Przyglądałem się liliowemu kocurowi, który jak widać, najwyraźniej nie radził sobie w chodzeniu po dachach, patrząc na to, jak zgrabnie wywinął orła na dachówkach i wleciał do śmietnika. Zupełnie przypadkiem znalazł się w tej samej uliczce, co ja, więc w sumie pomyślałem, że można by to wykorzystać. Dawno się z nikim nie droczyłem. Widziałem jak wysunął pazury, gdy spostrzegł moje oczy, które jak zawsze lśniały mrożącym blaskiem w cieniu. Ziarno strachu zasiane. Teraz się tak po prostu nie wycofam. Zacząłem ostrzyć pazury o kamienny mur legowiska dwunożnych, i jak widać przyniosło to pożądany skutek wystraszenia tamtego. Poza tym dostrzegłem szansę na wyciągnięcie z niego gdzie mógłbym zabrać się z Blaskiem. Jak zostaniemy w tym mieście to prędzej czy później szpiedzy z gangu, z którego nawialiśmy, nas znajdą, a wtedy będzie po nas. Musimy ukryć się w jakieś większej grupie, czy społeczności. Wysunąłem się kawałek z cienia i spojrzałem swoim przenikliwym spojrzeniem prosto w oczy kocura.
- Dlaczego się mnie boisz? - spytałem liliowego, który zastygł w bezruchu. Wpatrywałem się w niego jeszcze bardziej przenikliwym spojrzeniem, ze swoim typowym dla takiego nabijania się z ofiar losu bezczelnym uśmiechem. - Czy przypadkiem nie wyglądam groźnie? Może jestem mordercą, bo w końcu kTO WiE? - spytałem się go ponownie, gwałtownie wysuwając pazury, wypowiadając ostatnie słowa i podkreślając je. Teraz wyglądał kompletnie jak mysz zapędzona w kozi róg, gorzej od Blaska. W sumie nie zamierzałem go skrzywdzić, bo nie chcę stać się krwiożerczą bestią, taką, jak ci od których uciekałem. Nie miałbym żadnego problemu z chociażby zabiciem go na miejscu i pożywieniem się nim i jego krwią, jak cholerny kanibal. Ale nie chcę być zły. Nie chcę być dla wszystkich okrutny. Przelali na mnie całą swoją agresję, ucząc mnie jej, ale ja nie chcę taki być.
- Cień! - Usłyszałem wołanie Blaska. - Co tam robisz? - Odwróciłem na chwilę głowę w stronę, z której dochodził głos Blaska, i młodszy kocur wykorzystał tę okazję do ucieczki. Dostrzegłem to kątem oka i rzuciłem się za nim. Błyskawicznie chwyciłem go za kark i sprowadziłem na glebę, bo wątpię, by się zatrzymał, gdybym za nim krzyknął.
- Ej, te, trzęsidupa, takie pytanie. I nie, nic ci nie zrobię, tylko się z tobą droczyłem - dodałem, mając nadzieję, że jeśli go o tym zapewnię, to otworzy gębę i powie zamiast cały czas się trząść. - Czy macie tutaj jakąś większą grupę kotów, jakiś gang czy coś, gdzie nie ma przesadnie dużo przemocy i patologii, w której mógłbym się schronić z moim chorym bratem? - Puściłem go i odsunąłem się kawałek, by mógł swobodnie usiąść i mówić. - Blask, chodź tu, znalazłem kogoś, kto może wiedzieć, gdzie możemy się schronić, by szpiedzy starych nas nie znaleźli. - Gdyby liliowy nie był liliowy, nie powiedziałbym tego na głos, bo byłoby ryzyko, że jest to jeden ze szpiegów, i że już tu dotarli. Starałem się omijać wszystkie czarne koty w najbliższej okolicy.
Blask, kuśtykając, wysunął się z naszej chwilowej kryjówki, w której schroniliśmy się by mógł zjeść skąpy posiłek, który udało się jakimś cudem znaleźć. Chciał się ze mną podzielić, ale stanowczo odmówiłem, jest zbyt słaby by dzielić się ze mną i tak niewielkim i niezbyt sycącym posiłkiem. Jednocześnie był to dla mnie smutny widok, przywoływał wspomnienia z tamtych strasznych i bolesnych chwil, oraz cały gniew i nienawiść związane z winnymi tego, co się stało. Ale też cieszyłem się, widząc go teraz żywego i stojącego przede mną. Nie zniósłbym jego straty.
Blask usiadł obok mnie i spojrzeliśmy się na liliowego kocura.
- Ja jestem Cień, a to jest Blask. Jak mówiłem, szukamy schronienia wśród jakiejś grupy kotów, w której są w miarę normalne warunki i względnie mało patologii. Znasz jakieś miejsce tego typu?
(No chłopie pokaż coś co się nada)
[597 słów]
[przyznano 12%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz