Spałam na posłaniu zwinięta w kłębek. Ogon zakrywał mój nos i utrzymywał ciepło w moim ciele. Tak jak przeczuwałam, długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, dziwna samotność sprawiała, że było mi zimno. Na szczęście w końcu udało mi się przymknąć oczy, jednak nie spałam długo. Moja mentorka weszła do szczeliny, w której spali uczniowie, i podeszła do mojego legowiska. Szturchnęła mnie nosem. Otworzyłam zaspane oczy i spojrzałam na nią z wyrzutami. Ta jedynie kiwnęła głową, bym podążyła za nią, po czym wyszła do głównej jaskini. Przetarłam oczy łapami i ziewnęłam przeciągle, ukazując kły oraz podniebienie. Wstałam na cztery łapy i, szurając ogonem po ziemi, wyszłam ze szczeliny. Byłam na tyle zaspana, że nie zauważyłam jasnej sierści Melodyjnego Trelu, więc uderzyłam o jej bok. Zachwiałam się na łapach i usiadłam, dalej ziewając. Mentorka spojrzała na mnie z rozbawieniem i położyła ogon na moim ramieniu.
— Musisz się przyzwyczaić do wcześniejszego wstawania. Przez następne parę dni będę cię budzić przed wschodem słońca, potem ci odpuszczę. Wojownicy wstają wcześnie i wychodzą na polowanie. Oczywiście zjesz śniadanie dopiero po powrocie. A teraz w drogę — wyjaśniła niska kotka, po czym, nie dając mi chwili na zastanowienie, ruszyła do wyjścia z obozu. Zamrugałam w jej stronę i, zdając sobie sprawę, że nie poczeka na mnie, szybko się podniosłam i ruszyłam za nią kłusem.
Idąc koło wodospadu, woda ochlapała mój pysk i bok, budząc mnie trochę do życia. Zjeżyłam futro i otrzepałam się, po czym znów podgoniłam mentorkę. Pomimo jej krótkich łapek, nadal zdawała się być szybsza ode mnie, ale może to dlatego, że szłam powoli i co chwilę się zatrzymywałam. Z tego, co mówił mi tata, pierwszy trening będzie polegał na pokazaniu mi terenów całego klanu. Cieszyłam się na opuszczenie obozu, jednak gdy pod łapami poczułam coś zimnego, wzdrygnęłam się i zjeżyłam futro. Melodyjny Trel odwróciła się do mnie.
— Spokojnie, to śnieg. Jest zimny, ale szybko się przyzwyczaisz. Podczas pory nagich drzew jest go pełno — wyjaśniła mi kotka, po czym ruszyła przed siebie w górę, tam skąd spływał wodospad. Nie miałam pojęcia, że nasze tereny są wyżej, a nie na równi z obozem. Już przyzwyczaiłam się do śniegu i dotrzymywałam kroku mentorce. Nagle poczułam energię do podróżowania po terenach Klanu Klifu! Rozglądałam się dookoła, zachwycona tym, jak wielkie są tereny. Melodyjny Trel nagle odwróciła się w drugą stronę, patrząc na wodę rozciągającą się po horyzont. Ja również tam spojrzałam.
— Tam, na wodzie, podczas pełni wynurza się Wyspa Zgromadzeń. Dzięki przodkom możemy przechodzić na nią tylko na zgromadzenia. Jak widzisz, a raczej nie widzisz, teraz jej nie ma — miauknęła, wskazując łapą w niebieską toń. Spojrzałam za nią, zastanawiając się, jak to możliwe. Czy przodkowie mają aż taką moc? Zadrżałam lekko, a gdy spojrzałam w stronę szylkretowej kocicy, ta już szła dalej. Podskoczyłam delikatnie i pognałam za nią, szybko zrównując się z nią krokiem.
Rozglądałam się wszędzie tam, gdzie sięgał mój wzrok. Czasami wyprzedzałam Melodyjny Trel, jednak szybko się poprawiałam. Czułam, że to nie w porządku wyprzedzać mentora. Nagle dostrzegłam przed sobą miejsce bez roślin, gdzie znajdowała się tylko jedna płacząca wierzba. Spojrzałam pytająco na szylkretową kotkę. Co tu się stało? Odsunęłam łapą śnieg i zobaczyłam czarną ziemię. Cofnęłam uszy, czując dziwny niepokój.
— Pogorzelisko. To miejsce dawno temu spowił ogień. Jedynie ta wierzba przetrwała. Tutaj chowamy zmarłych, a pod wierzbą przywódców. Jeśli kot jest niegodny, zostaje pochowany poza tą strefą. Razem ze zmarłymi chowane są pióra i rzeczy ze świata żywych, aby pomóc im w podróży do Klanu Gwiazdy — wytłumaczyła kotka, po chwili przymykając oczy i zdając się coś szeptać pod nosem. Czyżby modlitwa do przodków? Ja żadnej nie znałam, więc jedynie spuściłam łeb i przymknęłam na chwilę pomarańczowe oczy. Po paru chwilach obie ruszyłyśmy dalej. Skręciłyśmy na wschód od pogorzeliska. Szylkretowa wojowniczka zatrzymała się przy kamieniach na rzece, po czym zwinnie wskoczyła na nie, przedostając się na drugą stronę. Zerknęła na mnie i kiwnęła głową, abym ruszyła za nią. Przełknęłam ślinę i weszłam na pierwszy z kamieni. Był śliski, tak jak pewnie każdy z nich. Na szczęście znajdowały się blisko siebie, dlatego mogłam łapa po łapie znaleźć się na drugim brzegu. Mój ogon był uniesiony wysoko i zjeżony, gotowy w każdej chwili pomóc mi w utrzymaniu równowagi.
W końcu stanęłam obok wojowniczki. Byłam z siebie bardzo dumna i nie zamierzałam tego ukrywać. Melodyjny Trel skinęła głową w aprobacie i ruszyła do przodu. Bardzo szybko dotarłyśmy do wysokiego drzewa, na którego czubku znajdowało się chyba... gniazdo? Tak mi się zdawało. Zmrużyłam oczy i wtedy dostrzegłam, że ktoś na nim siedzi! Nie miałam pojęcia, kto to, ale musiał być z naszego klanu. Potrząsnęłam głową i kichnęłam, nadal zastanawiając się, jak ten kot tam się znalazł!
— To miejsce nazywane jest Sowim Strażnikiem, ponieważ znajduje się tam jeden z naszych kotów, właśnie zwany Sowim Strażnikiem. Dwa koty dziennie pilnują tego miejsca, zmieniając się co jakiś czas. Stamtąd widać większość terenów, dzięki czemu, jeśli ktoś by się zbliżał, ten kot szybko nas poinformuje — wyjaśniła kotka, po chwili również kichając. Jakby kichanie było zaraźliwe. A może byłyśmy chore? O nie, to byłoby straszne! Potrząsnęłam głową, by odgonić te złe myśli, i ruszyłam dalej za moją mentorką. Idąc dalej po terenach, coraz bardziej czułam, że brak mi sił. Nie zjadłam śniadania i spałam bardzo krótko. Jednak nie miałam zamiaru tego po sobie pokazywać! Chciałam zwiedzić całe tereny, a wiem, że było to możliwe. Jak coś, to trochę posiedzę i odpocznę, a potem ruszymy dalej.
Przedzierałyśmy się przez grube warstwy śniegu, aż dotarłyśmy do dziwnego miejsca. Wyglądało to jak dziura w ziemi, która rozciągała się daleko, głęboko w ziemię. Moja mentorka zatrzymała się i spojrzała w tunele.
— To sekretny tunel, który posiada wiele odnóg i wyjść. Jest to niebezpieczne, jeśli nie umie się nimi podróżować. Ślepe zaułki i nagłe spadki. W przyszłości nauczę cię nimi podróżować — miauknęła i otrzepała łapy ze śniegu, po czym ruszyła dalej. Ostatni raz spojrzałam w tunele, lekko przerażona wizją podróżowania nimi po terenach klanu. Miałam nadzieję, że nauczę się nimi chodzić i nigdy nie będę musiała korzystać z tej wiedzy. Machnęłam ogonem i podążyłam za szylkretową kocicą, która pomimo małego wzrostu nadal zdawała się być niewzruszona mrozem i dużymi dystansami.
Nie musiałyśmy iść daleko, by dojść do dziwnych czarnych... rzeczy. Podeszłam do podejrzanych obiektów i zaczęłam je obwąchiwać. Pachniały głównie Klanem Klifu, jednak dało się wyczuć dziwną nutę grozy. Wskoczyłam do jednej z nich i nastawiłam ciekawie uszy.
— Co to jest? — zapytałam, zanim moja mentorka miała szansę się odezwać. Od dłuższego czasu nic nie mówiłam, co bardzo mi się nie podobało! Uwielbiałam mówić. — Dlaczego tak pachnie? Czy to pochodzi od dwunożnych? Albo od innych klanów? A jeśli tak, to dlaczego jest u nas? — zaczęłam zadawać wiele pytań, skacząc od jednej czarnej rzeczy do drugiej.
— To czarne gniazda. Dwunożni je tu zostawili dawno temu. Teraz wykorzystujemy je do treningów uczniów — wyjaśniła mi szybko, po czym zerknęła w niebo, jakby sprawdzając, jaka mamy porę dnia. Jednak chmury zasłaniały słońce. Ja również spojrzałam w górę, ale nic ciekawego tam nie zobaczyłam.
Melodyjny Trel przeszła parę kroków dalej, przedzierając się przez krzaki. Szłam za nią cały czas, aż nagle zatrzymała mnie łapą. Spojrzałam na nią, i dopiero wtedy wyczułam nieznajomy zapach. Powęszyłam w powietrzu, ale nie miałam pojęcia, co to za zapach, a raczej zapachy. Jeden na pewno należał do Klanu Klifu, ale drugi? Nie miałam pojęcia.
— Jesteśmy przy granicy z Klanem Wilka. Koty te żyją w lesie, są odważne i mają zwinne łapy. Pamiętaj, nie można przekraczać granic! Trzeba je też oznaczać przynajmniej raz dziennie — wyjaśniła krótko, po czym, po chwili wpatrywania się w leśne tereny, ruszyła dalej. Ja również zerknęłam w stronę lasu. Nastawiłam uszy na szelest i podskoczyłam, widząc parę oczu. Szybko stanęłam u boku szylkretowej kotki. Czy to jeden z wojowników Klanu Wilka? Chyba nie chciałabym ich spotkać w pojedynkę!
Razem z Melodyjnym Trelem zwiedziłyśmy jeszcze dwie granice. Granicę z Klanem Burzy — to koty żyjące na otwartej przestrzeni, polujące na króliki i dużo biegające! I ostatni był Klan Nocy — dobrze pływający i jedzący ryby! Nigdy nie widziałam ryb, ale podobno śmierdzą. Jednak dzięki nim koty Klanu Nocy mają lśniące futerka! Chciałabym udać się na zgromadzenie, by móc zobaczyć wszystkie pozostałe klany! Ciekawiły mnie, jak naprawdę wyglądają.
Następnie wróciłyśmy skrótem nad rzekę i znów pokonałyśmy ją dzięki kamieniom. Tym razem poszło mi trochę lepiej, jednak nadal nie byłam tak biegła w tym, jak Melodyjny Trel. Przeszłyśmy znów przez pogorzelisko, aż do kolejnego źródła wody. Szylkretowa kotka przysiadła przy nim, a ja usiadłam tuż obok niej.
— To kacze bajorko. Podczas Pory Zielonych Liści będzie tu dużo kaczek. Możemy tu odpocząć parę chwil. Powiedz, co czujesz i słyszysz? — zapytała mnie nagle wojowniczka. Zamrugałam, zaskoczona takim nagłym pytaniem, jednak wiedziałam, że dam z siebie wszystko! Nastawiłam uszy i przymknęłam oczy, by skupić się jedynie na dźwiękach. Woda. Wiatr. Oddech mój i Melodyjnego Trelu. Nie byłam w stanie usłyszeć niczego innego, chociaż nawet nie wiedziałam, czego powinnam nasłuchiwać. Innych kotów? Czy może zwierzyny? Tak, to musiało być to! Ale jakie dźwięki wydaje zwierzyna? Nie miałam pojęcia. Postanowiłam więc powęszyć, ale nadal nie wyczuwałam nic konkretnego — jedynie las, las i las.
— Nic nie słyszę i nie czuję. Znaczy! Słyszę wodę, wiatr i twój oddech. A czuję las, ale nic poza tym — mruknęłam i spojrzałam na mentorkę, zawiedziona, że nie umiałam wykonać tak prostej rzeczy.
— To zrozumiałe. Szelest podłoża oznacza, że coś się tam znajduje. Często są to delikatne dźwięki, dlatego zaczynamy węszyć. W obozie możesz powąchać zwierzynę na stosie, by zapoznać się z jej zapachem. Trudno go wytłumaczyć — wyjaśniła, po czym wstała i przybrała dziwną pozycję. Spojrzałam na nią zaskoczona, jednak szybko zrozumiałam aluzję, że powinnam to powtórzyć. Ugięłam się na łapach i tak trwałam.
— Pupa trochę niżej, przednią lewą i tylną prawą łapę wystaw dalej niż dwie pozostałe. Teraz na zmianę poruszaj się nimi. Ogon jak najniżej, to samo brzuch, tylko uważaj, by nie szurać po ziemi — wyjaśniła, a ja szybko poprawiłam błędy. Byłam dobrą słuchaczką i szybko się uczyłam, dzięki czemu z łatwością udało mi się dobrze wykonać pozycję. Gorzej było z chodzeniem, bo co jakiś czas szurnęłam ogonem o ziemię lub brzuchem, ale czułam, że i tak jest dobrze! Nagle podniosłam się i zobaczyłam, że mojej mentorki nigdzie nie ma! Bardzo się tym zestresowałam. Zaczęłam kręcić się dookoła, nasłuchując wszystkiego. Szybko jednak Melodyjny Trel wróciła z myszą w pysku.
— Będzie dla Klanu, a ty poćwiczysz powstrzymywanie się od jedzenia. Podczas Pory Nagich Drzew jedzenia jest mało, a uczniowie nie jedzą jako pierwsi. Zawsze pierwsi są starsi, karmicielki i kocięta. Ty będziesz jeść, jak coś złapiesz lub gdy ja na to pozwolę — mruknęła, odkładając mysz na ziemię i podsuwając mi ją pod pysk. Powąchałam ją, starając się zapamiętać jej zapach. Pachniała ładnie i bardzo chciałam ją zjeść. Ślina napłynęła mi do pyska, jednak widząc wzrok mentorki, przełknęłam ją i chwyciłam mysz, by jedynie ją nieść dalej.
Odpoczęłyśmy wystarczająco długo, więc ruszyłyśmy dalej. Tuż obok kaczego bajorka widać było duży kamień, a raczej stertę kamieni ułożonych równiutko? Podeszłyśmy do tego czegoś, ale nie było tam nic ciekawego.
— To studnia. Niektórzy wojownicy potrafią pozyskiwać z niej wodę. Jednak dopóki ktoś ci tego nie pokaże, nie wchodź na tę studnię. Najlepiej w ogóle tutaj nie przychodź, bo możesz się utopić — wyjaśniła mi mentorka z poważnym tonem. Kiwnęłam krótko głową na znak, że zrozumiałam. Mieliśmy dużo wody, dlaczego miałabym chcieć brać ją akurat stąd?
Poszłyśmy dalej, a ja już ledwo włóczyłam łapami po ziemi, jednak wiedziałam, że muszę być silna! Przed sobą dojrzałam dziwne, puste pole. Na ziemi znajdowały się dziwne ślady. Śmierdziały!
— To Złote Kłosy. Podczas Pory Zielonych Liści rośnie tutaj pszenica. Dwunożni potem ją zbierają. Teraz odwiedzimy ostatnie miejsce, a potem wrócimy do obozu, gdzie będziesz mogła coś zjeść — wytłumaczyła i ruszyła przez pole. Ja, nadal z myszą w pysku, na słowo „jedzenie” znów zaczęłam się ślinić. Byłam strasznie głodna!
Szłyśmy tak dość długo, aż nagle ciszę przerwał głośny hałas. Był tak straszny, że ze strachu upuściłam mysz na ziemię i zaczęłam się rozglądać spanikowana. Mentorka spojrzała na mnie.
— To droga grzmotów. Jeżdżą po niej potwory, w których siedzą dwunożni. Nie są żywe, ale bardzo niebezpieczne. Jeśli nie będziesz uważać, zmiażdżą cię, nie zastanawiając się ani chwili! — wyjaśniła, spoglądając na drogę, po której co jakiś czas przejeżdżały samochody. Patrzyłam na to wszystko z przerażeniem. Dlaczego dwunożni siedzieli w takich potworach i krzywdzili zwierzęta? Wolałam nigdy więcej nie zbliżać się do tego miejsca.
Razem z Melodyjnym Trelem wróciłyśmy do obozu. Odłożyłam mysz na stos i zabrałam małą nornicę. Pożegnałam się z mentorką i w końcu usiadłam do jedzenia! Na pewno nigdy nie zapomnę tego treningu.
— Musisz się przyzwyczaić do wcześniejszego wstawania. Przez następne parę dni będę cię budzić przed wschodem słońca, potem ci odpuszczę. Wojownicy wstają wcześnie i wychodzą na polowanie. Oczywiście zjesz śniadanie dopiero po powrocie. A teraz w drogę — wyjaśniła niska kotka, po czym, nie dając mi chwili na zastanowienie, ruszyła do wyjścia z obozu. Zamrugałam w jej stronę i, zdając sobie sprawę, że nie poczeka na mnie, szybko się podniosłam i ruszyłam za nią kłusem.
Idąc koło wodospadu, woda ochlapała mój pysk i bok, budząc mnie trochę do życia. Zjeżyłam futro i otrzepałam się, po czym znów podgoniłam mentorkę. Pomimo jej krótkich łapek, nadal zdawała się być szybsza ode mnie, ale może to dlatego, że szłam powoli i co chwilę się zatrzymywałam. Z tego, co mówił mi tata, pierwszy trening będzie polegał na pokazaniu mi terenów całego klanu. Cieszyłam się na opuszczenie obozu, jednak gdy pod łapami poczułam coś zimnego, wzdrygnęłam się i zjeżyłam futro. Melodyjny Trel odwróciła się do mnie.
— Spokojnie, to śnieg. Jest zimny, ale szybko się przyzwyczaisz. Podczas pory nagich drzew jest go pełno — wyjaśniła mi kotka, po czym ruszyła przed siebie w górę, tam skąd spływał wodospad. Nie miałam pojęcia, że nasze tereny są wyżej, a nie na równi z obozem. Już przyzwyczaiłam się do śniegu i dotrzymywałam kroku mentorce. Nagle poczułam energię do podróżowania po terenach Klanu Klifu! Rozglądałam się dookoła, zachwycona tym, jak wielkie są tereny. Melodyjny Trel nagle odwróciła się w drugą stronę, patrząc na wodę rozciągającą się po horyzont. Ja również tam spojrzałam.
— Tam, na wodzie, podczas pełni wynurza się Wyspa Zgromadzeń. Dzięki przodkom możemy przechodzić na nią tylko na zgromadzenia. Jak widzisz, a raczej nie widzisz, teraz jej nie ma — miauknęła, wskazując łapą w niebieską toń. Spojrzałam za nią, zastanawiając się, jak to możliwe. Czy przodkowie mają aż taką moc? Zadrżałam lekko, a gdy spojrzałam w stronę szylkretowej kocicy, ta już szła dalej. Podskoczyłam delikatnie i pognałam za nią, szybko zrównując się z nią krokiem.
Rozglądałam się wszędzie tam, gdzie sięgał mój wzrok. Czasami wyprzedzałam Melodyjny Trel, jednak szybko się poprawiałam. Czułam, że to nie w porządku wyprzedzać mentora. Nagle dostrzegłam przed sobą miejsce bez roślin, gdzie znajdowała się tylko jedna płacząca wierzba. Spojrzałam pytająco na szylkretową kotkę. Co tu się stało? Odsunęłam łapą śnieg i zobaczyłam czarną ziemię. Cofnęłam uszy, czując dziwny niepokój.
— Pogorzelisko. To miejsce dawno temu spowił ogień. Jedynie ta wierzba przetrwała. Tutaj chowamy zmarłych, a pod wierzbą przywódców. Jeśli kot jest niegodny, zostaje pochowany poza tą strefą. Razem ze zmarłymi chowane są pióra i rzeczy ze świata żywych, aby pomóc im w podróży do Klanu Gwiazdy — wytłumaczyła kotka, po chwili przymykając oczy i zdając się coś szeptać pod nosem. Czyżby modlitwa do przodków? Ja żadnej nie znałam, więc jedynie spuściłam łeb i przymknęłam na chwilę pomarańczowe oczy. Po paru chwilach obie ruszyłyśmy dalej. Skręciłyśmy na wschód od pogorzeliska. Szylkretowa wojowniczka zatrzymała się przy kamieniach na rzece, po czym zwinnie wskoczyła na nie, przedostając się na drugą stronę. Zerknęła na mnie i kiwnęła głową, abym ruszyła za nią. Przełknęłam ślinę i weszłam na pierwszy z kamieni. Był śliski, tak jak pewnie każdy z nich. Na szczęście znajdowały się blisko siebie, dlatego mogłam łapa po łapie znaleźć się na drugim brzegu. Mój ogon był uniesiony wysoko i zjeżony, gotowy w każdej chwili pomóc mi w utrzymaniu równowagi.
W końcu stanęłam obok wojowniczki. Byłam z siebie bardzo dumna i nie zamierzałam tego ukrywać. Melodyjny Trel skinęła głową w aprobacie i ruszyła do przodu. Bardzo szybko dotarłyśmy do wysokiego drzewa, na którego czubku znajdowało się chyba... gniazdo? Tak mi się zdawało. Zmrużyłam oczy i wtedy dostrzegłam, że ktoś na nim siedzi! Nie miałam pojęcia, kto to, ale musiał być z naszego klanu. Potrząsnęłam głową i kichnęłam, nadal zastanawiając się, jak ten kot tam się znalazł!
— To miejsce nazywane jest Sowim Strażnikiem, ponieważ znajduje się tam jeden z naszych kotów, właśnie zwany Sowim Strażnikiem. Dwa koty dziennie pilnują tego miejsca, zmieniając się co jakiś czas. Stamtąd widać większość terenów, dzięki czemu, jeśli ktoś by się zbliżał, ten kot szybko nas poinformuje — wyjaśniła kotka, po chwili również kichając. Jakby kichanie było zaraźliwe. A może byłyśmy chore? O nie, to byłoby straszne! Potrząsnęłam głową, by odgonić te złe myśli, i ruszyłam dalej za moją mentorką. Idąc dalej po terenach, coraz bardziej czułam, że brak mi sił. Nie zjadłam śniadania i spałam bardzo krótko. Jednak nie miałam zamiaru tego po sobie pokazywać! Chciałam zwiedzić całe tereny, a wiem, że było to możliwe. Jak coś, to trochę posiedzę i odpocznę, a potem ruszymy dalej.
Przedzierałyśmy się przez grube warstwy śniegu, aż dotarłyśmy do dziwnego miejsca. Wyglądało to jak dziura w ziemi, która rozciągała się daleko, głęboko w ziemię. Moja mentorka zatrzymała się i spojrzała w tunele.
— To sekretny tunel, który posiada wiele odnóg i wyjść. Jest to niebezpieczne, jeśli nie umie się nimi podróżować. Ślepe zaułki i nagłe spadki. W przyszłości nauczę cię nimi podróżować — miauknęła i otrzepała łapy ze śniegu, po czym ruszyła dalej. Ostatni raz spojrzałam w tunele, lekko przerażona wizją podróżowania nimi po terenach klanu. Miałam nadzieję, że nauczę się nimi chodzić i nigdy nie będę musiała korzystać z tej wiedzy. Machnęłam ogonem i podążyłam za szylkretową kocicą, która pomimo małego wzrostu nadal zdawała się być niewzruszona mrozem i dużymi dystansami.
Nie musiałyśmy iść daleko, by dojść do dziwnych czarnych... rzeczy. Podeszłam do podejrzanych obiektów i zaczęłam je obwąchiwać. Pachniały głównie Klanem Klifu, jednak dało się wyczuć dziwną nutę grozy. Wskoczyłam do jednej z nich i nastawiłam ciekawie uszy.
— Co to jest? — zapytałam, zanim moja mentorka miała szansę się odezwać. Od dłuższego czasu nic nie mówiłam, co bardzo mi się nie podobało! Uwielbiałam mówić. — Dlaczego tak pachnie? Czy to pochodzi od dwunożnych? Albo od innych klanów? A jeśli tak, to dlaczego jest u nas? — zaczęłam zadawać wiele pytań, skacząc od jednej czarnej rzeczy do drugiej.
— To czarne gniazda. Dwunożni je tu zostawili dawno temu. Teraz wykorzystujemy je do treningów uczniów — wyjaśniła mi szybko, po czym zerknęła w niebo, jakby sprawdzając, jaka mamy porę dnia. Jednak chmury zasłaniały słońce. Ja również spojrzałam w górę, ale nic ciekawego tam nie zobaczyłam.
Melodyjny Trel przeszła parę kroków dalej, przedzierając się przez krzaki. Szłam za nią cały czas, aż nagle zatrzymała mnie łapą. Spojrzałam na nią, i dopiero wtedy wyczułam nieznajomy zapach. Powęszyłam w powietrzu, ale nie miałam pojęcia, co to za zapach, a raczej zapachy. Jeden na pewno należał do Klanu Klifu, ale drugi? Nie miałam pojęcia.
— Jesteśmy przy granicy z Klanem Wilka. Koty te żyją w lesie, są odważne i mają zwinne łapy. Pamiętaj, nie można przekraczać granic! Trzeba je też oznaczać przynajmniej raz dziennie — wyjaśniła krótko, po czym, po chwili wpatrywania się w leśne tereny, ruszyła dalej. Ja również zerknęłam w stronę lasu. Nastawiłam uszy na szelest i podskoczyłam, widząc parę oczu. Szybko stanęłam u boku szylkretowej kotki. Czy to jeden z wojowników Klanu Wilka? Chyba nie chciałabym ich spotkać w pojedynkę!
Razem z Melodyjnym Trelem zwiedziłyśmy jeszcze dwie granice. Granicę z Klanem Burzy — to koty żyjące na otwartej przestrzeni, polujące na króliki i dużo biegające! I ostatni był Klan Nocy — dobrze pływający i jedzący ryby! Nigdy nie widziałam ryb, ale podobno śmierdzą. Jednak dzięki nim koty Klanu Nocy mają lśniące futerka! Chciałabym udać się na zgromadzenie, by móc zobaczyć wszystkie pozostałe klany! Ciekawiły mnie, jak naprawdę wyglądają.
Następnie wróciłyśmy skrótem nad rzekę i znów pokonałyśmy ją dzięki kamieniom. Tym razem poszło mi trochę lepiej, jednak nadal nie byłam tak biegła w tym, jak Melodyjny Trel. Przeszłyśmy znów przez pogorzelisko, aż do kolejnego źródła wody. Szylkretowa kotka przysiadła przy nim, a ja usiadłam tuż obok niej.
— To kacze bajorko. Podczas Pory Zielonych Liści będzie tu dużo kaczek. Możemy tu odpocząć parę chwil. Powiedz, co czujesz i słyszysz? — zapytała mnie nagle wojowniczka. Zamrugałam, zaskoczona takim nagłym pytaniem, jednak wiedziałam, że dam z siebie wszystko! Nastawiłam uszy i przymknęłam oczy, by skupić się jedynie na dźwiękach. Woda. Wiatr. Oddech mój i Melodyjnego Trelu. Nie byłam w stanie usłyszeć niczego innego, chociaż nawet nie wiedziałam, czego powinnam nasłuchiwać. Innych kotów? Czy może zwierzyny? Tak, to musiało być to! Ale jakie dźwięki wydaje zwierzyna? Nie miałam pojęcia. Postanowiłam więc powęszyć, ale nadal nie wyczuwałam nic konkretnego — jedynie las, las i las.
— Nic nie słyszę i nie czuję. Znaczy! Słyszę wodę, wiatr i twój oddech. A czuję las, ale nic poza tym — mruknęłam i spojrzałam na mentorkę, zawiedziona, że nie umiałam wykonać tak prostej rzeczy.
— To zrozumiałe. Szelest podłoża oznacza, że coś się tam znajduje. Często są to delikatne dźwięki, dlatego zaczynamy węszyć. W obozie możesz powąchać zwierzynę na stosie, by zapoznać się z jej zapachem. Trudno go wytłumaczyć — wyjaśniła, po czym wstała i przybrała dziwną pozycję. Spojrzałam na nią zaskoczona, jednak szybko zrozumiałam aluzję, że powinnam to powtórzyć. Ugięłam się na łapach i tak trwałam.
— Pupa trochę niżej, przednią lewą i tylną prawą łapę wystaw dalej niż dwie pozostałe. Teraz na zmianę poruszaj się nimi. Ogon jak najniżej, to samo brzuch, tylko uważaj, by nie szurać po ziemi — wyjaśniła, a ja szybko poprawiłam błędy. Byłam dobrą słuchaczką i szybko się uczyłam, dzięki czemu z łatwością udało mi się dobrze wykonać pozycję. Gorzej było z chodzeniem, bo co jakiś czas szurnęłam ogonem o ziemię lub brzuchem, ale czułam, że i tak jest dobrze! Nagle podniosłam się i zobaczyłam, że mojej mentorki nigdzie nie ma! Bardzo się tym zestresowałam. Zaczęłam kręcić się dookoła, nasłuchując wszystkiego. Szybko jednak Melodyjny Trel wróciła z myszą w pysku.
— Będzie dla Klanu, a ty poćwiczysz powstrzymywanie się od jedzenia. Podczas Pory Nagich Drzew jedzenia jest mało, a uczniowie nie jedzą jako pierwsi. Zawsze pierwsi są starsi, karmicielki i kocięta. Ty będziesz jeść, jak coś złapiesz lub gdy ja na to pozwolę — mruknęła, odkładając mysz na ziemię i podsuwając mi ją pod pysk. Powąchałam ją, starając się zapamiętać jej zapach. Pachniała ładnie i bardzo chciałam ją zjeść. Ślina napłynęła mi do pyska, jednak widząc wzrok mentorki, przełknęłam ją i chwyciłam mysz, by jedynie ją nieść dalej.
Odpoczęłyśmy wystarczająco długo, więc ruszyłyśmy dalej. Tuż obok kaczego bajorka widać było duży kamień, a raczej stertę kamieni ułożonych równiutko? Podeszłyśmy do tego czegoś, ale nie było tam nic ciekawego.
— To studnia. Niektórzy wojownicy potrafią pozyskiwać z niej wodę. Jednak dopóki ktoś ci tego nie pokaże, nie wchodź na tę studnię. Najlepiej w ogóle tutaj nie przychodź, bo możesz się utopić — wyjaśniła mi mentorka z poważnym tonem. Kiwnęłam krótko głową na znak, że zrozumiałam. Mieliśmy dużo wody, dlaczego miałabym chcieć brać ją akurat stąd?
Poszłyśmy dalej, a ja już ledwo włóczyłam łapami po ziemi, jednak wiedziałam, że muszę być silna! Przed sobą dojrzałam dziwne, puste pole. Na ziemi znajdowały się dziwne ślady. Śmierdziały!
— To Złote Kłosy. Podczas Pory Zielonych Liści rośnie tutaj pszenica. Dwunożni potem ją zbierają. Teraz odwiedzimy ostatnie miejsce, a potem wrócimy do obozu, gdzie będziesz mogła coś zjeść — wytłumaczyła i ruszyła przez pole. Ja, nadal z myszą w pysku, na słowo „jedzenie” znów zaczęłam się ślinić. Byłam strasznie głodna!
Szłyśmy tak dość długo, aż nagle ciszę przerwał głośny hałas. Był tak straszny, że ze strachu upuściłam mysz na ziemię i zaczęłam się rozglądać spanikowana. Mentorka spojrzała na mnie.
— To droga grzmotów. Jeżdżą po niej potwory, w których siedzą dwunożni. Nie są żywe, ale bardzo niebezpieczne. Jeśli nie będziesz uważać, zmiażdżą cię, nie zastanawiając się ani chwili! — wyjaśniła, spoglądając na drogę, po której co jakiś czas przejeżdżały samochody. Patrzyłam na to wszystko z przerażeniem. Dlaczego dwunożni siedzieli w takich potworach i krzywdzili zwierzęta? Wolałam nigdy więcej nie zbliżać się do tego miejsca.
Razem z Melodyjnym Trelem wróciłyśmy do obozu. Odłożyłam mysz na stos i zabrałam małą nornicę. Pożegnałam się z mentorką i w końcu usiadłam do jedzenia! Na pewno nigdy nie zapomnę tego treningu.
[2071 słów]
[przyznano 41%]
<3
OdpowiedzUsuń