie uciec.
- Klanie Burzy! - krzyknąłem, próbując wybić się ponad panikujące koty. Nie myślałem w tej chwili o wygnaniu Konwaliowego Serca. Nie, gdy zagrażał nam ogień.
Nieliczni byli w stanie świadomie myśleć, zwracając ku mnie spojrzenia.
Moje płuca wypełniał dym, ogień był coraz bliżej. Czułem wiejący wiatr, który tylko go wzniecał.
- Wojownicy, zabierzcie kocięta oraz uczniów! - Rozkazałem. - Będziemy kierować się w stronę rzeki! Uciekajcie!!
Wojownicy oprzytomnieli, biorąc się do pracy. Jeżowa Ścieżka i Stokrotkowa Łapa pobiegli natychmiast do swojego legowiska, zabierając najpotrzebniejsze zioła. Ja z kolei ruszyłem między koty, by odnaleźć Orlikowy Szept. Stał przy wejściu do legowiska starszych, spanikowany wymieniając się zdaniami z partnerką.
- Orlikowy Szepcie! - Zawołałem go. Zwrócił ku mnie spojrzenie. - Natychmiast zabierz stąd Konwalię i pilnuj jej!
Kiwnął głową w pośpiechu. Wszedł w głąb legowiska, a ja skierowałem kroki ku tylnemu wyjściu z obozu. Koty zebrały się, pierwsi zaczęli już uciekać. Wiatr wiał, niosąc ku nam czarny dym, który przyprawiał o drapanie w gardle i łzawienie oczu.
Ruszyłem wraz z kotami, prowadząc ich pomiędzy ciemnymi chmurami dymu, aż do rzeki. Noc ogarniała nas z każdej strony, a moje oczy musiały się dwa razy bardziej wysilać, by widzieć cokolwiek przez łzy. Dym był wszechobecny. Depcząc po suchej trawie, słysząc skwierczenie palonego obozu zaciskałem mocno zęby.
Nim dotarliśmy do granicy, obejrzałem się za siebie. Cały Klan Burzy płonął. Obóz, tereny łowieckie. Dało się usłyszeć piski zająców, które pożar zgarnął swoimi śmiercionośnymi łapami. Przed oczyma miałem jedną wielką zwęgloną równinę, stojącą w wysokich płomieniach.
Zacisnąłem zęby, czując krew na języku. Nie miałem czasu, by tym się teraz martwić. Nie ważne, jak ważne były dla mnie te tereny. Chociaż fakt, że traciłem je tak, jak poprzednie...
Potrząsnąłem głową.
Rzeka była płytka, przez ostatnie susze, dlatego wojownicy zaczęli się od razu przeprawiać. Pomogłem Sikorkowemu Śpiewowi przenieść jej kocięta. Wziąłem jedno w pysk, ignorując ich piski. Wszedłem do wody, a jej chłód uderzył we mnie nieprzyjemnie.
Pierwszy krok, drugi, krzyki panikujących kotów. Ich zdezorientowane spojrzenia oraz pytania. Uczniowie, którzy nie wiedzieli gdzie ich mentorzy.
Przeszedłem przez rzekę, odkładając młode wojowniczki. Odwróciłem się, widząc jak jeden z uczniów nie daje rady w rzece. Szeleszcząca Łapa potknął się w wodzie.
Ruszyłem, by mu pomóc. Złapałem kocurka za kark, ciągnąc ku brzegu. Złapał równowagę na pewnym gruncie.
Przymknąłem oczy, a łzy wydobyły się spod moich powiek. Szybko potrząsnąłem głową, pazury wbijając w ziemię. Wiedziałem, że koty były zdezorientowane i czekały no moje słowa.
Rozejrzałem się po terenie, który teraz musiał posłużyć nam za tymczasowy dom. Może kiedyś będziemy mogli wrócić na nasze tereny.
- Klanie Burzy! - Krzyknąłem, czując zdarte gardło od biegu i wdychania spalenizny. - Od dziś będziemy mieszkać na tych terenach, póki nie będziemy mogli wrócić!
Sam chciałem wierzyć w to, co mówię. Nie miałem żadnej gwarancji, iż poprzednie tereny będą zdatne do użytku, poza tym...musieliśmy stawić czoła tym tutaj. Kto na nich mieszkał? Jakie niebezpieczeństwa wywabił pożar? Czy uda nam się przetrwać? Wszystkim?
<Konwaliowe Serce? Zakończ to ładnie ^^>
klan burzy jest aktualnie na terenach starego obozu klanu lisa
Stary obóz KL powiadasz... :hehe_cma:
OdpowiedzUsuń*rzuca kostkę Samueli* łap Burzaków, skarbie, łap, łap.
UsuńKlan Gwiazdy kocha Samuelę :3
UsuńKażdy ją kocha uwu
Usuń