Przebieg I bitwy oczami Koziej Łapy
Kozia Łapa po spokojnym śnie wstał, obudzony promieniami słońca tańczącymi na jego pyszczku. Kocurek wspiął się na łapy, a przeciągnąwszy się ziewną szeroko. Lisia Gwiazda ustalił wczoraj, że będą mieć trening dopiero około szczytowania słońca, więc liliowy miał jeszcze trochę czasu dla siebie. Kozia Łapa nie chciał przez ten cały czas się lenić, więc postanowił sobie trochę zaplanować zajęcia. "Przydałoby się zająć Różanym Kwiatem i Lawendowym Strumieniem na początku. Później mógłbym wpaść do Sokolego Skrzydła i zaoferować pomoc", pomyślał, po czym ogarnąwszy nieco futro, wyszedł działać. Szybko chwycił z stosu świeżą piszczkę i skierował się do kociarni. Na pierwszy ogień wybrał opiekę nad Lawendowym Strumieniem. Aktualnie jedyna karmicielka klanu Klifu niedawno wydała na świat swoje pociechy. Trzy śliczne kociaki - Lubczyka, Rozmarynkę i Szczypioreka. Dwa urodziły się zdrowe, jednak ten pierwszy ma bezwładne nóżki. Kózce szkoda było małego Lubczyka. Na pewno będzie mu ciężko uporać się z tym wszystkim. Raczej nie było szans, żeby maluch został kiedyś wojownikiem. Więc może zostanie medykiem? Będzie się szkolił pod okiem Sokolego Skrzydła i kiedyś z radością będzie leczył inne koty? Kozia Łapa miał nadzieję, że młody Lubczyk będzie szczęśliwy, nawet niepełnosprawny. Liliowy chwycił wróbla z stosu z zwierzyną i poszedł do żłobka. Uśmiechnął się na powitanie, a Lawenda odwzajemniła mu równie ciepłym, jednak nieco zmęczonym uśmiechem. Kozia Łapa położył przed nią piszczkę i przysiadł, oglądając trzy małe kulki przy jej brzuchu.
- Są śliczne, ciociu. - miauknął cicho, by nie wystraszyć młodych. Szylkretowa królowa z matczyną miłością patrzyła na swoje niedawno narodzone kocięta. "Na pewno będzie wspaniałą matką", pomyślał Kozia Łapa, obserwując i młodą mamę i jej młode. - To pewnie męczące zajmować się takimi kluskami, prawda? - zapytał, uśmiechając się nieco.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. - westchnęła szylkreta. - Poród to był masakra, jednak aktualnie zastanawiam się, czy na pewno to było najgorsze. - zaśmiała się cicho.
- Powodzenia. - miauknął przyjacielsko Kozia Łapa.
- Ty też będziesz kiedyś przez to przechodził. - mruknęła królowa, podnosząc wzrok na terminatora. Kozia Łapa zawstydził się, wyobrażając sobie siebie z takimi małymi kociakami... i Śnieżką u boku. Wstrząsnął głową, próbując pozbyć się miłego, jednak zawstydzającego i raczej mało prawdopodobnego widoku. Policzki zaczęły go szczypać, a gdyby mógłby się rumienić, na pewno byłby teraz skąpany w czerwonym kolorze.
- Nieee. - odparł po chwili, przeciągając końcówkę słowa. Lawenda najwidoczniej rozbawiła reakcja kocurka.
- Zobaczymy. - miauknęła, po czym w końcu zajęła się piszczką. Po chwili pożegnał się z ciotką i wyszedł, zastanawiając się, co dalej zrobić. Mógłby zająć się Różanym Kwiatem, jednak widząc, jak Mglista Łapa właśnie wychodzi z jej legowiska, uznał, że koteczka już go wyręczyła. Kozia Łapa więc skierował się do legowiska Sokolego Skrzydła i Lśniącego Słońca. Miał wrażenie, że bardziej przeszkadzał aniżeli pomagał, jednak od Sokolika nauczył się, że ziarna maku pomagają na ból. Trzeba przyznać, że przydatna informacja, jednak Kózka wątpił, że przyda mu się w najbliższym czasie. Sokole Skrzydło siedział obok niego, pokazując roślinki.
- Więc ile można tego podać kotu na raz? - zapytał, oglądając jak niebieski kocur układa małe ziarenka.
- Maksymalnie trzy, albo cztery, jednak zazwyczaj dwa. - uśmiechnął się Sokół. Najwyraźniej nie spodziewał się, że Kozia Łapa zapyta go o takie rzeczy. Nic dziwnego, najczęściej liliowy przychodził do niego, by zwolnić się z treningu lub z niewielkimi zadrapaniami.
- A co jeśli da się za dużo? - Kozia Łapa zniżył nieco łeb, by powąchać pozostałe na ziemi nasiona.
- Kot coraz bardziej głupieje, a po każdym kolejnym może zasnąć i już się nie obudzić. - wytłumaczył Sokole Skrzydło, zbierając makowe nasiona na duży liść. Kocur podniósł niewielki pakunek i położył na półce skalnej. Widząc pytające spojrzenie Koziej Łapy, zaśmiał się pod nosem.
- Na później dla kogoś, kto będzie ich potrzebował. - powiedział niebieski, na co Kózka skinął głową. Zaczął się zastanawiać, komu dostaną się te małe ziarenka.
- Pokazać ci coś jeszcze? - zaproponował Sokolik, pokazując ogonem kierunek, gdzie liliowy terminator powinien patrzeć. Koza powędrował wzrokiem za medykiem, który podszedł do dosyć dużej, chyba największej tutaj kupki zieleniny.
- Co to? - zapytał, podchodząc bliżej. Poniuchał roślinki i poczuł znajomy słodki zapach, zachęcający do jedzenia tego i tarzania się w tym bez żadnego powodu.
- Kocimiętka. - mruknął nieco ogłupiały Sokolik. - Lśniące Słońce ma jej tutaj pełno.
- Czego mam pełno? - zapytał chłodno starszy medyk, wynurzając głowę z głębi legowiska. Kozia Łapa widzącej jego zmęczony, jednak nadal straszny pysk, uśmiechnął się nerwowo. Nie dość, że kiedyś uważał go za kociakożercę, to na dodatek nadal pamiętał incydent z zeżarciem jego zapasów, a w pamięci wciąż gościła przerażająca opowieść o mordercy topiącym kocięta. Komu jak komu, ale wolał nie wchodzić w drogę marudnemu niebieskookiemu medykowi.
- Niczego, Lśniące Słońce. - miauknął szybko, odsuwając się od medykamentów.
- A ty tu czego szukasz? - zapytał, jakby dopiero teraz zauważywszy obecność terminatora. Zdziwiło to nieco Kózkę. Przecież był dosyć widoczny z miejsca, gdzie Lśniące Słońce siedział. Czyżby z liliowym medykiem było coś nie tak?
- Niczego, właśnie wychodziłem. - powiedział prędko, po czym równie szybko opuścił legowisko,
wcześniej żegnając się z niebieskim medykiem. Słońce było już wysoko na niebie, co oznaczało początek treningu. Lisia Gwiazda szybko zjawił się przy swoim uczniu i zabrał go na trening. Kozia Łapa w końcu zamiast śniegu pod łapami czuł źdźbła trawy. Mokrej, zimnej, klejącej się do nóg, ale trawy. Zielonej i ładnie pachnącej.
- Dzisiaj też będziemy ćwiczyli walkę? - zapytał liliowy po chwili.
- Tak. Musimy się przygotować do bitwy, pamiętasz? - powiedział obojętnie, idąc jeszcze parę kroków do przodu. - No to zaczynamy.
- Ale że teraz? - miauknął zaskoczony Kózka, zupełnie nie przygotowany do ataku. Myślał, że dopiero szukają miejsca!
- Tak, teraz. - odpowiedział szybko rudy lidera, po czym ruszył na swojego ucznia. Bicolor nie zdążywszy się namyślić uskoczył szybko, niemalże wskakując na drzewo. Odbił się od pnia i wylądował nieco dalej. Nie był to zbyt majestatyczny widok, jednak udało mu się! Nie umarł tym razem! Jego radość niestety nie trwała długo, ponieważ Lis szybko zawrócił i znowu próbował go dorwać. "Nie zdążę zrobić uniku!" spanikował Kózka. Została mu tylko ucieczka. Mało prawdopodobne, że uda mu się uciec przed dorosłym wojownikiem, jednak nie miał zamiaru dać tak łatwo się złapać. Zaczął manewrować między drzewami, by zmylić nieco Lisią Gwiazdę.
- Moje gratulacje. - zamuczał z dumą brązowooki, chwaląc Kozią Łapę. Liliowy zamrugał parę razy, nie wierząc w to, co mówi kocur. Naprawdę tak dobrze mu poszło, że zasłużył na pochwałę lidera? Jego oczy zaświeciły się z euforii, jednak zaraz potem przybiegł zakrwawiony Okopcony Dzwonek. Źrenice Koziej Łapy zwęziły się z przerażenia, widząc jego rany. Ruszyli za nim do obozu, gdzie zastali bezwładne ciało Makowego Pazura. Bicolor z przerażeniem obserwował byłą opiekunkę opłakującą swojego syna. Jednak nie tylko jej szloch można było usłyszeć. Przed żłobkiem siedziała Lawendowy Strumień z zaciśniętymi powiekami i wysuniętymi pazurami. Po jej policzkach ciekły łzy, a z gardła wydobywał się rozpaczliwy głos. Rozsierdzony Lisia Gwiazda w paru susach wskoczył na miejsce przemówień. Nawet z jego ruchów można było wyczytać wściekłość, nie mówiąc już o wyrazie pyska.
- KLANIE KLIFU! - ryknął lider głosem, który mroził krew w żyłach Koziej Łapy. Nigdy nie wyobrażał sobie, że zobaczy swojego mentora w takiej postaci. Reszta klanu zwróciła swe głowy w jego kierunku. - Nie możemy na to pozwolić! KLAN WILKA PRZEKROCZYŁ DZISIAJ WSZELKIE GRANICE! Morderstwo naszego dzielnego wojownika to jedno, jednakże PORYWANIE KOCIĄT, jest w tym momencie NIEWYBACZALNE! - wrzeszczał dalej. Klan Klifu zaczął wtórować mu wściekłymi głosami. Wszyscy się dołączyli. Kozia Łapa wzniósł głowę wyżej, próbując przegonić strach paraliżujący jego kończyny. - Dlatego postanowiłem! ZAATAKUJEMY ICH I ODBIERZEMY KOCIĘTA, A TAKŻE, POMŚCIMY ŚMIERĆ MAKOWEGO PAZURA! - zakończył, zeskakując na ziemię. Kocur wzniecił za sobą tumany kurzu, jednak nikt teraz nie zwracał uwagi. Wszyscy czekali na to, by lider wybrał wojowników i uczniów do pierwszej bitwy. Kozia Łapa miał nadzieję, że nie zostanie wybrany. Bał się tego wszystkiego. Gdyby nie wierność klanowi, już dawno by go tu nie było. Z ust lidera dosłyszał swoje imię. Został wybrany. Musiał przygotować się na wszystko. Nie było mu dane jednak porządnie się ogarnąć, ponieważ wyruszyli zaraz potem. Oddychał ciężko, zbliżając się do obozu klanu Wilka. Ich charakterystyczny zapach był coraz mocniejszy. Owa woń wprawiała klifiaków w obrzydzenie. Jak mogli dopuścić się tak haniebnego czynu jakim było porwanie niewinnych kociąt?! Z chwilą wkroczenia do serca terenów klanu Wilka wszystko się zaczęło. Kozia Łapa czuł krew pulsującą w jego własnych żyłach i niemalże ogłuszające bicie przerażonego serca, jakby próbującego wyrwać się z jego białej piersi.
Tak długo zapowiadana bitwa właśnie rozgrywała się na jego oczach.
I on sam był jej częścią.
Już w pierwszych minutach dorwał się do niego rudy kocur, próbujący dorwać się liliowemu do gardła. Walczący przeturlali się po ziemi, próbując jak najszybciej zadać ostateczny cios. Kozia Łapa czuł na sobie pazury drugiego kota, jego oddech niedaleko białej szyi. Koza zaślepiony wściekłością i chęcią przeżycia charczał i syczał, zadając wciąż ciosy. Nie równały się z siłą tego drugiego, jednak były dużo szybsze. Niestety, rudy zaczął blokować ruchy bicolora. Gdy napastnik miał wgryźć się w delikatne gardło Koziej Łapy, Lisia Gwiazda uwolnił go z niepewnej i niebezpiecznej sytuacji. Wdzięczny liderowi liliowy skinął mu głową, po czym wypluł nagromadzoną w pysku krew i zmarszczonymi brwiami i determinacją płonącą w oczach wmieszał się w walczący tłum. W każdej strony słyszał wściekłe syczenie i jęki innych kotów. Kozia Łapa wyznaczył sobie jeden cel - znaleźć żłobek. Tam będą kocięta! Kózka manewrował między bijącymi się masami, aż w końcu dotarł przed kociarni. Jego zadanie niestety zostało utrudnione, gdyż przed wejściem czekała na niego bura kotka. Nie obędzie się bez walki! Kozia Łapa zaczął pierwszy, wykorzystując moment nieuwagi przeciwniczki. Zręcznie skoczył na jej grzbiet i wczepił się pazurami oraz kłami w jej miękką skórę. Poczuł w swoim pysku nieprzyjemny, metaliczny smak krwi, jednak nie zamierzał puszczać. Kotka jęknęła z bólu, po czym przeturlała się, by zrzucić z pleców liliowego. Kozia Łapa gwałtowanie wypuścił z ust powietrze zmieszane z śliną i czerwoną cieczą, czując na sobie ciężar kotki.
- Przepuść mnie! - wrzasnął Koza, wstając na cztery łapy. Był przygotowany na kolejny ruch kocicy, więc bez problemu udało mu się go uniknąć.
- Nigdy! - krzyknęła buraska, ruszając na złotookiego, nie dając mu czasu do namysłu. Mocnym ruchem przygwoździła go do ziemi, gotowa zadać śmiertelny cios. Kozia Łapa napompowały adrenaliną kopnął kotkę z całej siły w brzuch, zrzucając ją z siebie. Gdy tylko wstała, jej uwagę odwróciła Wietrzna Łapa, pomagając Koziej Łapie, który miał teraz chwilę, by wedrzeć się do żłobka! Szybkimi ruchami znalazł się w środku i prędko chwycił niewielkiego rudego kociaka. Słysząc za sobą wściekłe głosy należące najpewniej do burej kotki i jakiejś królowej wybiegł z kociarni. Mają już jednego! Jeszcze dwa! Szczypiorek niestety nie ułatwiał mu zadania, wiercąc się i łkając z przerażenia. Kozia Łapa starał nie zwracać się na niego uwagi. Miał przynajmniej pewność, że synek Lawendowego Strumienia jest bezpieczny. Liliowy w duchu wznosił modły do klanu Gwiazdy, by Lisia Gwiazda nie pomyślał, że mają już wszystkie młode. Bicolor dostrzegł znajomą, płomienną szatę i... odwrót. "Nie, jeszcze nie!" chciał krzyczeć, jednak widząc biegnącego na niego kolejnego przeciwnika pobiegł za resztą współklanowiczów. Niedługo dotarli do obozu. Szczęście im nie sprzyjało. Niewielki i słaby Szczypiorek zmarł zaraz po przyniesieniu do klanu. Klan oddał się minucie ciszy, czcząc cześć poległych wojowników i uczniów oraz kociaka - Wietrzną Łapę, Muchomorowe Serce, Żądlący Język oraz Szczypiorka. Koza nie dał rady za nimi płakać. Był zbyt wstrząśnięty po bitwie. Wysunął pazury, uświadamiając sobie, że to on zawalił. Nie dość, że nie udało mu się zabrać wszystkich trzech maluchów, to jeszcze jedyny uratowany był teraz jednym z członków klanu Gwiazdy. Na dodatek miał wrażenie, że gdyby nie on, Wietrzna Łapa by nadal żyła. W końcu to ona pomogła mu wtedy. Dlaczego? Kozia Łapa nie zwracał uwagi na palącego go rany, zadane przez członków klanu Wilka. Było mu żal siebie. Jak mógł nie wykonać tego zadania?! Rzeczywiście był beznadziejny. Kozia Łapa powolnym krokiem podszedł do Lisiej Gwiazdy. Nie wiedział jeszcze, co chciał zrobić. Powinien przeprosić go za nieudaną akcję? Obiecać, że następnym razem będzie lepiej? Żałosne. Lisia Gwiazda uśmiechnął się blado, zmęczony bitwą. Syn Głuszcowej Łapy posłał mu puste spojrzenie.
- Dobrze się spisałeś młody, świetnie walczyłeś, wykonałeś też zadanie. Jestem dumny - mówiąc to, położył uczniowi łapę na barku. Terminator zamiast przyjąć pochwałę z uśmiechem, nastroszył futro i zniżył łeb. Kocur wysunął pazury, a po jego policzku zaczęły cieknąć gorzkie łzy.
- Nieprawda! - krzyknął zduszonym głosem. - NIE WYKONAŁEM ŻADNEGO ZADANIA! NIE UDAŁO MI SIĘ URATOWAĆ ANI JEDNEGO! - wrzeszczał dalej, nie śmiąc spojrzeć w oczy lidera. Ciało liliowego trzęsło się przez nagromadzone negatywne emocje. Lisia Gwiazda chwilę patrzył na niego zdziwiony, po czym zmarszczył brwi i zdjął łapę z swojego ucznia.
- Więc będziesz miał szansę się poprawić. - powiedział chłodno, kierując swoje spojrzenie daleko poza obóz. - Wojna dopiero się zaczęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz